Bitwa o Du Ebduln
1. Data, godzina zdarzenia: 31.08.13 (22:00-01:00)
2. Opis wydarzenia:
W sektorze, w którym mieliśmy prowadzić pierwszą część bitwy, nie było naszych żołnierzy – jedynie ja, mój Mistrz i Imperium. Pamiętam polecenie, które wtedy otrzymałam: „Wywabiaj ich. Osłaniaj tyły. Chowaj się za murami”. Brzmiało prosto, choć wcale tak nie wyglądało – wszędzie, jak okiem sięgnąć, roiło się od szturmowców. Dla kogoś takiego jak ja, osoby, której z mieczem niezbyt po drodze, ta sytuacja była najgorszą z możliwych.
Ruszyliśmy – i już nie mogłam myśleć co jest w moim zasięgu, a co poza nim. Czas nagle zwolnił, kiedy w umyśle pozostała czysta koncentracja na kolejnych celach, kolejnych punktach. Nawet nie próbowałam ciąć tak, by nie zabijać – starałam się przeżyć. Półświadomie rejestrowałam pociski, które przelatywały tak blisko mnie, że niemal opalały mi włosy. Widziałam jak zostawiają na murach czarne, dymiące ślady, widziałam, jak spod mojego miecza opadają odcinane kończyny, głowy, podziurawione torsy. Żadnej z tych rzeczy nie poświęcałam większej uwagi – liczył się tylko kolejny cel, schronienie, skok. Liczyło się szukanie wzrokiem mojego Mistrza, którego myśli docierały do mnie od czasu do czasu.
Musiałam zostać trafiona, choć nawet tego nie zauważyłam. Pojawiły się maszyny kroczące – mój Mistrz chciał, bym unieruchomiła je Mocą, zniszczyła ich mechanizmy, ale nie zostawiono mi na to szansy, ostrzał nie ustawał. Musiałam być w ciągłym ruchu – co wykorzystałam, by odciągać uwagę ATST od prawdziwego zagrożenia. Mój Mistrz zniszczył pierwsze dwie maszyny. Potyczki z trzecią nie mogłam już oglądać.
Zostałam trafiona w plecy, a niedługo potem – w żebra. Ostatni pocisk przebił płuco i skutecznie wyeliminował mnie z walki. Nie wiem jak dotarłam do wnętrza budynku, traciłam już przytomność. Kiedy w środku pojawił się szturmowiec, chciałam odepchnąć go Mocą, ale musiał mnie ubiec mój Mistrz. Zdawało mi się, że słyszę podniesiony głos kogoś, kogo znam, ciche odpowiedzi Mistrza Barta. Jak miało się później okazać – rozmowa nie była wytworem mojej wyobraźni.
Kiedy najgorsze z obrażeń zostały zaleczone, wezwałam wsparcie, a mój Mistrz zabrał mnie na zewnątrz. W stabilnym stanie przejęli mnie medycy, którzy kontynuowali proces zapoczątkowany Uzdrowieniem Mocą – teraz już klasycznymi metodami. Mistrz Bart ruszył, by prowadzić walkę w dalszych rejonach miasta. Zostałam na miejscu, by przekazywać żołnierzom informacje, które otrzymywałam od niego telepatycznie. Ostatecznie, na jego polecenie, zostałam przetransportowana do pobliskiego szpitala polowego.
BILANS BITWYUzbrojenie wroga:
- 87 x E-11,
- 37 x T-21,
- 3 x ATST (1 przejęty).Straty po stronie Imperium:
- 55 szturmowców - poległych z ręki Inkwizytora Jedi Barta,
- 41 szturmowców - poległych z ręki Uczennicy Jedi Elii Vile,
- 26 szturmowców - zabitych Mocą, poprzez upadki z wysokości, rykoszetami,
- 6 szturmowców - zabitych przez kompanów.Straty po stronie Nowej Republiki:
- brak.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Sukces w tej bitwie był przypieczętowaniem pełnego oswobodzenia Dorin.Inkwizytor Jedi Bart pisze:Gdy rozdzieliłem się z uczennicą po przekazaniu wszystkich instrukcji, ruszyłem do następnej części miasta – przestępując przez zwłoki, których ilość mogła sięgać ponad stu pięćdziesięciu, nie wspominając o wrakach AT-ST. Następną linią oporu okazało się niewielkie, zadbane osiedle, pośrodku którego ciągnął się imponujących rozmiarów kanał wodny.
Do podboju nie czekało już wiele. Niewielki teren był zapełniony szturmowcami, ale nasza pozycja była wielokrotnie lepsza. Dwójka żołnierzy ustawiła się za murami, niezdolna do prowadzenia walki z tak dużym zespołem – około 35 przeciwników. Drugi Jedi popędził pierwszy, tnąc wrogów jednego za drugim. Potyczka trwała najwyżej cztery minuty, bez najmniejszej przerwy. Z reguły starczało, abym po prostu ściągał na siebie ogień i walczył zachowawczo, oszczędzajac siły – szturmowcy, zajęci ostrzeliwaniem dwóch Jedi, aby nie pozwolić im wpaść między nich, wystawiali się na ogień Republiki. Około dwieście sekund, a wszyscy leżeli na ziemi – zastrzeleni w większości przez żołnierzy.
