Sprawozdania

Vexis
Były członek
Posty: 37
Rejestracja: 20 paź 2020, 15:56

Re: Sprawozdania

Post autor: Vexis »

Północna osiem, mieszkanie minus trzy

1. Data, godzina zdarzenia: 31.08.22, 21:00-01:10 | 01.09.22, 21:45-01:15

2. Opis wydarzenia:
Był dzień jak co dzień, zajmowałem się własnymi sprawami, nadrabiałem trochę starych raportów, ale zaciął mi się Cyfronotes więc udałem się kantyny, gdzie zastałem sprzątającego tam Magnusa. Zdążyliśmy się poznać i chwilę pogadać, gdy nagle odebrałem sygnał od kogoś ze służb, jeśli mnie pamięć nie myli. Chodziło o tą sprawę z Porgo i jego szajką, mężczyzna chciał by ktoś z Jedi udał się na miejsce i rozeznał w sytuacji, a potem zaraportował z powrotem. Chciałem wziąć ze sobą Magnusa jako wsparcie, ale ten nie za bardzo chciał się mieszać w tą sprawę, nie będąc jeszcze oficjalnie członkiem, z resztą JP-02 chciał zrobić jakąś kontrolę w celach, dlatego też uznaliśmy, że polecę sam. Przed wylotem wziąłem ze zbrojowni E-11, parę ogniw i nóż plastalowy. Na lądowisku drugim wsiadłem za stery AirSweepera, wstukałem koordynaty na Birell, północna osiem i wystartowałem.

Po nieco dłużącej się podróży wreszcie doleciałem na miejsce i udało mi się wylądować dosłownie pod samym blokiem. Wziąłem z tylnego siedzenia sprzęt i wyszedłem na zewnątrz, kierując się w stronę czerwonego budynku. Przed wejściem do środka stało i rozmawiało dwóch mężczyzn, człowiek i Duros. Gdy próbowałem przejść obok, jeden z nich zaczepił mnie, że to ich teren i mam się zawijać. Nie chciałem się kłócić i robić zamieszania, dlatego też spróbowałem podłączyć się do ich rozmowy i traf chciał, że akurat rozmawiali na temat Jedi, między innymi o wydarzeniach z Nar Shadda i sytuacji z ISK, a ja w drodze na miejsce zdążyłem nasłuchać się ostatnich wiadomości z holoradia. Tam całą sprawę przedstawiano jako zwykłą prowokację i próbę szkalowania Jedi, ale jeden z mężczyzn wykłócał się o to, że to jedynie propaganda rządu Hakassi chcącego ich wybielić. Zacząłem się z nim zgadzać, żeby odsunąć temat od swojej osoby i udało się to, bo w końcu Duros zwyzywał nas obu od Bothańskich szpiegów czy coś podobnego, co bardzo nie spodobało się człowiekowi i zaczęli się bić między sobą. Trochę się oklepali, człowiekowi udało się położyć Durosa na glebę i wtedy zaczął kopać go bez opamiętania, więc wkroczyłem i opanowałem sytuacje. Po tej akcji obaj mężczyźni nie sprawiali mi już więcej problemów i rozeszli się do swoich mieszkań, a ja wślizgnąłem się za nimi do środka budynku.

Udałem się na dół, do piwnicy i mieszkania minus trzy. Drzwi do mieszkania wyglądały na lekko zepsute, jakby trzeba było je odsuwać ręcznie, ale zanim się do tego zabrałem, przystawiłem ucho i zacząłem nasłuchiwać, czy przypadkiem nie ma kogoś w środku. Ledwo co, ale usłyszałem w środku kroki, postanowiłem więc nie ryzykować i nie wbijać się do środka z karabinem w ręce, tylko załatwić sprawę bardziej po cichu. Zapukałem do drzwi i po chwili usłyszałem głos jednego z gangusów. Ściemniłem mu, że jestem Porgo i o dziwo to wystarczyło, by od razu otworzyli mi drzwi od środka. Na wejściu jeden z nich zorientował się, że nie jestem jednak Aqualishem, ale szybko doprecyzowałem, że to on mnie wysłał i wpuścili mnie do środka. Gangusów było dwóch, obaj widocznie podejrzliwi i lekko zestresowani, ale nie grzeszyli też inteligencją, więc zacząłem wkręcać im kit, że jestem od szefostwa i przyszedłem sprawdzić, czy wszystko gra, czy nikt się nie kręcił, czy fanty dalej są i tak dalej i tak dalej. Musiałem im wytłumaczyć, że Porgo i reszta zostali złapani podczas akcji przez policje i Jedi, ale jakoś udało im się ze mną skontaktować i przekazać dalsze instrukcje. Nie miałem lepszej historyjki, ale to była lepsza opcja niż strzelanie się z nimi już na starcie. Prawie się udało, ale niestety jeden z nich – ten bardziej rozgarnięty – uznał, że to pułapka i trzeba jak najszybciej zgarnąć fanty i uciekać. Było to dla mnie nawet korzystne, bo dzięki temu sami powyjmowali ukryte łupy i zaoszczędzili mi tym samym czasu na ich szukanie, ale wtedy właśnie ten sam koleś wpadł też na genialny pomysł, żeby rozwalić rurę z gazem i spowodować wybuch, w którym zginęłyby osoby postronne. Nie mogłem do tego dopuścić więc z początku zacząłem im pomagać, ale cały czas wyczekiwałem okazji, żeby złapać za swoje E-11 i ogłuszyć obu gangusów, związać ich i wezwać policję, a w międzyczasie zgarnąć ukradzione fanty i wrócić do bazy.

I w tym momencie sprawy zaczęły się nieco komplikować. Skończyliśmy pakować większość fantów i gość, któremu pomagałem podszedł do ściany i zaczął ją niszczyć, żeby dostać się do rury. Uznałem, że to ostatnia szansa, żeby go powstrzymać i ogłuszyć, więc chwyciłem E-11 i strzeliłem mu wiązką ogłuszającą w plecy. Gość padł na glebę ogłuszony, a ja już chciałem obrócić się w stronę przedpokoju i ogłuszyć drugiego, ale byłem za wolny. Gdy tylko się obróciłem w jego stronę, dostałem w głowę jakimś słoikiem czy butelką z gazem pieprzowym, nie miałem czasu, żeby się przyjrzeć. Od razu oślepłem, zacząłem kaszleć, łzawić i tracić czucie w rękach, a gangus wykorzystał to, żeby wyrwać mi karabin z rąk. Zaczęliśmy się bić, a raczej szamotać, udało mi się zebrać trochę sił i odepchnąć go od siebie z powrotem do przedpokoju, a ja sam schowałem się za ścianą w kuchni. Gaz ciągle dusił i odbierał siły, byłem w nieciekawej sytuacji, przyszpilony w ciasnym pomieszczeniu bez drogi ucieczki, dlatego w akcie desperacji wyjąłem spod kurtki nóż plastalowy, wyczekałem odpowiedni moment, po czym cisnąłem nim na oślep zza ściany, a sam rzuciłem się przez prześwit na drugą stronę korytarza, gdzie ogłuszony leżał drugi mężczyzna. Musiałem mieć sporo szczęścia, bo usłyszałem jak gangus zawył i zaklął, gdy nóż trafił i wbił się w niego, przez co nie trafił mnie z karabinu, gdy przeskakiwałem. Złapałem za blaster ogłuszonego gangusa i zaczęliśmy się strzelać, drugi mężczyzna wpadł w amok i wystrzelał całe ogniwo, raniąc mnie przy tym w ramię, ale gdy tylko zaczął przeładowywać wykorzystałem okazję i trafiłem go w dłoń, odstrzeliwując trzy palce. Gangus zaczął krzyczeć, ale po chwili zemdlał z szoku i bólu. Powiem szczerze, że nie mam pojęcia jak udało mi się utrzymać przez tą całą akcję na nogach, przez cały czas miałem wrażenie jakbym miał zaraz zemdleć, ale jakimś cudem wytrzymałem i dostałem się do łazienki, gdzie wymyłem gaz z twarzy. Przez kilka dobrych minut przeżywałem piekło, ale wreszcie wyturlałem się z łazienki tylko po to, żeby zostać potraktowany granatami dymnymi i hukowymi.

Gdy się obudziłem, leżałem skuty na pokładzie jakiegoś statku, czułem, że się gdzieś poruszam. W końcu wylądowaliśmy i zostałem wypuszczony do hangaru komendy głównej w Birell. Nasza strzelanina w mieszkaniu zaniepokoiła sąsiadów, którzy wezwali policję, która z kolei przysłała grupę specjalną, żeby nas spacyfikować. Zabrano mnie do biura, gdzie musiałem się grubo tłumaczyć z całej akcji. Opowiedziałem im całą historię, jak się tam znalazłem i po co w ogóle przyleciałem, ale z początku nie za bardzo chcieli uwierzyć, że jestem od Jedi, chociaż akurat im się nie dziwię, bo po pierwsze nie wyglądam na takiego, a po drugie nie miałem nic, czym mógłbym się wylegitymować. Koniec końców uznali, że skontaktują się z bazą, żeby ktoś potwierdził moją tożsamość. W oczekiwaniu na zezwolenie na połączenie wypytywano mnie o różne rzeczy, niektóre z nich przywołały parę bolesnych wspomnień, ale na szczęście obyło się bez żadnych odpałów z mojej strony. W końcu udało się połączyć z bazą, ale odebrał nie kto inny jak JP-02, więc możecie sobie wyobrazić, jak przebiegła ta rozmowa. Zdecydowano, że zostanę zamknięty w areszcie do czasu, aż ktoś z bazy się po mnie nie zgłosi, a ja mogłem się jedynie zgodzić. Na odchodne spytałem jeszcze, co stało się z fantami, które były w mieszkaniu i dowiedziałem się, że zgarnęła je policja i że będą próbować wszystko posegregować oraz ustalić, do kogo należą skradzione rzeczy.

