Tanna Saarai - Zatwierdzone

Punkt składania historii postaci - stale otwarty.
Regulamin forum
Wzór historii postaci pojawi się automatycznie przy zakładaniu nowego tematu. Można go pobrać jednak także ręcznie, z tego tematu.

Bezwzględnie proponujemy także zapoznanie się z tym tematem z największą dokładnością, wliczając w to lekturę Regulaminu.
Awatar użytkownika
Tanna Saarai
Były członek
Posty: 1135
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47
Nick gracza: Binol
Kontakt:

Tanna Saarai - Zatwierdzone

Post autor: Tanna Saarai »

1. Informacje bazowe
a. Imię: Błażej
b. Wiek: 23
c. Zamieszkanie: Kraków
d. Zainteresowania/Hobby:
Aktorstwo, szermierka artystyczna i sportowa. Dwie moje największe miłości (metaforyczne rzecz jasna, kobieta to jednak kobieta). Pierwsza to nawet zawód, który na razie przynosi dość skromne owoce ale nie od razu Rzym zbudowano.
Z kolei drugą miłość zawdzięczam aktorstwu, bo to właśnie studiując to rzemiosło poznałem piękno tej dyscypliny i kształcę się w niej nieprzerwanie od trzech lat.
e. Kilka zdań o sobie i swoim charakterze:
Choć staram się być obiektywny w życiu i zawsze patrzeć z kilku różnych perspektyw, uważam, że ocena samego siebie nie może być poprawna i szczera. Zapewne to co napiszę w tym punkcie będzie wizją osoby, którą chciałbym być, bo nawet nieświadomie mogę pominąć jakieś cechy charakteru, które są negatywny… Bądź dlatego, iż nie zdaję sobie z nich sprawy, bądź wydaje mi się, że z nimi walczę, bądź… no właśnie… Zawsze się usprawiedliwiamy…
Ostatnio musiałem podać cztery cechy swojego charakteru, na potrzeby Teatru… Mój kolega, z którym współpracuję przy spektaklach, a którego poprosiłem, by pomógł mi z tym zadaniem szybko odpowiedział „Ambitny, przez co Pracowity, Uparty i Cierpliwy”. Do weryfikacji :-)
f. Kontakt:
- email: wykablazej@gmail.com
- steam: Binol

2. Scena RP/RP w JK3
a. Organizacje:
- FaR, RJO, GoSW (na JA+)
- Akademia na Yavin IV, GoSW, Świadomi Mocy (na OJP)
b. Staż:
Będzie ponad dekadę ale… Nie ma to najmniejszego znaczenia, gdyż już kilka ładnych lat minęło od mojego ostatniego zetknięcia się ze światem Jedi Academy na jakimkolwiek modzie. Z pewnością bardzo wiele siedzi w mej głowie i wymaga odkurzenia. A przynajmniej lubię sobie tak wmawiać ^^
c. Powód odejścia/usunięcia:
Jeżeli chodzi o ostatnią organizację, czyli Świadomych Mocy to muszę tu chyba wskazać Aktorstwo. Słowem wyjaśnienia; emigrowałem zarobkowo, zanim to stało się modne, by zarobić na opłacenie prywatnej szkoły. Udało się ale gdy wróciłem ŚM już nie istniało, a ja sam nie miałem czasu na zabawę w cokolwiek poza ciężką pracą nad swoimi umiejętnościami, które mam nadzieję przyniosą mi kiedyś dużo chlebusia.

3. Postać
a. Imię i nazwisko: Tanna Saarai
b. Wiek: 23 lata
c. Pochodzenie: Adumar
d. Rasa: Człowiek
e. Wygląd:
Kruczoczarne włosy zebrane w całość przepaską, spięte dodatkowo w kucyk, opadają na plecy niemal aż do pasa. Kilka niesfornych kosmyków, delikatnie przysłania twarz; subtelną, kobiecą. Figura; dokładnie taka jaka powinna być.
f. Historia:


"Niektórzy po zapadnięciu zmroku już nie potrafią uwierzyć w słońce. " - Phill Bosmans

Prolog
Rok 38 po Wielkiej Resynchronizacji

Dźwięk tłuczonego szkła przerwał kłótnię, która zdawała się trwać w nieskończoność. Mężczyzna patrzył swojej żonie głęboko w oczy. Oczy jakby nieobecne, teraz już mu obce. Wydawało się, że sekunda trwa wieczność. Głęboką ciszę przerwał dźwięk jego głosu - pewny, stanowczy, ale i stłumiony, i zmęczony, i przerażony.
- Wyprowadzam się. Zabieram małą i opuszczamy planetę. - Odpowiedziało mu milczenie. - Zostawiam Cię, czy ty to w ogóle słuchasz? Nie mam zamiaru już dłużej walczyć o przegraną sprawę, nie rozumiem, dlaczego tak długo znosiłem twoje zachowanie... - Przerwał. Kobieta zatoczyła się próbując wstać po pozbieraniu stłuczonego wazonu. Upadła, przecinając się szkłem, które rozsypało się na drewnianą posadzkę. - Przykro mi, że tak to się kończy. Kocham Cię, bardzo, ale nie mogę pozwolić, by Tanna patrzyła jak jej matka stacza się na samo dno, choć tak niewiele Ci do niego brakuje.
- Zostań, będzie lepiej jak zostaniesz - wybełkotała w końcu - Chcę byś został.
- Nie mogę, my nie możemy jej tego zrobić. Mała potrzebuje matki, ale skoro ty nie potrafisz nią być to lepiej jej będzie bez ciebie. Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał ale jestem zmęczony... Tak bardzo zmęczony tym, co ze sobą zrobiłaś i robisz nie zważając na nikogo. - Przerwał, nadal patrząc na niegdyś tak bliską mu osobę, teraz kompletnie obcą kobietę rzucił krótko - Przepraszam Cię - po czym odwrócił się i poszedł w stronę sypialni.
*************************************************************
- Szanowni państwo mówi kapitan, witamy na pokładzie promu 1331 linii SkyTravler z Adumar na Corellię. Opuściliśmy atmosferę planety bezproblemowo i zmierzamy wyznaczonym kursem na planetę docelową. Będziemy podróżować granicą regiony aż do Taris, gdzie zatrzymamy się na 2 godziny standardowe. Następnie udamy się szlakiem Hydiańskim w pobliże planety Kuat, gdzie skorygujemy kurs wchodząc na Corelliański szlak handlowy, którym udamy się prosto na Corellię.
W trakcie podróży hostessy będą przyjmowały państwa zamówienia na posiłki i napoje, w razie jakichkolwiek życzeń dodatkowych proszę zgłaszać się do obsługi promu.
Przygotowujemy się do procedury startowej, proszę zapiąć pasy bezpieczeństwa i nie poruszać się po pokładzie do czasu stosownej informacji.
SkyTravler życzy przyjemnej podróży i dziękuje za wybranie naszych linii.
Ogromne silniki z hukiem poderwały prom w przestworza i natychmiast przebiła się przez atmosferę planety. Kaar Saarai patrzył z żalem na zmniejszającą się ojczystą planetę, którą teraz opuszczał, jak sądził na zawsze. Porzucił wszystko, co znał, do czego się przyzwyczaił i co kochał - swoją pracę, badania, znajomych, przyjaciół i co najważniejsze żonę, z którą kiedyś marzył przeżyć całe życie. Teraz to wszystko spowiła ciemność przestrzeni kosmicznej, a płomienne niegdyś marzenia oddalały się jak Adamur, który właśnie opuszczał.
Spojrzał na swoją siedmiomiesięczną córkę, która spała spokojnie w specjalnie przystosowanym do przewożenia małych dzieci łóżeczku. Do oczu napłynęły mu łzy, a rozgoryczenie zjadało go od środka.
Gdy był młodszy obiecywał sobie, że zadba o stabilność swojej rodziny, nie pozwoli by jego przyszłe dziecko wychowywało się jak on, przenoszony z jednej planety na drugą przez przerośnięte ambicje rodziców i niezdrową pogoń za kolejnymi celami, dla których zrealizowania poświęcało się wszystko. Kiedy wreszcie udało mu się opuścić rodziców i udać się na wymarzone studia w Akademii Medycznej na Rhinnal był przekonany, że najgorsze już za nim, że sam sobie jest sterem i już zawsze jego życie będzie wyglądało tak, jak jemu się podoba. Gdy miał dwadzieścia dwa lata i żenił się z Lilith, o rok młodszą od niego studentką nanoinżynierii genetycznej był przekonany, że wszystko idzie w kierunku spełnienia marzeń. Mimo utrudnionego przez ciągłe przeprowadzki procesu nauczania w dzieciństwie, nie porzucił swoich pasji i ambicji, i wykształcił się na specjalistę w dziedzinie cybernetyki i biotechnologii. Pracował nad konstrukcją protez dla ludzi poszkodowanych w wojnie między Imperium i rebelią. Lilith zaszła w ciążę i wszystko szło w dobrym kierunku. Niestety wszystko we wszechświecie potrzebuje równowagi. Niedługo przed narodzeniem córki odkrył, że jego żona zaczęła popadać w nałóg alkoholowy. Próbował ją przekonać, że picie w ciąży zaszkodzi dziecku jednak wszystkie jego prośby spełzały na niczym. Lilith zapewniała, że więcej jej nie zobaczy pijącej i tak się stało, potajemnie jednak trwała w swoich niezdrowych przyzwyczajeniach. Gdy urodziła się Tanna wyszły na jaw skutki postępowania Lilith. Dziewczynka urodziła się z nowotworem oka, który nie został odkryty przy rutynowych badaniach. Niestety okazał się złośliwy i rozprzestrzeniał się w szybkim tempie na cały narząd wzroku, przez co trzeba było go usunąć. Lekarze proponowali w późniejszym czasie założenie cybernetycznych implantów, które pozwoliłyby dziewczynce cieszyć się w pełni, w miarę normalnym życiem. Kaar jednak odmówił, wiedząc doskonale jak szalenie skomplikowana byłaby operacja cybernizacji wzroku jego córki i jak niewygodne są obecne implanty oczu. Obiecał sobie, iż zmodernizuje obecny przemysł cybernetycznych implantów i stworzy dla swojej córki taki, który będzie do złudzenia przypominał ludzki narząd wzroku. Tak oto skończył w promie na Corellię, bez perspektyw na znalezienie pracy, czy nawet stałego miejsca zamieszkania, jednak pełen ambicji, nadziei i planów na dalsze życie. Był przekonany, że na Adumar nie uda mu się pomóc córce, tym bardziej bez wsparcia żony.
Dziewczynka obudziła się i spojrzała swymi pięknymi kasztanowymi oczami, które odziedziczyła po matce, na swojego ojca. Była zbyt młoda, by zrozumieć, co się wokół niej dzieje, mimo to Kaar mógłby przysiąc, że jego córka próbuje mu dodać otuchy. Uśmiechnął się wymuszenie patrząc w oczy, przypominające mu, co robi, co porzuca. W oczy tak podobne do tych, które pokochał w Lilith.
- Wszystko będzie dobrze moja mała. - Powiedział troskliwie, głaszcząc dziewczynkę po główce. - Damy sobie rade.

