Sprawozdania

Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2638
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Sprawozdania

Post autor: Elia »

Entropia ostateczna

1. Data, godzina zdarzenia: 08.05.23, 21:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Obrazek

Po wielu przygotowaniach nadszedł wreszcie ten dzień – dzień złączenia wszystkich cząstek Thona w jedno. Dzień walki o życie istoty, która żyć nie powinna, a mimo to wykształciła świadomość, uczucia, wolę.

Do działania przystąpiła nas szóstka: Rycerz Tey i Rycerz Valo, Uczeń Mohrgan i Uczeń Glauru, Padawan Radama i ja. Bez żadnej pewności, co się może wydarzyć, przygotowaliśmy się na najgorsze: całkowitą zagładę. Ewakuowaliśmy wszystko, co się dało, Rycerz Tey zdołał nawet przekonać tajemnicze światełko z przejścia, by uciekło. Statki czekały w pełnej gotowości, przydzieliliśmy pilotów – po kilku na maszynę, bo ciężko było przewidzieć kto i w jakim stanie skończy. Mój Mistrz postanowił zostać w kwaterach i zabezpieczać rannych, droidy i amphistaffy, gotów przenieść całą tę menażerię na prom w każdej chwili.

Do Thona poszliśmy z wyekstraktowanymi z jeziora tkankami oraz beczką pełną sklonowanego materiału biologicznego. Każdy z nas w maksymalnym napięciu, każdy bez pomysłu, co będzie trzeba zrobić, czy potrzebne będzie nasze wsparcie, a jeśli tak – to jakie? Jedyne, co mogłam poradzić, to żeby każdy zrobił pożytek ze swoich Zmysłów i intuicji i starał się wyczuć jaki rodzaj działania będzie najkorzystniejszy. A potem dał z siebie wszystko. Jak się później okazało, niektórzy zrozumieli to absolutnie dosłownie.

Jako że celem od początku było połączenie wszystkiego w jedną całość, wrzuciłam tkanki Thona do beczki z biomasą. Po chwili namysłu dorzuciłam tam jeszcze sam otwarty pojemnik, żeby absolutnie żadna komórka osiadła na ściankach nie zasabotowała procesu. Z tak przygotowaną beczką poszłam pod samą dziurę, w której siedział Thon, i zawołałam go. Pozostawałam najbliżej, zaraz za mną Fell, a dalej reszta zespołu.

Odkąd wyciągnęliśmy go z jeziora, Thon nie materializował się już z wody – teraz znów był istotą z pyłu, chmurą bliźniaczą do tej z Prakith, a jednocześnie tak kompletnie, niewyobrażalnie inną. Wcześniej spekulowaliśmy, że to zjawisko lub zbiór mikrobów, teraz to wyraźnie umysł zamknięty w rozproszonych komórkach Gen’dai. Na Prakith Thon wyłącznie egzystował, pod naszym wpływem zaczął żyć.

Mówiłam do niego jak zawsze, jak do dziecka, którym dla mnie jest. Kontakt z nim mógł boleć, mógł być skrajnie wstrętny, ale to istota, którą „ożywiłam”, którą uczyłam różnicy między życiem a śmiercią, tego, jak jedno przechodzi w drugie, jak cierpienie nie musi być końcem, a metodą transformacji. To umysł, który rodził się na moich oczach, w trakcie wyczerpujących wymian mentalnych pomiędzy naszą dwójką, gdy nikt nie widział w nim niczego poza śmiercią. Thon zawsze będzie moim małym wychowankiem, którego trzeba pielęgnować, chronić i kochać… nawet kiedy z jego udziałem dochodzi do rzeczy strasznych. A zapewniam Was, że to, co zaczęło się dziać, było przerażające.

Po tym, jak Thon sięgnął do wnętrza beczki, jego entropia spotęgowała się niewyobrażalnie. Bazą zatrzęsło w posadach, kiedy ziemia pod Thonem zaczęła się rozstępować, zamieniać w absolutną nicość – a on sam zaczął przypominać personalizację czarnej dziury. Wszystkie światła zgasły, pogrążając nas w półmroku.

Proces łączenia tkanek dopiero się jednak rozpoczynał. Kiedy Thon zaczął dosłownie zapadać się w sobie, wokół nas rozpętał się całkowity chaos: filary podtrzymujące budynek popękały i cała konstrukcja zaczęła się zapadać. W powietrzu latały fragmenty murów, ale też ziemia i kamienie, tak, jakby całą wyspę ogarnęła apokalipsa – wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, świat się kończył. Cofnęłam się odrobinę, ale wciąż pozostawałam blisko. Ktoś z tyłu postawił barierę lub próbował strącać odłamki Mocą, myślę, że był to Rycerz Tey.

Wreszcie poszłam po rozum do głowy i sięgnęłam Thona przez Moc. Napotkałam coś kompletnie niepojmowalnego, jakby moje zmysły zaatakowała nieskończoność bodźców, których umysł nie był w stanie przetworzyć. Gdzieś w tle usłyszałam komunikaty od służb Hakassi, ale nie mogłam odpowiedzieć – musiałam pomóc Thonowi. Było jasne, że rozpada się coraz bardziej, jest coraz bliżej chaosu ostatecznego. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to próba komunikacji z nim, przypomnienia mu kim jest, kim się stał dzięki nam. Próba zatrzymania jego umysłu w całości, ocalenia bytu, jakim się stał – nie mogłam pozwolić, by cała jego i nasza praca osiągnęła entropię. Zadziwiająco... to zadziałało. Na miejsce czystego szaleństwa pojawiła się wola i ogromy, niezaspokojony głód energii.

W tym momencie zwróciłam się do samej Mocy poprzez poczucie jedności z nią. Chciałam, by Moc przyjęła Thona tak, jak ja go przyjęłam, by zaakceptowała go, doceniła jego dobrą, czystą naturę. Nie jestem w stanie dobrze tego opisać, wszystko to brzmi jak jakieś poetyckie brednie, ale czułam cała sobą, że Thon przynależy do naszego świata i to uczucie chciałam przelać w Moc, w przedłużenie mojej woli, w przedłużenie mnie. A dalej, ostatecznie, w samego Thona, razem z moją własną energią życiową.

Co działo się dalej – nie wiem. Była już wyłącznie Moc, niekończący się przepływ Mocy i jej nieprzebrane zasoby, jakby cały świat starał się wesprzeć Thona za moim pośrednictwem. Byłam tylko pośrednikiem w tym procesie, środkowym ogniwem. Moim zadaniem było wytrzymać do końca.
Rycerz Jedi Alora Valo pisze: Rozpoczęła się ostateczna walka o życie Thona. Ciężko opisać to, co miało tam miejsce. Thon wciągnął w siebie tkankę swego ciała, zawartość przygotowaną w stalowej beczce. Wtedy wszystko się zaczęło. Ostateczna bitwa Thona z własną naturą. Esencją nicości, całkowitego zamrożenia, materia zerowej entropii. Zderzenie dwóch światów. Naszego, oraz stworzonego na przekór rzeczywistości. Wciągnięte przez Thona tkanki, on sam - zredukowali się praktycznie jeden punkt, otoczeni przez nicość. Pustkę, która niczym czarna dziura próbuje schować za horyzontem zdarzeń fizyczny świat, ciało Gen’Dai, razem z Thonem.

Wyspa zaczęła drżeć. Baza zaczęła się walić. Świat wystawiony na tą ciężką dla rzeczywistości walkę zaczął niszczeć. Ziemia rozwierała się, części popadającego w ruinę budynku zaczęły latać na wszystkie strony, w tym nacierać na nas. Całe szczęście i Rycerz Tey i Thang byli na miejscu, by osłonić całą resztę. Thon walczył. Walczył i przegrywał. Potrzebował pomocy. Mistrzyni zaczęła działać, słać w stronę Thona całą lawinę energii. Fell podszedł bliżej, dołączył, aż ostatnia dołączyłam ja. Z drugiej strony wydawało się, że cała nicość skoncentrowana w podziemiach zaczęła z nich spływać, ściągana przez ostateczne starcie dwóch sił. Walczył Thon, walczyliśmy my, przeciw temu co sprzeczne było z istnieniem naszego świata. Ciężko powiedzieć, czy intencje i nasze myśli kierowane do walczącego miały jakikolwiek wpływ. Co na pewno pomogło, to wsparcie dosłownymi tonami świeżej energii, którą niczym konduit wypruwała z siebie Mistrzyni, którą my wspieraliśmy.

Ostateczna potyczka Thona trwała długo. Ciężkim powiedzieć jak długo. Fell zdążył zemdleć, nim ta dobiegła końca. Fizycznie niby mała potyczka, na skalę zniszczeń ogromna bitwa. Świat wokół zaczął się walić, wystawiony na starcie tych dwóch sprzecznych sił. Nie tylko wyspa, nie tylko nasza baza. Odczuwalne na setki kilometrów wokół epicentrum. Trzęsienia ziemi, wariacje powietrza, niszczenie naturalnych struktur. Nie tylko zniszczenie, a i zmiana. Świat wokół nas zaczął się zmieniać. Niszczeć i przekształcać w nielogiczny sposób. Jak gdyby sama struktura traw na naszym podwórku, chodników, budynku, drzew - wszystko wpadło na tamten moment w stan choasu, stan płynnych przekształceń, który zastygnął tylko w momencie, w którym ostatecznie udało się. Wszystko się zatrzymało.

Nie dzięki samym starciom Thona i naszych sił. Padawan Radama w tych zmaganiach ostatecznie zdecydował się zareagować. Dołożyć coś od siebie. Osłaniany przez większość starcia przez Mistrza i jego Ucznia - ruszył. Wstał i zdecydował się wskoczyć w samo centrum zmagań, dostrzegłszy w tym impas. Czy było to poświęcenie mądre, konieczne? Nie wiem, ale pomogło, co najmniej znacznie przyspieszyło przechylenie ostatecznej szali na naszą stronę. Oddzielna od Thona, obca część naszego świata wtargnęła w walkę dwóch sił, przerywając ostateczny impas. Horyzont zdarzeń pustki mógłby pewnie wciągnąć go całego, ale wchłanianie w nicość części ciała Padawana skończyło się na ręce i nodze, a wten wszystko się skończyło. Pustka zniknęła, rozpłynęła się.

Wszystko ustało, jak na pstryknięcie palców. W miejscu starcia stał nowy Thon, w ciele z komórek Gen’Dai. Obok niego pozbawiony kończyn Orn Radama. Nieco bliżej nieprzytomny Fell, dalej rezonująca wręcz wciąż Mocą na zewnątrz Mistrzyni Vile. Na końcu ja, zaspany obroną nas przez ten cały czas Rycerz Tey i Thang. Wszystko się uspokoiło. Zostaliśmy my, zrujnowana baza i przekształcony wokół świat, w którym to każdy kamień wydawał się nienaturalnym. Wyspa nie była do odratowania, reaktor też mógł wybuchnąć w każdej chwili. Pozostało nam się ewakuować na wyspę.
Kiedy się ocknęłam, było po wszystkim. Thon znów przypominał siebie, ale był teraz inny – wszystko, co w nim złe, zostało wypchnięte i wypalone Mocą, pozostawiając za sobą żywą, choć dziwaczną istotę. Obok mnie leżał nieprzytomny Fell, stabilny, ale kompletnie wyprany z Mocy, jakby oddał tyle energii, że jego organizm sam się wyłączył. Dalej wyczułam aurę umierającego Orna, pozbawionego teraz fragmentów ciała – dowiedziałam się potem, że rzucił się w centrum chaosu, by przełamać entropię *sobą samym*. Niewiele myśląc zaczęłam uzdrawianie, pierwszy raz bez żadnego lęku o siebie. Jedność z Mocą daje takie przyjemne poczucie, że fizyczne ciało nie jest aż tak istotne, bo mogę przetrwać bez niego. Natomiast Orn – niekoniecznie.

Rycerz Tey udzielił Padawanowi pierwszej pomocy. Wspólnymi siłami zahamowaliśmy proces umierania i doprowadziliśmy Orna do względnie stabilnego stanu. Rycerz Tey zabrał nas na wyspę treningową, gdzie trafiła już reszta ekipy. Udało się. Wszyscy przetrwaliśmy, a Thon jest z nami.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile, Rycerz Jedi Alora Valo
Obrazek
Awatar użytkownika
Noam Panvo
Padawan
Posty: 30
Rejestracja: 14 sie 2016, 21:32

Re: Sprawozdania

Post autor: Noam Panvo »

Poszukiwanie zleceniodawcy Kora Torlina z Dremulae

1. Data, godzina zdarzenia: 25.05.23, 23:40-2:30; 26.05.23, 21:30-1:00

2. Opis wydarzenia:

Wylotu na planetę Cambria podjąłem się przy użyciu środków transportu publicznego.

Celem lotu było zidentyfikowanie zleceniodawców likwidacji Thanga Glauru na Dremulae, którzy zlecili Korowi Torlinowi oraz droidowi Tureynula zamach.

Względem atmosfery na planecie w interesującym nas zakresie stwierdzam, że:
  • Jedi są tam kojarzeni generalnie dobrze, lecz bez większego przejęcia. Kojarzeni są z generalnym wątkiem ocalenia Głębokiego Jądra, bez konkretnych nazwisk i szczegółów.
  • Ustawa „Kontrola Mocy” została tam zaakceptowana bardzo szybko ze względu na to, że z perspektywy cambriańskiej, po wydarzeniu z udziałem Thanga Glauru, jest oczywistym, że Jedi popadli w problemy, ich sytuacja jest dramatyczna, a działalność poza Hakassi nieludzko podejrzana, dzika i pełna dramaturgii. Co więcej, idea demokratycznej kontroli nad każdym rodzajem służb jest tam powszechnie zachwalana i respektowana. Nie było nad ustawą większej dyskusji i nie traktowano jej przy tym zbyt poważnie. W dniu jej przegłosowania przez Zgromadzenie Cambriańskie (planetarny parlament) znacznie ważniejszym wydarzeniem była nowelizacja prawa powietrznego względem opłat za parkowanie śmigaczy wielkogabarytowych.
  • Jedyne odrobinę bardziej kojarzone nazwisko to nazwisko Alory Valo, ze względu na wykorzystanie nad Cambrią rozbudowanych technik zagłuszania yammosków.
  • Dramat rozegrany w negocjacjach na Kalist VI jest traktowany w kategoriach uznawania, że wydarzenie tak bardzo nie ma sensu, że przez to trudno je w jakikolwiek sposób interpretować, więc „może coś dziwnego jest na rzeczy, coś musi być, to nie ma sensu” – zwycięstwo Sektora.
  • Dramat z udziałem Thanga Glauru jest interpretowany jak wszędzie.
  • Hakassi jest traktowane całkowicie obojętnie, bez żadnego nacechowania emocjonalnego.
Podczas śledztwa przyjąłem rolę osoby rozumiejącej doskonale potencjalne powody chęci likwidacji Thanga Glauru i wiary w jego zdradę jako szlachetny zwolennik Jedi, jedynie zmartwiony faktem, że tak naprawdę mogła to być inicjatywa wrogów Jedi i uniemożliwienie Jedi udowodnienia ich racji. Przyjętą rolę uważam za udaną.