Znalazłem się w areszcie z dwoma innymi więźniami. Jeden z nich aresztowany został za terroryzm, bo wrzucał jakieś groźby na holonet, po tym jak zabrano mu siostrę, która zachorowała na jakąś lokalną chorobę. Nie będę tutaj przytaczał całej rozmowy na ten temat, bo koleś mówił, że Jedi opatentowali jakieś leczenie, więc pewnie wszyscy wiecie już o co chodzi. Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd trafiłem do celi, ale w końcu przyleciała po mnie Mistrzyni Vile i po zwróceniu przez policję moich rzeczy, razem wróciliśmy do bazy, po drodze zgarniając jeszcze AirSweepera, który został na lądowisku.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
- Nóż plastalowy, który zabrałem na akcję został zutilizowany, gdy wyjmowano go z nogi gangusa.
- Większość skradzionych rzeczy zostało zabranych z mieszkania przez policję, to oni będą chcieli je posegregować i zwrócić właścicielom.
- Mieszkanie zostało zabezpieczone, ale jeszcze nikt tam nie zaglądał. Bardzo możliwe, że zostało tam jeszcze trochę ukrytych fantów.

4. Autor raportu: Adept Vexis
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 651
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Korporacyjno-desperacka akcja terrorystyczna

1. Data, godzina zdarzenia: 10.09.22; 17:30 - 20:30

2. Opis wydarzenia:

Wszystko zaczęło się dość spokojnie, pomagałam Fellowi z ćwiczeniami Ataru, przy okazji sama ćwicząc Djem So na ten konkretny styl. Nic ciekawego i wartego uwagi. W pewnym momencie jednak, na horyzoncie śmignął mi ewidentnie duży pojazd – najpierw pomyślałam, że po prostu ktoś chce wylądować, ale nie miał nas kto o tym poinformować, bo SDK zostały zniszczone, podobnie, jak JP. Szybko jednak z Fellem przekonaliśmy się, że bombowiec B-Wing wcale nie pojawił się u nas z pokojowymi zamiarami.

Od razu zostaliśmy zasypani salwami z działek bombowca. Nie mieliśmy żadnych szans w walce z prawdziwym, sprawnym bombowcem tej klasy, nasza obrona przeciwlotnicza nie działa, a wszystkie myśliwce, jakie mamy i jakie potrafię pilotować, nie są za bardzo bojowe. Jedyną taką opcją był EV-1, który jest wyposażony w działka jonowe. Gdy ja uciekałam przed ostrzałem, Fellowi się to nie udało. B-Wing zbombardował jedną z pancernych ścian naszej budowli, niszcząc ją. Gruz spadł prosto na ucznia, przygniatając go, dosłownie zakopując. Krzyczał na holodacie o pomoc, o kogokolwiek, kto mógłby zdjąć ten bombowiec, samemu mówiąc, że został przygnieciony i nie może się ruszyć. Słysząc brak jakiegokolwiek odzewu, wiedziałam, że jestem zdana na siebie. Że albo zwrócę na siebie uwagę B-Winga, albo arkanianin po prostu nie przeżyje. Dopadłam do EV-1, próbując jak najszybciej go odpalić i wznieść się, by następnie zacząć uciekać B-Wingowi, zwracać na siebie jego uwagę – ale cały plan skończył się w przedbiegach. Ledwo zdążyłam wpaść do kokpitu i już zostałam zasypana salwą strzałów z działka jonowego B-Winga. Wszystko nagle stanęło, raziło mnie wyładowaniami, włosy stanęły dęba. Nie mogłam jednak się poddać i spróbowałam choć odciągać go na piechotę. Brzmi to absurdalnie – walka z bombowcem, odwracanie jego uwagi, ale, heh. Wcześniej walczyłam z siedmiona YVH, a potem z prawdziwym czołgiem na Kalist.

Udało mi się zdobyć trochę czasu, by Fell wyczołgał się spod gruzów. Wszystko działo się w momencie – B-Wing skupiał się jednocześnie i na mnie i na uczniu. Wiedziałam, że nie mamy nawet jak go zdjąć. Sentinela potrafi pilotować tylko Rycerz Zosh i Acari, a nawet jeśli, to nie było żadnych szans, by do niego wsiąść i zdążyć go odpalić. Najmniejszych. W panicznym biegu, walce o życie z instynktem przetrwania, z ogromną adrenaliną, weszłam na częstotliwość rządkową Hakassi, próbując nawiązać połączenie. Niestety, bez anteny, bez wieży komunikacyjnej, jest to dość żmudny i długi proces. Pozostało nam schować się w bazie i oczekiwać – gdy bombowiec zaczął prawdziwe bombardowanie bazy. Rakiety spadały nam na głowy, wstrząsy były potężne, miałam wrażenie, że zaraz wszystko zawali nam się na głowę… Ale w pewnym momencie, po ogromnym wybuchu, wszystko ucichło. Wiedzieliśmy, że to na pewno nie jest dobry znak – i albo bombowiec coś zrzucił, ktoś dokonał desantu albo będzie próbował ataku z innej strony.. Albo poleciał po większy kaliber, cokolwiek. Fell wyszedł z parkingu śmigaczy, w którym się skryliśmy i zobaczyliśmy istną pożogę.

B-Wing leżał przed bramą parkingu, rozwalony, z pogiętymi maksymalnie skrzydłami, cały zniszczony. Palił się, a zza ognia, na tarasie, malowała się sylwetka – sylwetka Mistrza Inkwizytora Barta. Kel dor po prostu zgniótł bombowiec Mocą i cisnął nim o podłogę. Zwymiotował zaraz po tym i wrócił do bazy. Uratował nas, jednak długo nie mogliśmy się cieszyć zwycięstwem. Z B-Winga wyrosło działko strażnicze, które od razu zaczęło do nas pruć – i ja, w pełni zdrowa, sprawna, zdążyłam uskoczyć. Fell już nie. Oberwał, szafki na parkingu runęły i spadły prosto na niego, dociskając go swoim ciężarem do posadzki, a z B-Winga wyskoczył jego pilot. Facet uzbrojony w pancerz z wojen klonów, komandos pełną gębą. Wyskoczył z wibromieczem i związał mnie walką.

Byłam lepsza, trafiłam go pierwsza – jednak widać od razu było, że to nie byle najemnik. To prawdziwy łowca nagród, komandos, zawodowiec przez duże Z. Ledwo dawałam sobie z nim radę, walczyliśmy na równi – i po chwili to on trafił mnie. Kopnął mnie w twarz, rozorałam sobie zębami wewnętrzną część policzka. To była trudna walka, ale w pewnym momencie, zaraz po tym, jak dostałam w twarz, komandos zastygł w miejscu. Fell złapał go w sidła Mocą, unieruchomił – i dał mi chwilę na czysty strzał. Wyłączyłam miecz, zatrzymując go w połowie zamachu, a następnie przekierowałam instynktownie energię w swojej aurze do górnych partii ciała, by zadać komandosowi jeden, szybki, potężny cios. Cios, przed którym nawet nie uchronił go jego hełm. Po jednym strzale, miażdżącym metal hełmu, najemnik padł w drgawkach, ogłuszony.

Sprawdziłam na szybko jego funkcje życiowe, czy przypadkiem nie przesadziłam z krzepą – ale żył, oddychał i miał się dobrze. Po prostu zgasiłam mu zasilanie. Podbiegłam do Fella, by wydostać go spod półek i zajęliśmy się intruzem. Odkopałam wibromiecz pod B-Winga, by następnie spróbować zdjąć mu hełm, ale niestety jest w pełni spięty z pancerzem, więc jest to niemożliwe bez ściągnięcia całej zbroi. Fell przyniósł pręty z magazynu i operując nimi, jak plasteliną, związał najemnika, jak wielki kawał mięsa. Ja zajęłam się resztą.

Zabrałam faceta do kantyny i tymi samymi, metalowymi prętami, przywiązałam go do jednej z rur, by był na widoku w miejscu publicznym, gdyż cele są już zajęte. Zaczęłam z nim rozmawiać – ale nie dowiedziałam się niczego ciekawego. Oczywiście wynajął go Sektor Korporacyjny, by zabił wszystkich, dopóki nie znajdzie quarrena – a gdy już znajdzie quarrena, to jego też ma zabić. Wszystko zza sterów wygodnego B-Winga. Niestety jego informator zawiódł, mówiąc, że nasza obrona przeciwlotnicza nie istnieje. Heh. Co jest absolutną prawdą, ale pominęli istotny fakt, w postaci Inkwizytora Barta i Mistyk Vile.

