1. Informacje bazowe
a. Imię: Artur
b. Wiek: 22
c. Zainteresowania/Hobby: Rower, gry strategiczne, muzyka (przede wszystkim rock, ale nie pogardzę elektroniką, a na rowerze to i dziadowskie hity taneczne z pokolenia rodziców mają klimat), grzebanie w sprzętach, rozkręcanie wszystkiego, co mi w ręce wpadnie.
d. Kilka zdań o sobie i swoim charakterze: Z zawodu jestem stolarzem. Pracuję w stolarskim biznesie swojego dalszego członka rodziny. Należę do ludzi, których nie kręci kariera i bycie "kimś". Już w wieku nastoletnim marzyło mi się spokojnie pracować w zaciszu jakiegoś warsztatu w świętym spokoju, spokojnie dłubiąc na swoje utrzymanie bez nerwów. Nie mam wielkich ambicji i potrzeb w życiu. Wystarcza mi mieć na solidny komputer, rower, który się nie rozleci, dobrą kawę na popołudnie. Jestem umiarkowanym ekstrawertykiem, który lubi rozmawiać z ludźmi, ale wolę pogawędzić w mniejszym gronie w pubie lub na domówce, nie kręcą mnie kluby i duże imprezy sylwestrowe. No i nie wiem, co tu więcej powiedzieć. Nie jestem jakimś ciekawym gościem.
e. Kontakt:
- email:
arturszymonjaworski8@protonmail.com
- steam: Wolałbym go nie używać, mam wspólne konto z połową swojej rodziny, nie uśmiecha mi się, żeby brat czytał moje czaty...
2. Doświadczenie z RP:
a. Formy rozgrywki: W większości było to RP Online na różnych serwerach do gier: GTA (wiele wersji, oczywiście wszystkie wychodzą na to samo), Gothic (również), Minecraft (modów nie da się policzyć, natomiast oczywiście gra wszędzie wygląda podobnie, jak w wypadku np. GTA), Neverwinter Nights, kilka sesji czatowych na serwerach Discord.
b. Organizacje/Grupy: Za długo na wymienianie.
c. Staż: Trudno to liczyć, gram RP OD 10 lat, ale gram je PRZEZ 4 lata. Wchodziłem w to na miesiąc, rok... Znikałem na miesiąc, na rok... I tak na zmianę.
d. Powód zakończenia gry: To długa historia i nie chcę przez nią brzmieć jak niezdecydowany bałwan z kilkudniowym zapałem. W wypadku GTA, były to pierwsze RP na jakie trafiłem. Spędzony tam czas mogę nazwać porażką, którą uświadamiałem sobie przez zbyt długi czas. Może miałem pecha co do serwerów i społeczności, ale wszystko pamiętam jako odgrywanie dorosłego człowieka IRL i prowadzenie zwykłej telenoweli amerykańskiego "Na Wspólnej", albo zabawę w Cops&Robbers, która po czasie nudziła pewną... niedorzecznością rozmiarów. GTA zapamiętałem jako grę dla znudzonych nastolatków, dla których abstrakcją i fantazją jest grać fryzjera lub DJa i jego życiową telenowelę, lecz kiedy w to grałem... Sam byłem znudzonym nastolatkiem. Inne wspomnienia posiadam z gry w RP na różnych modach i serwerach Gothic. Mógłbym godzinami rozpisywać się o fenomenalnych frakcjach tworzonych przez ekipę serwera i o niebywałej fantazji i wierności w tworzeniu porywającego uniwersum Gothica. Zawiłe relacje poszczególnych kast Khorinis i epickie rozgrywki polityczne były dla mnie niesamowite, lecz platforma traciła na problemach w społeczności. Nepotyzm wśród administracji, dzieciarnia atakująca postacie przez wojenki OOC, wybuchające bez przerwy kłótnie, skargi na co drugą akcję i niezakończone retcony, aż serwery dogorywały, zrujnowane kłótniami i konfliktami pod wpływem zniechęcenia coraz większej ilości osób. Niektórych projektów do dzisiaj wielce żałuję. Gra na serwerach Minecraft była dużym błędem, z którego szybko zrezygnowałem, ponieważ bardzo szybko okazało się to grą dla dzieci. Nie nazwałem tego w ten sposób jako obrazy czy wady. Mam nadzieję, że nikt nie odbiera tego, jakoby, iż było, że dla dzieci = głupie, tanie i złe. Produkt przeznaczony na inną grupę docelową, właśnie dla młodszych, zaś nie "gorszych". Z serwerów Neverwinter Nights znikałem, ponieważ duże rotacje kadr sprawiały, że trudno było złapać ciągłość gry i wkręcić się w coś. Na końcu listy są różne sesje na Discord. Jak świat daleki, tak wszystkie cechowały się innym podejściem i klimatem, od książkowej prozy, po proste dialogi. Z żadnych nie uciekałem i nie rezygnowałem, ponieważ były obmyślane na pojedyncze sesje, które dobiegały końca i ekipa się rozchodziła. Cała ta długa historia jest po to, abym mimo bałaganu w stażu nie wyglądał na kogoś, kto nie może się zdecydować.