Sytuacja zmieniła się w ciągu kilku sekund – gdy drugi Jedi doskoczył do żołnierzy i z zaskoczenia zabił ich obu. Nie jestem w stanie w najmniejszy sposób wyjaśnić tej sytuacji. Nie mogę znaleźć jakiegokolwiek uzasadnienia. Morderca tłumaczył, że wcześniej żołnierze do niego strzelali. Choć mogłem uwierzyć w omyłkowy strzał w ferworze walki, nie mogłem uwierzyć w cokolwiek więcej – gdy padł ostatni szturmowiec, zapanował zupełny spokój, aż do tego nagłego ataku. Próby odwołania się do racjonalizmu? Wyjaśnienia, jak niezbędne jest wytłumaczenie tego zajścia? Jak nieracjonalne i niekonsekwentne było pozwolić mu kontynuować? Podjąłem się wszystkich, zupełnie nieskutecznie. Odpowiedzi tylko minimalnie były jakimikolwiek reakcjami na moje słowa.
Fiasko dialogu było oczywiste, gdy niebieskie ostrze zaczęło sunąć w moją stronę. Wyminąłem ten niezdarny atak – i dalej nie miałem już żadnych opcji. Jedi popadł w czysty obłęd, a jakiekolwiek słowa nie mogły już sięgnąć jego umysłu. Rozgorzała walka, w mgnieniu oka, pośród usłanego ciałami kompleksu. Wszystko trwało może minutę, która zakończyła się posłaniem Upadłego Jedi wprost do zimnej wody – z której zbiegł czym prędzej za mury, pędząc jak tylko mógł.
Moje rany niebywale utrudniały mi pościg, nie wspominając o wycieńczeniu po przebijaniu się z Padawanką przez pełną kompanię. Przedostaliśmy się z Jedi w stronę zalanych deszczem lasów. Dopadłem do celu i z miejsca zacząłem nieprzerwany atak. Mój przeciwnik nie ustępował mi fizycznie w najmniejszym stopniu, odbijając tym lata praktyki, niezależnie od tego, jak mierny był na polu innym, niż czasu spędzonego na szkoleniu. Zasypywany nieprzerwanym gradem ciosów, atakami ze wszystkich stron, nie był w stanie ich parować – mógł tylko niezdarnie blokować, wypalając mięśnie tak desperacką defensywą. Jego ciało było jednak dość silne, aby napór wytrzymać i odrzucić mnie z dostateczną siłą, by wyrwać miecz z ręki. Gdy zaraz potem mój przeciwnik rzucił się do dobicia, w obłąkaniu niemal sam się pociął. Moja dłoń przecięła powietrze, a wraz z nią – sunący oponent. Zebrałem się z ziemi, obolały wówczas już do granic. Przeciwnik, tymczasem, był w pełni sił. Uciekał mimo to – wzywając wsparcie. Choć przebieg wszystkich zdarzeń docierał do mojej Padawanki, która pozostawała wśród żołnierzy, musiałem zakończyć to sam – tylko Jedi mógł to zamknąć.
Desperackie ucieczki przeciwnika zmuszały mnie do niebywałej oszczędności sił w walce. Aby za nim nadążyć, musiałem biec i skakać, co w moim stanie było ekstremalnie niesprzyjające – mogłem zapomnieć o jakichkolwiek szarżach w samej potyczce.
Niezależnie jednak od fizycznych sił – przeciwnik nigdy nie miał dość umiejętności. Pierwsze cięcie, wymierzone w zakończenie tego jak najszybciej, rozpłatało jego plecy. Uciekał dalej, walczył tak długo, jak tylko mógł. Nacierał chaotycznie, desperacko, ale ze znaną już szybkością. Przechodził z jednego stylu w drugi, lecz wciąż mierzył się z tym samym. Z oszczędnymi natarciami zalewającymi go w nieprzerwanej, ciągłej ofensywie, w której każdy ruch wynikał z poprzedniego, a razem dążyły do zupełnego wycieńczenia – fizycznego, mentalnego. Lekkość, oszczędność i czysta kalkulacja, widoczna w każdym calu ruchów Makashi; nieprzerwana, czysta, ukierunkowana determinacja w niepowstrzymanej ofensywie Formy Siódmej. Choć w moim stanie bardziej uwypuklone były te pierwsze, mojemu przeciwnikowi zostawała tylko desperacka ucieczka. Raz za razem. Serie ripost, uników, ślepych cięć, byle przedłużyć walkę – aż do momentu, gdy mój wróg się praktycznie poddał. Zanurzył się w swym obłędzie bez reszty, poddając tak, jak tylko mógł.
Atakował bez ustanku, jak najszybciej, jak najsilniej, bez najmniejszego planu, bez techniki, bez metodyki. Każde jego cięcie i tak spływało po moim ostrzu, a tylko furia pozwoliła mu ustać na nogach po serii krótkich, minimalistycznych kontr. Gdy energia, którą zalewał się bez najmniejszej kontroli, zaczęła zżerać i jego ciało i umysł – przyszedł już koniec. Być może uskoczyłby znów, dalej próbował zbiec – lecz jedna dłoń wskazała Mocy, by go zatrzymać, a druga wbiła głęboko miecz.
Trzy kolejne skinienia, a zderzył się z ziemią i drzewem, by z nich osunąć, bez najmniejszych sił. Był już dostatecznie okaleczony, aby uzbrojony w blaster człowiek mógł się przed nim obronić, gdyby zaszła taka potrzeba.
Choć dołączył do niego drugi Jedi, był daleki od jego obłędu i nie próbował jakkolwiek go wesprzeć. Dziesięć minut później prom zabrał i mnie i mojego okaleczonego do granic przeciwnika do bazy.
Gdy przebiliśmy się przez fale w mieście, otworzyliśmy drogę wojsku. Imperium zostało przegnane, gdy zdrajca przyjmował paraliżujący go ból.
4. Autor raportu: Uczeń Jedi Elia Vile, Rycerz Jedi Bart