Nic ciekawego z niego nie wyciągnęłam, to zwykła kanalia, która zabijała nawet dzieci i emerytów dla kasy. Tym razem było identycznie. Nie interesowały go szczegóły, dowiedział się tylko, kogo ma zabić i za ile. Zaoferowałam mu ofertę nie do odrzucenia. On nam pomaga i zeznaje przeciwko Sektorowi, a my w zamian załatwiamy mu odsiadkę w celi, zamiast publicznej egzekucji. Zgodził się bez wahania.

Skontaktowałam się od razu z Pułkownikiem Zarinem Azabe, który po usłyszeniu historii, był bardzo zdziwiony zachowaniem Sektora. To, jak wypowiadanie nam otwartej wojny, i gdybyśmy mieli tylko fizyczne dowody na to, że za atakami terrorystycznymi na Hakassi stoją oni, moglibyśmy im ją wydać. Ale niestety nie mamy. Zaoferował nam wsparcie najbliższej bazy lotniczej, którą poinformował i nakazał być w pełnej gotowości 24/7, gdyby były jakieś problemy. Również zaapelował o wzmożoną kontrolę pojazdów uzbrojonych na orbicie Hakassi – i przy ich życzliwości, otrzymaliśmy pełną specyfikację tego konkretnego B-Winga, a także będą nam przesyłać wszystkie informacje o uzbrojonych pojazdach z planet Sektora Korporacyjnego, które przekraczają granicę Hakassi, byśmy mogli się przygotować i poinformować bazę lotniczą zawczasu.

B-Wing został wyprodukowany w 11ABY, przebył 10 letnią służbę dla Nowej Republiki, a potem został sprzedany. Kupił go łowca nagród Hasan Lamarin – ten sam, który nas zaatakował i jest przywiązany w kantynie. Posiada paszport z Bonadan, jednej z największych planet Sektora Korporacyjnego. Pułkownik zapowiedział, że gdy tylko Hasan wykona swoje zadanie, w postaci zeznawania przeciwko Sektorowi, zostanie poddany egzekucji, którą Zarin Azabe wykona osobiście, za wszystkie zbrodnie łowcy nagród. Nie musi jednak o tym wiedzieć. I lepiej żeby nie wiedział, jeśli ma współpracować. Natomiast, jeśli zacznie sprawiać problemy, możemy bezproblemowo go zabić. Jest zastępowalny. Słowa Pułkownika. Gdy tylko ktoś z naszych medyków go zbada i potwierdzi, że jego stan jest stabilny – w końcu bardzo mocno mu przywaliłam, może mieć coś złamanego albo jakiś wstrząs – to od razu trzeba go przewieźć do aresztu regionalnego VIII, gdzie już się nim zajmą. Hasan prosił o izolatkę, bo nie panuje nad odruchami.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Hasan Lamarin jest przytrzymywany ciągle w kantynie, przywiązany prętami do jednej z rur. Nie powinien sprawiać problemów. Jeśli zostanie zbadany, proszę, by ktokolwiek, kto umie pilotować, zawiózł go do aresztu regionalnego VIII. To kolejny najemnik wynajęty przez Sektor, który może nam pomóc. Ataki, jak widać, nasilają się. Na początku był to zwykły gran. Teraz mieliśmy do czynienia z literalnym komandosem w bombowcu, który rozwaliłby całą naszą bazę, gdyby nie Mistrz Bart, a później jeszcze walczył ze mną na równi na miecze. Boję się, co przyślą kolejnym razem. Zachowajcie najwyższą ostrożność i gdy tylko dostaniemy informację o przekroczeniu orbity przez uzbrojony pojazd z Sektora Korporacyjnego, natychmiast skontaktujcie się z bazą lotniczą, do której kontakt przysłał Pułkownik Azabe. Wsparcie wojska przy walce z tym kalibrem jest kluczowe.

4. Autor raportu: Padawan Rhenawedd Alna
Obrazek
Awatar użytkownika
Orn Radama
Padawan
Posty: 159
Rejestracja: 05 kwie 2021, 23:36

Re: Sprawozdania

Post autor: Orn Radama »

Cząsteczki Azatu

1. Data, godzina zdarzenia: 17.09.22, 21:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Do bazy znienacka przybył Azatu. Nie będę wdawał się w jakieś wywody i przemyślenia, skupię się na kluczowych faktach, bo raczej nikogo nie obchodzą wylewy prywaty i rozwlekłość nikomu nie służy. Tak więc suche konkrety bez nawijek.

Po pierwsze, Rycerz Valo wykorzystała okazję i zapytała go o swoich pobratymców. Azatu powiedział, że po skończonej walce dał im wolną rękę, powrót do swoich, pomoc w odbudowie Umbary, albo udanie się w wybrane przez siebie zadupia Galaktyki. Większość wybrała dwa, nikt nie wybrał jeden. Jak sam mówił, potrzebował ich głównie do swoich rytuałów związanych z Alchemią, jako dodatkowych uczestników z zasobami energii, a także do działania na jeziorze. Pomagali też uprowadzić Miraluka z ich osiedla, tym całym gazem od Quarrena, aby służyli za dodatkowe źródła energii (potem znalazło ich nad wybrzeżem wojsko i wywiozło z powrotem). Strasznie logiczne, no bo malutka garstka z nich miała faktyczne umiejętności.

Wymienił też dla niej nazwiska poległych, czwórki która służyła do desperackiego ataku z ukrycia po masakrze:
- Shakkar Vesnu: przywódca ocalałych Poszukiwaczy, znany Rycerzowi Siadu i Rycerz Alorze
- Tanor Seree: także znany uczestnikom wyprawy
- Yrum Jarpen
- Shaneey Birrah

Rycerz Alora chciała z nimi porozmawiać co do możliwości powrotu do rodaków, którzy osiedlili się na Hakassi (po wywózce przez Ucznia Thanga i Adepta Ioghnisa). Azatu nie zamierzał dawać jej kontaktu do nich, a jedynie zapytać ich i dać im ewentualną możliwość kontaktu do niej i nie będzie decydować za nich o ich życiu „gdy nie zmusza go do tego jego walka o jego własny los”.

Azatu miał w sobie pewne specjalne cząsteczki Ducha Jeziora, o tym nie będę wiele opowiadał, to powinna opowiedzieć Mistrzyni Elia w raporcie z negocjacji, o co z nimi chodzi, w każdym razie część układu była taka, że miał te cząstki zwrócić i przybył do nas dokładnie po to. Całe kosmiczne wyzwanie tkwiło w tym, że po pierwsze, Duch się go kosmicznie boi, a cząstki które Azatu w sobie „zainstalował” były wypaczone w jakiś sposób i służące Azatu za tarczę przed Duchem Jeziora i paraliżowały go (i to z tego powodu w bitwie Duch tylko siedział w bezruchu). I oczywiście problem główny w tym, że po oddaniu tych cząsteczek, Azatu nie miałby już żadnej ochrony i zostałby zabity przez Aurożercę. Lekką poprawą tej sytuacji było to, że Azatu mówił, że proces potrwa kilkanaście razy dłużej niż wobec normalnej ofiary, a do tego powinien sprawić Duchowi tyle bólu, że nie da rady od razu go zabić. Azatu miał symbol alpheridiański wycięty na dłoniach służacy mu do podstawowej obrony, ale przewidywał, że w wyniku procesu zemdleje i jego los będzie gorszy niż typowej ofiary. Dodając do tego, że to zrujnowany cyborg w gorszym stanie niż Uczeń Fell, zagrożenie było ogromne. My musieliśmy zaufać Azatu, że nie wykorzysta momentu sam na sam z Duchem Jeziora do jakichś sztuczek znienacka, a on nam, że zrobimy co się da, żeby odratować go po skończonym procesie. Kazał przede wszystkim się obudzić za wszelką cenę, żeby mógł podtrzymać się przy życiu Ciemną Stroną.

Zeszliśmy do Thona, który uciekł ze swojego korytarza do hangaru. Korytarz przed reaktorem to… coś nierealnego. Nie wiem co się z nim stało, ale nawet dźwięk już się tamtędy nie rozchodzi. Odcisk obecności Thona całkowicie wyrwał tamtą przestrzeń z reguł natury i wypruł go na zewnątrz tkanki Mocy tak bardzo, że wypruł go na zewnątrz reguł czegokolwiek. Każda sekunda tam to zagrożenie dla życia. Odradzam przebywanie tam, a jeśli już, to trzeba biec natychmiast albo do reaktora, albo do hangaru. Im dalej od „Sali AI”, pod którą zwykle siedzi Aurożerca, tym lepiej. Trafiliśmy do Thona, mieliśmy dylemat, czy się tam pokazywać i narażać na ryzyko że Thon pomyśli, że go zdradziliśmy, bo to prosty umysł zwierzęcia, czy Rycerz ma spróbować do niego jakoś „dotrzeć” mentalnie. Wydawało się że to drugie zadziałało, ale z Duchem Jeziora nigdy nie wiadomo.