Rok później
Na Corelli życie okazało się prostsze niż Kaar z początku podejrzewał. Stosunkowo szybko znalazł pracę w laboratorium, gdzie mógł szukać sposobu na stworzeni sztucznych oczu dla swojej córki, które pozwoliłyby jej nie tylko cieszyć się wszechświatem w pełni, ale być wyalienowaną przez rówieśników, gdy już pójdzie do szkoły, ze względu na swój odmienny wygląd, spowodowany widocznymi cybernetycznymi częściami ciała. Wiedział, że jest jeszcze za mała na tak poważną operację, jednak nie demotywowało go to w żadnym stopniu, a wręcz przeciwnie. Pracując ze świadomością, iż ma czas udało mu się w końcu stworzyć, a ściślej ujmując wyhodować sztuczne oko naszpikowane technologią. Z operacją musiał jednak poczekać. Mimo, iż jego córka w momencie naukowego sukcesu Kaara miała już prawie dwa lata w rutynowych badaniach przedoperacyjnych lekarze zdiagnozowali u niej syndrom Quannota; nieuleczalną chorobę, która powodowała obumieranie układu nerwowego, a w konsekwencji całego ciała. Niedługo potem zapadła w śpiączkę.
Kaar Saarai był załamany. Tak wiele poświęcił dla swojej córki, a teraz nie mógł nic zrobić, by uratować córkę. Lekarze dali Tannie maksymalnie dwa kolejne lata życia, maksymalnie pięć, jeżeli systematycznie będzie się poddawała skomplikowanym zabiegom medycznym, które tylko przedłużą jej agonię. Kaar nie był w stanie pozwolić córce umrzeć, nie miał jednak żadnego wyjścia.
- Słyszałem o pańskiej córce. – Na ławce w holu przed salą Tanny, obok Kaara usiadł elegancko odziany Arkanianin. – Straszliwa tragedia, patrzeć na swoje umierające dziecko, które nie zdążyło nawet nacieszyć się życiem.
- Przepraszam? – Podniósł spuszczoną głowę, którą chwile wcześniej krył w dłoniach. Wbił wzrok w nieznajomego.
Arkanianin wyglądał na typowego przedstawiciela tej rasy. Co go jednak wyróżniało to rzucająca się na pierwszy rzut oka elegancja, klasa, bogactwo oraz przepaska na lewym oku.
- Pan wybaczy. – Wstał wyciągając dłoń w stronę rozmówcy w geście przywitania. - Kim Ibil Byrun, filantrop, badacz i entuzjasta nowoczesnych technologii.
- Kaar Saarai. – Pochwycił dłoń Arkanianina nie wstając z miejsca.
- Słyszałem, że udało się panu stworzyć sztuczne oko. Jak zapewne zdążył pan zauważyć jestem szalenie zainteresowany pana technologią. Miałbym dla pana pewną bardzo korzystną propozycję, która mogłaby pomóc pańskiej córce. – Każdy wykonywany przez mężczyznę gest był doskonale zaplanowany i miał na celu zainteresowanie maksymalnie swojego słuchacza.
- Słucham? – W oczach Kaara zapaliła się iskierka nadziei. Nie wiedział, czemu tak szybko zaufał obcemu mężczyźnie, cała jego postawa była jednak… hipnotyzująca.
- Jestem skłonny zapewnić panu zespół najlepszych naukowców, laboratorium i nieograniczone środki na badania nad syndromem Quannota, jeżeli tylko zgodzi się pan na współpracę ze mną. – Mężczyzna świetnie potrafił używać mowy ciała do manipulowania rozmówcy i choć same słowa wystarczająco mocno zaintrygowały pozbawionego wcześniej nadziei ojca, nie mógł odmówić sobie używania ćwiczonych przez lata technik.
- Dlaczego? Nie rozumiem. – Kaar był zszokowany propozycją, zgłupiał.
- Naprawdę o to chce pan teraz spytać panie Saarai? – Zaśmiał się delikatnie Arkanianin. – Powiedzmy, że wierze, iż jest pan człowiekiem, który nie wie, że niemożliwe jest niemożliwe. – Kaar milczał wpatrzony w Arkanianina, wydawało się jakby ten niezwykle inteligentny mężczyzna, który dokonał przełomu technologicznego w dziedzinie cybernetyki cofnął się do poziomu inteligencji noworodka. – „Jeżeli coś jest niemożliwe, to przyjdzie ktoś, kto o tym nie wie i to zrobi”. Podstawowa zasada, która przyświecała wszystkim odkrywcom od zarania dziejów.
- Przepraszam, ale… jestem w szoku. Przychodzi pan i mówi mi, że poświęci pan swoje pieniądze, uratuje moją córkę? Nie rozumiem, dlaczego pan to robi. – Kaar wstał, spokojnie wyrażając swoje wątpliwości odnośnie transakcji, jaką proponował mu obcy.
- Panie Saarai, pozwoli pan, iż ujmę to w ten sposób. Daję panu środki, aby to pan mógł ją uratować. Aby to pan mógł dokonać kolejnego przełomu. Nie uratuję pana córki z prostego powodu, nie potrafię. Ale wierzę, że pan jest w stanie znaleźć sposób. Tak samo jak zrobił pan to wcześniej.
- Jakie są warunki umowy? – Spytał trzeźwo myślący Kaar.
- Jest parę. Oczywiście niektóre są bardziej restrykcyjne inne mniej… Mogę je panu przedstawić jedynie, gdy się pan zgodzi. To mój pierwszy warunek.
Kaar odwrócił się od rozmówcy, spoglądając na salę, w której leżało jego jedyne dziecko skazane przez galaktykę na śmierć. Nie zastanawiał się długo.
- Wchodzę w to. – Odparł nie odrywając wzroku od śpiącej Tanny.

Rozdział I
Dziesięć standardowych miesięcy później

- Kaar, chodź szybko! Chyba coś znalazłem. – Gruby, męski głos zabrzmiał w całym laboratorium.
Kaar porzucił mikroskop, przez który badał tkankę pobraną z usuniętego już nowotworu swojej córki, niestety, wraz z narządem wzroku. Podbiegł do swojego asystenta, z którym pracował od ponad trzech lat tylko nad jednym zagadnieniem – syndromem Quannota.
- Co masz? – Jego entuzjazm sięgał zenitu, mimo, iż była to już tysięczna rewelacja, jaką znalazł Quarren.
- Zdaje się, że tym razem znalazłem sposób. Ale może być trudny do zrealizowania. Midichloriany. – Przedstawił swój pomysł, wciąż wpatrzony w mikroskopijne formy życia wyświetlone przez holoprojektor na ścianie.
- Jak chcesz je wykorzystać? Przecież to niemożliwe, nie da się ich przeszczepić Tannie, a tym bardziej zmusić do współpracy? – Spojrzał na swojego asystenta i przyjaciela sceptycznie, zawiedziony jego pomysłem, kolejny raz. Obiecał sobie, że nie będzie się już więcej tak ekscytował. Po raz tysięczny.
- Wiem, wiem, ale pomyśl… Co gdyby twoja córka już miała w sobie midichloriany? Co gdybyśmy znaleźli sposób, by nimi manipulować? – Przejęty swoją wizją nie zwracał uwagi na Kaara, który wrócił do swojego sprzętu badawczego.
- To niemożliwe… SZALONE! – Zdenerwował się odwracając się od Quarrena i holoprojektora. - Nikomu wcześniej się to nie udało. Nie wiemy zupełnie nic o midichlorianach. Znajdź mi konkretny sposób zamiast marnować czas. – Wściubił wzrok w mikroskop, przekręcając regulator ostrości.
- To właśnie jest sposób Kaar, czy ty tego nie widzisz? – Quarren wydawało się zaraz eksploduje z nadmiernych pokładów ekscytacji swoim pomysłem.
Kaar jednak nie zwracał na niego uwagi. Dziesięć miesięcy badań, testów, genialnych pomysłów, ponownych badań. Nie chciał się przyznać ani przed swoim zespołem badawczym z Quarrenem na czele, ani przed samym sobą, ale miejscami miał dość i gotów byłby dać za wygraną, gdyby nie widok Tanny i uśmiech na jej twarzyczce – pogodny i kochający, jakby cała krzywda, jaka została jej wyrządzona przez los nie miała znaczenia. Kaar wiedział, że jest zbyt mała, by zrozumieć swoją sytuację, by zrozumieć cokolwiek. Wydawało się jednak, że zdaje sobie ze wszystkiego sprawę, co więcej dodaje ojcu otuchy, wspiera go. To wystarczało, by Kaar walczył dalej o życie córki.
- Ile razy powtarzałeś mi, gdy przekonywałeś mnie bym z tobą pracował, nim zdarzyły się kolejne porażki, nim każde kolejne niepowodzenie odbierało nam wszystkim nadzieje, że „jeżeli przyjdzie ktoś, kto nie wie, że niemożliwe jest niemożliwe, to sprawi, iż to stanie się możliwe”? I teraz chcesz zrezygnować? Nawet nie podejmując próby sprawdzenia tej teorii? – Quarren ze wszystkich sił próbował przekonać swojego współpracownika do swojej teorii, stworzyć, choć małą iskierkę nadziei, która przerodzi się w pożar w umyśle Kaara i doprowadzi do realizacji „szalonego” pomysłu.
- Nikt do końca nie wie jak działają midichloriany Keth. Nawet Jedi nie mają pojęcia. – Kaar podjął bezsensowną jego zdaniem dyskusję o teorii midichlorianów. Iskra chwyciła.
- Kiedyś nie mieliśmy pojęcia jak pokonać wielkie odległości między układami gwiezdnymi. A ktoś się uparł i powiedział „Ja to zrobię!” i wymyślił hipernapęd. Gdyby poddał się bez spróbowania, tak jak ty teraz, nie rozmawialibyśmy ze sobą. – Delikatny podmuch na płomień, nie za mocny. Nie wolno zgasić ognia.
- Masz rację. – Dymu było coraz więcej, ale ogień jeszcze nie buchał. – Do tej pory jednak wszystko, co robiliśmy, wszystkie teorie opieraliśmy na czymś znanym, zbadanym… Midichloriany… Prawie nic o nich nie wiadomo. A jeśli jej zaszkodzimy? – Ktoś powiedział, że is¬tnieją, dwa po¬wody, które nie poz¬wa¬lają ludziom spełnić swoich marzeń. Naj¬częściej po pros¬tu uważają je za niereal¬ne. A cza¬sem na sku¬tek nagłej zmiany lo¬su poj¬mują, że spełnienie marzeń sta¬je się możli¬we w chwi¬li, gdy się te¬go naj¬mniej spodziewają. Wte¬dy jed¬nak budzi się w nich strach przed wejściem na ścieżkę, która pro¬wadzi w niez¬na¬ne, strach przed życiem rzu¬cającym no¬we wyz¬wa¬nia, strach przed ut¬ratą na zaw¬sze te¬go, do cze¬go przy¬wyk¬li. Dla Kaara uratowanie córki było oczywiście priorytetem, ale równocześnie chyba bał się grzebania w czymś tak mało zbadanym. Sam jednak do końca nie był pewien, czy nie wierzy, czy się boi?
- Jesteś gotów pozwolić swojej córce umrzeć? Czy nie po to tu pracujemy, by temu zapobiec? – Quarren nie dawał za wygraną. Bronił swojej teorii jak Raptor broni upolowanej zdobyczy.
- Masz racje. – Mruknął spuściwszy głowę. Chwilę później… ogień zaczął szaleć. – Zbierz natychmiast wszystkich ludzi, chce mieć dane, badania, wyniki, nazwiska specjalistów w tej dziedzinie, ośrodki prowadzące podobne badania, opracowania naukowe, wszystko, co zdołasz zdobyć na temat midichlorianów. Jeśli trzeba będzie ściągnij mi tu pieprzonych użytkowników Mocy, których cholera wie gdzie znajdziesz. Zrobimy to! Znajdziemy sposób na manipulowanie midichlorianami!

