Sprawozdania

Awatar użytkownika
Ioghnis
Były członek
Posty: 668
Rejestracja: 05 cze 2014, 18:59
Nick gracza: Angar

Re: Sprawozdania

Post autor: Ioghnis »

Wymiana

1. Data, godzina zdarzenia: 16.02.23, 21:30 - 1:00 | 17.02.23, 20:45 - 0:30

2. Opis wydarzenia:

Bądźcie Pozdrowieni.

Wieczora przedwczorajszego wysłałem pierwszą część skrzętnie utworzonego raportu przez brata Nalika do Galaapira. Ten w odpowiedzi w naturalnej kolejności rzeczy zanegował wiarygodność rzeczonego raportu, sugerując jawny podstęp. Gorączkowo zacząłem się zastanawiać, jak można takowy dowód pokazać i wyszedłem z celi. Na korytarzu spotkałem brata Orna, z którym rozmowę przerwał nam spaczony podsłuchem droid JP. Korzystając z tej chwili, powziąłem pociągnąć temat w kierunku podwiezienia do Narodowej Kliniki Cybernetycznej przed jego odlotem na ukartowaną eskortę droida, tak by i uszy Galaapira dosięgnąć mogły te informacje. Gdy droid odszedł, Padawan zasugerował pójście do biblioteki, bym z pomocą kamery cyfronotesu nagrał dla geniusza zła dowód, że wpis jest oficjalny i znajduje się w zbiorze raportów. Prześlizgnąłem się tam. Rozpocząłem nagranie od wejścia do pomieszczenia, pokazując, że korytarz jest pusty, a ja sam przechodzę przez całe pomieszczenie, udowadniając, że nikogo tam nie ma. Wtem niespodziewanie do biblioteki ponownie wkroczył spaczony droid - w reakcji czego schowałem cyfronotes, by w dalszym ciągu nie wzbudzać podejrzeń i tak rozpracowanej maszyny.

Gdy ten poszedł, prędko ruszyłem do pierwszego z komputerów, zalogowałem się i ustawiłem kamerę tak, by widoczny był ekran. Załączyłem listę raportów filtrując je od najnowszych - tak by i sam Galaapir nie złapał w kamerze żadnych szczegółów prócz znanych mu sytuacji z negocjacji Valadora i porażki Thanga. Dojechałem do raportu i pokazałem tyle, ile sam Galaapir ode mnie otrzymał. Ten w odpowiedzi uznał to za wystarczający dowód, typowy dla mej niskiej inteligencji ale w dalszym ciągu wystarczający.
Galaapir postawił sprawę jasno - czym prędzej mam zamawiać taksówkę by lecieć na rzekomą operację zamontowania mechanicznej kończyny, a w trakcie lotu poprosić taksówkarza, by ten wypuścił mnie z pojazdu jak Galaapir da mi sygnał ku temu. Nie było innej możliwości.

Wezwałem transport. W tym czasie ponownie spotkałem się z bratem Ornem w arsenale, gdzie mieliśmy się spotkać tuż po nagraniach. Czułem że ta noc może być ostatnią, dlatego nie szczędziliśmy wobec siebie szczerych słów uznania. Nim dozbroiłem się w karabin - bo w rzeczywistości wszystkiego można było się spodziewać po Nieprzyjacielu, Orn podarował mi jeszcze dwa granaty - błyskowy i dymny - bym w razie ucieczki, mógł skutecznie opóźnić działania jego sług.

Taksówka dojechała na miejsce. Twi'lek taksówkarz zaprosił mnie do maszyny. Podczas lotu mężczyzna w rozmowie żywiołowo podkreślał swój patriotyzm wobec Hakassi, należny szacunek Czcigodnej Świętej Panienki Elii Vile i oburzenie wobec poczynań Thanga. Starałem się nie wdawać w dyskusję, skupiając się tylko i wyłącznie na opanowaniu nerwów - w końcu po tylu latach rozłąki mogłem w końcu spojrzeć Jej w oczy i być pewnym, że jest bezpieczna i że żadna macka - ni Opata ni Galaapira - jej już nie dosięgnie. Poinformowałem tego drugiego, że jestem w drodze.

Ten w pewnym momencie kazał mi przerwać lot - tak też zrobiłem, sugerując taksówkarzowi, że jeszcze mam w tym miejscu coś do załatwienia - przyjaciel mieszka niedaleko, ma mi coś przekazać.
Rozstaliśmy się. Nadałem Galaapirowi sygnał namierzający, by wiedział, gdzie przebywam - był to kwadrat C5, w pół drogi od komunikacyjnego szlaku głównego, w kierunku południowym.
Galaapir się zjawił. W swoim dumnie noszonym ubraniu więziennym i w towarzystwie ochroniarza rasy Kaleesh - niewiele słyszałem o tym ludzie, jednak słynął on ze swojej zwierzęcej brutalności; nie byłoby sensu próbować walczyć, tylko z jedną ręką.

Galaapir odsłonił karty - wszystko to, co powiedział w fabryce to było zwykłe oszustwo. Próba zmanipulowania rzekomo najsłabszego ogniwa naszego zakonu do udostępnienia wycieku danych. On Jej nie porwał. Dostał nagranie od innego Nieprzyjaciela. Mojego Nieprzyjaciela, dzięki któremu trafiłem do Was. Nie wiem dlaczego. Czyżby to była kolejna intryga Opata? Ale dlaczego miałby oddać swoją córkę - swoje jedyne dziecko - komuś okrutniejszemu w swych działaniach niż Galaapir?

Tak wiele pytań rodziła w mojej głowie ta rozmowa, ale starałem się zachować zimną krew. W tym momencie Galaapir pewny swego zwycięstwa poprosił mnie o kość pamięci z danymi raportu a potem pozwoliłby mi odejść. Jeśli bym odmówił, jego ochroniarz zabiłby mnie bez żadnego oporu - jego brat miał pojedynek z Valadorem, w którym to pojedynku został pojmany, zatem kolejny Jedi to dostateczny odwet. Z kolei nawet jeśli okazałoby się, że raport jest fałszywy, Galaapir nic na tym nie straci, a wręcz nie będzie musiał wynajmować ludzi. A z kolei jeśli okazałby się prawdziwy, to wysłałby najmniej obeznanych w jego planach ludzi, którzy dodatkowo w scenariuszu porażki nie otrzymaliby od niego zapłaty. Czyste zyski.

Oddałem drugą część raportu. Galaapir kazał mi odejść. Sam wkrótce potem odleciał, a ja zostałem sam - na pustkowiu, z najbliższym miastem na długość promienia pięciuset kilometrów, bez zasięgu komunikacyjnego. Spostrzegłem jednak na mapie punkt oznaczony jako "Pierwsza kryjówka Gangu Grehmana", w którym położyłem nadzieję na odnalezienie przynajmniej pustego budynku z możliwością złapania mocniejszego sygnału. Pięćdziesiąt sześć kilometrów ode mnie. Droga długa - ale pomrzeć na pustkowiu nie mogłem. Ruszyłem w tamtą stronę.

Szlak był trudny. Nieprzerwane wydmy sięgające po horyzont; wszechobecna pustka, do tego brak wody i brak prowiantu. I marsz - nieustanny marsz w tamtym kierunku. Krok za krokiem coraz bardziej męczący. Tylko spadający śnieg bywał zbawieniem - gdy zmuszon byłem zlizywać jego płatki w przewie od morderczej tułaczki.
Każdy krok bolał coraz mocniej. Poczułem krew w butach, suchość w gardle, w której też krew zaczynała się powoli sączyć. Tylko marsz w ciągu dnia był w stanie w jakiś sposób mnie wzmocnić - noc była okrutna w swym chłodzie, który zdawać się wymierzony był nie w kierunku powierzchni planety, a we mnie samego.
W końcu jednak doszedłem do krańca wydmy. Ekran na cyfronotesie ukazywał oznaczony punkt i morze. Nawet zdrowy rozsądek nie pozwalał się powstrzymywać przed lizaniem ekranu. Przede mną było kilkunastometrowe zbocze. W wyniku braku sił, po prostu się stamtąd sturlałem i doczołgałem do obiektu.

Konstrukcja iście archaiczna - rdzewiejąca, skrzypiąca, ale nadal stojąca - chyba tylko dzięki woli Niebios. Informacje na cyfronotesie wskazywały, że sygnał był dobry, jednak antena przekaźnikowa była zablokowana. Musiałem zatem udać się do wnętrza. Ktoś tam był na pewno.

Niedaleko od głównego przedsionka rozmawiało ze sobą dwóch jegomościów - Arkanianin i istota bliżej nieznanej mi rasy - o czaszcze mózg przypominającej. Bez oporów zapytali, czego tam szukałem, bo prowadzą oni tam wytwórnię nielegalnych substancji. Poprosiłem tylko o wodę i wyjaśniłem, że zostałem oszukany przez taksówkarza, który wysadził mnie na pustkowiu po ostrej wymianie zdań w tematach politycznych. Mężczyźni spytali, czy jestem uzbrojony - w tej sytuacji musiałem ujawnić im swoje narzędzia obrony. Te nakazali mi pozostawić przed wejściem. Jednocześnie próbowałem uzmysłowić, że nie interesuje mnie, co tam robią - potrzebuję tylko wezwać taksówkę i odlecieć do domu.
Bez rozmowy się nie obyło. Obaj zgodzili mi się pomóc, ale nie omieszkali pytać mnie o szczegóły okoliczności, w jakich się znalazłem. Pierwszą moją wersją było to, że po trzech tygodniach od przybycia na Hakassi i podjęcia pracy, straciłem rękę pod prasą w stoczni i miałem lecieć do kliniki, ponieważ stocznia zrefundowała protezę, a podczas rozmowy z taksówkarzem na temat Jedi, ten wyrzucił mnie z niej po tym, jak powiedziałem, że śmierć Thanga jest zasadna - czego prywatnie nie uważam.
Historia z posiadaniem granatów i karabinu też ich nie przekonała. Mimo, że samoobrona na Hakassi jest koniecznością - o czym uświadomił mnie ktoś ze szlaku komunikacyjnego, gdy nadawałem sygnał S.O.S, że moje działanie ma być przynętą bandytów na uczciwych obywateli - bo w końcu było takich na bezdrożach trzysta rocznie.

W tej sytuacji musiałem ujawnić chociaż półprawdę. Zeznałem, że jestem pracownikiem Jedi, a leciałem do Kliniki po to, by móc założyć protezę i dalej pracować. Obydwaj mężczyźni od razu zmienili ton swej mowy, uznając że temat jest "dość ciężki". Arkanianin dał mi wodę i nutripastę - bez wyraźnego oporu, a ten drugi wezwał taksówkę "Haka-Taxi", pomimo moich sugestii, by wezwali "Przewozy Chronione Hakassi". Tamci bez skrupułów rzekli, że PCH to oszuści. W rezultacie po wysłuchaniu kilku kawałów z ich strony, bo tak zakończyła się nasza rozmowa, taksówka przyleciała na miejsce. Jegomość prowadzący tę maszynę zdawał się być całkowicie neutralnym, całkowicie normalnym człowiekiem rasy Człowiek. Za trzydzieści kredytów zgodził się odwieźć mnie bezpośrednio pod teren bazy. Nie wyczułem w tym żadnego podstępu, dopóki brat Orn nie uświadomił mnie o tym, gdy przyleciałem na miejsce. Taka firma taksówkarska nie istnieje, natomiast pilot tej maszyny jeszcze przez chwilę krążył wokół budynku, zanim odleciał.
Opowiedziałem mu tę całą historię w dużym uproszczeniu. Udaliśmy się do Ambulatorium, gdzie z jego pomocą zabezpieczyłem ranne nogi.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
  • W miejscu, w którym Grehman miał swoją kryjówkę z pewnością może jeszcze funkcjonować wytwórnia nielegalnych substancji - o ile jej twórcy nie spłoszyli się po tym, jak do nich zawitałem. Podsyłam fragment mówiący o tym miejscu policji, z oznaczeniem dokładnych koordynatów.
  • Jeśli Haka-Taxi naprawdę nie istnieje, to na pewno pod tym fortelem nie stoi Sektor Korporacyjny, tylko ktoś inny. Przelot nad bazą nic by Galaapirowi nie dał, ze względu na to, iż w dalszym ciągu wiedzą o nas dużo więcej.
4. Autor raportu: Adept Ioghnis
Obrazek
Ukryte:
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Inspektor Titan i jego pomagier
Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 19.02.23, 21:30 - 2:30

2. Opis wydarzenia:

Wedle słów inspektora Neroda, podobno jestem teraz popularny w holonecie... Litości, za co? Co ja takiego zrobiłem? Czym sobie zasłużyłem?

Ale po kolei, by nie uprzedzać tragedii. Wyruszyłem do Ehego, kierowany wezwaniem tego gościa, co to wymyśla fabułę do serialu o droidach, aby wspierać nasz pomysł i całą produkcję w tym zakresie. Miałem równie wielką ochotę pakować się do holowizji, co zamieszkać na stałe na Bonadan, ale jednak... zobowiązanie to zobowiązanie, szczególnie w słusznej sprawie, by pomagać droidom. Titan poza tym by mnie oskórował, gdybym uniemożliwił mu wystąpienie w serialu, a jednak nie chciałem go puścić samego w tak długą podróż do miasta po drugiej stronie globu niemalże. Po dozbrojeniu się, na wypadek ataku ludzi Galaapira, ruszyliśmy w drogę naszym zielonym śmigaczem, którym leciało się całkiem wygodnie, nawet przyjemnie, gdy nie trzeba się kisić we dwoje. Lot umilały mi zaczepki Titana i jego rozważania na temat możliwie dostępnych ról w serialu, jak i wywiady radiowe na temat spraw bieżących, które właściwie dotyczyły tylko spraw związanych z Dremulae. Jakby nie ma powodu do zdziwień, c'nie?

Po przebyciu tysięcy kilometrów i dotarciu w końcu na miejsce, zaparkowałem pojazd tuż pod studiem, starając się ustawić śmigacz na widoku i pomiędzy podobnymi pojazdami od strony kolorystycznej, by może utrudnić sabotażystom Galaapira wykrycie mnie, zakładając, że jego siepacze wciąż mają jakiś as w rękawie, by śledzić nasze poczynania. Atmosfera na miejscu była grobowa, co mi właściwie wspaniale odpowiadało i bardzo zadowalało. Bałem się, że od wejścia będę musiał rozmawiać i konsultować się z zastępem scenarzystów, montażystów, scenografów, z tymi ludźmi od kostiumów i samym reżyserem. Nie zrozumcie mnie źle, liczyłem i byłem wdzięczny za wszelkie rady, bo nie miałem pojęcia, co ja tam fierfek robię, poza chęcią pomagania droidom, ale jakoś miałem wyobrażenie, że będzie w tym więcej nieprzyjemnego nagabywania, przebieranek i prób. W tym aspekcie rozczarowałem się pozytywnie.
Po dotarciu na odpowiednie piętro, napotkałem Twi'leka o imieniu Sangher, który mmm... Miałem wrażenie, że wypowiedział w moją stronę kilka zdań jeszcze zanim na dobre wyszedłem z windy, by rozejrzeć się po terenie. Krewniak Ogoniastego był zdecydowanie jedną z tych osób, którym się jadaczka nie zamyka, ale mi to z grubsza nie przeszkadza, a dodatkowo był przy tym serio pomocny, więc to nie tak, że mielił ozorem po próżnicy, dla samego gadania. Potem, ku mojemu zaskoczeniu spotkałem na korytarzu inspektora Tamira Neroda, którego nie rozpoznałem od razu, bo wcześniej widziałem jego twarz tylko na ekranach reportaży holowizyjnych. Sam też na początku żartował, mówiąc mi, że myślał, że ma do czynienia z jakimś sławnym aktorem, do którego jestem podobny, jak głosi plotka. By dołożyć jeszcze do mojego zaskoczenia, był dość mmm... pogodnie i uprzejmie nastawiony wobec mojej osoby, z jakiegoś powodu, wspominając, że cieszy się, że może mnie w końcu poznać osobiście. Z początku węszyłem jakiś podstęp, lub próbę szyderstwa, bo nie potrafiłem zrozumieć dlaczego ktoś miałby się cieszyć ze spotkania mnie po Kalist VI, gdzie nie wywiązałem się z roboty, którą sam sobie zarzuciłem na barki, ale mmm... czemu miałbym odtrącać przyjacielską rękę porządnego konstabla? Zamieniliśmy ze sobą dwa zdania, po czym inspektor zaproponował wspólne zdjęcie. Pomyślałem, a następnie powiedziałem "ugh, czemu nie? Chociaż lepiej nie pokazywać tego w sieci, by zaraz nie była potrzebna pod studiem ekipa saperska", ale ostatecznie jakoś odbyło się bez tego, bo podobno ze zdjęcia, czy tam transmisji trudno było wyłapać i rozeznać się gdzie dokładnie inspektor mnie spotkał, a jak sam zrozumiałem, jest niezły w kreowaniu wizerunku i media go wręcz pożerają żywcem, łaknąc kolejnych wywiadów. Także może udało się przypadkiem zrobić dodatkową reklamę dla naszego serialu. Jeśli to ma pomóc droidom, to nie mam nic przeciwko mmm... chyba. Nawet mi się poszczęściło i tym razem uśmiechnąłem się jak normalny człowiek do zdjęcia.

Potem już poszło z górki i nie będę was zanudzać szczegółami. Inspektor został poproszony o pomoc i mmm... jak to się mówi? Konsultowanie przy przebiegu nagrań? Na miejscu poznałem tego ekscentrycznego (ale nie aż tak jak się obawiałem) reżysera Lesha Savika, który był zaskakująco ludzki i pomocny, heh. A ja się nastawiałem na najgorsze w szołbiznesie. Tam już więcej sam Titan zdziałał, który złapał dobry kontakt z reżyserem, jak i odpowiadającym za sprawy techniczne zdaje się, panem Sangherem. Wspólne rozmowy zleciały nam na omawianiu dotychczasowych nagrań i doradzaniu mi jak najlepiej podejść do moich scen, które pokazywałyby batalie i działania w terenie z pomocą droidów, bo podobno z wyglądu się nadaje do właśnie takich eskapad. Plany jednak zostały ostatecznie całkiem poprzestawiane, gdy inspektor Nerod wpadł na pomysł, który mi najbardziej przypadł do gustu. Mianowicie, inspektor zasugerował, że można mnie uzbroić w ukryte kamery i wysłać do jednego z policyjnych zgłoszeń wraz z Titanem, aby widzowie mieli prawdziwą próbkę relacji Jedi-Droid, w jak najbardziej prawdziwym zadaniu, a nie żadnej podkręconej fikcji, która oczywiście też ma swoją mmm... wartość? Jednak nie o to chodzi w naszym serialu. Dodatkowo, nawinęło się zgłoszenie w którym ktoś znęcał się nad droidem, że niby niszczenie mienia i te sprawy. Jak sam inspektor zawyrokował, pewnie nikt by się tym nie zajął, nawet do jutra, a zatem wydało się naszej dwójce oczywiste, że sprawę przemocy domowej, okradnięcia apteki, czy co tam jeszcze, pozostawimy konstablom inspektora, a sami ruszymy rozwiązać kwestię, której prawdopodobnie nikt by się nie dotknął, a potem byłoby za późno. Zostaliśmy więc uzbrojeni w ukryte kamery, a następnie gnaliśmy na złamanie karku i nawet nie wziąłem gnatów ze śmigacza, ale uznałem w drodze, że te i tak były wzięte na wypadek walki z ludźmi Galaapira, a nie po to, by wypalać dziurę wielkości pięści w torsie jakichś chłystków.