Proces… przebiegał koszmarnie, Azatu wrzeszczał wniebogłosy, wrzaski zalewały hangar, wszystko trwało przerażająco długo. Proces wyglądał tak jak zawsze i był tak samo przerażający, Thon po prostu całym wodnym ciałem w niego wszedł, a Sith przeżywał katusze. W pewnym momencie zemdlał, ale proces trwał dalej. Rycerz Alora i ja musieliśmy jak najszybciej gnać z nim, pożarci wcześniej przez wpływ Thona. W międzyczasie Rycerz aplikowała tyle leków ile się da. Wyprowadziliśmy Azatu razem z łóżkiem z thonowego szpitala polowego (sprzęt z legendarnej Bitwy) do wyjścia z hangaru i w stronę muru, to rękami to Mocą. Oboje ledwo daliśmy radę, prawie wyzionęliśmy tam ducha od zmagań. Stan Azatu był tragiczny. Azatu umierał, po maksymalnej dopuszczalnej dawce leków i tak powoli umierał, tylko wolniej i do czasu następnej dawki byłby martwy. Ale udało się go obudzić połączeniem telepatii i polewania go naprzemiennie wrzącą i lodowatą wodą. Następnie zawlokliśmy go do zbrojowni, na której napaćkaliśmy alpheridiański symbol, dbając żeby Thon nie widział jak to robimy, by nie uznał że go sprzedaliśmy.

Myślę, że to objaśnia wszystko co trzeba bez precyzyjnych detali, raczej nikomu nie trzeba precyzyjnych historii zmagań.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Orn Radama
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2636
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Sprawozdania

Post autor: Elia »

Okrągły stół

1. Data, godzina zdarzenia: 03.08.22, 20:30-01:30

2. Opis wydarzenia:

Spotkanie z Edgarem Bis i Azatu odbyło się w jakimś zapomnianym przez wszechświat miejscu, budowli przesiąkniętej na wskroś Ciemną Stroną – zastałą, starożytną, wrośniętą w mury, w samo powietrze, którym się tam oddychało. Na ścianach symbole do kontrolowania Thona, dużo młodsze, choć wciąż kilkuletnie. Budowla, jak się okazało, była grobowcem Miraluk.

Przywitał nas niezwykle elokwentny YVH. Do tej pory wszystkie YVH, które spotykaliśmy, zdawały się być po lobotomii, ale ten zachowywał się bardziej jak nasze droidy. Z rozmowy wynikało, że był swoistym weteranem – udało mu się przetrwać starcie z Rycerzem Avidhalem na Morcanth, to on zabił biednego Farhira. Teraz był kompletnie zdegustowany naszą obecnością, najchętniej rozstrzelałby nas na miejscu, ale rozkazano mu inaczej.

Zanim zaprowadzono nas do gospodarzy, droid poprosił o nasze karty medyczne. Większość z nas – zwłaszcza Fell, Rycerz Tey i Orn (który nie zdążył jeszcze dojechać) – była wciąż w nienajlepszej kondycji. Edgar Bis i Azatu postarali się, by każdy potrzebujący otrzymał niezbędne leki oraz miał zapewnione wygody adekwatne do stanu zdrowia – wliczając prawidłowe menu. Było to niezwykle przemyślane i dość zaskakujące.

Przejście do sali, w której miało odbyć się spotkanie, było dobrze ukryte. YVH musiał zająć miejsce na olbrzymim dekorowanym tronie, by ukryty mechanizm odsłonił tajny tunel prowadzący w głąb ziemi. Ruszyliśmy nim z pewną dozą niepewności – i słusznie, wędrówka była nieprzyjemnie klaustrofobiczna, brakowało światła i świeżego powietrza. Mimo wszystko, na drugą stronę dotarliśmy bez żadnych uszczerbków na zdrowiu.

Edgar Bis i Azatu czekali na nas przy ogromnym okrągłym stole. Poczęstowano nas chissańskim likierem. To była nieco surrealistyczna sytuacja, ale skłamałabym mówiąc, że nie liczyłam na to od początku naszego konfliktu.

To był rzeczywisty finał. Nie było droidów poza tym jednym YVH. Umbaranie zostali odesłani do domu. Spotkaliśmy się w ostatnim bastionie, miejscu skrytym pod zasłoną Ciemnej Strony, którego sami zapewne nigdy byśmy nie znaleźli. Wszystkie karty zostały odkryte.

Na pierwszy ogień poszedł temat Miraluk wywiezionych z Alpheridies przez Azatu. Tych, którzy zginęli przy ataku na nasza bazę, Azatu szczerze żałował, walczyli w jego sprawie i ponieśli ofiarę. Czy to za sprawą „wzięcia życia w swoje ręce” czy manipulacji – to już każdy może ocenić sam. Pozostali Miraluka, niewrażliwi na Moc, są wciąż lojalni i ostatecznie trafią na Umbarę, by tam pomagać. Nie są niewolnikami, bardziej współpracownikami. Ciemna Strona miała przekształcić ich i wypaczyć na tyle, by dawne przywiązania straciły znaczenie. Jestem w stanie w to uwierzyć.

Następnie dowiedzieliśmy się nieco o ciele Edgara Bis i tego, jak funkcjonuje. Trzon jego istnienia to dzieło Kaana i technologia Yuuzhan Vongów, ale to okazało się niewystarczające. Braki załatała Ciemna Strona kierowana przez Azatu. Materiał genetyczny Edgara Bis to hybryda Echaniego, Miraluki i Yuuzhan Vonga z domieszką innych kuriozalnych genotypów, między innymi rancora. Kaan stworzył umysł, który mógł się połączyć z dowolnym ciałem, ale na tym porzucił swój projekt. Khsats Choka odnalazł go i postanowił kontynuować, stworzył kompatybilność umysłu z tą dziwna mieszanką genów o twarzy Alexandra. Obecnie wciąż jest opcja produkowania nowych ciał, ale cały proces jest niedoskonały, wadliwy. Wiedza Kaana, która odpowiadała za stworzenie umysłu, przepadła. Wiedza Yuuzhan Vongów z Kuar spłonęła. Zaproponowałam wypróbowanie Kuźni w zakresie wyprodukowania lepszego ciała, co Edgar Bis przywitał z nadzieją. Skoro on też uważa, że pomysł ma sens, wypróbujemy go – zwłaszcza że potrzebna jest wiedza, nie zasoby Kuźni.

Swoją drogą, Azatu i Edgar Bis mieli pomysł na sprowadzenie asteroidy w okolice Kuźni z wykorzystaniem dovin basali. Warto ten pomysł zrealizować kiedy uporamy się z bardziej naglącymi kwestiami.

Porwani pacjenci wariatkowa, ofiary Thona, nie żyją. Azatu potrzebował cząstek znajdujących się w ich ciałach do stworzenia więzi z Thonem – starcie z Denarskiem i Rycerz Valo podsunęło mu ten pomysł, potrzebował mechanizmu bezpieczeństwa. Za morderstwem nie stało nic więcej poza dążeniem do zwycięstwa, choć zapewne nie pomogło w zmaganiach z Ciemną Stroną. Azatu jest gotowy zwrócić to, co odebrał Thonowi, w długim i bolesnym dla obu stron rytuale, który powinien jednak być bezpieczny. Natomiast kwestia cząstek rozsianych w jeziorze należy już wyłącznie do nas. Thon został rozpuszczony w jeziorze tak, by niemożliwym było jego złożenie, taki był pierwotny plan i, zdaniem Azatu, udał się w pełni. Nie ma żadnych patentów na odwrócenie go.

Kolejnym dużym tematem było wsparcie dla Umbary. Azatu postawił sprawę jasno – Umbara nie potrzebuje litości i łaski. Wykorzystana przez Starą Republikę i słaba w obliczu Vongów, Umbara podnosi się sama dzięki ciężkiej pracy mieszkańców. Ustaliliśmy, że kluczowe są dla niej związki handlowe i polityczne, życie w odcięciu jest na dłuższą metę kłopotliwe i niebezpieczne. Vulpter, Christophsis czy Hakassi to dobry kierunek, w żadnym razie nic, co kojarzy się z Republiką. Czasy mogą być inne, podziały nie tak drastyczne, ale Republika dla Umbaran to wciąż synonim tego, co najgorsze.

Oczywiście żaden z tych światów nie będzie działał charytatywnie - wszystkie są w nienajlepszym położeniu i wciąż walczą o stabilność. Umbara będzie musiała zaproponować coś konkretnego, realne produkty i usługi. Azatu mówił o unikalnych surowcach i technologiach i całej gałęzi przemysłu związanej z pozostałościami po Vongach. O ile na vongobiznes jest moim zdaniem jeszcze za wcześnie (Hakassi wciąż nie wygrzebało się spod trucheł po wojnie), o tyle w dalszej perspektywie brzmi to obiecująco. Umbara produkuje vongozamienniki leków i vongoenergię, wszystko na bazie porzuconej biotechnologii. Ich wytwory są tańsze od standardowych i ponoć równie dobre, jeśli nie lepsze.

