Kod: Zaznacz cały
Błogosławieństwa Bogini, plemię Jedi... Cóż to był za dzień...
W naszej placówce zjawił się noszący skórę grzesznika, Edgar Bis. Wizyta ta zdarzyła się kompletnie bez zapowiedzi, niczym grom z jasnego nieba, w czasie gdy większość Jedi przebywających w placówce Jedi, po prostu zajmowała się codziennymi sprawami, jak trening, omawianie bieżących wydarzeń we wspólnym szukaniu rozwiązań dla palących problemów... Gdy właśnie wszyscy, jak jeden mąż doznaliśmy szoku, gdy duch maszyny SDK poinformował nas, że na dachu głównego budynku plemienia wylądował jeden z naszych głównych oponentów, w asyście opętanego ducha maszyny YVH.
Nie trzeba było długo czekać, aby na lądowisku doszło do zgromadzenia niemałego komitetu powitalnego, wliczającego siostrę Mistrzynię Vile, siostrę Rycerz Valo, brata Padawana Mohrgana, oraz Adepta Ioghnisa i mnie. Edgar Bis na wstępie zaznaczył, że przybył jedynie porozmawiać, ale gotów jest wysadzić siebie i wszystkich wokół jeśli by doszło do eskalacji przemocy... Cóż, jakże moglibyśmy odmówić swej gościnności wobec tak przyjacielskiego zapewnienia. Zdecydowaliśmy się przejść do pomieszczenia archiwów, gdzie mogliśmy poznać cel wizyty naszego oponenta. Ta była oczywiście związana z trwającym kryzysem Ducha z Jeziora i, że jeśli w najbliższym czasie nie podejmiemy działań, to Duch z Jeziora, kierowany zmianą swego instynktu spróbuje sfinalizować plan swego zapadnięcia się niczym supernowa... doprowadzając do samobójstwa, nie krzywdząc przy tym dzieciąt Bogini na Hakassi.
To oczywiście rozwiązanie, tragiczne, ostateczne, które nikomu nie przypada do gustu i jest akceptowalne jedynie gdy wszystkie nasze pozostałe starania zawiodą. Dalsza część spotkania może być więc opisana jako piękno burzy mózgów, gdzie każdy był zaangażowany w podjęcie próby wymyślenia sposobu na uratowanie i przedłużenie żywota Ducha z Jeziora. Trudno tutaj podsumować, czy opisać nawet ową konwersację, gdyż bez kontekstu przeplatających się wypowiedzi między nami, sporo pomysłów może wydawać się bezsensowne. To jakby podejmować się próby streszczenia sympozjum naukowego, próbującego poradzić sobie z nowym, całkowicie nieznanym nauce problemem. Wszyscy poruszamy się na wciąż niepewnym terytorium i każde rozwiązanie może okazać się strzałem w dziesiątkę, lub kompletnym pudłem.
W końcu wizyta Edgara Bisa dobiegła końca, zostawiając nas z setką pytań w głowie i jedynie wyraźnym niedosytem odpowiedzi, ale cóż... to było do przewidzenia, w końcu tenże nadal jest grzesznikiem, odpowiadającym za śmierć niezliczonej liczby niewinnych istnień, za co przyjdzie mu zapłacić za tego życia, lub podczas osądu Bogini. Na tą jednak chwilę, nie stanowi już zagrożenia, więc całym zgromadzeniem w archiwach zdecydowaliśmy się Edgara Bisa puścić wolno, gdyż pokonany wróg, skory do podjęcia negocjacji przy stole, jest wart więcej niż jego egzekucja tu i teraz. Przynajmniej do chwili, nim dojdzie między naszymi plemionami do ostatecznego starcia. Wciąż tez pozostawała kwestia sprzężonych ładunków wybuchowych, które odebrałyby i nam życie, przy próbie aresztowania Bisa na miejscu.
Resztę wieczoru spędziłem na rozmyślaniach w ambulatorium, dokonując remanentu naszych zapasów, by udać się następnego dnia po odbiór ich uzupełnień i swą zaległą paczkę.