2 lata później
Drzwi do gabinetu Kaara Saarai otworzyły się, a za nimi stał Kim Ibil Byrun. Jak zwykle elegancko ubrany, wolnym krokiem zbliżył się do wstającego właśnie zza pulpitu komputera szefa zespołu naukowców, na który wyłożył kredyty.
- Witam, panie Ibil Byrun. – Przywitał się skinięciem głowy Kaar.
- Witam, panie Saarai. – Arkanianin odwzajemnił gest naukowca. – Chciał się pan ze mną widzieć.
- Tak proszę pana. Gdyby pozwalał pan nam opuszczać laboratorium udałbym się do pana osobiście i nie musiałby pan robić sobie kłopotu podróżą do nas. – Kaar rozpoczął konwersację, która została niemal natychmiastowo ucięta.
- Panie Saarai. Jednym z moich warunków było zgodzenie się na przetransportowanie panów na tę nieznaną dla państwa planetę oraz nie opuszczanie laboratorium. Mam nadzieję, że więcej nie będziemy musieli podejmować dyskusji na ten temat.
- Przepraszam pana, nie miałem nic złego na myśli. – Tłumaczył się naukowiec z niepotrzebnego zwracania uwagi na kwestie zamknięte. – Poprosiłem pana o przybycie w sprawie naszych badań. Sądzę, że dokonaliśmy przełomu w sprawie midichlorianów, potrzebujemy jednak pana pomocy.
- Rozumiem, że chodzi o jakiś niezbędny sprzęt?
- O coś znacznie trudniej dostępnego proszę pana. Już wyjaśniam. Otóż, jak pan z pewnością pamięta, w trakcie naszych badań dostrzegliśmy potencjał, jaki płynie z wykorzystania starożytnej wiedzy alchemicznej w pracy z midichlorianami. Dostarczone przez pana manuskrypty oraz artefakty bardzo wiele nam powiedziały o wymarłej już rasie Sithów i ich przeróżnych rytuałach. Odkryliśmy, że posiadając odpowiednio duże pokłady energii możemy wpływać na midichloriany w przeróżny sposób, naginając je do naszych potrzeb. Jest to oczywiście niemożliwe bez umiejętności kontrolowania Mocy, więc wpadliśmy na ciekawą teorię. – Podniósł wzrok wcześniej skupiony na komputerze, wpatrując się teraz w Arkanianina, który wydawał się niezwykle zaintrygowany tematem. – Gdyby można uzyskać pokłady energii o równie wielkim skupieniu jak te pochodzące z nadprzyrodzonej Mocy… Moglibyśmy spróbować, dzięki informacjom ze starych manuskryptów przeprowadzić skomplikowaną operację, podczas której niszczylibyśmy niemal doszczętnie zainfekowane układy nerwowe i tkanki chorego, by później oddziaływać na nieskoncentrowaną energią i zmuszając je do samo regeneracji, co w efekcie prowadziłoby do niemal stuprocentowej regeneracji całego układu nerwowego.
- Mówi pan o zabiciu córki i przywrócenia jej do życia. – Zszokowany teorią Kaara Arkanianin pierwszy raz w życiu wydawał się być śmiertelnie przerażony.
- Nie dosłownie panie Byrun. Owszem, prawdopodobnie w dziewięćdziesięciu pięciu, maksymalnie sześciu procentach ciało mojej córki uległoby zniszczeniu, ale nie w jednym momencie oczywiście. Wszystko przebiegałoby stopniowo, od najmocniej zainfekowanych partii do tych najsłabiej. Moja córka. – Zawahał się na chwilę. Wziął jednak głęboki oddech i kontynuował. – W pewnym sensie by umarła. A dosłownie jej ciało stopniowo by umierało, a my stwarzalibyśmy natychmiastowo nowe nie pozwalając, by cały organizm odczuł proces.
- Panie Saarai, jestem w szoku. Jest pan gotów zaryzykować życiem swojej córki, by spróbować tej opartej na pradawnych wierzeniach, sposobach i technikach metody?
- Moja córka… - Mimo przyzwyczajania się przez ostatnie lata do sytuacji, w jakiej znalazło się jego dziecko, nadal trudno było mu akceptować rzeczywistość. – Moja córka, panie Byrun i tak jest już martwa. Jeżeli nie podejmiemy jakiś działań za cztery lata, zamiast świętować jej ósme urodziny, będę obchodził pierwszą rocznicę jej śmierci. Jestem gotów zaryzykować i przyjąć na siebie ewentualne konsekwencje moich decyzji, jeżeli istnieje szansa na uratowanie jej. – Naukowiec brzmiał pewnie, choć słowa o losie córki nie przechodziły mu łatwo przez gardło.
- Podziwiam pana, panie Saarai. Udowadnia mi pan, że nie pomyliłem się, co do pana.
- Dziękuję, ale nie pochwał teraz potrzebuję, a pana pomocy? – Wtrącił z powagą.
- W czym mogę służyć? – Odparł spokojnie filantrop.
- Jak wspomniałem będziemy potrzebować bardzo dużych pokładów energii, która zrównoważy nam te, których nie możemy okiełznać, czyli pochodzących z Mocy. Problem polega na tym, że muszą być one ogromne…

4 lata później
- Wszystko gotowe do operacji Kaar, czekamy już tylko na Ciebie. – Quarren Keth położył dłoń na ramieniu swojego współpracownika, który wpatrywał się w uśpioną córeczkę przygotowaną do zabiegu.
- Pięć długich lat badań, testów, porażek i sukcesów doprowadziły nas do tego momentu. Zaczynając nie wierzyłem, że może nam się udać. Nie sądziłem nawet, że Tanna posiada w sobie midichloriany. – Odwrócił się do zespołu, który wpatrywał się pewnie w swojego szefa. Byli gotowi przełamać kolejną barierę w dziedzinie nauki; ujarzmić pierwotne źródło mitycznej „Mocy”, midichloriany. – Każdy z was dał temu projektowi bardzo wiele; poświęcaliśmy całe dnie na badania, eksperymenty, testy. Każdy z nich przybliżał nas do tego dnia. Tu już nie chodzi o moją córkę, ale o coś większego. Jeżeli nam się powiedzie, współczesna nauka otworzy się na nowe możliwości. Nastanie nowy, wspaniały rozdział w historii, gdzie mity i wierzenia ustępują pola rozumowi i logice.
Rozległy się brawa. Pięciu pracujących nad projektem naukowców z entuzjazmem przyjął patetyczną mowę Kaara. Wielu upatrywało w sukcesie projektu szansy na zaistnienie w świecie nauki, inni na wyrycie swego nazwiska na wieki na kartach historii, inni sławy i bogactwa, jakie da im opatentowanie sposobu kontroli midichlorianów w procesach medycznych.
Wszyscy jednak byli pewni swego obecnego sukcesu i niczym ogień tlenu, pożądali następnego; tego najważniejszego.
- Zróbmy to! – Odezwał się Keth. – Zmieńmy galaktykę.

Operacja, choć długa i męcząca przebiegała sprawnie. Stan Tanny przez większość czasu był stabilny, a nieznaczne wahania czynników takie jak tętno, ciśnienie, czy rytm serca napawać mogły lękiem tylko ojca dziewczynki. Tego jednak nie było na sali; choć oczywiście to Kaar prowadził operację, był chirurgiem, nie ojcem. Doskonale wiedział, że nie może pozwolić swoim emocją panować nad rozumem, bo lata ciężkiej pracy pójdą na marne. Mówi się, że lekarz nie powinien leczyć nikogo ze swojej rodziny i tu ta zasada została zastosowana; po wielu dyskusjach i próbach wykluczenia Kaara z procesu chirurgicznego, przez naukowców z jego zespołu, udało mu się przekonać, że jego miłość do córki nie wpłynie na jego pracę; teraz to udowadniał, choć najgorsze dopiero miało nadejść.
Po niespełna siedemnastu godzinach na sali operacyjnej, sześcioletnia dziewczynka zbyt długo pozostała w stanie, który zespół nazywał „zawieszeniem”. Spowodowany był czymś, czego nikt nie brał pod uwagę, a co było naturalną konsekwencją porywania się z motyką na słońce; zmęczeniem. Jedno nieuważne cięcie, zbyt blisko prawej komory serca mogłoby doprowadzić do tragedii, gdyby nie szybka reakcja Kaara, który, jeżeli ktokolwiek z jego ekipy takowe miał, rozwiał wszelkie wątpliwości, co do swojego profesjonalnego podejścia do zabiegu. Gdy serce dziewczynki stanęło na blisko półtorej minuty, jej lekarz walczył o jej życie jak upolowana zwierzyna walczy o wolność. Wydawał polecenia jednocześnie wykonując skomplikowane ruchy skalpela dźwiękowego do otwierania kolejnych części serca Tanny i lasera przyżegającego do zamykania ich, przy czym ręka nie zadrżała mu ani na moment. Ostatecznie udało się opanować sytuację, a wiara w sukces w zespole była większa niż kiedykolwiek.
Po blisko dwudziestu dziewięciu standardowych godzinach, Tanna Saarai, noworodek z niewykrytym nowotworem oczu, dziecko pozbawione narządów wzroku, chora na nieuleczalną chorobę znów miało szansę na życie. Co więcej podczas operacji wszczepiono jej również wychodowane gałki oczne, dzięki, którym miała po raz pierwszy ujrzeć świat.
Tysiące, rozgrzanych do czerwoności, ogromnych generatorów jądrowych, które zostały wybudowane w celu przeprowadzenia tej skomplikowanej operacji wreszcie mogło odpocząć.

Drugi dzień po operacji
Kaar Saarai spał przy szpitalnym łóżku swojej córki, która przez ostatnie dwie doby nie wybudziła się ze śpiączki. Nikt nie wiedział czy i kiedy to nastąpi, zatem mimo zmęczenia postanowił trwać przy dziewczynce dniem i nocą, do czasu, aż ta się nie obudzi. Odcinając się zupełnie od świata i następstw powodzenia operacji.
Tymczasem kilkadziesiąt metrów dalej, w sali, która dla większości zespołu naukowców przez ostatnie dwa lata była domem przebywał cały zespół złożony z czterech naukowców; Quarrena Ketha, Bothanina Jaxora, Chissa Zasha oraz człowieka Darrena. Głośno debatując nad skutkami swoich działań i dalszymi krokami. W dyskusji przodowało dwóch naukowców; Quarren Keth oraz Chiss Zash prezentując dwa, kompletnie sprzeczne ze sobą stanowiska.
- Należy jak najszybciej opublikować wszystkie wyniki naszych badań! – Wrzeszczał Chiss. – Galaktyka musi się dowiedzieć, jakiego przełomu dokonaliśmy w dziedzinie badań nad midichlorianami. Musi mieć możliwość skorzystania z naszych osiągnięć!
- Nie możemy pozwolić wypłynąć niepełnym danym Zash. – Oponował Quarren. – To skrajnie nieodpowiedzialne. Nie wiemy nawet, czy operacja udała się w stu procentach. Tanna jeszcze się nie obudziła, a nawet, jeżeli tak się stanie, nie wiadomo, czy resztki jej pierwotnego organizmu nie odrzuci nowopowstałego.
- Nie widzicie, jaka to jest dla nas szansa? – Zwrócił się do pozostałych Chiss. – Mamy okazję stać się przodownikami w tej dziedzinie. Moglibyśmy skorzystać z pomocy najtęższych umysłów galaktyki, rozwinąć nasze badania. Zamiast tego siedzimy i czekamy, aż obiekt się obudzi.
- Nie mamy wystarczających danych Zash. – Quarren nie dawał za wygraną, starając się utemperować zapędy swojego kolegi. – Jeżeli wypuścimy na światło dzienne niepełne wyniki możemy narobić więcej złego niż dobrego. Potrzebujemy wyraźnych efektów, inaczej cały projekt może wymknąć się spod kontroli. Nie zdajesz sobie sprawy ile osób chciałoby zarobić na naszym odkryciu? Myślisz, że ich obchodziłoby, czy manipulacja midichlorianami jest bezpieczna?
- Tracimy czas koledzy. Może jest w tym, co mówi Kerh wiele prawdy, ale nie możemy zapominać o korzyściach, jakie z tego będziemy mieli. – Pięść Zasha uderzyła w stół dodając jego wystąpieniu ekspresji.
Bothanin wymienił z Darrenem szybkie spojrzenie, w ich oczach błysnęła wizja bogactwa, sławy i uznania w świecie naukowym.
Wszyscy byli bardzo młodzi, ledwo po studiach. Kaar uznał, że potrzebuje w swoim zespole świeżych umysłów, niespaczonych przez biurokratyczne procedury i brutalny niekiedy świat nauki. Wybrał, więc spośród najlepszych studentów Akademii Medycznej, do której sam kiedyś uczęszczał czwórkę najbardziej obiecujących i zaproponował im pracę nad szalonym projektem, za niesamowitą, jak dla tak młodych osób, ilość kredytów. Skąd Kaar miał taką ilość funduszy? Nikt się nad tym nie zastanawiał. Istotne było, że płacił. Pod tym względem trafił idealnie w swój cel. Znalazł istoty gotowe dla kredytów poświęcić bardzo wiele. Każdy z nich bez zająknięcia się, gdy tylko usłyszał sumę miesięcznego wynagrodzenia, przystał na wszystkie warunki. Bez wątpienia kilku mogła nawet przyświecać idea zmieniania galaktyki. Jednak nie ma istoty we wszechświecie, której nie dałoby się kupić i zarówno Kim Ibil Byrun, i dzięki niemu Kaar doskonale o tym wiedzieli.
- Korzyści przyjdą, gdy przyjdzie na nie czas. – Skwitował Quarren powoli wstając z zajmowanego fotela. – Bez decyzji Kaara i tak nie możemy podjąć żadnych decyzji. To on jest szefem projektu i wszystko, co robimy jest jego własnością. W końcu to on nam płaci.
Chcąc, nie chcąc wszyscy musieli przytaknąć tej wypowiedzi. Kaar był szefem, on płacił i żądał efektów, które to dostawał, dopóki płacił dobrze, a płacił… wyśmienicie. Nikt, więc nie narzekał, gdy żądał, by nie udostępniać nigdzie wyników badań. By wszystkie dane przechowywać w wewnętrznej sieci bez dostępu do extranetu. Nawet, gdy zażądał przeniesienia się wszystkich naukowców do nowego kompleksu badawczego, bez podawania informacji, gdzie dokładnie on jest. Nikt nie narzekał, bo płacił hojnie i nie szczędził kredytów na wszelakie premie motywacyjne. To, co jednak tak mocno spajało zespół stało się teraz przyczyną konfliktu; kredyty. Ilość, jaką mogli zgarnąć za upublicznienie wyników byłaby zatrważająco wysoka i każdy zdawał sobie z tego sprawę i nie chciałby zostać pominięty przy dzieleniu zysków. Niektórzy, chcieliby nawet te zyski zgarnąć tylko dla siebie. Wszyscy musieli jednak temperować swoje zapędy. Nie mieli zielonego pojęcia, na jakiej planecie się znajdują, a tym bardziej nie mieli jak się stąd wydostać. Jedyny środek transportu to pojazd, który pojawiał się codziennie wczesnym, jak wnioskowali po zegarach, gdyż laboratorium było pod ziemią, rankiem, a który dostarczał zapasy jedzenia i zamówione przez naukowców wszelakie dobra.