W oryginalnym planie Azatu i Edgara Bis, transformacja miała objąć wszystkich mieszkańców Umbary, choć nikt tam o tym nie wiedział. Towarzysze Azatu z nim samym na czele mieli być pionierami, testerami nowego świata, w który zabraliby potem resztę. To brzmiało niezwykle… naiwnie. Mało kto jest gotów porzucić wszystko, co wypracował w wielkich trudach, ziemię swoich przodków, przyszłość swoich dzieci – może ciężką, ale pewną – by wziąć udział w globalnym eksperymencie zakładającym kolejny reset, zaczynanie wszystkiego od zera.

Plan jednak się nie powiódł, zła Moc wygrała, parafrazując Azatu. Zesłała przeciwwagę, kogoś, kto zniweczył plan na stworzenie utopii. W tym momencie chyba wszyscy mówili już jednocześnie – o Mocy, o świecie, o sprawiedliwości i niesprawiedliwości, konsekwencjach wyborów i konsekwencjach wypadków losowych. Aż dotarliśmy do sedna: jak pomóc Azatu, którego Ciemna Strona zeżarła „w nagrodę” za poświęcenie dla Umbary. Tylko jedna opcja wchodziła w grę – odcięcie od Mocy – ale pojawiły się komplikacje. Ciało Azatu bez Mocy nie przetrwa, jest zbyt zniszczone, straciło zbyt wiele kluczowych organów. Na to też jest sposób, nowe ciało, odtworzenie połączeń. Mamy tu dwie realne opcje – Azatu przejmuje nowe ciało, po czym odcinamy go od Mocy, albo odcinamy go od Mocy, a potem przenosimy do innego ciała. Tak, wiem, jak to brzmi. To nie będzie łatwe ani bezpieczne. Już *jedna* z tych operacji to olbrzymie ryzyko, a co dopiero dwie, ściśle od siebie zależne i do przeprowadzenia w krótkim czasie. Zanim zaczniemy, musimy wybadać opcje, skonsultować się z Kultem na Prakith, który ma pewne doświadczenia w przejmowaniu ciał. Nową powłokę Edgar Bis i Azatu są w stanie sami wyprodukować, co będzie zdecydowanie krokiem naprzód w stosunku do tego, co stało się z Neilem Danadrisem. Nasz pierwszy… eksperyment skończył się tragicznie, ale chcę wierzyć, że ten ma większe szanse powodzenia. Będziemy mieć zdecydowanie lepsze, puste i świeże ciało. Będziemy pracować z dużo pełniejszym materiałem źródłowym, nie tylko ze strzępkami aury z kryształu. Azatu akceptuje ryzyko i jest gotów na eksperyment, zwłaszcza że alternatywa jest żadna – z każdym dniem jest coraz bardziej wypaczany przez Ciemna Stronę, tego procesu nie da się zatrzymać.

Swoją drogą, Azatu to też hybryda. Kiedyś był człowiekiem, ale jego ciało przeszło rekonstrukcję – rasa Sith przez swój wrodzony głębszy kontakt z Mocą wydawała się wspaniałym wyborem. Może to Was zaskoczy, ale Azatu widzi w Thonie coś, czym sam chciałby być. Thon przeciwstawia się swojej naturze, rośnie na samodzielny byt kompletnie decydujący o swoim losie, gotowy zagłodzić się, by nie wypełnić swojego przeznaczenia. Azatu zazdrości mu. My, zwykli śmiertelnicy, zwykłe istoty z tego świata, nie mamy takiej władzy. Spaczony umysł nie myśli trzeźwo, nie podejmuje własnych decyzji. Nie da się od tego uciec, tak jak nie da się dzięki sile woli zacząć widzieć po utracie oczu. Thon jest niesamowicie wyjątkową istota. Jego umysł nie podlega jego naturze, bo wykształcił się niezależnie od niej. Nasza inteligencja to wynik ogólnego rozwoju ewolucyjnego, powstawał jako wsparcie dla zlepka komórek przyswajającego bodźce i walczącego o byt. U Thona nie ma tej zależności. Jego świadomość i inteligencja wyszły z niebytu, po prostu powstały.

Dwie ostatnie kwestie warte wspomnienia: koordynaty z maski Kaana prowadzą do całkiem świeżej galaktyki, Edgar Bis był w stanie to stwierdzić. Być może znajdzie się tam miejsce dla tych, którzy nie pasują nigdzie indziej? Wiedza Edgara Bis i Azatu o naszych działaniach, dostęp do naszych danych to częściowo wina byłego Adepta Phylkusa, kimkolwiek był. Wyprano mu mózg i służył jako zdalny czytacz naszych raportów. Zadanie ostatecznie do końca usmażyło mu mózg, zginął w jakiś kretyński sposób. Drugim czynnikiem pomagającym w szpiegowaniu był rosnący wpływ Thona – Azatu mógł przebywać blisko nas niewykrywalny, a wszechobecna Ciemna Strona była dla niego jak dodatkowy zmysł pozwalający wychwytywać to, co robiliśmy.

Rozmawialiśmy jeszcze o wielu, wielu rzeczach, których tu nie przytoczę, nie mają realnych konsekwencji dla naszych dalszych działań, ale pozwoliły nam lepiej zrozumieć naszych byłych wrogów, a zwłaszcza Azatu. Łącznie spędziliśmy przy okrągłym stole kilka godzin. To było bardzo dobre i wiele obiecujące spotkanie. Zadania zostały rozdzielone – ja skupiam się na Thonie i Azatu, a w dalszej perspektywie na rekonstrukcji ciała Edgara Bis; reszta zajmuje się wsparciem Umbary. Znów mamy pełne ręce roboty.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile
Obrazek
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Zabić ich! Rozerwać na strzępy!
Część I


1. Data, godzina zdarzenia: 15.09.22, 21:30

2. Opis wydarzenia:

Hmmm, coraz bardziej doceniam słowo pisane, przynajmniej mój cierpiący przez implant czerep nie przeszkadza mi w przekazywaniu informacji. Dla pełni kontekstu proszę wpierw aby osoba czytająca raport, zapoznała się z wiadomością, którą wysłałem poprzez cyfronotes na adres Caluda Rarru. Upewniłem się w edycji, by wiadomość była dostępna publicznie, do zapoznania się przez każdego Jedi, w związku z powiązaniem z tym raportem, który to będzie dotyczyć pomysłu, opisanego w wiadomości do Sekretarza Gubernatora.

Pierwszy dzień eskapady nie zaznaczył się niczym szczególnym, ot mój rażący brak kompetencji ukazał, że nie potrafiłem nawet wysłać swojej propozycji na odpowiedni adres, przez co dodałem pracy Sekretarzowi Rarru w przesłaniu moich wypocin do Wiceministra Savila Duna, który zajmuje się sprawami rozwoju i infrastruktury i który jak się miało okazać - był faktycznie zainteresowany rozmową ze mną w tej sprawie. Niestety fierfek, rozmowa nie miała mieć miejsca korespondencyjnie, czy nawet przez hologram, ale wezwany zostałem do stawienia się na Plac Gubernatora osobiście, jak skończona schutta z przestarzałym okablowaniem we łbie. Wiceminister był jednak bardzo przekonujący i oparł się moim tragicznym próbom perswazji i rozmowy poprzez hologram. Po drodze jeszcze napotkałem tego lojalnego narwanego Zabraka, Radamę, oraz jakiegoś szorstko-skórego obcego, We-kła-ja, tak? Wobec tego drugiego udawaliśmy, że nie mamy nic wspólnego z Jedi. Porozmawialiśmy z nim chwilę i wyszło, że jest ofiarą Aurożercy, dochodzącą już do siebie i nie pamiętającego praktycznie nic, co by mogło zasiać panikę w ekstranecie. Dodatkowo ten Wekłaj miał całkiem niezłe wykształcenie medyczne, o ile narzekający na usterki mózgu cyborg jak ja, jest w stanie oceniać czyjąś wiedzę. W końcu po ocenie jego wyników badań, przystałem na propozycję odesłania Wekłaja do domu, poza Hakassi. Na podwózkę zgłosił się sam Orn, któremu dałem dyskretnie do zrozumienia, że sam niestety mam pewne zajęcie do wykonania. Niebawem więc rozstaliśmy się w swoje strony, ja do sali konferencyjnej, by zamienić dwa słowa z wiceministrem Dunem, by dostać rozkaz wyruszenia na Plac Gubernatora, zaś Orn wziął ten prosty śmigacz powietrzny, którym zabrał Wekłaja do kosmoportu, czy czegoś o podobnej nazwie. To zostawiło mnie tylko z EV-1, którego jak się okazuje - nie potrafię pilotować. Co za tym idzie można mnie spokojnie wykreślić z listy potencjalnych pilotów kosmicznych. Rozmowa na dachu z tym złomem JP-02, przyniosła oświecenie, by po prostu zamówić taksę... ech, co miało mieć niebawem okrutne reperkusje, które były trudne do przewidzenia, można się w ten sposób spróbować wybielić. Wyruszyłem więc na nasz most, gdzie niebawem przybył po mnie pogodny, pracowity A-kła-lisz, o imieniu Karpi, który był dawnym współpracownikiem tego jaszczura, Ucznia Glauru. Dzięki więc jego wsparciu udało mi się dotrzeć po wielu godzinach lotu na Plac Gubernatora.