Odkryłem, że Nirian Rumodo prowadzi legalny sklep z bronią na ulicy imienia Valorumów w stolicy Cambrii, mieście Rebeit. Podczas szerokich podchodów i śledztwa konkluzje śledcze stwierdziłem następujące, także przy asyście:
  • Nirian Rumodo jest weequayańskim sprzedawcą broni działającym legalnie w stolicy Cambrii, lecz z szerokimi kontaktami w połowicznym półświatku. Sprzedaje broń osobom zajmującym się działalnością nielegalną, choć nie dobitnie bandycką. Są tu kłusownicy, łowcy likwidujący morderców, ochroniarze bez licencji. Rządzi nim pieniądz, w granicach przyzwoitości. Ma bogate kontakty w lokalnym półświatku i jego aresztowanie byłoby zbędne, gdyż odfiltrowuje prawdziwie niebezpieczne osoby.
  • Aqualish, który się z nim kontaktował, robił to holograficznie z Hakassi. Rumodo miewał z nim częsty kontakt. O profilu persony w oddzielnym punkcie.
  • Zabójstwo Thanga Glauru było argumentowane w oczywisty sposób – miał to być zdrajca wymagający likwidacji, szkodnik Zakonu Jedi, którego należało zniszczyć, nim pogrąży Zakon jeszcze bardziej. Uznano, że jego śmierć stworzy możliwość rozmycia retoryki i przedstawiania różnych wersji co do minionych wydarzeń z racji niemożności ich udowodnienia.
  • 50 tysięcy kredytów opłacono z góry. Drugie pół miało być po zleceniu. Zabezpieczeniem dla pieniędzy i uczciwości jest w tym wypadku fakt, że zleceniodawca może potem choćby anonimowo podłożyć swój kontakt policji, albo wynająć innych zabijaków. Jest to z mojej praktyki standard branży.
W sprawie Aqualisha prowadziłem dalsze śledztwo, przy wsparciu lokalnych służb. W zakresie jak to robić i kogo zapytać potrzebowałem asysty ze strony naszych przyjaciół z Hakassi. Nie znałem procedur. Odkryłem że:
  • Aqualish przybył na Cambrię pojazdem prywatnym, jakim był archaiczny i w większości zdemontowany gwiezdny skiff Bainaboo J, którym wylądował w porcie pod stolicą. Zarejestrowany był na dokumenty z Kalist, które zapewne były fałszywe. Kalist słynie z produkcji wszelkich dokumentów za łapówki, nawet dyplomów lekarskich.
  • Aqualish jest pracownikiem jakiegoś zamożnego rewanżysty anty-yuuzhańskiego, starca mieszkającego na Hakassi. Do tej pory pochodziły od niego zlecenia na likwidację różnego sortu zdrajców, którzy współpracowali z Yuuzhan Vong, skorumpowanych sędziów z innych planet, którzy ich uniewinniali i podobne zadania tego sortu. Jest to zwolennik twardych rządów w stylu nowoimperialnym i przeciwnik ustroju republikańskiego i miłośnik Jedi. Już lata temu zdarzało mu się ustami Aqualisha dzielić różnymi cytatami z Elii Vile, Siada Avidhala i Tanny Saarai.
  • Żadne listy gończe Sojuszu Galaktycznego nie zawierają żadnych danych o tym, by ktoś poszukiwany korzystał z takiego statku.
Moje konkluzje wspierane przez materiał dowodowy i rozmowy są następujące:
  • Zleceniodawca nie jest naszym wrogiem. Był naprawdę przekonany, że Thang Glauru to zdrajca i sabotażysta i lepiej będzie dla świata go zlikwidować, a następnie tłumaczyć to na dowolne sposoby. Z uwagi na nasze częste rozprawy o tej kwestii potencjalne możliwości takiego myślenia pozostawiam analizie własnej.
  • Historia zleceniodawcy wspiera tą hipotezę dobitnie.
  • Jako zamożny Hakassańczyk z pracownikami tego sortu mógł poprzez łapówkę lub podwykonawców zdobyć gruzy jednego z YVH-1 dla swoich ludzi.
  • Nie widzę sensu kontynuacji śledztwa i dalszego namierzania tego człowieka. Sprawa Thanga Glauru została rozstrzygnięta w sposób definitywny i także dla tego człowieka nie byłoby już po co go likwidować. Sam człowiek nie był naszym wrogiem, a osobą, która pociągnęła dramatycznie dalekie wnioski z tragedii i katastrofy spowodowanej winą naszego personelu. Poszukiwania skonsumowałyby nasze środki i atencję i nie pomogły złapać prawdziwych wrogów.
Podczas mojej podróży zaszedł dodatkowy incydent zasługujący na oddzielną partię. W trakcie podróży wyczułem w mieście wzburzenie Mocy, którego tropem podążyłem. Druga strona robiła to samo. Była to znana wszystkim Catharka Vivien.
  • Zderzyliśmy się w ciemnej ślepej uliczce, Koreliańskiej.
  • Zdarzenie prędko przeszło do mieczy świetlnych.
  • Aby pozbyć się atencji tłukących się mieczy świetlnych, wepchnąłem nas w walce do garażu zakładu mechaniki śmigaczy na końcu ulicy.
  • Vivien nie posiadała żadnych szans w tym starciu. Nie istniał taki wszechświat alternatywny, w którym miałaby jakiekolwiek szanse. Spędziłem na starciu nadmiar czasu wyłącznie dlatego, aby znokautować ją bez krwi i pociętych ciał. Równie dobrze mógłbym mierzyć się w szachy z Ogórkiem, co z nią na miecze świetlne.
  • Jej pobyt na Cambrii nie miał związku z nami ani zamachem z Dremulae. Dowiedziała się o dwóch śmierciach podobnych do objawów wirusa Sektora oraz o zaginięciu pasażerowca dla biedoty i badała co się dzieje.
  • Zdecydowałem się dać jej iść wolno. Nie posiadałem bezpiecznej możliwości przewozu więźnia. Oboje byliśmy na Cambrii jako użytkownicy Mocy z zagranicy. Nie miałem żadnych dowodów na jakiekolwiek przestępstwa Vivien. Mógłbym ryzykować dramat gorszy niż historia z Dremulae, gdybym był przyłapany na wywózce więźnia z obcej planety „bo tak”.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Noam Panvo
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2638
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Sprawozdania

Post autor: Elia »

Pogadanka z Valahimem

1. Data, godzina zdarzenia: 02.06.23, 21:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Na wniosek Rycerz Valo i z inicjatywy mojego Ucznia, polecieliśmy do Aresztu Centralnego, by przesłuchać Valahima, jednego z najkompetentniejszych ludzi Galaapira.

Już na wstępie otrzymaliśmy skróconą charakterystykę więźnia w wykonaniu pana Ruckusa, asystenta generała Azabe:
- Valahim współpracuje, ale bez entuzjazmu; odpowiada półsłówkami,
- to typowy łowca nagród – zabija wskazany cel za kredyty,
- został bezpośrednio wynajęty przez Galaapira,
- poza nim jest jeszcze dwójka podobnych „agentów” na terenie Hakassi: nigdy ich nie spotkał i nie wie, kim są.

Przesłuchanie poszło nad wyraz sprawnie. Początkowo skupiłam się na sondowaniu umysłu Valahima, ale szybko przestałam, bo nie było tam wiele do odkrycia. Kompletny brak emocji, rezygnacja, kapitulacja, a pod spodem niemal wrodzona nienawiść do wszelkiego rodzaju „mutantów” i „odmieńców”: Vongów, Jedi, homoseksualistów, ras nadludzi, genetycznych modyfikacji i wszelkich podobnych. Nienawiść ta nie była wynikiem myślenia, a wręcz bezmyślności, Valahim poświęcał jej tyle uwagi, ile my poświęcamy na stwierdzenie czy coś jest czerwone, czy niebieskie.

Więzień okazał się dokładnie taki, jak go pan Ruckus opisał: niezbyt rozmowny, co doprowadzało wspierającego nas żołnierza do szału. Na każde pytanie odpowiadał w najprostszy możliwy sposób, najchętniej jednym słowem.

Ożywił się nieco dopiero, gdy zmieniliśmy taktykę i zamiast pytać o pracę, zaczęliśmy rozmawiać o jego przekonaniach. Oszczędzę wam treści rozmowy, choć była bardzo dynamiczna, wciągająca i był tam fenomenalny wykład mojego Ucznia o rasach naszej galaktyki – majstersztyk w punkt. Ogólnie to zrobiliśmy z Valahima idiotę i nawet jeśli nie poczuł się dotknięty, to na pewno język mu się rozwiązał.

Oto wszystko, co z niego wyciągnęliśmy:
1. Galaapir jest geniuszem bez grosza przy duszy, który potrzebuje kredytów na używki i rozwój osobisty. Nie ma żadnej innej agendy, nie prowadzi żadnej krucjaty, ma nas osobiście gdzieś. Nie wiadomo, o jakich kwotach mowa – setki tysięcy, może miliony kredytów.
2. Jedyna osoba, która zgodziła się mu płacić, to jego obrzydliwie bogaty brat. Galaapir nienawidzi brata, ale wykonuje dla niego zlecenia; brat z kolei otrzymuje zlecenia od innych, jeszcze wyżej postawionych osób, które są anonimowe.
3. Brat Galaapira komunikuje się wyłącznie z Galaapirem: to regularne szyfrowane połączenia (ponoć nie do przechwycenia – Galaapir jest geniuszem technologicznym). Czasem bracia widują się osobiście, to tajne spotkania poza Hakassi, z których Galaapir wraca po około 3 dniach (czyli wiemy, że nie lata do Sektora).
4. Galaapir jest mózgiem całej operacji, a jego brat zapewnia kredyty i sprzęt. Od kampanii anty-Jedi, przez tworzenie mutantów zdolnych do walki z nami, po produkcję wirusa – Galaapir wymyśla, brat dostarcza. Jednocześnie Galaapir ma pełną autonomię działań, sam zatrudnia, sam zarządza. Wypuszczenie Vexisa po kompromitującym nagraniu to też jego plan – cykliczne oświadczenia i ich odwoływanie przez Jedi miały podważać naszą wiarygodność, odbierać moc naszym słowom.
5. Valahim szanuje Galaapira i chętnie dorwałby jego brata po wszystkim – głównie przez tę produkcję mutantów.
6. Sektor nie ma w Głębokim Jądrze żadnych bezpośrednich kontaktów, wszelki transport zaopatrzenia odbywa się przez sieć znajomości: starych klientów, ich rodziny, ich prywatne kontakty i podobne zależności. System działa bardzo sprawnie.
7. Valahim potwierdził kradzież myśliwca Kaana przez ludzi Galaapira. Zlecenie przyszło od kogoś, kogo Galaapir nie zna, pośrednikiem był brat. Kradzież planowano bardzo długo. Po udanej operacji Galaapir chciał zostawić sobie myśliwiec, ale najwyraźniej mu nie pozwolono.

Biorąc pod uwagę wszystko powyżej oraz groźby Galaapira, postanowiliśmy rozwiązać tę sprawę następująco: Valahim zostanie odesłany na J’t’p’tan cały i zdrowy, ale z podsłuchem i jakąś niezbyt trudną do rozbrojenia bombą. Żeby zminimalizować ryzyko dla naszego pilota, więzień zostanie wystrzelony na orbitę w kapsule ratunkowej, następnie koordynaty przelotu kapsuły zostaną przesłane Galaapirowi. Zanim nasi wrogowie się zorganizują, pilot powinien być już bezpiecznie w drodze do domu.

Valahim zawiezie Galaapirowi tajną wiadomość, w której zachęcamy go do zmiany pracodawcy. Jeśli jest technologicznym geniuszem, oczekujemy jakiegoś namacalnego dowodu w ramach „portfolio” – dowód ten następnie przekażemy zaprzyjaźnionemu geniuszowi o niewyczerpanych finansach (Xicanowi). Przy odrobinie szczęścia, dwóch ekscentrycznych sawantów zajmie się sobą i swoimi eksperymentami i Galaapir da nam święty spokój. Być może pozwoli nam też dorwać brata, którego nienawidzi, co pozwoli nam odszukać prawdziwych inicjatorów tego wszystkiego. Z Valahimem dogadaliśmy się na tyle, by widzieć, że mamy jakieś wspólne cele: wybić Vongów i powstrzymać produkcję mutantów. Przekonaliśmy go też, że produkcji Jedi nie da się powstrzymać, bo rodzą się losowo w całej galaktyce, we wszystkich rasach, a nieszkoleni będą jeszcze większą plagą niż szkoleni. Może nie odebrało mu to żądzy mordu, ale jest szansa, że przetasowało priorytety.

Ogólnie sukces znacznie większy, niż się spodziewałam.

Treść wiadomości:
Cześć, Galaapir.

Wiemy, że robisz dla brata, bo nikt inny nie poznał się na twoich talentach. Wiemy, że nie obchodzi cię cała ta historia. Co powiesz na zmianę pracodawcy? Wiemy już, jaki jesteś dobry. Możemy załatwić ci innego pracodawcę, u którego zdobędziesz kasę na cokolwiek chcesz i będziesz mógł mieć brata w dupie.

Osoba, o której mówimy, to także geniusz technologii, ekscentryk i bogacz. Zaznaczmy, jest co prawda w zupełnie innym stylu, ale równie popieprzony jak reszta twoich kręgów. Pracuje sam. Dlatego żeby w ogóle rozważył współpracę z tobą, będziesz musiał zaprezentować jakiś wyraz swojego geniuszu. Coś, co będzie w stanie zrobić wrażenie na najlepszym z najlepszych. Sam musisz wymyślić, co to będzie. Jak duże, jak cwane będzie.

Miałeś u nas podsłuchy, więc dobrze wiesz, że mamy świetną karierę jeśli chodzi o współpracę z wrogami, by dowałić większym wrogom. Przynajmniej tyle dobrego z tego portretu Lukiego.

Nie zależy nam na wymierzaniu sprawiedliwości. Osoba, o której mówimy, ma kryminalną przeszłość. Cenimy inteligencję. Jeśli razem zajmiecie się wynalazkami zmieniającymi świat i dasz nam spokój - tyle wystarczy. Jeśli przy okazji wykończysz kogoś, kogo nienawidzisz, tym lepiej.

Nie będziemy udawać, że jesteśmy twoimi fanami, ale zależy nam przede wszystkim na spokoju i wygraniu swojej walki. Chyba jak nikt inny dobrze wiesz, że można chcieć po prostu zrobić to najszybciej, najefektywniej, bez patrzenia na detale. A to przy okazji i dla nas droga do najszybszego, najwygodniejszego zalatwienia sprawy. Znasz nasze adresy, wiesz z kim się kontaktować.