Nie powiem, by spotkanie w magazynie należało do najłatwiejszych, bo na każdym kroku cierpliwość moja i Titana była poddawana próbie, a jednak coś mi podpowiadało (resztki zdrowego rozsądku?), że obicie każdemu mordy na wizji, może nie być najlepszym posunięciem wizerunkowym. W magazynie napotkałem trzy istoty, dwóch ludzi, oraz jednego Nautolanina. Pierwsi dwa byli magazynierami, a Nautolanin szefem. Od wejścia do moich uszu dochodziła kakofonia kłótni, wulgarnego przekrzykiwania się i kolejnych gróźb, głównie z ust mężczyzny o imieniu Bonak, pod adresem Geloda, czyli właściciela. Streszczę Wam po prostu sytuację, bo nie chcę by rozbolała was głowa, tak samo jak mnie. Z początku byliśmy cholernie wnerwieni, Titan nawet wielokrotnie bardziej niż ja, szczególnie gdy podczas oględzin dezaktywowanego droida sprawdziliśmy, że prawdopodobnie został zniszczony bezpowrotnie i przynajmniej przy naszych amatorskich zdolnościach mechanicznych, nie widzieliśmy drogi na odratowanie go, gdy sam rdzeń był uszkodzony, możliwe, że wręcz zniszczony.
Śledztwo było mozolne i wymagało werbalnego, a czasem mmm... siłowego uciszania rozmówców, by wymusić jako taki posłuch. W końcu miałem pełny obraz tego jak sprawa wyglądała. Gelod przepracowywał swoich magazynierów, co byłem w stanie potwierdzić w stanie zdrowia Bonaka, który nie był jakoś przesadnie stary, dopiero podchodząc pod pięćdziesiątkę, a jednak jego liczne otarcia, pęcherze, odciski i kiepska kondycja kręgosłupa sugerowały, że nie nabawił się tych objawów siedząc osiem godzin dziennie przy biurku. Mało tego, z danych wynikało, że pracował aż dziewiętnaście godzin na magazynie nim coś w nim pękło i chciał iść do domu, by odpocząć. Drogę mu zastąpił niewinny droid, który otrzymał komendę od Geloda, aby nie wypuszczać pracowników z magazynu nawet wbrew ich woli. Wymęczonemu Bonakowi ze skłonnościami do agresji i przemocy jak sam widziałem, to się nie spodobało i pod presją chwili wziął któryś z odizolowanych kabli i po prostu wsadził w komponenty droida, uszkadzając go najpewniej bezpowrotnie. Obaj byli dla mnie paskudni, a tym bardziej dla Titana, obaj zawinili, gdy jeden był chciwym, a do tego słabym zarządcą, a kolejny po prostu gniewnym robolem. Ta mieszanka sprawiła, że niewinny droid stał się ofiarą. W trakcie dyskusji, dzięki ukrytym kamerom i głośnikom zbierałem dalsze dowody wykroczeń, tak przeciwko Gelodowi, jak i Bonakowi. Jeden i drugi przyczynił się do zniszczenia droida, a też bardzo mnie zastanawiało dlaczego droid Geloda nie wypuścił Bonaka z magazynu na jego wyraźną prośbę. W przypadku droidów cywilnych, ich oprogramowanie w niemalże każdym przypadku zawiera informację, aby chronić zdrowie i życie istot organicznych, na co wpływu nie ma właściciel. Droid powinien więc wypuścić Bonaka, nawet wbrew rozkazom Geloda, gdy tylko usłyszał, że ten źle się czuje i chce iść do domu. To mi po prostu śmierdziało i podejrzewam, że ktoś mógł majstrować przy oprogramowaniu droida. Może Gelod, a może ktoś od kogo kupił nieszczęśnika.
W końcu miałem dość tej gadaniny, bo pomimo wielu celnych przemyśleń Titana, ani Gelod, ani Bonak nie byli w stanie zrozumieć, że w magazynie nie doszło do zniszczenia mienia, tylko równego nam droida, który lojalnie i pieczołowicie wykonywał swoje obowiązki. Przynajmniej wydaje mi się, że inny pracownik Neriv, był bardzo zgodny z prezentowanym przez naszą dwójkę punktem widzenia, a może po prostu zgadzał się z nami przez to, że reprezentowaliśmy Jedi, czego od początku nie ukrywałem. Mając ich dokumentację i dane osobowe, rozesłałem wszystkich do domu, by zabezpieczyć magazyn i znajdujące się w nim dowody, które mogłyby posłużyć jako dalsze udowadnianie wykroczeń, poza prowadzonym przeze mnie nagrywaniem. Nie musiałem czekać długo i w tej sprawie uwinąłem się dość prędko z ludźmi inspektora, gdy ci przybyli na miejsce. Kontaktujący się ze mną reżyser Savik wyraził także swoje zadowolenie, mówiąc, że bardzo podobał mu się przebieg interwencji i pewnie trzeba będzie wyblurrować sporo wulgaryzmów ze strony pracowników, ale takie nagranie w terenie przyda się i urozmaici serial. Mamy jeszcze raz polecieć do Ehego, by udzielić podsumowującego wywiadu i porozmawiać o naszych pozostałych droidach, co oczywiście chętnie uczynimy.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Zabrałem ciało tego droida z magazynu. Na moje oko i Titana jego uszkodzenia są śmiertelne, ale jestem zwykłym mechanikiem, a nie Kaanem. Może przy okazji lotu na Vulpter, można będzie wziąć także tego droida i tam przekonać się, czy nic nie można dla niego zrobić?

4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
Awatar użytkownika
Orn Radama
Padawan
Posty: 161
Rejestracja: 05 kwie 2021, 23:36

Re: Sprawozdania

Post autor: Orn Radama »

Zamykanie bałaganów, póki satelit wroga brak

1. Data, godzina zdarzenia: 16.02.23, 19:00-23:00

2. Opis wydarzenia:

Szybki, zbiorczy raport z całego mnóstwa spraw. Wraz z Rycerzem Zoshem i Padawanem Cryxenem podjęliśmy się lawiny różnych spraw, póki można było zająć się nimi bezpiecznie. Różnej wagi, różnej trudności.

Sporo z tego wiąże się z raportem Mistrzyni Vile i jej wytycznymi: [ Odtwórz raport ]

1) Remont naszych droidzich przyjaciół
Nie da się żadnymi słowami opisać, jakie tragiczne łomotanie dostały nasze droidy po bitwie, zasuwając bez przerwy w najgorszych warunkach, do tego zostały wyraźnie zniszczone przez wpływ zmieniający naszą bazę w pozbawiony Mocy i zjadający siły witalne cmentarz. Nie do odratowania w warunkach domowych, wszystkie zmasakrowane przez dosłowne setki godzin zasuwu ponad możliwości obciążeniowe Dzięki Cryxenowi, mamy jednego z niewielu momentów, do bezpiecznego ogarnięcia naszych robotków, dlatego cały skład: pan Mango, jego pomocnicy RB-A1 i L-11 („ocaleńcy” od Azatu), P2-P2 trafili do profesjonalnego serwisu w mieście Drand na całkowity, gruntowny remont, wymianę po prostu wszystkiego. Rycerz Zosh dopilnował bezpieczeństwa i dla pewności założyliśmy każdemu kamerkę. Przez najbliższy czas droidów nie będzie w bazie, to ostatnia chwila na bezpieczną budowę naszych zrujnowanych kumpli od nowa.

2) Zablokowanie podziemi
Zrobiliśmy z Rycerzem i Cryxenem wszystko co mogliśmy by zagruzować i zakopać przejście do podziemi dla pełnego bezpieczeństwa.

3) Ostateczne oględziny stanu bazy
Część centralna jest nie do odratowania z przyczyn, o jakich wszyscy dyskutowaliśmy od dawna, dosłownego braku przestrzeni pod budowlą, nie braku fundamentów, braku fragmentu przestrzeni, kawałka czasoprzestrzeni jaki powinien być pod bazą. Nie jesteśmy w stanie zrobić niczego, by bardziej zabezpieczyć budowlę, dotarliśmy do maksymalnej masy i ilości wsporników, amortyzacji, spawów, nadmiar prac już tylko zaszkodzi. Budynek ma kilka tygodni życia.

Wszystkie rzeczy z części centralnej zostały już spakowane (przeze mnie, Ucznia Fella, Adepta Nalika) w minimalną ilość oddzielnych pudeł, łatwiej będzie ewakuować 3 duże kontenery po 150 kg każdy, niż stosy oddzielnych szafek itd. To samo dotyczy zapasów jedzenia, są upchane na ciasno do jak najmniejszej ilości lodówek i szafek, aby w razie potrzeby zdążyć ocalić jak najwięcej.

Budowla się sypie i jest przegrana i nie do ocalenia.

4) Sprawa Assi, dzieciaka rasy Aleena, odratowanego przez Nalika
Padawan Magnus miał pomysł, żeby nasz znajomy anonimowy (i ma takim zostać) pilot, kolega generała Azabe, zajrzał na Quesh i spróbował znaleźć jej rodzinę, sprawdzić czy to nie patologia i przewieźć na Hakassi, żeby zamieszkali gdzieś bezpiecznie. Załatwiliśmy to zlecenie i udało się nawet przekonać dzięki kontaktom z generałem Azabe, by to on za to zapłacił.

5) Sprawa myśliwca (punkt 4 planów Mistrzyni)
Udało nam się zdobyć kontakt z panem Falxem po niemożliwej do opisania masakrze technicznej. Nie musze mówić, baza jako trup bez wieży, z 10 % zasilania. Oczywiście nikomu nie muszę mówić, że pan Falx… jak to on, bezinteresowny bohater co dalej uważa się za dozgonnego dłużnika dla nas… Chętnie postara się pomóc. Wszystko według pomysłów z dyskusji Mistrzyni-Rhena-Ioghnis-Nalik. Wizyta na każdej z planet i wysyłanie sygnałów kontrolnych. Jego stary frachtowiec odzyskany przez Rycerz Alorę na Brentaal nie powinien być w żaden sposób rozpoznawalny i pan Falx powinien być zupełnie bezpieczny.

6) Bezpieczny kontakt z ludźmi Cesarza w sprawie naszej przyszłości na Koros Major (punkt 3B planów Mistrzyni)
Masakra techniczna jak wyżej. Postanowiliśmy poszukać kontaktu z osobą co do której wiadomo, że jest lojalnym gościem cesarza, czyli doradcą z negocjacji w stolicy. Gość zwie się Haydim Rutherford dla przypomnienia. Udało się połączyć z jego biurem (czy czymś w podobie) i dalej z jakąś inną zaufaną babką.

Jesteśmy tragicznym zestawem do publicznej komunikacji, ale to proste zadanie na podstawowe pytania i zbadanie gruntu, więc nie poszło tak tragicznie. Trochę żenady ze mnie i Rycerza Zosha, ale bez dramatu. Oto na czym stoimy:
- Cesarz wie, jaki ostatnio wybuchł syf wokół nas. Są załamani, przerażeni, zrozpaczeni tym co z naszą reputacją zrobiono po katastrofach z Kalist i Dremulae.
- Mają za to takie podejście, że chcą współpracować z nami, póki w ogóle jest na to czas, zanim Zakon zostanie zneutralizowany jako wsparcie polityczne przez temat „Kontroli Mocy” (są przekonani, że jest po nas).
- Chcą nas ugościć tymczasowo na krótki projekt w ramach układu z Mistrzynią w sprawie HDR i nie chcą zdradzać dokładnie o co biega z racji całego tego syfu. I taki sam króciutki projekt mieli i tak wcześniej w planach.
- Widzą skalę ataków terrorystycznych i zagrożenia powodowanego przez naszą obecność, ale nie uważają, żeby widzieć w tym naszą winę i są na tą kwestię przygotowani i chcą zapewnić nam na czas tego krótkiego pobytu potajemne i bezpieczne zakwaterowanie.
- Dobrze wiedzą i widzą jak bardzo jest źle i mają duże obawy o los nasz i w ogóle spraw w Głębokim Jądrze. Zamierzają pomóc nam w ukryciu się i przegrupowaniu. Wszystko jest dla nas przygotowane na współpracę mocno tajną i cichą. Są do nas dobrze nastawieni i chętni na konspiracyjną współpracę… ale też nie wierzą w opcje na odbudowę naszego wizerunku i wszystko idzie w kierunku konspiracji i tajnego działania.
- Mówią też, że opłaci nam się kooperacja, ale nie chcą mówić o szczegółach zdalnie. Przez to i owo, stopień naszej masakry na Hakassi i braku zaufania do Hakassi, wszystko ostrożnie i szczegóły potem.
- Padawan Panvo ma otrzymać szczegóły co do tego dokąd się udać i jak i przekazać je Mistrzyni.

Tak więc plany ze współpracą z Cesarstwem Teta dalej są w życiu.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: -

4. Autor raportu: Padawan Orn Radama
Awatar użytkownika
Fell Mohrgan
Rycerz Jedi
Posty: 274
Rejestracja: 24 kwie 2018, 21:33

Re: Sprawozdania

Post autor: Fell Mohrgan »

Ostatnie kroki do ewakuacji politycznej

1. Data, godzina zdarzenia: 25.02.23, 22:00-2:00 (konferencja z Caludem Rarru) | 04.03.23, 16:00-20:00 (dalsze konsultacje, przylot droidów)

2. Opis wydarzenia:

Zbiorczy raport inspirowany Radamą.

1. Kwestia przelotu na Kuźnię
Nadchodzi już oficjalny koniec. Pomysł Valadora jest już znany, więc powtarzać się nie będę: [ Raport z transmisji ]
W konsultacji z Caludem Rarru moja Mistrzyni, ja i Ioghnis dowiedzieliśmy się, jakim karkołomnym wyzwaniem dla rządu byłoby wypożyczyć nam jeszcze korwetę wojskową. Przy okazji trzeba przyznać, że chyba lekko mają już dosyć „jeszcze tylko jednego ostatniego etapu”. Mistrzyni wpadła jednak na świetny pomysł – próbę zdobycia transportu od ekipy Bisa. Udało nam się skontaktować. Oczywiście wszystkie ich środki i maszyny zostały skonsumowane w czasie wojny, poza jednym trudnym do użycia w zasięgu cywilizacji z oczywistych powodów: kanonierką yuuzhańską z Ossusa.

Bis jest w stanie uruchomić kanonierkę do lotu na Kuźnię, ale potrzebna będzie garść droidów tak jak w koncepcji Valadora, przynajmniej dwudziestka na wysokim poziomie. Droidy nie będą zdolne obsłużyć oczywiście statku vongijskiego regularnie, ale statek będzie zdolny wydawać im polecenia, ponadto duża część pracy będzie pracą nawigatorską.

Dla wyjaśnienia. Sama organizacja czegoś takiego jest nam niezbędna, bo przelot w takie miejsce to piekło. Idąc w gigantyczne uproszczenie, do wyboru są trzy opcje:
1) Kaanfighter i świetny pilot na pokładzie – ten myśliwiec jest szczególnie dostosowany do lotu tam, bo stamtąd pochodzi i ma dużo lepsze możliwości kalkulacji podróży, ale nawet z Rycerzem Zoshem, lot był nieludzko ciężki i myśliwiec poturbowany. To nam odpada.
2) Zwykły statek i arcygeniusz pilotażu w stylu Rycerza Fenderusa – brak.
3) Maszyna, która jest zoptymalizowana pod coś takiego wymiarami – dość duża, aby mieć zapas systemów, tarcz, usprawnień by wytrzymać dramaty anomalii Jądra, ale i dość szybka, by nie zdechnąć przez niezdolności manewru, więc korwety, małe fregaty. Tutaj wystarczy „kompetentny” (czyli wciąż topowy, jak to w Jądrze) zespół. To jedyna opcja, jaka nam zostaje.

Nie możemy ryzykować. Musimy sprawdzić pomysł Rycerz Valo *przed* podaniem Thonowi jego ostatnich cząstek. To będzie ostatni moment, to będzie ostateczne odtworzenie jego składu w całości, po tym, cokolwiek się stanie, nie będzie już odwrotu. Jeśli zaczną się dziać jakiekolwiek ostateczne reakcje, będzie już za późno na eksperymenty. Dlatego chcemy udać się na Kuźnię z próbką tkanek pana Falxa i pełnymi wzorcami, których używano w filtracji jeziora, aby spróbować stworzyć dla Thona więcej „tkanki”, by jego entropiczna energia była mniej… skondensowana. A po tym, to już tylko wóz albo przewóz.

Bis skontaktuje się z nami, gdy będzie mieć gotową kanonierkę. Spotkamy się na jakimś bezludnym księżycu (przyczyny oczywiste – to vongpojazd do którego strzelałby każdy) gdzie przejdziemy na kanonierkę. Potrzebny nam będzie pilot EV-1, który przerzuciłby nas na miejsce. Kto chętny, niech podbije do mnie albo Mistrzyni.

2. Sprawa Thanga i Dremulae
Nasza wersja z vongowym robactwem póki co spotyka się z przewidywalnymi reakcjami: kolejny raz Jedi coś spaprali i zawalili i znowu jakieś magiczne rozwiązania, tu Azatu podstawił uzurpatora klona, tu vongijskie robaki, zawsze jakieś tragiczne rzeczy, o których Jedi nie wiedzieli. Nikt tego za bardzo nie kupuje. Dremulae też.

Nasza reputacja leci raczej z dnia na dzień na łeb na szyję i póki co zdecydowanie niczego nie zyskaliśmy na tym scenariuszu. Hakassi robi co może, by to ratować, ale bez skutku. Sytuacja jest już raczej nie do odratowania i należy zapomnieć o ratowaniu reputacji. Zaufanie do Jedi sięgnęło rekordowego dna, ludzie zupełnie nigdzie poza największymi pro-Jedi bastionami nam nie ufają. Zajmujemy czołowe rankingi w miejscu organizacji cieszących się najmniejszym zaufaniem. Nie idzie to w parze z respektem do pojedynczych Jedi. Nie tylko starych legend, ale i tych robiących dobre wrażenie pojedynczych „współczesnych” Jedi. Za granicą na przykład wielki respekt ma Radama jako „swój chłop” w szerokim znaczeniu. Co za tym idzie, raczej nie powinniśmy obawiać się o los projektów w stylu droidowego serialu, pod warunkiem starannego doboru bohaterów.

Rząd planetarny Dremulae żąda Glauru dla siebie na pełen osąd za cały ten syf. Procedura ustaleń, kto ma go sądzić, będzie prosta.
Etap 1: polubowne spotkanie z reprezentantami Dremulae co do konfliktu interesów i spokojne zakulisowe konsultacje na ten temat.
Etap 2: jeśli na etapie 1 nie będzie porozumienia, to sądowne ustalenia z jednym z sądów federalnych Sojuszu Galaktycznego.

3. Śledztwo Wywiadu Hakassańskiego w sprawie Sektora Korporacyjnego
Tu nie bez powodu nie chcemy nic dawać w raportach, nie chcemy by pewne tematy były gdziekolwiek zapisane i by się gdzieś pojawiały. Wspomnę tylko, że hipoteza Mistrzyni - niektórzy mogą wiedzieć o czym mowa - najwyraźniej się potwierdza i Mistrzyni celnie wykalkulowała to na początku historii. Mogę opowiedzieć prywatnie o czym mowa i szybko zrozumiecie. W konsultacji ze mną, mistrzynią i Ioghnisem, pan Rarru potwierdził tutaj nasze przypuszczenia dobitnie.

4. Powrót droidów
Tu bez niepotrzebnych nikomu detali – nasza ekipa droidów powróciła z odbudowy z pożartego przez armagedon, tysiące godzin pracy i Thona remontu. Ja, Reave i Cryxen pomogliśmy odebrać transport i sprawdzić wszystko. Nie obyło się bez drobnych komplikacji i wyzwań logistyczno-zdrowotnych, ale nie mają wpływu na resztę z was. Wszystko gra.

5. Sprawa Assi
Praktycznie zakończona. Reave i Cryxen porozumieli się z Urzędem Imigracji i bez problemu znajdą dla nich biedamieszkanie w jednym z miasteczek pokroju Lamfschein czy Tuvili, dostaną miesięczny socjal i w tym czasie jakąś podstawową biedarobotę. Zostało im tylko spotkanie i pożegnanie.

6. Dalszy rozpad budynku
Jesteśmy już na etapie, na którym z nieszczelnych podziemi stanowiących thonowską domenę przeziera ta entropia. Jesteśmy świadkami pełnego przeżarcia tkanki czasoprzestrzeni i faktycznego zjednoczenia w tym stanie chorej harmonii absolutnej entropii, gdzie nie istnieje czas – obecność duchów z przeszłości to ewidentny dowód na zaburzenia czasowe, bardzo podobne do tych, które kiedyś Rycerz Valo i Padawan Panvo widzieli w czasie najgorszego kryzysu jeziora.