Trzeci dzień po operacji
Do podziemnego laboratorium dostać się można było jedynie windą, zjeżdżając blisko dwieście metrów pod ziemię. Tak też teraz podróżował Kim Ibil Byrun wpatrując się w wyświetlacz, który miał zaraz zmienić się wyświetlany napis z „Poziom 0” na „Poziom B1”. Nikt z naukowców nie wiedział, dlaczego, skoro winda prowadzi z powierzchni bezpośrednio do laboratorium i nie ma możliwości zatrzymania się gdzie indziej, jak tylko na poziomie laboratorium, nazywane jest „Poziomem B1”. Zastanawiali się nad tym w nikłych chwilach wolnego czasu, by oderwać myśli od projektu. Wszyscy oprócz Kaara, który każdą wolną chwilę spędzał od zawsze przy córce; mówiąc do niej mimo świadomości, że nie uzyska odpowiedzi. Opowiadając jej o pracy, o galaktyce i pięknych rzeczach, które kiedyś zobaczy.
Winda zatrzymała się, a z niej wysiadł Arkanianin, na którego czekał cały zespół naukowców. Prócz Kaara Saarai, który nie odstępował śpiącej wciąż córki na krok. Naukowcy byli zdziwieni, gdyż nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by ktoś poza zaopatrzeniowcem z windy wysiadał. Oczekując na poranną dostawę pod windą znów spodziewali się ujrzeć znajomego Rodianina. Zostali mocno zaskoczeni.
- Witam państwa. To zaszczyt poznać wreszcie, po latach współpracy, grupę moich młodych naukowców. – Ukłonił się całemu zespołowi pięknym, powolnym gestem wyrażając swój szacunek dla ich ciężkiej pracy. – Jestem Kim Ibil Byrun i czego państwo zapewne nie wiedzą, a co było moim zamiarem, finansowałem cały projekt od samego jego początku.
Naukowcy patrzyli na mężczyznę podejrzanie, nie do końca dając wiarę w jego słowa. Zbliżyli się do siebie naradzając się w sprawie nietypowej sytuacji, jaka ich zastała.
- Panie, Byrun, tak? – Odezwał się Quarren.
- Słucham panie Keth. – Z odpowiednią sobie klasą zawtórował naukowcowi.
- Sądzę, że powinien pan porozmawiać z naszym przełożonym, Kaarem Saarai. – Quarren był nieznacznie zaskoczony faktem, iż Arkanianin znał jego imię. Owa wiedza świadczyła jednak za wersją Kima Ibil Byruna.
- W tym celu przybyłem. Rozumiem, że skoro go z państwem nie ma to spędza czas ze swoją córką, która jeszcze się nie wybudziła, o ile informacje sprzed dwóch dni od pana Saarai są nadal aktualne?
- Dokładnie. Znajdzie go pan… - Nie zdążył dokończyć Quarren, gdyż w słowo wszedł mu Arkanianin.
- W sali pooperacyjnej, na prawo. Wiem panie Keth, ale dziękuję za informacje. Żegnam panów.
Dość nietypowa dla naukowców przygoda pozostawiła ich w głębokim szoku. Oto po blisko czterech latach izolacji od galaktyki w ich laboratorium pojawia się mężczyzna, który twierdzi, iż jest głównym sponsorem całego przedsięwzięcia. Zdaje się wiedzieć kim są naukowcy, zna plan laboratorium i koniecznie chce porozmawiać z ich przełożonym. Naukowcy ruszyli za Arkanianinem nijako eskortując go do sali pooperacyjnej. W pewnym momencie Chiss nieznacznie zwolnił kroku pozostając w tyle za grupą, by ostatecznie zniknąć jednym z pobocznych korytarzy. Darren, którego uwagę, subtelne zniknięcie Chissa przykuło niemal natychmiastowo i zdążył dostrzec jeszcze niknący za rogiem kontur postaci, postanowił sprawdzić, co stało się powodem odłączenia się naukowca. Chiss doprowadził go do głównej sali laboratorium, w której przechowywane były wszystkie dane z badań nad midichlorianami. Darren zastał Chissa w trakcie kopiowania wszystkich plików na zewnętrzny dysk.
- Zash, co robisz? – Zaintrygowany Darren wolnym krokiem zbliżał się do kolegi.
- Darren! – Wzdrygnął się na dźwięk głosu śledzącego go mężczyzny i natychmiastowo odwrócił się, kryjąc ręce za plecami. – Nie wiedziałem, że za mną idziesz.
- Ponawiam pytanie Zash, co robisz? – Brnął uparcie mężczyzna.
- Sprawdzam dane, no wiesz. Na wypadek, gdyby ten Arkanianin chciał je zobaczyć. Skoro jest szefem to pewnie będzie miał takie życzenie, więc wypadałoby je przygotować. – Tłumaczył się w wyraźnym pośpiechu Chiss.
- Jeszcze nie mamy pewności, czy on jest szefem Zash. – Skwitował. - A ten dysk zewnętrzny za twoimi plecami to Ci po co? – Darren stawał się coraz bardziej podejrzliwy, nie dawał za wygraną, zbliżając się coraz bardziej do Chissa, by ostatecznie znaleźć się na wyciągnięcie ręki.
- Co? A to… To… To jest… - Postanowił odpuścić niezdarną próbę wymigania się, głośno odetchnął.
Szybki prawy sierpowy spadł niespodziewanie na twarz Darrena, który pod wpływem siły ciosu zachwiał się i upadł twarzą na pobliski stół. Chiss doskoczył do niego, złapał za włosy i jeszcze kilka razy uderzył jego twarzą o stół, niezamierzenie trafił ostatni raz o kant owego stołu, zmieniając twarz Darrena w krwawy placek. Puszczony człowiek bezwładnie opadł na ziemię tworząc na posadzce czerwoną kałużę.
- Jasna cholera Darren, po coś mnie śledził?! – Wrzeszczał na zwłoki przerażony Chiss. – Ja tylko chciałem został sławny i bogaty. Coś mi się należy po tych latach odizolowania, nie sądzisz?
Zash w panice doskoczył do pulpitu komputera, by sprawdzić jak szybko postępuje proces kopiowania plików.

Kim Ibil Byrun odprowadzony przez Quarrena i Bothanina wszedł do sali, w której powitał go zmęczony Kaar Saarai. Drzwi zamknęły się zaraz zanim pozostawiając dwójkę naukowców na zewnątrz, zgodnie z życzeniem Arkanianina.
- Gdzie Zash i Darren? – Zdziwił się Quarren, zauważając braki w składzie grupy. – Byli tuż za nami.
- Może musieli coś zrobić. Nie przejmuj się, wiesz, że oni się „przyjaźnią”. – Zaśmiał się Bothanin ze swojej subtelnej uwagi odnośnie kolegów z zespołu.
Kaar Saarai przywitał się ze swoim pracodawcą i opowiedział pokrótce o obecnej sytuacji.
- Cieszę się, że pana córka jest w stanie stabilnym, panie Saarai. Chciałbym panu serdecznie pogratulować już teraz, bo jestem głęboko przekonany, że pańska córka lada dzień się obudzi. Ale nie będę pana oszukiwał. Nie przyleciałem tu tylko i wyłącznie, by sprawdzić jej stan zdrowia. – Wyznał szczerze Ibil Byrun. – Zainwestowałem w ten projekt ogromne pokłady kredytów, licząc, że uda się panu osiągnąć zamierzone efekty i udało się. To, czego pan dokonał, zmieni oblicze całej galaktyki już na zawsze. Uleczenie pańskiej córki to tylko pierwszy, proszę wybaczyć sformułowanie, ale „malutki” krok w sztuce manipulacji midichlorianami. Chciałbym prosić pana, by przekazał mi pan wszystkie dane na temat projektu już teraz, a końcowy raport przyniósł osobiście do mego biura, którego adres pozna pan standardowym kanałem naszej komunikacji.
- Ale dane są niekompletne. Dość istotną częścią jest stan pooperacyjny Tanny, bez tego nie można wyciągnąć należytych wniosków. – Oponował naukowiec.
- Rozumiem pańskie obawy, panie Saarai, ale proszę zrozumieć też moje położenie. Chciałbym, by te badania zostały jak najszybciej zredagowane i upublicznione, by można było pomóc tysiącom, o ile nie milionom istot w całej galaktyce.
- Dobrze. Zlecę moim naukowcom wykonanie kopii wszystkich wyników dotychczasowych badań, raportów i danych. Za pozwoleniem, do tego czasu chciałbym jednak nadal pozostać przy córce na wypadek, gdyby się obudziła.
- Oczywiście panie Saarai. Nie śmiałbym prosić pana o opuszczenie tego pomieszczenia nawet, gdyby od tego zależało moje życie. – Uśmiechnął się przyjaźnie i otworzył drzwi do pomieszczenia, tak by Kaar mógł wydać polecenia swoim podwładnym.

Quarren Keth wraz z Bothaninem Jaxorem udali się wykonać polecenie przełożonego. Po przebyciu ponad połowy drogi zatrzymał ich jednak głośny huk syreny alarmowej zwiastującej pożar w jednej z sekcji laboratorium. Naukowcy natychmiastowo pobiegli w stronę głównej sali laboratorium, by zabezpieczyć dane. Gdy dotarli na miejsce zastały ich szalejące płomienie, które trawiły komputery, probówki, sterty cyfronotesów, manuskryptów i innych starożytnych papierów, które przechowywali w sali. Bothanin momentalnie doskoczył do gaśnicy i rozpoczął gaszenie płomieni. W tym czasie Quarren próbował zorientować się w sytuacji, gdy dostrzegł leżące opodal głównego komputera ciało Darrena.
- Dlaczego automatyczny system przeciwpożarowy nie zadziałał? – Dziwił się naukowiec, rozglądając się po pomieszczeniu. - To chyba Darren. – Zwrócił uwagę Bothanina na wpół spalony kształt przypominający ich kolegę z zespołu.
- Cholera masz rację, trzeba go stamtąd wydostać! – Ruszył przed siebie gasząc płomienie, które jednak po chwili znów wracały ze zdwojoną siłą, napędzane przeróżnymi chemicznymi substancjami z sali laboratoryjnej.
- Jaxor on nie żyje. Jego ciało jest do połowy spalone! – Zauważył zszokowany Quarren.
W tym czasie Bothanin zdołał wykorzystać już cały zapas płynu, jaki znajdował się w gaśnicy.
- To beznadziejne. Nie damy rady powstrzymać tych płomieni, trzeba zamknąć całe skrzydło i liczyć, że pożar nie rozprzestrzeni się na całe laboratorium. – Wrzeszczał przerażony Quarren.
- Zabierajmy się stąd. – Bardzo szybkim krokiem udali się do wyjścia z pomieszczenia. Bothanin zatrzymał się niespodziewanie przy drzwiach.
-, Co robisz? – Zdziwił się Keth zachowaniem naukowca.
- Muszę wpisać kod zabezpieczający to skrzydło. Zajmie mi to tylko parę sekund. Znajdź Kaara i tego Arkanianina, i powiadom ich o sytuacji.
Quarrenowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Mimo przerażenia, jakie miał w sobie, potrafił znaleźć tyle siły, by nie panikować i wykonać powierzone mu zadanie, ruszył biegiem korytarzem. Tymczasem Bothanin rozpoczął procedurę odcinania skrzydła od całości kompleksu laboratoryjnego. W standardowych laboratoriach system z pewnością byłby prosty, ale w tym wypadku, komuś zależało na dodatkowych zabezpieczeniach nawet w systemie pożarowym. Należało więc przez pięć sekund przytrzymać dłoń na skanerze składu biologicznego włączającego system. Po potwierdzeniu, które trwało właśnie owe pięć sekund całe skrzydło zamykało się natychmiastowo.
Bothaninowi brakło sekundy. Ogromna kula ognia, która powstała pod wpływem wybuchu jednej z beczek z łatwopalnym gazem pochłonęła go i w momencie pozbawiła życia. Biegnący zawiadomić Kaara o sytuacji Quarren nawet nie wiedział, że umiera. Mordercze płomienie pochłonęły go, gdy do wyjścia z korytarza zostało mu zaledwie piętnaście metrów.

