Sprawozdania

Vexis
Były członek
Posty: 37
Rejestracja: 20 paź 2020, 15:56

Re: Sprawozdania

Post autor: Vexis »

Krabom na ratunek

1. Data, godzina zdarzenia: 24.11.22, 21:30-00:30

2. Opis wydarzenia:
Przyleciał do nas wczoraj jeden z komandosów sił Hakassanskich, przyprowadzając ze sobą Harlaxa Dushela. Wiecie, tego Weequaya, który współpracował kiedyś Azatu i Bisem, ale przeszedł na naszą stronę jako szpieg. Jako że jego praca ogólnie skończyła się po ataku na bazę, to przybyli by omówić z nami co się z nim dalej stanie. Ja i Magnus nie mieliśmy okazji poznać wcześniej Dushela, dlatego decyzję co do jego losu zostawiliśmy Mistrzyni Vile oraz Uczniowi Mohrganowi. Po krótkiej dyskusji uznali, że dużo ryzykował przechodząc na naszą stronę i szpiegując dla Jedi, dlatego warto będzie mu dać drugą szansę, na zasadzie wypuszczenia go do normalnego życia pod tymczasowym nadzorem i wyrokiem w zawieszeniu, gdyby coś mu się jednak odmieniło i zaczął znowu szkodzić.

Pożegnaliśmy się z nimi i tak samo jak przy lądowaniu, ich odlotowi towarzyszyły wstrząsy na całą bazę, co spowodowane jest osłabieniem całej struktury budynku przez Thona. Wstrząs jednak nie ustawał, aż w naszych umysłach… chyba w naszych umysłach? Nie potrafię tego lepiej opisać, ale pojawiło się wołanie o pomoc. Fell od razu zorientował się, że chodzi o kraby i zerwał się momentalnie w stronę kantyny, zaraz za nim ruszyła Mistrzyni Vile. Po chwili dołączyliśmy do nich razem z Magnusem.

Podłoga na parterze zapadła się pod wpływem Thona, przez co i piętro kantyny zaczęło się przechylać się, zrzucając bezradne kraby na dno. Na szczęście stalowa siatka ustawiona wcześniej zdołała uratować ich znaczną większość przez upadkiem w otchłań. Zbiegliśmy z Magnusem na dół, by ręcznie zbierać kraby i odstawiać je na wyższe piętro, podczas gdy Fell użył Mocy, by zatrzymać je w powietrzu, a Mistrzyni Vile zaczęła stabilizować całe piętro, przywracając je do pionu i ratując budynek przed dalszym zapadaniem. Gdy konstrukcja była już stabilniejsza, zbiegliśmy z Magnusem jeszcze niżej i zaczęliśmy zbierać kraby, które zatrzymały się na siatce i te, które Uczeń Mohrgan dalej podtrzymywał w powietrzu. W międzyczasie Mistrzyni zaczęła Mocą przesuwać wielki głaz z fontanny, żeby podeprzeć konstrukcję w jej najbardziej czułym miejscu, w końcu stabilizując cały budynek. To znacznie ułatwiło nam zadanie i krótko po tym wyczyściliśmy całe piętro z krabów, podczas gdy Mistrzyni ustawiała kolejne, mniejsze już kamienie z fontanny jako dodatkowe podpory.

Zyskaliśmy kilka chwil na odpoczynek, jednak nie trwał on długo, bo przy mnie i Magnusie znalazł się zabłąkany amphistaff, który momentalnie rzucił się w naszą stronę. Złapałem Magnusa i rzuciłem się w bok, unikając pierwszego ataku, ale nie byliśmy w stanie się dalej obronić i gdyby nie wysiłek koszmarnie wymęczonego Fella, który ostatkiem swoich sił rzucił nami w stronę schodów, to nie wiem jak by się to dalej potoczyło. Amphistaff podążył za nami, nie dając szans na ucieczkę, Magnus był zbyt wyczerpany i ranny po powrocie, ja też nie byłem już w stanie nadążyć, by móc go zasłonić i tylko natychmiastowe działanie Mistrzyni uchroniło nas przed pewną śmiercią. Magnus co prawda dostał po plecach, ale przeżył i zdołał odczołgać się na bok, a ja dobiegłem do zwisającego z krawędzi Fella, który zemdlał z wysiłku i próbowałem zarzucić go na bary by zanieść do ambulatorium, co nie było najlepszym pomysłem jak na moje siły. Dałem sobie moment na odpoczynek i poleciałem po nosze repulsorowe do ambulatorium, Magnusowi też jakoś udało się zejść na dół, żeby się jakoś samemu poskładać. Wróciłem do Ucznia, przerzuciłem go na nosze i zaprowadziłem do ambulatorium, gdzie Magnus zajął się już resztą. Nie wiem skąd wziął się ten amphistaff i co dalej zrobiła z nim Mistrzyni, ale z tego co widziałem kątem oka to udało jej się ogarnąć sytuację.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
- Brak

4. Autor raportu: Adept Vexis
Vexis
Były członek
Posty: 37
Rejestracja: 20 paź 2020, 15:56

Re: Sprawozdania

Post autor: Vexis »

Kolejny ruch Galaapira

1. Data, godzina zdarzenia: 11.12.22, 20:30-00:30

2. Opis wydarzenia:
Poleciałem AirSweeperem na Keratonę, do sklepu "Bezpieczeństwo po Twilekańsku", żeby odebrać zamówiony sprzęt, który miał nam pomóc w wydostaniu Cryxena z reaktora. Na mieście było dość luźno, spokojnie, nic ciekawego się nie działo. Gdy dotarłem do sklepu to również nie zastałem tam żadnych niespodzianek, paczka była na swoim miejscu, płatność zaksięgowana, wszystko odbywało się normalnie, aż do momentu, kiedy odebrałem puadło z towarem. Wtedy do środka weszły dwie osoby, Togrutanka i jakiś masywny, łysy, czerwony typ, nie jestem pewien jakiej był rasy. Podawali się za wydział śledczy, kobieta miała nawet odznakę i nie miałem zbyt wielu powodów, by im nie ufać, ale z drugiej strony coś podpowiadało mi, że to może być ustawka. Nie byłem ani zatrzymany, ani aresztowany, być może mogłem rozegrać całą akcję inaczej, mogłem nie zgodzić się, przedłużać, wyprowadzić ich z równowagi, ale gdyby zrobiło się gorąco to nie chciałem, żeby ucierpiał sklepikarz, może wzięli by go wtedy za zakładnika, dlatego ostatecznie zgodziłem się z nimi pogadać na zewnątrz. Niestety tak jak się obawiałem, ta dwójka to byli ludzie Galaapira. Bardzo dobrze wiedzieli, jak wyglądam i gdzie mnie szukać, mieli mój rysopis, wiedzieli do którego sklepu się udam. Może nie byli profesjonalistami z najwyższej półki, ale byli za to zbyt dobrze przygotowani, mimo ostrożności pochwycili mnie, zdążyłem jedynie roztrzaskać typowi nos, ale Togrutanka trafiła mnie paralizatorem.

Zanieśli mnie nieprzytomnego do jakiegoś mieszkania i przywiązali do kanapy. Postawili sprawę jasno, albo nagram materiał szkalujący Jedi i tym samym zrobię sobie syf na Hakassi, ale puszczą mnie wolno, albo pozabijają losowych cywilów i zrobią inscenizację, że to ja ich zabiłem, a na koniec skasują też mnie. Na szczęście myśleli, że jestem tylko jakimś pomywaczem, bo za radą Fella zostawiłem miecz w kwaterach i nie miałem przy sobie nic, co mogłoby mnie zdradzić, inaczej pewnie pozbyli by się mnie nawet jakbym zgodził się współpracować. W międzyczasie kontaktował się z nimi sam Galaapir i chyba jeszcze jakiś drugi koleś, cieszyli się, że operacja zakończona sukcesem, że naiwni Jedi znowu dali się zrobić. Na koniec usłyszałem tylko, że po nagraniu materiału grupa Keratona zostaje rozwiązana i znika z Hakassi. Starałem się znaleźć jakieś wyjście, grałem na zwłokę tyle ile się dało, ale sytuacja była beznadziejna, nie byłem w pełni sił po tym paraliżu, byłem związany, dookoła nie było nic, czego mógłbym użyć do walki no i jeszcze celowali do mnie z broni, nie spuszczali z oczu. W pewnym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi, przyszedł ktoś ze spółdzielni, mówił, że robią kontrolę klimatyzacji. Nie chciałem ryzykować jego życiem, więc siedziałem cicho, ale Togrutanka nie otwierała drzwi, więc gość po prostu odpuścił. Starałem się w czasie tego zamieszania jeszcze coś kombinować, ale wyjścia jednak nigdzie nie było, a najemnikom w końcu zaczęła kończyć się cierpliwość, dlatego musiałem wybrać współpracę. Przepraszam was za to, ale nie chciałem, żeby ucierpieli przeze mnie niewinni, sam też nie chciałem ginąc, dlatego nagrałem co trzeba, a oni przesłali to dalej. Kazali mi mówić, że Jedi to psychole, że mordują cywili i torturują swoich, że współpracują z terrorystami pokroju Azatu, że przyjmują pożyczki od Bothan w zamian za szpiegowanie na Hakassi, że Padawan Carr używał sztuczek Mocy, żeby wkupić się w łaski... do tej pory mam cały ten wierszyk wyryty w głowie. Po wszystkim znowu dostałem z paralizatora i odstawili mnie niedaleko bazy, na wyspie treningowej.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
- Wciąż możemy miec jakieś podsłuchy w bazie. Wiedzieli jak wyglądam z poprzedniego nagrania, gdy napadła na nas wtedy tamta siódemka najemników, ale skąd wiedzieli, że polecę odebrać ten towar?
- Najemnicy mieli już ogarnięte mieszkanie, ten czerwony wiedział coś o sytuacji policji na Hakassi, bo wspominał w sklepie, że brakuje im rąk do pracy. Ciężko powiedzieć czy to byli lokalni najemnicy, którzy znali już temat i zostali tylko wynajęci, czy to Galaapir opracował wszystko samemu, ale widać, że są coraz lepiej przygotowani, zaczynają bardziej kombinować i mają więcej informacji, mogą czaić się na każdym kroku.

4. Autor raportu: Adept Vexis
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2638
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Sprawozdania

Post autor: Elia »

Światło Ciemnej Strony: Willa Mistrza Voliandera

1. Data, godzina zdarzenia: 27.11.22, 20:30-01:00

2. Opis wydarzenia:

Na Prakith polecieliśmy promem Edgara Bis i Azatu. Pilotował ten sam elokwentny YVH, z którym już wcześniej mieliśmy przyjemność podczas spotkania przy okrągłym stole. Z Jedi leciała nas czwórka – Rycerz Valo z Uczennicą Alną, Fell i ja. Na pokładzie był też utrzymywany w śpiączce farmakologicznej Azatu i jego nowe, puste ciało.

Moim zadaniem podczas podróży było zgłębienie aury Azatu, poznanie jej na tyle, na ile pozwalał jej ciemnostronny charakter. Nie było łatwo, skażona Moc stawiała mi zaciekły opór na każdym polu, a efekty ciężko nazwać dobrymi, choć w tych warunkach były zadowalające. Badałam też dokładnie energię nowego ciała, jej rozłożenie i charakter – tu szło mi znacznie lepiej do momentu, w którym zaczęłam porównywać ze sobą obie aury. Dość powiedzieć, że byłam dostatecznie zajęta, by nie odczuć za mocno upływu czasu. Na ostatnich etapach podróży postawiłam głównie na regenerację i odpoczynek, żeby do działań na Prakith podejść w jak najlepszym zdrowiu.

Moi współtowarzysze mieli w międzyczasie okazję zastanowić się jak sprzedać naszą wizytę lokalnym służbom. Przy rutynowej kontroli Rycerz Valo postawiła na umiarkowaną szczerość, podała nasze prawdziwe dane bez zaznaczania, że jesteśmy Jedi, oraz wspomniała o dwóch chorych uchodźcach z Umbary, dla których mieliśmy szukać pomocy na Prakith. Pojawiło się kilka wątpliwości i nieścisłości, ale wszystko udało się wyjaśnić i dostaliśmy pozwolenie na wejście w atmosferę i poruszanie się w okolicach naszej dawnej bazy i miasta Skoth. W pierwszej kolejności skierowaliśmy się właśnie do bazy.

Po wylądowaniu postanowiłam zaanonsować nas na starej częstotliwości, w razie gdyby ktoś był w budynku. Odezwała się wyłącznie Nina Theiru – teraz studentka logistyki, co zorganizował jej obecny pracodawca, pan Nokit. Dla tych, którzy pamiętają Ninę – ma się dobrze, trochę trenuje pod okiem Voliandera, lubi swoją pracę i ogólnie słychać po niej, że jest wesoła i dobrze jej się układa. Powiedziała, że w naszej bazie rzadko ktokolwiek przebywa, ale Kult chyba ma ją na oku. Nie pomyliła się.

Dosłownie kilka minut od naszego lądowania w hangarze pojawiło się trzech Kultystów. Rozmowa zaczęła się dość nerwowo, ale ostatecznie przebiegała spokojnie. Kultysci nie mieli pojęcia, że odwiedzamy Voliandera, chcieli zobaczyć dary, jakie przywieźliśmy, żeby wkupić się w łaski pana Prakith. Słowo do słowa i wyszło na to, że jeśli nic innego się nie sprawdzi, to Rhenawedd Alna będzie dostatecznie godnym darem. Kult chciał ten "dar" od razu sobie zabrać, ale nalegaliśmy, że powinien trafić do rąk własnych obdarowywanego. Po tej argumentacji zostaliśmy zabrani do willi Voliandera (jednej z wielu), ukrytej przed oczyma nieświadomych pod płaszczem iluzji. Podróż była super, jechaliśmy na bardzo pluszowej bancie o imieniu Bamfa. Szkoda, że nie mamy u siebie miejsca na banthę.

Sama willa była niesamowicie Volianderowa – wszystko pełne przepychu, bogactwa, zdobień na granicy kiczu. Gospodarz przywitał nas jak robaki, a my podchwyciliśmy ten ton i byliśmy adewatnie pokorni. Po pomapatycznym i pełnym wyrazów wyższości (a z naszej strony uniżenia) powitaniu, Kultysci zostali odprawieni. Voliander od razu wrócił do bycia Volianderem, jakiego znaliśmy. Kto ma wiedzieć, ten wie.

Gospodarz ucieszył się z naszej wizyty – najmocniej z Fella, który idealnie wpasował się w jego poczucie humoru i sposób bycia. Wiadomość o śmierci Denarska mocno go zasmuciła (oczywiście mierząc jego skalą). Rycerz Valo usłyszała dużo pochwał. Ogólnie wizyta była bardzo przyjemna w chaotyczny i nieprzewidywalny sposób, nawet jeśli miejscami nerwowa.

Kiedy przyszło do omawiania samego rytuału, dołączył do nas jeden Kultysta – tylko on został we wszystko wtajemniczony, nikt inny nie miał prawa się dowiedzieć, że Voliander z nami współpracuje. Z różnych opcji do wyboru padło na układ, w którym opuszczam bariery umysłu i pozwalam Volianderowi wciągnąć się w jego własne "ja". Otrzymuję dostęp do jego zmysłów – moje są wyłączone – oraz kontrolę nad jego umiejętnościami w Mocy. Z tego poziomu moja wola jest jego wolą, ja kieruję energią, która jest dostępna dla niego. W teorii brzmiało wykonalnie, ale musieliśmy to sprawdzić w praktyce.

Nie mogę powiedzieć, że doświadczenie było przyjemne. Wyobraź sobie, że Ciemna Strona brutalnie wdziera Ci się do mózgu, każdy fragment Ciebie protestuje, a Ty musisz to akceptować, hamować odruchy obronne i nie zwymiotować. A potem odcina Ci wszystkie zmysły na chwilę, byś dostał zupełnie inne, cudze, dostępne jak przez mgłę. Umysł masz cały czas półprzytomny, jak na silnych lekach przeciwbólowych przy leczeniu krytycznych ran. Generalnie nie polecam.

Sam eksperyment jednak się udał. Byłam w stanie kierować Mocą za pośrednictwem Voliandera, skutecznie użyć telekinezy. Wymagało to dostosowania się, ale było jak najbardziej możliwe. Podczas ćwiczeń Fell mało nie zabił Kultysty w reakcji obronnej, ale poza tym wszystko się udało, metoda została sprawdzona.

Na spotkaniu omówiliśmy jeszcze możliwe komplikacje: pojawienie się opętanego Ciemną Stroną Rycerza Avidhala (nikt z nas nie wie, czy Rycerz został opętany czymkolwiek, ale taką ewentualność sugerowali Edgar Bis i Azatu) oraz ingerencję WSK w reakcji na jakieś wykryte anomalie. Ustaliliśmy, że ze względów bezpieczeństwa rytuał odbędzie się pod energetyczną kopułą ochronną, na zewnątrz której będzie czuwał Fell, a kawałek dalej Alora z Rheną na promie. W razie kłopotów Rycerz Jedi i jej Uczennica miałyby wesprzeć Fella. Voliander z miejsca powiedział, że nie zamierza walczyć i w przypadku kłopotów natychmiast znika, co było kompletnie uczciwym układem.

Z innych rzeczy, które być może nie wymagają wspomnienia, ale miały miejsce na tym spotkaniu: zjadłam dobrą kolację, żeby mieć siły na rytuał. Dowiedzieliśmy się, że Sanaris stał się bezwolnym (i być może bezwiednym) księgowym Voliandera. Kult nie porywa już kobiet na dożywocie, a wyłącznie na czas gwałtu, donoszenia ciąży i opieki nad niemowlęciem przez pierwsze trzy miesiące. Może nie jest to zbyt humanitarne, ale to zdecydowana zmiana na lepsze.

Po spotkaniu wróciliśmy do bazy wypocząć, rytuał miał się odbyć dopiero następnego dnia. Sen w starym łóżku był interesujący – nostalgiczny, ale też dziwny, kiedy byliśmy tam sami, bez dźwięków droidów, bez obecności węży i eopków. Mimo wszystko, wypoczęłam dobrze. I całe szczęście – biorąc pod uwagę wszystko, co miało przyjść dalej.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile
Obrazek
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Uczciwa wymiana

1. Data, godzina zdarzenia: 14.12.22, 21:30 - 02:20, 15.12.22, 23:00 - 01:30

2. Opis wydarzenia:

Propaganda

Raport będzie uwzględniał dwa wydarzenia. Po pierwsze, Barabel i Adept Cryxen skontaktowali się z Caludem Rarru. Chcieli zaproponować potencjalne rozwiązanie problemu rosnących napięć wokół tematu demokracji. Okazało się jednak, że dla elit politycznych Hakassi i Vulpter sprawa zeszła na drugi plan. Wszystko w związku niedawno opublikowanym nagraniem z Adeptem Vexisem w roli głównej. Hakassi najwyraźniej zdołało przekonać Vulpter, że w dobie tak silnych ataków propagandowych na Jedi muszą trzymać się spójnej, twardej taktyki, aby przetrwać. Większy problem jest taki, że lekarstwo okazało się gorsze od choroby.

Hakassi opanowało przepływ wiadomości na swoim podwórku. Na Prakith i Odik nie ma co się spodziewać żadnych zmian. Na pierwszej planecie Jedi są tak znienawidzeni, że gorzej nie będzie, a na drugiej zbyt kochani. Sensacja nie wyciekła również poza Głębokie Jądro. W nim samym trwają jednak żywe, aktywne debaty, czy wrażliwych na Moc nie powinno się rzeczywiście kontrolować. Mieszkańcy Jądra wcale nie muszą wierzyć w te absurdalne oskarżenia. Wystarczy, że kolejny już Adept zostaje tak pojmany i wykorzystany - to ujawnia ludzką słabość Zakonu, którą wrogowie bezlitośnie eksploatują.

Konieczne jest z pewnością, aby Adept Vexis wydał oficjalne oświadczenie w tej sprawie. Adept musi przedstawić w mediach siebie jako ofiarę bestialskiej napaści, tortur i gróźb, pod wpływem których mógł ulec nawet największy bohater. Należy zdementować te wszystkie oskarżenia i próbować przekierować narrację na ukazanie barbarzyństwa, jakiego dopuszczają się wrogowie Jedi. Co ważne, Adept nie może przedstawić siebie jako ofiary. Nie chodzi tutaj o płakanie nad sobą i użalanie się nad złym losem, a na zmianę zwrotu debaty publicznej. To zaś wymaga siły, nie słabości. Publika może współczuć Adeptowi, ale nie może uznać go za miękkiego.

Oświadczenie należy nadać jak najprędzej. Jeżeli Adept będzie się wstrzymywał, to Barabel nie będzie owijał w bawełnę - zaleca się nawet zaciągnąć Vexisa przed kamerę, żeby przedstawił cokolwiek. Czas działa na niekorzyść Jedi i Hakassi. Barabel rozpatruje również, czy nie byłoby warto bezpośrednio zaangażować się w tę debatę na innych planetach. Wiadome jest, że gubernator występował już przed kilkoma parlamentami broniąc Jedi. Być może mogliby zrobić to samo lub coś podobnego - na przykład na łamach jakiejś uczelni - aby wziąć bardziej aktywną rolę w tym starciu politycznym. Nie jako bezwolne ofiary, a pewni siebie gracze. Już samo to może nieco poprawić ich wizerunek w oczach części wyborców. Barabel zainteresuje się tym w najbliższym czasie.

Jeśli dla kogoś nie było to już dość jasne, pan Rarru potwierdził, że rząd najchętniej w ogóle nie wprowadzałby demokratycznych reform, a wolne media są na Hakassi obrzydliwością. Jakiekolwiek ustępstwa wobec Vulptereenów będą tylko czymś do szybkiego ominięcia i zamiecenia pod dywan. Z tego względu Barabel odrobinę się cieszy, że Jedi mogą skupić się na czymś, co nie wymaga działania na rzecz jednego sojusznika, kosztem drugiego.

Konfrontacja na wybrzeżu

Barabel i Adept Cryxen wkrótce potem dostali wezwanie od pracowników tamy. Na zachodnim brzegu jeziora, gdzie wyrzucano część zużytej aparatury, wykryto jakieś dziwaczne zjawiska - przedmioty fruwały przypadkowo w różnych kierunkach. Barabel i Adept uznali za konieczne to sprawdzić, chociaż ich pierwszy instynkt wskazywał na Thona. Jak szybko się okazało, błędnie.

Hakassańczycy przyjechali do bazy złomiarką i przekazali Jedi zużyty, stary policyjny śmigacz do jednorazowego użytku. Pojazd był ledwo zdatny do lotu. Ogrzewanie pomogło Adeptowi, ale Barabel lecąc prosto, męczył się i pocił nad pilotażem bardziej, niż w środku powietrznych autostrad nad największymi metropoliami.

Gdy dotarli na miejsce, ujrzał kilka porozrzucanych, leżących luźno fragmentów złomu. Sądził na początku, że coś szwankowało z wykorzystywaną przez Hakassi aparaturą, ale źle zrozumiał sytuację. Dość powiedzieć, że tamten brzeg był spokojny. Nie działo się nic nadzwyczajnego. Ironicznie, to właśnie spokój natychmiast pobudził czujność Barabela. Jeżeli bowiem nie było to działanie Aurożercy, za anomalię musiał odpowiadać jakiś użytkownik Mocy. Tym razem zgadł słusznie.

Jego instynkt ostrzegł go przed nadlatującym pociskiem. Barabel wykonał unik, a rakieta spadła na śmigacz, do reszty go niszcząc. Adept został zaś w moment zaatakowany przez Catharkę o niebieskim futrze. Vivien rozbroiła go i powaliła na ziemię. Szybko okazało się, że przybyła w tym samym celu, co poprzednio. Chciała miecz świetlny, ale tym razem ten Barabela. Treningowy uznawała za za słaby.

Barabel miał przed sobą dość trudną sytuację. Nie wiedział, czy pokona Vivien w walce. Jej stosunek do Jedi i do Galaapira pozostawał niejasny, więc, nawet gdyby ją pokonał, mogłoby to na dłuższą metę utrudnić sytuację. Wygranie pojedynku jej wcale nie musiało oznaczać pochwycenia jej żywcem. Wrogowie Jedi byli znani ze sprawnych ucieczek w sytuacji, gdy stawali przed perspektywą przegranej. Catharce wystarczyłoby napaść na osłabionego, chorego Adepta, który realnie nie mógł się przed nią bronić. Dlatego Barabel tym bardziej skupił się na negocjacjach.

Próbował przekonać Catharkę, że wystarczyłoby, żeby po prostu stawiła się w bazie, skontaktowała z Padawanem Magnusem lub z kimkolwiek z Jedi. Mogła poprosić ich o jeden ze starych mieczy martwych Padawanów albo lekcję z budowania własnego. Najwyraźniej nie chciała jednak się bawić w takie negocjacje i ryzykować nawet najmniejszej szansy, że ktoś się nie zgodzi lub co gorsza, pojmie ją. Twierdziła, że sytuacja wokół Vexisa zmusiła ją do szybszego działania. Chciała miecz Barabela i ciężko było ją przekonać, by zaakceptowała coś innego.