Thon wciąż pożera całe gruzowisko i rów wokół siebie, ale ze względu na to, że mamy do czynienia z szerszym terenem bez ścisłych granic terytorialnych, nigdzie nie doszło do stworzenia czegoś takiego jak w naszych podziemiach, ale odradzam się tam zbliżać. Trudno mi nawet opisać, co się tam czuje. Każdy zapewne pamięta bezkres przerażenia Radamy i Cryxena, gdy na chwilę sięgnęli w podziemia – jest… podobnie.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Fell Mohrgan
Awatar użytkownika
Liren Monper
Padawan
Posty: 57
Rejestracja: 17 gru 2022, 19:50

Re: Sprawozdania

Post autor: Liren Monper »

Jaszczur męczennik

1. Data, godzina zdarzenia: 09.03.23, 21:30-2:00 | 12.03.23, 20:30-1:00

2. Opis wydarzenia:

Sytuacja zaczęła się od wezwania od inspektora Namona Ocatliego w porozumieniu z asystentem i łącznikiem Gubernatora Hakassi, Caludem Rarru. Na terenie między Regionem I a Regionem VII, na wybrzeżu, terrorysta przedstawiający się jako Valahim zajął budynek zajmujący się pozyskiwaniem z zanieczyszczonego, wielkiego Oceanu Południowego, cennych substancji chemicznych do badań naukowych i produktów medycznych. To instytucja prywatna. „Południowa Oczyszczalnia Prywatna Zakari&Partnerzy”. Na miejscu znajdowało się 31 cywili, którzy zostali zakładnikami. Valahim nadał transmisję i żądał wydania na śmierć jednego ze „znanych Jedi” w zamian za ich życiem, przeznaczył na to dobę.

Oczywiście Valahim, jakkolwiek skurwysynem, nie był idiotą. Mówił, że ma tam bomby, które wybuchną bez jego kontroli i jakiekolwiek zdjęcie go zakończy się ich śmiercią. Inspektor Namon Ocatli był pewien, że to bezproblemowo możliwe i istnieje wiele takich systemów opartych o hasło „pułapka umarlaka”, co dotyczy też ogłuszonych, unieruchomionych i tak dalej. Takie systemy, że bomba wybucha, jak delikwent nie trzyma przycisku. Warto sprawdzić, pierwsze słyszałem. Budynek miał swoje kamery, Valahim widziałby, gdyby przybył tam ktokolwiek poza Jedi i jego kierowcą.

Rząd jak to rząd imperialny, oczywiście nam to odradzał, bo słaby model biznesowy. Bo że jak to raz zadziała, to będą to powtarzać. I ogólna myśl taka, że musimy dać im umrzeć, bo wyjdzie na to, że dajemy się szantażować. Klasyk.

Padawan Cryxen nie zamierzał się na to godzić i chciał lecieć tam i dać wypalić sobie w łeb za tych ludzi. Pieprzony heros. Jeśli wcześniej miałem wątpliwości, ile jesteście warci jako ci cali Jedi, to chyba ten dzień wszystko zakończył. Na szczęście inspektor Ocatli z policji i porucznik Denifier z logistyki wojskowej od operacji specjalnych (wtajemniczony nawet podobno w „mroczne sprawy Jedi”) nie zamierzali po prostu dać mu umrzeć, na co naciskał też generał Azabe. Wyłożyli gigantyczną forsę na najlepszy możliwy sprzęt. Specjalistyczne auto-aktywacyjne sensory dla ukrytych tarcz osobistych, zdechła yuuzhańska skorupa, kamizela z aplikatorami bacty. Nasz lepszy jaszczur miał to na siebie włożyć. Sprzęt, w którym od samego marszu szło się udusić, w którym nie szło nawet ruszać rękoma, a którego aktywacja gotowała użytkownika, ale mogła zapewnić ocalenie.

No i co? Polecieliśmy tam. Przepuścił mnie i Cryxena w AirSwiperze. Ledwo Cryxen tam wszedł, został od razu wysadzony w powietrze. Korytarz wejściowy był zawalony bombami, Cryxen miał zostać rozerwany na kawałki na miejscu. Jakby nie patrzeć, widać po tym logiczne myślenie przeciwnika. Jeśli łapać Jedi na egzekucję, to nie chcesz jakiejkolwiek walki i wyciągania blastera, chcesz wysadzić go w powietrze, a nie się bić. Korytarz został zawalony, podmuch znokautował mnie nawet na dworze, ale sprzęt za kilkanaście kafli sprawił, że Cryxen przeżył. Facet poszedł „przyjrzeć się zwłokom”. Ja w czasie zamieszania zdołałem wdrapać się piętro wyżej. Nie umiałem rozbroić ładunków, ale udało mi się je bezpiecznie przerzucić. Specjalny dron rozpieprzył ścianę z dystansu kilkudziesięciu kilometrów, by uciekali z dala od budynku. Sporo połamanych, połamane kości i żebra, ale wszyscy żywi. Zresztą nie miałem czasu się przyglądać, musiałem zeskoczyć na dół ratować Cryxena przed dobiciem.

Nie miałem kompletnie żadnych szans, walczyłem tylko o czas i chwilę życia dłużej, szansę dla Cryxena na podniesienie się, nic poza tym. To była walka o życie Dostałem nieźle w tyłek. Cryxen był zupełnie usmażony, zeszła z niego połowa łusek, cały był czarny i dymiący. Zdołał wstać i dołączyć do walki, ale nawet we dwóch byliśmy tam mieleni. Ja miałem przynajmniej szanse uciekać na własnych nogach, Cryxen ledwo chodził. Krzyczałem do niego, by wiał do obecnej tam łodzi podwodnej, bo inaczej gość go zaciuka, a ja mam szanse o własnych nogach. Zwiał, ale Valahim zdążył postrzelić jego łódź.

Patrzenie śmierci w oczy to dla mnie nowość. Sam nie wiem co o tym pisać, więc ograniczę się do suchego faktu. Gdy zostałem sam, byłem jak mały potwór kopalniany próbujący schować się przed rancorem. Nie byłem dla Valahima niczym więcej jak robak do rozdeptania. Padłbym trupem, gdyby nie to, że na miejsce zdążyły w trakcie tej walki dolecieć służby. Ludzie inspektora Ocatli i generała Azabe. Generał Azabe przyszedł mi na pomoc osobiście i zdołał jeden na jednego wymieniać się ogniem z tym skurwysynem. Wiecie co, zapomnijcie o tych moich tekstach o faszystach, ten zimny skurczybyk jeden na jednego bił się z tym facetem i zepchnął go do ucieczki.

Z 31 ludzi ocaleli wszyscy, z niewielkimi obrażeniami. Nie było czasu na cywilizowany transport, żadne służby nie mogły podejść na 100 kilometrów, a w budynku grasował płatny morderca. Niczego nie żałuję, kazanie im skakać z piętra na dół i wiać jak najdalej było najlepszym. Gorzej bym ocenił obrażenia psychiczne z traumy, niż parę złamanych piszczeli.

Cryxen przepadł. Łódź musiała zbyt oberwać i się rozpaść. Nie było po nim żadnego śladu. Służby natychmiast zarządziły operację poszukiwawczą o niesłychanej skali i profesjonalizmie… Ale mają cały… calutki ocean do przeszukania…

Zrobiłem tam co mogłem. Jestem kolesiem, który dalej nie wie do końca, co to w ogóle to Hakassi jest, a którego osiągnięcia szkoleniowe, to że umiem machać prosto tym świecącym cholerstwem. Nie mogłem zrobić do cholery nic więcej…




Sstarałem się odpłynąć łodzią jak najdalej, ale zawodziła. Usszkodzenia ssprawiły, że sssilnik zwariował i zaczął ciągnąć mnie na dno działając na odwrót. W trakcie mych desssperackich prób naprawy, w ciągu których zatrzymałem ciągnięcie na dno, łódź zaczęła coraz bardziej szwankować, a co gorsssza, przeciekać.

Udało mi sssię z trudem przywdziać sskafander i zabrać zapass tlenu, które tam były. Ciężko poparzony i ledwo zdolny ruszać kończynami, nie byłem w stanie nic zrobić i nie potrafiłem udźwignąć do passa nawet karabinu. Co gorssza, zemdlałem.

Gdy się obudziłem, łódź przegrywała z ciśnieniem i zaczynała się zalewać i była całkiem martwa. Gdy się budziłem, przypomniałem ssobie jakby ze sssnu telepatyczne wołanie Rycerz Valo, której i jej uczennicy ssserdeczne podziękowania za próbę possszukiwania mnie wbrew pożarciu nassszych sssił witalnych. Czyni mi wielką dumę i wdzięczność ten fakt. To wołanie nadało mi ssspokój i ukierunkowało. Wsszak jeśli ktoś mnie ssszukał, to na pewno także sssłużby hakassańssskie. Zamiassst bezskutecznych prób ucieczki, powziąłem więc próby ściągania uwagi. Ssspróbowałem 12 pomysłów.

1) Użycie cyfronotesu Jedi na każdej możliwej częstotliwości.
2) Próba użycia systemów komunikacyjnych łodzi, martwe.
3) Próba użycia głośników łodzi, martwe.
4) Próba naprawienia sssyssstemów i głośników, bez powodzenia.
5) Próba użycia osssprzętu łodzi do zassiania zamętu na dnie jeziora, za mały zassssięg.
6) Próba wssskrzeszenia silników do podlotu wyżej, odrobinę udana.
7) Ssspusszczenie części paliwa, by może jakieś ssensssory zauważyły chemikalia, ssukcess.

Czekałem prawie dobę, ale bez ssskutku. Powietrza było coraz mniej i ciśnienie mnie zabijało. Łódź pękała w miejscu posstrzału i ciekła. Umierałem i to czułem.

8) Próba zesssłania czegoś z łodzi, by uderzyło o dno albo taflę, porażka.
9) Próba wywołania zwarcia na zewnętrznych partiach umierającej łodzi i posłania zamieszania wyładowaniami, porażka, wsszysstkie systemy martwe.
10) Próba użycia resssztek lamp, świateł każdego rodzaju. Mały sssukcesss.
11) Pomyssł emisji ultradźwięków czymś, brak możliwości, sprzęt martwy, cyfronotesss nie umie.

Po kolejnych godzinach już naprawdę umierałem. Wtedy narodził sssię ostatni pomysssł.

12) Wylanie paliwa do wewnątrz łodzi, uważne rozebranie komponentów i trwające godzinę precyzyjne wywoływanie ussszkodzeń obliczonych na doprowadzenie łodzi do ekssssplozji. Wypłynięcie w skafandrze na zewnątrz łodzi i detonacja.

Wybuch sszybko zwrócił uwagę ssssłużb, które zdołały wydostać mnie z oceanu na czassss…



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Nalik Reave, Padawan Cryxen
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 656
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Krwawe poszukiwanie Cryxena

1. Data, godzina zdarzenia: 11.03.23, 21:00 - 02:30

2. Opis wydarzenia: Wyruszyłyśmy wspomóc poszukiwania Cryxena, moja mistrzyni planowała spróbować odnaleźć go przy pomocy śladu w Mocy. Czegoś, co należało do Cryxena, miało cząstkę „niego”. Rycerz Valo robiła to już wcześniej, jak na Prakith szukając Fella czy na Hakassi, Denarska. Podróż była długa i męcząca, leciałyśmy tysiące kilometrów do budynku, w którym to wszystko miało miejsce. Gdzieś na skraju kwadratów E7, E8 i F7.

Po przylocie, po długiej podróży w ciasnym AirSwiperze, weszłyśmy do środka. Zostałyśmy przywitane przez starszego alterna Xavera Waasa i sierżanta sztabowego Halita, którzy od razu zaczęli nas wprowadzać w sytuację. Pokazali nam co, jak i gdzie się działo, odpowiadając także na wszystkie nurtujące pytania. Cryxen chcąc ratować niewinnych ludzi, zgodził się na wymianę jego życia za życie cywili – ale spotkał się z zastawioną pułapką. Trandoshanin został wysadzony, ale tarcze energetyczne przyjęły na siebie większość obrażeń, dzięki czemu był w stanie uciec, pakując się do łodzi podwodnej, gdy Valahim był zajęty walką z Adeptem Reave’m. Ostatecznie Nalik został pokonany, a z odsieczą przyszedł im generał Azabe, który zmusił Valahima do ucieczki. Zapakował się w drugą łódź podwodną i zniknął. Rycerz Alora zasugerowała, bym w wolnej chwili potwierdziła tożsamość starszego alterna – może z paranoi, może dla bezpieczeństwa, ale jak najbardziej to poparłam. Mieliśmy przeróżne historie z przejmowaniem ciał, z różnymi świństwami vongów, z klonowaniem. A sprawa taka, że było to konieczne. Poprosiłam Zarina Azabe o potwierdzenie kompetencji zbrojnych, co spotkało się z urazą i niemal obrażeniem majestatu. Oczywiście miałyśmy do czynienia z profesjonalną, sprawdzoną i zaufaną kadrą, nikim podstawionym przez Sektor.

Alora poprosiła o coś, co należało do Cryxena, a takich rzeczy była tam cała masa, cała masa spalonych łusek. Starszy altern przyniósł nam materiał dowodowy, jedną spaloną łuskę, którą moja mistrzyni zamierzała użyć, jako swego rodzaju „namiar” na Cryxena. Dostałyśmy też pastę po kalamariańsku i purpurową herbatę, żeby się posilić. Podczas gdy Alora zajmowała się lokalizowaniem Cryxena, ja podjęłam się medytacji, chcąc zregenerować trochę swoją zniszczoną przez wpływ Thona aurę.
Alora Valo pisze:Przy zniszczeniu naszych organizmów szanse na sukces moich poszukiwań zdecydowanie nie były duże, ale musiałam spróbować. Wszystko co mogło pomóc, miałam. Byliśmy na miejscu tego wydarzenia, otrzymałam nawet cząstkę zwęglonej skóry Cryxena, co z doświadczeń z Prakith - miało szansę pomóc. Zaczęłam poszukiwania, swego rodzaju sondowanie Mocy w poszukiwaniu śladów pozostałych po tym, co miało miejsce w hangarze. Walka, emocje, ból. To po czym się poruszałam dalekie jednak było od czegoś znanego. To jednak nie Moc się zmieniła, to nasze zmysły zostały stępione przez entropię z podziemi. Wszystko wydawało się odległe, doświadczane zza ściany. Bariery naszej ułomności, która oddziela nas od doświadczania Mocy w czystej postaci. Wszystko było zamglone, głuche, niewyraźne, nieprzyjemne. Na swój sposób jednak się udało. Doświadczyłam śladów pozostawionych tu dzień wcześniej. Burzy emocji, bólu, zniszczenia. Szukałam w tym śladów Cryxena, lecz to mogło być już poza zasięgiem stępionych zmysłów. Przynajmniej w ten sposób, który znałam. Dostrzegłam coś innego. Szukając śladów po nim, za którymi moglibyśmy podążyć w poszukiwaniach - poczułam dziwną pustkę. Wydawała się znajoma. Nie byłam w stanie wyłapać aury Cryxena, ale to coś, chociaż nijak do niego niepodobne, nie było częścią mnie. Założyłam, że musiało być związane z tym, czego szukałam. Że to ślad jego spaczenia przez Thona. Było to na tyle inne, że poza tego istnieniem, ciężko było powiedzieć cokolwiek więcej. Jakby było poza rzeczywistością, czy astralnym planem Mocy. Nie było blisko, nie było daleko, nie miało kierunku, czy punktu zaczepienia. Po prostu było. Próbowałam znaleźć w tym chociaż cząstkę czegoś, co byłoby bliższym naszemu światowi śladem Trandoshanina, niestety na próżno. Nie byłam w stanie ustalić nic więcej, więc spróbowałam jeszcze wysłać telepatyczną wiadomość w stronę tego dziwnego istnienia. Założyłam, że ten mógł wciąż znajdować się na uszkodzonej łodzi podwodnej - może nawet na dnie oceanu, więc jednym co wpadło mi do głowy było, by doradzić mu tworzenie hałasu. Muzyka z holodaty, obijanie kadłuba łodzi podwodnej. Dźwięk w wodzie potrafi nieść się kilometrami, a czułe sonary ekipy poszukiwawczej mogłyby być w stanie wykryć specyficzne, nienaturalne wibracje przenoszone po gęstym medium słonej wody. Pojęcia nie mam, czy zdołało to dotrzeć, ale jakieś szanse zawsze były. Na tym zakończyłam swoje próby poszukiwań na miejscu zdarzenia.
Nie wiedziałyśmy, co dalej. Wiedziałyśmy, że żyje, ale nie, gdzie jest. Postanowiłyśmy przydać się choć jako dodatkowy pojazd w akcji poszukiwawczej, dodatkowa ekipa. Dostałyśmy mapki perfekcyjnie rozplanowanych tras wozów sondujących i pozostało nam spróbować pomóc, nie wcinając się w robotę grupy poszukiwawczej. Rozplanowałam trasę, którą polecimy, a Rycerz Valo planowała kolejne próby lokalizowania Cryxena w Mocy. Cały obszar poszukiwań był tak gęsto obsadzony, że żeby nie alarmować niepotrzebnie wozów, musiałam mocno okrążyć ocean wzdłuż wybrzeża i zacząć poszukiwania od zewnętrznego wybrzeża. Tak też się stało, to tam zaczęłyśmy szukać. I to tam zostałyśmy zaatakowane.

Pocisk jonowy, EMP – nie wiem co dokładnie, ale coś uderzyło w AirSwipera. Mojej mistrzyni znokautowało cybernetyczną nogę, a śmigacz totalnie zgasł, bez szans na ponowny rozruch w najbliższej chwili. Szukałam systemów awaryjnych, próbowałam jakkolwiek podnieść dziób, ale nic nie działało, niczego tam nie było, co mogłoby nas uratować. Zaraz przed zderzeniem z twardym gruntem, wyskoczyłyśmy ze śmigacza, ratując się przed rozbiciem. Rycerz Alora wylądowała dużo gorzej ode mnie przez niedziałającą nogę, a nie było czasu na siedzenie, musiałyśmy uciekać. Pomogłam jej wstać, chciałyśmy się schować za osuwiskiem, ale nawet na to nam czasu nie wystarczyło. W naszą stronę zaczęły lecieć wiązki blasterowe z karabinu szybkostrzelnego, a także granaty kriobanowe. Walczyłam sama na Valahima i jego goryla z ciężkim uzbrojeniem, gdy moja mistrzyni próbowała przywrócić sobie zasilanie w nodze. Zranili mnie bardzo szybko, a długotrwały wpływ Thona powodował, że byłam strasznie opóźniona. Wypłukiwałam się z sił po trzech skokach, próbując odciągać ich od Alory, która chyba sama siebie znokautowała podczas prób naprawienia sobie nogi. Ciągle gadali, że jeśli się poddamy, to jedna może odejść – więc i tak chcieli nas po prostu zabić, nie wierzę w takie gadki. Jedna ginie, druga może odejść, jasne, już uwierzę..