Oczywiście początek spotkania nie mógł obyć się bez scen, które polegały na żołnierzach reżimu, którzy pragnęli mnie wykopać ze swojego kwadratu za naruszenie przestrzeni, która jak się miło okazać, wcale nie była publiczna. Może niepotrzebnie narzekam, ale czy nie moglibyśmy sobie wyrobić jakiejś... legitymacji Jedi, przy wsparciu reżimu Hakassi, aby do takich sytuacji nie dochodziło? Z tego co pojąłem to nie mamy żadnych oficjalnych dokumentów, które mówią "tak, my to Jedi", a mogłoby się przydać. Mógłbym się tym z chęcią zająć, jeśli tylko wyrobienie nam oficjalnych plakietek ludzi biegających z mieczami świetlnymi, to w waszych oczach dobry pomysł. W końcu nie każdy z nas jest Mistrzynią Vile, Rycerz Valo, albo zmarłym Padawanem Farhirem, by zostać od razu rozpoznanym przez byle pierwszego żołdaka.
Gdy już wyjaśniliśmy kwestię, że ja to faktycznie ja, a mało tego, staram się nadać teraz znaczenie swoim zapomnianym czterem literom, służąc Jedi, to żołdacy reżimu okazali się... mmm, chciałem napisać mili, ale to chyba nie do końca odpowiednie słowo, bardziej porządni po prostu. Mając jeszcze chwilę do spotkania, ja i Titan wdaliśmy się po prostu w dyskusję z członkami Be-Pe-Pe, by poznać lepiej motywy ludzi, którzy dobrowolnie rezygnują ze swojej wolności, powierzając decyzyjność w sprawie planety w ręce istoty, którą uważają za najbardziej inteligentną w rządzie, oczywiście daleko mi i Titanowi do negacji geniuszu Gubernatora. Próba dyskusji i wskazania, że w przyszłości genialny przywódca narodu może zostać zastąpiony przez megalomana pokroju tego imperatora z ostatniego imperialnego reżimu, nie przynosiła raczej zbyt widocznego skutku, gdyż zostałem zbyty argumentem, że i tak prędzej czy później dojdzie do kolejnej wojny w galaktyce, która doprowadzi do przetasowania sił. Szczerze powiedziawszy, ze względu na moje luki w pamięci nie byłem pewien, czy sobie ze mnie żartują, czy mówią poważnie, ale po powrocie do naszej placówki Jedi, odświeżyłem sobie trochę bardziej fakty historyczne, i wychodzi na to, że... nasz galaktyka to pokur***** - ekhem, Panicz Magnus chciał użyć słowa chaotyczne - miejsce, które nie potrafi przetrwać paru lat, bez wszczynania kolejnej wojny czy to na pełną skalę, czy na skalę lokalną, która i tak prowadzi do reperkusji w innych zakątkach gwiazd. To sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nasz byt ma sens? Hmmm, pewnie ma, bo bez nas ci popaprańcy spłonęliby w ogniu nuklearnym tysiąc razy, bez interwencji Jedi. Za bardzo się chyba jednak rozwodzę i odchodzę od tematu

W końcu zdałem sobie sprawę, że każę a siebie czekać wiceministrowi Dunowi, co jak Titan wspomniał, mogło pozostawić złe wrażenie, co w połączeniu z moją codzienną mimiką rozeźlonego gladiatora i szpetną twarzą (estetycznie, w końcu daleko mi do szpetności poniesionej w boju przez Radamę chociażby. Titan sugeruje, że w kręgach chociażby Mandalorianek, mógłbym uchodzić za przystojnego panicza), mogłoby przekreślić wszelakie próby negocjacji. Na całe szczęście wiceminister Dun, sam podchmielony minister Carant Sherben i jakiś cholerny gryzipiórek i wesz, pożal się Mocy dziennikarz, Alexander Jonas. Tak jakbyśmy potrzebowali takiego śmiesznego zawodu i redakcji będącej na smyczy reżimu Hakassi, śmiechu warte. Spotkanie więc w sprawie sojuszu z Kalist VI odbywało się na świeżym powietrzu, tuż przy czczonym grobie poprzedniego Gubernatora. Nie zrozumcie mnie źle, gdybym nie widział tragicznego poziomu żywota ludzi z Kalist VI, to nigdy nie optowałbym za próbą zawiązania sojuszu z reżimem z Hakassi. Nie chcę w końcu uczestniczyć w umacnianiu władzy rządu o charakterze około-dyktatury, co by świadczyło o dalszej porażce nas, Jedi, bo nie potrafiliśmy wpaść na rozwiązanie uratowania tej planety, bez wpychania jej głębiej w sidła rządów jednej osoby. Po prostu uważam, że bez takiego sojuszu ludzie z Kalist VI wymrą, albo zostaną wykupieni za bezcen przez prywatne korporacyjnie. Z dwojga złego, wolę więc by rozwinęli się przy wsparciu Hakassi, bo z żadnego innego miejsca nie mogą wyczekiwać wyciągniętej, pomocnej dłoni. Pewnie ktoś mądrzejszy ode mnie może stwierdzić, czy to czyni ze mnie zaledwie pół-hipokrytę, czy jednak pełnego, rozwiniętego, zakutego hipokrytę.
Ku mojemu zaskoczeniu i Titana pewnie też, spotkanie przebiegło zaskakująco dobrze. Oczywiście na samym wstępie wiceminister wspomniał, że budowa tej nowoczesnej oczyszczalni-tamy, będącej propozycją Rycerz Valo pozostanie ściśle tajna, i jedynie najbardziej zaufani współpracownicy rządu (a jakże), zostaną do niej skierowani, więc dodatkowe ręce do pracy ściągnięte na kontrakcie z Kalist VI wedle mojej propozycji, nie będą akurat w tej sprawie potrzebne. Szybko więc zmieniłem drogę argumentu, tym razem sugerując, że może warto byłoby więc takich pracowników skierować do pracy konstrukcyjnej, inżynierskiej, czy stoczniowej, gdzie wciąż zapewne są pewne wakaty. Jednym zdaniem - by zapełnili luki w oficjalnych projektach, które powstaną przez skierowanie zaufanych pracowników reżimu do budowy tamy. Obserwując mimikę i słuchając komentarzy rozmawiających ze mną osób, było bardziej do przyjęcia, podobnie jak moja argumentacja, że Kalist VI będzie tak naprawdę zależeć na sojuszu z Hakassi, nawet jeśli nie będą chcieli przyznać tego otwarcie, bo bez naszego wsparcia to zadupie galaktyki ze skorumpowanym rządem po prostu umrze prędzej czy później. W naszej gestii pozostaje przedstawienie jedynie mojej propozycji w zjadliwy sposób, by mieli dość dobry pretekst do układania się w ich odczuciu, z diabłem. Ostatecznie w końcu ani rząd Hakassi, ani Jedi, nie cieszą się dobrą reputacją na Kalist VI, choć może w naszym przypadku się do niebawem zmieni, dzięki wsparciu naszego niedawnego, czerwonoskórego wroga, który przekazał Radamie nagranie, w które do pewnego stopnia wybiela, głównie tego Chissa-psychopatę i jego koleżkę, religijnego fanatyka, którzy spowodowali burdę na Nar Shaddaa. Może to pomoże w lepszym ułożeniu negocjacji w które się wpakowałem, bo zdaniem wiceministra mogę się nieźle nadawać - haha - do upewnienia się, że sojusz między Hakassi, a Kalist VI faktycznie będzie mieć miejsce.
W drodze dalszych rozważań ustaliliśmy, że na pewno nie powinienem proponować Kalistańczykom wsparcia poprzez dostawy sprzętu wojskowego, którego nawet na samym Hakassi nieźle brakuje, co oznacza, że powinienem grać głównie, proponowaną przeze mnie kartą rozwoju edukacji i kompetencji na Kalist, przez umożliwienie ich studentom i pracownikom naukowym do zdobywania wiedzy u nas. Wykorzystałem też pomysł wiceministra, by jakoś w moją historię (gdyż prawdopodobnie nie powinienem się podawać za pełnoprawnego Jedi) wpleść fakt, że zostałem skrzywdzony przez śmieci z Sektora Korporacyjnego. Z początku powiedziałem, że na to już pewnie za późno, gdyż służby z Kalist znają moją wersję wydarzeń, gdy byłem przesłuchiwany w obecności Padawanki Rhenawedd, że ten przeklęty implant, został mi wstawiony przez huttyjskich gangsterów. Po chwili jednak oświeciło mnie, że przecież można powiedzieć, że moja lokalizacja i działalność w dawnej przestrzeni Huttów mogła zostać zdemaskowana przez informatorów Korporacyjnych, którzy podali mnie na srebrnej tacy Huttom, dzięki czemu złapali mnie i uczynili swojego marionetkowego gladiatora. Taka teoria przypadła do gustu wiceministrowi, któremu zdaje się zależało na wynalezieniu sposobu na dokopanie Korporacyjnym, wobec czego nie miałem oczywiście obiekcji. Niewolnictwo syntetyków musi się skończyć.