Sukcesem - chociaż Barabel szybko uznał, że raczej porażką - zakończyły się próby nakłonienia jej przez Adepta, aby Barabel przesłał jej notatki z budowania miecza świetlnego. Sam Cryxen miał być gwarancją. Trandoshanin zgodził się, aby Vivien zabrała go ze sobą, a wypuściła dopiero po otrzymaniu plików. Z początku żaden z nich nie pomyślał, że wiedza jest w gruncie rzeczy ważniejsza od przedmiotu. Barabel mógł odbudować utraconą broń w kilka miesięcy. Teraz zaś Vivien jest uniezależniona od Jedi. To niebezpieczne, zgodzili się oddać zasób, który zapewniał im nad nią jakąś przewagę.

Zaleta jest taka, że Vivien w zamian zgodziła się zawieźć Adepta do szpitala. Lot z samej bazy był obarczony dużym ryzykiem, bo Jedi pozostają monitorowani lub podsłuchiwani przez najemników SK, ale ona mogła poruszać się niepostrzeżenie. Barabel uzgodnił z nią, że prześle część plików od razu, ale resztę dopiero potem, jak Cryxen zostanie odstawiony do którejś z hakassańskich klinik. Vivien zgodziła się.

Barabel, zdesperowany obawą, że może bezsensownie oddać tak ważne, święte niemal dane, postanowił spróbować stoczyć z Catharką honorowy sparing, tak jak wcześniej zrobił Padawan Magnus. Niestety przegrał, co przypieczętowało całą sytuację. W obawie o los Adepta zgodził się na ustalone warunki.

Gdy Vivien i Adept zniknęli, Barabel wezwał pracowników tamy. Sprzedał im historię, że Jedi odparli atak jakichś bandytów, zapewne z Sektora, którzy używali repulsorów, by ściągnąć na siebie uwagę. Zgodnie z tą wersją Adept został ranny, ale przejezdni hakassańczycy zgodzili się zawieźć go do szpitala. Kłamstwo ma krótkie nogi, ale w dobie historii Vexisa niesłusznym byłoby od razu opowiadać sojusznikom o tym, że kolejny Adept został tak łatwo zabrany sprzed nosa, a co gorsza, że Barabel dogadał się z kimś z SK. Tym bardziej że wezwanie służb na polowanie na Vivien mogłoby zostać uznane przez nią za złamanie umowy. Była wobec nich przebiegła i traktowała Jedi instrumentalnie, ale jeszcze nie była ich bezpośrednim wrogiem. Barabel uznał, że lepiej zachować te pozory.

Przesłał wybrane instrukcje, kończąc transfer dopiero wtedy, gdy Catharka potwierdziła odstawienie Trandoshanina do szpitala. Również Adept przekazał Barabelowi informację przez komunikator, że wszystko z nim w porządku. To go uspokoiło, choć zalecił Adeptowi, aby Zabrak skontaktował się ze służbami. W obliczu zagrożenia terrorystycznego lepiej było monitorować szpital i nie wpuszczać nikogo na oddział, na którym leżał.

Zawał

Nazajutrz Barabel opowiedział o wszystkim Rycerzowi Tey w trakcie ich treningu. W międzyczasie skontaktowała się z nim Vivien, która poinformowała o wystawionej przez lekarzy diagnozie – Cryxen cierpiał na chorobę popromienną. Pobyt w szpitalu dobrze mu zrobi.

Kiedy Rycerz się ulotnił, Jedi otrzymali przesyłkę kurierską. Co zaskakujące, taksówkarz, który ją dostarczył, był współpracownikiem świętej pamięci Karpiego. Do firmy nie doszły żadne informacje o jego zgonie. Padawan Magnus pozyskał dane kontaktowe kierownictwa, aby sprostować sytuację Karpiego. Niemniej jednak Barabel uznał za warte uwzględnienie tej informacji, także w formie przypomnienia.

Samą przesyłkę potraktował podejrzliwie. Nadawca był nieznany. Barabel rozpatrywał, że paczka mogła być niegroźną niespodzianką od Catharki, ale wolał zachować ostrożność. Wziął opakowanie od góry, pazurami. Wtedy się zaczęło.

Powietrze przeszył dźwięk dochodzący z trzymanego paczuszki, pisk aktywowanego urządzenia. Dwóch Jedi zareagowało natychmiast, instynktownie. Padawan porwał kuriera za drzwi, a Barabel odrzucił zawiniątko w głąb budynku. Wyskoczyli na zewnątrz, jak najdalej od źródła zagrożenia. Ze środka po chwili dobiegł dźwięk eksplozji.... i tylko dźwięk.

Paczka zawierała głośniczek i zwrócony, treningowy miecz świetlny. Całość była tylko perfidnym dowcipem, który dobrze obrazuje pozornie niegroźną naturę Catharki. Starsza osoba mogłaby umrzeć na zawał wywołany takim numerem. Dobrze, że Jedi przynajmniej odzyskali broń. Oby na takich figlach się skończyło.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
  • Głośniczek od Vivien był skonfigurowany tak, aby aktywować się na pewnej wysokości. Zapalnik idealny pod kontakt z Jedi, którzy często mogą spróbować uniknąć kontaktu cielesnego i korzystać z telekinezy. Barabel zaleca działać ostrożnie w następnych, podobnych przypadkach. Wróg wie, że jesteśmy Jedi, a jeżeli Vivien ma z nimi kontakt, to wiedzą, czego się spodziewać.

    <Tekst poniższej notatki jest zaszyfrowany – mają do niej dostęp wyłącznie osoby o randze Rycerza Jedi wzwyż, Uczeń Jedi Fell Mohrgan, Adept Cryxen, Padawan Orn Radama, Padawan Magnus Valador i Padawan Noam Panvo>
  • Adept Cryxen podniósł słuszne obawy w sprawie Adepta Vexisa. SK nie ma powodu, by naszych członków tak po prostu puszczać żywcem. Szczególnie że Vexis może w taki sposób zdementować wcześniejsze oświadczenia. Również Calud Rarru podzielił te obawy. Żaden z nich nie sugeruje nic konkretnego, po prostu podnosi te wątpliwości. Adepta należy monitorować.
4. Autor raportu: Uczeń Jedi Thang Glauru
Obrazek
Vexis
Były członek
Posty: 37
Rejestracja: 20 paź 2020, 15:56

Re: Sprawozdania

Post autor: Vexis »

Limity Reaktora

1. Data, godzina zdarzenia: 16.12.22, 20:00-02:00

2. Opis wydarzenia:

Adept Cryxen
Raport ten niestety spisuję tekstowo, aby oszczędzać siły i nie marnować ich na zdzieranie gardła. Nie używałem tak jeszcze Basica, lecz mam nadzieję, że program autokorekty wystarczy. Katastrofa zaczęła obejmować bazę w chwili, gdy byłem w ambulatorium, a Padawan Valador przebywał na zewnątrz i poprzez komunikator rozmawialiśmy z panem Porgo, naszym konserwatorem, nawróconym Aqualishem, który zadał piękną i słuszną śmierć przywódcy swego gangu. W budynku rozległo się echo prawdziwej eksplozji, aparatura w ambulatorium zaczęła wariować, bić na alarm, kiedy sensory poczęły zawodzić. Lampy mrugały, błyskały, wiele z nich zdechło od przeładowania. Padawan Valador dopadł do ambulatorium, gdzie wywietrznik zaczął zabijać pacjentów smrodem spalenizny zalatującej toksyną, ale udało mu się zatkać wywietrznik. W międzyczasie konsultowaliśmy dalsze kroki, zgodni, że eksplozja była gdzieś nieopodal. Ruszyliśmy na poszukiwania po budynku i weryfikację, śledząc pokój po pokoju od dołu. Ja spostrzegłem w międzyczasie, że pan Porgo nam nie odpowiada.

W moim pokoju znaleźliśmy rozsadzony holoekran, który zajął całą kwaterę ogniem. Ledwie uchylenie drzwi i już mogliśmy poczuć się jak nasi dumni poprzednicy w Kronikach Jedi – zdychający jak psy w smrodzie i duszności, bliscy defekacji w odzież.

Ugaszenie destrukcji nie było wyzwaniem, Padawan Magnus odnalazł w magazynie stare gaśnice po poprzednich właścicielach, którym wiele można było jednak zarzucić. Po wejściu do środka, nawet z maską oddechową, wielki Padawan nie mógł oddychać, bo pożar skonsumował tlen. W pobliżu pojawił się Adept Vexis, zwabiony smrodem wszechobecnej spalenizny, kiedy ja otworzyłem drzwi i dałem Padawanowi uciec i wywiać gotujący go tam żar, z ruiny mojej kwatery. Szybko konsultowaliśmy co dalej. Prędko skreśliliśmy teorie, że eksplozja w kwaterze była dywersją, kwatera jest zbyt głęboko w środku budynku, wymaga przekradnięcia się do serca bazy i na rzecz sabotażu racjonalniej byłoby zrzucić eksplozje tam, gdzie łatwiej dojść. Wszystkie nasze umysły powędrowały ku obawom związanym z salą reaktora. Ostatnie przygody, powolna destrukcja podziemi, przebijanie się wypaczenia Ducha Jeziora do tamtej sali, jej ewidentne wady i uszkodzenie systemów, które spowodowało moje napromieniowanie, usmażenie zasilania P2-P2… to był oczywisty kierunek. W międzyczasie dołączyła do nas Rycerz Valo, kiedy to zrozumiałem, że niepotrzebnie w ogóle rozmawiamy, zamiast pognać od razu szukać pana Porgo po następnym braku odpowiedzi. Nie było go w jego kwaterze, musiał więc być w miejscu pracy na parterze. Ruszyłem pierwszy i bez zawahania krótko za mną dołączyła Rycerz Valo, a za nią pozostali.

Szybko zauważyłem pana Porgo na dole, pod rozbieraną przez niego ścianą. Wbity w ziemię. Wyglądało już, że to nie Porgo, a tylko zdechłe truchło, w którym kiedyś rezydował… ale na szczęście tak nie było. Jego serce już nie biło, ale oddech jeszcze chwilę trwał. Szczęśliwie dotarliśmy względnie szybko, choć mogliśmy niestety dużo wcześniej. Kontynuowanie naszych rozmów po ustaleniu kierunków poszukiwań mogło kosztować pana Porgo życie… lecz dzięki wspaniałej kooperacji nas wszystkich i odkupieniu tego grzechu, nie kosztowało. Wycieńczony walką z żarem Padawan Magnus zabrał się za masaż serca, lżejszy dla kondycji niż sztuczne oddychanie, lecz którym ja chory mogłem dzielić się z Adeptem Vexisem. Obaj nie byliśmy w tym zbyt wprawni, ale tyle wystarczało, zwłaszcza gdy Rycerz Valo pognała po sprzęt jak błyskawica. Defibrylator w rękach Padawana Magnusa zakończył dramat, a Adept Vexis nim się obejrzałem przygnał sprintem z noszami w perfekcji. Natychmiast rozpoczął się transport do ambulatorium w trakcie zweryfikowania, że Porgo poraził i zmordował prąd z konstrukcji, ale nie z jego winy i naszego oczywistego wniosku, że źródło koszmaru tkwi w reaktorze. Ja w tym czasie jednak przegrałem ze swoją chorobą i skokami ciśnienia atmosferycznego, z mdłościami i bólem głowy osunąłem się tam obok po ścianie walcząc z rzygiem…




Adept Vexis
Przerzuciliśmy Porgo na nosze i razem z Magnusem udaliśmy się do ambulatorium. W środku było już na ten moment dość spokojnie, Magnus zajmował się Aqualishem, MD-01 latał spanikowany od łóżka do łózka i kontrolował, czy wszystko gra. Padawanowi w końcu udało się znaleźć odpowiednie leki i ustabilizować stan Porgo, ale w tym momencie JP-02 zaraportował, że w budynku miały miejsce kolejne eksplozje i Hangar jest niedostępny, a po chwili znowu zaczęły się wstrząsy, sprzęt ambulatoryjny zaczął wariować i pokazywać ujemne odczyty, pacjentom jednak nic się nie stało. W międzyczasie Rycerz Valo pobiegła do sali z komputerami, by sprawdzić logi i odczyty z czujników reaktora. Musiała znaleźć coś konkretnego o systemie chłodzenia i udała się na zewnątrz, by odnaleźć odpowiedni szyb – ten, którym wcześniej Cryxen zszedł na dół, by ratować Pitka – ogarnąć wyciągarkę i liny z magazynu i skleić na miejscu jakiś prowizoryczny skafander z kocy termicznych, a potem zawołała nas do pomocy.

Nasza trójka spotkała się w końcu na zewnątrz, przy rozciętym szybie wentylacyjnym, z którego buchało ciepło i towarzyszący mu zapach spalenizny. Magnus pobiegł do magazynu po wózek towarowy, którego używaliśmy już wcześniej i zaczęliśmy na szybko obmyślać plan działania, w tym czasie w bazie co jakiś czas dochodziło do zwarć, kopnęło też prądem Mango, ale droidowi nic poważnego się na szczęście nie stało. Nie wiedzieliśmy co dokładnie wydarzyło się na dole, ale w grę wchodziły opcje ewentualnego wprowadzenia reaktora w tryb awaryjny lub całkowite odcięcie zasilania, w razie czego chcieliśmy skontaktować się też z rządem i szukać pomocy u ekspertów. W końcu Rycerz zaczęła schodzić szybem w dół, do pomieszczenia z reaktorem, co udało się zrobić w tym prowizorycznym skafandrze, ale musiała się spieszyć przez ogromną temperaturę panującą w szybie, przez co gruchnęła dość mocno o glebę, a my usłyszeliśmy jej okrzyk bólu. Myśleliśmy przez chwilę z Magnusem nad jej wyciągnięciem, ale Rycerz ogarnęła się i podniosła po krótkiej chwili, by kontynuować. Próbowała skontaktować się jeszcze z nami przez komunikator, ale były na to zbyt duże zakłócenia, dlatego krzyknęła jedynie przez szyb, że udaje się do pokoju kontrolnego, z którego rozbrzmiewały sygnały alarmowe.

Znienacka zaczęto do nas strzelać z murów, byliśmy z Magnusem całkowicie odsłonięci i musieliśmy schować się za budynkiem reaktora, zostawiając tymczasowo Rycerz na dole. Magnus został na zewnątrz, a ja pobiegłem do środka po jakiś sprzęt, bo byliśmy praktycznie bezbronni w walce na dystans. Ledwo zdążyłem jednak wyjść z arsenału, a Padawan położył napastnika - który musiał dostać się za mną do środka - ciosem swojego miecza, jednak w walce została uszkodzona ściana, z której poleciał kolejny impuls, rażąc tym samym Magnusa, tak samo jak wcześniej Porgo. Na szczęście jego serce wciąż biło, ale bardzo nieregularnie, ciśnienie podskoczyło jak szalone, a on sam doznawał przez to drgawek, po kilku chwilach z ust zaczęła wyciekać strużka krwi. Sytuacja była beznadziejna, nie miałem nic pod ręką, co mógłbym użyć do pomocy, nie wiedziałem, czy napastników nie ma w pobliżu więcej i jak Rycerz radzi sobie tam na dole. Jedyne co mogłem na ten moment zrobić to pobiec do ambulatorium poszukać jakichś leków, które mogłyby pomóc Magnusowi i liczyć na to, że to nie był jakiś większy atak na bazę. Znalazłem kilka opakowań i wróciłem do Padawana, by za poradą MD zaaplikować mu konkretne medykamenty.

Podczas gdy to działo się na powierzchni, Rycerz trafiła do pokoju kontrolnego i udało jej się ograniczyć zużycie energii i tym samym działanie reaktora do minimum, co jednak nie gwarantuje nam, że nie pojawią się znowu jakieś przeciążenia i wybuchy. Wydostała się z podziemi samodzielnie i spotkaliśmy się przy zbrojowni, gdy podawałem Magnusowi lekarstwa. Rycerz pomogła mi ustabilizować Padawana, który po krótkim czasie ocknął się, ale był jeszcze mocno oszołomiony. Z relacji Rycerz okazało się, że rozcięcie tamtego szybu spowodowało przegrzewanie się reaktora, bo energia i ciepło nie nadążały uciekać przez uszkodzony sprzęt, dlatego trzeba będzie go z powrotem uszczelnić. Większego pożaru na dole nie było, ale sam reaktor co jakiś czas bucha jakimiś substancjami, które lądują potem i wybuchają w wodzie chłodniczej. Na ten moment jednak, sytuacja jest w miarę opanowana. Magnus w tym czasie zaczął przeszukiwać trupa najeźdźcy, ale oprócz ciężkiego blastera i kilku kredytów republikańskich nie miał przy sobie kompletnie nic. Dołączył do nas Golem, informując, że zabezpieczył już przed wyładowaniami elektrycznymi miejsca poza główną częścią budynku i zajmie się zabezpieczeniem również i tej części. Dodał też, że dziura czy ten cały szyb dla Thona został wybudowany i odpowiednio zabudowany, o czym z resztą informowała już wcześniej Mistrzyni Vile, że Thona tam zaprowadziła. Magnus jeszcze na koniec poinstruował JP, żeby ten zaniósł ciało najeźdźcy do lodówek w ambulatorium, żeby móc je później jeszcze obadać.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
- Brak

4. Autor raportu: Adept Cryxen, Adept Vexis
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Kłamcy

1. Data, godzina zdarzenia: 23.12.22, 21:30 - 3:00

2. Opis wydarzenia:

Tym razem nie wpadliśmy jak pięciokredytówka w szambo, a przynajmniej nie od razu.
Tak jak pisałem w krótkiej wiadomości wcześniej, Minister Dun skontaktował się z naszą bazą, aby przekazać dobre wieści, że filtracja jeziora została zakończona, a materiał biologiczny Thona, będzie przechowywany w bezpiecznych podziemiach Pałacu Gubernatora, do czasu aż nie zjawimy się tam osobiście, aby odebrać przesyłkę. Wdałem się też w krótką rozmowę z ministrem na temat bieżącej sytuacji Hakassi i faktu, że incydentów związanych z Sektorem Korporacyjnym jest co raz więcej, gdy znów jakiś szaleniec wpadł z gnatem i zaczął strzelać do niewinnych ludzi, wykrzykując, że chce znaleźć Rycerza Slorkana, oraz Orna Radamę. Rząd Hakassi robi co może, ale jednak... jest ich tak niewielu, w porównaniu z molochem, który obrał naszą grupę na cel. Wychodzi na to, że im szybciej znikniemy z Hakassi i przestaniemy robić z nich mimowolny cel tym lepiej.

W trakcie konwersacji z ministrem, nawiązał ze mną kontakt Vexis, który umówił się ze mną na poszukiwanie dalszych podsłuchów w naszej bazie. Zgodzę się, że obserwacja naszej bazy z zewnątrz wystarczy, by wiedzieć, że gdzieś wylatujemy, lub wyruszamy na zakupy, ale fierfek... fakt, że znali dokładną lokalizację sklepu podpowiada, że w tym budynku wciąż mogą znajdować się narzędzia szpiegowskie. Vexis skonstruował latarkę w czasie, gdy kończyłem rozmowę z ministrem. Ta miała nam pomóc w przeczesywaniu wysepki z wodospadem, tej znajdującej się rzut kamieniem od naszych murów. Ostatnim razem przyszło mi do głowy, że to miejsce może nadawać się na punkt obserwacyjny w sytuacji, gdy nie mamy praktycznie żadnej ochrony. Wyobrażam sobie, że jeszcze parę miesięcy temu SDK nie miałyby żadnego problemu z wykryciem urządzeń szpiegowskich pozostawionych tuż obok nas, ale jednak... czasy się zmieniają, nasi przyjaciele czekają na odbudowę, a Jedi przyszło żyć w zapadającym się budynku. Przeszukiwanie wyspy nie zdało się jednak na nic na tą chwilę, nawet przy wsparciu niezłych oczu Vexisa, jako dowodzącego poszukiwaniami. Mogę jedyne zaraportować, że wróciliśmy z wyspy, trzymając w łapie jakąś starą, zamoczoną elektronikę, której dokładne przeznaczenie jest dla mnie zagadką, choć podejrzewam, że to może być fragment naszego własnego sprzętu z chociażby wieży komunikacyjnej, która została rozerwana na strzępy podczas burzy wywołanej przez potęgę Azatu.

Nasze poszukiwania nie trwały jednak długo i zostały przerwane przez dźwięk śmigacza przelatującego nad naszymi głowami. Tamtego wieczoru wydaje się, że byliśmy jedynymi przytomnymi Jedi o tej godzinie, którzy nie musieli też leczyć się w ambulatorium, więc prędko wstrzymaliśmy nasze poszukiwania i ruszyliśmy w stronę budynków, aby powitać intruzów, gdzie mogę przypuszczać, że nie tylko ja w duchu zakładałem kolejną wizytę ścierw z Sektora. Tuż przy jednej z bram dostrzegłem zaparkowany śmigacz, stojący w pobliżu garażu. Z początku chciałem zarządzić, abyśmy się rozdzielili, jednak Vexis słusznie zauważył, że gdyby sam natknął się na uzbrojonych opryszków, to mógłby nie mieć większych szans, stąd zapadła decyzja, że będziemy przemieszczać się wspólnie. Pierwsze miejsce, które odwiedziliśmy to było ambulatorium. Musiałem upewnić się, że pacjentom nic nie zagraża, a przez fakt, że niemalże każde łóżko i śpiwór są zajęte, bałem się, że terroryści mogliby wziąć naszych rannych na zakładników. Ambulatorium było jednak bezpieczne, jak i samo wejście do szybu wentylacyjnego reaktora na zewnątrz. Co więc pozostało? Wiele rzeczy oczywiście, nasz wróg to psychopaci o niezłej wyobraźni, ale postanowiliśmy ruszyć swój shebs w stronę głównego budynku, do którego jako pierwszy trafił Vexis. Tam napotkaliśmy dwóch mężczyzn, Aqualisha, oraz człowieka, którzy zachowywali się jak typowi turyści, czy też fani Jedi. Vexis był do nich zdecydowanie bardziej pogodnie nastawiony, z luźniejszą formą prowadzenia rozmowy. W tym czasie ja mmm... zachowywałem się jak to ja, czyli mało przystępny gbur, który chciał pozbyć się jak najszybciej dwójki wścibskich cywili z terenu budynku, który jest sleemo niewskazany do wszelakich wizyt. Nie szukam chwały, ani tym bardziej sławy, więc propozycje tego typu wydawały mi się czystym marnowaniem czasu i narażeniem na niebezpieczeństwo niewinnych w przyszłości. Gdyby w holonecie rozniosło się, że na nasze koordynaty można tak po prostu przylecieć i cyknąć sobie fotkę ze sławnym Jedi, to spodziewam się, że zaraz na moście mielibyśmy kolejkę ludzi, wbiegających nam na dziedziniec i wystawiających się na niebezpieczeństwo, co też argumentowałem, zaznaczając, że taka sytuacja nie byłaby nam na rękę. W międzyczasie moja próba w Mocy, by wyrwać cyfronotes Aqualisha ze zdjęciem Vexisa, by roztrzaskać urządzenie o podłogę, spełzła na niczym przez mój jeszcze brak obycia, więc musiałem nakłonić ich do usunięcia pliku w konwencjonalny sposób.
Moja postawa jednak nie zniechęciła ich całkowicie i nadgorliwi fani dalej bardzo nalegali na zdjęcia z nami, oraz zwiedzanie bazy, w zamian za okazanie nam wsparcia na tych całych mediach społecznościowych. Ponownie, dla mnie mogliby być nawet i gwiazdami Coruscant, którzy nocują w przybytku samego Gubernatora Saite, miałem do w shebs i absolutnie nie byłem w nastroju na dalsze negocjacje w stylu zabrania ich może w takim razie na wyspę treningową, gdzie tam moglibyśmy im pokazać trochę życie Jedi zza kulis, co proponował Vexis, ale z której to propozycji wycofał się, gdy wspomniałem, że przecież możemy tam zostać zaatakowani przez ścierwa z SK, a przez to narazić dwie niewinne istoty na niebezpieczeństwo.
Moje podejrzenia zaczęły rosnąć, gdy zaproponowali zdjęcie Vexisowi w ich gablocie, skoro nie zgodziłem się do prowadzenia jakiegokolwiek zwiedzania budynku. Tu również odmówiłem, argumentując sprawę podobnie jak wcześniej, że Jedi nie powinni udzielać się w takich sprawach, dla własnego bezpieczeństwa, a przede wszystkim bezpieczeństwa cywili, nie wspominając słowem o niebezpieczeństwie naszych podziemi, czy bliskości Thona, ot powołując się po prostu na trwający remont. Wciąż jednak nie miałem powodu nagle rzucić się na dwie obce mi osoby i dać upust swojej paranoi, ot zgodziłem się jedynie na zdjęcie tej dwójki, czy jednego z nich z Vexisem na tle ściany i bez podawania jakichkolwiek koordynatów w mediach społecznościowych. W końcu wyprowadziliśmy ich na zewnątrz, w pobliże ich śmigacza, by strzelić fotkę na ścianie pomiędzy garażem, a wejściem do korytarza z "recepcją". Jeden z nich próbował mi jeszcze wcisnąć cyfronotes w łapy, bym to ja zrobił zdjęcie, ale zwyczajnie odpowiedziałem, że nie mam na to ochoty (co było zresztą prawdą) i obserwowałem modeli

Wtedy też kłamstwa zostały porzucone i przystąpili do ataku, rzucając i roztrzaskując swoje cyfronotesty, przy sięganiu po blastery. Jeden wziął na cel mnie, drugi Vexisa. Będąc czujnym, nie dałem się postrzelić od razu, tylko skoczyłem za schody, by ruszyć na Aqualisha, gdy Vexis radził sobie z człowiekiem. Nie spodziewałem się jednak, że Aqualish będzie szybki, nawet cholernie, potrafił uniknąć uderzenia na ciało mojego miecza świetlnego, i przypalić mi bok, to jednak nie powstrzymało mnie na długo i przy kolejnej szarży pozbawiłem go dłoni, oraz przytomności. Dysząc nad nieprzytomnym Aqualishem zdałem sobie sprawę, że atak Vexisa na mężczyznę musiał nie wypalić, gdyż jego brzuch stał się częściowo wypalonym kraterem, a do głowy miał przystawiony pistolet drugiego intruza. Człowiek szybko zażądał mojego rozbrojenia, ale odparłem, że to niemożliwe, bo wtedy zastrzeli i mnie i Vexisa, zaoferowałem jednak, że nie będę podchodził, pytając czego od nas chce? Mężczyzna szybko odrzekł, że zależy mu na wycieczce do podziemi i tylko go interesuje, nic więcej. Zdaje się, że każdy Jedi w tej placówce jest bardziej charyzmatycznym mówcą ode mnie, więc spodziewam się, że niechęć negocjacji mogła wynikać z mojej paskudnej aparycji. Odkładając jednak tą kwestię na bok, nie miałem zamiaru poświęcić towarzysza, a przy tym sprowadzić niebezpieczeństwo na naszą placówkę. Pod wpływem natchnienia użyłem więc swojego refleksu i zręczności, by aktywować na swoim komunikatorze tryb zbierania głosów z otoczenia, dzięki czemu wszyscy przytomni w placówce mogli słuchać mojej wymiany zdań. Na całe szczęście z pomocą miał nadejść Cryxen, który przysłuchiwał się wymianie zdań i mojemu graniu na zwłokę, by upewnić się z której części dziedzińca będziemy szli w stronę podziemi, czyli poprzez kantynę i w kierunku zawalonej windy. To dało mu dość czasu na przygotowanie zasadzki i zaskoczenie intruza w pomieszczeniu prowadzącym do szybu windy. Ja musiałem jedynie zrobić miejsce uzbrojonemu w karabin Adeptowi, który następnie wypalił serią ogłuszająca zarówno w Vexisa, jak i napastnika. Ten drugi, przez skalę wyładowań nie przeżył.