Raniłam kaleesha, który był tam z Valahimem dwa razy, dwa razy go cięłam, ale nie robiło to na nim większego wrażenia. Valahim wstrzykiwał mu jakieś substancje i ten, jak zwierze, walczył dalej. W pewnym momencie zmusili mnie do wskoczenia w wir walki z masakrycznie małymi pokładami energii, gdy kaleesh dopadł do Alory. W szamotaninie mojej mistrzyni z tym kaleeshem ucierpiała zarówno ona, jak i kaleesh, ale na szczęście w porę udało mi się do niego dopaść i pozbawić go ręki. Valahim wykorzystał sytuację perfekcyjnie, miotając naszej trójce pod nogi granat kriobanowy, który uziemił kaleesha i Alorę. Mi udało się z niego szybko wyrwać i wrócić do walki, teraz już jeden na jednego, z Valahimem. Kaleesh ciągle dychał i próbował atakować Rycerz Valo, ale nie mogłam jej pomóc, dopóki ten pieprzony komandos miał mnie na celowniku. Był diabelnie szybki i dobrze uzbrojony, z miotaczem linek, doświadczony, ewidentnie z najlepszej światowej półki. Nie miałam w tym starciu w obecnym stanie za wiele szans. Raniłam go w ramię, z którego momentalnie wytrysnęła na mnie błękitna chmura paraliżującego gazu – ale na szczęście Valahim tego nie wykorzystał, by mnie dobić, tylko by uciec na dogodną odległość. Próbowałam to wykorzystać i dopaść do kaleesha – ale znów nie było na to chwili, gdy facet pruł do mnie z blastera. Ranił mnie dwa razy, dotkliwie. Najpierw w łydkę, później w brzuch. Wysmażył mi pokaźny krater i wiedziałam, że stoję na przegranej pozycji. Że stałam na niej od samego początku. Ale nie mogłam się teraz poddać, nie, gdy kaleesh orał moją mistrzynię pazurami, gdy ostrymi zębami zaczął wygryzać jej policzek, gdy oboje byli uwięzieni w kriobanowym uścisku. Nie, gdy Valahim lekko ranny mógł nas tam wszystkich pogrzebać. Wstałam, by walczyć dalej – ale nie było już z kim. Alora uwolniła się z uścisku, będąc w gotowości do walki, a Valahim zaczął uciekać, po drodze oddając strzały do kaleesha. Popędziłam za nim, nie chcąc, by nam uciekł, ale był za szybki. Używał miotacza linek tak sprawnie, jakby się z nim urodził. Biegłam, ale po chwili nie dałam już rady, z bólu.

Podczas, gdy ja czołgałam się w drogę powrotną do śmigacza, moja mistrzyni wezwała przez niego pomoc. Na miejsce przysłano sanitariusza, który opatrzył moje rany i odstawił nas do bazy. Nie udało nam się znaleźć Cryxena, a Valahim nam dokopał i uciekł. Z tego starcia nie wyszedł tylko kaleesh.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Rhenawedd Alna, Rycerz Jedi Alora Valo
Obrazek
Awatar użytkownika
Orn Radama
Padawan
Posty: 161
Rejestracja: 05 kwie 2021, 23:36

Re: Sprawozdania

Post autor: Orn Radama »

Walka z wirusem Sektora – nowy atak

1. Data, godzina zdarzenia: 25.03.23, 21:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Po pierwsze, ja, Rycerz Alora i Padawan Noam mamy serię nowych danych i wiedzy na temat wirusa zgotowanego nam przez Sektor…

Jeśli wirus uderza w pełnej dawce, zamiast mikropróbkami jak w Magnusa i Nalika, to efekt jest tragiczny. Mimo bycia w naszym topie wytrzymałości na wszelkiego rodzaju syfy, zacząłem dostawać już po jednym dniu absolutnego zniszczenia. Nie potrafiłem mówić i nie słyszałem tego, że nie mogę się wysłowić i tylko krzyczę losowe sylaby. Dostawałem całego kalejdoskopu objawów:
- absolutne samookaleczające drgawki
- brak umiejętności wysłowienia się
- ślinienie się jak wariat
- niezdolność myślenia i zebrania myśli
- paraliż partii ciała
- dławienie się
- porażenie poszczególnych zmysłów z różnym stopniem i czasem
I to wszystko w całkowicie dzikim, rozchwianym chaosie bez żadnego ładu. Raz jeden objaw, raz połowa, wymieniające się bez sensu. Zawsze suma tego wszystkiego to coś potwornego. Reszta organizmu w normie, serce, oddech, wszystko poprawnie. Wszystko wskazywało na to, że w krótkim czasie umrę.

Korpus Zagrożeń Biochemicznych pod wodzą pułkownika Makiru Haname ma następujące dane:
- wirus z czasem zacznie prowadzić do ataków całkowicie bezrozumnej agresji i gdy do nich dojdzie, mózg jest już nieodwracalnie uszkodzony i osoba jest praktycznie martwa
- po tych napadach po krótkim czasie pacjent umrze
- widzą wyraźnie, że zapewne nasze organizmy znoszą to lepiej, ale na razie nie mogą tego jakoś dokładnie oszacować, udało nam się z Padawanem Noamem i MD złożyć dane z bazy ze skanerów i im je posłać
- wirus przemieszcza się mechanizmem „aksonalnego transportu odśrodkowego”, tego typu wirusy w 90% omijają wszelkie normalne reakcje odpornościowe, dlatego działa na Jedi bez problemu mimo naszej odporności
- zazwyczaj droga wirusów tego typu jest bardzo powolna i ciężka, ta jest jak na ten typ bardzo szybka, ale dalej wolniejsza niż typowe wirusy
- zwykle można taki organizm zwalczyć podając szczepionkę jeśli infekcja jest wczesna, ale zespół nie widzi szans na jej opracowanie
- badanie pełnego przebiegu infekcji podając obiektom doświadczalnym wirusa i bieżące pomiary od infekcji do trupa mogą dać kupę danych i pomóc w pracach naukowych

Nasza trójka próbowała dowiedzieć się różnych rzeczy. W 70% pomysły i pytania od Rycerz Alory, 25% od Padawana Noama i 5% ode mnie (bardziej byłem zajęty umieraniem).
- Hibernacja pacjenta w profesjonalnych warunkach to dobre rozwiązanie. (ale potencjalnie NA ZAWSZE, bo szczepionki ani widu ani słychu) Ja powinienem to przeżyć, ale ktoś z organizmem Nalika nie ma szans.
- Wirus przebywa wewnątrz komórek wewnątrz neuronów. Pomysły w rodzaju porażenia, jakiś prób filtracji, unicestwienia zniszczonych komórek to po prostu zabicie wszystkich nerwów i prawdopodobnie śmierć mózgowa.

Dodatkowy mega ważny news, Rycerz Alora nie została trafiona wirusem i jest zdrowa.

Dzięki temu, że mamy próbkę, Korpus Zagrożeń Biochemicznych po konsultacji z generałem Zarinem Azabe będzie używać więźniów z Sektora Korporacyjnego (np. ten duet morderców pojmany przez Cryxena) do swoich badań. Różne dyskusje moralne itd. pomijam bo raport nie na to.




I teraz po drugie, doszło do następnego ataku. Padawan Noam będąc na zewnątrz zauważył, że do budynku podkradała się następna sonda. Gdy zauważył jedną i zaczął wypatrywać aktywnie, to oczywiście natychmiast zauważył, że jest ich dużo więcej próbujących się zaczaić na naszym terenie… Sondy go zaatakowały. Padawan Noam przetrwał to cudem dzięki swojej nadludzkiej zręczności i podjął się ucieczki, ale sondy były tuż za nim i nie było mowy, by mógł uciec do środka, bo sondy wpadłyby za nim i wewnątrz budynku ktoś oberwałby na 200%. Rycerz Alorze udało się pomóc mu uciec uderzeniem Mocą i szybkim zabarykadowaniem drzwi, przez co nasz kochany Luki-witraż został poobijany i uszkodzony jako broń na sondy, bo Rycerz Alora nie mogła im dać wejść do środka i zagazować nas z bliska. Nie mogliśmy z nimi w żaden sposób walczyć bo nawet wygrana walka kończy się zabryzganiem przez truciznę, zwłaszcza tuż przy wyjściu z bazy. Sondy otoczyły budynek.

Nikt z nas nie miał najmniejszego pojęcia co zrobić. Droidy próbowały pomóc z zewnątrz, ale sond było za dużo na ekipę niebojowych droidów. Tylko Rycerz Alora miała pomysł jak spróbować osłonić się przed gazem i wywabić sondy. Planem było wywabić je w stronę mostu w pościgu, skąd Rycerz wskoczyłaby do jeziora, a pomoc powietrzna dokonałaby ostrzału jonowego/EMP. Udało nam się skontaktować z generałem Azabe i wybłagaliśmy go (tutaj głównie ja, ja i Cryxen to „jego chłopy”) o pomoc z powietrza, zamiast do naszych kontaktów z regularnych wojsk, ale rozklekotany badziewny V-Wing z obstawy Aresztu Centralnego to i tak na te sondy dosyć.

Nie będę opowiadał detali, bo raczej jednorazowa sytuacja z jednorazowym sprzętem, ale Rycerz Alorze udało się ogarnąć sensowne barykady wyjścia z bloku mieszkalnego, cudem ogarniając dostatecznie majora Leeckena żeby wykonał podstawowe polecenia (ze mną do pilnowania go i zdalniakiem kopiącym go czasem prądem, żeby nie wyszedł na sondy samemu) żeby zdołała się przedostać na zewnątrz pod ochroną stosu materiałów i nadludzkiej superszybkości Jedi. Rycerz Alorze cudem i epickimi zdolnościami udało się wykonać plan, jak mnie pytać to chyba na skraju zawału. Pilot V-Winga, pan Nird Guocco, współpracował z Rycerz Alorą cudownie i świetnie skoordynował zrzut torped jonowych.

Padawan Noam pomógł Rycerz wydostać się z wody. Potem zostało nam tylko pozbierać sondy, dla pewności ze mną na wózku inwalidzkim walącym w nich dodatkowymi granatami jonowymi, a potem wszystkie wpakowane do pancernych pudeł. Dla pewności w skafandrze to Padawan robił. Łącznie naliczyliśmy ich 28. Przekazaliśmy je wojsku razem z ich nawałem próbek wirusa.




Wyniki dokładnego badania sond Sektora (nazwijmy je wirusodronami) przez nas:
- posiadają bardzo duże ilości gazu z wirusem i są tak zbudowane, że uszkodzone rozbryzną wirusem wszędzie wokół siebie
- są złożone z bardzo przeciętnych, zwykłych, najbardziej normalnych materiałów konstrukcyjnych
- ich moduł kamuflażu jest najbardziej pospolitym i podstawowym w kosmosie, sądzimy, że niczego lepszego nie są w stanie przemycić na Hakassi dzięki wspaniałej pracy służb naszych przyjaciół, bo lepsze systemy kamuflażu są bardzo charakterystyczne i skomplikowane, a te podstawowe mogą być przywożone w częściach do łatwego montażu na ziemi
- posiadają naprawdę świetne miotacze linek z hakiem, przerobione na ciskanie prądem w złapane cele
- mają podstawowe oprogramowanie, mogą być sterowane przez operatora na duże odległości, ale mogą też myśleć samodzielnie jak proste boty szpiegowsko-infiltracyjno-skrytobójcze
- miotacze gazu są znakomite i doskonałe, nic dziwnego, bo nawet najlepszy sprzęt tego rodzaju jest w miarę prosty i w komponentach pojedynczych nie do poznania (mimo że drogi)


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Orn Radama
Awatar użytkownika
Ashtar Tey
Rycerz Jedi
Posty: 2169
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47
Nick gracza: Gluppor
Kontakt:

Re: Sprawozdania

Post autor: Ashtar Tey »

Adwokat Diabła - cz. II

1. Data, godzina zdarzenia: 31.03.23, 23:00-3:00

2. Opis wydarzenia:

Tekst poprawiony za pomocą wersji Premium programu Korektor. Wykup plan Pro, by usunąć tę wiadomość.

Na szczęście udało nam się omówić z Rycerz Valo wspólną, spójną wersję przed wylotem i ustaliliśmy, że ja będę nadawał ton i kierunek dyskusji, a ona wspierała mnie dodatkowymi uwagami i swoją ekspertyzą jako ekspertka do spraw Yuuzhan Vongów i ich tworów. By dobrze zrozumieć przebieg negocjacji, chciałbym na wstępie wyjaśnić przyjętą przeze mnie strategię i cele, które chciałem osiągnąć.

1. Przywożąc Thanga na Dremulae praktycznie zamknęliśmy sobie możliwość sądzenia go przez nas bądź Hakassi. Był pod ich kontrolą, w ich areszcie i straciliśmy wszelką bezpośrednią kontrolę nad jego losem. Jednocześnie spełniało to istotny cel - miało pokazać chęć do kooperacji i oddanie im inicjatywy, uspokojenie Dremulae, że uszanujemy ich finalną decyzję i nie planujemy żadnych sztuczek.
2. Wersja z robakiem miała na celu przekonanie Dremulae i Sojusz, że Thang był niepoczytalny i nie może odpowiadać za swoje czyny podczas debaty. W tamtym momencie stanowiło to najlepszą szansę do uniknięcia surowego wyroku.
3. Jednocześnie, los Thanga był dla mnie... drugorzędny. Przede wszystkim zależało mi na ratowaniu resztek naszej reputacji jako Jedi i próbie naprawy relacji z Sojuszem i Dremulae. Mój Uczeń wpadł w kłopoty w 100% z własnej winy i nie uznałem za uczciwe, by miał priorytet nad dobrem całej grupy i jej przyszłości.
4. Jedi muszą choć symbolicznie poprzeć wprowadzenie ustawy i próbować uzyskać jakikolwiek wpływ na jej finalny kształt, bo na ten moment nasza pozycja negocjacyjna miała zerową wartość.
5. W kwestii ogólnego podejścia, zero konfrontacji, zero agresywnej obrony, przyznawanie racji i pokora jako automatyczna reakcja. Uznałem, że tylko to może nas jakoś uratować.

Spotkanie miało miejsce w monumentalnej, wręcz starożytnej budowli konferencyjnej - zdecydowanie reprezentatywna lokacja i przyjęcie z honorami. Na miejscu czekał na nas Nelis Judeau, Minister Spraw Międzyplanetarnych, do którego szybko dołączył Gellisan Cader, pułkownik i reprezentant Sojuszu. Dopiero później, ze sporym opóźnieniem pojawił się również Retir Joal, asystent do spraw społecznych. Całe spotkanie obserwowała galeria z pocztem Ministrów Spraw Międzyplanetarnych i Premierów Dremulae. Pomimo nieoficjalnego spotkania za zamkniętymi drzwiami ciężko było nie czuć ciężkiej, napiętej atmosfery. Przynajmniej na początku musiałem poświęcać prawie całą swoją uwagę i koncentrację na to, by prezentować się jak poważny Jedi i dyplomata i opanować swoją... problematyczną mowę, ważąc ostrożnie każde słowo. Nie wyszło to chyba do końca najlepiej, ale to chyba i tak lepsze niż mój normalny, jąkający się wizerunek.

Przystąpiliśmy do rozmów w bardzo konkretny sposób. Minister z góry przedstawił swoje stanowisko. Thang zostanie uznany za terrorystę, publicznie osądzony i skazany na karę więzienia odbywaną na Dremulae. Było to przedstawione jako fakt, a dalsze pytanie o obiekcje i prośba o szczerość to tylko zwykła uprzejmość i protokół. Nie było w zasadzie z czym się kłócić, szczególnie gdy pułkownik jasno postawił sprawę. Z perspektywy Sojuszu Zakon Jedi praktycznie się "skończył". Współpraca z Hakassi, publiczne tragedie z Alaetą, Magnusem, Thangiem i brak obecności głównych twarzy Zakonu, które pojawiają się tylko po to, by gasić pożary wywoływane przez niekompetentnych studentów. Zupełnie niewydolna, upadła organizacja, która może i ma dobre intencje, ale ewidentnie straciła wszelką kontrolę nad swoją działalnością. Oczywiście, to wszystko z perspektywy powszechnej wiedzy o tym, co robimy, a tu niestety dominują spektakularne, medialne wpadki. Nasze sukcesy z przeszłości nie zostały zapomniane, ale po prostu zepchnięte na dalszy plan przez najnowsze wydarzenia. Jedyna inicjatywa, która jakoś się przebiła do świadomości to działalność antypiracka. Cała reszta to szereg coraz gorszych porażek.

Dalsza dyskusja i próby wyjaśnienia sytuacji były bardzo trudne. Na każdym kroku musiałem uważać, by nie powiedzieć czegokolwiek, co mogłoby zostać uznane za próby wybielenia Zakonu, jednocześnie ciągle przyznając im rację i podkreślając, że rozumiem ich perspektywę. Pierwszy, najłatwiejszy punkt to przedstawienie oficjalnego stanowiska, że jako grupa popieramy wprowadzenie ustawy, a to, co podczas debaty zaprezentował Thang nijak się ma do tego, co naprawdę myślimy. Próbowałem ich przekonać do tego, że sam wybór Thanga, patrząc na przebieg jego służby i sukcesy jako tajny agent czy negocjator nie zapowiadały tragedii podczas debaty, a skalę jego porażki należy zrzucić na robaka Vongów. Większym problemem dla ministra zdawało się nie samo wystąpienie Ucznia, ale fakt, że został przez nas w ogóle wyznaczony i zupełnie nieprzygotowany do debaty. Próbowałem zbijać te argumenty mówiąc, że Thang został przygotowany osobiście przez Mistrzynię Vile, po prostu zupełnie nie zastosował się do żadnych wytycznych ani rad. To był dobry moment na wprowadzenie wyjaśnienia w postaci robaka. W skrócie: robaka wykryliśmy z dużym opóźnieniem, stąd wcześniejsza wersja o zdradzie, bo zwyczajnie nie mieliśmy zupełnie nic innego. To nadal spekulacja z naszej strony, ale Thang zakaził się zarodnikami pasożyta z jeziora na Hakassi, a w jego głowie rozwinęło się coś w rodzaju Villipa, który w jakiś sposób zupełnie zaburzył jego rozsądek, logiczne myślenie, postrzeganie, wywołując halucynacje. Jednocześnie całą winę za przebieg debaty zrzuciliśmy na Thanga, ograniczając rolę sierżanta Rei do zastraszonej ofiary, która improwizowała podczas pokazu opętania udając "czarownika". Na tym etapie można było wyczuć dwie rzeczy u naszych odbiorców: spora chęć współpracy i dobra wola, by nam uwierzyć i jednocześnie maksymalna podejrzliwość i brak wiary w naszą wersję. Zaryzykowałem i zaproponowałem rozwiązanie. Zamiast skazywać Thanga, przedstawić wersję o robaku i zrobić z niego ofiarę Vongowego koszmaru, którą Dremulae przyjmuje na leczenie.

Minister zmienił nagle taktykę, zadając nam bardzo bezpośrednie pytanie. Czy mówimy mu prawdę? W pytaniu była wyczuwalna wyraźna groźba, coś się za nią kryło, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co. Zgodnie odpowiedzieliśmy z Rycerz Valo, że według naszego stanu wiedzy, to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie, choć oczywiście sami do końca nie wiemy co się stało i dlaczego, to tylko nasza teoria. Po usłyszeniu odpowiedzi pułkownik odpalił bombę w postaci nagrania z podsłuchu na statku, podczas powrotu z debaty. Oto treść nagrania:
Rycerz Jedi|Alora Valo (cyfronotes): Nikt nie widzial tej ustawy na oczy, a slyszalam, ze dostales ja conajmniej kilka tygodni wczesniej.
Rycerz Jedi|Alora Valo (cyfronotes): Rycerz Tey nic nie wiedzial. Mowil, ze nie slyszal, zebys rozmawial z kimkolwiek. Acz... O tym pozniej.
Rycerz Jedi|Alora Valo (cyfronotes): Panie Rei. Zaprowadze Pana. Pozniej sciagne kajdanki. Nie chwalmy sie, ze to sciema. Nie wszystkim.
Panta Rei (cyfronotes): I my wyedy w kibelku rzucalismy pomysly jak z tego wyjsc i no, to moj pomysl byl ze moze kierownik Glaur opetany jakis czy chory na glowe.
Wszyscy mogą się domyślać na jak niebezpieczny i grząski grunt wkroczyliśmy w tym momencie. Każdy, nawet najmniejszy błąd, najmniejsza niespójność w zeznaniach oznaczała koniec. Jakimś cudem udało nam się z tego wybrnąć. Niespójność w wypowiedzi sierżanta zrzuciliśmy na to, że nadal bał się Thanga i dopiero po powrocie na Hakassi wyjawił prawdę, że to nie był jego pomysł. Trochę trudniej było z częścią Rycerz Valo, którą przypisaliśmy skrajnemu szokowi po debacie i temu, że na tamtym etapie sami zupełnie nie rozumieliśmy co i dlaczego się stało. Niestety, wzmianka o braku przygotowania położyła cień wątpliwości na nasze zapewnienia, że Thang był przygotowany do debaty, a jego bezsensowne argumenty to tylko i wyłącznie wpływ robaka. Byliśmy w sytuacji patowej. Nie mogli wprost zarzucić nam kłamstwa, bo nie mieli na to żadnych dowodów, a badania potwierdziły obecność robaka Vongów. Jednocześnie widzieli doskonale wszystkie luki w naszych zeznaniach, które w najlepszym wypadku świadczyły o skrajnym bałaganie i chaosie po naszej stronie. Teza o upadku Zakonu nadal pozostawała w pełnej mocy. Głównym problemem było to, że nawet jeśli ta trójka uwierzy i poprze naszą wersję, nijak ma się to do tego, w co wierzy opinia publiczna. Tutaj podsunęliśmy ryzykowne rozwiązanie - przeprowadzenie operacji usunięcia robaka przed kamerami, na żywo, w obecności licznych ekspertów i lekarzy po to, by pokazać ludziom namacalny dowód potwierdzający naszą wersję. Pominę tutaj tonę skrajnie paranoicznych wersji i wątpliwości, które musieliśmy uspokajać, zapewniając, że związany Thang pod narkozą nie stanowi żadnego zagrożenia. Przyszła pora na ostateczną ofertę z ich strony.

