1. Data, godzina zdarzenia: 08.05.23, 21:00-1:00
2. Opis wydarzenia:
Po wielu przygotowaniach nadszedł wreszcie ten dzień – dzień złączenia wszystkich cząstek Thona w jedno. Dzień walki o życie istoty, która żyć nie powinna, a mimo to wykształciła świadomość, uczucia, wolę.
Do działania przystąpiła nas szóstka: Rycerz Tey i Rycerz Valo, Uczeń Mohrgan i Uczeń Glauru, Padawan Radama i ja. Bez żadnej pewności, co się może wydarzyć, przygotowaliśmy się na najgorsze: całkowitą zagładę. Ewakuowaliśmy wszystko, co się dało, Rycerz Tey zdołał nawet przekonać tajemnicze światełko z przejścia, by uciekło. Statki czekały w pełnej gotowości, przydzieliliśmy pilotów – po kilku na maszynę, bo ciężko było przewidzieć kto i w jakim stanie skończy. Mój Mistrz postanowił zostać w kwaterach i zabezpieczać rannych, droidy i amphistaffy, gotów przenieść całą tę menażerię na prom w każdej chwili.
Do Thona poszliśmy z wyekstraktowanymi z jeziora tkankami oraz beczką pełną sklonowanego materiału biologicznego. Każdy z nas w maksymalnym napięciu, każdy bez pomysłu, co będzie trzeba zrobić, czy potrzebne będzie nasze wsparcie, a jeśli tak – to jakie? Jedyne, co mogłam poradzić, to żeby każdy zrobił pożytek ze swoich Zmysłów i intuicji i starał się wyczuć jaki rodzaj działania będzie najkorzystniejszy. A potem dał z siebie wszystko. Jak się później okazało, niektórzy zrozumieli to absolutnie dosłownie.
Jako że celem od początku było połączenie wszystkiego w jedną całość, wrzuciłam tkanki Thona do beczki z biomasą. Po chwili namysłu dorzuciłam tam jeszcze sam otwarty pojemnik, żeby absolutnie żadna komórka osiadła na ściankach nie zasabotowała procesu. Z tak przygotowaną beczką poszłam pod samą dziurę, w której siedział Thon, i zawołałam go. Pozostawałam najbliżej, zaraz za mną Fell, a dalej reszta zespołu.
Odkąd wyciągnęliśmy go z jeziora, Thon nie materializował się już z wody – teraz znów był istotą z pyłu, chmurą bliźniaczą do tej z Prakith, a jednocześnie tak kompletnie, niewyobrażalnie inną. Wcześniej spekulowaliśmy, że to zjawisko lub zbiór mikrobów, teraz to wyraźnie umysł zamknięty w rozproszonych komórkach Gen’dai. Na Prakith Thon wyłącznie egzystował, pod naszym wpływem zaczął żyć.
Mówiłam do niego jak zawsze, jak do dziecka, którym dla mnie jest. Kontakt z nim mógł boleć, mógł być skrajnie wstrętny, ale to istota, którą „ożywiłam”, którą uczyłam różnicy między życiem a śmiercią, tego, jak jedno przechodzi w drugie, jak cierpienie nie musi być końcem, a metodą transformacji. To umysł, który rodził się na moich oczach, w trakcie wyczerpujących wymian mentalnych pomiędzy naszą dwójką, gdy nikt nie widział w nim niczego poza śmiercią. Thon zawsze będzie moim małym wychowankiem, którego trzeba pielęgnować, chronić i kochać… nawet kiedy z jego udziałem dochodzi do rzeczy strasznych. A zapewniam Was, że to, co zaczęło się dziać, było przerażające.
Po tym, jak Thon sięgnął do wnętrza beczki, jego entropia spotęgowała się niewyobrażalnie. Bazą zatrzęsło w posadach, kiedy ziemia pod Thonem zaczęła się rozstępować, zamieniać w absolutną nicość – a on sam zaczął przypominać personalizację czarnej dziury. Wszystkie światła zgasły, pogrążając nas w półmroku.