W tym scenariuszu wszyscy wygrywamy. W każdym innym wszyscy jesteśmy niezadowoleni.

To jednorazowa propozycja.

Przemyśl dobrze.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile
Obrazek
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Sekcja zwłok

1. Data, godzina zdarzenia: 14.06.23 20:00 - 22:00

2. Opis wydarzenia:

Barabel sprawdził ocalały cyfronotes zmarłej Padawan Rhenawedd Alny. Załączy nagrania z jej dziennika osobistego. Sądzi, że sama potraktowała je jako swoje ostatnie słowa. W skrócie, została zakażona, bo na pokład wybranego przez nią statku zakradli się terroryści. Rozpuścili wirusa, zabijając ją i wszystkich pasażerów. Wróciła na Hakassi, bo próbowała zdobyć pomoc, ale najwyraźniej zamordowała właściciela X-winga, który pochwyciła. Co ważniejsze, media zaraportowały, że NIKT nie przeżył tego starcia. Jedi wiedzą jednak, że Rhenawedd ocalała z ataku, inaczej nie dotarłaby na Hakassi. Barabel podejrzewa, że jest to informacja podana wyłącznie do mediów, a służby Cambrii nadal badają sprawę. Może być warte, aby się z nimi skontaktować w tej sprawie.

Leciała z portu w Ord Trasi. Zapłaciła 52 kredytów za lot w trzeciej klasie. Kurs nazywał się 'Tanio, Wolno Ale Bezpiecznie - Liniowce Postgre'. Statek miał zatrzymać się w mieście Potkar na Cambrii. Mapę tego miasta posiadała Rhena, tam zapewne trafiła. Barabel załącza wszystkie zdobyte pliki - bilet, mapa miasta i jakieś dziwne hasło z losowych znaków. X-wing pochodził z firmy 'Tanio Ale Bezpiecznie - Rimar Jorden Wynajem Maszyn'. Przy Rhenie znaleziono także plakietkę z Cambrii, jednak jej źródło nie jest znane - ktoś przerobił publiczny napis, aby stworzyć plakietkę dającą dostęp do lokalu. Wszystko jest w magazynie, ale Barabel załącza też zdjęcia przedmiotu i narkotyków, jakich Padawan najwyraźniej używała.

Kod: Zaznacz cały

<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> Nie wiem czemu, ale zawsze bedac sama w dlugich podrozach lubie
nagrywac takie bzdety. Moze dla potomstwa? Moze, zebym mogla do tego wrocic na starosc, ha! Dobra, mamy 35ABY i lece na Cambrie. Przystanek dosc blisko mojego pierwszego celu podrozy  a tez wyczytalam w holonecie, ze jest tu jakas gildia poszukiwaczy. Co prawda maja strasznie tandetne, badziewne logo, ale dokumentacja ich wypraw na stronie brzmi juz naprawde niezle.. Moze pomoga mi sie dostac na Tython, o ktorym opowiadali mi moi mistrzowie z Myrkr, dawno zapomniana planeta i w ogole nawet nie jestem pewna, czy istnieje. Ale jesli istnieje.. Na bank dowiem sie tam czegos, co pomoze mi opanowac Teras Kasi. <W jej glosie slychac pelnie nadziei i dobrego nastawienia>
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> A kto wie, moze znajde tam jakis wazny holokron i moja wyprawa nie okaze sie tylko pomocna dla mnie, ale dla grupy. Zapomniane arkana pierwszych Jedi, nasze dziedzictwo. Za niedlugo bedzie moj transportowiec.
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> <W tym momencie nagranie sie zatrzymuje, nastepuje chwila ciszy,
nim odtwarza sie kolejny, zakolejkowany plik audio>
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> SPAST. NAWET ONI TUTAJ! Dlaczego jestem taka durna, ze nie pomyslalam o najbardziej przewidywalnej rzeczy, ktorej te pieprzone zwierzeta nie boja sie zrobic?! Wypuscili tego pieprzonego wirusa na caly transportowiec na setki ludzi, cholera, cholera, cholera... Narazilam tyle osob, a nawet nie mamy na to antidotum, oni umra przeze mnie, nie ma czasu nawet ich przewiezc z powrotem na Hakassi, zeby dostali leki. Nie wiem czy nawet mamy tyle kurwa lekow, lekow dla tylu setek ludzi, co ja narobilam. Musze znalezc cos, co pozwoli mi ten szajs opoznic, zanim dotre na Hakassi.. Moze narkotyki, cos na uspokojenie, tak, mowili cos o blokowaniu jakichs osrodkow aksonalnych, moze to zadziala... Trzeba bylo siedziec na dupie i poczekac, az uda nam sie odbudowac HDR. Ten droid na pewno znal Teras Kasi.. Albo nawet poprosic Fella, zeby cos wyciagnal od tego Rycerza z Kuzni. Pieprzona debilka.
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> <Nagranie przepelnione jest slyszalnym zdenerwowaniem i zalamaniem jednoczesnie, slychac w jej glosie duzy zal, ale tez wscieklosc i zaklopotanie>
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> <Kolejny zakolejkowany plik odpala sie po chwili ciszy>
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> Ktokolwiek, kiedykolwiek to odpali.. Niech wie, ze przepraszam. Moj czas powoli sie konczy, czuje, jak wirus mnie przejmuje. Narkotyki nie dzialaja, a zdobylam chyba kazdy, jaki moglam. Wczoraj stracilam nad soba kontrole i zaczelam siebie sama rozszarpywac.. Czulam okropny bol i nawet nie moglam przestac. Walczylam z tym. W koncu ustalo, udalo mi sie nawet beznadziejnie, ale zawsze, zaszyc ta rane. Musze sie stad, jak najszybciej wydostac zeby nie zaczac mordowac niewinnych. Ledwo daje rade z tym walczyc... Musze spieprzac, poki daje rade zrobic cokolwiek, choc wiem, ze nawet jesli wroce i uda sie to zatrzymac, to pewnie skoncze w komorze gazowej, zawiodlam Alore, zawiodlam Elie, zawiodlam Fella. Zawiodlam wszystkich, a przede wszystkim siebie. Debilce zachcialo sie poszukiwan i nie przemyslala najprostszej rzeczy, ze Sektor jest jak pieprzony Azatu i wie dokladnie gdzie, kiedy i jak lecimy. I nie cofnie sie przed niczym. <Nagranie konczy sie mocnym uderzeniem o jakas polke, slychac szamotanie, gdy holodata leci na podloge. Nastepnie glucha cisza - i odpalanie kolejnego zakolejkowanego pliku>
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> Lheedwo juz mowie, nie paa.. PANUJE! Nad niczym. Mhuusialam zdobyhc teeego X-WINGA! Zamordowalam go, thoo bylo takie straszne, nie panowalam nad tym, co ROBIE! Dhooobrze, ze ukhrylam swoje miecze. MUSZE LECIEC PO LEKI. LEKI. LEKI.
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> <Powtarza, jak mantre, ledwo przytomna, ledwo skladajaca zdanie,
przerazliwym, zwierzecym, psychopatycznym tonem glosu> Przepraszam Cie, Aloro. MOOJA MISTRZYNI.
POMOZE. LHEECE.
<<Uczen Jedi|Rhenawedd Alna>> <Caly plik dzwiekowy konczy sie szumem odpalania silnikow mysliwca, zgrzytaniem zebow, opentanczymi pomrukami sephi, nim po prostu sie wylacza>

Kod: Zaznacz cały

Pakk Lothal, Dziennik Cambrijski - Dziś doszła do nas bardzo przykra nowina dotycząca transportowca podróżującego do nas z Hakassi. Ponad setka martwych ludzi. Ale jak do tego doszło? Cóż, trzeba zadać sobie teraz pytanie.. Co takiego cennego mógł przewozić ten transportowiec, że padł ofiarą piractwa i broni chemicznej? Tak, tak - nie musicie państwo przecierać oczu. Policja Cambrijska ustaliła, jak doszło do tej tragedii. Po pierwsze, transportowiec podróżował z Hakassi, które, jak wszyscy dobrze wiemy, ogromnie się rozwija i jest pompowanym przez mocarstwa światem, dajmy na to - Vulpter. Ludzie mieszkający na Hakassi to też robotnicy Stoczni.. Więc może celem ataku była próba wyciągnięcia jakichś drażliwych, zatajonych szczegółów na temat Stoczni Hakasskich? Można tak gdybać, proszę państwa. Po drugie - Jedi. Na Hakassi mieszkają Jedi, którzy sieją ostatnio całą masę kontrowersji w Galaktyce. A rząd Hakassi ich trzyma u siebie bezpiecznie, tym samym broniąc tych barbarzyńców. Ale! To nie o tym ten materiał, proszę państwa, zajmijmy się najświeższą sytuacją transportowca. Jak ustaliły służby policyjne, do ataku doszło w trasie, ale transportowiec prawdopodobnie nie został zabordażowany przez statek piracki. Proszę państwa... Na transportowcu już lecieli piraci z Hakassi! Byli wśród pasażerów, i jak tylko mieli czysty strzał, to rozpętała się walka. Policyjni technicy i zespół od skażeń biologicznych ustalili, że piraci użyli niezidentyfikowanej broni chemicznej, by wypracować sobie choć równą szansę w starciu z przeważającą ilością pasażerów. Broń chemiczna! Wszyscy pasażerowie i piraci wymordowali się nawzajem w rzezi, w szale, pewnie w chęci przetrwania.. Oj, proszę państwa, co to za tragiczny dzień. Nasz wywiad nie donosi o ani jednej osobie, która przetrwała ten piracki atak. Rodzinom zmarłych składamy najszczersze wyrazy współczucia i kondolencje. Mówił dla was Pakk Lothal, redaktor naczelny Dziennika Cambrijskiego.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Debata otwarcia, przesłuchanie o wszystko, rozprawa o honor

1. Data, godzina zdarzenia: 28.04.23, 21:15-01:00

2. Opis wydarzenia:

Przesłuchanie

Na wstępie Barabel przeprosi, że raport pojawia się z tak dużym opóźnieniem. Nie znalazł notatek od zmarłego Padawana, zatem musiał pisać go od początku. Wspomni przy okazji o swoim przesłuchaniu, do którego doszło po oddaniu go w ręce Dremulae.

Całą podróż i większość pobytu na miejscu był utrzymywany w śpiączce i obudził się, dopiero gdy przyszła pora na jego przesłuchanie. Na miejscu był wtedy minister Judeau i inni przedstawiciele władz Dremulae. Był w pełni spętany i nie miał szans się ruszyć, nie żeby planował. Przedstawiono mu jasno wyniki wszystkich badań, jakie wykonano na nim. Naturalnie nie wspomniano o konkluzjach rozmów z Rycerzami Ashtarem Tey i Alorą Valo, chciano zweryfikować spójność zeznań.

Powiedziano Barabelowi, że wykonano dokładne badania pasożyta. Nie tylko nie był umieszczony w mózgu, ale do tego nie wykryto żadnego, nawet najmniejszego wpływu tego organizmu na umysł i mózg żywiciela. Niestety Barabel nie wykuł się, nie zapoznał się wystarczająco dokładnie z zapiskami z przeprowadzonej na temat pasożyta rozmowy. Potraktował to, w głupi sposób, lekką ręką, czego efektem było przeistoczenie się przesłuchania w kompletną porażkę.

Nie pamiętał o pomyśle, jakoby pasożyt wykluł się w nim, implikując wpływ na Ucznia, ale kompletnie go nie definiując. Barabel sam na to nie wpadł i w praktyce obsikał na ciepło starania towarzyszy. Zaczął mówić, że pasożyt się rozmnożył i doprowadził do tej agonii, co nie miało żadnego sensu. Na Barabelu wykonano badania medyczne po debacie i nie wykryto śladów wyjścia obecności innego robaka, a zgodnie z teorią Barabela, gdzieś musiał istnieć inny. Potem wyciągnięto kwestię biednego Panto Rei, który brał w tym wszystkim udział. Pomysł Barabela kompletnie nie uwzględniał tego kluczowego elementu całej katastrofy.

Te problemy logiczne szybko wyciągnięto na wierzch. Barabel mógł wyznać prawdę, ale obawiał się tego konsekwencji jeszcze bardziej. Postanowił iść w zaparte z dotychczas prezentowaną wersją. Nie umiał ocenić, czy prawda nie byłaby jeszcze gorsza od tej kalki, którą stworzył.

Dano mu wiele szans na przyznanie się i wielokrotnie konfrontowano jego głupie sugestie z faktami. Rozpatrywano usunięcie pasożyta z mózgu Barabela celem przebadania go laboratoryjnie, ale to z pewnością zakończyłoby się jego śmiercią. O to Dremulae nie chodziło - chcieli mieć winnego, aby móc przeprowadzić proces. Nic im po trupie, którego nie można skazać inaczej, niż pośmiertnie.

Barabel jeszcze rzucał pomysły, jakoby pasożyt mógłby uaktywniać się pod wpływem hormonów stresu, ale to naturalnie też mogli sprawdzić. Całość okazała się fiaskiem, którego konkluzje wszystkim są znane. Ustało na jego przyznaniu się, że jeżeli nie był to pasożyt, to musiał działać pod wpływem silnych emocji i spanikować. Aby zweryfikować tę wersję, wykonano na nim badania psychologiczne, które nie stwierdziły upośledzenia lub chorób, mogących uzasadnić taki wybuch. W praktyce jakkolwiek tę wersję Barabel uznaje za niemal w pełni prawdziwą, nie potraktowano jej poważnie właśnie przez brak wyjaśnienia roli pana Rei oraz ciągłe wykręcanie się. Jedi przestano brać kompletnie poważnie i posłano po jednego, aby w razie czego służył Barabelowi za obrońcę.

Proces

Przed właściwym rozpoczęciem obrad sądu, skuty Barabel - monitorowany przez bardzo skorego do dokonania egzekucji strażnika - i Padawan Magnus spotkali się z pułkownikiem Jaredem Fuggsem i Yrziosem Holem z Sojuszu Galaktycznego. Chodziło o omówienie realiów procesu, aby uniknąć kolejnych kompromitacji Zakonu. Podkreślono na starcie, że szanse na wybronienie Barabela były zerowe. Jego odpowiedzialność była jasna, dowody przemawiały przeciw niemu, społeczeństwo i rząd były wobec niego wrogo nastawione. Obecność Padawana mogła co najwyżej dalej zaszkodzić Zakonowi, jeżeli wziąłby jawnie winnego członka grupy w obronę. Sam Padawan nie miał żadnego planu. Z tego względu zdecydowano się na to, aby Barabela reprezentował adwokat z urzędu. Padawan Magnus służył głównie za oparcie i ewentualnego świadka. Do tego miał potępić działania Barabela i jawnie odciąć się od nich, chroniąc resztki reputacji Zakonu. Jakiekolwiek szanse zrujnowało tamto tragiczne przesłuchanie, które pokazało go jako niewiarygodnego.