1. Oficjalne przyznanie się Jedi do błędów w organizacji i komunikacji, podziękowanie Sojuszowi i Dremulae za zrozumienie.
2. Wyrażenie oficjalnego poparcia dla ustawy i możliwość "skromnego i pokornego" zgłoszenia naszych zastrzeżeń.
3. Organizacja sympozjum i operacji na Thangu, z najwyższymi środkami ostrożności.
4. Oficjalne oświadczenie, że Thang zostaje w stu procentach przekazany w ręce Sojuszu i Dremulae, na ich zupełnej łasce, za co Jedi jeszcze oficjalnie dziękują.
5. Wszystkie oświadczenia mają paść ze strony legend Jądra: Mistrzyni Vile, Uczennicy Saarai, Rycerz Valo.
6. Finalny los Thanga w pełni zależy od oceny lekarzy i psychiatrów. Jeśli zostanie uznany za dostatecznie poczytalnego, zostanie osądzony i poniesie pełną odpowiedzialność za swoje czyny.

Poprosiłem o parę minut na dyskusję z Rycerz Valo w cztery oczy. Rycerz miała tu spore wątpliwości czy nie przyznajemy się do zbyt wielu rzeczy, czy nie jest to za mocne pochylenie głowy, ale w mojej ocenie nie mieliśmy tak naprawdę żadnego wyboru. Przyjęcie tych warunków to jedyny scenariusz, w którym utrzymujemy jakiś kontakt z Sojuszem jako organizacja i nie zostajemy zdelegalizowani czy zupełnie wyrzuceni z ich terytorium. Wszelka odmowa na tym etapie byłaby zupełnie pusta. I tak nie mieliśmy żadnej pozycji, by móc wywrzeć na rozmówców jakąkolwiek presję. Każdy upór byłby tylko pustą demonstracją. Ustawa i tak przejdzie. Thang i tak jest już w ich areszcie. Opinia o Zakonie i tak jest beznadziejna. Trzeba było brać to, co udało się uzyskać i próbować wykorzystać resztki dobrej woli do naprawy i odbudowy naszej reputacji i resztek zaufania do Jedi. Zaakceptowaliśmy powyższe warunki i wnioski i po zakończeniu najcięższej dyskusji w moim życiu mogliśmy wreszcie wracać na Hakassi. W mojej ocenie to, co udało się osiągnąć to i tak był najbardziej optymistyczny scenariusz. Los Thanga zależy już teraz tylko i wyłącznie od niego samego. Przynajmniej dostał jakąś szansę, nawet, jeśli marną i nawet, jeśli na nią nie zasłużył.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Część pierwsza raportu zostanie opublikowana przez Rycerz Valo.

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Ashtar Tey
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Aurożerca i Hakassi vs. wirus Sektora

1. Data, godzina zdarzenia: 29.03.23, 21:00-0:00 | 30.03.23, 21:00-0:00

2. Opis wydarzenia:

Kolejny z serii pomysłów mojej Mistrzyni – dziwaczny i genialny w swojej prostocie. Mistrzyni pamiętała, jak dawno temu Thon w swej wodnej postaci potrafił wejść w ciało eopie i wyciągnąć z niej wirusa. Postanowiła spróbować jakoś sprawdzić, czy dalej to potrafi, aby pomóc Radamie i Reave’owi. Oczywiście, było tu wiele niewiadomych. W końcu to już nie wodny Thon.

Eksperyment Mistrzyni przyszedł w ostatniej chwili. Radama był w tragicznym stanie. Wirus był już o krok od mózgu i właściwie było już jasne, że albo tego dnia coś się nam uda, albo będzie trzeba gnać do szpitala próbować go zahibernować, nim wirus zabije mu mózg i zdechnie w męczarniach. Odczyty z ekranów były nieopisanie tragiczne… i stan samego Radamy też. Nie potrafił już wydusić słowa i nawet nie wiedział, że bełkocze. To był moment serii „teraz albo nigdy”.

Mistrzyni nie miała wielkiego problemu z przekonaniem Thona do dołączenia do nas w ambulatorium, gdzie leżał zdychający już powoli Zabrak. Byliśmy mocno optymistyczni, bo wirus w żaden sposób nie dotyka innych stref ciała, narządów, ogólnej wydolności, a w zakresie wytrzymałości na łomot Padawan Radama to top naszej grupy. Co prawda „wchodzenie” Thona w pacjentów, jak wie każdy po naszej Bitwie O Thona zostawia ciężki odcisk dla organizmu, ale byliśmy sami z tylko jednym pacjentem, nie hordą taśmową, z pacjentem z wytrzymałością przewyższającą tamtych czterokrotnie i dwoma Uzdrowicielami i przygotowanymi już lekami.

Pierwsze etapy były niepokojące i martwiące. Thon wyglądał, jakby zaczął się rozsypywać, jakby działo się z nim coś bardzo złego. Ale zaraz zrozumieliśmy o co chodzi. On… zaczął racać do swojej pierwotnej formy. Chmurki z Prakith. Przekształcał się i zmienił w tą starodawną chmurkę, jako która wszedł w organizm Padawana Radamy… i zaczął walczyć. Organizm zaczął dostawać potężny łomot, a my nie mieliśmy bladego pojęcia co się dzieje. Od razu zacząłem aplikować leki, a Mistrzyni wspierać go Mocą. Mieliśmy wszystko po naszej stronie i poszło gładko. I Ornowi i Thonowi nic się nie stało, a Thon, jakimiś chorymi, bolesnymi przekazami, których nie umiem nawet opisywać… mniej więcej zobrazował nam, co zrobił. Nie mógł wydostać wirusa, bo wirus stał się wewnętrznym składnikiem komórek wewnątrz nerwów. To co zrobił, to relokacja nerwów. Przeniósł pojedyncze chore nerwy z całego ciała do nóg, a te zdrowe z nóg… wstawił na miejsce tych chorych. Tak, brzmi jak chora fantastyka. Tak, przy Thonie to nic nowego. Radama zaczął kontaktować z rzeczywistością. Thon po prostu go ocalił, to tyle, to wszystko, żadnych filozofii, nie będę pisał żadnych dramatów. Thon ocalił mu życie jak dobry kolega i przyjaciel.

Tego samego podjęliśmy się z Reavem, który jest co prawda znacznie mniej chory, ale jego organizm to ruina… i tu już się przeliczyliśmy. Reave zaczął szybko umierać od obecności Thona w swoim ciele. Mistrzyni go uzdrawiała, ja pakowałem maksymalne dawki leków. Po chwili namysłu zacząłem pakować nawet jeszcze więcej, biorąc poprawkę na to, że wsparcie Mocy rozpędza wszystkie procesy, w tym trawienie leków. Ale Reave wciąż umierał – był jak typowy pacjent Thona, ale ten z najniższych możliwych kategorii. A wsparcie Mocy słabsze niż kiedykolwiek. Nie wiedząc co zrobić więcej, sam też dołączyłem do Mistrzyni w próbach utrzymania Reave’a przy życiu podczas działań naszego entropicznego przyjaciela znikąd… I… I to tyle. Zemdlałem. Mistrzyni też. Skutki poznaliśmy następnego dnia, zbierając spuchłe plecy z gleby, gdy dołączyli Glauru i Valador...

~Uczeń Jedi Fell Mohrgan




Parę dni temu mieliśmy w ambulatorium dalsze mmm... posiedzenie w sprawie wirusa, kiedy to udało się ustalić kilka dodatkowych faktów. Nic jeszcze przełomowego, ale z pewnością dającego nadzieję. Przy rozmowie byli Mistrzyni Vile, Uczeń Mohrgan, oraz Uczeń Glauru i ot mmm... debatowaliśmy o sprawach bieżących, szczególnie o trwającej u nas walce z wirusem Sektora. Dla wygody przekazu, wypunktuje najważniejsze informacje, czy dane które przekazał nam pan Makiru Haname późnym wieczorem, kiedy to się skontaktował z nami, gdy jeszcze byliśmy w ambulatorium.
  • Wpływ Ducha z Jeziora był zbawienny zarówno dla Orna, jak i tym bardziej Nalika. Thonowi udało się przenieść zakażenie wirusem i skupić go w kończynach dolnych, naszych cennych Jedi. W badaniach oparłem się na wynikach Nalika i tamtego dnia wyglądało to tak, że jego prawa stopa, oraz lewa kończyna dolna poniżej kolana utrzymywały zakażenie. Wedle też moich późniejszych szacunków, te mmm... bariery, które Thon postawił winny wytrzymać zakładam dwa, może trzy tygodnie? Później muszą zostać odnowione (co nie jest zdaje się możliwe), jeśli ich organizm wytrzyma, albo jeszcze bardziej rozwinięta infekcja uderzy dalej, a to mmm... może mieć tragiczne skutki. Tyle dobrze, że organizm Orna jest wytrzymalszy niż wyniszczonego przez klimat Quesh, Nalika, a zatem gdyby wskazania Orna były tragiczne, to można go zahibernować, by mógł w ten sposób doczekać powrotu Mistrzyni Vile i Ucznia Mohrgana z Kuźni.
    Niestety, gdy rozmawiałem z Mistrzynią Vile, to zrozumiałem, że działanie Thona było mniej, lub bardziej jednorazowe i nie możemy ochronić ich w ten sposób ponownie.
  • To daje nam też pewną drogę rozwiązania już w tej chwili. Tragiczną, bo tragiczną, ale jak widziałem na odczytach skanerów, całość infekcji dzięki działaniom Thona została skupiona w dystalnych częściach kończyn Orna i Nalika, więc jeśli nie będzie innego ratunku, szpital rządowy, lub ja, moglibyśmy wykonać zabieg odjęcia kończyn, a tym samym pozbycia się samej infekcji przed pęknięciem barier Thona. To jednak smutna ostateczność. Lepiej stracić nogę, czy oko zamiast życie.
  • Skontaktował się z nami jeszcze Makiru Haname z KZB, aby przekazać kilka dodatkowych informacji i wniosków. Z tych wynika, że (co zauważył Uczeń Glauru) przebieg choroby jest podobny dość do popularniejszej choroby, w postaci gruźlicy. Do zniszczeń w korze mózgowej dochodzi gwałtownie i głównie w obrębie płatu czołowego mózgu. W chwili, gdy u pacjenta wystąpią objawy napadów dzikiej agresji i sięgania po przemoc, to pacjent nie jest już z medycznego punktu widzenia do odratowania mmm... Chyba, że Moc miałaby jeszcze coś do powiedzenia?
    Obiekty badań u których wystąpiły już te ostateczne objawy, utrzymywały się na nogach jeszcze przez dwie doby, aż zapadły w śpiączkę, a potem zdechły z powodu niewydolności układu oddechowego i krążeniowego. Oczywiście, możemy się trzymać nadziei, że u nas te procesy będą zachodzić wolniej.
  • Pan Makiru powiedział, że wynalezienie w tej chwili skutecznej metody leczenia graniczyłoby z cudem, ponieważ będzie wymagać czasu, którego mmm... zwyczajnie nie mamy, ale są już blisko złożenia do kupy leków spowalniających postęp choroby, o nawet 70%! To moim zdaniem napawające nadzieją wieści.
  • Emm... Dodatkowo Inkwizytor Bart dobrowolnie zaraził się wirusem ścierw korporacyjnych, aby służyć jako dodatkowy obiekt badań, by być może przekazać nam swoje własne, cenne obserwacje co do przebiegu zakażenia. Mistrzyni Vile wspomniała, że dzięki potędze i opanowaniu zdolności w Mocy Mistrza Barta, ten będzie w stanie pozbyć się infekcji z własnego ciała w dowolnym momencie mmm... Tej sztuczki nie może jednak powtórzyć na innych.
~Padawan Magnus Valador

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Fell Mohrgan | Padawan Magnus Valador
Obrazek
Awatar użytkownika
Ashtar Tey
Rycerz Jedi
Posty: 2169
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47
Nick gracza: Gluppor
Kontakt:

Re: Sprawozdania

Post autor: Ashtar Tey »

Adwokat Diabła - epilog

1. Data, godzina zdarzenia: 14.04.23, 22:00-23:30

2. Opis wydarzenia:

Raport jest w formie nagrania głosowego. Miejscami słychać w tle jęki i skrzypienia walącej się bazy, co utrudnia zrozumienie niektórych słów.

Odbył wczoraj holoroz-roz-rozmowa z porucznik Zival Nasuri w sprawie Thang, us-us-ustawa i t-t-tak dalej. S-s-s-sam po-porucznik ponoć kiedyś pracował z Tanna w sp-sprawie dramat na Pra-prakith z Revin Sarst.

Oto naj-na-najważniejsza wnioski:

1. Prz-prz-przesłuchania Th-thang i b-b-badania wy-wy-wyszły tr-tragicznie. Prz-prz-przedstawił ja-ja-jakaś zm-zmyślona w-w-wersja o r-r-robak, w kt-której t-ten w-w-wypalał mu kw-kwasem g-gardło podczas d-d-debata, a na-na-następnie uci-uciekła podczas r-r-rozmnażanie. O-o-oczywiście, b-b-bardzo łatwo udowodnili, że to kł-kłamstwo, więc st-stracił swoja o-o-ostatnia szansa. Wy-wyszedł na zd-zdrowa o-o-osoba bez ża-żadna uszkodzenia, kt-kt-która po prostu kł-kłamie. Sw-swoja droga, w nasza w-wersja też nie wie-wierzą, w-w-wyczuwają kł-kłamstwo albo co na-najmniej w-w-wykorzystanie zbieg o-o-okoliczności. Nie z-z-zależy im je-je-jednak na dr-drążenie i ud-udowadnianie nam czegoś, na sz-szczęście.
2. Pr-pr-proces zo-zostanie u-u-utajnion, że-żeby uniknąć nasza ko-ko-kompromitacja. Cytu-tu-tuje "We-według naszego Działu Pr-Prawnego, pr-pr-prawie na pewno prawo Dremulae oskarży pana G-G-Glauru o *spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, wo-wo-wodnym lub powietrznym*. Sprawca podle-le-lega karze pozbawienia wolności od pół roku do sześciu lat z-z-z-zależnie od czynników takich jak: umyślność, skala katastrofy, możliwość zapobieżenia tragedii prz-przez winnego, zdo-zdolność przewidzenia czynu przez sprawcę." Dre-dremulae da-daje nam mo-możliwość w-w-wysłania o-o-obrońcy z po-po-potężne zastrzeżenie, że po-po-powinien to być t-t-tylko pa-pa-pasywny o-o-obserwator. W-w-wszelka o-o-obrona nie ma sens i mo-mo-może nas ty-ty-tylko pogrążyć. P-p-ponoć tr-tr-trafiła do nich s-s-sugestia od O-o-orn, by o-o-obrońca był Ma-ma-magnus, że-żeby pokazać, że my g-g-go nie chowają. Ma tu t-t-tylko je-je-jedna za-za-zastrzeżenie co do je-je-jego zakażenie wirus. Gd-gd-gdyby c-c-cokolwiek się st-st-stało, to k-k-k-koniec. W-w-wysłanie Magnus to d-d-dobra pomysł, ale być mo-mo-może trz-trzeba ich uprzedzić o wi-wi-wirus? Mo-mo-można przy okazja coś u-u-ugrać w sp-sprawie Se-sektor i u-u-u-ustawa, po-po-pokazać za-zagrożenie wy-wynikające choćby z pu-publikacja lokalizacja b-b-baza.
3. O-o-operacja u-u-usunięcia robak o-o-odwołana, a-a-ale po-po-porucznik su-su-sugerował pu-pu-publicznie iść w na-na-nasza w-w-wersja dla r-r-rozmydlenie sprawa, mó-mówiąc o mo-mo-możliwość ja-jakieś nie-nieznane, dł-dł-długofalowe efekt.
4. W hi-hi-hipotetyczny sce-scenariusz, gdy Th-th-thang wychodzi na w-w-wolność, mo-mocno do-doradzają pe-pe-pełna izolacja tw-twarzy, by nie dało się go r-r-rozpoznać. Na-na-najlepiej z o-o-osądzenie i st-stosowne ka-kary z nasza str-strona i ja-jakimś dzia-działaniem na rz-rz-rzecz r-r-rodzin po-po-poszkodowani. Za-za-zasugerował c-c-co najmniej za-zadośću-u-uczynienie fi-finansowa i za-za-zakaz d-d-dożywotnia publiczne w-w-wystąpienia. Być mo-mo-może więcej ka-kara. Za-zależy czy i w ja-ja-jaki stan wróci.
5. Ze wz-wz-względu na sytuacja, u-u-udało się o-o-odroczyć pr-pr-procedowanie u-u-ustawa. Mi-mi-minister i premier Ju-ju-judeau zg-zg-zgodzili się na na-na-nasza pu-pu-publiczna wystąpienie w głównej stacji planetarnej, Dremulae Public One w f-f-formie wywiad o cała sp-sp-sprawa. To n-n-nasza o-o-okazja, by mieć na-nadal jakaś wpływ na tr-treść i kształt ustawa. S-s-sam So-sojusz nie u-u-ufa ustawa, wi-wi-widzą podejrzane zw-zw-związki z Se-se-sektor i ze-ze-zewnętrzna naciski.
6. Na koniec po-po-podaje r-r-r-raport o stanie pr-pr-procedowania ustawa w Jądro. Ustawa musi przejść t-t-trzy progi - ponad poł-połowa światów musi ja zaa-zaa-zaakceptować, ponad połowa pop=populacji bezwzględnej, a następnie musi być zaakce-ce-ceptowana przez Se-Senat całego Sojuszu Galaktycznego.
- Prakith - ustawa po peł-peł-pełnym procedowaniu przez wł-wł-władze. O-O-Odrzucona. Prakith w-w-wniosło poprawki, w których w skrócie d-domaga się del-del-delegalizacji Zak-Zak-Zakonu Jedi, a ustawa Kontrola Mocy została uzna-na-nana za miękkie lewactwo.
- System Odik, tutaj-aj-aj tez bez zaskoczenia. U-U-Ustawa w całości odrzucona i uznana za skandal. Gab-Gab-Gabinet Premiera ogłosił Miesiąc Sza-Sza-Szacunku Jedi, wyw-wywieszanie portretów boh-bohaterów z Bitwy o Odik wszędzie, programy o Jedi w jedynej odi-odi-odikanskiej stacji... I tak dalej, dł-dł-długo by wymieniać.
- System Sym-Sym-Symbia - ustawa zaakceptowana w całości.
- System Kuar - mandaloriański graj-graj-grajdoł pod kuratelą - ustawa odrzucona w całości, ale... sa-sa-samo Kuar ma zawieszone praw-praw-prawa członkowskie i ich gł-głos póki co i tak-tak-tak się nie liczy. Historia Tanny Saarai, Denarska Okka'rina, Ratt-Ratt-ratt-atakan...
- System Cesarzowej Te-Tety, czy tez System K-K-Koros - ustawa w tr-trakcie procedowania.
- S-s-system Vulpter - ustawa w trakcie procedowania, dużo zastrzeżeń póki co.
- Sys-system Cambria - ust-ustawa zaakceptowana.
- System Ott-Ottabesk - ustawa wciąż w tr-tr-trakcie procedowania, ra-ra-raczej pojawi się dł-długa lista zastrzeżeń.
- System Oj-Oj-Ojom - ustawa w trakcie pr-pr-procedowania.
- Sy-sy-system Constancia, a raczej je-je-jego resztki - ustawa zaakceptowana.
- Syst-st-stem Khomm - podobnie.
- System Za-Zamael - jest tak zniszczony i zr-zr-zrujnowany, ze na razie na-na-nadal nie do końca wykształciły się praw-praw-praworządne władze.
- System Dul-Dul-Dulvo-vo-voyi-yi-yi-yi....nn - ustawa zaak-zaakceptowana.
- System Bes-Besero - ustawa w trakcie procedowania, raczej poj-pojawia się jakieś mar-mar-marginalne zastrzeżenia.
- Syst-system Iope - ustawa od-odrzucona.
- System Jerr-Jerrilek - ustawa w trakcie pr-pr-procedowania.
- S-s-system Crystan - zgłoszony sz-sz-szereg poprawek.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Ashtar Tey
Awatar użytkownika
Alora Valo
Rycerz Jedi
Posty: 941
Rejestracja: 23 gru 2016, 17:21
Nick gracza: Oem

Re: Sprawozdania

Post autor: Alora Valo »

Adwokat Diabła - cz. I

1. Data, godzina zdarzenia: 31.03.23, 21:00-23:00

2. Opis wydarzenia:

To będzie stosunkowo krótki wpis, dotyczący niespodzianki, która spotkała nas po dotarciu na Dremulae, razem z Rycerzem Ashtarem, sierżantem Rei, resztą jego oddziału i zabezpieczonym Padawanem Glauru.