Po omówieniu dodatkowych szczegółów i ustaleniu, że pozostaje mi wymyślenie do jakiej innej grupy Jedi mogłem przynależeć (w czym będę potrzebować wsparcia), aby moja historia trzymała się kupy na tyle, by rząd Kalist VI zechciał wysłuchać mojej propozycji sojuszu z Hakassi, pożegnałem się ze zgromadzonymi i wezwałem ponownie Akłalisza Karpiego, aby mnie zabrał do domu, zatrzymując się po drodze w spożywczym, by kupić dwa czteropaki... bodajże braxanckiego ale, które obiecałem naszemu Akłaliszowi Porgo, za to, że załatwił mi cyfronotes w klawym stanie. Krótko po wylocie ze stolicy, wszystko musiało się spaprać...


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
-

4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Zabić ich! Rozerwać na strzępy!
Część II


1. Data, godzina zdarzenia: 15.09.22, 16.09.22

2. Opis wydarzenia:

Krótko po wylocie ze stolicy, wszystko musiało się spaprać...

Nie jestem pewien ile czasu minęło, nim taksówka została trafiona chyba jakimś impulsem EMP, bo usmażyło to od razu akumulator mojemu przyjacielowi, jak również na jakiś czas wywaliło korki w moim implancie, a ponieważ jest on zespolony z większością moich procesów mózgowych, straciłem całkiem przytomność. Ocknąłem się dopiero na piaszczystym podłożu, rąbnęliśmy z taką siłą, że wyleciałem na zewnątrz razem z drzwiami, a może to poczciwy Karpi próbował mnie wyciągnąć z wraku? Trudno teraz powiedzieć. Horror miał się dopiero zacząć, gdy zbliżyły się do nas dwa śmiecie, które bez zastanowienia, bez jednego zdania powodu, rozstrzelali Karpiego, sprawiając, że jego łeb eksplodował jak zgnieciony nabooński arbuz, obryzgując mnie swoją treścią...
To... mnie złamało, byłem świadkiem dokładnie takiej sytuacji, o której opowiadałem Rycerzowi Ashtarowi, Zoshowi i Uczniowi Glauru. Na moich oczach niewinna istota, kompletnie niezwiązana ze sprawą została zamordowana z zimną krwią. Mój dopiero co reaktywowany mózg, pracujący wespół z piekielną maszynką... Po prostu oszalał. Tamci chcieli, abym się poddał i współpracował, ale nie mieli pojęcia, że to stało się po prostu niemożliwe. Jedyne czego dalej pragnąłem to ich śmierci, wyegzekwowanej w najbardziej bolesny sposób. W przypadku jednego z nich udało się. Rzuciłem się jak rozwścieczony barbarzyńca na stojącego nieopodal mnie najemnika, licząc, że jego partner zawaha się i nie użyje wyrzutni rakiet na własnym kumplu. Oczywiście skrzywiony cyborg musiał się mylić. Drugi najemnik jak miało się okazać nie czekał na to, aż rozpruję jego koledze brzuch, tylko skorzysta z okazji, że jestem zajęty kimś innym, by mnie powalić na podłoże. Jedyne co mi wtedy pozostało, to wykorzystanie pierwszego najemnika w postaci żywej tarczy, co pewnie uratowało mnie przed śmiercią, pozostawiając dotkliwe poparzenia, które nawet w moim amoku były odczuwalne. Płonąłem więc razem z cielskiem pierwszego najemnika, którego postawiłem jako zasłonę przed główną częścią wybuchu. Nie wystarczyło mi sił do dalszej walki, upadłem na piach i straciłem przytomność, a może pozostali przy życiu najemnicy mnie po prostu ostrzelali, by upewnić się, że nie obudzę się w najbliższym czasie?

Co więc było dalej? Czas zlał mi się w jedno, gdy przebudziłem się w bazie najemników, miałem wrażenie, że minęło zaledwie parę minut, szczególnie przy pulsującym bólu poparzeń. Pierwsze co ujrzałem, to psychopatyczne mordy moich ciemiężycieli, przy których nawet ja wyglądałem na empatycznego i oddanego sprawie obywatela. Śmiecie w rozmowie ze mną zdradzili część informacji, jak chociażby to, że służyli nie tyle Korporacyjnym jak zakładałem całym sercem, co jakiemuś Rodianinowi, który może być prywatnym przedsiębiorcą, lub urażonym politykiem od Korporacyjnych? To oczywiście tylko teorie, powstałe w późniejszej rozmowie z Rycerzem Slorkanem i Mistrzynią Vile, której zawdzięczam wyswobodzenie z niewoli, ale po kolei.
Paskudy chciały, abym wystawił im Rycerza Slorkana na strzał, ich cholerne niedoczekanie. Właśnie z tego powodu zacząłem przypuszczać, że mordercy Karpiego muszą być związani jakoś z Korporacyjnymi, bo, o ile mi wiadomo, Rycerz Slorkan tylko w tamtym miejscu przeprowadził rewolucję, której Titan jest wielkim fanem, ja zresztą też. By skrócić ten przydługawy raport (wybaczcie, moje pierwsze podejście do takiego tekstu), próbowałem udawać, że ja tak naprawdę nie lubię Jedi i będę oczywiście współpracować. Ściemniałem im, że kompletnie nie zależy mi na ich dobrobycie i podawałem błędne informacje o Rycerzu Slorkanie, próbując im wcisnąć kit, że to rębajło bez kompletnie żadnego zmysłu taktycznego. To chyba pozwoliło mi namówić ich do wysłania wiadomości video, poprzez nagranie w którym prosiłem Rycerza Slorkana o wsparcie, ostrzegając, że zostałem zaatakowany przez Korporacyjnych, ale udało mi się jakimś cudem wyjść cało z walki i pochwycić więźnia, którego Rycerz Slorkan mógłby przesłuchać. Gdyby wiadomość nie wydała się Rycerzowi dość podejrzana, do w treści wideo udało mi się też przemycić nadawanie uniwersalnego, galaktycznego sygnału o pomoc, czy też tak zwane SOS, gdy udało mi się zachować kontrolę nad swoim cyber-okiem, by zamigać "...---..." w odpowiednich odstępach. To jednak miało się okazać zbędne i gdy psychopatyczni mordercy udali się na miejsce spotkania, zostali rozgromieni przez samą Mistrzynię Vile, z Rycerzem Slorkanem czuwającym w odwodzie, na wypadek gdyby pułapka była zbyt wyrafinowana, którą oczywiście rozpoznali bez pudła, słuchając mojej dziwnej wiadomości. Z tego co wiem, Mistrzyni Vile zabila mordercę Karpiego, opis jego wyglądu się zgadzał, i odrąbała nogę drugiemu, by następnie przekazać go do aresztu. Jeśli mnie pytać o zdanie - powinien zdechnąć w kamieniołomach, lub zostać zagazowany, cholerne psy Korporacyjnych. Ktoś kto przekłada egoistycznie własny interes nad życie niewinnej istoty, nie zasługuje na łaskę. Może przemawia przeze mnie buchający gniew, ale przynajmniej rezonuje on z pewnym pierwotnym poczuciem sprawiedliwości.
Mistrzyni Vile pozyskała więc informację od jednonogiego najemnika, gdzie jestem przetrzymywany, a następnie oswobodziła mnie z rąk ciecia Akłalisza, który był zatrudniony przez najmoli do pilnowania porządku w ich posterunku, gdy ci próbują schwytać Jedi. Ogołociliśmy to miejsce z wszelkiego sprzętu, który mógłby się nam przydać, a następnie udaliśmy się w podróż do domu.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Zakładam, że to nie ostatni raz, gdy będziemy musieli się zmagać z wynajętymi psami tego Rodianina, kimkolwiek faktycznie jest. Z jakiegoś powodu ma problem z Rycerzem Slorkanem i też na niego poluje, co wskazuje na koneksje z Korporacyjnymi. Miejcie się na baczności.

4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Jak nie urok, to przemarsz wojsk
Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 28.09.22 21:30 - 1:00

2. Opis wydarzenia:

Wiecie, Titan po wysłuchaniu mojej historii rzekł, że chyba powinniśmy mieć jakiś fundusz ubezpieczeniowy i zdrowotny, za kabały w które pakujemy się dobrowolnie. Ja wiem, ja wiem, że wszyscy garniemy się do przedwczesnego grobu na własne życzenie, ale... płatny urlop, całą grupą na Naboo nie brzmi chyba jak coś, czym należy wzgardzić bez chwili zastanowienia? Tak tylko stękam i zrzędzę... (ale przemyślcie nasze następne miejsce wyprawy... na pewno na Zeltros jest sporo światków przestępczych do zwalczenia!)