3. Postać
a. Imię i nazwisko: Vethar
b. Wiek: 22
c. Pochodzenie: Tatooine
d. Rasa: Człowiek
e. Wygląd: Wygląda na dużo starszego niż w rzeczywistości. Włosy ma ścięte na łyso, jest umięśniony, ale nie wygląda na giganta. Ubiera się w workowate, luźne, wygodne ubrania, w większości ciemnych kolorów, niezwracające uwagi.
f. Historia:
Nigdy nie myślałem, że będę pisać jakąś biografię... Ale przed podjęciem się takiego zlecenia, dobrym pomysłem jest spisać taką przestrogę dla innych... A może to testament? Może pierwszy raz czuję wątpliwości co do tego życia? Nazywam się Vethar i jestem łowcą nagród. Nazwisko... Kiedyś je miałem, ale w tym zawodzie lepiej nie trzymać powiązań rodzinnych. Lepiej jest być blasterem do wynajęcia, spluwą bez tożsamości. Nie mieć rodziny i domu...
Ile tego było... 31 gangsterów, mafiozów i dilerów, 52 gości o których nic nie wiem i 26 przypadkowych świadków, przechodniów. Większość wysadzana razem ze współpracownikami, z czasów pierwszej roboty, ale nie będę umywać od tego rąk.
Przez całe dorosłe życie zajmuję się tą pracą. Co innego mi zostało po tym, jak wychowałem się jako syn pirata? Nie wiem, kim była matka, moje najwcześniejsze wspomnienia zawsze były związane tylko z ojcem. Jego ojciec, a mój dziadek, opiekował sie mną i wychowywał w zakupionym na Tatooine domku. Czemu Tatooine, zapytacie? Tam nikt nikogo nie szukał, każdy miał swoje wyżywienie na głowie. Mieszkaliśmy w nienajgorzej wyposażonym domku jak na tamtejsze standardy. Zyski ojca z piractwa kosmicznego pozwalały dziadkowi na niezłe zakupy do domu. Szkoły oczywiście nie było, dziadek uczył mnie pisać, czytać i liczyć w domu. Nie mogę powiedzieć, żebym narzekał na dzieciństwo, jak na warunki Tatooine, mieliśmy genialny filmowy holoprojektor i anteny pozwalające nam odbierać filmy i gry z dalekich planet. Nasz speeder wyglądał jak stary złom, aby nie kusić tatooińskiej biedoty, ale pod pordzewiałym śmierdzielem krył się epicki silnik, świetne audio, a rozłożony fotel i zasłonięta szyba dawały niezłe warunki na nocowanie po przejażdżce na pustkowie.
Szczęśliwe dzieciństwo nie potrwało długo... Kiedy miałem 15 lat jeden z napadniętych przez ojca statków okazał się gościć kozaka zbyt mocnego na ojca i jego kolegów. Trandoshanie to twarde sukinsyny, a ten był napakowanym, opancerzonym najemnikiem. Podobno mój ojciec i jego koledzy byli w swoim fachu nieźli... Nie tak jak ten Trandoshanin. Podobno dwóch odstrzelił, trzeciemu zmiażdżył czaszkę, dwóch których uciekło na swój statek i zwiało w nadprzestrzeń nie potrafiło powiedzieć, kto był kim, kto oberwał pierwszy. Przylecieli na Tatooine przekazać złą wiadomość. Możecie zapytać, jak się z tym czułem... Żartuję, kogo to obchodzi, przecież jestem bandytą. Mimo to powiem, że tak naprawdę nic szczeólnego nie czułem. Ojciec był dla mnie anonimowym sponsorem z daleka, którego widziałem co kilka miesięcy. Byłem mu wdzięczny i miałem do niego duży szacunek, ale ledwo go znałem. Poczułem się raczej, jakbym opłakiwał przeczytanie w sieci o śmierci swojego ulubionej gwiazdy. Minęło kilka tygodni i dziadek musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Oszczędności po ojcu wystarczyłyby na jego spokojną starość i moje dalsze utrzymanie, ale nie na resztę mojego życia, trzeba było znaleźć mi zajęcie. Następne 2 lata spędziłem szkoląc się w obsłudze amatorskich materiałów pirotechnicznych, a jak to robiłem? Materiałami z sieci oczywiście. W sieci można znaleźć wszystko, jeśli znasz ukryte serwery dla przestępczego elementu i masz dużo czasu. Jeden z ocalałych kumpli ojca wkręcił mnie w znajomą szajkę zajmującą się każdego rodzaju likwidacją przeciwników. Znałem się na materiałach wybuchowych, ale nikt nie zamierzał powierzyć tego interesu dzieciakowi amatorowi. Przez większość czasu pozostawałem asystentem Grana, który podawał mu ładunki i narzędzia, stał na czatach. Razem odpowiadaliśmy za przynajmniej setkę trupów. Nie zwracałem na to uwagi, nigdy nie widziałem tych ludzi na oczy. Ja widziałem tylko walący się z dymem budynek albo statek, nie widziałem żadnych ludzkich oczu. Donosy o kilkunastu zabitych były pustymi cyferkami z ekranu holonews. Powiewało mi to.