Wieczór skończył się na wrzuceniu do celi nieprzytomnego Aqualisha, by go przesłuchać przy najbliższej okazji, oraz ratowaniu życia Vexisa na stole operacyjnym, ale te informacje są już zawarte w karcie medycznej.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Sam nie wiem, sugestia jedynie z mojej strony. Gdyby ktoś próbował znów wciskać się w nasze skromne progi z niepewnego źródła i wzbudzał wasze podejrzenia, na wstępie przeszukajcie tą osobę i każcie jej odrzucić wszelakie uzbrojenie, które ma z sobą, informując, że zostanie oddane dopiero przy opuszczaniu budynku. Zaoszczędzicie sobie kłopotów, przez które my musieliśmy przejść.

4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
Awatar użytkownika
Fell Mohrgan
Rycerz Jedi
Posty: 274
Rejestracja: 24 kwie 2018, 21:33

Re: Sprawozdania

Post autor: Fell Mohrgan »

Światło Ciemnej Strony - cz. II

1. Data, godzina zdarzenia: 30.11.22, 20:30-2:00; 02.12.22, 21:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Rytuał miał mieć miejsce niedaleko jaskiń, w których Mistrzyni Vile przed laty doprowadziła do popękania struktur Mocy na Prakith, ujawniając skrytą Ciemną Stronę zaszytą w Prakith, w efekcie prowadząc do jej tarć z czystą Mocą. Voliander powiedział, że miejsce wzburzeń i intensywności Mocy będzie znaczącym wsparciem dla procesu.

Bez żadnej filozofii udaliśmy się na miejsce. Rycerz Valo i jej uczennica miały zostać w bazie by czekać jako ewentualne posiłki i transport. Duża odległość, zabójczo duża. Ale jakoś nikt nie oponował.

Nie mogę powiedzieć niczego o procesie prowadzonym przez Mistrzynię. To nie mój poziom rozumienia Mocy. Z mojej perspektywy, jedyne co się działo, to Voliander i Mistrzyni zamknięci pod grubym polem siłowym razem z dwoma ciałami Azatu, nasze dwa śmigacze obok z kamerami i moja wielogodzinna medytacja i siedzenie na straży. Jeśli ktokolwiek ma opowiedzieć coś o całym rytuale, to tylko Mistrzyni. Na Voliandera bym nie liczył. Moc dosłownie z nich biła. Moc tętniała obok, lejąca się wokół nich, a kosmiczny wysiłek Mistrzyni i niewiele mniejszy Voliandera lał się po świecie wokół. Drżał w Mocy. Voliander może i był tylko statycznym podtrzymywaczem „uwięzienia” Mistrzyni w swojej głowie, ale jego wysiłek i tak był wyczuwalny i ogromny. To były długie godziny. Samemu w jednym z bardzo niewielu odludnych miejsc na Prakith, zaludnionym i tętniącym życiem, lecz w tym miejscu wcale nie było tego czuć, można było odnieść wrażenie pustkowia. W tym czasie z Mistrzyni uciekały wszelkie siły. To był definitywnie największy wycisk jej życia. Tymczasem mi ten mijający czas pozwolił odzyskać trochę sił… w miarę. Wciąż było do dupy. Pobyt w bazie i odcisk Thona wrył się we mnie zapewne tak jak w pozostałych. Nie byłem w stanie tego uczucia odeprzeć. Boję się, że zostanie w nas to gówno na zawsze…




Ale szybko nie miałem czasu o tym myśleć. Wyczułem, że coś się dzieje i zbliża. Przyznajmy, wszyscy obawialiśmy się syfu. Interwencja wnerwionego WSK? Może federalnych? Może obu? Może anomalie w Mocy wybudzone przez rytuał i tarcia w Mocy? Znamy nasze gówniane życie. Każdy spodziewał się syfu, utarczki, i jakichś pociętych łbów. Nie ukrywajmy.

Ale to co zobaczyłem, to był sort gówna, jakiego nikt się nie spodziewał.

Zasrańcy z Sektora Korporacyjnego. Cały pieprzony zmasowany desant zjeżdżający z gór, zza wzgórz, szturmujący w naszą stronę w pieprzonym zorganizowanym oddziale. Z pieprzonym, zasranym bojowym wozem repulsorowym kategorii czołgu na przedzie. Szturmujący w naszą stronę bez żadnego słowa. Wypadli znikąd i zaczęli napieprzać. To był najazd z pełną siłą, nastawiony na to, by zedrzeć mnie z powierzchni ziemi i rozpieprzyć pole siłowe. Wiedziałem, że to oni, bo słucham raportów i umiem dodać 2 do 2. Pieprzony śmieć w mandaloriańskiej zbroi na przedzie czołgu, jak ten z misji Radamy na Bonadan. Tuż za nim zasuwała banda z blasterami sonicznymi, jak Kaleesh, który wspierał vongijskie gówno w robieniu mielonych z Saarai i Valadora. Szczęśliwie ci nie byli takimi chorymi Leeckenami jednymi na miliony fruwającymi na plecakach jak wariaci, ale używali ich do morderczego desantu. A do kompletu w tle jakieś droidy z ciężkimi karabinami. Podobne w potędze do solidnie dozbrojonej kuszy energetycznej, ale szybsze i precyzyjniejsze.

To nie powinna być bitwa, to powinna być moja egzekucja. Czołg był kompletnie nie do draśnięcia przez blaster, skurwysyny z blasterami sonicznymi ustawiały się przy pomocy plecaków całkiem nieźle jak na szaraków. Ich pocisków nie szło zatrzymać, robiły ze mnie mielone, miecz był bezradny przeciwko temu gównu. Byłem absolutnie bezbronny, zdolny tylko unikać, póki była we mnie Moc, którą wypruwali kanonadą. Kosmicznej rzeźni dopełniały zasrane droidy z ciężkimi blasterami. Nie będę nawet udawał, że wiedziałem wtedy, że to droidy, sądziłem, dopóki nie usłyszałem nadmiaru droidzich tekstów, że to jakieś śmiecie w pancerzach. Nie będę udawał, że obchodziło mnie co tnę.

To była walka o wszystko, największa pieprzona rzeźnia jaką miałem przed sobą. Nie obchodziło mnie kogo tnę i co się z nim dzieje. Choćby to była banda małych dzieci naćpanych przez Sektor, nie miałem prawa na pół sekundy zawahać się przed urżnięciem łba. Nie było mowy żebym patrzył kogo i jak tnę. Wiedziałem, jakim jestem gównem. Nie jestem w stanie naraz kontrolować jak siekam (a przyznam, że po setkach godzin katowania na sucho, siekam świetnie) i co siekam. Co dopiero dodać do tego, co robi ten ktoś kogo siekam, przy trzech elementach naraz jestem trupem. Co dopiero dodać orientowanie się w terenie. Ale na szczęście dobrze znam siebie i mogłem zabierać się za to metodycznie. Dzika, ślepa szarża na pojedynczego z nich. Ubicie go jak zasrany wariat, nie patrząc na nic innego. Dzika ucieczka i łapanie oddechu i energii w rękach i odzyskiwanie percepcji. Wszystko wciąż blisko pola. I tak pojedynczo, powoli.

Nie miałem żadnej ucieczki i nie mogłem mieć. Mistrzyni była uwięziona w swoim rytuale, każdy skrawek jej sił, każdy skrawek jej energii był poddany temu procesowi. Moc kipiała od jej wysiłku, tętniała jej mordęgą. Byłem kompletnie jedynym co stało na drodze tych skurwysynów do dorwania jej, Voliandera i Azatu. Posiłki leciały, ale w pewnym momencie usłyszałem, że coś nie gra i sygnał zniknął. Byłem sam przeciwko tej zasranej apokalipsie, w której ledwo wiedziałem co się dzieje. Moje kolejne fale wyzwisk do nich, próby demotywacji, wrzasków, że nadejdzie WSK, że wcale nie boję się ich, a nadejścia WSK, były oczywiście gównem i blefem. Ale po cichu miałem na to nadzieję. Wybłagiwanie WSK brzmiało nieskończenie lepiej niż walka o życie, w której nie miałem prawa przegrać, w której stawką była bezbronna i wypruta z każdego skrawka sił Mistrzyni. Walka trwała sam nie wiem ile. Obrywałem co chwilę. Krew lała się ze mnie, szata była ruiną, wypociłem co najmniej litr. Po drodze wsparł mnie jeden z kolesi z Sektora, wtedy dla mnie znikąd. Nautolanin. Nie wiedziałem o co chodzi i skąd jest i miałem to w dupie, na tym etapie przyjąłbym pomoc Palpatine’a. Obiecałem mu grubą kasę i protekcję. Padł w międzyczasie z rąk kolegów, ale przeżył. Wrogów było tyle, że nie mieścili się wszyscy naraz, atakowali falami, głównie ciężkie droidy. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale łącznie ubiłem 17 skurwysynów, z tymi pieprzonymi blasterami sonicznymi i plecakami rakietowymi robiącymi ze mnie srakę. W międzyczasie jeden z nich zabił drugiego, ale nawet nie wiem, czy specjalnie, czy z przypadku. Nie wiem co się działo. Nie byłem w stanie nadążyć. Każdy skrawek moich zmysłów był podporządkowany dzikim ucieczkom między zasraną kanonadą z co najmniej 5 stron, wliczając czołg. Rozróżniałem tylko wrzaski zdychających, ledwo. Nie istniała sekunda, w której nie walczyłem o życie. Miałem przy sobie tylko pieprzony miecz, żadnych gnatów, nie brałem niczego, bo po raz pierwszy w życiu uznałem, że nie ma sensu brać arsenału na wyprawę. Tylko ja i pieprzony miecz.

I wiecie co? Prawie dałem radę. Ostatecznie cały kanion zasypały rozczłonkowane, dymiące trupy. I tylko pole siłowe i czołg i ja między nimi. Nie wiedziałem, kto żyje, komu urwało głowę, kto został rozjechany. Sam byłem zalany krwią i ledwo żywy. Ledwo trzymałem miecz. Bolał każdy ruch. Każda chwila to była agonia. Moja metalowa noga rozdeptała czyiś łeb i nie wolno mi było poświęcić 0.1 sekundy, by na niego zerknąć. Liczyło się tylko, żebym obronił pole siłowe Voliandera, choćbym miał zdechnąć. W międzyczasie Voliander wyparował. Dostaliśmy komunikat z promu, że się pozbierali, że coś walnęło w nich EMP po drodze. Byliśmy blisko, ale ja ledwo żyłem, aż w walce z czołgiem straciłem kontrolę. Nie wiem nawet, jak dokładnie poległem. W pewnym momencie nic nie działało, żaden z moich pomysłów na dopadnięcie go, aż mój mózg i ręce straciły połączenie. Padłem, z dymiącą dziurą w brzuchu i flakami na wierzchu. Nie wiedziałem jak blisko są posiłki. Wiedziałem, że Mistrzyni jest nieprzytomna, wypruta z najmniejszego miligrama sił. Nie miało dla mnie znaczenia, czy tam zdechnę. Moja śmierć mogła oznaczać i tak śmierć Mistrzyni, a przy okazji Azatu. Nie miałem żadnych szans na samodzielną ucieczkę i przetrwanie, podobnie jak Mistrzyni. Gdybym zdechł, istniała przeogromna szansa, że zabiją osoby pod polem siłowym. Że nie tylko zdechnę, ale zdechnę po nic. Ta trwająca pół godziny rzeźnia, w której każda jebana sekunda stanowiła mój agonalny wysiłek, każda sekunda stanowiła wypruwanie z ciała wszystkiego i unikanie pocisków… to wszystko byłoby na nic.

Wtedy po prostu wyprułem z siebie wszystko. Byłem bez cienia obaw gotów tam zdechnąć. W tym obliczu to był tylko chłodny bilans plusów i minusów. Wycisnąłem z siebie wszystko. Każdy skrawek moich zdolności, kształtowanych w każdym promilu od pieprzonych lat przez Mistrzynię, której życie było tam zagrożone. Wtedy udało mi się wypruć z siebie chyba najwięcej potęgi Mocy w telekinetycznej formie w całym pierdolonym życiu. Nie umiem opisać słowami, jak każdym skrawkiem siebie ciągnąłem z niej, byle zatrzymać ten czołg nim zejdę, byle ocalić chociaż ich. Szarpnąłem Mocą z siłą, która zgruzowała czołg na kawałki. Czołg wbił się w góry i wybił dziurę w skałach jak strzał z turbolasera, rozrywający uszy. Nie zdziwię się, jeśli ktoś stracił tam słuch na zawsze. Mando zapewne tak. Mmetalowe odłamki rozbryzganego czołgu zasypały wszystko z hukiem eksplozji atomowej. Nie widziałem nic więcej. Moje siły odeszły.




Obrazek

Obudziłem się w jakimś starym grobowcu. Nie wiem jakim i gdzie i chyba nikt na tym etapie nie wie.

Azatu żył. Mistrzyni i Volianderowi się udało. Leżał przed nami. W nowym ciele, choć co zabawne, ledwo było widać, jak bardzo to „nowa” osoba, bo w tej samej pół-opancerzonej szacie. Ale… udało się i to było, wbrew pozorom, w tej chwili najważniejsze. Sukces rytuału i tego zabójczego wysrywu sił ocalił nam życie.

Mando był tam ze swoim bardzo już ubogim zapleczem. Reszta musiała zdechnąć lub powoli zdychać w kanionie. Jeden Quarren, jeden droid. Życie Azatu dało nam szansę. Zabicie nas było dla nich opcją drugą. Zniszczenie nas pierwszą. To… to był największy szok. Dowiedzieli się z podsłuchu – portretu Lukiego zapewne, rozpracowanego przez Mistrzynię – o naszych planach, zapewne dosyć szczątkowo. Ale dosyć, by wiedzieć o Prakith i locie tam. I o tym, najwyraźniej, że ma tam być Azatu. Ich plan, wypuścić nagranie z rytuału. Pokazać Jedi, prowadzących dziwaczne rytuały związane jeszcze z pojmanym terrorystą, jako jakieś chore i posrane tortury. Łatwe i wiarygodne. Jedi medytujący nad nieprzytomnym więźniem w cholera wie czym. Potem nagrać odsiecz. Torturowany magicznie „jeniec” Jedi serwuje do kamer przemowę o tym co zgotowali mu Jedi i ich zabija, a ich ucięte łby trafiają do jakichś dalszych ról. Nie rozumieli, jaką rolę grał tam pojmany terrorysta Azatu znany z listów gończych. Jaką rolę grał drugi dziwny jeniec w tym samym ubraniu. Ewidentnie tutaj mieli zgrzyt. Ale z ich słów wynikało dość jasno, że w sumie nie obchodziło ich, czy będzie to konkretnie Azatu: grunt że jakiś pojmany więzień, obok poszukiwanego terrorysty, a że ten ocalony przez Sektor to nie poszukiwany bandyta, to nawet lepiej. Przynajmniej tak mówili nowemu Azatu. Miała z tego być ostateczna amunicja przeciwko nam i przy okazji śmierć mnie i Mistrzyni.

Ale to nas ocaliło. To dało jakikolwiek czas. Gdyby Sektor znalazł tam sithyjskie truchło Azatu i nieudane nowe ciało pozbawione życia, jedyne co by im zostało to odstrzelić nasze głowy i się spakować.

Nadal mogli to zrobić w każdej chwili. Skurwysyny przyspawały mnie i Mistrzynię do ziemi. Nawet w pełni sił nie zdążyłbym się z tego wyrwać przed dostaniem blasta w łeb. A tu nie mogłem nawet drgnąć. Umierałem, tylko wolniej dzięki lekom. Mistrzyni była bliska katatonii po kilku godzinach najcięższego wysiłku swojego życia, ale resztkami przytomności, promilami ułamków ochłapów największych resztek, próbowała dodać mi sił.

Azatu ledwo kontaktował z rzeczywistością.. ale żył. Żył, stabilnie i bezpiecznie. To był prawdziwy Azatu, w nowym ciele, ciele zwykłego, może 30-letniego człowieka o najnormalniejszej spokojnej twarzy i żołnierskiej fryzurze. Rozumiał ich żądania i wyglądało na to, zę nie widzi ucieczki. Zwrócił uwagę na droida: „Droid Xicana”. Droid Xicana… Tego Ilusa Xicana, u którego Rycerz Valo odkryła sekrety Thona? Nie było wtedy czasu o tym myśleć. Robiłem co mogłem, by spróbować odzyskać jakiekolwiek siły. Czerpać z Mocy, by nie zdechnąć. Tamci dali mi ochłapy bacty, tyle, bym dożył własnej egzekucji, ale i tak zdychałem z torsem otwartym przez zasrane działo czołgu, jedynie wolniej.

Nie wiedziałem co się stanie. Azatu z trudem im odpowiadał i godził się z beznadzieją sytuacji. Wiedziałem, że nie chce nas zabić. Nie, to nie byłby Azatu. To nie śmieć który miałby na to ochotę po tym co dla niego zrobiliśmy. Ale raczej nikt nie spodziewałby się, że byłby gotów ryzykować dla nas życiem, zwłaszcza obudzony w nowym ciele ledwie kilka minut wcześniej, niewiedzący, czy da radę stać na nogach. Nie wyglądał na takiego.

Ale to zrobił. Dali mu mój miecz, ustawili się tak, aby nie mógł nic zrobić… ale i tak to zrobił. Skoczył za siebie i odrąbał głowę droida. Zanim nawet dokończył ten cios, rzucił moim mieczem w Quarrena. Mandalorianin musiał dobrze słyszeć, że w walce z nożownikiem strzelec zwykle nie zdąży wyjąć broni i strzelić. W czasie tego ataku złapał za wibroostrze, a gdy Azatu nie miał już miecza w ręku… użył nogi do zatrzymania ciosu. Jego noga odpadła w wylewie krwi i z Azatu odeszły wszystkie siły. Spadł na ziemię, ściągnął mój miecz Mocą i próbował zatrzymać wibroostrze. Miecze zwarły się z Azatu klęczącym na jednej nodze. Ułamki sekund i ostatnie oddechy Azatu dzieliły mnie i Mistrzynię od śmierci.

Opłaciło się, że trzymałem przy sobie miecz Azatu. Opłaciło się, że schowałem go w tej zasranej nodze, aby dać mu ten miecz na wypadek innych syfów. Musiałem zrobić wszystko, by walnąć w pieprzony przycisk tej nogi i uwolnić miecz Azatu z protezy.

Sam nie dałbym rady. Ale Mistrzyni to wyczuła. Oboje tymi resztkami, ledwo zdolni wzruszyć kubkiem, otworzyliśmy moją protezę.

I wiecie co w tym najzabawniejsze? Azatu był tak ledwo żywy, że gdyby nie mój okrzyk, nie zauważyłby włóczni lecącej do niego… Ale, nie mam po co was trzymać w napięciu. Widzicie ten raport i wiecie że żyjemy. Tak, Azatu złapał ten miecz w lewą rękę. Pomarańczowe ostrze błysnęło i poparzyło szyję Mando, ledwo dając mu oddychać, dokładnie tak jak na pieprzonej Umbarze gdy konający Azatu znienacka rozpłatał Naczelnego Wodza yuuzhańskich śmieci i zaraz zemdlał.

Skurwysyn nas ocalił.

A ja zemdlałem. Na szczęście Rycerz Valo i jej uczennica były bardzo blisko. Znalazły nas w trymiga. Może minutę po tym starciu. Dzięki nim nie zdążyłem zdechnąć. Nie byłem wtedy przytomny, ale usłyszałem od YVH, że dotarli tam jak błyskawica. Dzięki ich dzikiemu tempu i wariackiemu biegowi, dotarli z moimi zdychającymi resztkami do Szpitala Skoth Wschód na czas.





A co dalej? Streszczę do niezbędnego minimum. Prakithańskie satelity oczywiście dowiedziały się o rzeźni w kanonie i wojsko dotarło na miejsce. Szpital w połowie ewakuowano i obstawiono wojskowo. WSK i Agencja Policji Federalnej byli przewidywalnie wściekli i mieli nas dosyć. Pierwsza wizyta Jedi i już jakieś cyrki z tajemniczymi dziwadłami na środku pustkowia w ukryciu przed władzami, przez które ściągamy rzeźnię i strzelaninę i stosy trupów. To co się działo nie było rozmową, było festiwalem zasłużonego jebania w wydaniu starego znajomego, komisarza I stopnia Mortimera Bolsiusa (tego, który dowodził przesłuchaniem Jedi po rzeźni u Sanarisa) i reprezentanta WSK, Beonarda Lernsteina, w międzyczasie przesłuchania. Niewiele mieliśmy na obronę. Na miejsce przyszedł Voliander, który uratował nas stanowiąc nieodliczonego członka eskapady z kontroli orbitalnej, ale nie był tam by nas ratować, tylko „dla śmiechu” i tylko siedział i rzucał swoimi żarcikami. Jakoś w tym wszystkim wkurwiało, że gdyby chciał, mógłby sprawić, że wszyscy wokół zapomną o sprawie, ale miał nas w dupie… Ale… to Voliander. To już cała jego natura.

Dowiedzieliśmy się jednak, że cały ten sprzęt zwozili w częściach od bardzo dawna na Prakith, po kawałku, montując go na planecie, a wszyscy przybysze przylatywali małymi grupkami.

Mando plótł oczywisty fałsz, ale wiarygodny. Robił z siebie najemnika nienawidzącego Jedi i zarabiającego przy okazji, ale był wiarygodny i czytelny dla władz i łatwy do wsadzenia na dożywocie. Nie powiedział nic przydatnego.

Nautolanin był niezdolny komunikacyjnie. Wsadzili go do pierdla razem z resztą. Mistrzyni chce negocjować potem z WSK jego wolność gdy sytuacja ochłonie.