Barabel sugerował, jakoby można było podnieść temat odcięcia go od Mocy, jako ewentualnej kary. Nie chciał kończyć w więzieniu, a rozpatrywał, że taki pokaz mógłby pokazać Jedi, jako sprawiedliwych i skorych go karania swoich, bez totalnego ograniczania jego swobód. Na szczęście temat nie został realnie podjęty w sądzie. Informowanie o możliwości dokonania czegoś takiego mogłaby być w przyszłości wykorzystana przeciwko Jedi.

Funkcję oskarżyciela pełnił prokurator Ravitun'log. Na miejscu obecny był minister Judeau, który służył również za świadka oskarżenia. Tę funkcję pełniła również Valia Dao, żona Joarna Dao, ofiary Barabela. Na obrońcę wyznaczono młodego adwokata, Saula Lytthoda. Sędzia nazywał się Hikamura Nakaru.

Barabel nie będzie wchodził w detale poszczególnych etapów procesu, który był bardzo złożoną wymianą zdań i opinii. Wyroku naturalnie nie cytuje, zostawi wyłącznie w uwagach odnośnik. Opisze wyłącznie najważniejsze, kluczowe punkty.

Barabel nie przyznał się do winy, nie chcąc zaakceptować miana terrorysty. Już na starcie przedstawiło go to bardzo źle, bo łączyło się to, pośrednio, z odrzuceniem odpowiedzialności za dokonanie tych wszystkich zniszczeń. Chociaż potem próbował to odkręcić, było na to za późno. Przedstawił panu Lytthodowi jak najbardziej zwięzłą wersję wydarzeń, skupiając się na wersji, jakoby działania Barabela były wynikiem ogromnego stresu. Spanikował i dlatego w ten sposób zareagował, chociaż żałował całej sytuacji. Była to niepełna wersja, zgodna z tym, co finalnie przedstawił na przesłuchaniu.

Oskarżenie było naturalnie w dużo silniejszej pozycji. Zeznania pani Vao dobitnie i brutalnie ukazały skalę zniszczeń i osobistej tragedii, jaką dokonało chore zachowanie Barabela. Minister Judeau nie musiał w gruncie rzeczy robić nic poza tym, niż zreferować matactwa i wykręcanie się Barabela w trakcie przesłuchania. Było to świadectwo ucieczki od odpowiedzialności, do tego bardziej wyraźne i wymierne, niż zapewnienia Barabela, że rzeczywiście rozumiał swoją winę.

Obrona w ostatecznym rozrachunku, za radą Barabela, wezwała Padawana na świadka. Padawan nie próbował wybielać działań oskarżonego, na szczęście. Zamiast tego skupił się na wersji, jakoby Barabel mógł bardziej przysłużyć się galaktyce, działając w ramach Zakonu, choćby w ograniczonym stopniu. W ten sposób miałby odkupić swoje winy i zadośćuczynić dokonanemu złu. Prokuratura łatwo to zbiła. Na koniec obrońca próbował obarczyć służby Dremulae częścią współodpowiedzialności za chaos, co przyjęto bardzo negatywnie, ze względu na i tak podjęte przez nich wysiłki.

Po procesie miało miejsce spotkanie w komnacie pułkownika, wziął w nim udział także minister Judeau. Nie była to dyskusja, do której Padawana i Barabela uznano za niekwalifikowanych. Postawiono ich przed następującymi możliwościami: Jedi mogą wziąć udział w konsultacjach na temat ustawy, ale mogą to być tylko osoby wcześniej zweryfikowane i sprawdzone przez służby Dremulae. Propozycja musi być zatwierdzona przez Rycerza. Jakkolwiek minister nie uważa Jedi za godnych współpracy, uwzględnia, że mogą mieć perspektywę wartą uwzględnienia w rozpatrywaniu ustawy. Z tego względu są gotowi przyjąć kogoś z Zakonu, jednak będzie to rola bez jakiejkolwiek mocy sprawczej. Wszelkie sugestie mogą być zignorowane, a sam udział Jedi odwołany bez podania przyczyny. To jednak wyciągnięta do nich ręka, stąd warto ją przyjąć.

Wiele więcej dziać się nie mogło, ze względu na oczywistość sytuacji. Odniesienie do wyroku jest w uwagach.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
  • [Wyrok]
  • W przerwach między etapami rozprawy Barabel i Padawan podsłuchali rozmów żołnierzy. Podobno doszło do konfliktu między Chissami, Sojuszem i jakąś rasą insektoidów, którą podobno kieruje Upadły Jedi. We wszystko mają być zaangażowani Jedi Skywalkera. Ciężko było powiedzieć cokolwiek więcej, gdyż konflikt jest raczej lokalny i bardzo odległy. Ci Jedi mieli jednak kontakt z Dynastią, poza tym konflikty potrafią się rozlewać dalej. Warto monitorować sytuację.
4. Autor raportu: Padawan Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Ashtar Tey
Rycerz Jedi
Posty: 2168
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47
Nick gracza: Gluppor
Kontakt:

Re: Sprawozdania

Post autor: Ashtar Tey »

Nowy rozdział

1. Data, godzina zdarzenia: 06.06.23, 21:00-2:00

2. Opis wydarzenia:

Tekst poprawiony za pomocą wersji Premium programu Korektor. Wykup plan Pro, by usunąć tę wiadomość.

Grupa Jedi, która wybierała się na ceremonię pożegnania dobrze odzwierciedlała czas spędzony na Hakassi. Ledwo żywi, poranieni, wyniszczeni przez wpływ Thona i wysiłek ostatnich miesięcy, a niektórzy niespełna rozumu jak Thang, który na publiczne wydarzenie transmitowane w lokalnej holowizji chciał zabrać swój hełm do ukrycia tożsamości, pomimo treści wiadomości od Gubernatora. Pomysł szybko mu oczywiście z głowy wybito, a Fiaho Hona, który był naszym łącznikiem przedstawił nam zwięźle plan ceremonii. Najpierw marsz w rytm oficjalnego hymnu Hakassi w stronę pałacu, aż do Monumentu Poległych, gdzie mieliśmy się zatrzymać. Przemówienie Gubernatora Saite i, jak się okazało, niemalże nieskończony proces rozdawania orderów za zasługi. Cały plac był ściśle zabezpieczony, bez żadnej większej widowni. Tylko wysoką rangą oficjele i dwie kolumny żołnierzy, to wszystko - z racji transmisji na żywo nie mogło być mowy o podejmowaniu jakiegokolwiek niepotrzebnego ryzyka, szczególnie po wydarzeniach z pogrzebu poprzedniego Gubernatora. W miarę wyczytywania poszczególnych osób, każdy miał wejść po schodach, zasalutować Saite, odebrać order, wygłosić krótkie przemówienie i wrócić na swoje miejsce. Wielu z oznaczonych było nieobecnych czy po prostu martwych - tutaj order odbierał ostatni przełożony, ale mówić nic nie musiał, jeśli nie chciał. Miłym akcentem było to, że dla poległych droidów co prawda nie przygotowano odznaczeń, ale obecna na placu orkiestra była z nich w całości złożona. Sprytny ruch, który w subtelny sposób pokazuje ciche wsparcie dla naszej sprawy i przedstawia syntetyczne istoty jako coś więcej niż tylko tania siła robocza do prostych prac. Na koniec mieliśmy zebrać wszyscy na podium, wygłosić ostatnie, podsumowujące przemowy i to wszystko. Tuż po tym czekała nas przeprowadzka, gdzie wszystko było już przygotowane, z pełnym wsparciem i eskortą Hakassi tak, byśmy nie musieli się już niczym martwić. Znając cały plan reprezentacja Jedi, przypominająca bardziej grupę weteranów wojennych wyciągniętą z domu starców, weszła na prom i udała się pod pałac.

Ceremonia była świetnie zaplanowana i przygotowana, wszystko odbyło się dokładnie tak, jak było to zapowiadane. Lista odznaczonych jest dostępna, więc nie będzie tu tego opisywał, bo i nie ma sensu. Było podniośle, melancholijnie, a jednocześnie w jakiś sposób... rodzinnie? Każdy z wyczytywanych bądź zastępca po kolei wychodził na podium, w huku oklasków, z hologramem odznaczanej osoby wyświetlanym na frontalnej ściany pałacu, odbierał order i miał okazję powiedzieć parę słów od siebie. Miał przy tym wiele sprzecznych emocji. Z jednej strony satysfakcja z docenienia naszej pracy, namacalny dowód na to, ile na Hakassi udało się zrobić i jak bardzo zostało to docenione, co było miłą odmianą po tym co słyszał o naszych ostatnich chwilach na innych planetach, gdzie rezydowali dłużej. Z drugiej, świadomość tego, jak ekstremalnie związaliśmy się z tym jednym, konkretnym rządem i planetą, zapewne na zawsze, jako Jedi służący Mocy, w teorii jedynie neutralni strażnicy, w praktyce zarówno narzędzia, jak i politycy. Z trzeciej wreszcie melancholia wynikająca z faktu, że opuszczamy to miejsce, być może na zawsze, bezpowrotnie. Miejsce, które dla wielu stało się prawdziwym domem czy wręcz ojczyzną. Z pewnością było domem dla mnie - jedynym, który znam. Z czwartej smutek i przerażający ciężar statystyk, gdy na kolejnych hologramach wyświetlano podobizny wszystkich tych, którzy tego pobytu nie przeżyli. Wielu, zbyt wielu. Nie umie dobrze opisać czy wyrazić tej mieszanki emocji, trzeba było tam być, by to poczuć.

Ceremonię zakończył Gubernator Saite, który jak zwykle przeprowadził całość bardzo sprawnie, z wyczuciem i sprytem, wplatając w wielu miejscach subtelne szczegóły, delikatne przeinaczenia faktycznych wydarzeń, w każdym możliwym punkcie umacniając swoją pozycję i oficjalną wersję wydarzeń tam, gdzie prawda nie mogła wyjść na jaw. Włącznie z faktem, że order otrzymał Vergee, a by nie robić nam problemu miał zostać wysłany do jego rodziny. Tu zmienił nieco plan i i tak odebrał order osobiście - skoro już brali udział w całym teatrze, to trzeba było grać do końca. Po wszystkim mieli jeszcze moment na rozmowę przy wyłączonych kamerach. Za orderami okazały się iść również nagrody pieniężne - milion kredytów, a do tego miesięczne... stypendium? dla każdego z odznaczonych. Na zakończenie Saite stwierdził, że dopiero teraz czuje, że zaczyna swoją rolę Gubernatora. Bez nas, którzy byli zawsze pod ręką i gotowi pomóc czy poratować w krytycznej sytuacji. Następny cel - Gillad.

Jak wygląda nasza wioska i jakie pierwsze wrażenie robi, każdy już wie, więc nie ma czego opisywać. W naszym przypadku pierwsze wrażenie było nieco zakłócone przez obecność niespodziewany komitet powitalny. Galaapira ze swoim podwładnym. Łatwo wyobrazić sobie nasz szok, gdy to pierwsze co zobaczyliśmy po zejściu z promu po długiej podróży. Galaapir był tu w sprawie naszej oferty przekazanej przez Valahima. Co prawda przygotował na nas głowicę jądrową w stodole, ale nienawiść do brata wygrała i ją rozbroił. Nie było mnie w trakcie przesłuchania Valahima, nie byłem wtajemniczony w plan przeciągnięcia Galaapira na naszą stronę, stąd nie zaangażowałem się w rozmowę, ledwo żywy po wykańczającej podróży. Z racji tego, że nasza wioska nadal stoi mimo tego, że w jakiś sposób bez problemu wiedział gdzie lecimy i gdzie nas znaleźć wnioskuję, że udało się dojść do porozumienia. Jedyna ciekawa rzecz jaką usłyszał, poza bombą atomową w stodole oczywiście, to informacja, że obecny na debacie Thanga porucznik Sojuszu był przekupiony i działał na naszą niekorzyść. Obecnie nie ma to już żadnego znaczenia, wtedy chyba też nie miało, ale to dobra nauczka na przyszłość, by zachować ostrożność przy dosłownie każdym - nawet oficer Sojuszu może być przekupiony przez Sektor.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Ashtar Tey
Awatar użytkownika
Orn Radama
Padawan
Posty: 161
Rejestracja: 05 kwie 2021, 23:36

Re: Sprawozdania

Post autor: Orn Radama »

Pierwsze dni na Gillad

1. Data, godzina zdarzenia:
07.06.23 – sortowanie infrastruktury
10.06.23 – zwiedzanie osady Calim na zachodzie
11.06.23 – zabezpieczenia naszej wioski
17.06.23 – odbiór zwierząt
21.06.23 – lot na Hakassi
28.06.23 - zakupy Nirrama


2. Opis wydarzenia:

Zbiorczy raport z serii prostych wydarzeń i zadań na Gillad. Nie wnikam w szczegóły, bo nie powinny być nikomu potrzebne.

1 – sortowanie infrastruktury
Ja, Nalik i Rycerz Zosh ogarnęliśmy co nieco kwestię infrastruktury i łączności. W wiosce nie ma żadnej elektryczności ani zasilania i jedyna szansa na łączność z kosmosem to przekaźnik HoloNet naszego Sentinela. Od teraz nasze cyfronotesy wszystkie będą używać zdalnie przekaźnika promu, z tego powodu też prom jest stale w trybie minimalnej aktywności i włączonego podstawowego akumulatora. Na całym Gillad panuje blokada HoloNetu, nasz przekaźnik HoloNet z Sentinela ma certyfikat cesarski omijający ją. Aby użyć innego urządzenia do łączności, musimy skontaktować się z ministrem Rallem co do zainstalowania certyfikatu. To akurat dla nas bardzo dobrze, doinformowana ludność to nasz wróg.
Poza tym ogarnęliśmy całą lawinę kwestii logistyczno-magazynowych, też przy pomocy Padawana Halsetha i Padawana Noama, ale to tam nikogo nie zainteresuje.