Kaara Saarai z nóg zerwał wstrząs, który zachwiał całym laboratorium. Odruchowo doskoczył do panelu alarmu i włączył procedurę ewakuacyjną. W jej przypadku zostałby wysłany sygnał alarmowy prosto do biura Kim Ibil Byruna, który na nieszczęście, akurat znajdował się w laboratorium. Ten miałby poinformować swoich ludzi, by przybyli na planetę i opanowali sytuację, czymkolwiek by się ona nie okazała. Na nieszczęście o istnieniu placówki wiedzieli tylko Kim Ibil Byrun i grupa pracujących tu naukowców, gdyż Arkanianin obawiał się o bezpieczeństwo projektu, zwłaszcza ataków ze strony fanatyków Mocy. W przypadku zarządzenia ewakuacji cały budynek należało ewakuować, co też miało właśnie nastąpić. Kim Ibil Byruna rzucił się do pomocy Kaarowi, przy transporcie łóżka Tanny Saarai do windy, która miała ich wyprowadzić na powierzchnię.
- Ten wstrząs to była eksplozja. Prawdopodobnie gdzieś na terenie kompleksu wybuchł pożar. Proszę się nią zaopiekować. Ja zabezpieczyć dla pana dane z komputerów. – Zwrócił się do Arkanianina puszczając łóżko szpitalne.
- Zapomnij o danych Kaar, masz obowiązek opiekować się córką! – Wrzasnął na naukowca, pierwszy raz łamiąc swą zawsze nienaganną postawę i klasę. - Zabieramy ją stąd. Zabezpieczymy wszystkie skrzydła z górnego panelu kontrolnego.
- Co z resztą zespołu? – Rzucił zapytanie biegnąc razem z łóżkiem do swojego przełożonego.
- Niech Moc ma ich w swojej opiece! – Skwitował Arkanianin przyśpieszając kroku oraz mocniej pchając łóżko.
W całym kompleksie zaczął rozprzestrzeniać się gęsty dym, z którym system klimatyzacji przegrał niemal na początku starcia. Biegnąc przez kolejne korytarze prowadzące do jedynego wyjścia z kompleksu, mając coraz mniejsze pole widzenia natrafili na Zasha, który również szukał drogi ucieczki. Krótka wymiana spojrzeń nastroiła Kaara dziwnie do Chissa, który nie ucieszył się zbytnio ze spotkania, sprawiał wręcz wrażenie zaniepokojonego. Ruszył jednak za nimi bez słowa, nie chcąc wdychać niepotrzebnie trujących oparów z przeróżnych chemikaliów.
Przy windzie powietrze było już zdatne do komunikacji i Kaar, po wezwaniu windy postanowił się porozumieć z Chissem, by dowiedzieć się, czy ten nie wie skąd pożar w kompleksie. Zdążył jedynie odwrócić się i otworzyć usta, gdy Zash wymierzył z pistoletu blasterowego DL-22 prosto w Arkanianina.
- Nikt się nie rusza. Do windy wchodzę sam, jeżeli będziecie mieli szczęście zdąży ona po was przyjechać zanim ten cały ośrodek nie zmieni się w kupę podziemnego gruzu. – Krzyczał do mężczyzn powoli się do nich zbliżając, chcąc przejść obok nich wąskim korytarzem i dostać się do windy.
Gdy minął łóżko szpitalne przyjechała winda i metalowe drzwi rozsunęły się z trzaskiem. Chissa spojrzał na pustą windę. Tyle wystarczyło, by Kaar Saarai zdążył rzucić się na niego i przewrócić, wytrącając mu z ręki pistolet. Jego sukces nie trwał jednak wiecznie. Zash zerwał się do brutalnego natarcia. Rzucił się na przeciwnika i zasypał gradem ciosów na twarz. Kaar przechwycił jeden z niecelnych ciosów i wykorzystując założoną na szybko dźwignię oraz impet ataku przerzucił Chissa na ziemię za siebie, zbyt blisko pistoletu, by można było się bezpiecznie ewakuować. Doskoczył więc do niego i przygwoździł do ziemi.
- Ratuj moją córkę! – Wrzasnął do Arkanianina, spychając z twarzy dłoń Chissa, która próbowała sięgnąć oczu. – Będę zaraz za wami!
Kimowi Ibil Byrunowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Złapał za ramę łóżka i wbiegł razem z nim do windy uderzając o ścianę. Natychmiast nacisnął przycisk powrotu na „Poziom 0”.
- Tato? – Ciche jęknięcie dziewczynki przeszłoby bez echa, gdyby Kaar nie został właśnie zepchnięty przez Chissa mocnym kopniakiem.
Gdyby nie wylądował przy windzie nigdy nie zobaczyłby momentu, w którym jego córka wypowiada swoje pierwsze w życiu słowo. I równocześnie ostatnie, które dane mu było usłyszeć. Wystrzał z blastera był jak wykrzyknik, który podsumował jego wysiłki uratowania córki. Pocisk przeszył jego klatkę piersiową. Ale Kaar się tym nie przejął. W obliczu pewnej śmierci był szczęśliwy. Jego córeczka, Tanna Saarai, dziecko, które od pierwszego dnia swojego życia naznaczone było cierpieniem; żyje. To był jego życiowy cel, który udało mu się wypełnić. Za który zapłacił życiem.
Drzwi windy zatrzasnęły się z głośnym hukiem i winda pomknęła na powierzchnię. Kim Ibil Byrun pobiegł, pchając łóżko z ciągle jednak na wpół przytomną dziewczynką na pokład swojego statku. Szaleńczy bieg zakończył się w momencie, gdy zaskoczony personel obsługujący statek nie przejął od Kima łóżka.
- Wydaj polecenia startowe. – Wydusił z siebie zmęczony biegiem, śmierdzący dymem i brudny od obijania się o ściany laboratorium w trakcie przeprawy przez gęsty dym. – Poza mną nikt nie ocalał, musimy stąd uciekać.
- Tak jest, lordzie Adasca. – Strażnik stojący przy promie zasalutował, po czym począł wykonywać rozkaz.
Kim Ibil Byrun, a właściwie władca planety Arkania, lord Arca Adasca, bo tak brzmiało jego prawdziwe imię i nazwisko rzucił ostatnie spojrzenie na wejście do placówki badawczej z nadzieją, że zaraz ktoś z niej wybiegnie… Że Będzie to Kaar Saarai. Płonne marzenia zniknęły, gdy tylko grodzie wahadłowca się zatrzasnęły. Prom poderwał się do lotu oddalając się od powierzchni asteroidy, jaką okazała się „nieznana planeta”. Gdy znaleźli się w odpowiedniej odległości od pola grawitacyjnego, by wykonać skok w nadprzestrzeń, czerń kosmosu zajaśniała oślepiająco białym światłem. Ogień najprawdopodobniej dotarł do jednego z tysięcy generatorów atomowych i stopił pokrywy osłaniające ogniwa zasilające. Reakcja łańcuchowa, zapoczątkowana zwykłą chciwością, znalazła swój brutalny finał w ogromnej eksplozji, która zniszczyła całą planetę. Prom wykonał skok w nadprzestrzeń.

Rozdział II
Wiele lat później

Od portu kosmicznego oddalało się wiele osób, które właśnie zakończyły międzygwiezdną podróż z najdalszych zakątków galaktyki. Wśród nich Arkanianka o nietypowych, bo ludzkich oczach koloru szarego. A przynajmniej takie sprawiały pierwsze wrażenie. Były one bowiem sztucznie wychodowanym tworem, pełnym najnowszej technologii. Przy dokładnym przyglądnięciu się można było dostrzec różnicę. Tęczówki przypominały trochę obiektyw aparatu, co jakiś czas obracając się samoistnie wokół źrenicy, jakby krążyły po orbicie źrenic. Widok niezwykły i niespotykany, przez co wzbudzający strach. Na szczęście tylko u tych, którzy mieli czas dokładnie zagłębić się w spojrzenie szarych oczu. Dla Arkanianki był to ratunek. Dzięki tej technologii nie była skazana na życie w ciemności, mogła widzieć. Wiedziała doskonale, komu zawdzięcza możliwość normalnego życia, jednak nigdy nie była wstanie okazać swojej wdzięczności bezpośrednio osobie, która się do tego życia przyczyniła. Pośrednio jednak… to zupełni inna sprawa. Sprawa, która zaprowadziła ją właśnie na tę planetę, która zmuszała do przeciskania się przez tłum złożony z przedstawicieli różnych ras, opuszczających bądź zmierzających właśnie do portu.
Przemierzając kolejne alejki sama nie była pewna, dokąd dokładnie zmierza. Miałą nadzieję, że intuicja podpowie jej, że znajduje się we właściwym miejscu, jak działo się to wielokrotnie w przeszłości. Mijała, więc przeróżne sklepy, stragany, zwiastunów końca świata sprowadzonego przez najeźdźców spoza galaktyki głośno wykrzykujących swoje teorie. Nadal jednak nie znalazła tego, czego szukała. Była przekonana, że znajduje się na właściwej planecie, we właściwym czasie. Czuła to. Nic się jednak nie działo. Do czasu, aż nie zbliżyła się do kantyny. „To zawsze jest jakaś kantyna” – pomyślała oglądając dość schludny budynek w przyzwoitej okolicy. Nie zastanawiając się długo weszła do środka i od razu udała się do miejscowego dostawcy informacji – barmana.
- Dzień dobry. – Subtelnie zaznaczyła swoją obecność przy barze, chcąc zwrócić uwagę gospodarza. Gdy ten się obrócił obdarzyła go uroczym uśmiechem, który sprawił, iż barman powinien poczuć jak samoistnie uginają mu się kolana.
- Witam, piękną panienkę. Co mogę panience zaoferować? – Nieśmiało, z lekkimi zająknięciami wybełkotał droid.
- Droid? Nie spodziewałam się droida. – Zdziwiła się dziewczyna.
- Nikt nie spodziewa się droida barmana. – Odparł, a ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że próbował być groźny.
Jednak niespodziewana sytuacja, w jakiej znalazła się Arkanianka sprawiła, że mimowolnie roześmiała się, co zwróciło uwagę stojącego głębiej za barem człowieka. Ten zbliżył się powoli, ociężale, co przy jego wadze wydawało się całkowicie naturalne i zdzielił droida po głowie.
- Ile razy mam ci powtarzać, byś nie zaczepiał gości? Szoruj robić drinki kupo złomu. – Wykrzyczał w stronę droida, uderzając po metalowej obudowie szmatą. Gdy tylko droid udał się na swoje stanowisko pracy człowiek zwrócił swoją uwagę w kierunku klienta, z którym rozmawiał niesforny droid.
- Jest pan człowiekiem, to już bardziej typowe. – Uśmiechnęła się Arkanianka, chcąc nawiązać luźną konwersację i zyskać sobie sympatię.
- Pieprzenie. Zamawiasz coś dupeczko, czy nie? Bo nie mam czasu na duperele. – Ewidentnie nie udało się stworzyć więzi.
- Eeee… Właściwie to… Chciałabym dowiedzieć się, co się dzieje w okolicy. – Odparła speszona dziewczyna, powoli siadając na krześle przy barze.
- A co ja informacja turystyczna jestem? – Denerwował się coraz bardziej barman, czego efektem było rozpoczęcie ścierania blatu akurat w miejscu, w którym dziewczyna postanowiła oprzeć łokcie.
- Sądziłam, że jako barman słyszy pan wiele ciekawych historii, wie, co się dzieje w świecie. – Zdziwiła się odrywając ręce od blatu.
- To nie jakaś gra, czy vid. Za dużo się głupot nasłuchałaś. To życie. Tu jest bar, tu serwujemy drinki… No chyba, że masz na zbyciu parę kredytów to powiedzmy, że wiem, do kogo mogłabyś się udać, by uzyskać to, czego chcesz. - Wyszczerzył złowieszczo zęby, których miał niewiele. Widok był odrażający.
Dziewczyna rzuciła na blat parę kredytów licząc, że to załatwi sprawę. Barman parsknął jedynie śmiechem i obdarzył ją spojrzeniem, które zawierało w sobie wystarczającą dawkę pogardy, by Arkanianka dorzuciła jeszcze parę kredytów.
- Widzisz Zabraka na środku Sali? – Spytał zgarniając kredyty z blatu. – Idź do niego, on powie Ci wszystko, co chcesz wiedzieć.
Posłusznie wstała i udała się w kierunku wspomnianego Zabraka, który siedział w bardzo dobrze oświetlonym miejscu, wokół kręciło się masę przedstawicieli różnych ras, którzy pili, tańczyli, śmiali się i zwyczajnie rozmawiali. Gdy zbliżyła się już wystarczająco, by Zabrak ją dostrzegł, ten wstał ukłonił się pięknie i przedstawił.
- Zabrak, do twych usług.
- Zabrak? Tak po prostu? – Dziwiła się całej sytuacji coraz bardziej. – Ta planeta wydaje się niemożliwie dziwna.
- Dlaczego? Nazwa dobra jak każda inna. Imię nie jest mi potrzebne, bo w tym mieście, gdy ktoś szuka Zabraka, szuka mnie. Każdy o tym wie. Każdy przybywający do Yedagon City Zabrak ma jakieś imię, dlatego nikt nigdy mnie tu z innym Zabrakiem nie pomyli. – Wyjaśniał w sposób zawadiacki, jak gdyby był prowadzącym cyrk lub innym showmanem. Stosował pauzy, zawieszenia, niezwykle wymyślną gestykulację. Gdy skończył zamrugał parę razy, wydał z siebie dźwięk, który był jednocześnie śmiechem i chichotem i uśmiechnął się zawadiacko.
- Jestem Asha, mam parę pytań… – Przerwała nieco niezręczną ciszę, która zapadła, gdy Zabrak skończył swój krótki monolog.
- Pewnie, że masz kochanieńka. Inaczej, byś do mnie nie przyszła. Ale zaczynać znajomość od kłamstwa? Nie ładnie. – Wtrącił się.
- Nie rozumiem. – Odparła.
- To nie twoje imię i nie masz paru, a jedno pytanie. – Roześmiał się, wyraźnie zadowolony ze swojej przenikliwości.
- Szukam kogoś… - Zaczęła znów powoli.
- Powiedziałbym, że już znalazłaś. – Ponownie nie dał jej dokończyć zdania i znów wydał z siebie charakterystyczny śmiech.
- Brzmi znajomo, gdzieś to już słyszałam. – Zastanowiła się Arkanianka, wbiła swój zaskoczony wzrok w swego rozmówcę, po czym znów zapadła cisza. Asha poczuła się niezręcznie, więc postanowiła ją przerwać. – Szukam kobiety, w podobnym do mnie wieku, czarne długie włosy, delikatna twarz, błękitne oczy, smukła sylwetka. Wiem, że jest tu na Adumarze, pomożesz mi?
- Czujesz się samotna nocami kochanieńka? – Roześmiał się Zabrak.
- Ha, ha, ha. – Wyartykułowała dziewczyna. – Wyjątkowo wyszukany żart. To jak będzie?
- Mówię poważnie. Cały opis osoby, której poszukujesz idealnie pasuje do najpopularniejszej dziwki w tym mieście, a może i planecie, kto wie...
- Ona nie mogłaby… Nie zniżyłaby się do tego poziomu. – Oburzyła się.
- Wiesz jak sztampowo i banalnie zabrzmiało to, co właśnie powiedziałaś? – Odparł jej poważnie, nietypowo dla siebie spokojnie i z prześmiewczym, a nawet lekko pogardliwym spojrzeniem.
- Może masz i rację. – Zreflektowała się. – Gdzie ją znajdę?