A my dostaliśmy dożywotniego bana i jak dotkniemy Prakith to nas wysadzą. Zrozumiałe. To było kilka godzin chyba najintensywniejszych, najbardziej pełnych nienawiści, wielostronnych przesłuchań i przekop werbalnych naraz. Nie pamiętam intensywniejszego momentu tego typu w swoim życiu. Kilka godzin przetrzepywania nas i naszej wersji od kilku stron, o czym nie ma sensu opowiadać za wiele, bo już nic to nie zmieni.

Udało się. Azatu może dostać nowe życie.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (art by Alorowy & Karolina) (sprawko było gotowe przed częścią Elii, ale potem chciałem poczekać trochę czasu, żeby nie szły sprawka jedne po drugich na forum w ciągu 2 dni, tylko dać czas czytelnikom, a potem Karolince wpadł pomysł na trochę sztuki :D)

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Fell Mohrgan
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 656
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Korporacyjna broń antyskanerowa i zabezpieczenia podsłuchów

1. Data, godzina zdarzenia: 05.01.23, 23:00-3:30

2. Opis wydarzenia:

Wraz z Padawanem Magnusem otrzymaliśmy od JP informację, że więzień Aqualish mimo awarii pola siłowego został w celi i nawet nie próbował uciekać. Wydało nam się to dziwne i na wszelki wypadek sprawdziliśmy to, żeby nic nie kombinował. Okazało się, że po prostu zdaje sobie sprawę z tego, że jego ucieczka by nie wypaliła i co najwyżej "zebrałby kolejny wpierdol". Rozmowa z nim to była katastrofa. Ciągle gadał rzeczy typu: może wam podłożyliśmy bombę, a może nie? Może macie podsłuchy, a może nie macie? Heheeee. I tak ciągle. Nic z tego nie wyszło, poza jednym, co wydało nam się ciekawe - wspomniał o tym, że Galaapir chciał przyśpieszyć rozpylenie jakiegoś wirusa. Rzekomo ta dwójka rozpyliła jakąś broń biologiczną, która może nas dopaść za kilka dni. A może to kolejne jego kłamstwo. Ciężko mu zaufać. Ostatecznie stwierdziliśmy, że warto go przeskanować w poszukiwaniu jakichś niebezpiecznych rzeczy, zanim przekażemy go pułkownikowi Azabe na przesłuchanie.

Zaraz po aktywowaniu skanera w ambulatorium, stało się coś okropnego. Aqualish zaczął wrzeszczeć z bólu, gdy jego ciało zaczęło dosłownie płonąć. Wił się w agonii, krew leciała mu z oczu, z uszu, z ust, z nosa, pocił się, sikał pod siebie.. Po prostu umierał w ogromnych męczarniach. Magnus szybko wyłączył skanowanie i zaczął analizować stan poszkodowanego, a ja chcąc go uratować, szukałam jakichś środków medycznych, które nam na to pozwolą.. Jednak jego stan był tak tragiczny i tak opłakany, że to było niemożliwe. By choć trochę ulżyć jego cierpieniom, podałam środki usypiające, by choć trochę odjąć mu bólu. Jak się okazało, Sektor wprowadził mu w organizm jakieś białka, które mordowały inne białka.. Nie wiem, jak to opisać. Coś, co się aktywowało pod wpływem skaneru odpaliło reakcję i zaczęło go momentalnie niszczyć od środka. Nie mogliśmy mu pomóc. Ciało jest toksyczne, schowaliśmy je do lodówki, nie można go pod żadnym pozorem rzucać krabom, bo się potrują, wedle tego, co tłumaczył mi Magnus. On też zdecydował, że schowamy go do lodówki z dopiskiem "nie dawać krabom". Wylatywały z niego śmierdzące, dziwne, żółte wydzieliny - pewnie te białka, o których wspominał MD-01.

Chwilę później skontaktował się z nami wiceminister, mówiąc nam o tym, że skarbiec został naruszony przez wyłowioną substancję. Cząsteczki Thona powoli pożerają go, ale to nic wielkiego, nic zagrażającego. Prosił nas jednak o to, by jak najszybciej ten pakunek od nich zabrać. Poinformowałam, że to bardzo ważne zadanie i pakunek nie może dostać się w ręce wroga, dlatego do odebrania i eskorty pakunku wyślemy naszych najlepszych ludzi. W rozmowie Magnus poruszył też sprawę naszych ostatnich podsłuchów w bazie i niepewności co do bezpieczeństwa tego łącza. Wiceminister polecił nam ograniczać z nimi kontakt, skoro nie jesteśmy pewni, że nie jesteśmy podsłuchiwani. Uznał to za bardzo poważną sprawę, za którą mogliby go powiesić, jeśli by jej wyżej nie zgłosił. Zrozumiałe.

Zdecydowałam, że pójdę poszukać kolejnych podsłuchów na parkingu śmigaczy, bo od parkingu weszli nasi ostatni goście, ale Magnus wykluczył to miejsce z podejrzanych. Wytypował, że podsłuchy musiały zostać podłożone albo w bibliotece albo w sali konferencyjnej, więc do tego pierwszego miejsca się udaliśmy. W bibliotece, czyli w miejscu, gdzie Vexis i Magnus rozmawiali o jego wylocie po tarcze i kombinezon ochronny, rozpoczęliśmy poszukiwania. Szybko przekonałam się o tym, że do takich rzeczy trzeba się odpowiednio zabezpieczyć. Gdy przeszukiwałam lampę nad komputerami, a Magnus regały, natknęłam się na urządzenie z wbudowanym mikrofonem, które poraziło mnie prądem na tyle mocno, że odleciałam do tyłu i się przewróciłam. Usmażyło mi rękę, nie mogłam nią w ogóle ruszać, a samo urządzenie się po prostu stopiło pod wpływem wyładowania. Mam wrażenie, że gdyby nie szybka reakcja, mogłoby sparaliżować mi całe ciało. Padawan zadbał o zdrowie mojej ręki, upewniając się, że wszystko będzie okej, a P2-P2 poinformował nas, że pan Mango sprzątał tą lampę na 28 godzin przed przybyciem ostatnich wysłanników Sektora, więc to oni musieli zostawić ten podsłuch. Przy kolejnych poszukiwaniach, Magnus zaopatrzył się w rękawice, ale szybko zostaliśmy od nich odciągnięci przez wizytora, który okazał się zwykłym cywilem, chcącym pożyczyć komunikator i trochę paliwa. Miałam ciągle sparaliżowaną, niedziałającą prawą rękę, więc wszelkie ataki na nas mogły skończyć się tragicznie. Niestety jesteśmy zbyt przewrażliwieni, a facet pomimo ostrzeżeń, że to placówka rządowa i mamy obowiązek go przeszukać, uznał nieco natarczywą próbę Magnusa za napad i od nas uciekł, nie mając paliwa, prawie rozbijając się o jezioro. Na szczęście wylądował gdzieś za mostem, a Padawan wezwał odpowiednie służby, informując ich o prawdopodobnym wypadku.