2 – zwiedzanie osady Calim na zachodzie
Wybraliśmy się przy pomocy dużej eopie do osady Calim ok. 30 km na zachód od naszej wioski. Znowu oszczędzę jakichś detali i podam podstawowe dane.
- Uczestnicy wyprawy: Padawan Orn, Padawan Halseth (na wózku przywiązanym do zwierzaka)
- Cała osada Calim to dużo bardziej duży teren pełen wielkich farm z małym terenem trochę gęstszej zabudowy, gdzie jest dostęp do podstawowych usług. W obrębie administracyjnym osady mieszka 2700 osób, w części która przypomina bieda-miasteczko mieszka z tej grupy tylko ok. 300.
- Zakupy robi się tam na targu od lokalnych farmerów. Jest też mała stacja paliw kosmicznych, sklep z częściami do maszyn, apteka.
- Mieszkańcy są bardzo przyjaźni. Panuje wysoki poziom kultury niestety, godny topu cywilizacji. Mieszkańcy są potwornie wrażliwi na różnego sortu „rubieżyzmy” i kontakt z nimi jest bardzo trudny dla takich jak ja.
- Mieszkańcy mają bogatą wiedzę o inwazji yuuzhańskiej, ale z tej perspektywy co reszta kosmosu, nie o ukrytym oblężeniu Głębokiego Jądra. O inwazji na Jądro wiedzą tylko tyle, że nasłanie hord dovin basalów zablokowało Sektor Koros na kilka/kilkanaście miesięcy, ale zagrożenia dla Koros i ich wielkiej floty nie było.
- Populacja ma poglądy polityczne albo żadne, albo antysystemowe.
- Poziom technologiczny osady jest na kompletnym dnie. Cyfronotesy to odpady przedwojenne.
- Wiedza o Jedi z Głębokiego Jądra żadna, zainteresowanie też żadne. Znają ogólniki o nas związane z wojną, bardzo mgliście i ogólnikowo.
- Znają serial „Szlakiem Jedi: Droidy”!
- Z Padawanem Halsethem i Cryxenem obmyśliliśmy sobie kilka pomysłów na szukanie rzeczy na Gillad, sporo różnych medytacji, analiz, poszukiwań, nic wartego relacji.

3 – zabezpieczenia wioski Jedi
Wraz z Cryxenem przetrzepaliśmy uważnie całą wioskę pod kątem podsłuchów, nasłuchów, podejrzanej elektroniki i wszelkich innych dziwadeł. Nie wykryliśmy żadnych śladów czegokolwiek. Galaapir zabrał swoje rzeczy z osady i zostawił nas póki co w spokoju. Nie spostrzegliśmy śladów niczego dziwnego. Przetrzepaliśmy też później przy pomocy Nalika wszelkie fale w pobliżu pod kątem nasłuchów i obserwacji i niczego nie wykryliśmy, ale mówimy o weryfikacji na małe odległości… promień ok. 5 km. Tak czy siak, osada wygląda na bezpieczną, a jeśli ktoś nas obserwuje, to z bardzo daleka.

4 – odbiór zwierząt
Z Hakassi przyleciał tego dnia ostateczny transport z ostatnimi rzeczami i dyskretna przewózka naszych zwierzaków z Keratony. Wszystkie zwierzaki odnajdują się zarąbiście. Wszystkie sprawy ogarnęliśmy ja, Rycerz Zosh, Padawan Noam, Padawan Halseth i Adept Nalik.
Nasza kolonia krabów została cała, zdrowa i radosna wypakowana na terenie Morza Wschodniego na małej wysepce obok miasta Krabikowo. Jest z nimi wciąż ich lider „Nemo”, teraz to stary krabik. Zero raportów o ich telepatii. Wygląda na to że wygasła po oddaleniu się od Thona? Nie wiem?
Poza tym ważna sprawa: nasz adres przeprowadzki zna tylko zaufane malutkie grono załogi od kapitana Umry, kluczowi ludzie z rządu Hakassi, pan pilot Guocco z ekipy generała Azabe. Adres nie jest nigdzie nawet zapisany na żadnym dysku. Jesteśmy ukryci i zapomnieni.
Do kompletu tego dnia kilka godzin rozmów strategicznych i newsów z Hakassi.

5 – lot na Hakassi
Poleciałem na Hakassi w celu swoich mega-zabiegów. Kilka godzin wędrówki po mieście Drand. Z Gillad zabrał mnie pan Guocco. Większość kwestii nieważna, ale mam jeden krytyczny news – Thon chciał się ze mną zabrać pozwiedzać kosmos i zobaczyć statek. Wiem, że to było ryzykowne, ale bałem się że spławienie go i danie mu smutku będzie jeszcze gorsze… więc go ze sobą zabrałem. To była dobra decyzja. Na Hakassi pozostało kilka czujek Sektora i byłem zbyt nieostrożny (chyba? Sam nie wiem jak mnie znalazł) i jeden facet próbował mnie zamordować gdy byłem na wózku i w agonii. Thon… usmażył mu mózg. Facet stał się warzywem. Po prostu patrzył na niego, Nikto wrzeszczał na pół ulicy z bólu, a potem został niereagującym warzywem bez zmysłów, bez bodźców. Potem się przewrócił i utopił. Według sekcji jego mózg był jak spalony.

6 - zakupy Nirrama
Uczeń Fell i Adept Nalik wysłali Nirrama na zakupy do osady po jedzenie i paliwo, bo kończą nam się zapasy. Do wioski dotarło jedno i drugie. Mamy teraz zapas żywności i dość dużo paliwa. Najwyraźniej Nirram wywołał też jakąś grubszą aferę i problemy, ale dzięki temu, że się grzecznie słucha, to po pierwsze nie zabrał tam broni (psychopata z bronią to ktoś na kogo wzywa się policję, popapraniec który ma tylko komunikator przy sobie takich reakcji nie budzi), po drugie ma rozkaz za żadne skarby nie mówić nic o Jedi.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Orn Radama
Awatar użytkownika
Nirram Deselisk
Były członek
Posty: 15
Rejestracja: 06 kwie 2023, 23:45

Re: Sprawozdania

Post autor: Nirram Deselisk »

Mroczna zagadka Gillad - Rugu Opo i opróżniony umysł

1. Data, godzina zdarzenia: 01.07.23, 22:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Wczesnym wieczorem, gdy mistrz Ashtar i mistrz Zosh zajmowali się ze mną opowieściami o wyzwaniach życia Jedi po poniesieniu przeze mnie porażki, Rycerz Zosh z powodu słabego zdrowia omdlał, w czasie, kiedy zauważyłem zakradającą się na naszą ziemię osobę. Oczami wyobraźni już widziałem nadciągający rozlew krwi po odnalezieniu nas nareszcie przez wroga, ale sytuacja… okazała się jeszcze trudniejsza. Byłem gotów w duchu na krew i przemoc, dobrze przygotowany do smutku doli Jedi przez starszych Padawanów, ale nie na to co następnie się rozegrało.

Podkradającą się osobą okazał się Duros. To rasa podobna do ludzkiej w dużym zróżnicowaniu kultur i natury. Mistrz Ashtar szybko przechwycił intruza, a ja zabezpieczałem tyły.

Okazało się, że intruz… nie umie mówić. Nie potrafił powiedzieć słowa. Machał do nas i uśmiechał się jak zagubione dziecko, próbujące dostać się do wioski Jedi. Z czasem zaczął bezmyślnie powtarzać nasze słowa… Czemu? O co chodziło? Nikt z nas nie rozumiał o co chodzi. Zupełna zagadka i bezsens. Umysł małego dziecka.

W trakcie naszego skołowania, atmosfera zagęstniała jeszcze bardziej. Wtem dołączyła do nas śledząca tego Durosa kobieta, na imię jej Nesanam Kiih. Członkini wewnętrznej agentury Cesarza. Edukowana w ścieżkach Mocy wojowniczka i agent. Miała wiedzę o służbie Jedi na Gillad. Myliłby się, kto by się spodziewał, że jej obecność rzuciłaby światło na zagadkę… Opowiedziała nam dużo, ale ilość pytań rosła.

Duros nazywa się Rugu Opo i jest to farmer mieszkający w okolicach wioski Calim na zachodzie. Jego sąsiedzi zaraportowali, że nagle przestał się odzywać, reagować, zwracać na cokolwiek uwagę, a po pewnym czasie znienacka opuścił swoją farmę i zaczął długą pielgrzymkę w nieznaną stronę. Sąsiedzi jego farmy złożyli donos z obaw o Rugu Opo. Jest to porządny, dobry farmer, ceniony partner w rolniczym biznesie, nie mający na swym koncie żadnych interesujących historii.

Tak więc badaliśmy ten horror dalej, w trakcie tego dołączył do nas Padawan Thang Glauru. Sytuacja była przerażająca i moje hipotezy się mnożyły, pan Opo wydawał się ofiarą jakiegoś opętania, jakby jego rozum został skonsumowany i nic z niego nie zostało. Nic, kompletnie nic. Małpował nasze słowa bez powodu, uśmiechając się jak dziecko, próbując iść w głąb osady. Lecz w pewnym momencie, rozmawiając z nim o Mocy i szukając w nim jej zewu, nawiązałem z nim kontakt, coś w nim obudziłem… zaczął mówić wypaczone słowa Kodeksu Jedi. „Nie ma życia, jest Moc”. Potem zaczął recytować nazwiska starożytnych Jedi ponoć związanych z historią systemu Koros. Arca Jeth, Krath, Keto. To stawało się coraz straszniejsze, a sytuację pogorszyły słowa Rycerza Ashtara. „Coś namieszało w jego aura. Ma w sobie jakiś cel, gdzieś idzie konkretnie.” Pozwoliliśmy mu iść… i rozsiadł się pod domkiem Mistrza Barta, Mistrz Elii Vile i Ucznia Fella Mohrgana. Jakby poczuwał zew Mocy…

Ale jak to możliwe? Nawet największe pranie mózgu nie może sprawić, że ktoś kto nie został naznaczony przez jej wołanie, nagle ją usłyszy. Jeśli nie narodził się na sługę Mocy, nie poczuje jej nigdy. O co tu chodzi?! Co się dzieje?!

Rozpoczęliśmy jego przeszukanie, którym zajął się profesjonalnie Padawan Thang. Tam odnalazł nieużywaną maczetę, chusteczki i cyfronotes.

Cyfronotes przejrzałem ja, lecz nic nie miał wartościowego. Służył do oglądania holowizji. Wiele przypadkowych kontaktów do zwykłych osób: mechanik, wujek, wywóz nieczystości, jakaś firma od przewozu jedzenia… ale trzy najnowsze połączenia to nieznana częstotliwość z miasta Rhael Koa. Padawan Thang wyczuł na nim zapach metalu, plastali, elektroniki. Zgodnie z jego słowami maczeta nie była używana od tygodni, choć nosiła ślady zużycia.

Pokojowo nastawiony Duros coraz częściej recytował chaotyczne partie wypaczonego Kodeksu Jedi. „Nie ma spokoju, są emocje”, „Nie ma wiedzy, jest ignorancja”, „Nie ma życia, jest Moc”. W międzyczasie zaczął uciekać jak dziki, według mądrzejszych Jedi obok było tak ponieważ nieopodal przechadzał się „Thon”, który zapewne chciał się przywitać.

Po odejściu Rycerza Ashtara sytuacja zgęstniała jeszcze bardziej. Ktoś przyleciał na miejsce śmigaczem i zaczął nas ostrzeliwać i bombardować, ale głównie bronią ogłuszającą. Wybuchła przerażająca walka, której żadne słowa nie oddadzą. Nie widziałem z niej wiele, gdyż schroniłem się z Durosem w jednym z domków, gotów bronić go paznokciami i zębami, schowaliśmy się pod łóżkiem, a z okna błyskało i huczało, ale Padawan Thang i pani Kiih ponieśli sukces. Zestrzelili myśliwiec. Pilot prawie spłonął żywcem, ale mimo stania się ledwo żywą mumią, ocalał dzięki profesjonalizmowi medycznemu Padawana i pomocy dzielnej pani Kiih. Został zamknięty na pokładzie promu Sentinel.

W wyniku późniejszego nieporozumienia wywiozłem Durosa z powrotem na jego oryginalną farmę, ale zostało to wyjaśnione i zabarykadowaliśmy go na naszym promie Sentinel.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Korekty merytoryczne Jedi Glauru kursywą.

4. Autor raportu: Adept Nirram Deselisk, korekty Padawan Thang Glauru
Awatar użytkownika
Liren Monper
Padawan
Posty: 57
Rejestracja: 17 gru 2022, 19:50

Re: Sprawozdania

Post autor: Liren Monper »

Niedoszły porywacz Rugu Opo - Lesihard Nalesh - cz. I

1. Data, godzina zdarzenia: 04.07.23, 17:00-19:00 (przesłuchanie), 05.07.23, 20:00-0:00 (wyprawa)

2. Opis wydarzenia:

Gdy tylko nasz droid-kretyn zaraportował dobudzenie się owiniętego w kilometr bandaża napastnika, który próbował dorwać amnezjaka-Durosa, ja i Glauru poszliśmy zająć się jego przesłuchaniem. Padawan Thang miał prosty pomysł: ja udaję farmera, właściciela tej ziemi, a on dzikiego jaszczura, który go solidnie nastraszy swoim… wszystkim. Uspokoję, bez obaw, żadnych super-psychoz: ślinienie się na jego widok, zachowywanie jak głodny zwierzak, którego tylko ja mam na smyczy i powstrzymuję przed zjedzeniem pysznego mięska. I uczciwie powiem, że plan zadziałał perfekcyjnie. Glauru realizował swoją partię po mistrzowsku, a ja nieskromnie powiem, że naprawdę dobrze mi poszło wczuwanie się w rolę frustrata farmera, któremu jakiś kretyn palant najemnik spalił jeden ar uprawy swoim zwęglonym śmigaczem i który albo dostanie kasę za zniszczoną ziemię, albo poleje się krew. Bez wnikania w szczegóły – choć spodobałoby wam się i uważam, że poszło nam przepięknie – powiem, że całkiem łatwo udało nam się go zastraszyć i przycisnąć do wygadania całej prawdy między jednym a drugim graniem furiatów chcących forsy za zniszczenia. A, swoją drogą, jak coś, Thang ma w tej wersji ksywę “Glazurnik”, bo nic innego nie wpadło mi do głowy na poczekaniu w sekundę.

Co do prawdomówności tego faceta, obaj wierzymy mu w sto procentach. Powody wynikają z całego klimatu i przebiegu przesłuchania.

Okazało się, że ten facet prowadzi na Koros Major ćwierć-legalny biznes. Windykacja, zastraszanie dzikich lokatorów i dłużników, robienie za straszaka machającego blasterem. Biznes niezbyt udany, bo w długach. Biznesmen jeszcze bardziej nieudany. Skontaktował się z nim na terenie Koros Major, z normalnej, zwykłej częstotliwości, pewien Rodianin, który kontaktował się w imieniu przyjaciół z Gillad (zaznaczmy, że w świetle odcięcia Gillad od sieci i stworzenia z niego sanktuarium z dala od świata, całych tych blokad komunikacji i tak dalej, ten aspekt historii jest idealnie wiarygodny i normalny). Przyjaciele z Gillad to rodzina Durosów, którym porwano pana Rugu Opo. Rodzina szukała kogoś, kto mógłby go odbić. Nie wezwali legalnych służb, bo Rugu Opo jest chory psychicznie i służby cesarskie zamknęłyby go przymusowo w wariatkowie. Zadłużony desperat poleciał wykonać zlecenie odbicia Durosa. Po odbiciu go, miał podlecieć do miasta Rhael Koa i wydać go tam czekającej rodzinie na obrzeżach od śmigaczem NEC-7.