**********************************************************************************

Zmierzając w kierunku, który podaj jej Zabrak Arkanianka nadal nie mogła uwierzyć, że jej niegdysiejsza przyjaciółka mogła stoczyć się tak bardzo. Gdy się rozstawały była w bardzo złym stanie psychicznym, ale nigdy nie podejrzewała, że skończy w ten sposób zarabiając na życie. Nie potrafiła się z tym pogodzić, czuła się jakby ją zawiodła, choć sytuacja sprzed dziesięciu lat nie była jej winą. Zamyślona nie zauważyła biegnącej kobiety, która skrywała swoją twarz pod kapturem, zmierzającej prosto na nią. Gdy wpadły na siebie obie przewróciły się i upadły na ziemię.
- Przepraszam najmocniej. – Powiedziała podnosząc się z pełnej kurzu i brudu ziemi jednej z alejek ewidentnie gorszej dzielnicy.
- Nic się nie stało. – Zerwała się w momencie na nogi potrącona kobieta, poprawiła kaptur i pognała niemal natychmiast w swoim kierunku.
Arkanianka odruchowo złapała się za pas, gdy tylko stanęła już na własnych nogach. Ostatnich kilka lat spędziła na podróżowaniu po różnych planetach galaktyki i nauczyła się, że należy pilnować portfela. Nie zdziwiła się, gdy nie dostrzegła go przypiętego do pasa, gdzie zwykł mieć swoje miejsce. Natychmiast odwróciła się i dostrzegła w oddali uciekającą kobietę. Nie zwlekając udała się w pościg za złodziejką. Była od niej wyraźnie szybsza jednak znajomość terenu dawały złodziejowi przewagę. Gdy Arkanianka już zbliżała się do swego celu, ten nagle skręcał w jakąś alejkę nadrabiając przy tym odległości między łowcą a zwierzyną. Dziewczyna kilkukrotnie nawet straciłaby złodziejkę z pola widzenia, gdyż wpadła na jakiś stragan, potrąciła przechodnia, czy przebiegła przez kartony słysząc za sobą krzyki rozłoszczonego sklepikarza, którego kartony bezsprzecznie były własnością „Głupia dziewczyno, chcesz zginąć.” Arkanianka zastanowiła się mimowolnie jak pusty karto mógłby ją zabić. „Przecież to głupie i niemożliwe” pomyślała nie zwalniając kroku. Pościg przeniósł się na dach miejscowych zabudowań. Dziewczyna nie była pewna jak się tu znalazła i gdzie właściwie jest. Straciła poczucie miejsca i czasu dawno temu, przy okazji sytuacji z kartonami. Pomyślała, że to dość poetyczne. Sprzedawca miał rację i w pewien sposób umarła dla świata. Szybko jednak ponownie skupiła się na swoim celu, w idealnym momencie, bo ta właśnie zbliżyła się do końca dachu, a od następnego dzieliła ją sporej wielkości ulica. Arkanianka zwolniła kroku. Wiedząc, że zwierzyna nie ma gdzie uciec postanowiła dać sobie te parę chwil, które dzieliły dwie kobiety, na złapanie oddechu. Wtedy stało się coś niezwykłego, coś, czego się nie spodziewała. Złodziejka cofnęła się o parę metrów, wzięła rozpęd i skoczyła wysoko, jak gdyby miała przeszybować nad ulicą i wylądować na dachu odległego budynku. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Złodziejka jak szybko wzbiła się w powietrze, tak szybko została sprowadzona na ziemię przez nieubłagalną grawitację Adumaru. Arkanianka podbiegła do krawędzi dachu i ku swemu zdziwieniu odkryła, że złodziejka doskonale wiedziała, co robi i wcale nie miała zamiaru przeskakiwać przez ulicę. Przeklęła w myślach swoją głupotę, gdy dwa piętra niżej dostrzegła stragan z materiałowym dachem, z którego właśnie schodziła kobieta, która ją okradła. Ta spojrzała wysoko na miejsce, z którego skoczyła, a w którym teraz znajdował się łowca, który ją ścigał przez ostatnich parę minut. Wymieniły szybie spojrzenie, a na twarzy złodziejki namalował się zwycięski uśmiech. Spojrzenie i uśmiech, którego Arkanianka dawno nie doświadczyła, ale, które doskonale pamięta. To było spojrzenie osoby, której szukała…

**********************************************************************************

Gdy przysiadła się do Zabraka, który znajdował się dokładnie przy tym samym stoliku, co wcześniej, jak gdyby było to jego stanowisko pracy ten uśmiechnął się tylko i nie powiedział zupełnie nic. Trwał w niezmiennej pozycji, niczym posąg, przez dłuższą chwilę. Nagle zerwał się i rzucił zniecierpliwione spojrzenie swojej towarzyszce przy stole.
- Powiesz coś wreszcie, czy będziesz się tak patrzeć, kochanieńka?
- Myślałam, że jak ostatnio doskonale wiesz, po co przyszłam?
- Może i wiem, ale co to by była za zabawa, gdybyśmy od razu odsłaniali wszystkie karty, nie sądzisz?
- Podałeś mi złą osobę. Moja przyjaciółka nie sprzedaje się za pieniądze na ulicy.
- Nie, nie, nie kochanieńka. Nie powiedziałem, że się sprzedaje. Użyłem konkretnego słowa… Dziwka.
- O tym właśnie mówię.
- Podczas naszej poprzedniej rozmowy chciałem tylko podkreślić jak bardzo osoba której szukasz szkodzi moim interesom, stąd wcześniej wspomniane określenie. – Zaśmiał się charakterystycznie.
- W co ty pogrywasz Zabrak? – Zaczęła się irytować.
- Sprzedaję informacje. – Odparł wyjaśniająco, niezwykle szczerze i niewinnie.
- Przecież ostatnim razem nie wziąłeś ode mnie nawet jednego kredyta. – Zdziwiła się.
- Tu się mylisz, kochanieńka. – Znowu ten charakterystyczny śmiech, który powoli zaczynał ją doprowadzać do wściekłości. – Mam umowę z moim przyjacielem na barze. On zbiera informacje, przekazuje je mnie i później wszystkich, którzy chcą się czegoś dowiedzieć przekazuje mnie. Zgarniając oczywiście od nich odpowiednią sumkę. W ten sposób on ma wolny czas i może spokojnie zajmować się barem, nie przejmując się, że musi z kimś rozmawiać, czego swoją drogą bardzo nie lubi. Niezwykłe jak na barmana nie sądzisz? A ja skoro i tak spędzam tu większość swojego czasu robię za znawcę i daję innym to czego chcą… Informację.
- Sprytnie to sobie wymyśliliście. A moja przyjaciółka?
- Przecież Ci już powiedziałem gdzie masz jej szukać. – Wbił w nią swój wzrok. - No dobra, gdzie ona może cię znaleźć. – Dodał po chwili.
- Wiedziałeś, że to jej teren działania i jak zobaczy bogatego przybysza to zechce mnie okraść. Wystawiłeś mnie. – Wstała z krzesła zdenerwowana.
- Znów błąd, kochanieńka. Powiedziałaś, że szukasz, więc dałem Ci sposobność do zaniechania poszukiwać. Gdy ona znalazła Ciebie to szukać już nie musiałaś, prawda? – Zaśmiał się charakterystycznie i rozłożył w fotelu. – Każdy dostał to czego chciał.
- Nie każdy. Chciałam z nią porozmawiać. – Usiadła ponownie, nadal mówiła zirytowanym tonem.
- To zupełnie inna propozycja, kochanieńka. Jeżeli chcesz ją znaleźć to musisz sypnąć parę kredytów.
- Doskonale wiesz, że nie mam kredytów, bo mnie okradła.
- W takim razie będziesz musiała coś dla mnie zrobić. Jedna mała drobnostka, która pokrywa się z twoimi planami. – Ton głosu wyraźnie wskazywał, że bagatelizował wielkość swojej prośby.
- To nie brzmi dobrze. Chyba mi się nie spodoba, co?
- To już zależy od wykonania, które mnie nie interesuje. Dla mnie ważny jest efekt.
- Niech stracę. Słucham, czego chcesz? – Westchnęła.
- Jak już wspomniałem, nasza wspólna znajoma szkodzi moim interesom. Chcę byś się jej pozbyła. Niech zniknie z Adumar. To dość proste zadanie, nie sądzisz?
- Chyba nie mówisz o zabiciu jej? – Wzdrygnęła się na samą myśl o zabójstwie.
- Jak już wspomniałem, sposób wykonania to twoja działka, kochanieńka. – Uśmiechnął się zawadiacko.
- Zrobię to. Nie będzie Ci więcej przeszkadzać w czymkolwiek się nie zajmujesz na tej planecie. A teraz mów dokładnie. Gdzie ją znajdę, bym mogła z nią porozmawiać?