Valador spędził chwilę na upewnieniu się, że cywilowi nic się nie stanie, czekając, aż pojawią się odpowiednie służby, obserwując most przez lunetę karabinu wyborowego. Mówił, że zanim przyleciały służby, nad pojazdem krążył inny Koro-5 ACE, obserwując sytuację. Ostatecznie jednak nawet nie wylądowali, tylko uciekli. Wyglądało to, jak robota Sektora i upewnianie się, czy to aby nie ktoś od nas, by go porwać. Na miejscu zjawił się wojskowy V-Wing, by zająć się wypadkiem.

~~~~~~~~
Dopisuję to po czasie, ale wpis Ucznia Glauru o przenosinach przypomniał mi o możliwie ważnej sprawie, choć może to być oczywiście kłamstwo. Zmarły aqualish wspominał jeszcze o tym, że planem Galaapira jest wykurzenie nas z Hakassi, by Sektor mógł wykupić stocznie Hakassańskie.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Jeśli będziecie szukać podsłuchów, pamiętajcie o odpowiedniej ochronie. Nie oszczędzają kasy na wszelkich próbach zamordowania nas.

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Rhenawedd Alna
Obrazek
Awatar użytkownika
Cryxen
Padawan
Posty: 76
Rejestracja: 31 sty 2022, 21:23

Re: Sprawozdania

Post autor: Cryxen »

Kontr-pułapka i przesssłuchanie kanibala

1. Data, godzina zdarzenia: 06.01.23, 20:00-22:57, 07.01.23, 14:17-17:06

2. Opis wydarzenia:

Zaczątkiem mej wyprawy była potrzeba odzysssskania śmigacza AirSwiper, który to utknął tam po pamiętnej tragedii, jaka dotknęła ssszanownego Adepta Vexissssa. Świadom oczywissstego zagrożenia wybrałem sssie na miejsssce takssówką, lecz kierowcę taksssówki poprosssiłem nie o lot prosssto do Keratony, a naokoło, zahaczając o niewielkie miasssto Tiram w Regionie 7, by tam wyssadził mnie pod sstacją paliw, ssskąd potem zamówiłem inną taksssówkę, używając komunikatora obcej osssoby dla bezpieczeńssstwa i dopiero dotarłem do Keratony.

Pobyt w mieście był bardzo przyjemny i zacny, pozwalając poznać nasssstroje trwające w mieście i zapoznać sssię z dzisssiejssszym kierunkiem ssspołecznym. O tym wywodu sssnuć nie będę, chyba że zossstanę zaprossszony. Był to długi, lecz przyjemny i kojący ssserce pobyt wśród naszych jedynych lojalnych przyjaciół.

Ssspodziewając sssię, że porzucony śmigacz Jedi musssi być dla wroga cennym i oczywissstym kąssskiem, podjąłem sssię uważnych badań massszyny z użyciem sssprzętu pobranego z bazy. Na odległość naturalnie. Badania wykazały zagrożenie. Wedle tego, zawezwałem sssłużby, oczywiście przedssstawiając ssssię jako normalna persssona, gdyż Jedi prossszący policję o pomoc w walce z zagrożeniem… imbecyl. Sssłużby przybyły i zajęły sssię zagrożeniem przy pomocy zdalnie sssterowanych przez ssaperów urządzeń. Massszyna zaminowana. Podczasss processsu rozbrajania, ktoś usssiłował nawet bombę wyssadzić, ale sssaperzy policyjni nie pozwolili, by to sssię sstało. Już wcześniej planowałem próbę zassssadzki na wroga, lecz to przekonało mnie tym bardziej. Podjąłem sssię kontaktu z wielkim i sssszlachetnym pułkownikiem Zarinem Azabe, aby porozmawiać, iż mam plan mogący doprowadzić do nabycia więźniów. Oczywiśście prosssić wojsssko o pomoc Jedi w walce, z natury idiotyzm i dyssskredytacja, lecz tutaj objaśniłem, że moim celem jessst to, aby wróg myślał, że dorwał sssłabego i marnego Jedi, aby dopadli kogoś, kto właśnie za sssłaby i by przyssszła pomoc niessspodziewana. Każdy jeden człowiek Zarina Azabe nie ma oczywiście kiedy sssspać, każdy zaufany człowiek pracuje jak opętany nad filtracją „opętanych” w ssszpitalu dla ofiar Ducha Jeziora, lecz pułkownik załatwił pomoc z regularnych zessspołów z racji, że nie jessst to nic wielce tajnego. Moim planem było lecieć tak, aby wróg mógł mnie dopaść, a potem grać na czasss. W momencie komunikatu do wojssska, lub zaniku mojego sssygnału, miały przybyć possssiłki, w possstaci najlepiej sssnajperssskiej, albo nokautującej nass wsszyssstkich gazem usssypiającym.

Plan sssię powiódł. Padłem ofiarą ossstrzału blasssterowego. Zacząłem natychmiassst sssymulować ssstratę władzy nad massszyną pod wpływem ossstrzału i lądowanie we w miarę dogodnym dla walki miejssscu, przy okazji pragnąc zadbać o ocalenie massszyny.

Ressszta była walką o czasss. Leżałem w pojeździe jak trup, aby kupić sssobie czasss, gdy podeszli dość blisssko, uderzyłem znienacka i zacząłem walkę. Był ich duet. Twi’lekanka, Sssemonian, ta, która z partnerem przesssłuchiwała Adeptkę Acari na początku naszej hissstori w Birell, oraz nieznany mi Chissstori. Byli ciężko uzbrojeni, w broń i granaty, ponadto piekielnie ssprawni, biegający w tę i nazad w środku ssstrzelaniny. Walka trwała długo. Oberwałem zauważalnie w trakcie pościgu przez sssetki metrów, lecz finalnie miesszanką blassstera i miecza posssłałem Twi’lekankę na ziemię. W dalszej walce padł Chissstori. Wojsssko nie zdążyło zająć sssię nimi sssamo, lecz przybyło pomóc mi z ogłussszonymi.

Posstanowiłem podjąć sssię wyciśnięcia z nich wiedzy. Poprossssiłem, aby kobiecie ścięto nogę, którą mógłbym pożywiać się przy niej dla terroryzmu, a obojgu nie dać ssię za żadne ssskarby zbudzić. Aby obudzili sssię dopiero w jakiejś brudnej piwnicy. Zapytałem, czy mógłbym dossstać jakieś zwłoki, aby leżały obok, jako rzekomy poprzednik tego dwojga, który nie wydał informacji. Planowałem przesssłuchanie okrutne psssychicznie. Psssem bez wartości ten, kto choćby myśli o poczynieniu krzywdy niewinnym członkom świętego, nietykalnego i błogossssławionego Zakonu Jedi, więc nietrwałe krzywdy psssychiczne akceptowalne moralnie.

Ssszanowne kadry wojssskowe pomogły mi z niesssłychanym oddaniem i professsjonalizmem. Zawieźli te kreatury na teren obok posiadłości przy bazie sssatelitarnej, gdzie dawno temu był Padawan Farhir Carr. Zdobyto dla mnie także truchło ssskazańca, gwałciciela i mordercę młodocianych. Natychmiasssst otuchą wobec mych sssmutnych obowiązków ku więźniom, napełniło mnie wiedzieć, że jessstem po ssssłussznej ssstronie, sssprawiedliwego i sssilnego Hakassi.

Podczasss przesssłuchania byłem zmussszony do psssychicznych okrucieństw. Konsssumowałem nogę Sssemonian nad jej obliczem, pozwalając wyciekom z jej włassssnej kończyny kapać na jej twarz. Proponowałem zeżarcie nogi Chissstoriego o imieniu Vrryx także. Wyjaśniłem, że wiszące obok na ssznurze, poobgryzane przez zwierzęta zwłoki, to inny najemnik Sssektora, który nie chciał wyznać ssswych grzechów i oczyścić duszy, musialem więc wylać z niego grzech i dać duszy ssspokój, wylewając grzech wraz z krwią, jako kazała mi Moc. Wyjaśniałem, iż me zdanie nie ma znaczenia, ja ledwie sssłucham Mocy i jej rozkazów, która każe mi oczyścić ich dussze z grzechu. Grzech do wylania językiem i ssspowiedzią, lub krwią. Iż będę musssieć zamknąć ich grzech w kulasssach, a potem te kulasssy zeżreć, aby obłassskawić Moc, po czym zabiję ich w oczyssszczającym cierpieniu, aby sswym bólem zapłacili za grzechy, nim ich dussze odejdą z ciał na pojednanie z Mocą. W międzyczassssie głassskałem rozczłonkowane, zjedzone truchło, pytając zmarłego, czemu mnie do tego zmussssił. Wsspominałem w razie potrzeby o tym, że święte ossstrze miecza świetlnego Zakonu posssłuży mi do oczyssszczenia niessszczęśników. W przerwach modliłem ssssię.

Mimo to wssspółpracowali bardzo powoli. Musssiałem długo nacissskać, jeść kawałki zwłok, bryzgać krwią, wrzessssszczeć. Lecz finalnie ze ssskutkiem. Może coś jessszcze mogłem sssię dowiedzieć, lecz nie wydaje mi ssię. Nie wydaje mi sssię także, aby kłamali, sssterroryzowałem ich prawdziwie. Oni zasssłużyli oczywiście na cierpienie, lecz dawanie go było dla mnie bolesssne niezależnie dla kogo… lecz mussiałem.

Dowiedziałem sssię, że issstnieją grupy miejssskie. Ci którzy dopadli Adepta Vexisssa byli zwani „grupą Keratona”. Galaapir wywiózł ich zaraz po zadaniu, ze względu na to że po tym sssukcesssie Hakassssi łatwo mogłoby na ich duet Togruty i Boltruiniana zapolować jako oczywissstych wrogów publicznych i mając nagrania z monitoringu miejssskiego z porwania Adepta Vexisssa, nawał materiałów do łatwego polowania. Ssssemonian była z „grupy Birell”, a ową grupę Birell uśpiono ze względu na wcześniejsze intensssywne wydarzenia w tamtym mieście i mord na niewinnym Hakasssańczyku. Mniemano, że po tym wydarzeniu sssłużby w tym mieście mogły być wyczulone (i wssszak, mój własssny wniosek, mogli ssspodziewać się że przykładowo Adeptka Acari dostarczy ryssopisssy) i teren miasssta mógł być oczywistym kierunkiem działań Sssektora i kontr-działań Hakassi lub Jedi. Ssstąd tam zaniechano. Zaś uśpiona grupa Birell przeniosssła ssię do Keratony wcześniej, a w dniu o którym ten raport, dossstali od Galaapira cynk o mnie i śmigaczu w Keratonie. Nie wiedzieli, kto, jak i sssskąd ma wiedzę o maszynach, ssskąd tropy, oni tylko dossstawali je od pośrednika Galaapira lub sssamego Galaapira. Gdy wzięli ssię za łowy na mnie, dossstali od Galaapira informację czym lecę i w jaką ssstronę, o której godzinie i w której chwili. To tak bardzo mnie nie dziwiło… wssszak, przecież wyssstarczy byle zdalniak z kamerką obok parkingu, gdzie przecież wiedzieli, że jessst ta masszyna. Nic niezwykłego. Lecz w wypadku Adeptki Acari jak zrozumiałem, także odnaleziono ją przez informacje od Galaapira. Z pewnością oni sami nie mieli bladego pojęcia, jak jesteśmy znajdywani, a wsszyssstkie informacje ssą od Galaapira. Nie wiedzieli najwyraźniej o innych grupach. Dali mi za to adresssy miessszkań przeznaczonych na meliny dla tych dwóch grup.
- grupa Keratona, ulica Alory Valo 58/317
- grupa Birell, ulica Obrońców Bastionu 5/81

Poznałem też ich przykazy co do Jedi wśród nasss… issstnieją pewne grupy z wytycznymi.
- Przywódcy Jedi: Elia Vile, Orn Radama – cele kluczowe, najważniejsze, najświętssssze.
- Cenni politycznie Jedi: Noam Panvo, Asshtar Tey, Thang Glauru – mają zossstać pojmani i wywiezieni daleko z Hakasssi. Tym, którzy myślą, że to dla tych osssób dobrze… wątpię w to. Pojmany Jedi wywieziony w głąb jednej z dziesiątek nieznanych planet Sssektora, w jedno z nieznanych milionów miejsssc mogących go ssskrywać… żadnych, nawet 0,1% sssszanss na ucieczkę. Równie dobrze martwy, gdy tylko wróg sssobie tego zażyczy w ćwierci ssekundy.
- Pozossstali, zabić: tacy jak ja.
- Wielcy wojownicy Jedi, nie tykać, chyba że bombowo: Sssiad Avidhal, Tanna Sssaarai, Alora Valo.
- Zosssh Ssslorkan: ma żyć. To już wiemy, że on jako wróg publiczny jest podkładką i wymówką… Wiemy z wyprawy Padawana Radamy…
- Ioghnisss: Galaapir mówił, że jego jest to cel i mają z nim nic nie robić. Ssskąd Galaapir w ogóle zna jego imię, wie kto to, czemu obrał go za cel?! Gdy był podsssłuch w portrecie, Ioghnisssa u nasss nie było, a on publicznie zerowo znany!...
Uwagę zwraca, że przecież tych, których uznano za pracowników Jedi czy młodzików, jak Adeptka Acari i Adept Vexisss, używano tylko do podchodów, badań, lub porwań i ssabotażu politycznego. O nich mi nie mówiono. Mniemam, że to z tego względu, że osssoby z tych „młodych” grup, wssszyssstkie z osssobna już poznali: mnie, Acari, Vexisssa, sssklasssyfikowano lub zrobiono co chciano, po tym jak wcześniej byli tylko anonimami z blasssterami obecnymi podczasss bitwy w bazie, a teraz ssą już w ten czy inny sssposssób „wykreśleni”.

To wsszyssstko. Robaki trafiły do więzienia.

Sssukcesss. Peirwssszy raz pułapka Sssektora ssspotkała sssię z kontrą. Pierwsssi więźniowie poważnego kalibru!

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Cryxen
Awatar użytkownika
Cryxen
Padawan
Posty: 76
Rejestracja: 31 sty 2022, 21:23

Re: Sprawozdania

Post autor: Cryxen »

Przeszukanie

1. Data, godzina zdarzenia: 18.01.23 | 18:47 - 1:12

2. Opis wydarzenia:
Possstaram się utrzymać raport w zwięzłości. Wsszyssstkie te wydarzenia to kosszmarny trud myślenia nad każdym możliwym krokiem, ogromne ssszczegóły, lecz chcę ssskupić sssię na tym, co naprawdę ważne dla wsszyssstkich.

Kontynuacja zdarzeń:
- [ "Kolejny ruch Galaapira" ] - atak na Adepta Vexissa przez "grupę Keratona"
- [ "Kontr-pułapka i przesssłuchanie kanibala" ] - moje łowy na najemników

Miejsce: Areszt Centralny
Persony: pułkownik Zarin Azabe, podpułkownik Naril Nas, major Geraneigo Rord


Ssspotkanie z ludźmi ssszanownego pułkownika Zarina Azabe odbyło sssię w atmosssferze przyjaźni i resssspektu, lecz nikt wśród persssonelu nie miał nawet sssekundy czasssu na bezpośredni angaż w cokolwiek. Otrzymałem zapasss narzędzi, jakich nie dossstał nikt, gigantyczne zaufanie i pełną wiarę w sssiebie… i zarazem abssssolutne zdanie na sssiebie, za wyjątkiem sssytuacji, w której potrzebowałbym wsssparcia powietrznego, niczego więcej. Znalazłem sssię w pozycji, w której nie wolno było mi nawet pomyśleć o prossszeniu o podpowiedzi, bo potraktowano mnie jak ssswojego, najwyżssszego agenta. To wynik ossstatniego triumfu, ale i wcześniejssszych kontaktów, relacji, budowanego zaufania na przessstrzeni częsssto zwykłych dysskusssji… i zapewne także generalnego ressspektu do Jedi i więzi nasszych grup.

Nie należy mówić, że dossstałem zadanie kontynuacji śledztwa, raczej, iż zessspół Aressztu Centralnego po zajęciu ssię więźniami uznał za naturalne, że będę kontynuował wątek i z uprzejmości sstossssownymi kontaktami „na górze” załatwił mi narzędzia. Otrzymałem kartę dossstępu do lokalnych Komend Regionalnych i syssstemów monitoringu miejssskiego, a także kontakt do sspecjalnych droidów odpowiedzialnych za ów dane. Otrzymałem również wielki zapasss narzędzi ssskanujących, narzędzi do zbierania dowodów, ssskanerów elektroniki, przyborów hakujących, komunikacyjnych, a także znakomitej jakości śmigacz incognito. Więkssszości z nich nie umiałem nawet używać, zwłasssszcza tych informatycznych. Trzy ssskrzynie, które musssiano mi zanieść do śmigacza, bo nie byłem w ssstanie unieść nawet odrobiny. Co w ogóle będę z tym wsszyssstkim robić, zossstawiono mi.





Miejsce: Keratona, ulica Alory Valo 58/317 i cały blok nr. 58 + Birell, ulica Obrońców Bastionu 5/81
Persony: zróżnicowani mieszkańcy bloku miessszkalnego, ssstarzec z monitoringu kamer osssiedlowych, oficer dyżurny Komendy Regionalnej 8



Zabrałem sssię do pierwssszego z adresssów zdobytych w ossstatnim śledztwie, w Keratonie. Ulica Alory Valo, budynek 58, miesszkanie 317. Poddałem miesszkanie ssskanom przed wejściem, zacząłem podejrzewać zaminowanie miejsssca. Mając zbyt ubogie zdolności pirotechniczne, użyłem granatów jonowych dla usssmażenia elektroniki, smażąc tak sssame drzwi gdyż pułapka mogła być tuż pod nimi. Miałem rację. Ładunek częściowo eksssplodował. Poprawnie użyty był dossstatecznie sssilny, iż gdybym wssszedł bez tego przygotowania, sszczezłbym na miejsssscu. Miesssszkanie było ogołocone i pusssste. W kuchni ssspalono wsszyssstko, abym nie mógł nawet ssszukać po zakupach.

Przebyłem przez pół planety do Birell na nasssstępne badanie. Podobna ssssytuacja, ale bez pułapek, poza tym pussstka. Zossstałem zupełnie z niczym. Lawina sssprzętu była na nic, bo nie było czego badać.

Posstanowiłem zacząć próby possszukiwań na podssstawie rozmów z miessszkańcami tych bloków. Poczynając od Birell. Nie będę wchodził w niepotrzebne cytaty, zaznaczę ledwie, że dużym wyzwaniem było zaangażować cywili w possszukiwania w ssspossób, który zarazem nie zdradziłby, jak głęboko wroga agentura Sssektora przesssiąknęła na Hakasssi, by nie nissszczyć wyssiłków wizerunkowych i ussspokajania ludu. To było kilka godzin i rotacja między jedenassstoma osssobami z tego bloku, wliczając także człowieka który zjamuje się ochroną osssiedla, a był to jeden ssstarssszy człowiek na całe osssiedle na kilka tyssięcy ossób, oglądający monitoring i wzywający policję w razie problemów. Badania i śledztwo w tym zakresssie pozwoliły mi usstalić, że przebywający tam nie wykonywali żadnych podejrzanych ruchów w tej okolicy. Łączyłem sssię z bazami monitoringowymi policji, prosssiłem o wssskazywanie dalsszych ruchów ich ossób na poblissskich kamerach monitoringu miejssskiego (na przkyład, jeśli sssposstrzegłem przy pomocy pana z monitoringu ossiedla, że o północy lecieli na zachód, prossiłem o obraz z kamer w godzinach 0-1 ze wsszysstkich kamer zachodnich), lecz zawsssze osssoby te leciały albo pozza miasssto, albo tylko na zakupy, choć udało ssssię namierzyć, że Grupa Birell (czyli ci złapani przeze mnie, którzy po masakrze w Birell i wzmożonej obławie policyjnej wycofali sssię do Keratony) miała kontakty z Grupą Keratona (czyli porywaczami Adepta Vexisssa, którzy po tej akcji sssłussznie zabrali ssię z planety, zbyt rozpoznawalni i namierzalni), a także jakimś innym duetem. To jednakże nie prowadziło donikąd, ale zacząłem ssszukać też śladów różnych anomalii technicznych, a także próbować prześwietlenia komunikacji z terenu tego bloku w godzinach napadów. Wtedy udało mi się odkryć, że w czassie ich zamiessszkania na terenie bloku pojawiały ssię problemy z dossstawami energii i awarie sssieci. Czass wzmożonego obciążenia - pod oboma adresssami - pokrywał się z momentami, na kilka godzin przed atakami na nasss. Ewidentnie coś było tu na rzeczy, lecz jesszcze nie dane mi było zrozumieć co. Lecz prześwietlenia komunikacji z lokalnych węzłów nie sssugerowały niczego dziwnego. Wtedy dopiero wpadłem na pomysssł, iż mogli używać własssnych, sspecjalnych przekaźników, spoza lokalnej sssieci, aby zwiększyć ssswe bezpieczeństwo, lecz kosssztem zwięksszonej energii. Rozssądne zwłassszcza w świetle sstopnia inwigilacji Hakasssi.

To kolejny dowód na to, że musssimy być wdzięczni za to, jak udało sssię rozwinąć infrastrukturę bezpieczeńssstwa i ssstopień inwigilacji nassszych rodaków Hakasssanczyków dla ich dobra i bezpieczeństwa (jak bardzo nie lamentowałbym nad doprowadzającym mnie do rozpaczy losssem takich jak rodzina pana Virnu). Dzięki temu, mimo iż sssprytnie uciekli inwigilacji komunikacji, ssstopnie inwigilacji i pełnego monitoringu wsszysssstkiego poddały mi pomysssł, aby ssspróbować namierzania po innych miejssscach z tym rodzajem zużycia energii o danej ilości i intensssywności. Mogłem podjąć ssssię nassstępnej wyprawy, do ssssłużb zarządzających energetyką.

Omijam tutaj opisssy barwnych osssobowości, jakie ssspotkałem, trudnych negocjacji, oraz ssskromnych problemowych incydentów, bo raczej nie mają dla nikogo znaczenia. Powiem ledwie, że były to pełne barwnych przygód chwile.




Miejsce: Centrum Energetyczne Regionu 8
Persony: ochroniarz prywatny Vallir Nante, dyżurujący reprezentant służb, policjant pierwszy konstabl Nageri, administrator bazy danych Nirio Ibiu


W tym miejsssscu, chcąc nabyć dane o innych miejsscach z zakłóceniami energetycznymi tamtego sssortu... napotkałem na ssstrasszne problemy. Nie chcę wnikać w kossszmarnie zawiłe detale, które zjadły sssporo czasssu i problemów. Bardzo trudno było rozegrać to wsszyssstko wiarygodnie, przedssstawić uprawnienia, załatwić to po cichu, bez budzenia alarmów i niepokoju, zwłassszcza że ssszpiedzy wroga mogli być wsszędzie. To zadanie mnie przerosssło w sssubtelnym i ssskutecznym wykonaniu naraz i popadłem tam w dużą niełasskę. Dosstateczną, aby wdać sssię w ssszamotaninę, która sskończyła się nawet nakazem leżenia na ziemi z wycelowaną w moją głowę lufą. Sssytuacja była ciężka i gorączkowa i znów nie chcę wdawać sssię w ssszczegóły bardzo trudnego dla mnie przebiegu, gdzie odbezpieczona broń była pod moim łbem, gdyż dla każdego raczej liczy sssię rezultat.

A rezultat jessst taki, że udało mi sssię ssskompromitowac tylko sssiebie, ale nie Zakon, zrzucając to tylko na niewinne nieporozumienie, zamiessszanie, i przesssadną konssspirację, po drodze obrywając lufą karabinu w mocno bolejącą do dziś głowę. Ossstatecznie udało sssię nawiązać wssspółpracę, pełną niepokoju, w której widać było obsserwującego mnie droida z ciężkim karabinem sszturmowym. Ssłusssznie mocna tam ochrona, wsszak centralny węzeł energii całego Regionu, i to z łącznością z innymi regionami (wssszak na Hakassi nie ma większej samorządności, wsszysstko jesst centralne). Finalnie udało sssię namierzyć aż kilkanaście punktów z podobnymi obciążeniami energetycznymi, co przynajmniej pozwoliło ssstwierdzić, że to przeciążenia powodowane przez działanie sspecjalnej sserii przekaźników, używających transssmissję HoloNet do łączności (jak zrozumiałem w trakcie zadania, ssieć HoloNet jest używana do wsszyssstkiego, także na przykład kosmiczne masszyny mają ssswoje nadajniki HoloNet do komunikacji gwiezdnej). Takie obciążenia to nic niezwykłego w dzissssiejssszych czassach, wiele osssób ma nawet bardziej drogie i energożerne sssprzęty na potrzeby różnych biznesssów czy nawet hobby, ale tutaj mieliśmy precyzyjny zakresss. Drogą długiej eliminacji z 17 opcji, gdzie więkssszość była logiczna i uzasssadniona (firma komunikacyjna, sssiedziba hakassańskiej firmy prywatnej łączącej się z kontrahentami i podobne) obrałem za cel adresy domowe trzech ludzi. Policja pomogła mi w weryfikacji ich danych. Jedna, bloger międzyplanetarny, do odjęcia. Druga, tajemniczy rodak Trandosshanin bez kartoteki ani hisstorii zatrudnienia, trzecia, pracownik firmy budującej dla rządu satelity, CommThrow.

Przyssszła pora kontynuować. Za cel obrałem trzecią perssonę.




Miejsce: miasto Hakassi, ulica Durastalowa 59/10
Persony: Kilius Nurin, pracowik firmy CommThrow


Ssstawiłem sssię na miejssscu, gotów rozpocząć badanie tej perssssony i celu ssstosssowania przez nią tego urządzenia. Przedssstawiłem sssię jako reprezentant sssłużb, z papierami które wcześniej dossstałem, ale nie mówiąc niczego o żadnych Sssektorach Korpo, a tylko że jego sssprzęt obciąża sieć i jessstem technikiem i chcę zweryfikować, czy wsszysssstko w porządku.

Wssspółpracował, uśpił moją czujność. Ssszybko dossszło do ataku. Próbował mnie poparzyć gorącym olejem i zacząć ucieczkę. Nie był mordercą, a tylko tchórzem, chciał zapewnić sssobie ucieczkę, lecz nie mnie zamordować, a tylko poranić, więc nie zamierzałem traktować go wrogo. Zdołał jednak podjąć sssię ucieczki z budynku. Wssskoczyłem w ssswój śmigacz i zacząłem pościg za nim. Nie mogłem wezwać pomocy, bo jego śmigacz był wypossażony w sssolidny zakłócacz krótkiego zassssięgu.

Pościg trwał długo, a ja nie chciałem do niego ssstrzelać i go potencjalnie zabić. Nie był wssszak potwierdzonym mordercą, aby było to moralne. W końcu zaleciał do gruzów dymiących ressztek jakiegoś roztrzassskanego na wojnie okrętu, w którym sssetki bohaterów, sssetki niewinnych osssób poległy walcząc z plagą bezrozumnych morderców Vong. Trudno rozpoznać, co to w ogóle był kiedyś za okręt... wsszyssstko czarne, zgruzowane, wbite w ziemię... wykopało krater w ziemi na głębokość sssetek metrów, rozciągnięte na leju ciągnącym sssię przez średnicę kilometrów.




Miejsce: kwadrat G-3, wrak nieznanych szczątków ze zbrodni vongijskich
Persony: Kilius Nurin, pracownik firmy CommThrow; nieznana isstota rassy Ongree, nieznana isstota ludzko-podobnej niebiesskiej rasy


Po dotarciu na miejsssce, ssszybko wiedziałem, że w tym ssstanie i ssswym zdrowiu nie mam ssszansss na bezpieczne zwycięssstwo. Uciekinier dotarł do dwóch siedzących tam osssób, wrzeszcząc tylko, że prawie go dorwano i mussi uciekać. Kilius Nurin zaczął uciekać do innego obecnego tam pojazdu, a na mnie russzyła dwójka Sssektoraków. Obaj wssspierani przez droida. Nie miałem ssszanss. Rozssstrzelałem jednak pojazd uciekiniera i zdołałem sssię wycofać, uwięziony. Nie byli to poważni przeciwnicy, ale była ich trójka i z dobrą, ciężką bronią.

Udało mi sssię zabarykadować w najbardziej wytrzymałej ssstrefie wraku i z użyciem sssprzętu od załogi Aresssztu Centralnego przełamać wpływ zakłócaczy i wezwać pomoc. Tak jak deklarowano, mogłem liczyć tylko na pomoc powietrzną, która przybyła w posstaci zesssłania jednej precyzyjnej rakiety gruchoczącej wrakiem, gdy ja byłem bezpieczny w bardzo pancernej jego ssstrefie. Dessstrukcja pozwoliła zesssłać na mych przeciwników dorodne rany. Ongree ze zmiażdżoną nogą mógł ssstrzelać tylko z punktu. Droid zossstał ogromnie ussszkodzony. W tego efekcie udało mi sssię po dalssszej walce ich zneutralizować. Ongree, dzięki temu że był w marnej pozycji, bezpiecznie, blasssterem ogłussszającym. Człekopodobny poległ wobec miecza.