Dostaliśmy od faceta pełne informacje co do jego działalności i zgodę byśmy zrobili co chcemy. Wygrzebaliśmy z gruzów jego śmigacza kartę dostępu do jego mieszkania-biura. Dystrykt Merridan, Sub-dystrykt 14, Kanclerska 17/338. Lesihard Nalesh.

Z nieba spadła nam pani Kiih, która EV-1 zabrała nas od razu na miejsce kontynuacji śledztwa.





Przedzieranie się przez Koros Major i tutejszą popieprzoną super-siatkę zawiadywania drogami i gigantyczną, zautomatyzowaną komunikację publiczną z kilkudziesięcioma przesiadkami ominę. Dotarliśmy we troje na miejsce, wleźliśmy do środka i spotkaliśmy bardzo rosłego faceta.

Prawdę mówiąc, uważam, że byliśmy na tym etapie tragiczni. Nie, dla odmiany nie podkreślam, że Glauru. Jego teksty były marne i idiotyczne i kompletnie nas wsypały. Ale ja próbując ratować sytuację, wiele lepszy nie byłem. Moje teksty brzmiały dobrze na początek jako koło ratunkowe, ale “tonący wibroostrza się chwyta”, no i szybko to wibroostrze zaczęło ciąć w paluchy. Pani Kiih, chyba całkiem słusznie, wolała się nie wtrącać między nasze nieporadne wysiłki. W końcu co prawda udało nam się przekonać faceta, że jesteśmy wierzycielami właściciela tej chaty, którego przycisnęliśmy do ściany i dał nam kartę i kazał zabrać komputer w zamian za dług. Ale szybko sprawa się posypała. Facet oświadczył nam, że jest stryjem “tego kretyna Lesiharda”, który wpadł w nawał problemów i odda nam komputer, ale zabierze dysk i dorzuci za ten dysk kasę.

Szybko sprawa się posypała i staliśmy się mocno bezradni i poplątani w tym, jak z tego wybrnąć, gdy byliśmy tam dokładnie cholera po dysk i szczegóły zleceniodawców przechwycenia Durosa Rugu Opo. Coś tam próbowaliśmy mamrotać jakichś wymówek, że Lesihard też chciał tego dysku, bo potrzebuje go przez owe tarapaty, ale gdy wierzyciele nagle stali się zainteresowani pomocą Lesihardowi, brzmieliśmy jak kompletni imbecyle. Znaleźliśmy się pod ścianą i szczerze mówiąc, na tym etapie kompletnie, ale to totalnie się poddałem. Wszystkie nowe wymówki i najlepsze bajki tak czy inaczej brzmiałyby jak bajki, więc co nam zostało? Walnąć facetowi z ogłuszacza i zwędzić komputer i ryzykować eskalacją? Musielibyśmy go od razu porwać, by sprawa nie poszła dalej. Więc… skoro i tak znaleźliśmy się w czarnym zadku rancora… Mogliśmy od razu wyznać mu szczerą prawdę, po której musielibyśmy go porwać by nie wygadał na Jedi. Stanęłoby na jednym, nie?...

Strzał życia. Gra w otwartego pazaaka opłaciła nam się. Na bycie Jedi i agenturą cesarską mieliśmy twarde dowody, nie trzeba było bajek, a facet szybko nam uwierzył, a właściwie, to się ucieszył. Szybko się porozumieliśmy i poznaliśmy trochę historii.

Chronologia wydarzeń z perspektywy stryja Lesiharda (nazywa się Caill Nalesh, jak coś):
1. Ok. 18:30 - bratanek mówi mu o tym idiotycznym zleceniu - to co wiemy z przesłuchania. Stryj mówi mu, że jest idiotą.
2. Lesihard i tak wyjeżdża, stryj ok. 21:30 jest w mieszkaniu.
3. Ok. 22:00 już przychodzi Policja Tetańska mówiąca, że zgłoszono zaginięcie. Stryj ich płoszy, mówi, że wszystko gra i pozbywa się ich.
4. Koniec.

Caill jest więc zdania, że ktokolwiek za ten syf odpowiada, ma jakieś kontakty z Policją Tetańską. Kaan jeden wie jakie dokładnie. Przetrzepywał komputer bratanka kretyna i wyszperał cholernie pochrzanioną ciekawostkę. Użyto normalnych, nieszyfrowanych, legitnych częstotliwości. Adres przydzielony martwemu magazynowi firmy Aeprom - tej od wysłannika “pośrednika kontrahenta klienta pełnomocnika” Sektora Korporacyjnego z negocjacji na Kalist, Acuno.

Dalej zaczął się naprawdę dobry dzień dla Glauru, który kipiał pomysłami i poprowadził świetne śledztwo, uczciwie przyznam. O swoim świetnym dniu we własnym raporcie opisze on.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Nalik Reave
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Niedoszły porywacz Rugu Opo - Lesihard Nalesh - cz. II

1. Data, godzina zdarzenia: 05.07.23, 20:00-0:00

2. Opis wydarzenia:

Podczas gdy Adept Nalik zajmował się rozmową z panem Naleshem, Barabel zaczął badanie dysku Lesiharda. Na Gillad niektóre dane, bez pełnego dostępu do wewnętrznej sieci Koros, mogłyby być nieprzydatne. Szybko potwierdził ustalenia Cailla. Połączenie z Lesihardem rzeczywiście nawiązano z magazynu Aepromu. Rozmowa odbywała się w formie wideo, więc Barabel mógł dokładnie przyjrzeć się rodiańskiemu rozmówcy Lesiharda. Naturalnie podejrzewał, że był to brat Galaapira. Istota ta nie miała jednak z Galaapirem żadnych cech wspólnych, poza godnym szlachcica, drogim ubiorem, najpewniej pochodzącym od tego samego producenta. Warto pokazać mu to nagranie, aby rozpoznał zleceniodawcę.

W dalszej kolejności Barabel skupił się na dokładnym, detalicznym sprawdzaniu danych z samej transmisji. Publiczne połączenia cechują się tym, że nie będą się wyróżniać w chmarze płynących po Koros sygnałów, ale jednocześnie dają swobodny dostęp do wszystkich, ukrytych w strumieniu danych. Dotyczy to też informacji o urządzeniu użytym przez Rodianina.

Barabelowi udało się odkryć następujące fakty:
  • oprogramowanie urządzenia jest lokalne, korosjańskie i korzysta z najnowszego standardu Holo-8,
  • użyto sprzętu z bardzo wysokiej półki, wnioskując po jakości hologramu,
  • magazyn najpewniej ma jeden serwer, nadajnik i adres publiczny.
  • na serwer da się wejść z zewnątrz wyłącznie, jeśli posiada się hasło oraz klucz autoryzacyjny,
  • klucz wygenerowano na miejscu przy instalacji serwera, jest wspólny dla wszystkich użytkowników,
  • dokładny adres magazynu to - Magazyn nr. 34 firmy Aeprom, Dystrykt Valam, Sub-Dystrykt 33, Poziom 4.
W trakcie badań Barabela Adept i agentka dalej rozmawiali z Caillem. Było jasne, że ich rodzina wdepnęła w coś bardzo paskudnego. Istniało ryzyko, że Sektor Korporacyjny mógł spróbować się pozbyć także jego. Nesanam zaproponowała, aby dołączył do bratanka na Gillad, Barabel zaś sugerował, aby zaopatrzył się w narzędzie samoobrony. Wtedy Caill się zaśmiał i wyciągnął... amphistaffa. Żywego węża Yuuzhan Vongów, którego odebrał zabitemu wojownikowi, a następnie przygarnął. Jeżeli wcześniej miał co do niego jakieś wątpliwości, to w tamtej chwili Barabel z pewnością do reszty zaufał panu Naleshowi.

Caill nie wyrażał wielkiej chęci polecenia do wioski Jedi, ale definitywnie chciał zabrać Lesiharda w bezpieczne miejsce, najlepiej poza Koros. Poruszono temat, aby zapewnić im ochronę cesarską. Ostateczną wersją było, że zatrzyma się u kumpla. Jego adres komunikatora powinien być na dysku Lesiharda.

Barabel uznał, że najlepiej sprawić wrażenie, jakoby zdobycie danych z urządzenia się nie powiodło, aby ktokolwiek kto kiedyś by badał to mieszkanie, nie mógł uznać, że Jedi są na tropie magazynu. W tym celu zgrał zawartość dysku na swoją holodatę, a następnie zaszyfrował go nowym hasłem. Do tego wykonał serię nieudanych logowań. Samo urządzenie zostawił na miejscu. Na tym samo badanie tych danych się zakończyło, gdyż postanowił szybko udać się pod sam adres. W trakcie swoich badań odkrył, że ktoś właśnie wykorzystywał ten właśnie serwer.

Wiedział, że ich okno było bardzo wąskie, jednak istniała szansa, że zobaczą kogoś, kto z tego magazynu wyjdzie. Natychmiast udał się na miejsce z Nesanam, podczas gdy Adept i pan Nalesh zostali w mieszkaniu i się zabarykadowali. Agentka proponowała, że mogliby udać interwencję w sprawie Mocy, ale Barabel zasugerował po prostu cichą obserwację. Jeżeli by zostali odkryci, nie mogliby wspomnieć nic o Mocy, a Barabel mógł co najwyżej grać rolę żula.

Na szczęście takiej konieczności nie było. Dotarli do dzielnicy, która okazała się kompletnie opuszczona. Magazyn nie posiadał widocznego monitoringu. Barabel zaczął obchodzić i fotografować budynek. Znalazł pojedynczą, nowoczesną antenę, umieszczoną na dachu. Z pomocą swojej holodaty odkrył, że nie była w tamtej chwili używana do łączenia się z czymkolwiek. Jeżeli by się pod nią podpięli, Jedi mogliby podsłuchiwać komunikatów wroga, jakie by nie były. Problem leżał w tym, że była fizycznie zabezpieczona. Nie można było rozebrać jej i podłączyć się fizycznie pod nią, bez uruchomienia alarmu, którego Barabel nie mógł rozpoznać. Wolał nie ryzykować zdradzenia swojej obecności, podejmując próbę bez przygotowania. Postanowił wrócić po Adepta, a następnie do bazy. W międzyczasie agentka Nesanam zbadała magazyn Mocą i rozpoznała w nim jedną żywą istotę. Barabel zgaduje, że mógł to być stróż tego miejsca, choć najpewniej bronią go także droidy.



W drodze do mieszkania Lesiharda Barabel zaczął czuć się źle przez kontakt z tak wielką masą żywych istnień, oceanem aur, jakie stanowiło Koros. Musiał zamknąć się w sobie, odgrodzić swój umysł, a do tego być podtrzymywany przez agentkę, aby swobodnie znieść Koros. Proponuje to uwzględnić tym Jedi, którzy lecieliby na planetę, a jeszcze nie zregenerowali swojego połączenia z Mocą po pobycie na Hakassi.

Barabel nie zwrócił na to uwagi w trakcie podróży, ale powinna go zapewne zmartwić cisza, jaka zapanowała między nimi a Adeptem, który wcześniej co jakiś czas odzywał się przez komunikator. Uświadomił to sobie, dopiero gdy dotarli pod drzwi apartamentu, spod których uderzało ogromne ciepło. Ktoś podłożył pod nie ogień.

On i agentka natychmiast rzucili się do panicznej próby ratowania Adepta. Barabel wyczuł w środku tylko jedną aurę i spodziewał się, że należała właśnie do Nalika. Nesanam wezwała straż pożarną, a on szykował się do użycia Mocy, aby wyrwać ze środka prawdopodobnie płonącego człowieka. Nie zdążyli jednak zrobić nic więcej, gdyż nagle zostali zaatakowani przez jednego z mutantów Sektora.

Normalnie spodziewałby się naprawdę ciężkiego starcia, porównywalnego zapewne z walką z wojownikami Yuuzhan Vong. Szybko okazało się, że choć mutant nie był przygotowany na walkę ze strzelcem, jego wibrostsze nie mogło w tym nic pomóc, a pancerz szybko poddał się pod nawałnicą strzałów. Nadal była to niełatwa walka, jednak przewaga liczebna dwa do jednego zadecydowała o ostatecznym wyniku. Agentka osłaniała Padawana i angażowała mutanta w walkę na miecze, dając Barabelowi okazję na zalanie napastnika pociskami ogłuszającymi. W końcu stwór padł nieprzytomny, dając im okazję na ratowanie Adepta.

Agentka złapała za gaśnicę i zaczęła dusić płomienie, w czym szybko pomógł jej droid strażacki, który przybył na miejsce. Barabel tymczasem wyciągnął Adepta, który okazał się spoczywać pod łóżkiem w termoizolacyjnym kocu. Był odurzony przez brak tlenu, ale poza tym nic mu nie było. Całe mieszkanie było spalone.

W tym czasie w tle zaczęły wyć syreny alarmowe. W interesie Jedi było zniknąć z miejsca zdarzenia. Za radą Adepta zostawili mutanta na miejscu. Barabel polecał, żeby agentka zabiła stwora, ale najwyraźniej tylko poprzecinała mu nadgarstki i stawy skokowe. Wymknęli się z budynku, unikając konfrontacji ze służbami. Adept nie miał dzięki temu śladów oparzeń, więc wtopili się w tłum.

W tamtej chwili Barabel obawiał się, że zostali odkryci. Adept opowiedział, że mieszkanie podpalono granatami zapalającymi, ale najwyraźniej zrobiono to szybko, nie zdając sobie sprawy z obecności kogokolwiek w środku. Pan Nalesh owinął Adepta kocem i wepchnął go pod łóżko, a sam uciekł przez okno. Adept opisał, że ataku dokonał jakiś bot.

Na tym ich podróż się zakończyła, od razu wrócili na Gillad. Barabel ma kilka wniosków. Sądzi, że atak zorganizowano właśnie wtedy nieprzypadkowo. Mieszkanie podpalono niedługo po ich wizycie, a mutant wydaje się przygotowany do walki przede wszystkim z Jedi. Mieszkanie najpewniej obserwowano. Barabel nie dostrzegł monitoringu, ale gdy się przy nim pojawili, zaczepił ich sąsiad Lesiharda. Być może policja przekupiła go, aby poinformował o zainteresowaniu się apartamentem.