Nasza szajka nie wytrzymała długo. Po roku w tej grupie było po nas... To świetna historia, pewien konkurent bogatego miliardera chciał się go pozbyć. Miliarder o tym wiedział, bo miał u swojego przeciwnika pluskwę. Dzięki temu do służb kontroli granic planetarnych szybko dotarł o nas anonimowy donos. Gdy tylko wylądowaliśmy w porcie kosmicznym, zostaliśmy otoczeni. Próbowaliśmy uciekać, ale zanim dopadliśmy z powrotem do statku, czterech z ośmiu leżało na ziemi z dziurami po blasterach. Udało nam się uciec statkiem, który poważnie poturbowali. Hipernapęd wytrzymał tylko kilkanaście sekund dłużej, na resztce mocy silników jonowych doczołgaliśmy się na jakieś pustynne zadupie z koloniami górniczymi. Piąty z nas wyzionął ducha na pokładzie od ran. Czekaliśmy miesiąc na jakiś statek, który ukradliśmy i zdecydowaliśmy się rozstać, nasza szajka została rozbita, trafiliśmy na listy gończe.
Wtedy zdecydowałem się zostać samotnym strzelcem, co innego mogłem zrobić. Kręciłem się po dalekich Rubieżach i proponowałem swoje usługi w zdjęciu dowolnego celu, to było jedyne życie, jakiego zapoznałem. Czy wiedziałem wtedy, że jestem bandytą i mordercą? Prawdę mówiąc tak, ale nigdy o tym nie myślałem. Wydawało mi się to normalną rutyną, w której poruszało się całe moje życie. To jak wstać umyć zęby i wypić kawę. Kilkadziesiąt trupów, większość winna zadarcia ze złymi osobami, inni winni bycia świadkami. Nie kontemplowało się tego. Zasuwałem od speluny do speluny, zostawiałem swój kontakt, pytałem bywalców szemranych lokalów. Czasem zyskiwałem trochę większą reputację, trochę bardziej stałych klientów, ale zazwyczaj w tym interesie liczyła się anonimowość i moja "klientela" nie rozmawiała z kolegami, którego łowcę głów sobie polecają. Bardziej prestiżowe zlecenia były rzadkością...
Aż do tego zlecenia. Zlecenia, przez które zacząłem zastanawiać się nad tym wszystkim. Czuję, że coś tu nie gra. Mój nowy cel to Jedi, Elia Vile. Słynna Jedi z planety Hakassi. Mam spotkać się w umówionym miejscu na jakimś pustkowiu na wschodzie planety, gdzie przekażą mi szczegóły co do mojego zlecenia. To mi śmierdzi. Jeśli to co słyszałem o Jedi jest prawdą, nie mam szans. Poza tym to Jedi... Wielcy bohaterowie z komiksów. Nie przypadkowy kumpel konkurencyjnego dilera, którego zabijałem, który musiał dołączyć do kolegi w zaświatach. Strasznie się przez to wszystko waham. Umiem bez mrugnięcia okiem strzelić w głowę niewinnego faceta, o którym nic nie wiem, ale bohatera z twarzą i nazwiskiem... Oczywiście i tak to zrobię. Nie ma miejsca na sentymenty w tej pracy. Mimo to, ja czuję, że to czegoś koniec. Mam nadzieję, że to nagranie to nie moje pożegnanie, ale coś na pewno się żegna...
4. Informacje dodatkowe
a. Czego szukasz w RP w organizacji i co jest dla Ciebie w grze najważniejsze? Ciągłości historii, fantastyki, przygód, jak najdalej od grania telenoweli z życia barmana. Miło również być z daleka od jakichś kłótni OOC.
b. Skąd dowiedziałeś się o organizacji? Czystym przypadkiem. Wcześniej zakręciłem się wokół Akademii Yavin i zacząłem pisać tam historię, po czym wspomniałem o tym do Arona (Orn), którego poznałem przypadkiem na RP Wiedźmina. On polecił mi zajrzeć także tutaj i po namyśle to miejsce bardziej przypadło mi do gustu.