Wskazane nam zostało lądowisko, hangar zatopiony kilkanaście metrów pod ziemią, z daleka od cywilizacji. Wbrew temu czego się spodziewałam, nie czekał na nas żaden komitet powitalny, który miałby odebrać Thanga. Po opuszczeniu statku spotkała nas cisza, pustka. Przynajmniej w pierwszych kilku minutach po lądowaniu. Jedno lekkie zdziwienie szybko zostało zastąpione kolejnym, wiele większym. Ze strony drzwi hangaru doszedł nas nagły świst, zaraz po nim wybuch. Rakieta, która razem z eksplozją rozpyliła w całym hangarze nieznaną truciznę. Czy może coś zbliżonego do gazu łzawiącego? Ten szybko opadł, oplebił sporą część podłogi, statek, w tym też mnie i Rycerza Ashtara - tylko my wyszliśmy na zewnątrz. Substancja wydawała się mieć wpływ… odurzający, osłabiający. Udało mi zrzucić z siebie sporą część, lecz ta już zdążyłą najwidoczniej wkraść się do krwioobiegu.

Za pierwszym uderzeniem podążyła trójka osób. Najemnik, znany nam już droid i jeden YVH. Nie skierowali się w naszą stronę, ruszyli pod drzwi statku, ostrzeliwując je, chcąc przebić się. Gdy zorientowali się, że jesteśmy z Rycerzem dalej przytomni - zaczęli nawoływać, byśmy się nie wtrącali, że nie chcą nas zabić, oni chcą “tego terrorystę”. Nawet odurzeni oczywiście nie mieliśmy z Rycerzem zamiaru poddać się. Rozpoczęła się potyczka. Tutaj nieco o dziwo - nie licząc wszelkiego rodzaju granatów i rakiet, Ci nawet, gdy zdecydowaliśmy się walczyć, wciąż ostrzeliwali nas pociskami ogłuszającymi. Z drugiej strony miało to też sens. Już jedno trafienie ogłuszającą wiązką, w połączeniu z trucizną sprawiało, że ciężko było się podnieść. Walczyliśmy. Nasi nie mogli wystartować, ponieważ, parafrazując: “zgnietli by wszystkich w hangarze”. Byli dobrze wyposażeni. Karabiny szybkostrzelne, granaty termiczne, rakiety i plecaki odrzutowe. Nawet to nie powinno było być wielkim wyzwaniem, ale trucizna dawała się mocno we znaki. Jeden pocisk ogłuszający przebił moją zasłonę, ale względnie szybko udało mi się podnieść. Rycerza Ashtara też raz trafili, lecz to z mojej winy, za co przepraszam. Przewróciłam jednego z nich Mocą, a w odurzeniu nie zauważyłam, że Rycerz też stał obok niego i razem z nim w podmuchu energii kinetycznej został posłany na ziemię. Pierwszy, względnie szybko pokonany został niemobilny YVH. Pozostała dwójka na plecakach odrzutowych trzymała dystans. Trwało to… trochę. Podczas jednego z bliskich starć najemnik stracił karabin, który w ręce wziął Rycerz Tey. To było wyrównywanie szans na dystans, którego potrzebowaliśmy, by to zakończyć. Niedługo po tym na zewnątrz wybiegł też sierżan Rei, by wesprzeć odparcie ataku. Najemnik został przeze mnie ogłuszony, pozostał tylko droid. Zza drzwi hangaru przybiegł też jeden z żołnierzy Sojuszu, z naszej eskorty. W końcu Rycerz Tey dokończył dzieła, ostrzeliwując głowę uciekającej maszyny. Ciało droida padło na poszycie statku, a głowa poleciała na ziemię, kilkanaście metrów dalej.

Mniej więcej w tym momencie trucizna lekko zelżała. Ze świeższymi zmysłami rozczłonkowany droid wydał się jeszcze bardziej znajomym. Po bliższych oględzinach szybko trafiło to do mnie. Była to ta sama maszyna, która przed laty wspierała najemnika Tureynula. Tego samego, który nękał nas w ruinach, w których znaleźliśmy Pana Falxa. Wtedy pracowali najprawdopodobniej dla Bisa i Azatu. Ostatnim razem jak go widziałam - uciekał wraz z pozbawionym głowy panem, po ataku na Sentinela.

Niestety, nie wpadłam na to w tamtym momencie, że rdzenie droida mogły być zabezpieczone na wypadek złapania. Gdy walka się już skończyła, jeden z żołnierzy Sojuszu podniósł głowę droida, a ta eksplodowała w odpowiedzi. Wybuch był na tyle potężny, że wojskowy zginął na miejscu, rozczłonkowany, poszarpany.

Po zabezpieczeniu ogłuszonego najmity opuściliśmy hangar wraz z naszym kierowcą, który zabrał nas na miejsce spotkania.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Po spotkaniu dowiedzieliśmy się, że złapany przesłuchany najemnik zdecydował się współpracować z władzami. Twierdził, że został wynajęty do tej roboty przez kogoś na Hakassi. Przez Galaapira? Bardzo możliwe. Tego jednak się nie dowiedzieliśmy, tego im nie powiedział, może sam nie wiedział. Skąd wiedzieli, że wylatujemy, gdzie wylatujemy i jak znali miejsce lądowania? Też nie wiadomo. Hangar podziemny, do którego zostaliśmy skierowani był opustoszałą, położoną z dala od cywilizacji starą, nieuczęszczaną bazą wojskową. Jedynie zaangażowani w całą tą sytuację i nasz odbiór znali szczegóły jego położenia. Pytania bez jednoznacznej odpowiedzi.

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Alora Valo
Obrazek
Awatar użytkownika
Liren Monper
Padawan
Posty: 57
Rejestracja: 17 gru 2022, 19:50

Re: Sprawozdania

Post autor: Liren Monper »

Walka o leki

1. Data, godzina zdarzenia: 12.04.23, 23:00-1:30

2. Opis wydarzenia:

A więc nareszcie ze strony Korpusu Zagrożeń Biochemicznych nadeszła pomoc. Wezwano nas do miasta Ehego, gdzie mieści się ich siedziba i laboratorium, aby odebrać pierwszą porcję leków.

Niezłym szczęściem, na wezwanie odpowiedzieliśmy: pan Slorkan, pan Radama i ja. Pięknie się złożyło, dwójka największych wraków mogących polecieć tam wypić to natychmiast po odbiorze. Pan Slorkan natychmiast zapakował nas do EV-1 i ruszyliśmy na miejsce.

Wylądowaliśmy, EV-1 trafił do podziemnego hangaru na południu miasta, a stamtąd pieszy spacer. Nie będę rozwodził się o miejscu, do którego dotarliśmy i kadrach, jakkolwiek bardzo mili panowie, zaczynam odrobinkę rozumieć, czemu tak lubicie tych imperialistów. Raczej nie ciekawi was to za bardzo. Liczy się sedno, czyli lek.

Załoga KZB pod dowództwem pana Makiru Haname dostała pakiet więźniów z Sektora Korporacyjnego, który pojmaliście przez ostatnie miesiące. Poprzerzucałem sobie raporty, żeby rozpoznać kto był kim i nawet wam ładnie wypiszę.
- Chistori, Vrryx Prolli – złapany przez pana Cryxena w jego zasadzce
- Twi’lekanka, Semonian – jak wyżej
- Ongree, Zah-Ner – złapany przez pana Cryxena w trakcie poszukiwania grupy od nadzoru satelitarnego
- Kilius Nurin – przekupiony pracownik firmy CommThrow, zgadnijcie przez kogo złapany
- Hasan Lamarin – pilot B-Winga, który ostrzeliwał bazę gdy koledzy ukradli Kaan-Wing, złapany przez… niespodzianka, pana Mohrgana i panią Alnę
- jakiś terrorysta strzelający w centrum handlowym.

Załoga KZB wykorzystała ich wszystkich jako obiekty doświadczalne do śledzenia pracy wirusa. Po dodatkowym namyśle bez środków przeciwbólowych, bo mogłyby zaburzać prace. Okej, szczerze mówiąc, nie rusza mnie to. Tak, wiem że pana Panvo rusza, wiem że pan Cryxen jest niepewny i tak dalej. Szczerze, ludzie, mam to gdzieś. Nie obchodzi mnie to. Nie, nie jestem jednym z tych, którzy wrogów wkręcą w wentylator hipernapędu. Ale ci goście, tak, mam ich w dupie, cieszę się, że dzięki nim można było opracować coś co sprawi, że ja i Radama jeszcze nie zdechniemy. Gdyby to byli po prostu żołnierze wroga na humanitarnej wojnie, gdyby prowadzili jakąś vendettę za stare krzywdy, gdyby prowadzili przynajmniej jakąś urojoną vendettę, dobra. Ale ci ludzie, te zwierzęta, leciały zamordować niewinnego jaszczura o którym nic nie wiedzieli, za kasę. To śmiecie, które poszły mordować pana Cryxena za forsę, współpracownicy gości, a jeden z nich uczestniczył nawet w rozstrzelaniu niewinnych szarych robotników którzy po pracy poszli do centrum handlowego pooglądać se ciuchy i śmigacze, by „wnerwić Jedi”. Mam ich w dupie. Może czyni to ze mnie marnego Jedi, przykro mi, jestem Adeptem, zwykłym gościem, który uważa się za całkiem moralnego. Jestem pierwszy do obrony jakiegoś zwykłego złodzieja przed przemocą i nie mam sobie nic do zarzucenia.

W każdym razie, bo nie to chcieliście słuchać.

Lek opracowany przez Korpus Zagrożeń Biochemicznych Hakassi winien hamować rozwój wirusa i spowalniać degradację układu nerwowego. To jednak tylko wstępna, prymitywna beta wersja, nie mamy co liczyć na cuda. KZB nadal nie umie wyselekcjonować ściśle tego wirusa, jedyne póki co co mają, to zahamowanie jego rozwoju razem z zhamowaniem rozwoju, reprodukcji i funkcjonowania wielu innych rzeczy. Oddziałuje na cały „transport aksonalny odśrodkowy”. Taak, cokolwiek to jest.

Lek może wywoływać nawałnicę efektów ubocznych. Będzie zaburzał transmisję większości neuroprzekaźników. Substancji odpowiedzialnych za humor, za spanie, niebycie wariatem, apetyt. Może powodować też potężne zaburzenia pracy serca, z uwagi na to, że defekty w transmisji noradrenaliny, acetylocholiny mogą całkowicie zaburzyć jego rytm. Także z hormonami będzie problem. Największym niebezpieczeństwem mogą być zachwiania w transmisji glukagonu, ale i tyroksyny. Mam nadzieję, że te nazwy mówią coś mądrzejszym medycznie niż ja. Rezultat jest jednak jeden – hamujemy drogę wirusa przez organizm, bo hamujemy też w organizmie wiele więcej.

Możliwe są napady ostrych zaburzeń percepcji. Zawały serca, arytmia, omdlenia. Może dojść nawet do zagrożenia życia. Narządy trzeba stymulować bezpośrednio, bo przekazywanie substancji w całym organizmie będzie popsute. Ewentualna pomoc farmakologiczna… nie będzie działać. Także, no. Za kupiony nam czas będziemy surowo płacić. Ale nie mamy wyboru.
Mimo to, nie muszę mówić. Dla nas to zbawienie, nawet jeśli… grubo opłacone. A Hakassi pracuje dalej nad dalszymi badaniami. Nie wygląda to tragicznie. Wypiliśmy co mogliśmy od razu.

To powinien być koniec tego raportu, ale jednak nie.




W hangarze zaczaiła się na nas jakaś catharska kobieta. Iiii się zaczęło pieprzone show.

Dowiedzieliśmy się, że łatwo było nas znaleźć, bo „wasze aury są tak pokrzywione przez tą waszą chatkę, że czuć je z drugiego końca miasta”. I że chce tylko tych leków, nie chce robić nam krzywdy i w ogóle. To tylko serdeczna, koleżeńska barykada wyjść i uprzejmy rabunek leków bez których zdechniemy, nie? Niespodzianka, nie pasowała nam za bardzo ta oferta.

No i się zaczęło. Rycerz Jedi z trwałymi urazami zmysłów i rzyganiem od nadmiaru świateł, Padawan z na wpół sparaliżowanymi nogami i palpitacjami oraz Adept umiejący sparować dwa ciosy mieczem. Pan Slorkan wziął całą walkę na siebie i… to było coś innego niż to z opowieści Arcyksięcia Rubieży i Jaszczura Alfa. Nie jak pan Magnus, który został ponoć gładko zdeptany, gdy skończyła się amunicja na trwanie w impasie. Nie jak Thang, który został ubity w gładkim pojedynku bez szans. Pan Slorkan to była inna liga. Czysta, gładka walka, absolutne zero dominacji ze strony tej babki, twarde trzymanie gruntu, a nawet więcej: pan Slorkan wygrywał. By nie było, opieram się na *ich* ekspertyzie i komentarzach, bo ja tam nic nie odróżniam. W trakcie tej batalii, ja i Radama staraliśmy się uwolnić nas jakoś z tego hangaru. Ale nie było nam dane. Pan Slorkan co prawda dominował w walce i wygrywał, ale tej Catharce wystarczyło machnąć ręką, leciał na ziemię i tracił całą przewagę. I tak w kółko. Ciągle wygrywał, ona ciągle jakimś hokus pokus go pchała na tyły. Widać było, że jest z innej ligi, dla niej nie było problemem rzucić koszem na śmieci, gdy pan Slorkan mówi, że to dwa razy ponad jego przedział wagowy. I w końcu się stało, wojował za długo. Padł na ziemię w bólu, sam z siebie, organizm mu nie wytrzymał, a ja i Radama nie daliśmy rady odblokować wyjść.

Ciąg dalszy to tragedia. Ja próbujący wynieść pana Slorkana i Radama biorący na siebie uciągnięcie tego starcia. Catharka przekonywała go do kapitulacji, chwaląc, że walczy rozważnie i adekwatnie do sytuacji, ale faktycznie nie miał szans. Mi pan Slorkan kazał bym wciągnął go do środka EV-1, co natychmiast robiłem, po drodze broniąc leków.

Radama w końcu oberwał. Miecz wszedł w niego na wylot. I najzabawniejsze? Catharka pierwsza wrzasnęła „nie” i zaczęła lać mu tam bactę, trzymać mu tą ranę. Tak… rozumiem to tak jak wy. Wcale…

Pan Slorkan po wdrapaniu do EV-1… po prostu odpalił syrenę alarmową i walnął z działa jonowego. Gdy tylko syrena zaczęła wyć, Catharka zaczęła natychmiast wiać, bojąc się posiłków. Leki ocalały.

Wnioski: musiała czekać na nas w Ehego, wywęszyć aury. Powolna droga, problemy, postoje i wymiociny podczas drogi w obie strony z pewnością zrobiły swoje w kwestii dania jej okazji na zaczajenie się w tym hangarze. Z uwagi na to, że KZB ma siedzibę i laboratorium w Ehego, musiała czekać i polować konkretnie na okazję na podpieprzenie tych lekarstw, jednocześnie (słusznie) nie ryzykując zakradania do laboratorium wojskowego. Tutaj całą trójką mamy pewność co do tych faktów. Jej motywacja i inne, zagadka. Sama babka zwie się Vivien i dla reszty z was jest znana, ja pierwszy raz widziałem tą popapraną, dziwną babkę.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Nalik Reave
Awatar użytkownika
Fell Mohrgan
Rycerz Jedi
Posty: 274
Rejestracja: 24 kwie 2018, 21:33

Re: Sprawozdania

Post autor: Fell Mohrgan »

Jedi sterem, droidy żeglarzem, Yuuzhanie okrętem

1. Data, godzina zdarzenia: 19.04.23, 21:00-1:30 | 22.04.23, 21:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Lot na Kuźnię miał być błahą formalnością po tym jak pokonaliśmy najgorsze wyzwanie jakim było zdobyć albo perfekcyjny statek, albo perfekcyjnego pilota lub załogę… a w większości scenariuszy oba naraz, by dostać się do skrytej za najmroczniejszymi sekretami kosmosu starożytnej stacji. To miała być już tylko błoga formalność i przyjemna puenta.

Ale dobrze już wszyscy wiemy, jak wygląda życie Jedi i fakt, że składam pełen raport z popieprzonej sytuacji, zamiast szybkiego ogłoszenia do sieci wewnętrznej, trochę już zwiastuje. Tak. Było jak zwykle. Przygodowo…

Yuuzhańska korweta pod dowodzeniem Bisa i z załogą droidów i pasażerami Jedi. Właściwie już to powinno było wystarczyć za atrakcję, prawda? Ekipa droidów przybyła promem Martial z Vulpter, aby zabrać nas na bezludny kawał skały dwa systemy dalej i zacząć podróż. Mieliśmy ze sobą skompletowany przeze mnie wielki kontener z setką litrów wody, nutripastą i skafandrami. Do Kuźni dostać się można bezpiecznie albo z epickim pilotem/załogą, albo ze statkiem idealnie dużym by mieć zapas narzędzi obronnych i idealnie małym, by mieć zdolności manewrowe, ale najlepiej oba naraz. Tutaj mieliśmy perfekcyjną, idealną „maszynę” i sensowną załogę. Nie było czego się bać.

Sam start lotu był naprawdę nieziemski. Siedzieliśmy w „statku”, który… żył. Oddychał. Każdy kawałek pojazdu wokół nas pulsował, poruszał się. Wszystko było organiczne, żywe. Nie umiem opisać tego uczucia słowami, a jak wiemy, po pierwsze, mało mam uczuć, po drugie, sporo mam słów. Niech to mówi samo za siebie. Spacer po czymś, co wydawało się tętnicami ogromnego potwora, to wrażenie, które długo mnie nie opuści. Pojazd był niczym innym jak kanonierko-korwetą I’Friil Ma-Nat, raczej mniejszych wymiarów, z młodszego pokolenia. Ironia. Ta sama kanonierka bombardowała nas pod Ogrodami Jedi na Ossusie. Wydawałoby się, nie tak dawno temu.