Kilius Nurin okazał sssię ssszpiegiem Sssektora Korporacyjnego, oczywiśśscie, ale co ważne. Zainssstalował on w jednym z sssatelitów na orbicie Hakasssi dyskretne ukryte oprogramowanie. To nikt inny, jak umiarkowanie wyssoko posstawiony technik inssstalujący elektronikę. Kompetentny, dosssyć sssamodzielny, w pierwssszym ssszeregu i względnie zaufany przez jakościowe talenta. Ssatelita sssłużył do monitoringu nasszej bazy i określania ruchów. Sssam Kilius znalazł się na Hakasssi już dawno temu, na kilka tygodni przed ssstartem operacji przeciw nam z rąk Rahusa Vima, tego Grana, podssstawiony aby zatrudnić sssię w którejś z firm od sssatelit. Miał znakomicie podrobione dokumenty emigranta z biednej, niezwiązanej z niczym planety Entuur. Płacił mu osssobiście Galaapir, sssowicie, 3 tysssiące kredytów miesssięcznie. Nurin miał wiedzieć jak najmniej, tyle ile niezbędne do jego działalności. Miejsssce do którego uciekał było ssschronieniem na pusstkowiu dla pracowników Sssektora musszących zniknąć z dobrze ssstrzeżonych miassst i ssschowkiem na różnorakie ich materiały.

Ssatelita ssabotowany przez Kiliusa miał oprogramowanie przekazane przez Galaapira na gotowych chipach. Kilius podmieniał części na finalnych etapach montażu.

Podczass potyczki niessstety zgodnie z rozkazami Galaapira usssmażyli wsszyssstko co tam było na popiół ze sssprzętu do operacji.

Kilius miał za zadanie w czasssie wolnym od sswej normalnej pracy zajmować się monitoringiem pracy sssatelity i ukrywaniem sssabotażu, a także przekazywaniem informacji dalej, w tym do wssskazanych mu komórek. Wydał mi dane ich wsszyssstkich. Poza "grupą Keratona" i "grupą Birell" jesssst jessszcze:
- "grupa Ord Trasi"
- "grupa Hakassi-stolica"
- "grupa Drand"
Mam dane komunikacyjne, które natychmiassst przekazałem sssłużbom na rzecz obławy. Każda z tych grup dossstała jednakże sssygnał o kryzysssie i zapewne podjęli sssię ucieczki i przegrupowania. To jednakże kupuje nam czasss zamknąć sssprawy na Hakassi nim wróg sssię pozbiera!

ZWYCIĘSSSSSTWO!

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla Barta, Fella, Orna, Noama, Amary, Zosha, Farhira i Halsetha! Tylu ludzi zaangażowanych w ubarwienie tej przygody!)

4. Autor raportu: Padawan Cryxen
Awatar użytkownika
Ioghnis
Były członek
Posty: 668
Rejestracja: 05 cze 2014, 18:59
Nick gracza: Angar

Re: Sprawozdania

Post autor: Ioghnis »

Bliska memu sercu

1. Data, godzina zdarzenia: 03.02.23 22:00-2:00

2. Opis wydarzenia:

Bądzcie Pozdrowieni

Do naszego domu dotarło połaczenie od Inspektor Policji imieniem Sarin. Wraz z Cryxenem podjęliśmy rozmowę. Inspektor informował iż atakowi uległ budynek elektrowni atomowej. Napastnicy zabili siedem osób natomiast obiektowi i mieszkańcom planety nic nie zagraża. Bez zastanowienia zabrałem ze sobą karabin a Padawan użyczył mi swego miecza bym w razie konieczności był gotowy na wszystkie możliwości zesłane przez los. Cryxen zabrał mnie na miejsce. Wokół obiektu poruszały się droidy pilnujące miejsca. Od początku założyłem ze to maszyny policyjne biorąc pod uwagę zapewnienie Inspektor, że obiekt jest zabezpieczon.

Wkroczyłem do wnętrza. Na miejscu czekał już wyżej wymieniony. Z początku sądziłem iż jego wymalowany na twarzy niepokój wynika z ataku na tak ważny obiekt, który stanowić może poważne niebezpieczeństwo jednak gdy wkroczyliśmy do głównego pomieszczenia sterującego zaatakował mnie drugi człowiek uzbrojony w karabin. Zabił inspektor, a ja bez zastanowienia pozbawiłem go ręki. Słysząc kroki prędko schroniłem się w pomieszczeniu sterowni gdy nagle zza szklanej szyby wyłonił się Galaapir wraz ze swoim ochroniarzem uzbrojonym w długa pikę sam zakuty w zbroje ze zdeformowanym hełmem.
zaiste plan jego był iście perfekcyjny. Zapewniał mnie, że chodzi tylko i wyłącznie o rozmowę z nim. Mając na uwadze jak wielkie niebezpieczeństwo może mnie spotkać i jak skutecznie zostałem przez niego przygwożdżony zdecydowałem się na wysłuchanie, co ma do powiedzenia.

Galaapir stwierdził ze stanowię idealny obiekt do realizowania jego przebiegłych planów. Biorąc pod uwagę mą nieobecność, zdziwił się, dlaczego postanowiłem pojawić się ponownie wśród was. mimo tego zaproponował mi szpiegostwo a w zasadzie stwierdził ze nie mam wyboru. Jego obiektem ma być cotygodniowe wysyłanie zbioru raportów i informacji z sieci wewnętrznej. Jeśli tego nie zrobię on postara się, by bliska memu sercu osoba została zgładzona. Dzięki swoim kontaktom dowiedział się, gdzie przebywa Enklawa mego ludu i porwał ją stamtąd. niewiele w tej sytuacji mogąc odrzekłem ze decyzja moja będzie to co za tydzień ode mnie otrzyma. brak zgody z mojej strony oznaczałby nie tylko jej śmierć, ale i śmierć moją oraz Cryxena, który podczas naszej rozmowy był na celowniku jego ludzi. Rakieta mogła w każdej chwili zostać wystrzelona i zmieść go z powierzchni ziemi razem z maszyną.

Próbowałem wydusić od tego robaka informacje, gdzie może być teraz porwana osoba oraz gdzie spotkał Enklawe. Galaapir w swej błyskotliwości zapewnił mnie ze wyjawi te informacje gdy Padawan Orn zostanie zgładzony dzięki mojej pomocy.
Zakończyliśmy rozmowę, ustalając wspólna wersje dla jego napadu na mnie. Zamieszczę ją jako załącznik do tej wiadomości.
Udało mi się wrócić do maszyny i wraz z Cryxenem ruszyć w drogę powrotną. Sprawdziłem ją i nie znalazłem żadnych lądunków, min, granatów czy urządzeń namierzających. opowiedziałem mu również o minionej sytuacji. Tymczasem w domu Jedi czekał już na nas adept Nalik. Wspólnie usiedliśmy do problemu i ustaliliśmy ze odpowiednio spreparowane raporty pozwolą na wykupienie dostatecznej ilości czasu by ustalić pobyt porwanej osoby oraz źródło tropów wśród klasztoru bezwzględnego Opata.

Nie śmiałem nigdy prosić o pomoc, jednak ta sytuacja jest zagrożeniem zarówno dla nas jak i mym personalnym.

Zostańcie w pokoju

Ukryte:

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

- Jak ustalilim z Cryxenem i adept Nalikiem, wiadomości przesyłane do niego będą przeze mnie przesyłane w formie pełnej, jednak istotne hasła jak "duch z głębin" oraz pełne imiona będą przeze mnie zmieniane na "wiecie o kogo chodzi", "wiecie kto, wiecie o co chodzi". Jeśli ktoś z was będzie miał również swe pomysły dla mnie, z wdzięcznością je przyjmę.

-Galaapir zapewnił, że cierpliwie zaczeka na duży raport, który pozwoli mu zorganizować zasadzkę. Jeśli zaś trafi do niego fałszywa wiadomość, a zweryfikować to może poprzez nieudaną zasadzkę, uprowadzona osoba zginie.

4. Autor raportu: Adept Ioghnis
Obrazek
Ukryte:
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Holoigrzyska - debata

1. Data, godzina zdarzenia: 01.02.23, 21:30 - 01:30

2. Opis wydarzenia:

Barabel został prędko zabrany na pojazd wojskowy, gdzie zamknięto go w kwaterze. Wszystko działo się w pędzie, nie ma pojęcia, co miało miejsce w trakcie podróży. Nie zamienił z nikim słowa, cała uwaga załogi była poświęcona operowaniu statkiem i wypełnianiem zadań.

Na Dremulae od razu skierowano go do budynku parlamentu, gdzie wziął udział w debacie. Poniżej przedstawia jej zapis.
Sirian Malomer: Prosze panstwa! Witam was w Parlamencie Dremulaenskim w imieniu Parlamentu Dremulae. Nazywam sie Sirian Malomer, wiceprzewodniczacy obrad Parlamentu Dremulaenskiego, zastepca szefa komisji do spraw ustaw federalnych! Przedstawiam panstwu pierwszego uczestnika dzisiejszej debaty. Thang Glauru, Uczen Jedi, reprezentant komórki Jedi z Hakassi, czlonek ugrupowania Elii Vile i Siada Avidhala. Zapraszam Thanga Glauru na miejsce i zajecie stanowiska numer trzy!

W imieniu Sil Obronnych Sojuszu Galaktycznego wystepuje porucznik Waldmear Koel, czlonek Dzialu Polityczno-Prawnego, zasluzony zolnierz sluzacy na Dremulae od jedenastu lat, jeden z glównych koordynatorów komunikacji z organizacjami pozaplanetarnymi w czasie oblezenia Yuuzhan Vong. Zapraszam pana porucznika na stanowisko numer dwa.

W imieniu Zrzeszenia Mediów Centralnych wystepuje pani Lirra Dorw, nowomianowany rzecznik tej organizacji, glowny reprezentant zwiazku zawodowego mediów zagranicznych na Dremulae, felietonistka Wiesci Codziennych. Zapraszam pania Dorw na zajecie miejsca numer cztery.

W imieniu organizacji Ecepi przemawiac bedzie pan Mevdokim Cheth. Wielki bohater wojenny, ofiara dramatu wojennego, ofiara Yuuzhan Vong, znany heros, ktory dzieki sile technologii dremulaenskiej jest dzis z nami. Zapraszam pana Chetha do zajecia stanowiska piatego.

I wreszcie, w imieniu ASF, zapraszam pania Lune Ildiko, liderke organizacji ASF, bohaterke kampanii przeciwko rasizmowi, najslynniejsza oredowniczke ustroju Republiki, zasluzona dyskutantke która urjza dzis tu panstwo na jej jubileuszu dwusetnego wystapienia przed parlamentem. Zapraszam na miejsce pierwsze.

Luna Ildiko: Prosze panstwa, moi kochani, dzien dobry! Dzien dobry wam wszystkim, ciesze sie niezmiernie widzac was dzisiaj! Po raz kolejny logika i fakty zwycieza! Dziekuje! Dziekuje panstwu za to przyjecie! Dziekuje raz jeszcze! Chwala Republice! Chwala Sojuszowi! <Klania sie wszystkim stronom widowni w pas>

Sirian Malomer: Prawdziwa legenda, witamy serdecznie, gratulujemy pani pani dwusetnego wystapienia na naszej Arenie Dyskusji. Serdecznie dziekujemy za pani obecnosc. <Zwraca sie do kobiety z nieukrywanym, jawnym uznaniem> Pragne przeprosic za niewielka frekwencje na widowni. Historie ktore dotarly do nas z Kalist VI spowodowaly obawy uczestnikow, za co bardzo przepraszamy. Sa panstwo jednak ogladani przez az osiemdziesiat procent Dremulae.
Sirian Malomer: Prosze panstwa. Temat dzisiejszej debaty jest znany kazdemu, totez nie bede zajmowac czasu naszym widzom, obecnym na widowni parlamentarzystom, reprezentantom Sojuszu, widowni zewnetrznej i widzom holograficznym na niepotrzebne wprowadzenia i zajmiemy sie tym, po co wszyscy sie dzis spotkalismy. Pozwole sobie przedstawic tok debaty i kolejnosc wypowiedzi. Kolejnosc wylosowana dzisiaj rano przedstawia sie nastepujaco - pan Glauru, pan Cheth, pani Dorw, pan Koel, pani Ildiko. Kolejnosc ta bedzie obowiazywac przez cala debate. Na poczatku kazda strona posiada cztery minuty na swoja mowe wstepna. W nastepnym etapie odpowiedzi, kazda osoba ma dwie minuty. W etapie trzecim, dalszych replik, kazdy ma rowniez dwie minuty. Finalne kontry w rozdziale czwartym - takze dwie minuty. Nastepnie bedzie miec miejsce nieregulowana dyskusja otwarta, w której bede prosic o zachowanie kultury i nieprzerywanie stronom. A szóstym etapem beda panstwa mowy koncowe. Trzy minuty na osobe. Prosze panstwa, jak sobie zyczy publicznosc, nie bede juz zabieral czasu. Temat dyskusji jest znany. Porozmawiamy o ustawie Kontrola Mocy. Zapraszam do mów wstepnych. Wedle ustalonej kolejnosci.

Thang Glauru: Ten sskromny Barabel chssialby ssiesszyss ssie ss mosszliwossci brania udssialu w tej issbie. To w konssu psszerwa od intenssywnych dssialan antypirasskich, ktorych Jedi sstale ssie podejmuja w Jadssze. Sszaluje, ssze mussi rosswiass abssurdalne watpliwossci na temat dssialania Jedi. Jedi ssa psszede wsszysstkim obronssami sszyssia. Sscieraja ssie ss sszeroko rossumianymi ssagrosszeniami, sszego najlepsszym psszykladem byla walka psszessiw Vongom. Wsszysstko inne dla Jedi jesst drugosszedne. Nie ssa oni nasszedssiem sszadu tego, sszy innego. Ssa sswyklymi obywatelami, ktosszy pomagaja, jak moga. I warto wsspomniess o tej pomossy. Jedi aktywnie brali ussial w walce ss Vongami. Kiedy wojne debatowano na ssalonach, Elia Vile i jej podopiesszni negossjowali loss uchodssow ss Dantooine. Rassem ss Naiivem Luure brala udssial w odssiesszy dla Chrisstophssiss. Gdy Odik byl oblesszony, Tanna Saarai i Fenderuss niessalessznie psszedssierali ssie psszess blokade dovin bassali, by uratowass planete psszed ruina. Wsszedssie tu psszebija ssie koniesszna niessalessznossc, ktorej odebranie mogloby ssrujnowass sstarania Jedi. Co by bylo, gdyby ktokolwiek mogl ssajsszess w badania Alory Valo na temat broni psszessiw Vongom? Gdyby ktoss mogl odmowiss Jedi ratowania Odika? Ssmierss massowa. Co klusszowe jednak, Jedi nie mussza byc brani pod piete prawa. Oni jussz ssa pod prawem. Kasszdy Jedi mussi kierowass ssie sslowami polissji, sszadu. Ma dokumenty, ssa psszesstepsstwa bessie sskassany. Jedi nie maja ssamowoli. Oni ssawssze dssialaja we ssspolprassy i pod sslusszbami, bo ssa tylko ssywilami. Nikim sszczegolnym, possa ich ssecha genetysszna, dajassa pewne predysspossyssje. Jesszeli jakiss sszad chsse ich ssie possbyss... mossze. Jessli Jedi maja prawo, sszekaja ich te ssame konssekwenssje, sso kasszdego. Jedi maja identysszne prawa, jak kasszdy. I ogranisszenie ich, chossby w konteksscie odebrania wolnossci polityssznej, to ssbrodnia na rownossci wsszysstkich. Nie ma Jedi ssbrodniassza na wolnossci. Ssa Jedi prawosszadni, ktosszy psszelali hektolitry krwi ssa ta galaktyke. Jak ten Barabel <Pokazuje swoja proteze> Ta usstawa nie daje wieksszego ssabesspiesszenia, bo Jedi jussz MUSSZA podosszass ssa prawem. Podssumowujass, mowa o ussstawie, ktora w najlepsszym rassie niss nie naprawi, bo Jedi jussz ssa ogranisszeni prawem. W najgorsszym rassie uniemosszliwi im ssie dssialania, ktore posswolily uratowass galaktyke. Jessli ssebrani chssa wyobrassis ssobie efekt usstawy, wysstarsszy tylko pomyssless o bitwie o Odik, o Dremulae, bess efektywnego wssparssia Jedi. Barabel saprassza do konklussji. Dssiekuje.

Sirian Malomer: Prosze panstwa, prosze panstwa. Prosze o spokój na widowni. Prosze pana Chetha o zaczecie swojej wypowiedzi, zapraszam!

Mevdokim Cheth: Szanowni panstwo! Mielismy tu przed chwila wspaniale przedstawienie, w ktorym reprezentant Jedi wmawial nam, ze juz jest dostatecznie kontrolowany i nic wiecej nie trzeba. Ale czy tak jest w istocie? Ha! Prosze to powiedziec Onderonowi, na ktorym Jedi obalili rzad. Gdzie wtedy bylo to podporzadkowanie sie prawu? Albo lepiej, nowsza historia - Jedi, wieloletni mieszkancy Prakith, wykopani z Prakith za powrot tam. Doslownie wpisano ich na liste person non grata. Tak wlasnie w ryzach utrzymywani sa nasi wspaniali obroncy. Nasi bohaterowie. Szanowny reprezentant Glauru mowil nam, ze jesli nie bedzie swobody, nie bedzie pomocy od Jedi. Gdzie bylby Odik! Gdzie bylaby galaktyka, gdyby Jedi podpadali pod jakiekolwiek prawa! Czy to Panstwu nie smierdzi? Czy to nie zastanawia? Jaki cel maja Jedi w unikaniu inwigilacji? Co chca przed nami ukryc? czego sie obawiaja? Na ich miejscu oczywiscie tez balbym sie inwigilacji. Przeciez jest tyle niewygodnych pytan, na ktore musieliby udzialic odpowiedzi. Kim jest tajemniczy mentor, Jedi-Chiss z Kalist? Co dzieje sie na jeziorze w samym sercu Hakassi? Kim naprawde byl Namon-Dur Accar? Pan reprezentant Glauru z pewnoscia spocilby sie, gdyby mogl uslyszec te pytania zadane wprost. Ale nie moze. Dlaczego? Bo Jedi nie podlegaja kontroli. Jedi nie wolno pytac o sprawy Jedi. Zapewniam panstwa - Jedi zamietli pod dywan niejedna sprawe. Od konszachtow z reprezentantami Vongow po dzialanosc szpiegowska pod plaszczykiem ratowania galaktyki. Chcemy polozyc kres tym zbrodniczym dzialaniom. Wywlec na swiatlo dzienne wszystkie zbrodnie i wyciagnac konsekwencje. Nikt nie jest ponad prawem!

Sirian Malomer: Dziekujemy bardzo za te przemowe. Zapraszamy pania Dorw do jej wystapienia.

Lirra Dorw: Szanowni Panstwo, na wstepie chcialabym wyrazic spory zawod wstepem Pana Glauru. Bardzo liczylam na chocby pare slow, ktore przyblizylyby mi nieco jego osobe. Kazdy slyszal o czynach wielkiej Mistrzyni Elii Vile. Czy ktos slyszal jednak o Jedi Thang Glauru? Wydaje mi sie to mocno niestosowne i niepowazne, ze Jedi na tak wazna debate wysylaja zupelnie nieznanego szerszej publice reprezentanta. Ktory, dodatkowo, najwyrazniej jest tu tylko przypadkiem, przy okazji wykonywania zlecenia dla planety nie bedacej nawet czlonkiem Sojuszu. To tyle jesli idzie o powazne podejscie i niezaleznosc Jedi jako grupy. Ale, jednoczesnie, to moim zdaniem sedno problemu. Nikt tak naprawde nie wie kim sa Jedi i kto do nich nalezy. Opieramy sie tylko o poswiadczenia ze strony ich wlasnych czlonkow, ktorzy mianuja sie i nadaja sobie rangi nawzajem. Nie mam zadnej mozliwosci zweryfikowania w publicznie dostepnej bazie danych faktu, ze Pan Glauru jest czlonkiem organizacji Zakon Jedi o takiej i takiej randze. Musze to wziac na wiare. Co w przypadku, gdy ktos podajacy sie za Jedi chce mnie aresztowac? Przesluchac? Pan Glauru probuje przedstawic siebie i czlonkow swojej organizacji jako zwyklych obywateli, ktorzy podlegaja normalnym prawom, jak kazdy inny. Ale to przeciez nie jest prawda. Normalni obywatele nie maja prawa dokonywania samosadow. Normalni obywatele nie biora udzial w dzialaniach szpiegowskich, militarnych, policyjnych, dyplomatycznych. Potrzebuja do tego konkretnych uprawnien. Jedi blizej jest do grupy paramilitarnej niz do organizacji religijnej, za jaka czesto sie podaja. Ich zachowanie wskazuje na to, ze w jakis sposob sa lepsi, wyzsi od innych, przez swoje nadnaturalne moce. Moce, ktore nawiasem mowiac, sa tak niezbadane i nieznane, ze ciezko jest nawet przewidziec, do czego moga byc zdolni. I z powodu tych mocy powinni byc traktowani inaczej. Poza prawem, ktore dotyczy kazdych innych sluzb i gwarantuje, ze wszyscy beda traktowani rowno wobec prawa. Poza osadem nas, zwyklych smiertelnikow. Dzialajac na rzecz metnie rozumianego dobra, ktore rowniez przez Jedi jest okreslane. Prosze Panstwa, to nie brzmi dla mnie ani troche jak zwykli, szarzy obywatele, z takimi samymi prawami i obowiazkami, jak kazdy inny. Czy z dzialalnosci Jedi wynikaja dobre rzeczy? Oczywiscie. Nie da sie temu zaprzeczyc. Ale wynikaja tez zle, obrzydliwe, ktorych skala pewnie dalece wykracza poza to, co wiadome jest opinii publicznej. Ale nie chodzi przeciez o to, by Jedi mozliwosc czynienia dobra i dzialania w sluzbie Sojuszu zupelnie zabrac. Chodzi o to, zeby nalozyc na nich odpowiednie ograniczenia, dla dobra calej spolecznosci w Glebokim Jadrze. Nie rozumiem zupelnie argumentu, ze Jedi potrzebuja stania ponad prawem i bezkarnosci, by moc wykonywac swoje obowiazki. To brzmi dla mnie bardziej jak grozba czy ultimatum. Moga i powinni je wykonywac na takiej zasadzie, jak kazda inna sluzba. Na koniec nie moge nie rozesmiac sie tylko pustym smiechem, slyszac ze strony Pana Glauru zapewnienia o tym, jak bardzo ta niezaleznosc jest dla nich wazna i wrecz niezbedna. Podczas gdy przybyl na dzisiejsza debate w eksorcie i sluzbie wladz Hakassi. A dopiero co wyciekly nagrania innego, zupelnie wczesniej nieznanego Jedi, ktory w imieniu Hakassi prowadzil na Kalist VI rozmowy dyplomatyczne NA SZCZEBLU PLANETARNYM. I Pan probuje klamac ludziom w zywe oczy, ze jestescie niezalezni i wszystkie wasze dzialania sa zgodne z prawem? To trzeba zakonczyc, dzis, tu i teraz. Dla wolnosci, rownosci i demokracji. Dziekuje za uwage.

Sirian Malomer: Prosze panstwa, dziekujemy pani Dorw z ramienia Zrzeszenia Mediów Centralnych za jej wypowiedz. Zapraszam na koniec szanownego porucznika Koela.

Waldmear Koel: Witam wszystkich Panstwa serdecznie z ramienia calego wojska Sojuszu Galaktycznego! Oczywiscie dziekuje tez innym uczestnikom za ich wypowiedzi. Sprawa ta jest nam bardzo bliska, jako tym, ktorzy swoim wlasnym cialem gotowi sa zaslonic kazdego z Panstwa w przypadku nadchodzacych zagrozen. Taka nasza rola. Utrzymanie ladu, porzadku i bezpieczenstwa w znanej nam galaktyce! Jestesmy tutaj, by wam sluzyc, tak samo jak obecny z nami tutaj przedstawiciel Jedi. W historii wspolpracy Jedii z Sojszem ciezko jest szukac dzialan, ktore sa tutaj przytaczane. Nasza wspolpraca zawsze byla pelna owocnych dzialan, dla dobra wszystkich. Jedi byli i beda, mysle, mam nadzieje... <Przygryzl usta.> oparciem dla Glebokiego Jadra. I to wszystki z wlasnej, nieprzymuszonej woli, jako obywatele Sojuszu Galaktycznego, szeroko pojetego. Mowa tutaj o kontroli, oczywiscie. Pytaniem jest tylko, ktoz mialby kontrolowac dzialania Jedi? Wiekszosci z nas wszystkich ciezko jest pojac czym jest cala ta magia, ktora sie posluguja. Jak wspomnieli moi poprzednicy. Nie wiadomo gdzie siega, gdzie jej koniec. Jak wiec? Kto? To pytanie pozostawiam otwarte. Moglbym tyrady opowiadac o heroicznych bitwach wielkich Jedi, jak Mistrzyni Vile, czy Siad Avidhal. Przytaczajac jednak wszystko to, co dobre, by wzbudzic Panstwa wspomnienia wcale nie tak dalekie, wcale nie tak odlegle... <Sciagnal usta, zapauzowal na krotka chwile, gdy na moment odwrocil glowe w lewo, jak gdyby katem oka zerkajac na reszte.> Jedi jak dotad to niebywale wsparcie dla calej Galaktyki, calego Jadra, ale tez w tym wszystkim, tutaj, dla Panstwa, na wlasnej ziemi! Na Dremulae! Wielka bitwa z silami przerazajacych wrogow, ktorymi byli Yuuzhan Vong. Bitwa o Dremulae. W ktorej to Jedi, wielcy bohaterowie, chociaz wiele mniej znani, tacy jak Namon Dur Accar przelewali wlasna krew, by mogli Panstwo cieszyc sie wolnoscia. Nowa galaktyka, ktora wlasnie z ich wsparciem budujemy. Wspolnie. Wszyscy! Prosze Panstwa o przypomnienie sobie tych strasznych czasow i heroizmow tego wielkiego Jedi, razem z Padawan Tanna Saarai. W wielkiej bitwie, ktora tak jak na Odik II. Nie udalaby sie bez nich. Namon Dur Accar wielce przysluzyl sie calej galaktyce. Tak jak tutaj, na Dremulae, ze wsparciem sil Sojuszu Galaktycznego walczyl i krwawil. W wielu bazach, placowkach atakowanych i zajmowanych przez wroga, bez ktorych obrona bylaby prawie niemozliwa. I to wszystko z wlasnej, nieprzymuszonej woli! Takie wlasnie sa dzialania Jedi! Tak ich pamietamy, tego powinnismy sie trzymac. Czy sa nam rowni? Wedle prawa, sa, ale tez potrzebuja swobody dzialania, przez wlasnie ten brak zrozumienia tego, o czym mowa w sprawach Jedi! Nie ma kto tego ocenic, obiektywnie, bezspornie. Swiat tak daleki od nas wszystkich, niepojety i empirycznie niemozliwy do zbadania, ze nie ma sedziego, ktory bedzie w stanie jak w przypadku nas - ocenic to prawdziwie i spojnie. Czy mowie tu o calkowitym bezprawiu? Oczywiscie, nie. Mowa o tym, ze istnieja rzeczy, ktorych nie bedziemy w stanie ocenic. Trudnych, niepojetych. Gdy tacy bohaterowie przez wielu juz zapomnieni, jak Namon Dur Accar musza dzialac, by wlasnym ja stanac... Miedzy nami, a niepojetym swiatem magii Jedi. Dla bezpieczenstwa nas wszystkich. Tak, jak od zawsze dzialali Jedi. Sojusz zawsze ich popieral i docenial. Wciaz bedzie. Wielu zolnierzom uratowali zycie. Wiele bitew bez nich byloby przegranych. Nie byloby nas tutaj, w tym momencie, gdyby nie oni. Dziekuje.

Sirian Malomer: Dziekujemy bardzo panu Koelowi za wypowiedz w imieniu Sil Obronnych Sojuszu Galaktycznego. Teraz, coz, persona na ktora wszyscy panstwo czekali. Madame Ildiko, w imieniu ASF. Zapraszam.