Proces łączenia tkanek dopiero się jednak rozpoczynał. Kiedy Thon zaczął dosłownie zapadać się w sobie, wokół nas rozpętał się całkowity chaos: filary podtrzymujące budynek popękały i cała konstrukcja zaczęła się zapadać. W powietrzu latały fragmenty murów, ale też ziemia i kamienie, tak, jakby całą wyspę ogarnęła apokalipsa – wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, świat się kończył. Cofnęłam się odrobinę, ale wciąż pozostawałam blisko. Ktoś z tyłu postawił barierę lub próbował strącać odłamki Mocą, myślę, że był to Rycerz Tey.
Wreszcie poszłam po rozum do głowy i sięgnęłam Thona przez Moc. Napotkałam coś kompletnie niepojmowalnego, jakby moje zmysły zaatakowała nieskończoność bodźców, których umysł nie był w stanie przetworzyć. Gdzieś w tle usłyszałam komunikaty od służb Hakassi, ale nie mogłam odpowiedzieć – musiałam pomóc Thonowi. Było jasne, że rozpada się coraz bardziej, jest coraz bliżej chaosu ostatecznego. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to próba komunikacji z nim, przypomnienia mu kim jest, kim się stał dzięki nam. Próba zatrzymania jego umysłu w całości, ocalenia bytu, jakim się stał – nie mogłam pozwolić, by cała jego i nasza praca osiągnęła entropię. Zadziwiająco... to zadziałało. Na miejsce czystego szaleństwa pojawiła się wola i ogromy, niezaspokojony głód energii.
W tym momencie zwróciłam się do samej Mocy poprzez poczucie jedności z nią. Chciałam, by Moc przyjęła Thona tak, jak ja go przyjęłam, by zaakceptowała go, doceniła jego dobrą, czystą naturę. Nie jestem w stanie dobrze tego opisać, wszystko to brzmi jak jakieś poetyckie brednie, ale czułam cała sobą, że Thon przynależy do naszego świata i to uczucie chciałam przelać w Moc, w przedłużenie mojej woli, w przedłużenie mnie. A dalej, ostatecznie, w samego Thona, razem z moją własną energią życiową.
Co działo się dalej – nie wiem. Była już wyłącznie Moc, niekończący się przepływ Mocy i jej nieprzebrane zasoby, jakby cały świat starał się wesprzeć Thona za moim pośrednictwem. Byłam tylko pośrednikiem w tym procesie, środkowym ogniwem. Moim zadaniem było wytrzymać do końca.
Kiedy się ocknęłam, było po wszystkim. Thon znów przypominał siebie, ale był teraz inny – wszystko, co w nim złe, zostało wypchnięte i wypalone Mocą, pozostawiając za sobą żywą, choć dziwaczną istotę. Obok mnie leżał nieprzytomny Fell, stabilny, ale kompletnie wyprany z Mocy, jakby oddał tyle energii, że jego organizm sam się wyłączył. Dalej wyczułam aurę umierającego Orna, pozbawionego teraz fragmentów ciała – dowiedziałam się potem, że rzucił się w centrum chaosu, by przełamać entropię *sobą samym*. Niewiele myśląc zaczęłam uzdrawianie, pierwszy raz bez żadnego lęku o siebie. Jedność z Mocą daje takie przyjemne poczucie, że fizyczne ciało nie jest aż tak istotne, bo mogę przetrwać bez niego. Natomiast Orn – niekoniecznie.Rycerz Jedi Alora Valo pisze: Rozpoczęła się ostateczna walka o życie Thona. Ciężko opisać to, co miało tam miejsce. Thon wciągnął w siebie tkankę swego ciała, zawartość przygotowaną w stalowej beczce. Wtedy wszystko się zaczęło. Ostateczna bitwa Thona z własną naturą. Esencją nicości, całkowitego zamrożenia, materia zerowej entropii. Zderzenie dwóch światów. Naszego, oraz stworzonego na przekór rzeczywistości. Wciągnięte przez Thona tkanki, on sam - zredukowali się praktycznie jeden punkt, otoczeni przez nicość. Pustkę, która niczym czarna dziura próbuje schować za horyzontem zdarzeń fizyczny świat, ciało Gen’Dai, razem z Thonem.