Do tego mutant na pewno zostanie zabrany przez policję. Strażacy obecni na miejscu z pewnością zainteresują się dziwnym, nieprzytomnym stworem. Sektor w ostatecznym rozrachunku odzyska tę istotę, ale do tego czasu może ona zostawić ślady na komendzie i zwrócić czyjąś uwagę. Być może Jedi będą w stanie na tej podstawie odkryć, kto w służbach współpracuje z Sektorem.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
  • Barabel załącza dane z komputera Lesiharda, w tym częstotliwość Cailla Nalesha oraz zdjęcia magazynu i anteny do raportu,
  • planuje udać się do magazynu z powrotem, ale tym razem w towarzystwie Adepta Nirrama. Wspólnie mają największe szanse włamać się do sieci lub zainstalować w antenie pluskwę.
4. Autor raportu: Padawan Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Zderzenie - cz. II

1. Data, godzina zdarzenia: 16.06.21, 20:30-1:00

2. Opis wydarzenia:

Poniższy raport wykonano na zlecenie Wydziału Śledczego Imperialnej Żandarmerii Wojskowej Yagi Mniejszej. Jego celem jest zrekonstruowanie starcia między Rycerzem Jedi Siadem Avidhalem, działającym na rzecz yagijskiej floty kosmicznej oraz oddziałami lojalnymi terrorystycznemu, uzurpacyjnego rządu planety Morcanth, w związku z nieotrzymaniem oficjalnego raportu od Rycerza Avidhala. Analizę przeprowadzono na podstawie sekcji dwustu pięćdziesięciu zwłok, fizycznych dowodów pozyskanych z miejsca bitwy oraz materiału zdjęciowego. Naturalne ograniczenia tych źródeł sprawiają, że raport musi opierać się w wielu miejscach na domysłach. Niemniej jednak uznaje się, że analiza wykonana zgodnie ze standardami Imperialnego Biura Śledczego okaże się przydatna zarówno dla rządu Yagi Mniejszej, jak i sojuszników z Zakonu Jedi.

Na starcie warte odnotowania jest, że do starcia doszło w nieoznakowanej jaskini blisko terenów podbiegunowych. Z zeznań żołnierzy przebija się wszechobecna wilgoć, która z pewnością utrudniałaby podtrzymanie zaawansowanej elektroniki. Wentylacja powietrza była osiągana poprzez naturalną cyrkulację powietrza wewnątrz korytarzy, a nie przez wykorzystanie jakichkolwiek systemów elektronicznych. Powierzchnia planety z pewnością zawierała osady nadające się wielokrotnie bardziej na centra administracyjne. Co ważne, Rycerz Avidhal odmówił wsparciu powietrznego, uznając za mogące co najwyżej zawalić przejście. Pozwala to sugerować, że rząd terrorystyczny wraz z gwardią zapewne wycofał się do czegoś na kształt bunkra, aby móc lepiej bronić się przed interwencją sił Imperium, po udanym zlikwidowaniu wrogich sił kosmicznych.

Korpus Badawczy zidentyfikował znalezione na miejscu rytualne szaty, ostrza oraz artefakty, jako zbliżone do wytworów Zakonu Sith. Oprócz wojowników, na miejscu znaleziono także trzydzieści siedem istot w szatach. Byli to zapewne samozwańczy Władcy Morcant, sprzymierzeni z terrorystą Sithem Azatu. Należeli do tej samej, nieznanej rasy humanoidów, co wojownicy. Jak częste jest we wszelkich nielegalnych, rebelianckich i terrorystycznych ruchach, rządy okupacyjne często tworzone są z wcześniejszych nizin społecznych. Terroryści – po opanowaniu planety przy pomocy skradzionych droidów YVH-1, własnych sił kosmicznych i dovin basali – zapewne lokalnych wyrzutków do rangi Władców, których wspierali w utrzymaniu kontroli nad populacją.

Decentralizacja planety nie stanowiła tu problemu, ponieważ rzekomi Władcy wykorzystali magię podobną do tej Jedi, przekazaną przez Azatu, aby opanować planetę. Wpływ ten można porównać do ciężkiego skażenia środowiska, zrujnowania możliwości rozwoju ludności, aby uniemożliwić jej bunt. Już tutaj wyraźne okazuje się zbrodniczy charakter Władców, który dalsze badania wyłącznie potwierdzają.

Analiza śladów na ziemi wskazuje, że do konfrontacji doszło zaraz po wejściu Rycerza Avidhala do głównego korytarza. Pierwsi napastnicy zaatakowali zapewne pojedynczo. Prawdopodobnie zignorowali zagrożenie prezentowane przez Rycerza. Nie jest to zaskakujące, jako że mówimy o najbliższych sprzymierzeńcach rządu uzurpacyjnego, zapewne elitarnych jednostkach. Zgodnie z tradycją religii Sith, wojownicy często byli uzbrojeni w broń białą. Szybko zaczęli atakować Rycerza falami, z czasem wspomagając się również blasterami. Znaleziony na miejscu sprzęt był niskiej jakości. Z pewnością przygotowany z myślą o pacyfikacji ludności, aniżeli walce z nowoczesnymi siłami zbrojnymi.

Przewaga Rycerza Avidhala sprawiła, że walka szybko przeistoczyła się w rzeź. Jak pokazuje materiał zdjęciowy i co potwierdziły sekcje zwłok, wiele wojowników zostało zabitych pojedynczymi cięciami laserowego miecza Jedi. Rycerz z pewnością działał bezlitośnie, z precyzją godną imperialnego korpusu szturmowców. Zapewne wtedy napotkał pierwszych Władców, którzy uświadomili sobie swoją beznadziejną pozycję. Tutaj też napotykamy kolejne świadectwo ich zbrodni.

Wśród zwłok znaleziono ciało dziecka, zapewne kilkuletniego, zabitego blisko jednego z wojowników. Wkrótce zaraz po tym Rycerz rzeczywiście doznał ran, oddziały gwardii zdołały go zranić. Jako że mamy do czynienia ze starciem sił prawdziwie magicznych sił, niemożliwym jest stwierdzić, co dokładnie się wydarzyło. Faktem pozostaje, że dziecko zostało zabite, a zaraz po tym Rycerz doznał obrażeń, a wkrótce potem kolejnych. Być może wykorzystano chłopca jako zakładnika. Równie dobrze jednak Władcy mogli użyć jego śmierci w jakichś mrocznych rytuałach. Nawet najbardziej przyziemna wersja wydarzeń pokazuje Władców jako zbrodniarzy, lekceważących bezpieczeństwo nie tylko cywila, ale i dziecka.

Utrzymana w terrorze populacja mogła być z czasem przekształcona przez terrorystów w siły do użycia przeciwko cywilizacji. Wykorzystane przez Władców artefakty z kultury Sith oraz korzystanie z dziecka jako zakładnika wskazuje jasno, że mieliśmy do czynienia ze zbrodniczym reżimem. Pozostaje liczyć, że uwolnieni mieszkańcy Morcanth wykorzystają daną przez naszą flotę szansę na stabilny rozwój.

Chwała Imperium!

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (Sprawozdanie spisane w zastępstwie Siada dla kompletności dokumentacji i zwykłej pamiątki, a także na wypadek, gdyby ktokolwiek IC chciał poznać historię Yagi Minor. Za ok. tydzień data posta zostanie przestawiona i trafi do właściwego rocznika tematu Sprawozdań, aby nie wywoływać chaosu)

4. Autor raportu: Porucznik Frank Hercu
Obrazek
Awatar użytkownika
Liren Monper
Padawan
Posty: 57
Rejestracja: 17 gru 2022, 19:50

Re: Sprawozdania

Post autor: Liren Monper »

Ostatnia misja - cz. I

1. Data, godzina zdarzenia: 12.07.23 - 21:00-0:30

2. Opis wydarzenia:

Przelot na Kalist przewidywalny. Tłumy nierozpoznawalnych ludzi, typowych anonimowych pasażerów starego liniowca. Już krótko po lądowaniu, było nam dane odczuć jakim syfem jest planeta. Z miejsca zaczęło się napastowanie przez delikwentów z „Kuriera Kalistańskiego”, których wstyd nazywać dziennikarzami. Nękanie podróżnych i przepytywanie ich o chore teorie konspiracyjne na temat innych planet. Tutaj szybka dygresja, to gazeta, na którą trafiła pani Valo i jakaś pani Deron (robiłem szczegółowe rozeznanie w zapiskach przed misją), ale wtedy była ewidentnie złożona z pro-imperialnych kretynów. Teraz z anty-imperialnych kretynów. Zmiana dziwna, tak jak nagłe wyjście do ludzi w tak agresywnej postaci. Nie zwracali uwagi na to, że był z nami jakiś chory człowiek graniczący z wybuchem, wyglądali na podekscytowanych na tą perspektywę. Zmiana profilu dziwna, warto się jej przyjrzeć.

Reszta portu… smutny widok. Wszędzie kipiało biedą i napięciami. Wszystko wyglądało jak pordzewiałe i zaniedbane. Cała planeta miała w sobie jakiś niewytłumaczalny brud i zapach post-imperialny. Frustracja wylewała się na ulicach. Żadnej patologii, ale niziny i tragiczne morale. Bardzo smutny widok. Hakassi z post-imperium poszło w ten sam zamordyzm i chore rządy i święcą triumfy. Kalist tymczasem po pójściu w demokrację wygląda jak smutny i zaniedbany chlew. Otoczeni tą atmosferą szybko wynajęliśmy śmigacz tuż obok portu i ruszyliśmy w drogę.

Od Umbaran mieliśmy trzy imperialne adresy, o których obecne rządy nie wiedziały: bo stare rządy pouciekały, bo elity wojskowe też, a kto nie pouciekał, ten poumierał, a tereny o których mowa na różny sposób skażone i zniszczone. Północny, zachodni i wschodni, o każdym z nich nie wiedzieliśmy nic.




Zaczęliśmy od punktu północnego, ulokowanego pośrodku terenów tak śmierdzących, że Quesh i „jezioro Jedi” pachną jak cywilizacja. Odchody banthy pachną na tym tle lepiej. Oczywiście, że już na samym początku musieliśmy wylądować w podbramkowej, przytłaczającej sytuacji. Na spotkanie wyszedł nam jeden delikwent, zaraz dołączyła trójka kolegów - niezrozumiała krzyżówka panicznych spazmów, agresji i wylanego mózgu. Reagowali jakby byli przerażeni naszą obecnością, krzyczeli coś o tym, że zostali znalezieni i żarli się między sobą o to, co z nami zrobić. A my próbowaliśmy udawać zwykłych poszukiwaczy przygód wędrujących po zdewastowanych ziemiach w poszukiwaniu szpeju powojennego na handel czarnorynkowy. Ominę szczegóły tej absolutnie dzikiej i chorej… „dyskusji”, choć to na to nie zasługuje. Na pociechę powiem, że i tak bardziej cywilizowani niż Radama. Człowiek, najsensowniejszy z nich, bo najbardziej skłonny do rozważeń „znaleźli nas, co robić”, Kubaz mówiący poprzez cyfronotes i powtarzający jakieś nieskładne wylewy, zezłomowany przez atak paniki Twi’lek, Chistori morderca. Cała sytuacja zakończyła się strzelaniną, która poszła nam tak umiarkowanie. Dwóch Adeptów na czterech szaleńców, my zwycięzcy, ale po cholernie ostrym łomocie jak na taką bandę, zwłaszcza że jeden z kretynów biegł z wibrotoporem na blastery.

I wiecie co, zajęło nam żenująco dużo czasu dojść do pieprzonego etapu pod tytułem „moja umieć 2+2 i czytać zdanie”. Do jasnej cholery…
Rząd nie wie o tych miejscach. Wie o nich Brygada Pokoju. „Edgar Bis” i Umbaranie wiedzieli od Brygady Pokoju.
KIM MOGŁA TA GRUPA BYĆ, HMM?
Oooh… czy to możliwe…
Czy to możliwe że… że w miejscu o którym wiedzieli tylko kolaboranci Vongowi po tym jak reszta uciekła lub zdechła…
Żyli… goście z Brygady Pokoju?!

Bez komentarza.

Dużo gorsze jest to, że mental pani Vile pod tytułem „dogadać się z mniejszym śmieciem i ludzkim odpadem, by mieć kolegów przeciwko jeszcze większym” mi się udzielił, choć tego nienawidzę i się tym brzydzę. Dogadałem się z nimi, zaoferowałem, że mogą następnym razem dostać od nas dostawę żarcia, gdy przylecimy wyciągnąć jakąś wiedzę o historii gruzów Kalist i innych laboratoriów i tak dalej… Bo ci goście mieli śmigacze tylko po wyprawy po żarcie i dalsze melinowanie się w tym starym laboratorium. Taak, co prawda przed chwilą chcieliście nas zabić, ale co z tego, nie? Nienawidzę tego pieprzonego mentalu i do szału mnie doprowadza, że jest logiczny…

Dyski z danymi na temat badań nad ludobójstwem? Sprzedane. Nie pamiętają komu. Na tym etapie wybuchłem. Zaraz dowiedziałem się, że najpierw to sformatowali, a potem sprzedali w mieście jako surową drogą elektronikę za kasę na żarcie. I to samo zrobili z większością tego kompleksu. Nie mam pytań. Wygłodniałe, zdesperowane gizki żyjące jak szczury w kanałach. Ale przynajmniej chora wiedza Imperium słusznie zdechła.

Dowiedzieliśmy się też, że już co najmniej rok temu, a może dużo więcej, punkt wschodni został zabezpieczony przez kalistańskie wojsko. Nic tam nie było po nas, nie mielibyśmy czym się wyłgać, w najlepszym wypadku trafilibyśmy na tydzień aresztu i dostali kopa do portu kosmicznego won z Kalist. Nawet jeśli Sektor był tam przed nimi i zdobył dane, to dla nas już koniec.

W chwili, gdy nagrywam tą wiadomość, jesteśmy w drodze do punktu zachodniego. Wzięliśmy śmigacz tych palantów, bo nasz wypożyczony został rozstrzelany.

Nie wiem kiedy raport dotrze.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Nalik Reave
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Pułapka cz. I

1. Data, godzina zdarzenia: 27.07.23, 21:00 - 00:45

2. Opis wydarzenia:

Adept Nirram Deselisk nie żyje. Barabel zabrał go ze sobą na wyprawę, gdzie niedostatecznie zadbał o bezpieczeństwo podopiecznego, czego skutkiem są wydarzenia, które przedstawi w niniejszym raporcie. W związku z koniecznością trzymania obecności Jedi na Gillad w tajemnicy nie oczekuje pojawienia się kogokolwiek na Koros w celu pomocy mu.

Od poprzedniej wyprawy miał w planach zabrać Adepta do magazynu Aepromu, żeby dostać się do danych komunikacyjnych tamtejszego serwera. Adept wytłumaczył metodę, jaką zamierzał wykorzystać do włamania się do tamtejszych zabezpieczeń, która brzmiała na sensowną i wiarygodną. Barabel oczywiście wolał czekać, ale Adept słusznie zwrócił uwagę, że zwłoka zwiększała szansę, że wróg mógł przechowywane tam informacje wyczyścić. Postanowili nie czekać i wybrali się na Koros. Skorzystali z podwózki mieszkańca Gillad, z którym kontakt nawiązał Padawan Orn. Barabel zabrał hełm, medpakiet i karabin blasterowy z amunicją, a Adept swój miecz treningowy. Kierowca wysadził ich w jednym z portów, po czym udali się do magazynu.