Poznaliśmy tylko część naszej załogi droidów, która miała przed sobą naprawdę niełatwe zadanie.
- NP-M8 – przywódca tej ekipy, która najwyraźniej stanowi zabawną zbieraninę droidów działających jak samodzielna ekipa, mająca za sobą niejedne przygody przez lata. Ich marudny, traktujący organicznych z wyższością szef. Brutalnie szczery, obrzydzony swoim zadaniem i cholernie porządny w swojej robocie załogant.
- SDKP – droid-pilot na bazie naszych SDK. Tak. Jakby ktoś zapomniał, że podczas poszukiwania nadziei dla SDK okazało się, że powstały na Vulpter 15 lat temu… Na ich bazie powstał wyglądający identycznie do naszych starych kochanych SDK pilot. Co mam dużo mówić. SDK, ale pilot. Chodząca nostalgia.
- ST2-R5 – panikarz. Mały kurduplowaty panikarz. Adept Reave od razu by się z nim zakumplował, nienawidzi Glauru. Miał wybitny talent w odnajdywaniu w Glauru źródeł wszystkich nieszczęść, obecnych, przyszłych, oraz hipotetycznych. Co gorsza, szczerze mówiąc, był w tym bardzo logiczny i sensowny.
Reszty nie widzieliśmy – musieli ogarniać niełatwe zadanie współpracy z bio-okrętem pod dyrygenturę Bisa, który był ich pośrednikiem jako jedyna osoba zdolna do… do czegokolwiek w kontakcie z yuuzhańskim latającym monstrum.

A poza nimi, nasi starzy znajomi. Kurd Efe, Ralum Nege – znacie ich. Więźniowie Glauru z infiltracji u Theresse Imaginy. Ci dwaj, którzy skonfrontowali się pamiętnego dnia z Mistrzynią, która po prostu opowiedziała, co o nich myśli, czemu ich rozumie… i poszła. Oraz Moore Vry, kontakt Llyn’hana z wymiany zakładników. Znacie ich dobrze. Nie tylko ze zdrady Vergeego, ostatecznej zasadzki na Alexandra i przynajmniej tuzina innych naszych konfrontacji; to o oni towarzyszyli Azatu w finalnej bitwie w hangarze. Może za dużo wspominam kto jest skąd, ale trudno mi inaczej. Ta podróż to jedna wielka bardzo dziwna nostalgia i puenta tej historii. I tak cieszcie się, że nie opowiadam tych tuzinów…

Przegadaliśmy trochę czasu. Podjęliśmy się najróżniejszych ustaleń i dyskusji, których raczej nie ma potrzeby omawiać. Mieliśmy trochę konsternujących ustaleń z Bisem co do wypadku, gdyby jego ciało przegrało, albo gdyby ktoś nas złapał. Różne plany awaryjne, o których nie będę opowiadał, bo raczej nikt nie planuje lotu yuuzhańską kanonierką z poszukiwanymi terrorystami.

Dowiedzieliśmy się przy okazji o pewnym dodatkowym powodzie jego samobójstwa w tamtej zasadzce na Kalist. Powolne umieranie jego *ciała* jest niebezpieczne dla *niego*. Szybka, gwałtowna śmierć ciała nie powinna porazić jego samego, a w formie robaka może żyć bardzo długo. W trakcie dyskusji, Mistrzyni Vile stwierdziła, że jedną z opcji potencjalnych problemów może być atak patrolu Sojuszu na vongijski okręt.

Bancie pieprzone łajno.

Obrazek

Tak, to rakieta Sojuszu obudziła mnie w trakcie późniejszych zlewających się w mgłę dziesiątek godzin lotu pośrodku zmontowanych z ludzkiego sprzętu kwater w jednej z pulsujących, żywych jam statku. Uderzenie Sojuszu znienacka na yuuzhański okręt. W normalnej sytuacji yuuzhański najmarniejszy okręt jest legiony ponad najlepszym co nasza galaktyka ma do zaoferowania, ale nie gdy jest obsadzony najbardziej podstawowym minimum załogi.

Poczułem to bardzo boleśnie, bo obudziłem się płonąc. Płonął mój skafander, płonąłem ja. W ciele I’Friil Ma-Nat powstała dziura. Ta, w moim też. Obudziłem się, umierając na miejscu. Szczerze mówiąc, nie wiem co by się stało. Potencjalnie zdążyłbym tam umrzeć, zwęglony i z dziurawym skafandrem. Dziurawy skafander nie był zagrożeniem przy paru minutach, ale na dłuższą metę wydzieliny yuuzhańskiego okrętu zaczęłyby stanowić ryzyko. Ale nim zdążyłem zacząć się bać, to Mistrzyni zdołała wykorzystać nieludzkie pokłady sił zebrane podczas lotu. Moje dymiące, śmierdzące ciało zalewające całą jamę spalenizną i popiołem przestało się rozpadać, zaczęło się zrastać. Przestałem tam umierać jako dymiąca kupa mięcha, dzięki zupełnie natychmiastowej reakcji w może trzy sekundy od tego, jak obudziła nas ryjąca dziurę w korwecie rakieta. W tle, Moore Vry zasuwał nad aplikacją bacty, opatrunkami i wymianą skafandra. Gdyby nie agonalny ból i bezsilność, pewnie doceniłbym, że jak jedna znakomicie zgrana ekipa, Umbaranin i moja Mistrzyni współpracują na swoich wyżynach opanować smażącą mnie rzeźnię. Co zrobili… na nieopisanym poziomie. Umierałem. Byłem rozpieprzonym przez rakietę kosmiczną, dymiącym kawałem mięcha, który dzięki natychmiastowej interwencji i siłom Mocy z innej ziemi zaczął się goić i harmonizować. W ciągu kilku minut. Nie wiem jakimi słowami to opisać. Chyba się nie da. Trzeba to przeżyć… ale nie polecam.

W tle tego dramatu, Mistrzyni próbowała komunikacji z Sojuszem. Zrobiła to świetnie – Mocą. Dzięki temu genialnemu ruchowi, szybko uwierzyli w hasła, że na pokładzie są Jedi i udało się przerwać ogień, którego każde następne dziesięć sekund mogło oznaczać naszą śmierć, gdy bombardował nas krążownik Carrack i czwórka X-Wingów i to najdroższych świata, XJ3. Ale dowódca okrętu chciał dalszej weryfikacji – żeby Mistrzyni Vile, która kiedyś go spotkała, powiedziała skąd go zna. Tu to moja pamięć była lepsza. To był generał Ron Moebius, który kontaktował się z grupą uderzeniową w środku oblężenia Odika II. Udało nam się porozumieć na tyle, że zgodzili się, aby poprzez śluzę weszli negocjatorzy w naszej postaci: Mistrzyni i mojego ćwierć-truchła. Dali nam czas pozbierać moje… resztki.

Obrazek

Po trafieniu na pokład Carracka zostaliśmy odeskortowani na mostek, gdzie mieliśmy przed sobą generała Rona Moebiusa, podporucznika Minara Leo, kapitana Kona Azle, medyka Rioonika Kalasi i plutonowego Arnolda Braella z Nexu, którzy swoją drogą wrócili do Jądra po latach prowadzenia szkoleń – i zostali chyba rozbici na różne stanowiska. Nazwać sytuację napiętą to bardzo delikatne ujęcie, ale wszyscy byli maksymalnie wyrozumiali dla mojego stanu zdrowia i niezależnie od sytuacji, respekt do Mistrzyni płonął na całym pokładzie.

Mieliśmy przed sobą mało kolorową sytuację do objaśnienia. Czemu lecimy z yuuzhańskim okrętem. Jakby, już to w zasadzie wyczerpuje wszystko. Lot yuuzhańską korwetą zdolną rozpruć trzy republikańskie. Nie wiem co tu nawet dodać. Kwestia tego, że po odbiciu Coruscant wszystkie okręty i broń yuuzhańska miały spłonąć w Coruscant Prime to tylko formalny przepis prawny na to, czemu to był smród, nie jakiś fundament. Nawet bez tego, każdy chciałby by to spłonęło jako niemożliwe do opisania zagrożenie, formalne przepisy były najwyżej gwoździem do trumny. Jakby jeszcze gdzieś do kompletu doszło badanie tożsamości załogi, to mogiła.

Pewnie w tym punkcie wielu potrafiłoby pieprzyć, że to była zła decyzja, by lecieć yuuzhańskim okrętem. Nie. To była genialna idea Mistrzyni, bo czas się nam kończył. Dla Thona. Dla resztek naszej więzi z Mocą. Dla Radamy. To była jedna z tych rzeczy, dla których trzeba było poświęcić ryzyko i wybrać coś, co nie wiązało się z miesiącami biegania po prośbie. Do dziś uważam, że zrobiliśmy dobrze, a pomysł był genialny i niezbędny. Nie dość, że nie było innych opcji, to nie widzę, by w ogóle był w kosmosie statek bardziej zdatny do walki z horrorem Głębokiego Jądra. Ale… do rzeczy.

Kapitan Azle był bardzo mocno naszym sojusznikiem i to właściwie z góry. Plutonowy Braell był bardziej stonowany, ale też mocno z nami, choć potrafił zaznaczyć różnego sortu zdrowy sceptycyzm. Podporucznik Minar Leo był zdrowym, rozsądnym sceptykiem w całym tym… syfie, który słusznie uważał to za bagno i próbował przekonywać przeciw nam. Totalnie rozumiem.

Początek tych ciężkich rozmów we właściwie stu procentach leżał po stronie Mistrzyni. Nie chciałem niczego spieprzyć, to jedno. Dwa, szczerze, nie miałem kompletnie żadnego pomysłu co powiedzieć, dziura w głowie. Zaczęła Mistrzyni, z wersją, w której wieźliśmy ten pojazd na Umbarę. Mistrzyni nawijała im o Umbarze, o skrzywdzonym świecie oszukanym, zniszczonym i zapomnianym przez Republikę po całej plejadzie okrucieństw, nienawidzącym Republiki i jej następców w pełni słusznie… i o nas próbujących załatać ten dramat, pomagających Umbarze. Mistrzyni opowiadała, że Umbara z biotechnologii Vongów tworzy pożyteczne produkty. Bo to prawda. I chcieliśmy tego statku dla nich, jako nieskończonej kopalni wiedzy i materiału do ich dalszych pięknych – bo szczerze, naprawdę pięknych – prac. Dopiero później ja się wtrąciłem, z dobrą historią na temat tego, skąd ten konkretny egzemplarz – znaleziony na resztkach księżyców systemu Constancii, wyglądał na martwego, ale był jednak uśpiony i reagował na nas i dawaliśmy radę nim dowodzić. Ruszyliśmy z nim natychmiast na Umbarę, bez czekania, bo nie mamy o nim bladego pojęcia i nie wiedzieliśmy, czy jeśli będziemy czekać, to czy dalej będzie nam odpowiadał i tak dalej. Doszło do tego potem od nas trochę wspólnych historyjek o tym, że najpierw oczywiście pozbylibyśmy się dział Yaret-Kor i tak dalej i innych zasklepiaczy pokazujących odpowiedzialne, logiczne, ostrożne podejście. Trochę o tym, że wszystko już na odpowiedzialność Umbary i ich super projektów i tak dalej. Oczywiście, umówmy się, to wciąż… naciągane, delikatnie mówiąc. Ale przekonało zebranych na tyle, by dali nam do wyboru – lecieć od razu, albo czekać na reakcję dowództwa, któremu zgłoszą, co robimy. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, by chcieli naprawdę szukać czegoś więcej, niż uspokojenia swoich sumień. Wszyscy byli weteranami z Odika. Niektórzy znali nas osobiście z tamtej rzeźni, którą wspólnie przeżyli. Sytuacja była nie do opisania przekichana i koszmarna do wyjaśnienia, to prawda, ale oni też bardzo na te wyjaśnienia otwarci.

W końcu zdecydowaliśmy się, że gdy oni powiadomią dowództwo, nie mając za bardzo wyboru – my będziemy lecieć dalej, w myśl tego, że nigdy nie wiadomo, kiedy żywa korweta się „zatnie”. Po chwili pogawędki z plutonowym Braellem, pędziliśmy szybko na Kuźnię, póki nie było za późno.

Obrazek

Kontynuacja podróży po tamtym dramacie była już tylko formalnością. Formalnością spędzoną przeze mnie głównie na leżeniu w łózku w naszej pulsującej i obślizgłej kabinie wewnątrz kombinezonu i stosu bandaży z nadzieją na zebranie sił na kontynuację.

Po uporaniu się z tamtą masakrą, reszta powinna być już szybka i przyjemna, ale… ta, zapomnijcie. Kuźnia otworzyła do nas ogień. Atrakcjom miało nie być końca aż do ostatniej chwili. Kuźnia wykryła obecność Bisa na pokładzie i gdy tylko zbliżaliśmy się na kilometr do niej, turbolasery otwierały ogień. Stare turbolasery z epoki tak dawnej, że dzisiaj niejeden śmigacz ma lepsze działka, ale dość mocne, żeby nie było mowy o zadokowaniu, nie mówiąc o tym, że wpadnięcie do Kuźni jako intruzi… ekhm.

Co nam zostało? Lot w skafandrach przez kosmos. Tak, poważnie. Wyrzucenie z korwety i dryfowanie w stronę Kuźni i dostanie się po zewnętrznej konstrukcji, prosto z milionów metrów próżni i pustki. Lot przez zupełną nicość, jako obandażowane truchło w skafandrze, po wystrzeleniu jak pocisk, aby przefrunąć kilometr nicości nie mogąc za bardzo nawet sprawnie ruszyć ręką. Z wielkim stosem naszego bagażu i materiału badawczego przywiązanym do mnie i ze mną przywiązanym do Mistrzyni. I szczerze mówiąc? Wspaniałe wrażenia. Mówię to bez ironii, bez żartów. Lot przez kosmos jako jedna mała osoba frunąca przez coś takiego… nie wiem. Jest w tym coś onieśmielającego i fascynującego. Nawet gdy wydaje się, że już niewiele personalnych doznań potrafi mnie w życiu ruszać. To było coś naprawdę innego.

Pobyt na pokładzie Kuźni to zawsze coś innego. I prawdę mówiąc, czy da się to dobrze opisać? Czy umiem wam sensownie opowiedzieć, jakie to uczucie przebywać w środku czegoś, co jest wytworem starożytności sprzed czasów, gdy Moc miała nazwę, w czasach, gdy ludzkość była stosem zabawek starożytnych Rakatan? Czegoś, co Kaan przekształcił na ciche, ukryte wsparcie kosmosu w wojnie z zagładą, czemu zaordynował programy na prowadzenie badań na kilka tysięcy lat w przód, gdzie w ukryciu przed resztą kosmosu jego dziedzictwo wciąż pracuje i działa nawet gdy już odszedł? Nie jestem dobry w opowiadaniu wam o tym, czemu to piękne i nie widzę, by to było potrzebne. To rzeczy, które albo ktoś sobie wyobrazi, albo nie. Eh. I żadna różnica, czy wyobrazi.

Przejdę do tego, co większość lubi najbardziej – konkretna lista tematów. Nie będę opowiadał o szczegółach tego, jak przebiegały rozmowy z droidami na Kuźni. Droidami Kaana w różnych kolorach. Wydaje mi się, że widziałem trzy główne profile kolorystyczne, jakby oddzielne serie czy specjalizacje tych droidów, ale co znaczą? Nie wiem. Rozmowy były jak zwykle… powolne. Wymagały mnóstwa dosłowności. Droidy pracują według algorytmów rozpracowanych na tysiące lat naprzód, nie mają wiele inicjatywy, trzeba być z nimi dosłownym, precyzyjnym i podsunąć każdą możliwą alternatywę. Oczywiście Mistrzyni w tym brylowała i większość celnych koncepcji i słów była moja, ale wniosłem tam przynajmniej jedną trzecią, myślę.

Obiekt 1 – nowy zapas tkanki pana Falxa dla Thona. Pomysł Rycerz Valo. Ostatnie ogniwo, ostatni pomysł do realizacji. Tutaj obyło się bez większych problemów. Miałem próbki, stosy profili biologicznych tkanki mózgowej Falxa, w którą „tchnął” życie Azatu. Wyprodukowali tą tkankę, jedynie w postaci mazi, brei. 50 kilogramów. Te 50 kilogramów wymagało 11,783 tony z asteroidy, którą przywiozła dovin basalem kanonierka. I przy tym jakim trudnym do rozgryzienia cudem jest biologia Gen’dai, to jakoś… pasujące.
Pełen sukces.

Obiekt 2 – leki na wirusa Sektora. Tutaj była najwolniejsza i najcięższa dyskusja i najwięcej korekt, uzupełnień i chaosu. Rezultat jest jednak prosty. Kuźnia nie ma szans wyprodukować na coś takiego leku na poczekaniu, o ile w ogóle. To nie jakieś magiczne (nie w tym znaczeniu) miejsce zdolne z powietrza wytrzasnąć lek na superwirusa na miejscu. Mimo to, nawałnica danych naukowych od KZB które zebraliśmy i drugie tyle próbek pozwoliły nieco dopracować lek stworzony przez KZB. Jak mam nadzieję wszyscy wiedzą, lek od KZB działa poprzez wyhamowanie w całym organizmie mechanizmów transportu aksonalnego odśrodkowego, którym przemieszcza się wirus – uszkadzając też bardzo mocno przewodzenie innych neuroprzekaźników, informacji, powodując, że pacjent jest w nieopisanym nerwowym chaosie. Droidy Kuźni zdołały nieco bardziej lek „wyprofilować”, aby blokował mniejszą ilość normalnych niezbędnych neuroprzekaźników. Efekty uboczne, o których opowiadał Reave: w [ raporcie ] czy [ swojej pracy zbiorczej ] powinny być adekwatnie mniejsze.

Ćwierć-sukces. Mamy coś co kupuje jeszcze więcej czasu, ale wciąż jesteśmy w sferze walki o czas. Teraz bez zabijania naszych pacjentów przez leki i Radamy walczącego codziennie by nie zejść na zawał.

Obiekt 3 – ciało dla Bisa. Tu był największy kłopot i cholernie długa debata. Kuźnia mogła wyprodukować ciało dla Bisa – ale zaraz rozpoznałaby materiał genetyczny zaprogramowanego wroga i by to ciało zniszczyła. Musielibyśmy wyprodukowane ciało wykraść w walce, a wdawanie się w walkę z Kuźnią i niepewne tego konsekwencje… mówić nie muszę. Wyłączenie Bisa z listy wrogów Kuźni nie wchodziło w rachubę – wszystko było zaprogramowane tak, by po wpisaniu kogoś, nie szło go już nijak usunąć, aby żadne wirusy i inne cuda nie pozwoliły wrogom już się dostać. Finalnie jednak, po długich i ciężkich nie negocjacjach, a dyskusjach i szukaniu wytrychu, stanęło na produkcji ciała ze zmodyfikowaną biologią – na tyle, by było dalej kompatybilne, mimo zmian genetycznych o niewielkiej wadze. Poszło tym łatwiej, że okazało się, że Kuźnia ma oryginalne receptury ciała Bisa – lepsze i precyzyjniejsze. To… była niespodzianka, ale nie powinna być. Gdzie Kaan mógł tworzyć projekt ciała Bisa, jak nie na Kuźni?
Pełen sukces.

I względem tematu 2. Droidy sugerowały, że mogłyby potencjalnie wypracować coślepszego, gdyby miały obiekt badawczy do infekcji i obserwowania efektów, weryfikacji, badań – ale taka osoba… uh. Nie muszę mówić co. Rycerz Fer’hal sugerował się poświęcić. I to była… długa i ciężka rozmowa. Trudna. Ale i ja i Mistrzyni, choć z różnych powodów, widzieliśmy jedno – nie było dla nas o tym mowy. I szczerze mówiąc, z szacunku dla Rycerza nie zamierzam tutaj wnikać w powody i detale. To jego sprawa. Nie do obgadywania publicznie. Powiem tylko, że stanęło na tym, że wszyscy, włącznie z droidami, byliśmy za tym, by wziął przerwę od swojej trwającej od 20 ABY, 15 lat, służby w strzeżeniu jej, zwłaszcza, gdy Bis i Azatu nie mają już po co do niej lecieć – droga do Kostura jest zbędna, Kostur zniszczony.

Zabraliśmy się wraz z Rycerzem w drogę powrotną. Stare ciało Bisa, stworzone przez klonerów te lata temu na próbkach z naszego Alexandra przy pomocy Azatu i Ciemnej Strony, w końcu zaczęło zawodzić. Umierało na naszych oczach. Na chwilę, odruchowo właściwie, wybuchła panika – ale pamiętaliśmy, że najważniejsze to wydobyć robaka, by neurologiczny syf z powolnej śmierci nie dostał się do niego, albo wykonać szybkie zabicie. Otwarcie czaszki by wydostać robaka załatwiło temat, przy fontannie juchy dookoła.