Luna Ildiko: Prosze panstwa, tu miala byc moja mowa wstepna. <Zamachala do widowni arkuszem flimsiplastu> Tu byla cala piekna mowa wstepna, moje otwarcie tej debaty, przygotowywana przez cala dzisiejsza noc, gdy nie moglam spac z przejecia tego, jak powazna... Sprawa bedziemy sie dzis zajmowac. <Demonstracyinie sklada z arkuszu samolocik i posyla go ku widowni> I na co mi ona, gdy pan Jedi sam sie przedstawil i podsumowal! rosze panstwa, naprawde, mysle, ze obecnie niewiele mozna nawet powiedziec, szanowny Uczen Jedi Glauru sam juz pokazal sie jak nalezy. Chcialabym rozpoczac od podstawowej kwestii. Po co mamy demokracje? Zebysmy to my, moi drodzy, zwykle osoby... Stali nad wladza, zeby to wladza byla dla nas! Nie my dla wladzy! Po to mamy demokracje! Mozni tego swiata co sobie wymyslili, aby to zwalczac? Piekny swiat tajnych sluzb specjalnych! Szare eminencje w tajnych sluzbach! Wiec i tutaj zwalczylismy te patologie, i teraz zyjemy w swiecie, w ktorym kazda agentura, kazde wojsko, wszystko jest podporzadkowane wladzy naszych demokratycznych przedstawicieli - a oni nam! Ale oczywiscie ze bogate elity nie moga sie z tym pogodzic, wiec co nam stworzono?! Zakon Jedi! Uslyszelismy dzisiaj, ze Jedi przeciez podlegaja normalnemu prawu. Tak tak, prosze panstwa, oczywiscie. Jestem pewna, ze podczas zakupów w sklepie spozywczym Jedi odpowiada przed prawem wykroczen za skradziona pomarancze korelianska tak jak my. Ale jakby pan Glauru i jemu podobni nie zauwazyli, zazwyczaj nasze sluzby specjalne, które maja specjalne prawa i statusy, maja te statusy regulowane przez PRAWO! Nie mozna funkcjonowac jak tajna agentura, policja, wojsko i ambasadorowie naraz, miec wszystkie te specjalne statusy, a nie miec ich w zaden sposob uregulowanych przez prawo i kontrolowanych! Wszystkie te przemowy o zaslugach. Piekne zaslugi. Najlepsze zaslugi. Od kiedy zyjemy w swiecie klasizmu, w którym za heroizm przyznaje sie nie medale, ale status ponad prawem?! Co to ma byc, co to za kierunek?! Medale?! Miliony kredytów nagród?! Wszystko za! Oczywiscie! Za heroizm szczególny naleza sie szczególne nagrody, ale moi kochani, nagroda nie moze byc specjalny status prawny! My chcemy tylko jednego. Nie chcemy aby istniala na swiecie organizacja wyjeta spod prawa. Czemu normalne sluzby podlegaja demokracji i wszystko pieknie dziala, ale Jedi nie moga? Nawet nie umiem z dostateczna moca podkreslic, ze im wieksze mozliwosci - slusznie! - maja Jedi, tym wieksza musi byc nad tymi mozliwosciami kontrola. Niestety, ale obserwujemy smutny, dolujacy upadek. Jedi wyraznie przesiakneli tradycjami Hakassi. Kontrola ludu pracujacego przerasta Zakon Jedi. I widze, jak smutno przesiaknal on wyrachoawna polityka Connora Saite. Znam te zabiegi, przeciez dla panstwa walcze z tanimi gierkami politycznymi od dekady. Czemu jest tutaj Thang Glauru, o ktorym nikt nic nie wie? Bo jesli wróci dzisiaj na tarczy, to zaraz dowiemy sie, ze to nastepny jakis nieznany Magnus Valador z Kalist, niereprezentatywna figurka z tla, marny pionek! Czemu nie ma tu Elii Vile, Siada Avidhala, Tanny Saarai, Jedi ktorzy cos znacza? Wlasnie dlatego ze cos znacza! Czemu na Dremulae nie ma lokalnych bohaterek, Tanny Saarai, Alory Valo? Bo jak by to wygladalo! A tutaj, prosze, mozemy sie wyprzec w kazdej chwili! Jeszcze raz powtorze - specjalne prawa, specjalna kontrola. Kazda sluzba takiej podlega. Tymczasem kolejny raz ogladamy zakulisowe, brudne rozgrywki, unikanie demokratycznej kontroli. W swietle ostatnich wydarzen, nie moge sie temu dziwic. Niestety, ale to juz nie ten Zakon Jedi, ktory znamy z wojny. To Zakon Jedi na posylkach Hakassi i post-imperialnej junty wojskowej, stojacy przeciw demokracji. Dziekuje. I przepraszam poleglych na Dremulae, ze walczyli i gineli za takie cos, za taki upadek naszych bohaterow.
Sirian Malomer: Prosze panstwa, na tym konczymy czesc pierwsza, mowy wstepne sa za nami. Teraz pora przejsc do pierwszych odpowiedzi. Dwie minuty na kazda osobe, stala kolejnosc. Panie Glauru, zapraszamy. Rozpoczynamy glowna czesc debaty. Niech Moc, Zonama Sekot, szczescie - niech prowadzi was wszystko co macie.

Thang Glauru: Jessli ktoss uwassza, ssze Jedi maja ssoss do ukryssia... wysstarsszy ich sspytass, nie ussiekaja od pytan. Poprosstu, jak kasszdy ss sszlonkow tej ssali, kasszdy obywatel, maja prawo do prywatnossci. Nie ma sszadnej ssassadnossci, by odebrass to i prawa terass, arbitralnie i do tego ss powodu ssech genetyssznych. Czy Barabel ma miess odebrane prawo do glossowania, bo jesst wieksszy i ssilniejsszy? <Rozklada rece, by podkreslic swoj masywny rozmiar> Wsszelkie uprawnienia Jedi ussgadniaja ss legalnymi wladssami, na Onderon, Prakith, Dremulae i Odik demokratyssznymi. W trakssie obrony tych planet dssielili ssie wniosskami, raportami. Byla to i jesst psszejsszyssta, partnersska wsspolprassa. Kasszdy demokratysszny sszad, ss ktorym prassuja ssna ich ssklad. I dssialaja TYLKO <dodaje z naciskiem, glosniej> ssa jego ssesswoleniem. Jedi nie maja prawo nikogo aressztowass. Ssawssze wssywaja polissje, wojssko. Jedynie sso, to obesswladniaja ssagrosszenie, sso mossze ssrobiss KASSZDY obywatel. Nikogo ssie nie sszyni sszesscia sszadu, bo pobil wlamywassza! Jessli ktoss podajassy ssie ssa Jedi probowal pania Dorw aressztowass <tu zwraca sie do Nautolanki, do ktorej przemawia z troska i uwaga, jak do dziecka> to nalesszalo wesswass polissje. Tyle. Potwierdssaja to fakty. Na Onderon Nowa Republika ssaangasszowala ssie w ssprawy planety, a Jedi pomogli tej demokratyssznej wladssy. Wsspierali legalny, galaktysszny sszad. Takssze Prakith opusscili prawnie. Sszego to dowodssi? Ssze NIE SSA. sszara eminenssja. NIE SSA czesscia sslusszb. NIE SSA ssilami sspessjalnymi. Ssa pod kontrola sszanownego ssuwerena <obejmuje ramionami jedna, a potem druga strone publiki, klaniajac sie przy tym> jak kasszda organissassja. Jessli jesst sspessjalny psszywilej, to prossi o podanie go. Jednego. Sszassami wsspolprassuja ss sszadami, tak, ale tak oni, jak i wladsse moga wsspolprassy odmowiss. Nikt nie nassisska, Jedi ssa niessalesszni. Ta usstawa wressz wlassnie podposszsadkowalaby Jedi sszadowi Hakassi. Abssurd! Jedi nie rossznia ssie od eksspertow wssywwanych do konssultassji. Jessli jakiss prawnik ssna dobssze prawo, to jemu tessz odbiessze ssie wolnossc?! Sszy mechanik, sszy weterynassz, Jedi mussza wykonywass dssialania wedle eksspertyssy, sswobodnie. Wiedssy possnawanej latami, jak ossena, kiedy nerka nadaje ssie do psszesszczepu, a kiedy nie. Nie prossza o ssamowoli. Chssa tylko UTSSZYMANIA WOLNOSSCI WOBESS PRAWA. A ta usstawa tylko jej ssagrassza.

Mevdokim Cheth: Szanowni panstwo! Po przemowie reprezentanta Glauru smiem watpic, czy w ogole przeczytal projekt ustawy. Nikt szanownemu reprezentantowi nie chce odebrac prawa do prywatnosci. Jako indywidualna osoba, reprezentant oraz wszyscy jego koledzy sa wolnymi obywatelami. Natomiast! jako czesc ZAKONU, podkreslam, ZAKONU Jedi, organizacji publicznej dzialajacej, jak reprezentant Glauru napomknial, w porozumieniu z rzadami, Jedi nie sa osobami prywatnymi. Jesli reprezentant mowi, ze juz teraz wszystkie dzialania Jedi sa w zgodzie i porozumieniu z rzadem, jesli podlegaja tak bardzo wladzom lokalnym i Sojuszowi, to w czym problem? ktora konkretnie czesc ustawy sie tu szanownemu panu nie podoba? Jednoczesnie, pragne tu zauwazyc mala niescislosc. Reprezentant Glauru pieknie podkreslil, ze Jedi wspieraja demokratyczne rzady. Natomiast, kuriozum - kto kocha ich najbardziej? Dyktatura Hakassi. Przypadek? Z calym szacunkiem, panie Glauru, nikt tez pana nie aresztuje, jesli pobije pan wlamywacza we wlasnym domu. Ta ustawa ma zapewnic, ze nie wtargnie pan do MOJEGO domu, bic wlamywacza w nim. Zerknijmy jednak w sam projekt ustawy, co tez moglo reprezentanta Glauru tak zaniepokoic. Raportowanie do lokalnego rzadu? Wskazanie osoby odpowiedzialnej za grupe? A moze artykul 14, neutralnosc polityczna? Przewrot na Onderonie. Kategorycznie wykopani z Prakith i holubieni przez dyktature... Wnioski zostawiam Panstwu. Jestesmy w koncu inteligentnymi osobami <usmiechnal sie i sklonil> Dziekuje za uwage.

Sirian Malomer: Dziekujemy panu Chethowi z ramienia Ecepi za jego wypowiedz. Poprosze pania Dorw z ZMC o zabranie glosu.

Lirra Dorw: Panie Glauru, Panie Glauru. <Po raz pierwszy zwraca sie twarza bezposrednio do Thanga, nasladujac jego wczesniejsza, protekcjonalna maniere, mowiac do niego jak do dziecka> Naprawde ciezko mi po Pana wypowiedzi stwierdzic, czy przemawia przez Pana zwykla ignorancja i niezrozumienie tak zlozonegotematu, czy moze celowo probuje Pan klamac liczac na to, ze nasi widzowie sa glupi i tego nie zauwaza. Prosze nie przedstawiac sie jako biedna ofiara, ktora ze wzgledu na swoje geny jest w jakis sposob szykanowana. Nikt nie chce dostepu do prywatnych szczegolow z Pana czy Pana kolegow po fachu zycia. Tu chodzi o szczegoly dotyczace waszej dzialalnosci w zakresie politycznym, militarnym, prawnym, nie prywatnym. Mowi Pan, ze Jedi wystarczy spytac. Ale to, jakiej odpowiedzi i informacji udzielicie nie reguluje zadna ustawa. To nadal tylko i wylacznie wasze wlasne widzimisie. Przyklady planet, ktore Pan przytacza nie sa zbytnio trafione. O Prakith jeszcze porozmawiamy. W przypadku Onderonu jestem pewna, ze ustanowiony przez was rzad bardzo chwali sobie te wspolprace. Tam mowi Pan, ze wspieracie demokracje. Na Hakassi z cala pewnoscia jej nie wspieracie. Nawet jesli by tak bylo, nadal nie macie zadnego prawa czy mandatu ze strony kogokolwiek, by w tak duzym stopniu wplywac na kwestie ustrojowe. To jest sedno problemu. Ja jako dziennikarka nie moge nagle stworzyc na jakiejs planecie terrorystycznej, wywrotowej grupy, ktorej celem jest obalenie obecnego rzadu. Jedi moga to zrobic i jak pokazuje historia, robia. Wiec prosze tego nie przedstawiac w swietle, jakby Panu mialo byc cos zabrane wzgledem zwyklych obywateli. Ustawa po prostu reguluje to, co obecnie Jedi robia bez zadnego trybu, bez zadnego umocowania w prawie, wedle wlasnej oceny. A skoro juz wspomnialam o historii, to chcialabym dodac, ze Zakon Jedi przez tysiace lat podlegal Senatowi Nowej Republiki. I jakos nadal spelnial swoja role i bronil Galaktyki. Nie potrzebowal do tego stania ponad wszelkim prawem. Dziekuje.

Sirian Malomer: Dziekujemy pani Dorw za wystapienie. Zapraszam pana porucznika Koela z Sil Obronnych.

Waldmear Koel: Szanowni Panstwo, nie bede sie tutaj rozwijal bardziej, niz to konieczne. Dzialania, ktore prowadzone sa dla bezpieczenstwa spolecznosci bardzo czesto nie sa latwe. Wiele z tego to sukcesy, o wielu pewnie sami nie nawet nie wiemy. Wspolpraca Sojuszu z Jedi istnieje od lat, dobrowolnie. Wszyscy na tym zyskuja. Wydaje sie tutaj wielka przesada, by niezalezna organizacje, taka jak Zakon Jedi zwiazywac... Sprawiac, by musiala stac sie zalezna, by moc wciaz funkcjonowac. Sa wzloty i upadki, jak w przypadku kazdej trudnej pracy. Jedi mimo niezaleznosci wciaz sa osobami publicznymi. To, ze wiemy o tych wszystkich dobrych i tych mniej dzialaniach Jedi, dowodzi jednego. Media spelniaja swoja robote. Ludnosc, ktorej dotycza sparwy Jedi dowiaduje sie o wszelkich problemach... <Przygryzl znow usta na moment.> I musza oni na to odpowiedziec, by byc w stanie kontynuowac wspolprace na takich zasadach jak dotychczas. Nie sa odcieci od opinii publicznej. Uginaja sie pod prawdziwym glosem wolnosci. Media spelniaja swoja role wybitnie. Pan Glauru pojawil sie tutaj wlasnie dzieki ich staraniom. Zmiana statutu z niezaleznego na zalezny wydaje sie pozbawiona koniecznosci, gdy przejrzystosc spraw Jedi jest wystarczajaca juz teraz. Przejrzystosc tych spraw, ktore dotycza bezposrednio kazdego z nas, nie magicznych swiatow, energii i innych... Nieznanych i niemozliwych do zrozumienia alchemiow. To wszystko, dziekuje.

Sirian Malomer: Dziekujemy panu porucznikowi za zabranie glosu. Poprosze teraz pania Ildiko o jej odpowiedz.

Luna Ildiko: Prosze panstwa, chyba zaszla zupelna pomylka i ja chcialabym serdecznie poprosic po tej czesci o krotka przerwe dla pana Glauru. Przeczytam mu te ustawe i porozmawiamy o rachunku zdan, wnioskowaniu z ogólu do szczególu a takze argumentum ad absurdum. Prywatnosc Jedi naprawde nas nie obchodzi. Naprawde, nie wiem skad ta mysl. Chyba, ze prywatnocsia pan Glauru nazywa prawo Jedi do ustalania swoich planów i dyskusji w prywatnym zaciszu swojego domu. Bezpiecznego, swobodnego rozmawiania o planach... W zaciszu prywatnych pogawedek wspolpracownikow sluzby specjalnej. Przepraszam, ale te czasy slusznie minely wraz z Palpatinem. Chce powiedziec krotko, nie, sluzby nie maja prywatnosci w zakresie swoich dzialan, nie bede bawic sie tu w figury retoryczne. Jedi maja prawo do prywatnosci takie samo jak my. Nie obchodzi nas ich zycie milosne, ulubione filmy, dieta i pogawedki przy cafie. Jesli Jedi sie boja, ze bez tajnosci ich rozmów, z podporzadkowaniem ich dokumentów rzadom... Z mozliwoscia Sojuszu, by nasi demokratyczni reprezentanci zarzadzali ich pracami i mieli w kazdej chwili wzglad w ich prace, Zakon Jedi upadnie... To prosze panstwa, chce tu spytac, czy spostrzeglismy ten upadek w dzialaniu Sojuszu Galaktycznego. Alpha Red. Strategie oblezenia Yuuzhan'tar, Mon Calamari. Te projekty od ktorych zalezalo przezycie kosmosu, jakos przetrwaly z demokratyczna kontrola. Nasz kosmos PRZEZYJE. Przezyjemy, naprawde. Nasze wladze potrafia sobie poradzic. Wybieramy demokratycznych przedstawicieli, aby ci w naszym imieniu bezpiecznie nadzorowali sluzby tam, gdzie my wszyscy z przyczyn bezpieczenstwa... Nie mozemy. Panie Glauru, prosze poogladac stare filmy. Te wszystkie historie, jak to pan Palpatine zniszczyl Zakon Jedi. My chcemy Zakonowi tego oszczedzic. Chcemy silnego Zakonu osadzonego w demokracji. My naprawde was chcemy. Chcemy Jedi w tym swiecie. Ale nie na warunkach, których nie oferujemy nikomu innemu. I ja naprawde wierze, ze panstwo skrupulatnie wedlug wlasnej woli wydawali dokumentacje sluzbowa stosownym instytucjom demokratycznym. Naprawde. Wierze panstwu. Wiec czemu, panie Glauru, nie chce pan by po prostu to sformalizowac?! Czemu mówi nam pan tutaj, ze Jedi wszystko to robia, ze wszystko jest pieknie, ale jak ma to stac sie czescia ustawy, to nagle atak na prywatnosc?! Prosze pana, gdy mój syn mówi mi, ze zrobil prace domowa, ze wszystko jest pieknie, ale gdy proponuje, ze zajrze do zeszytu, to nagle wrzuca go do szuflady... To prosze sobie dokonczyc samemu. Dziekuje.
Sirian Malomer: Prosze panstwa, dziekujemy pani Ildiko za odpowiedz. Na tym konczymy drugi etap dyskusji i zaczynamy etap trzeci. Dwie minuty na odpowiedz, wciaz. Moga sie panstwo ustosunkowac nawzajem do swoich replik. Pan Glauru zaczyna. Zapraszam.

Thang Glauru: Obawy pana Chetha ssa dossc psszykre, jessli myssli <po raz kolejny nabiera powietrze w pluca i grzmi, zwracajac sie najpierw do kolejnego dyskutanta> ssze Jedi ma prawo wtargnass do jego domu. Barabel ssaprassza do podania tego psszywileju, bo bsszmi to, jak wlamanie do ssglosszenia. Jesszeli ssass obawia ssie wsspolprassy Jedi ss Hakassi <te slowa kieruje juz do publiki> to podposszadkowanie ich niss nie pomossze. Terass Jedi moga odmowiss wsspolprassy. Potem nie beda mieli opssji, a sstana ssie nasszedssiem. Takssze dyktatury
Hakassi. Artykul 8 ogolnie okressla *wsszelka* dokumentassje. Jednak wyniki dssialan w obrebie sszadow SSA JUSSZ udosstepniane. Jedi wyssylaja je sslusszbom, jako sszessc wsspolpracy <tutaj na moment kieruje sie ku Lunie> Jedi nie maja prawa niss kryss. Wysstarsszy ssadowy nakass pszesszukania, a oni udosstepnia, jak kasszda prywatna grupa. Tsszymaja u ssiebie notatki, psszemysslenia, kopie raportow. Glownei ssprawy prywatne. W NAJLEPSSZYM RASSIE usstawa nie ssmienia NISS. Ale odejmuje to wymaganie prawnego ussassadnienia wgladu. Takssze upublissznienie wisserunku to odebranie prywatnossci. Jedi padaja ofiarami atakow terrorysstyssznych. Artykulu 11 i 10 narassilyby ich i posstronnych na niebesspiessznego. Artykul 14 jesst sszczegolnie obsszydliwy <wypluwa to ostatnie slowo z wyrazna odraza, krzywi sie, jak zjadl cos nieswiezego> Ssmussza Jedi do neutralnossci. Ale Jedi nie maja prawa do ssmiany sszadu, do rebelii. Jesszeli gdssiess je lamali, to tsszeba ich osskarsszyss i tyle. Nie odbierass prawo, takssze do glossowania. Sszy ktokolwiek <tu zaczyna wpatrywac sie intensywnie w oczy kazdego z czlonkow publiki. Na krotkie momenty nawiazuje bezposredni kontakt, bardziej intymny, a przyklady podaje z dodatkowa moca> chsse Elii Vile, Tannie Saarai, Alossze Valo powiedssiess *NIE MOSSZE GLOSSOWASS*? Bo gdssiekolwiek lamia prawo, ich miejssce jesst w ssadssie. Nie ma potsszeby ussuwania trojpodssialu wladssy. Dssiekuje.

Sirian Malomer: Panie Cheth. Panska kolej.

Mevdokim Cheth: Ekhem. Argument z prawem glosu to jakies nieporozumienie. Jaka organizacha ma prawo dlosu jako calosc? Czy policja ma prawo glosu jako calosc? Czy sluzby specjalne maja prawo glosu jako calosc? Pan reprezentant chyba zapomnial, ze reprezentuje organizacje, a nie jakies indywidualne jednostki. Chyba ze pan reprezentant jest tu prywatnie i reprezentuje wylacznie sam siebie? Abstrahujac jednak od tego... Reprezentant Glauru niezwykle czesto podkresla jakies prywatne sprawy Jedi, utajniane w ich prywatnych raportach wewnatrz organizacji. Czy to oznacza, ze Zakon Jedi ma prywatna, nieujawniana nikomu agende? Co by sie stalo, gdyby ta agenda zostala ujawniona? Do czego moze dazyc Zakon, co tak skrzetnie stara sie przed nami ukryc? Prosze zauwazyc - to nie sa prywatne sprawy pana Glauru czy prywatne sprawy pan Vile czy Saarai. To prywatne *raporty organizacji*. Tajne dokumenty, skrzetnie skrywane przed wszystkimi innymi. Czego sie obawiacie, panie Glauru? co Was tak przeraza? Czego mamy nie odkryc? Jakie trupy trzymacie w szafie, panie Glauru? Ile trupow? Czyje? Co stoi za smiercia Farhira Carra? Zayne'a Vergee? Gdzie zniknela Arelle Deron? Co wiedzieli? Moze po ujawnieniu tych tajnych, prywatnych raportow, okazaloby sie, ze nie mamy do czynie nia z obroncami - a manipulantami! Jakie zbrodnie ukrywacie?! <mowi coraz glosniej, na koniec niemal krzyczac. Odetchnal> Prawda zawsze wyjdzie na jaw, panie Glauru! Zawsze! Nie ukryjecie jej przed nami! Obnazymy wszystkie klamstwa, bedziecie wisiec! <Odchrzaknal, przetarl usta> Dziekuje!

Sirian Malomer: Zapraszam pania Dorw z ZMC do odpowiedzi na reszte tej rozmowy.

Lirra Dorw: Szanowni Panstwo, swoja replike pragne zaczac od komentarza do wypowiedzi Pani Ildiko. Jak zwykle wspaniala riposta, gratuluje Pani. Mysle, ze Pan Glauru powinien skorzystac z oferty i rzeczywiscie przejsc z Pania przez te ustawe, bo wyraznie nie rozumie jej tresci. Punkt 14, Panie Glauru, ktorego tak sie Pan boi w zaden sposob nie dotyczy prawa glosu. Mowi o zachowaniu neutralnosci politycznej czlonkow Zakonu Jedi w charakterze podobnym do ambasadorow. Nikt nie odbiera Panu prawa do posiadania prywatnych pogladow politycznych. Chodzi tu bezposrednio o Pana i Zakonu dzialalnosc. To regulacja natury zawodowej, nie prywatnej. Zdaje sie tez, ze ma Pan bardzo duze problemy z rozdzieleniem sfery zawodowej i prywatnej. Jesli dobrze rozumiem, za kwestie prywatne uznaje Pan jakies wewnetrzne sprawy Jedi. Ale ciezko nazwac je prywatnymi, gdy te prywatne sprawy maja tak potezny wplyw na cala reszte Galaktyki. Obalaja rzady, wchodza w kontakty z tajemniczymi, mrocznymi kultami, przynosza dziwne plagi. I prawie zawsze, trupy. Jedi jako tak powazna i potezna organizacja mieszajaca sie w sprawy Galaktyki z definicji nie ma prywatnosci. Nikogo nie interesuja prywatne relacje w grupie. Ale kazda jej dzialalnosc prywatna juz nie bedzie. Jako organizacji. Zupelnie nie rozumiem takze Pana wstepu i co Pan mial na mysli, ze ta ustawa sprawi, ze Jedi beda narzedziem dyktatury Hakassi. Ustawa sprawi, ze Jedi podpadna pod regulacje i nadzor Sojuszu. Nie Hakassi. A to juz jest, moim zdaniem, wystarczajaca zmiana i motywacja dla powstania tej ustawy, wbrew temu co Pan twierdzi, ze zupelnie nic sie nie zmieni. A jesli nic nie zmieni, to nie ma w takim razie czego sie bac. Dziekuje.

Sirian Malomer: Koniec czasu dla pani Darw. Poprosze porucznika o wypowiedz.

Waldmear Koel: Dziekuje. Z mojej strony teraz juz, przed otwarta dyskusja juz bardzo krotko. Chcialem wyrazic szczery smutek, dysaprobate i niedowierzanie, gdy przychodzi mi sluchac wszystkich tych oskarzen kierowanych w strone Zakonu Jedi. W strone tak zasluzonych i wielkich bohaterow nie jednej wojny, nie jednej ciezkiej sytuacji. W dodatku lapanie za slowa. Oczywiscie rozumiem, kazdy z zebranych tutaj to mistrz slowa. Znam zolnierzy. Wielu z nich jest mistrzami w swoim fachu, moze w niewwielu innych? Od Jedi wymaga sie bycia wszystkim naraz. Wojownikiem, zolnierzem, politykiem, policjantem i inwestygatorem. Wiele pewnie znalazloby sie tez i innych. Brak empatii. Brak wyrozumialosci. Dziekuje.

Sirian Malomer: Dziekujemy panu porucznikowi za replike. Zapraszamy pania Ildiko do jej repliki.

Luna Ildiko: <Klania sie wszystkim krotko, sprawnie i elegancko, od razu zaczynajac. Wyslawia sie predko, plynnie, jednym ciagiem bez chwili namyslu> Przepraszam, ale naprawde widze, ze ta rozmowa to zart i wyslano nam tu pana Glauru chyba tylko, by kogos dac. Neutralnosc polityczna. Widze, ze musze objasnic jasno, czym jest to zjawisko. W ustawie uzywa sie zwrotów prawniczych, panie Glauru, prosze przeczytac, czym jest neutralnosc polityczna. Neutralnosc polityczna nie oznacza zawieszenia praw wyborczych. Wolnosc wypowiedzi stanowi fundament demokracji, to prawda. Lecz wolnosc wyrazania pogladow nie jest wolnoscia bezwzgledna - kiedy? Czemu? Wtedy, gdy ograniczenia konkretnych praw sa niezbedne dla bezpieczenstwa demokracji i porzadku publicznego. Oczywiscie, ze Jedi nie moga publicznie wyrazac pogladow i oddzialywac na polityke. Naprawde, zdecydowanie nie chce, aby osoby obdarzone magicznymi zdolnosciami mialy prawo do aktywnosci politycznej. Czemu na przyklad sluzby specjalne, korpus sluzby cywilnej maja ograniczenia i przymus instytucji prawnej, jaka jest neutralnosc polityczna? Bo jest niezbedna do zapewnienia lojalnosci wobec demokratycznie legitymizowanych wladz politycznych. Dla zapewnienia rownego traktowania obywateli niezaleznie od ich orientacji politycznej. Neutralnosc polityczna to nieuwiklanie w gre polityczna, brak udzialu w konfliktach ideologicznych, niezaleznosc od organizacji politycznych. My, panie Glauru, chcemy zrobic cos przeciwnego do tego co nam pan narzuca. My chcemy panstwa UWOLNIC od gier politycznych, chcemy zakazac innym wiklania panstwa w nie! My chcemy uniezaleznic Zakon Jedi. Neutralnosc polityczna to nie apolitycznosc, prosze skorzystac... Slownik Pojec Prawnych, wydanie siódme. Profesor Naralis. Piekne wydanie, najlepsze wydanie. Odnosnie artykulu dziesiatego, panie Glauru, wykladnia systemowa. Prosze czytac przepisy prawne wyrazajace poszczególne normy w zestawieniu z pozostala trescia aktu prawnego. Wczesniejsze artykuly Ustawy... Mowia o wydawaniu dokumentacji stosownym rzadom i instytucjom. Artykul 10 odnoszac sie do zatajenia danych odnosi sie do zatajenia ich przed wspomnianym rzadem, nie chodzi o upublicznianie listy czlonkowskiej. Prosze na przerwie wziac ta ustawe, przeczytac ja jako calosc i przestac bawic sie w gry studenta pierwszego roku, który mysli, ze wykladnia gramatyczna to jedyna forma interpretacji. <Odetchnela z najglebszym rozczarowaniem> Przepraszam, prosze panstwa, ze moja replika to bardziej próba edukacji pana Glauru, ale na obecnym etapie to nie jest debata, to jest tlumaczenie podstaw prawodawstwa. Rozumiem, ze nie kazdy jest prawnikiem, ale moze wobec tego projekty ustaw... Niech konsultuje ktos, kto cos liznal. Dziekuje.

Sirian Malomer: Prosze panstwa. Na tym zakanczamy etap trzeci debaty. Przeznaczony na obrady czas na dzisiaj minal, zarzadzam przerwe. Spotkamy sie w dotychczasowym skladzie po zakonczeniu przerwy. Wszyscy uczestnicy debaty moga powrocic do swoich biur, komisji badz kwater. Godzina kontynuacji spotkania zostanie ogloszona na godzine przed. Moga sie panstwo rozejsc. Dziekuje za panstwa obecnosc.
Złe argumenty i retoryka Barabela poskutkowały spadkiem sondaży Jedi i zostawiły ich w kiepskie pozycji, relatywnie do pozycji wyjściowej. Prawdziwa katastrofa nadeszła jednak później. Opisze ją w kolejnej części raportu. Od razu powie jednak, że zdaje sobie sprawę ze skali tej porażki. Przyjmuje krytykę, kary i jakiekolwiek negatywne konsekwencje.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Tekst wspomnianej ustawy:
Ukryte:
4. Autor raportu: Uczeń Jedi Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Holoigrzyska - krew i kał

1. Data, godzina zdarzenia: 06.02.23, 21:30 - 01:30

2. Opis wydarzenia:

Barabel przygotowywał się do drugiej części debaty w pocie czoła, jak się mówi. W pierwszej został dotkliwie pokonany, dlatego przygotował kolejne mowy z myślą, żeby wykorzystać, co poszło mu dobrze i minimalnie się odkuć. Stale odciskał się na nim stres.

Nie przygotował się jednak na przerażenie, które zapanowało przy spotkaniu z żołnierzami, w tym Panta Rei i Waldmear Koel. Z ich opowieści wynikało, że sytuacja była nie tylko przegrana, ale katastrofalna. Że już nie było mowy o debacie, a należało odciąć Jedi od medialnej katastrofy. Czuł się postawiony przed faktem dokonanym. Wojskowi do tego opowiedzieli, że Mistrz Tey niemal dostał zawału po obejrzeniu pierwszej części. Jakby wszystko było skończone, a Barabel nie miał po co wychodzić na scenę. Każda jego próba racjonalizacji spotykała się z wrzaskami przerażenia i desperacji. Podszedł do żołnierzy z myślą, że przegra debatę z godnością, ale odszedł zjedzony myślą, że sam udział to zły pomysł. Emocje wojskowych go zalały i rozpetały chaotyczną głupotę.