Już od początku po pojawieniu się na miejscu, zaczęły się potencjalne problemy. Adept zauważył kamerę, którą zdołał uniknąć, podczas gdy Barabel wiedział, że nie było jej tam wcześniej. Nie wie, czy umknął jej wizjerowi, nie dostrzegł jej od razu. Niemniej jednak nie chciał przerywać operacji, która nadal miała szanse powodzenia. Wziął Nirrama na plecy i wskoczyli na dach budynku, gdzie znajdowała się antena.

Adept wziął się od razu do pracy. Wykorzystał swój cyfronotes, aby nadać sygnał dezaktywujący, odwracający zabezpieczenia anteny. Barabel tymczasem stale utrzymywał swoje zmysły w pełnej gotowości. W każdej chwili oczekiwał, że skądś może pojawić się mutant, droid albo uzbrojony najemnik. Wzmacniał swoje zmysły, wyczekiwał zagrożenia, chociaż trudno było mu je jasno rozpoznać. Ilość życia, nawałnica Mocy, jaką stanowiła Koros, była oszałamiająca, w porównaniu z doświadczeniem z Hakassi. Nie umiał odróżnić poszczególnych sygnałów.

Wszystko szło całkiem dobrze do czasu, aż Nirram dotarł do oczywistego problemu. Aby włamać się do oprogramowania anteny, musiał pokonać jej fizyczne zabezpieczenia. W tym celu potrzebował pomocy Barabela, który chciał wyciąć w obudowie dziurę, dającą dostęp do panelu. Wtedy najpewniej popełnił swój naczelny błąd. Spodziewał się jakiejś pułapki, sam był gotów w każdej chwili odskoczyć, rzucić się do ucieczki lub stanąć do walki. Nie dał jednak podobnej instrukcji Adeptowi. Co najmniej powinien dać radę mu się odsunąć daleko od urządzenia. Gdyby to zrobił, obydwaj wróciliby do bazy tego samego dnia, bez szwanku. Tak się jednak nie stało.

Sufit zaczął się zapadać, gdy Barabel był w połowie drogi do anteny. Uruchomił się jakiś mechanizm, który spowodował otworzenie się dachu. Sklepienie magazynu było niczym innym jak zapadnią. Przygotowany do ucieczki Barabel mógł odskoczyć od krawędzi, wspiąć się aż do krawędzi ścian. Zapewne powinien tak zrobić, ale w stresie skupił się na uratowaniu Adepta. Nirram był na samym środku dachu. Gdy powstała dziura, Adept wpadł prosto do środka. Barabel próbował go złapać w locie i wybić się w górę, ale sufit zamknął się tak szybko, jak się otworzył, a oni wylądowali w środku.

Pułapka okazała się naprawdę tragiczna. Na miejscu czekało aż czternaście uzbrojonych w blastery ogłuszające droidów bojowych oraz najemnik Sektora Korporacyjnego w ciężkim pancerzu i z blasterem kriobanowym. Jedyną osłoną mogły być rozmieszczone pod ścianami pudła i złożone z wąskich chodników piętro. Podłogę magazynu wypełniały ciała poprzednich ofiar. Barabel nie ma pojęcia, czy jakiekolwiek dane kiedykolwiek znajdowały się w tym magazynie. Wszystko było idealnie przygotowane, aby ich złapać.

Na szczęście nie od razu założono, że są Jedi. Zaczęto ich intensywnie wypytywać o powód pojawienia się w budowli. Barabel postanowił iść tym samym kierunkiem, jaki wytyczyli z Adeptem Nalikiem poprzednim razem. Podał się za "Glazurnika", który szukał danych o pracodawcach Lesiharda razem z nieco przygłupim towarzyszem. Nirram miał z początku problemy z dostosowaniem się do opowieści, kompletnie zszokowany widokiem tych zwłok. Na szczęście zdołał szybko wejść w buty informatyka najemnika. Zdołali w końcu przekonać najemnika, że wiedzą o Lesihardzie i Durrosie, którego poszukuje Sektor. Wada jest taka, że nie wykazali przy tym swojej przydatności. Opowiedzieli, że ich szef miał farmę na Gillad, co tamtym w zupełności wystarczyło. Tamtym, bo przez holopołączenie rozmawiał z nimi zwierzchnik najemnika.

Był nim jeden z mutantów Sektora Korporacyjnego. Ten nie był jednak bezrozumnym monstrum. Był to chyba największy szok tej wyprawy. To stworzenie wypowiadało się płynnie i wykazywało inteligencję. Wydawało rozkazy najemnikowi i nakazało pozbycie się świadków.

Barabel na szczęście stale szykował się na taki scenariusz, zbierał siły. Gdy najemnik zabrał się za próbę zastrzelenia ich, Barabel wystrzelił przed siebie z mieczem treningowym w dłoni i smagnął nim najemnika. Normalny miecz świetlny zapewne dotkliwie by go zranił, ale broń Nirrama zadziałała bardziej pałka. Najemnik rąbnął w stos pudeł stojących pod ścianą, pod którą został zakopany. Jedi tymczasem popędzili na górę, gdzie skryli się przed droidami. Adept nieco przy tym oberwał, ale nie doznał poważniejszych obrażeń. Byli względnie bezpieczni, ale Barabel nie nadążał z myśleniem o realnych zagrożeniach w tej sytuacji.

Adept dostrzegł drzwi pozwalające wyjść z magazynu, ale obydwaj nie pomyśleli, że mogą być zablokowane. W efekcie chłopak wpadł między gromadę droidów i spróbował otworzyć zamknięte wrota. Skończyć się to mogło w jeden sposób, został dotkliwie postrzelony. Próbował dalej wziąć najemnika za zakładnika, ale to mogło się skończyć w jeden sposób. Chmara blasterów ogłuszających poraziła go i kompletnie zbiła z nóg. Barabel został sam.

Wtedy wdał się w walkę strzelecką z najemnikiem. Jego blaster kriobanowy był bardzo niebezpieczny. Przy każdej eksplozji rozlewał lepki, zamrażający płyn na szerokim obszarze. Jedno trafienie mogło owocować uwięzieniem Barabela. Miecz zdał się na nic, bo najemnik posiadał miotacz ognia, którym trzymał go na dystans. Jedi miał jednak przewagę w celności, jaką dawał jego karabin. W efekcie nie pozwalał najemnikowi zbliżyć się za blisko. Wymieniali się całą chmarą boltów, aż amunicja kriobanowa się skończyła. Zanim jednak Barabel wykorzystał okazję, najemnik zbiegł na dół i wziął Adepta na zakładnika.

Jedi oferowano poddanie się żywymi. Mogli przetrwać, Barabel musiał jednak oddać swoją broń i pozwolić się ogłuszyć. Alternatywą była śmierć ich obydwu. Nie chcąc ryzykować życia Adepta - bo był pewien, że miał szansę sam się wydostać - zgodził się poddać broń. Odkopał blaster i miecz, co dało szansę najemnikowi podejść i wycelować swoim pistoletem w czerep Padawana. To był jego pierwszy błąd. Drugim było wygadanie się mutanta, że Adepta można w takim razie się pozbyć.

Gdy tylko Barabel to usłyszał, postanowił nie dawać wrogowi żadnej szansy i nie iść na żadną ugodę. Jeżeli Adept Nirram miał zginąć, to Barabel, chociaż nie chciał dać się złapać. Rzucił się na najemnika, gdy ten zaczął strzelać w niego z blastera. Na szczęście były to bolty ogłuszające, na które barabelskie łuski są naturalnie odporne. Jeśli połączyć to z potężną wytrzymałością samego Padawana, efekt był zapewne absurdalny dla napastnika. Strzelał w Barabela całymi salwami pocisków ogłuszających, a ten mimo ich rzucił się na niego. Barabel próbował wziąć go na zakładnika, ale jedyne co, to udało mu się złamać mu rękę, ogłuszyć go i wyrwać sterujący droidami panel. Niestety skończyło się to śmiercią Adepta, którego ciało droidy stopiły i zmieliły w popiół. Wycieńczony zaś całym starciem Barabel zemdlał.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Pułapka cz. II

1. Data, godzina zdarzenia: 02.08.23, 21:00 - 00:30

2. Opis wydarzenia:

Barabel obudził się po niesprecyzowanie długim czasie. Najemnik był nieprzytomny, Nirram Deselisk martwy. Za towarzyszy miał oddział droidów bojowych i hologram mutanta, który oferował mu poddanie się. Barabel nie odpowiadał mu, nie angażował się w żadne gry słowne. Skupił się na ucieczce. Jej dokonanie było jedynym, co mogło zadośćuczynić tej smutnej śmierci Muuna. Przyciągnął Mocą karabin blasterowy, po czym zabrał się za planowanie ucieczki.

Umieszczony na nadgarstku najemnika panel kontrolujący droidy został wyłączony. Istniały dwa wyjścia - dach lub drzwi, które próbował otworzyć Adept. Barabel nie widział żadnego mechanizmu, który pozwoliłby na uruchomienie zapadni od wewnątrz, drzwi posiadały natomiast panel sterujący. Wybór był oczywisty.

Polecił mutantowi spierdalać, po czym zabrał się za oczyszczanie terenu z droidów. Były to dość tępe, proste boty nieposiadające większych zdolności taktycznych. Umiały robić proste uniki o metr w dowolnym kierunku, ale nic więcej. Nie mógł jednak pozbyć się ich w całości. Szybko zaczęły wycofywać się za wrota. Gdy tylko próbował zejść na dół, one wychylały się i znowu zalewały go ogniem. Nie miał czasu na to, żeby dobić najemnika, czy szukać utraconej holodaty, miecza. Doskoczył do drzwi, zerwał panel i zaczął próbować łączyć kable, aby zewrzeć ten otwierający blokadę. Mutant oczywiście nie chciał dać Barabelowi szansy na ucieczkę. Oprócz droidów, zaczął wpuszczać do środka jakiś trujący gaz.

Barabel wykorzystał zgromadzone w sali pudła, aby stworzyć osłaniającą panel sterujący barykadę. Zostały mu ostatnie kable do sprawdzenia, gdy pociski z blasterów rozerwały prowizoryczną osłonę. Jednocześnie gaz zaczął oblepiać całe jego ciało, wdzierać się do płuc. Barabel kilka z nich resztkami sił - przy tym samemu obrywając - po czym złączył ostatnie kabelki. Drzwi się otworzyły, a on wypadł na zewnątrz tak zmęczony, że zgubił blaster.

Chociaż zagrożenie droidów minęło, trucizna zebrała naprawdę bolesne żniwo. Wypalała Barabelowi całe ciało, płonął i puchnął w cierpieniach. Umierał, wiedział to. Wskoczył do brudnego zbiornika wody, aby częściowo się oczyścić, z desperacji nawet połknął bactę z medpakietu. Ocaliła go obecność dwóch przypadkowych, być może bezdomnych przechodniów. Jeden z nich sprzedawał uszkodzone komunikatory. Barabel wynegocjował, że naprawi jeden i odkupi go za leki z medpakietu. Nie myślał o konsekwencjach rozprowadzania tych substancji po osiedlu, po prostu chciał przeżyć.

Mając nowy komunikator, skontaktował się z Caillem Naleshem. Nie chciał iść do publicznych służb, bo miał w pamięci ich infiltrację przez wroga. Został jednak spławiony. Nie mając innego wyjścia wezwał pogotowie, które naturalnie zabrało ze sobą policję i służby biochemiczne w związku z podaną informacją o zatruciu. Podano mu tlen, surowicę i zawieziono do szpitala.

Obudził się opatrzony i żywy, ale jednocześnie ponownie zamieszany w problemy z prawem. Obecni na miejscu policjanci postawili go w stan oskarżenia o morderstwo. W środku magazynu znaleziono osiem spalonych lub pociętych mieczem świetlnym ciał. Barabel był już znaną osobistością, nie chciał bawić się w budowanie fałszywej, łatwej do przejrzenia tożsamości. Ujawnił się jako Thang Glauru, argumentując, że rozglądał się za różnymi firmami, w poszukiwaniu pracodawcy mogącemu oferować wykonanie tych prac społecznych w jednej z kopalni. Nie uwierzono mu. Przypomniał sobie dodatkowo, że na miejscu znaleziono by Adepta - również wrażliwego na Moc - i treningowy miecz świetlny, zapewne z jego odciskami palców. Do tego mogły istnieć nagrania, które Sektor mógł wykorzystać.

Barabel nie potrafił wtedy skleić spójnej wersji wydarzeń, ale dopytywał się o stan Nirrama. Jego kręcenie, połączone z historią z Dremulae przekonało ich, że jest łgarzem i mordercą, czemu trudno się dziwić. Nie mając wiedzy, jak wyjść z sytuacji, postanowił kupić sobie więcej czasu. Poprosił o prawnika, co zakończyło przesłuchanie.

Jego sytuacja jest beznadziejna. Skazanie Jedi za masowe morderstwo to byłby idealny gwóźdź do trumny, kolejne zwycięstwo Sektora. Prawda jest jednak taka, że on mordercą nie jest. Nie zabił tych ludzi, nawet najemnika. Zgodnie z zasadami wyroku, korzystał z blastera z trybem ogłuszającym. Jego jedynym przestępstwem była próba włamania do anteny Aepromu. Podtrucie i gromadzenie zwłok przez Aeprom to jednak znacznie gorsza zbrodnia. Jednocześnie nie zamierza ujawniać, że Jedi są na Gillad w dużej obecności. Sektor to wie, teraz wie także o Lesihardzie, ale ujawnienie tych informacji publicznie to zupełnie co innego.

Barabel zezna, że przybył na Koros razem z Adeptem Nirramem, aby rzeczywiście odbyć swój wyrok, podczas gdy Adept po prostu mu towarzyszył w celu pilnowania go. Zostali zaatakowani przez jakiegoś opancerzonego napastnika - chodzi o mutanta - który ostatecznie im zbiegł, ale wyśledzili go w okolice magazynu Aepromu. Chcieli sprawdzić magazyn, przeszukać go, w tym celu weszli na dach, który okazał się zapadnią. W środku zostali zaatakowani przez najemnika i droidy. Resztę historii opowie zgodnie z prawdą.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
  • Jest wdzięczny za zorganizowanie pogrzebu pod jego nieobecność. Cześć i chwała poległym.
4. Autor raportu: Padawan Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2638
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Sprawozdania

Post autor: Elia »

Informacje różne

1. Data, godzina zdarzenia: 28.07.23, 21:00-1:00; 31.07.23, 21:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Poniższy raport jest zaszyfrowany. Dostęp mają wyłącznie następujące osoby:
Mistrz Bart, Rycerz Valo, Rycerz Tey, Rycerz Slorkan, Padawan Cryxen, Padawan Radama, Padawan Panvo

Ukryte:
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile
Obrazek
ODPOWIEDZ