A potem, na miłe zakończenie, posłaliśmy wszyscy razem stare ciało w kosmos, w stronę Kuźni, by turbolasery Kuźni zmieniły to ciało w pył. To stare ciało wyprodukowane przez Ciemną Stronę w walce z nami i porwaniem naszych ludzi, wyprodukowane by walczyć z nami dalej o Kuźnię.

I było coś strasznie oczyszczającego w tym, że wszyscy patrzyliśmy na to z uśmiechem.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (wybaczcie, że dopiero teraz sprawko trafia, ale krótko po misji dopadła mnie koszmarna grypa przez którą nie mogłem oddychać i spędzałem 2 tygodnie w łóżku nienadając się nawet do wejścia na serwer, ale jestem już żywy i silny i erpimy!)

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Fell Mohrgan
Awatar użytkownika
Cryxen
Padawan
Posty: 76
Rejestracja: 31 sty 2022, 21:23

Re: Sprawozdania

Post autor: Cryxen »

Losy bazy Jedi

1. Data, godzina zdarzenia: 18.05.23, 23:00-1:30

2. Opis wydarzenia:

Radary Sssentinela, nassza jedyna obecnie forma ochrony i nadzoru czegokolwiek wykazały podejrzaną aktywność na terytorium gruzów mej ukochanej bazy, mego pięknego domu na mym kochanym Hakassssi, mogąc upewnić sssię, że nie zossstało z niej nic. Kochałem tą bazę, była moim jedynym domem i nigdy nie pozwoliłbym, by issstniała po naszym odejściu. Radowałem się z okazji na to badanie.

Harin Kasssima, nasssz kiffarski kandydat zabrał sssię ze mną. Radziłem, by pozossstał na wyssspie i sssłużył tylko za łącznik, aby wezwać pomoc wojsssskową jeśli ssstracę sygnał, lecz nalegał, aby zabrać się ze mną i móc być bliżej i w razie potrzeby pomóc jako informatyk w badaniach technicznych. Zgodziłem ssssię.

Na miejssscu napotkaliśmy zwiadowców Sssektora. Dwójkę łachmytów uzbrojonych, bez wartości, ale kolejny raz udowadniających potęgę Galaapira i świetne dysssponowanie zasssobami. Ich tratwa, którą prowadzili inssspekcję, była uzbrojona w działko, tanie, marne, rozpadające sssię, może z czasssów sssprzed Wojen Klonów, ale działko. Nie zostałem okaleczony, ale prawie natychmiassst wpadłem do jeziora i przegrałem. Lecz Harina Kasssimę uznali za ssswego kamrata, wssspominając, że wiedzieli o rekrutacji jego i niejakiego „Ghazana Ompoe” (Uczniu Thangu, Ompoe to także nazwisssko jednej z ofiar twej porażki na Dremulae…!) i oferowali mu pomoc w wydostaniu ssię, myśleli że to mój zakładnik. Kiffar niessszczęsssny począł jednak przekonywać ze wsszyssstkich sssił że jesssst po sstronie Jedi, że był z nimi tylko dlatego że go ossszukano że w bazie Jedi miesssszkają wywrotowcy i ssspissskowcy imperailni… długo mu nie wierzyli. Ale w końcu ich przekonał, nawet chciał złapać za mój miecz. Po prosssstu go rozssstrzelali na kawałki. Niessszczęssssny… absssolutny… glupiec… nie umiem zrozumieć tego co ssssię sssstało… tak… żałuję go. Był głupcem, ale… ale po cóż mam nawet mówić więcej.

Udało mi się wydostać na brzeg. Nie dałem rady pokonać duetu, ale udało mi sssię zmusssić ich do ucieczki. Oddziały kapitana Umry, które regularnie weryfikują zagrożenie na jeziorze, zossstały powiadomione i złapały tych dwóch. Galaapir weryfikował ssstan nassszej bazy i chciał ssspróbować odnaleźć to co zosssstało z nassszych podziemi, po raz kolejny. Przez dawny podsssłuch w portrecie Lukiego, wykryty przez Missstrzynię Jedi Vile, musssiał kiedyś usssłyssszeć o czyhającym tam źle.

Z sssamej bazy nic nie zosssstało. Wyssspa utraciła wsszelką podsssstawową integralność. Rozbryzgi energetyczne w tamtym pamiętnym dniu domknięcia entropii abssssolutnej i przejścia cyklu narodzin przez kochanego Ducha Jeziora zdruzgotały podssstawową sssstrukturę wyssspy, a nawet część ssstruktur tektonicznych na dnie jeziora. Na dnie pływają gruzy nassszej wysssspy. Baza leżąca na dnie jessst całkowicie zapadła. Magazyn i część miessszkalna to gruzy które względnie zachowały ssstrukturę. Część centralna to jeden wielki sssprasssowany nassssyp, z którego nie idzie niczego rozpoznać. Promieniowanie radioaktywne z eksssplodowałego reaktora jesssst ogromne.

Przyssszłość która czeka tamten teren to duże ssskażenie radioaktywne, ale Wiceminister Savil Dun (podkomendny Minissstra Sherbena) ussspokaja, że czyszczenie ssskażeń radioaktywnych z reaktorów wodorowych jessst prossste i ssskażenie nie przeniessssie sssię na zewnątrz. Jezioro zossstanie oczyssszczone w góra rok. To że eksssplozja padła na jezioro uznawane jest za błogosssławieństwo.

Struktury tektoniczne wokół sssą zagrożone. Tym terenem zawładnąć mogą na lata trzęsienia ziemi. Rytuał odrodzenia Ducha Wody na zawsssze je ussszkodził. Nie ma jednak ssszansss na przeniesssienie sssię zniszczeń dalej.

Z przyczyn bezpieczeństwa śmieciowe pssseudo miasto Tuvila zossstanie zamknięte, ludność zossstała już dawno ewakuowana. Obecnie wywozi sssię ssstamtąd wsszyssstko co miessszkańcy po sssobie pozossstawili.

Rannych jessst wielu. Martwych brak, zassssługa znakomicie uporządkowanych przez ossstatnie lata sssłużb.

Ssstraty materialne gargantuiczne.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Cryxen
Awatar użytkownika
Alora Valo
Rycerz Jedi
Posty: 941
Rejestracja: 23 gru 2016, 17:21
Nick gracza: Oem

Re: Sprawozdania

Post autor: Alora Valo »

Zatrzasnąć pułapkę
Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 21.05.23, 20:00-2:00

2. Opis wydarzenia:

Plan znany wssszysssstkim jeśli nie z miesssięcy rozpraw, to z precyzyjnego podssssumowania Padawana Radamy, do którego zaprasssszam w tytule.

Russszyliśmy na miejsssce zgodnie z ideą. Rycerz Valo i Padawan Magnusss po kryjomu zabrani przez wojssskowych gdy przebrzydły droid z podssłuchem się ładował. Potem ja zabrałem ledwo żywego, umierającego już w oczach Padawana Radamę na sszybkie wydanie go wojssskowym na postoju w losowym parkingu podziemnym. Padawan Valador zosstał dossskonale przygotowany do kamuflażu. Wyglądał niezmiernie podobnie. Ssstroj Padawana Radamy zossstał przesszyty na wymiary jego ciała, cybernetyczne oko otrzymało opassskę, implant zossstał zakryty, zamalowany i zassszyty, włosssy ścięte i założone rogi prawdziwego Zabraka. Wyglądał znakomicie. Dość podobnie by w ferworze walki i dymu mógł się ssskryć.

Trafiliśmy pod elektrownię. I natychmiasssst sssię zaczęło. Wróg był przygotowany perfekcyjnie. Ledwie wylądowaliśmy, z uchylonych o milimetr wrót elektrowni popędził pocissssk. Nasssz towarzyszący nam od kiedy jesstem uczniem wierny AirSwiper zabrany jakiemuś arkaniańsssskiemu psssu, nasssz ssstały pojazd który parę razy ocalił mi życie... w pył. W sssekundę zmieniony w rozprute kawałki dymiącego gruzu. A nam nie dane było nawet sssię obejrzeć na sstarego kamrata, musssieliśmy uciekać z wystawienia na egzekucję do wnętrza elektrowni.

Wróg okazał się przebrzydle sprytny. Jakimiś metodami reaktywował podssstawowe mechanizmy budynku. Obecność działających wind i platform utrudniała nam użycie terenu.

Trzonem pościgu wroga były legendarne Droideki. Trzy, z czego jedna wcześniej skryta w środku. Legendarne droidy-niszczyciele, które nawet w inwazji yuuzhańssskiej ssszerzyły pogrom, których przedssstawiać nie trzeba. Ich ogień był do zniesssienia na odległość, na krótko, ale ssskutecznie paraliżował każdą możliwość kontrofensywy. Nawet gdyby sssię do nich zbliżyć, ich tarcze były czymś nieosssiągalnym dla nasszych mieczy... ale i tak zbliżenie sssię było nierealne. Nie mieliśmy z nimi najmniejssszych ssszansss. Mogliśmy tylko walczyć o przetrwanie. A ich zessstawu dopełniało monssstrum takie, jak to coś z czym walczył Padawan Valador na planecie Kalisssst. Monssstrum nie do pokonania dla nasss w pojedynkę. Do osssaczenia i przytłoczenia we dwóch, ale bez cienia ssszanss na pozossstanie z nim ssam na ssam powyżej może kilku sssekund. Dzierżąca amphisssstaffa bessstia była przeciwnikiem powyżej mojego kalibru nawet sssaama i to o legiony, a dopełniona przez te Droideki... to była rzeź. Krwawa, bezlitossssna rzeź. Toczące się, wirujące Droideki otaczające nasss w duecie i zaraz ten potwór dopadający w zwarciu, blokujący wsszelkie drogi ucieczki. Abssssolutne, dramatyczne piekło. Już to nie do przejścia, nie do przetrwania. Walka o każdą minutę życia. A do tego wssszyssstkiego... on. Valahim. Już raz z nim walczyłem i ze mnie i z Adepta Nalika zrobił duet nic nie wartych psssów niegodnych nawet na niego w walce ssspojrzeć. Jego ręka do blassstera nigdy nie chybiała. Jego ssstrzały ssswoją precyzją rozpruwały ręce trzymające miecz. I teraz mógł miotać sssię wszędzie dookoła po missstrzowsku używanym miotaczem linki. Zabierać najbardziej zassskakujące pozycje, wpakowując się w środek tej i tak niemożliwej do przeżycia rzezi, zdolny sszybką ssserią w trzy sssekundy zakończyć dowolnego z nasss.

Byliśmy absssolutnie i bezlitośnie mordowani. Biegaliśmy po całym tym kompleksssie, każde możliwe pół sekundy to była wyłącznie walka o życie w najwiękssszej dzikości. Gdyby nie ból pękających z wysssiłku kawałków ciała, pękałaby mi głowa od rozglądania się o 360 stopni w każdej ssssekundzie. Ssstrzały i ciosssy potwora padały zewssząd. Z kamratem Magnusssem mijaliśmy sssię, rozdzielaliśmy, łączyliśmy sssiły, w dzikiej gonitwie bez ładu i sssskładu. Walcząc o przetrwanie. Byle dossskoczyć jessszcze trochę wyżej, trochę zmniejszyć zasssięg ssstrzału droidek, stamtąd wpadając prosssto pod lufę Valahima. Kanonada granatów pozwalała trochę ich ssspowalniać, kupić dodatkowe kilkanaście sekund żywota. Jeden mój cudownie sszczęśliwy granat wybuchł wprosst pod tarczą Droideki i posssłał ją w znisszczenie, celny ciosss Padawana Magnussa okaleczył potwora, ale to były tylko żałosssne nagrody pocieszenia w środku bycia mordowanymi. Niejeden raz podejmowałem ssszarże idioty na Valahima, bo miałem nadzieję, że chociaż sprowokuję go do odlotu na lince, bo drogę ucieczki obsstawiły jesszcze gorssze Droideki.

Nie zesszło wiele czasssu, a obaj byliśmy konający. Wylądowałem z dziurą w brzuchu pod Valahimem i dwiema Droidekami. Wrzassski obok sssugerowały że Padawana Magnusssa morduje mutant. Wtedy... po prossstu... nie wiem co sssię ze mną sstało. Nie mogłem sssobie wybaczyć zmarnowania ssszansssy na ocalenie Padawana Radamy. Padawana Radamy, który za moje życie oddał oko, zdrowe zmysły, usmażony działem jonowym mózg, który zossstał inwalidą i wrakiem, z uśmiechem, bym ja mógł żyć. Ten plan od którego zależało wsszyssstko. Pierwsza okazja od dorwania agentury od sssatelit na zwycięssstwo przeciwko Sssektorowi, zamiassst radowania się od tamtego czasssu, że... pfff... udało nam się dorwać jakichś ćpunów po tym jak zrobili z jednego z nasss inwalidę, wyssadzili nam pojazdy albo zdewasstowali reputację... a ja leżałem z dziurą w brzuchu. Wssszedłem w abssssolutny amok. Każdy ssskrawek mego ciała płonął, by tylko zdobyć te kilka sssekund, by Rycerz Valo dotarła i mogła dać nadzieję na ocalenie Padawana Orna. Nic poza tym. Umierając tam, zerwałem sssię biec tam gdzie Padawan Magnusss, pamiętając gdzie go ossstatnio zossstawiłem, by ssspróbować chociaż dać drugiemu ssszansssę na kupienie nam tego czasssu. Mutant odrąbał mi dłoń. Padawan Magnusss nie miał już jednej ręki i jednej dłoni. Nassza jucha i wsszyssstkie inne możliwe wydzieliny były wssszędzie. W tej żałosssnej ssszamotaninie byliśmy jednak wybitnie skoordynowani, walcząc jako dwa gnijące trupy. Padawan Magnusss zdołał zębami i nogą posssłać granat w korytarz, zasssypać go nim dopadli nasss pozossstali którzy rozsstrzelaliby już nass bez litości. My z rannym mutantem we dwóch walczylśmy o przeżycie. W końcu udało się wypchnąć go w gruzowisssko, lekko okaleczonego, gdy my po prossstu wykrwawialiśmy sssię tam dalej.

Rzuciłem się do medpakietów i próbowałem chociaż zatamować nassze krwotoki. Ssam ssstraciłem rękę. Zalałem nass bactą, powpychałem każdy opatrunek jaki tylko mogłem. I zemdlałem.

~Padawan Cryxen



Minęło około piętnastu minut od lądowania Padawanów przy fabryce i utraty kontaktu. W końcu dotarłam na miejsce. W moment tylko zbliżenia się, od razu poczułam ilość emocji, bólu i cierpienia docierającego z wewnątrz. Nie było już na co czekać. Wbiegłam do środka i od razu wpadłam na ludzi sektora.

Valahim, nieznana mi osoba z zakrytą twarzą, z amphistaffem w ręku i dwa ciężkie droidy bojowe. Wnętrze wypełniał wszechobecny zapach spalenizny, ślad trwającej tutaj bitwy. Valahim był ewidentnie zdziwiony moim przybyciem. Świadom również okrążenia placówki przez wojsko zaczął próby… negocjacji. Nie kłamał, mówiąc, że Padawani w zawalonym nieopodal pomieszczeniu umierają od ran, nie mają dużo czasu. Czułam to, czułam aż za dobrze. Wciąż jednak żyli. Chciał wykorzystać ten fakt, by wykupić swoją wolność, możliwość ucieczki.Czułam, że jest z nimi źle. Wiedziałam też jednak, że muszą wytrzymać jeszcze chwilę. Że muszą próbować przeżyć, inaczej wszystko to poszłoby na marne. Przeżyli by oni, lecz na pewno zginąłby Padawan Radama, Adept Reave. Padawan Valador w końcu też poczułby działanie wirusa, a on sam wciąż pozostałby na wolności. Wóz, albo przewóz, jak to się mówi. Jego kąsanie musiało skończyć się właśnie tam. Nim jeszcze skończył swoją przemowę, ruszyłam, licząc na chwilę nieuwagi. Ten jednak gotów - zdążył umknąć na lince, chowając się za droidami. Rozpoczęła się walka. Moja walka z nimi, Padawanów z ranami. Wyścig z czasem.

Spodziewałam się wielu różnych rzeczy, lecz zdecydowanie nie szermierza uzbrojonego w amphistaffa, walczącego nie gorzej niż wojownik Yuuzhan Vong. Vongiem jednak nie był. Walka trwała chwilę. Musiałam dobrze rozplanować wykorzystanie nadszarpniętych przez entropię Thona sił. Droideki padły pierwsze. Najcięższym przeciwnikiem okazał się najemnik uzbrojony w amhistaffa, którego to broń raz dosięgnęła mojego barku w krótkiej wymianie ciosów. Z pomocą Mocy jednak udało mi się go w końcu zneutralizować, bez ryzyka wchodzenia w szermierczą wymianę pod ostrzałem. Wykorzystując do tego rozstawione przez Valahima wcześniej miny kriobanowe. Ewidentnie już uszkodzone wcześniej. Z pomocą Mocy udało mi się go w końcu zneutralizować, bez ryzyka wchodzenia w szermierczą wymianę pod ostrzałem. Wykorzystując do tego rozstawione przez Valahima wcześniej miny kriobanowe. Pozostał sam Valahim, który to przez większość starcia wciąż próbował przekonać mnie do zajęcia się Padawanami. Chwile jednak po rozpoczęciu walki - dołączył za mną Generał Azabe, który to ruszył w ich stronę, więc wtedy przynajmniej wiedziałam, że nie są sami - a byli. Nie udało się generałowi przebić przez oddzielający ich zasyp. W końcu jednak, niedługo po zneutralizowaniu nie-Vonga i Valahim został ogłuszony. W ostatniej chwili próbujący zagrozić nam tym, że budynek jest zaminowany. Przeszukałam go jednak pospiesznie, nie znalazłam przy nim niczego, co wydawałoby się detonatorem takowych.

Nie warto było jednak ryzykować. Była to po prostu kolejna zachęta do pośpiechu. Potencjalnie zaminowana fabryka, która mogła wybuchnąć w przeciągu minut. Każda kolejna minuta sprawiająca, że Padawani mogą ostatecznie umrzeć. Zabrałam Valahima pod wejście i ruszyłam pomóc Padawanom. Nie było możliwości przedostać się do nich. Musiałam to przejście dopiero stworzyć. Trwało to jednak długo. Działałam sama, stojący obok generał nie miał nawet jak specjalnie w tym pomóc. Rozkopywanie, zrzucanie Mocą i rozcinanie mieczem szczelnie zasypującego wejście do gruzu. Ogłuszające ostrze zdecydowanie nie było idealnym narzędziem do tego zadania. Gdy udało się zrobić pierwszy prześwit - Padawan Valador wykopał w moją stronę swój miecz, który pomógł w dokończeniu dzieła.

Co znalazłam w środku było aż przerażające. Obaj Padawani cali we krwi. Cryxen praktycznie nieprzytomny z dziurą w brzuchu, Valador pozbawiony rąk. Wyniosłam obu z pokoju. W tym też momencie przybyło wsparcie. Mistrzyni, Rycerz Tey, Ioghnis i wojskowi z medykami. Mistrzyni prawie natychmiast zajęła się Padawanem Cryxenem, który bliski był już śmierci. Padawan Valador był jeszcze w stanie ruszać się samodzielnie, lecz w widocznym trudem. Obaj zostali przetransportowani na statek i przewiezieni do szpitala.

Ja w międzyczasie rozbroiłam i przeszukałam nieprzytomnego wciąż Valahima, znajdując kilka fiolek nieznanych chemikaliów. Z których to później część okazała się tym, czego szukaliśmy. Lekiem na wirusa. Krótko po tym ten zaczął się przebudzać. Wojskowi zabrali go do Aresztu Centralnego na północy.

~Rycerz Jedi Alora Valo

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Valahim przed zabraniem przyznał, że został pokonanym. Uważający nas za dziwadła, Moc za nienaturalną zarazę najemnik nawet powiedział, że powie nam wszystko co wie. Parafrazując: I tak będziecie mogli wyciągnąć mi to wszystko z głowy.

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Alora Valo, Padawan Cryxen
Obrazek
ODPOWIEDZ