Wszystko to zjadło Barabela. Odrzucał propozycje zaatakowania debatujących, ale cały nastrój i brak czasu na myślenie go rozwalił. Nie miał możliwości nawet zajrzeć do Holonetu, sprawdzić tych opisów, czuł pędzące tempo. Już go zapraszali na debatę, więc w panice zgodził się z pomysłem wojskowych, żeby zainscenizować jakiś atak na Barabela. Kael sugerował, że musi być jakiś winny do obarczenia atakiem. Zaproponowano, by to pan Rei był „zamachowcem". Barabel tylko zasugerował, by Aqualish odprawiał rytuały, a pan Koel na to zwrócił uwagę.

Barabel wie, jak absurdalnie to brzmi. Jak bardzo horrendalnym idiotyzmem się popisał. Nie umie odpowiedzieć, czemu wtedy tak padł. Nie potrafi opisać tego inaczej, niż że tak cenne okruchy jego świadomości rozwiał wiatr i pozostało tylko bezmyślne, przestraszone zwierzę.

Debata się zaczęła, a on drżał. Zmieniono jej tok, ale szczegółów nie słyszał. Pan Koel dał sygnał, a Barabel, jak zwierzę, zaczął drzeć się i okaleczać, symulując bycie opętanym. Panta Rei zaczął odprawiać jakieś chore gesty, mówić o magii i Sektorze. Widownia zbiegła, a Koel pojmał Reia. Na salę wkroczyli żołnierze. Barabel ukazał opętanie tak skutecznie, że bali się podchodzić i dopiero po dłuższej chwili go opatrzyli. Wszystko nagrywały kamery, transmitując obraz na całe Jądro. Jedi szczegóły widzieli na nagraniach i wstyd je opisywać.

Budynek parlamentu zamknięto. Wszystkich zainteresowanych uziemiono na czas wyjaśnienia sprawy. Sprowadzono Rycerz Valo na przesłuchanie Panto Reia i Barabela. Towarzyszyli jej śledczy Tellon Vazaru i Leyos'rav'dani z żandarmerii wojskowej. Dzięki Mocy zdołała porozumieć się z Reiem i poznać prawdę bez ujawnienia jej śledczym.

Tutaj jednak jakiekolwiek resztki wyciągnięcia czegoś z tej sytuacji przepadły. Chodziło na początku o to, aby odciąć Jedi od kompromitacji. Ten chciał grać przypadkowego Barabela udającego Jedi, kontrolowanego przez Sektor, jednak nie zaplanował z Kaelem i Reiem szczegółów, nic nie uzgodnili. Rycerz Valo rozpoznała Barabela jako Jedi, tę interpretację potwierdził Aqualish. Barabel próbował potem stworzyć wersję, że kontrolowano go poprzez kryształ w mieczu świetlnym, ale znowu zawiódł brak koordynacji. Mieszanie zeznań między nimi doprowadziło zaś do tego, że przesłuchujący śledczy ich dostrzegli fałsz.

Pełnię obrazu katastrofy dopełniły słowa Turdina Judeau, premiera Dremulae. Porozumiewał się komunikatorem i ujawnił, że tak naprawdę zaledwie kilka procent mieszkańców Dremulae popierało tę ustawę. Jedna trzecia była powątpiewająca, ale aż połowa trzymała stronę Jedi. Niezdecydowani po debacie zaczęli popierać ustawę, ale bestialstwo Barabela przekonało nawet stronników Jedi, aby ustawę poprzeć, aby ich chronić.

Premier błagał Rycerz Valo o jakieś sprostowanie, coś, aby powstrzymać katastrofę, ale jak mogła sama, na poczekaniu naprawić tak wielką katastrofę wywołaną przez Barabela? Barabel przebił najgorsze zera grupy. Porównanie z Accarem umniejsza faktowi, że tamten zabił w jakimś celu. Barabel doprowadził do bezsensownej śmierci trojga osób jak Alexander, Deron czy Sul. Jeżeli będzie uznane, by go usunąć lub wygnać, przyjmie taki los z pokorą.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Przymierze porażki - cz. I

1. Data, godzina zdarzenia: 22.01.23, 20:30 - 1:30 oraz 24.01.23, 20:30 - 2:00

2. Opis wydarzenia:

Wybaczcie, że zajęło mi tyle czasu, by przygotować raport ze swojej wyprawy na Kalist VI. Musiałem się pozbierać do kupy po tym, czego tam doświadczyłem i pogodzić się, że zawiodłem, a to było trudniejsze niż zakładałem. Można uznać, że z dniem dzisiejszym wracam do swojego standardowego, maksymalnego zaangażowania w naszym grajdole.

Podróż na Kalist VI jak można się spodziewać była cholernie długa i nudna. Nie jestem przyzwyczajony do zabijania takiej ilości czasu, ale muszę przyznać, że te parę dni wypoczynku i urwania się spod lufy obszczymurów korporacyjnych, było ciekawą formą oderwania się od naszych codziennych zadań, najczęściej bardzo blisko ocierających się o śmierć.
Zabawa zaczęła się na dzień dobry, gdy tylko wylądowaliśmy w kosmoporcie i miałem przedstawić swoje dokumenty, oraz powód przybycia. W kolejce do biletera były ze mną jeszcze dwie osoby, gdy do środka hangaru zaczęły wpadać granaty błyskowe, rzucone przez, jak miałem się dopiero przekonać - bandę rabusiów, która została nasłana na ten transport prawdopodobnie przeze mnie. Celnik, czy inny urzędnik portowy sprawdzający nasze dokumenty zginął jako pierwszy, nim byłem w stanie dojrzeć co się właściwie dzieje, po tym jak zostałem oślepiony i instynktownie wskoczyłem za najbliższą skrzynię załadunkową. Bandyci zaczęli podchodzić do miejsca mojej kryjówki, więc dałem im jedną szansę na poddanie się, zanim zapłacą zdrowiem, albo życiem za swoje występki. Nie chcieli oczywiście się poddać, a więc trudno, wziąłem się do roboty. Starcie nie trwało długo i głównie polegało na wymianie ognia blasterowego. Jednemu udało się nawet mnie drasnąć w tym zamieszaniu i nagłej potrzebie adaptacji do walki w takich warunkach, jednak ostatecznie wszyscy zostali zabici, albo obezwładnieni, a ja zabrałem się za opatrywanie pasażerów statku, którzy ucierpieli w wyniku napadu. Najpierw pomogłem paskudnie wyglądającemu obcemu z ogromnymi łapami i trzech gałkach ocznych na takich mmm... antenkach? Pracownik portu nie miał szans, trafienie w głowę i zgon na miejscu, Titan więc skierował mnie do trzeciego poszkodowanego, którego rasę już kojarzyłem. Weequay miał to nieszczęście, że podczas eksplozji został pogrzebany pod częścią podłoża hangaru i nie mógł się wydostać, co sprawiłoby, że prędzej, czy później zabrakłoby mu powietrza. W tym samym czasie do hangaru wbiegli żołnierze Kalist VI, których rozpoznałem, po dość charakterystycznym, czerwonym opancerzeniu, które widziałem tutaj przy okazji mmm... ostatniej wizyty, gdy uratowała mnie Uczennica Rhenawedd. Oczywiście kazano mi podnieść ręce do góry i nie ruszać się, ale zaoponowałem, wyjaśniając, że jestem medykiem i chcę pomóc poszkodowanym, szybko wyjaśniając, że ja też obezwładniłem rabusiów i nie należę do ich trupy. Żołnierze widząc, że pomogłem już z jednym pasażerem, zgodzili się, abym kontynuował swoje starania również w przypadku Weequaya, żołnierze z kolei zajęli się sprawdzaniem które zbiry przeżyły starcie i nadają się do aresztowania i przesłuchania. Czas na rozmowę przyszedł, gdy skończyłem opatrywać Weequaya i przekazałem go medykom, którzy zjawili się na miejscu strzelaniny. "Wylegitymowałem" się przed żołnierzami, którzy potwierdzili, że major Guillam oczekiwał mojego przybycia, które mmm... jak widać już zaczęło się małym skandalem, ale możliwym do opanowania. Mimo wszystko usłyszałem, że jak zwykle obecność Jedi na Kalist VI sprowadza kłopoty. Tu się wcale nie chciałem kłócić, bo właściwie żołnierze posiłkujący się ostatnimi wydarzeniami na Kalist VI z udziałem Jedi, mieli rację. Poprosiłem jedynie służbistów, by podczas przesłuchań sprawdzili, czy atakujący mieli przy sobie jakiekolwiek informacje, które wskazywałyby, że zostali wynajęci do ataku konkretnie na ten statek z mojego powodu, czy może faktycznie byli tak zdesperowani, by próbować ograbić, a może porwać jedną z najtańszych linii kosmicznych. Wkrótce potem zabrałem się z żołnierzami do ich transportowca, którym udaliśmy się w podróż w mroźne tereny Kalist VI, oddalone od zgiełku miast i przemysłu.

Po dotarciu na miejsce negocjacji zostałem przywitany przez majora Guillama, który prędko potwierdził moje wcześniejsze przypuszczenia, że Sektor Korporacyjny wyśle tutaj swojego przedstawiciela, ale przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że do negocjacji zgłosi się także przedstawiciel ISK. Spodziewałem się raczej, że będą oni obecni od strony medialnej, ale jak widać myliłem się. Redaktor Iz'Died miał reprezentować dla Kalist VI pomoc ze strony Bothan. To przyznam trochę mnie pocieszyło i liczyłem, na wspólne zrozumienie z redaktorem, mimo jego negatywnego nastawienia do Jedi. Zdecydowanie poczułem ulgę, że jeżeli ja zawiodę, to może przynajmniej Kalist VI nie wpadnie w łapy ścierw Sektora, tylko zbrata się z Bothanami, co jest zdecydowanie lepszą alternatywą. By może więc ułatwić zrozumienie przebiegu brudnych i mmm... czasem prymitywnych negocjacji, przedstawię wam dokładnie postulaty osób (choć w oczywiście uproszczony sposób), które zasiadły do stołu pod tarasem z niezłą mocą grzewczą:
  • Beto Iz'Died - Redaktor ISK, który w czasie negocjacji reprezentował jak niegdyś stronę Bothan, czy właściwie złośliwie powiem, że był ich marionetką, byleby zachować własny stołek i upewnić się, że ISK będzie pływać na powierzchni. Tak jak mogłem się podejrzewać, jego nastawienie do Jedi wcale się nie zmieniło w czym mmm... właściwie ma słuszność, biorąc pod uwagę los jaki został zgotowany 18 osobom w agencji, przez tego Chissa, który podał ich gangsterom na tacy do pożarcia. Propozycją Bothan w stabilizowaniu sytuacji na Kalist VI po trudnym okresie rządów rodziny Varenstein, była w skrócie ujmując pomoc legislacyjno-administracyjna. Bothanie chcieli wysłać swoich przeszkolonych ludzi do pomocy w utrzymywaniu stabilności i walki z gangami na Kalist VI. Oprócz tego Bothanie służyliby jako przykład w tworzeniu nowych praw na Kalist VI, które byłyby wzorowane na tych z "długowiecznej demokracji" Bothan, cokolwiek to miało znaczyć ghhh... W zamian oczekiwali, że przyszły rząd Kalist VI nie mieszał się, a raczej pozwolił na dalsze niezależne istnienie redakcji ISK, które jak zgaduje dalej byłoby przedłużeniem interesów Bothan w walce ze światami imperialnymi, bądź post-imperialnymi, podobnymi do Hakassi.
     
  • Aksur Acuno - Przedstawiciel i członek zarządu Aepromu. Względnie bardzo młodej w tej części galaktyki, bo jak usłyszałem mającej niewiele ponad rok działalności poza strefami wpływów Sektora Korporacyjnego. W przypadku tego negocjatora to sprawa była dosyć prosta i wedle mojego odczucia polegała na zalaniu Kalist VI brudnymi kredytami Sektora, by oczy rządzących zarosły wizją potencjalnych inwestycji i otwarcia Kalist VI na partnerów z Jądra, czy nawet takich molochów jak Koros Major. Reprezentant próbował przekonać majora wizją lukratywnych pożyczek i otwieraniu nowych interesów Aepromu na Kalist VI, w zamian za wyzbycie się niezależności politycznej. Oczywiście nie powiedział tego wprost, tak sobie tylko dopowiadam, bo szkopuł polegał na tym, że Acuno chciał, aby Kalist VI wzięło udział w rozważaniach nad dobrze nam znaną już ustawą kontroli Jedi. W świetle bieżących wydarzeń, jak i naszych mmm... wcześniejszych przygód na Kalist VI, które zszargały reputację Jedi, podejrzewam, że mielibyśmy bardzo małe szanse na to, by ta ustawa została odrzucona przy ogólnej niechęci do naszego zgromadzenia. Acuno wyróżniała jeszcze jedna rzecz, bo trudno to nazwać osobą. Towarzyszył mu ochroniarz, dokładnie taki jak ten, który wyskoczył na mnie i Uczennicę Saarai, by osłonić ucieczkę Galaapira, z tą tylko różnicą, że nie byli na tyle bezczelni, by uzbroić go tym razem w amphistaffa. Jak miałem się później dowiedzieć, w trakcie naszych konwersacji. Aeprom współpracuje z Gildią Górniczą, a ich relacje mają się bardzo dobrze, do tego stopnia, że nawet właśnie na Koros otrzymał tego osobistego ochroniarza, który w jego oczach był biednym weteranem wojny z Yuuzhan Vongami, stąd jego małomówność. Przez cały czas trwania negocjacji, owy weteran, ledwo powstrzymywał się od zaatakowania mnie.
     
  • Carlito Kerrer - Był mediatorem w trakcie negocjacji i pomagał w podjęciu decyzji przez majora Guillama, oraz te osoby, które jak rozumiem przysłuchiwały się negocjacjom przez urządzenia komunikacyjne w jego pancerzu. Czuwał nad spokojnym przebiegiem rozmów, tego nie mogę żołnierzowi odmówić i często wtrącał swoje słuszne uwagi, gdy zbytnio oddalaliśmy się od tematu, lub ktoś zachowywał się niestosownie, głównie mowa tutaj o agresywnym ochroniarzu Acuno.
     
  • Major Aurentius Guillam - Raczej nikomu, kto jest zorientowany w sprawach Kalist VI nie musi być przedstawiany. Major, który wspólnie ze swoimi ludźmi zmusił bieżący, ledwo funkcjonujący rząd Kalist VI do rozważania zmian, być może nawet w pełni ich obalił w ramach cichego przewrotu. Tutaj trudno jednoznacznie powiedzieć, ale jedno było pewne, wszystko zależało od decyzji jego i jego ludzi w przypadku planowania dalszej przyszłości Kalist VI.
Mmm... trudno opisać dokładny przebieg negocjacji, dlatego dla waszej wygody opisałem jakimi postulatami rządziła się każda strona, abyście mogli sobie wyobrazić jakie argumenty były prezentowane podczas rozmów i które interesy były forsowane najbardziej. Oczywiście pozostaje kwestia tego, co ja przygotowałem jako swoją kontr-ofertę w negocjacjach. Jedną z głównych linii negocjacji jakie obrałem była ścieżka rozwoju edukacji na Kalist VI, którą udało mi się uzgodnić wcześniej z władzami Hakassi. Propozycje dotyczyły chociażby czasowego "wypożyczenia" profesorów i instruktorów z Hakassi, aby ci udali się na Kalist VI, by pomagać w doszkalaniu, czy właściwie tworzeniu od podstaw kadr nauczycielskich tutaj na miejscu, by jak najbardziej pomóc Kalistańczykom w budowaniu swojej niezależności edukacyjnej, by dla studentów jedyną możliwością zdobycia porządnego wykształcenia nie była tylko podróż poza planetę, którą rozdzierają wewnętrzne konflikty i brak sensownego zarządzania kredytami, których i tak w tej chwili brakuje. Dalej propozycja dotyczyła wysyłania uzdolnionej młodzieży do pobierania nauki na uczelniach Kalist VI, z jednoczesnym podpisaniem umowy, że stypendium naukowe, które udostępnia im Kalist VI, oraz Hakassi, przewiduje, że studenci po zdobyciu odpowiednich kompetencji powrócą na ojczystą planetę, by wspomóc jej odbudowę. Zerwanie oczywiście tej umowy wiązałoby się z cofnięciem zdobytych na Hakassi uprawnień i karą finansową, jako rozsądne zabezpieczenie interesów Kalist VI w tym przedsięwzięciu. To tak, w dużym uproszczeniu opisu. Ten argument raczej dobrze trafiał do przedstawicieli, mimo mojego gubienia się w niektórych sformułowaniach... na co tylko sępy ISK i Sektora czekały, byleby złapać mnie za jedno niewygodne słówko, wykorzystując mój brak doświadczenia w takich sytuacjach.
Jednym z moich pierwszych potknięć było wspomnienie tego, czego oczekuje Hakassi w zamian za swoją pomoc, co nie wiedziałem, że okaże się sprawą problematyczną. Podczas moich ustaleń z ministrem Dunem usłyszałem, że Kalist VI było miejscem eksperymentów naukowych i prowadzenia rozwoju nowych technologii, które mogłyby się okazać mu przydatne, co też potwierdził artykuł o Kalist VI, z którym się zapoznałem między innymi, w ramach moich przygotowań do tych negocjacji, który potwierdził, że placówki rozwoju technologii znajdowały się na powierzchni planety. Nie wiedziałem jednak fierfek, że podobno w tych placówkach pracowano wyłącznie nad bronią biologiczną, o czym szybko zostałem poinformowany przez oburzonych rozmówców, którzy momentalnie zarzucili niecne intencje mi, oraz Hakassi. Starałem się z tego wybronić, bo potwierdzenie przez majora, że faktycznie jedyne co było tam produkowane to tak paskudna broń, było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Moje argumenty dotyczyły głównie kajania się, że nie miałem o tym pojęcia i na pewno Hakassi nie zależy na dodatkowym dozbrajaniu się i być może wspólne badania nad tą technologią zaowocowałoby przełomem w produkcji urządzeń ochronnych, czy środków zaradczych na zagrożenia biologiczno-chemiczne, ale... muszę przyznać, że sam po prostu się zastanawiam nad tą kwestią, już abstrahując od negocjacji. Jeżeli minister Dun doskonale wiedział jak przypuszczam, co znajduje się w tych placówkach naukowych to... co dokładnie Hakassi chciałoby osiągnąć przez ich zabezpieczenie i badanie zawartości za zgodą Kalist VI? Mmm...

Podczas drugiego dnia negocjacji głównym problemem było plątanie się z mojej strony i brak dotrzymywania kroku agresywnie toczącym się negocjacjom. Propozycja pomoc edukacyjnej była niewystarczająca i obawiałem się, że przez to Kalist VI ostatecznie nie zdecyduje się na współpracę z Hakassi, dlatego w toku rozmowy zdecydowałem się przedstawić mniej pewne i mniej skrupulatnie przygotowane pomysły współpracy, odnośnie chociażby otworzenia nowej nitki produkcyjnej, dostarczającej części do budowy maszyn na stoczniach Hakassi, by zapewnić dodatkowe miejsca pracy na Kalist VI, wraz z dostarczaniem surowców, w które Kalist VI jest bogate, po przystępnych cenach negocjacyjnych dla naszych stoczni, jako bezpośrednia korzyść dla nas. Tu jednak był większy chaos i niepewność po prostu z mojej strony. Wyłaził brak doświadczenia i niezdecydowanie w takich sprawach, co też jest nauką dla mnie na przyszłość mmm... mam nadzieję, że owocną. Ostatecznie, by trochę skrócić ten przydługi raport o niepotrzebne szczegóły, Kalist VI zdecydowało się zakończyć negocjacje ogłoszeniem współpracy z ISK, oraz Bothanami, ale nie wykluczając jednocześnie propozycji handlowych z Hakassi, byleby zostały im dostarczone bardziej namacalne konkrety, które rozwieją wątpliwości, które wprowadziłem. W duchu krzywiłem się niezadowolony, ale pocieszeniem był fakt, że współpraca z Aepromem i reprezentantem Sektora Korporacyjnego została całkowicie odrzucona.

I wtedy rozpoczęło się cholerne przedstawienie...

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
ooc
Wybaczcie proszę takie opóźnienie przy pisaniu raportu, nie mam tutaj żadnej wymówki poza chwilowemu poddaniu się lenistwu i spadku chęci do rp, czyli konieczności odbycia krótkiej przerwy. Mea maxima culpa.


4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Przymierze porażki - cz. II

1. Data, godzina zdarzenia: 22.01.23, 20:30 - 1:30 oraz 24.01.23, 20:30 - 2:00

2. Opis wydarzenia:

O czym to ja? A tak...

Ochroniarz Acuno w końcu stracił nad sobą panowanie i wzbudził panikę wśród negocjujących, poprzez rzucenie się na swojego pracodawcę z zamiarem zamordowania go. Bez żadnego zawahania, rzuciłem mu się od razu na pomoc, ale nie mogę powiedzieć, by kierowała mną empatia, czy tym bardziej chęć pomocy. Po prostu nie chciałem dopuścić do kolejnego skandalu z udziałem Jedi i masakry dyplomatów pod moim nosem, nie wspominając o tym, że liczyłem po prostu na uzyskanie cennego źródła informacji po tej masakrze i wydarcia tychże z gardła Acuno, gdyby zaszła potrzeba.
Pewnie sprawa nie wymagałaby nawet dalszych opisów, ot walka jak walka, prawda? Prawda, gdyby nie fakt, że niebawem znikąd pojawił się Chiss, ubrany w szaty Jedi, a przynajmniej szmaty, które przypominają nasze tradycyjne tuniki. Od razu coś śmierdziało, tym bardziej, gdy napastnik zaczął wykrzykiwać, że jestem jego współpracownikiem i przez to, że nie udało mi się zwyciężyć w negocjacjach, to teraz musimy pozabijać wszystkich dyplomatów, bo inaczej to katastrofa dla Jedi. Oczywiście zapytałem go po prostu co on pier... znaczy się... co on wygaduje, podejrzewając już wtedy, że to po prostu fortel Sektora i w tej chwili jestem nagrywany przy ich kolejnej próbie ośmieszenia i zniszczenia wizerunku Jedi. Nie miałem zamiaru wdawać się w dyskusje i po prostu powiedziałem, że nie mam z Chissem nic wspólnego i nie pozwolę tutaj nikogo skrzywdzić, a następnie zabrałem się za obezwładnianie ich w walce. Potyczka szła dobrze, miałem swój miecz świetlny i ulubiony arsenał blasterowy przygotowany zawczasu, więc względnie warunki mi sprzyjały, nawet jeśli musiałem walczyć z dziko skaczącym dzięki repulsorom Chissem i z potomkiem vongijskich pomiotów. Sytuacja zaczęła się robić nieciekawa, gdy na ratunek Chissowi ruszyły dodatkowe trzy droidy, które też były w tym przedstawieniu nieżle przemyślane, to ścierwom Sektora należy przyznać. Droidy wykrzykiwały parodie naszych przekonań, co do uwolnienia i oswobodzenia droidów, czyniąc z tego jakąś... groteskową karykaturę. Wynik starcia coraz bardziej przechylał się na stronę przeciwnika, gdy kolejna wiązka blastera raziła moje ciało i uniemożliwiała dalsze funkcjonowanie. A jednak parłem do przodu, po prostu uparłem się w duchu, że nie mogę sobie pozwolić tutaj na pochwycenie przez Sektor i zagranie pod ich dyktando w tym dramacie. Widziałem, że jeżeli mnie pochwycą, to wymordują pozostałych negocjatorów, a mnie złamią w jakiejś zapomnianej przez Moc katowni w granicach Sektora. Mogłem zginąć, ale nie mogłem dać się pochwycić, a jednocześnie mmm... z całego serca chciałem zwyciężyć. Nie macie pojęcia jak bardzo pożerały mnie od środka gniew i nienawiść do ludzi Sektora, jak bardzo chciałem po prostu poddać się tej burzy i pozwolić, by pochłonęła mnie i ich, ale... sam nie wiem, być może ziarno nauk Jedi powoli we mnie zaczęło dojrzewać, dzięki wsparciu Padawana Halsetha, Ucznia Fella i Rycerza Ashtara. Nie mogłem się odwrócić od tych uczuć, to było po prostu niemożliwe, ale mogłem je przekuć w broń, która pozostawała wierna wartościom Jedi. W coś, co nazwałbym łaknieniem wymierzenia sprawiedliwości. Niewiele z tego pamiętam, poza niesamowitym uczuciem przepełnienia Mocą, która w pełni rezonowała z moimi zamiarami i poczuciem spełnienia obowiązku za wszelką cenę, byleby ochronić niewinnych i zadośćuczynić lojalności wobec Zakonu, nie bacząc na to, czy moje ciało przetrwa tą próbę. A jednak, udało się! W końcu pozbyłem się najpierw ochroniarza Acuno, który stale napierał na moją pozycje, a następnie zająłem się eliminowaniem droidów i w końcu samego Chissa. W chwili gdy walka dobiegła końca, poczułem jak moje ciało po prostu się wyłącza, jak wygaszany reaktor. Ostatkiem sił jedynie mówiłem głośno w stronę ciała Chissa, szukając jakichkolwiek kamer, czy głośników, by przekazać słuchającym i oglądającym mnie, że Jedi nie mieli z tym atakiem nic wspólnego, że to szopka ukartowana przez ludzi Sektora. Potem pochłonęła mnie ciemność.

Obudziłem się długo potem, w ambulatorium wojskowym. Byłem od stóp do głów obłożony opatrunkami nasączonymi kolto, ledwo byłem w stanie jakkolwiek reagować na otoczenie, a co dopiero poruszać kończynami. Major Guillam niedługo potem zjawił się w pomieszczeniu, a ja mogłem dostrzec, że na łóżku obok znajduje się też ranny Acuno, który ku mojemu zdziwieniu, podobno mnie nie rozstrzelał, gdy padłem nieprzytomny po starciu, a nawet prowadził resuscytację, bym przeżył do czasu dotarcia pomocy medycznej. Przebieg rozmów w ambulatorium dotyczył przede wszystkim znanych wam już nagrań i tego jak mogło dojść do takiego ataku i kto był za niego odpowiedzialny. Ja oczywiście logicznymi argumentami broniłem Jedi, co nie było w tamtej chwili zbyt trudne, bo próba oczernienia mnie tą zasadzką po prostu nie kleiła się, gdy w rzeczywistości ją powstrzymałem. Oczywiście Acuno żył w swoim świecie i nawet przy takich dowodach jak odkrycie, że Chiss używał repulsorów, by symulować akrobacje Jedi, nie byłem w stanie go przekonać, że to nie Jedi odpowiadali za zamach na dyplomatów. Może to tylko majaczenie z mojej strony, ale wydaje mi sie, że Acuno, mimo reprezentowania interesów Sektora Korporacyjnego i firmy Aeprom, to przy tym nie należał do zgrai Galaapira i tak jak nie darzy sympatią Jedi, to jednak uratował mi życie, gdy moje ciało nie było w stanie funkcjonować w wyniku odniesionych ran i przeciążenia wpływem Mocy. Może... może dałem mu trochę do myślenia podczas naszej rozmowy w ambulatorium, sugerując, że był taką samą gizką ofiarną jak ja, przeznaczoną na stracenie, byleby wpasować się w narrację i inscenizację Sektora, w której męczennik byłby im bardzo na rękę. Acuno oczywiście nie chciał tego słyszeć, był przekonany, że zajmując tak wysokie stanowisko w firmie nikt, nigdy nie odważyłby się targnąć na jego życie, a jednak mmm... może to znów tylko moja wyobraźnia, ale byłem w stanie dojrzeć pęknięcie w jego sztywnym rozumowaniu. Bo w końcu, na przekór wszelkiej propagandzie... paskudny Jedi uratował życie przedstawicielowi Aeopromu, a ścierwo reprezentujące Sektor zdecydowało się okazać łaskę znienawidzonemu magikowi.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
ooc
Wybaczcie proszę takie opóźnienie przy pisaniu raportu, nie mam tutaj żadnej wymówki poza chwilowemu poddaniu się lenistwu i spadku chęci do rp, czyli konieczności odbycia krótkiej przerwy. Mea maxima culpa.


4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
ODPOWIEDZ