**********************************************************************************

Magazyn, do którego wysłał ją Zabrak był dokładnie taki jakim go opisał. Ogromny z zewnątrz i maleńki wewnątrz. Ewidentnie nikt się nim nie interesował od dłuższego czasu, metalowy dach z płyty pokrywała rdza, ściany z betonu były popękane i pokryte graffiti, drzwi przy otwieraniu wydawały dźwięk podobny do wściekłego Wookiee, który właśnie zaczął przegrywać w Sabaka. W środku pełno było skrzyń, kontenerów i różnego rodzaju sprzętów, które już dawno straciły możliwość działania. Te wszystkie śmieci potęgowały klaustrofobiczne wrażenie jakie wywierało pomieszczenie.
Arkanianka powoli, ostrożnie przemierzała alejki wykreowane przez drewniane skrzynie. Ktoś zadał sobie wiele trudu, by stworzyć z nich labirynt, w którym dziewczyna kilkukrotnie wpadła do ślepej uliczki, nim dotarła na środek Sali. Na środku dużego „placu”, z którego odchodziły uliczki w osiem kierunków świata znajdował się pusty stół i krzesło. Powoli zbliżyła się do jedynych przedmiotów na placu, które wydawały się mieć jakieś znaczenie. Węszyła pułapkę, więc bacznie rozglądał się na wszystkie strony.
Nagle usłyszała jak coś w oddali upada na ziemie. Natychmiast odwróciła się w kierunku, z którego dobiegł dźwięk, by przekonać się, że w kierunku jej twarzy wycelowany jest blaster.
Spojrzała na kobietę dzierżącą broń. Widziała jedynie czarne włosy wypływały spod kaptura, który miał za zadanie skrywać jej tożsamość. Chwila, która zdawała się trwać wieczność została przerwana nagle przez opuszczenie blastera.
- Freja… - Delikatny kobiecy głos wydobył się spod kaptura, pełen strachu i niedowierzania.
- Tanna – Odrzekła jej Arkanianka. – Wszędzie Cię szukałam. Nie masz pojęcia jak się cieszę, że żyjesz. – Dźwięki drżące ze wzruszenia przemierzały niewielką przestrzeń jaka oddzielała kobiety.
- Chcesz się zemścić, prawda? – Dziewczyna odsłoniła kaptur i ukazała swe oblicze.
Dwudziestotrzyletnia dziewczyna o cerze delikatnej niczym róża o poranku wpatrywała się w Arkaniankę. Piękne, niebieskie oczy z niezwykłymi obręczami wokół tęczówek, identycznymi jakie posiadała Freja dokładnie lustrowały rozmówczynię czekając na werdykt. Był w nich strach, wyraźny jak rozgwieżdżone niebo na pustyni. Był w nich płomień gniewu oraz wstydu. Bardzo dużo wstydu.
- Nie Tanna. Nie przebyłam połowy galaktyki w poszukiwaniu Cię, by się mścić. – Odrzekła pragnąc uspokoić dziewczynę. – Wiem, że trochę mi to zajęło ale już rozumiem… Rozumiem, że to co się stało nie było twoją winą, że nad tym nie panujesz. Ostatnie lata, gdy błąkałaś się po galaktyce udowodniły mi… Że jestem Ci winna przeprosiny za wszystko co się stało.
- Ty… Mnie… - Tanna stała niczym posąg, nie wiedząc co ma dalej powiedzieć. Słowa Freja uderzyły ją w miejsce, w którego nie chroniła… w serce.
- Śmierć mojego… - Westchnęła po czym poprawiła swoje słowa. – Naszego ojca wynikła ze splotu nieszczęśliwych wydarzeń. Gdyby tak mocno nie naciskał… Gdyby wcześniej wytłumaczył Ci jaki potencjał drzemie w Tobie, do czego jesteś zdolna… To wszystko mogłoby się nie wydarzyć. – Przywołując wspomnienia z nocy, w której umarł jej biologiczny ojciec, choć poprawniej byłoby powiedzieć, iż zginął z rąk nastoletniej wtedy Tanny Saarai, wywoływała w niej głębokie poruszenie, z którym walczyła z trudem.
- Nie potrafię pojąć dlaczego jesteś tak wyrozumiała. Dlaczego mnie znalazłaś, dlaczego Freja? – Przez Tannę przemawiały sprzeczne emocje; ogromny smutek i gniew… gniew na siebie. – Uciekłam z pałacu, bo nie mogę żyć w pobliżu tych, którzy są mi bliscy. Jestem jak jakiś demon, przeklęty, sprowadzający śmierć… Nie powinnaś była mnie odnajdywać.
- Nie wierzę w to. I jestem tu by Ci to udowodnić… oraz pomóc. – Uspokajając Tannę, uspokajała też siebie. Nie była pewna która z nich bardziej tego potrzebuje. – W galaktyce są istoty, które posiadają podobne zdolności jak ty. Oni Ci pomogą, nauczą Cię nad nimi panować.
- Mówisz o Jedi. – Odwróciła się od Arkanianki zmierzając w stronę stołu. Zatrzymała się po kilku krokach i nie odwracając wzroku, którym obdarzyła sufit dokończyła myśl. – Oni mi nie pomogą Freja. Jedi używają swych umiejętności, by czynić dobro. Gdy dowiedzą się, że z pomocą tych mocy zabiłam inną istotę… Zapewne mnie zamkną.
- Przebyłaś taki kawał galaktyki… Spędziłaś tyle czasu na ucieczce… A nic nie wiesz. – Małymi kroczkami zbliżała się w kierunku swojej niegdysiejszej przyjaciółki.
- Dlaczego? Czemu chcesz mnie ratować? – Rzuciła szybko z lekką nutą agresji.
- Ponieważ mnie oswoiłaś Tanna, a ja oswoiłam Ciebie. – Położyła prawą dłoń na jej lewym ramieniu i delikatni naparła na nie zmuszając subtelnie Tannę, by się obróciła i nań spojrzała. - Gdy się kogoś oswoi to już na zawsze ponosi się za niego odpowiedzialność.
- Brzmi jak jakiś cytat z bardzo mądrej księgi. – Uśmiechnęła się przez łzy.
- Obiecałyśmy sobie Tanna, że nigdy się nie zostawimy. „Gdzie ty podążysz, tam i ja będę.” Pamiętasz? – Freja delikatnie pogładziła ją po twarzy, ocierając przy tym łzy z jej policzków.
- Dlaczego walczysz o przegraną sprawę, nie pojmuję… nie… - Palec Freja, który spoczął na jej ustach skutecznie pozbawił ją dalszych pytań.
- Nie mów więcej. Nie wątp więcej w to co mamy, kochana. – Jej dłonie powoli, subtelnie przesuwały się po talii Tanny.
- Freja, ty nadal? Po tym wszystkim? – Tanna była w szoku. Nie spodziewała się, że jej przyjaciółka może przywrócić w niej uczucia, które sądziła, iż są stracone.
- Zawsze. – Palce zmierzwiły włosy Tanny, a usta kobiet złączył długi, namiętny pocałunek, który przypieczętował niezwykłe uczucie jakie je łączyło. Druga dłoń powędrowała do suwaka kurtki, którą Tanna miała na sobie. Ten nie stawiał oporów i pozwolił się rozpiąć dając przyzwolenie na przywrócenie więzi, która łączyła Freja z Tanną.

**********************************************************************************

Blask promieni słonecznych, które przedarły się przez podziurawiony dach magazynu i zaatakował subtelnie. Tanna powoli otworzyła oczy i obdarzyła leżącą do niej twarzą Freja spojrzeniem swych błękitnych oczu. Ta wpatrywała się w nią niczym w obrazek z twarzą rozmarzoną lecz szczęśliwą, gładząc delikatnie dłonią po jej nagim ciele. Tanna w milczeniu uśmiechnęła się delikatnie i spuściła wzrok zawstydzona spojrzeniem swojej kochanki.
- Pamiętam ten wzrok. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś go ujrzę. – Zaśmiała się chowając twarz w kurtkę, która tej nocy spełniała rolę poduszki.
- Nie sądziłam, że będę nim mogła Cię jeszcze obdarzyć. – Zbliżyła się nieznacznie, obejmując dziewczynę. – Bardzo za tobą tęskniłam Tanna.
- Ja za tobą też Freja. Przepraszam, że uciekłam… Po prostu… bałam się.
- Ciiiii. Nie rujnuj tego szczęśliwego poranka, na który zbyt długo musiałyśmy czekać. Ciesz się chwilą. – Obdarzyła ją troskliwym uśmiechem, po czym pocałowała.
Arkanianka podniosła się i usiadła na krańcu materaca. Powoli zaczęła zbierać swoje ubrania, które wczoraj powędrowały we wszystkie strony magazynu. Obróciła nieznacznie swoją głowę w kierunku Tanny i dostrzegła, że ta nie spuszcza z niej wzroku. Jak gdyby bała się, że gdy to zrobi zbudzi się z tego pięknego snu jaki zaczął się ubiegłego wieczora.
Tanna Saarai od zawsze pragnęła od życia jednej rzeczy; kochać i być kochaną. Jednak za każdym razem, gdy zdawało jej się, że dostała czego chciała los okrutnie z niej drwił. Gdy była dzieckiem jej biologiczny ojciec zmarł, a ona sama trafiła do królewskiej rodziny panującej na planecie Arkania. Zajęło jej sporo czasu, by pojąć sytuację, w której się znajduje oraz zasymilować się z nową rodziną, która starała się ze wszystkich sił, by Tannie nie brakowało poczucia, iż jest kochana. Bardzo pomagała w tym córka lorda Adasca, Freja, z którą Tanna po pewnym czasie związała się bardzo silnym uczuciem. Jednak, gdy lord Adasca dowiedział się o związku swej córki z Tanną próbował go zakończyć, gdyż bardzo dbał o zachowanie ciągłości rodu, a Freja była jego jedyną córką. Związek z Tanną nie zaowocowałby potomstwem, na co on nie mógł pozwolić. Jednak gdy lord Adasca przekroczył granicę i w trakcie, kłótni z Freja uderzył ją w Tannie uruchomiły się pokłady Mocy, o które nigdy się nie podejrzewała. Lord Adasca zginął wtedy wypchnięty przez okno pałacowe przez Tannę Saarai, która znajdowała się po drugiej stronie pokoju. Strach jaki obudziło w niej to wydarzenie, a zwłaszcza spojrzenie ukochanej, w którym nie dostrzegła niczego więcej jak pogardy do potwora, którym się stała mimo swej woli… To wszystko sprawiło, że znów poczuła się samotna, odosobniona, niechciana. Uciekła więc z pałacu, ruszyła w podróż szukając odkupienia oraz swojego miejsca, nie wierząc, że jeszcze kiedyś zazna miłości. Galaktyka jeszcze wielokrotnie uświadomiła ją w przekonaniu, iż jest przeklęta i nie wyjdzie z mroku, w którym się znalazła. Aż nagle, znikąd po tak długim czasie pojawia się światło; nadzieja, że może nastanie nowy dzień. Za wszelką cenę nie chciała, by szczęście, które traciła już tyle razy, opuściło ją ponownie. Patrzyła więc… Długo… Wnikliwie…
- Przestań sprawiasz, że się rumienię. – Słowa Arkanianki wyrwały Tannę z zamyślenia w jakim trwała najwidoczniej przez dłuższą chwilę, gdyż Freja zdążyła już zebrać wszystkie swoje rzeczy, którymi teraz zasłaniała swoje wdzięki.
- Jeżeli mam zrobić o co mnie prosisz… - Westchnęła. – To droga, którą muszę odbyć samotnie. Nie chcę Cię ponownie stracić Freja. – Do oczu napłynęły jej łzy.
- Tanna, kochanie. – Uklękła przy niej. – Nigdy nie będziesz sama. – Złapała jej dłonie. –Chociaż ja będę na jednej z milionów gwiazd… moje serce i myśli zawsze będą przy tobie. Gdy tylko spojrzysz w niebo dostrzeżesz, iż wszystkie gwiazdy uśmiechają się do Ciebie, bo ja uśmiecham się do Ciebie na jednej z nich… Zawsze będziesz kochana, nigdy o tym nie zapominaj.
- Tak bardzo Cię kocham. – Zerwała się na kolana obejmując Arkaniankę.
- Ja Ciebie też. – Odwzajemniła uścisk i dodała po chwili patrząc Tannie głęboko w oczy. – Ale przeznaczone Ci się niesamowite rzeczy. A ja nie mogę stawać na przeszkodzie twojemu przeznaczeniu. - Uśmiechnęła się. – Właśnie dlatego, że Cię kocham.
Pocałunek, który przypieczętował to wyznanie trwał długo… Tak jak każdy kolejny. A było ich jeszcze sporo tego poranka…




4. Informacje dodatkowe
a. Czego szukasz w RP w organizacji i co jest dla Ciebie w grze najważniejsze?
Dobrej zabawy, chwili wytchnienia w zabieganym życiu… W sumie to też niezła szkoła improwizacji ;-)
Jeżeli chodzi o najważniejszą rzecz w grze to z pewnością jest to klimat Gwiezdnych Wojen.

b. Skąd dowiedziałeś się o organizacji?
Bart was sprzedał jakieś dwa lata temu ;-)
Awatar użytkownika
Zosh Slorkan
Rycerz Jedi
Posty: 571
Rejestracja: 16 wrz 2013, 21:33

Re: Podanie - Tanna Saarai

Post autor: Zosh Slorkan »

Ja zacznę od takiej ogólnej uwagi... Podanie jest tak gigantyczne, że ja bym się nie zdziwił, jak z ocenami będzie problem. Ja jestem pierwszy do marudzenia, jak podanie długo czeka na oceny, no ale w tym wypadku historia jest gigantyczna i to nie jest małe piwo. Godzina z przerwami to jest mały czas, ale odjąć taką godzinę z czasu na Szlaczkowe hobby w jednym dniu... I może wyjść człowiekowi na to, że już się nie opłaca wchodzić na serwer na rp. Nie mówię tego, jako jakaś krytyka podania i też nie jako jakieś usprawiedliwianie, ale na szczerze uprzedzam, bo jakby nie nadprogramowe wolne popołudnie, to nie wiem, kiedy bym to przeczytał.