Wyspa zaczęła drżeć. Baza zaczęła się walić. Świat wystawiony na tą ciężką dla rzeczywistości walkę zaczął niszczeć. Ziemia rozwierała się, części popadającego w ruinę budynku zaczęły latać na wszystkie strony, w tym nacierać na nas. Całe szczęście i Rycerz Tey i Thang byli na miejscu, by osłonić całą resztę. Thon walczył. Walczył i przegrywał. Potrzebował pomocy. Mistrzyni zaczęła działać, słać w stronę Thona całą lawinę energii. Fell podszedł bliżej, dołączył, aż ostatnia dołączyłam ja. Z drugiej strony wydawało się, że cała nicość skoncentrowana w podziemiach zaczęła z nich spływać, ściągana przez ostateczne starcie dwóch sił. Walczył Thon, walczyliśmy my, przeciw temu co sprzeczne było z istnieniem naszego świata. Ciężko powiedzieć, czy intencje i nasze myśli kierowane do walczącego miały jakikolwiek wpływ. Co na pewno pomogło, to wsparcie dosłownymi tonami świeżej energii, którą niczym konduit wypruwała z siebie Mistrzyni, którą my wspieraliśmy.
Ostateczna potyczka Thona trwała długo. Ciężkim powiedzieć jak długo. Fell zdążył zemdleć, nim ta dobiegła końca. Fizycznie niby mała potyczka, na skalę zniszczeń ogromna bitwa. Świat wokół zaczął się walić, wystawiony na starcie tych dwóch sprzecznych sił. Nie tylko wyspa, nie tylko nasza baza. Odczuwalne na setki kilometrów wokół epicentrum. Trzęsienia ziemi, wariacje powietrza, niszczenie naturalnych struktur. Nie tylko zniszczenie, a i zmiana. Świat wokół nas zaczął się zmieniać. Niszczeć i przekształcać w nielogiczny sposób. Jak gdyby sama struktura traw na naszym podwórku, chodników, budynku, drzew - wszystko wpadło na tamten moment w stan choasu, stan płynnych przekształceń, który zastygnął tylko w momencie, w którym ostatecznie udało się. Wszystko się zatrzymało.
Nie dzięki samym starciom Thona i naszych sił. Padawan Radama w tych zmaganiach ostatecznie zdecydował się zareagować. Dołożyć coś od siebie. Osłaniany przez większość starcia przez Mistrza i jego Ucznia - ruszył. Wstał i zdecydował się wskoczyć w samo centrum zmagań, dostrzegłszy w tym impas. Czy było to poświęcenie mądre, konieczne? Nie wiem, ale pomogło, co najmniej znacznie przyspieszyło przechylenie ostatecznej szali na naszą stronę. Oddzielna od Thona, obca część naszego świata wtargnęła w walkę dwóch sił, przerywając ostateczny impas. Horyzont zdarzeń pustki mógłby pewnie wciągnąć go całego, ale wchłanianie w nicość części ciała Padawana skończyło się na ręce i nodze, a wten wszystko się skończyło. Pustka zniknęła, rozpłynęła się.
Wszystko ustało, jak na pstryknięcie palców. W miejscu starcia stał nowy Thon, w ciele z komórek Gen’Dai. Obok niego pozbawiony kończyn Orn Radama. Nieco bliżej nieprzytomny Fell, dalej rezonująca wręcz wciąż Mocą na zewnątrz Mistrzyni Vile. Na końcu ja, zaspany obroną nas przez ten cały czas Rycerz Tey i Thang. Wszystko się uspokoiło. Zostaliśmy my, zrujnowana baza i przekształcony wokół świat, w którym to każdy kamień wydawał się nienaturalnym. Wyspa nie była do odratowania, reaktor też mógł wybuchnąć w każdej chwili. Pozostało nam się ewakuować na wyspę.
Rycerz Tey udzielił Padawanowi pierwszej pomocy. Wspólnymi siłami zahamowaliśmy proces umierania i doprowadziliśmy Orna do względnie stabilnego stanu. Rycerz Tey zabrał nas na wyspę treningową, gdzie trafiła już reszta ekipy. Udało się. Wszyscy przetrwaliśmy, a Thon jest z nami.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile, Rycerz Jedi Alora Valo