Do rzeczy... Ja powiem tak, to jest historia, która wychodzi poza nasz system rekrutacyjny. Bo to jest osobiste dzieło z wizją autora. Wszystko, co świadczy o tym, że wiesz co w trawie piszczy, to tutaj jest. Skomplikowanie postacie, konflikty celi życiowych, zmiany emocjonalne bohaterów... Historia "płynie" z postaciami w temacie rozwoju akcji, emocji postaci, klimatu... Wszystko tu płynie tak, jak płynie sobie nasze rp. Ta historia to prawdziwa opowieść i "wyczuciem postaci" i klimatu pokazuje z nawiązką to, co chce się w takim podaniu widzieć, bo tak jak w rp postacie, to co dzieje się w ich głowach i rozwój fabuły się łączą w jedną całość. Historia ma taki rozmiar i rozmach, że totalnie wychodzi poza "biografię od pokazania, że kandydat nie ma antytalentów i postać ma sens". Z punktu widzenia rekrutacyjnego przez to więcej nie można w ogóle ocenić, przez to "wychodzenie" właśnie. No bo... Jak ja jestem po 40 minutach czytania, a bohaterka jest niemowlakiem w historii, to mówi wszystko.

Po historii widać, że masz mało "barier". Choroba genetyczna leczona przez naukowe manipulacje midichlorianami, naukowe szychy, rody królewskie i wątek lesbijski. To jest na pewno przemyślane i bardzo dobrze wykonane, więc to nie wada, bo "ostre" motywy są trudne do dobrego zrobienia bez przyłożenia, ale Ty się bardzo przyłożyłeś i nie ma tu czegoś, co by mi nie pasowało... Ale u nas bez "geniuszu na żywo" żadna epickość nie uratuje i jak się sprowokuje ćpuna z pistoletem, to może być ostatni dzień wielkiej bohaterki, a przegięty charakterek, też jak w życiu... zachęci naszych Jedi do wręczenia walizki i biletu na Coruscant, bo nie jesteśmy placówką szkoleniową. Tu trzeba twardo stąpać po ziemi i nieopanowana fantazja w spelunie skończy się tak źle, jak nieopanowana fantazja w prezentacji charakteru przed Elią albo Neilem. :P

Piszę to, bo... Ogólnie tu jest coś co mnie zaskoczyło. Historia nie zostawia pytań co do Twojego potencjału... Ale zostawia kupę pytań co do postaci. Bo ja nie zdziwię się na widok świetnej, ciekawej, zawiłej i interaktywnej postaci, która będzie chłonęła otoczenie i się dostosowała, wszystko "przerabiała w głowie" na każdym RP... Ale też nie zdziwię się, jak zobaczę nadętą postać, co to będzie "zapisaną kartą" i od Adepta do Padawana życie jej nie zmieni ani trochę. Bo Ty pokazałeś tutaj wszystkie "talenty" do tworzenia świetnych postaci, ale swojej postaci prawie nie pokazałeś. Dlatego nie można powiedzieć, czy postać się sprawdzi czy nie i nie można Ci nic podpowiedzieć. Dlatego ja dam ogólną radę... Jak to nie jest postać, którą polubiłbyś w swoim zespole w pracy, to się poważnie zastanów, bo ta postać zmierzy się ze społeczeństwem postaci do bólu prawdziwych. :P

Zrobiłem wielki wykład, ale mam nadzieję, że pomoże innym i oni będą mogli napisać szybciej dzięki temu. Łap mój głos pozytywny.
Obrazek
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2638
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Podanie - Tanna Saarai

Post autor: Elia »

Opowiadanie jest stanowczo przed korektą - wskazuje na to zaburzona odmiana wyrazów, kaleka interpunkcja, coś, co powstaje nie z niewiedzy, a z niechlujstwa. To pozostawia dość zabawne wrażenie, ponieważ mamy tu do czynienia z tekstem, w który włożyłeś niesamowitą ilość czasu i przemyśleń (pamiętam poprzednią "edycję" Tanny, jej historia przeszła diametralne zmiany i w zasadzie nie przypomina już pierwowzoru - poza ogólnym klimatem postaci, czymś bardzo ulotnym). Tak naprawdę jedyne, co mi tu przeszkadzało językowo, to brak odmiany imienia Freji - a w świetle istnienia także męskiej wersji (Frej), miejscami wypadało to dość zabawnie.

Jeśli chodzi o budowę postaci, pokazałeś, że potrafisz. Wiem, że jesteś doświadczonym erperem, choć nigdy nie miałam okazji być świadkiem Twojego odgrywania. Twój staż ma swoje plusy i minusy - wbicie się w ogólne mechanizmy pójdzie Ci bezproblemowo, ale ciężko będzie porzucić stare nawyki i wyobrażenia, jeśli takie masz. Szlaczkowy roleplay jest specyficzny przez brak umowności, co dla niektórych jest nie do przeskoczenia. Nie masz wpływu na to, jak odbierana jest Twoja postać, co więcej, nie masz wolnej ręki w działaniach, jeśli konfliktują z zamierzeniami czy przekonaniami innych. Możesz wyłącznie grać i mieć nadzieję, że zrealizujesz swoje zamysły i zostaną one odpowiednio zrozumiane. W opowiadaniu łatwiej jest osiągnąć to, czego chcesz, ponieważ sterujesz zachowaniami i postaci, i jej otoczenia. W naszym RP postać jest tworzona na nowo przez interakcję ze światem - do tego stopnia, że sam możesz być zaskoczony wynikiem. Pytanie - czy jesteś na to otwarty, czy pozostaniesz pisarzem dążącym do realizacji wizji? Jeśli to pierwsze, u nas poczujesz się jak w domu. Jeśli to drugie - frustracja szybko Cię zniechęci.

Nie przedłużając już, jestem za.
Obrazek
Awatar użytkownika
Bart
Mistrz Jedi
Posty: 683
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47

Re: Podanie - Tanna Saarai

Post autor: Bart »

Historia jest tak wielka, tak rozbudowana i tak unikalna, że w wielu kwestiach rzeczywiście wymyka się regularnej ocenie. To na ironię ogrom przedstawionego tekstu i bardzo literackie podejście sprawiają, że historia świadczy o wyobraźni i talencie do RP w sposób znacznie szerszy - a zarazem na tyle rozbudowany, że ostatecznie trudno zamknąć całość w prostych słowach.

Chyba najmniej znaczącą kwestią jest tu warsztat językowy - w takim znaczeniu, że RP w rzeczywistości nie wymaga wiele. Choć interpunkcja jest nieludzko słaba w kontekście literackim i wręcz losowa, przecinki pojawiają się w miejscach, w których kategorycznie nie powinny, a brak ich w oddzielnych zdaniach podrzędnych, to błędy tak marginalne, że w RP niezauważalne, a język jest poza tym idealny. Bardzo czytelny i wyrazisty zarazem, a jednocześnie barwny. Niewiele więcej można tu powiedzieć.

Sam pomysł skoncentrowania historii na pochodzeniu postaci, gdzie większość opowiadania dotyczy jej tylko pośrednio, mimo swojej kuriozalności - zdaje egzamin. Choć nie pokazuje na tak wielką skalę, na ile dokładnie zarysowana jest sama postać Tanny, jasno pokazuje, ile tak naprawdę jest w zasięgu autora, bo sama postać ojca, wszystkie perypetie, związki postaci, tok wydarzeń - dobitnie pokazują wszelkie zdolności i pojęcie o kreacji wielopłaszczyznowych postaci nierozerwalnie związanych ze swoim życiorysem. To nie pozwala mieć żadnych wątpliwości co do tego, że i sama w sobie bohaterka, siłą rzeczy, musi być podobnie zbudowana - zwyczajnie nie wydawałoby się mieć sensu, aby stanowiła wyjątek od tego, co pokazane w reszcie tekstu. To sprowadza do kolejnej konkluzji - sam w sobie koncept pozwolił, moim zdaniem, zbudować naprawdę wiele i zademonstrować wiele barw samej postaci, a nieludzkie rozbudowanie tekstu umożliwiło pokazać, na jak wielką i szeroką skalę zbudowane jest wszystko wokół tej postaci. To nie pozostawia zwyczajnie wątpliwości - pod każdym względem kreacji postaci, spójności wydarzeń i integralności "świata" zawartego w tekście, to zwyczajnie najwyższa półka i być może najlepsze podanie jakie czytałem przez siedem lat.
Jeśli chodzi o budowę postaci, pokazałeś, że potrafisz. Wiem, że jesteś doświadczonym erperem, choć nigdy nie miałam okazji być świadkiem Twojego odgrywania. Twój staż ma swoje plusy i minusy - wbicie się w ogólne mechanizmy pójdzie Ci bezproblemowo, ale ciężko będzie porzucić stare nawyki i wyobrażenia, jeśli takie masz. Szlaczkowy roleplay jest specyficzny przez brak umowności, co dla niektórych jest nie do przeskoczenia. Nie masz wpływu na to, jak odbierana jest Twoja postać, co więcej, nie masz wolnej ręki w działaniach, jeśli konfliktują z zamierzeniami czy przekonaniami innych. Możesz wyłącznie grać i mieć nadzieję, że zrealizujesz swoje zamysły i zostaną one odpowiednio zrozumiane. W opowiadaniu łatwiej jest osiągnąć to, czego chcesz, ponieważ sterujesz zachowaniami i postaci, i jej otoczenia. W naszym RP postać jest tworzona na nowo przez interakcję ze światem - do tego stopnia, że sam możesz być zaskoczony wynikiem. Pytanie - czy jesteś na to otwarty, czy pozostaniesz pisarzem dążącym do realizacji wizji? Jeśli to pierwsze, u nas poczujesz się jak w domu. Jeśli to drugie - frustracja szybko Cię zniechęci.
Podpisuję się także pod tym - bardzo cenna uwaga dla osób przyzwyczajonych do bardziej umownego RP.

Mój głos jest raczej oczywisty - jestem za.
Awatar użytkownika
Siad Avidhal
Były członek
Posty: 1878
Rejestracja: 15 lip 2010, 10:20
Nick gracza: Vinax

Re: Podanie - Tanna Saarai

Post autor: Siad Avidhal »

Zgodzę się ze wszystkim co było tutaj napisane przez kolegów i koleżanki z partii. Ja jednak zdecydowałem się na nieco kontrastowe wysunięcie mojej własnej opinii... W większości pojawiały się wątpliwości, gdybania i zalety. Ja z marszu powiem co mnie "odrywało" na minus podczas tej naprawdę ciekawej, barwnej, wciągającej, obszernej - jak mój dług u komornika - lekturze.

Przejaskrawione porównania zwyczajnie do mnie nie przemawiają. Bogactwo tychże ma na celu wywoływać u czytelnika jakąś... różnorodność odbioru, kolorystykę treści, pobudzać wyobraźnię. Tutaj ładne, ciekawe porównania przeplatały się ze sobą. Raz był akceptowalne i spełniały swoją misję - z drugiej strony były tak pompatyczne, przesycone, przesadzone i tandetne (ani śmiem zarzucać całemu tekstowi tandety. Bronię się rękoma i nogami przed wysnuwaniem takich wniosków - lektura całościowo była super). Z pewnością świadczą o niezwykle artystycznej i przepełnionej emocjami duszy osoby piszącej, ale wszystko we wszechświecie ma swój umiar - dla każdego oczywiście postawiony w innym miejscu. Ja niestety nie czuję tych zestawień, które kończą się "o poranku", "o brzasku", "niczym zachód słońca", "jak słonowodne fale spienione bijące o abrazyjnie zraniony brzeg".
Ukryte:
Czy w jakikolwiek sposób wpływa to na moją opinię całościową? W najmniejszym stopniu. Byłbym wręcz kompletnym idiotą gdyby miało to jakiekolwiek znaczenie XD Bo mimo powyższej wypowiedzi - jak już powiedziałem - historia była "naprawdę ciekawa, barwna, wciągająca, obszerna". Różni ludzie lubią różne rzeczy. Jeden napisze to tak, drugi inaczej. Trzeci odbierze treści tych poprzednich tak, a czwarty inaczej. Kwestia - jak zawsze - możliwości patrzenia na wszystko obiektywnie, uwzględniając przy tym czynniki inne, niż swoje własne odbiory treści. Podanie zasługuje według mnie na dwa pozytywy z mojej strony. Jeden rzecz jasna symboliczny.
Obrazek
Awatar użytkownika
Rada Jedi
Posty: 471
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47

Re: Podanie - Tanna Saarai

Post autor: Rada Jedi »

Podanie otrzymało 4 głosy pozytywne - aplikacja zostaje zaakceptowana.

Kandydat otrzyma dalsze instrukcje poprzez wiadomość prywatną na forum, wraz ze wszystkimi niezbędnymi szczegółami.
Obrazek
Zablokowany