Wieczór nie wskazywał na chaos nadchodzących wydarzeń, ot spotkawszy Orna rozmawiałem z nim o shebs Ashli, dawnych zmaganiach naszej grupy Jedi i okolicznościach w których mu prawdopodobnie przyjdzie niebawem przeprowadzać rekonesans wśród korporacyjnych śmieci. Wtem, nasze dywagacje zostały przerwane przez zakłócenia na komunikatorze, które w moim mniemaniu, gdy się wsłuchałem w ich częstotliwość, pokrywały się z nadawaniem galaktycznego sygnału SOS. Oczywiście każda osoba w galaktyce i ich babcia wiedzą, że Jedi są naiwnymi, durnymi gizkami, które polecą sprawdzić byle harmider, nawet jeśli to pewna pułapka, bo przecież jest wąska szansa, że któryś hakassański cep turysta, mniej rozgarnięty i zorientowany - adnotacja T1-T4N, wpakuje się w tarapaty AKURAT na plaży w pobliżu naszego budynku, który wybudowany został pośrodku niczego, daleko od cywilizacji. Mniej więcej tak można podsumować moją wymianę zdań z Ornem. Obaj spodziewaliśmy się pułapki, z dużym prawdopodobieństwem zastawionej przez korporacyjnych, ale żaden z nas nie miał w planach siedzieć na shebs, toteż po krótkim epizodzie dozbrojenia się, ruszyliśmy z pomocą AirSwipera na miejsce, które zostało odpowiednio namierzone przez zdolności informatyczne Orna.

Dotarcie na miejsce było kwestią zaledwie paru minut. Orn zaparkował śmigacz tak, aby był w miarę bezpieczny i w pewnej odległości od nadawanego sygnału. Nie minęły dwie sekundy, a coś gruchnęło o poszycie naszego śmigacza, więc szybko wyskoczyliśmy na zewnątrz, by przekonać się, że ktoś po prostu zeskoczył na naszą karoserię, a tym kimś była Catharka o imieniu Vivien. Nie muszę chyba tłumaczyć, że obaj byliśmy w niezłym szoku, który Orn zdaje się starał markować przez seksualne uwagi. Na przewody Lorda Kaana... może po prostu zrzućmy się na wizytę Radamy w lokalnym burdelu "za rogiem", bo chłop przez swoje niebieskie jaja zejdzie na nadciśnienie przed ważnym rekonesansem - Nie, nie, nie, nie! Nie godzi się! - adnotacja T1-T4N.
Vivien miała, jak się mieliśmy przekonać, dosyć prosty cel. Kulturalnie poprosiła, nie mogę powiedzieć, że nie, aby Orn oddał jej swój miecz świetlny, dodając prędko, że moja wykrzywiona relikwia po zmarłym Lokenie, po prostu nie trafia w jej gust i czymś takim posługują się tylko szermierze z Koros? Vivien dawała nam do zrozumienia, że nasza dwójka, w obecnym stanie zdrowia nie będzie stanowić dla niej wyzwania, może nawet w pełni zdrowi nie stanowilibyśmy dla niej wyzwania, stąd proponowała byśmy po prostu pokojowo, bez dalszych sprzeczek oddali jej miecz świetlny Jedi. Próbowaliśmy w rozmowie rozeznać się bardziej, co do jej personaliów - kim jest, skąd pochodzi, gdzie nauczyła się tyle o Mocy, by sądzić, że poradzi sobie z naszą dwójką, ale nic z tego. Staraliśmy się namówić ją nawet, by udała się razem z nami do bazy, by porozmawiać z pozostałymi Jedi, którzy zapewne uzyskawszy dość dobry powód, przystaliby na odstąpienie jej miecza świetlnego, zakładając, że nie była tym całym... Mrocznym Jedi? Sithem? Nie próbowałem jej sondować w Mocy, nie wiem nawet, czy bym potrafił, bo wolałem nie odpływać na jawie, co mogłoby jej dać okazje do łatwego obezwładnienia mnie.
W końcu mieliśmy impas, my nie chcieliśmy oddawać symbolu naszego cechu byle futrzanej kaskaderce, ona zaś nie miała zamiaru czekać, aż przybędzie wsparcie z którym nie będzie w stanie sobie poradzić. Ogłosiła, że daje nam pięć sekund nim przystąpi do ataku. Wiedząc w jakim stanie jest Orn, który dopiero ma okazje wrócić do jako-takiego zdrowia po wielu miesiącach, szybko stanąłem między nim, a Vivien, proponując... w moim odczuciu bardziej cywilizowane rozwiązanie. Wyzwałem ją na pojedynek, jeden na jednego, by Ornowi nic nie zagrażało, obiecując przy tym, że jeśli polegnę, oddamy jej miecz, którego tak pragnie. Kobieta zaśmiała się ponownie, ale zgodziła się, twierdząc, że moje podejście przypadło jej do gustu. Ustaliliśmy zasady walki. Każde z nas daje z siebie wszystko, ja używając miecza i blasterów ustawionych na ogłuszanie, ona miała się nie krępować w stosowaniu znanych sobie technik Mocy, ale jak sama zaproponowała, postara się nie odciąć mi swoim metalowym ostrzem (zdolnym wytrzymać napór miecza świetlnego i o niezłej manufakturze klingi na pierwszy rzut mojego własnego oka), żadnego ważnego organu. Założyłem się z nią także, że jeśli udam i się ją pokonać, to opowie mi więcej o sobie, odpowiadając na moje wcześniejsze pytania. To ją znów rozbawiło, ale zgodziła się na taką stawkę. Warto było spróbować?

W końcu przystąpiliśmy do walki. W głowie zakładałem, że nawet jeśli mi przyjdzie zebrać bęcki, to przynajmniej wstępnie ocenie co ona potrafi. Zauważyłem co następuje, lepiej zorientowanym od siebie pozostawię umieszczenie jej na naszej skali, nie widziałem większości zdolności naszych Jedi, by nawet strzelać
  • Ta Catharka jest naprawdę niezłą wojowniczką i ma w łapach dość pary, aby przetrzymać 3-4, bezpośrednie strzały z kuszy energetycznej w jej zasłonę, lub jeden w pełni naładowany. Nawet po długiej, irytującej wymianie ognia przez wiele minut, nie udało mi się jej powalić.
  • Skacze daleko, znacznie dalej niż ja, wydaje mi się, że przynajmniej na poziomie Padawana, który ukończył swoje szkolenie, co było podczas naszej walki sporym problemem. Ona była w stanie bez problemu wskoczyć na otaczające plażę wzgórza jednym susem, by zregenerować siły. Dla mnie z kolei taka wyprawa na górę była bardziej problematyczna, o czym Vivien doskonale zdawała sobie sprawę, mam wrażenie.
  • Potrafi używać na tyle zaawansowanej telekinezy, by mnie podnieść, lub podrzucić kilka razy, a umówmy się - moje mięśnie, kości i zakuty łeb swoje ważą, szczególnie przy niemałym wzroście.
  • Byłem w stanie utrzymać ją na dystans precyzyjnym ostrzałem, ale kwestią czasu było wyczerpanie ogniw w moim zapasie, a wtedy byłbym dla niej łatwym kąskiem, w bezpośredniej wymianie ciosów - miecz na miecz, była ode mnie znacznie lepsza.
W czasie walki, Orn zdążył zasiąść za sterami naszego śmigacza powietrznego, utrzymując ze mną kontakt radiowy... znaczy ten, komunikatorowy. Miałem pewnie okazje wskoczyć do środka maszyny i uciec wspólnie z Ornem, ale... Po prostu nie chciałem łamać danego słowa i uniemożliwić sobie dowiedzenie się więcej o tej kobiecie i reprezentowanych przez nią interesach. Dodatkowo obawiałem się, że gdybyśmy jej zwiali, to przy kolejnym spotkaniu z którymś z nas nie byłaby tak hmmm... łagodna? Nazwijmy to inwestycją na przyszłość?
W końcu poległem, gdy skończyła mi się amunicja, nie miałem jak jej dłużej trzymać na dystans. Rozcięła mi obie nogi, bodajże lewą w bardziej dotkliwy sposób, uniemożliwiając mi sprawność ruchową i wywołując powierzchowny krwotok. Próbowałem jeszcze kauteryzować swoją ranę, sądząc, że wytrzymam ból i będę zdolny walczyć dalej, ale... przeceniłem swoją wytrzymałość, szczególnie, że cierpię na wciąż świeże poparzenia. Zbliżenie miecza świetlnego do krwawiącej rany wyłączyło mi na moment system, taka to była agonia. Gdy doszedłem do siebie, Vivien spoglądała na mnie pobłażliwie, trzymając w rękach miecz świetlny Rylanora, ale uznając ustalenia naszego pojedynku, komentując, że był nawet niezły. Ja również, ani tym bardziej pewnie Orn, nie miałem zamiaru łamać naszych ustaleń, dokuśtykawszy się do naszego śmigacza, Catharka przejęła wyrzucona przez Orna miecz świetlny, a mi oddała przekazany mi przez Rycerza Slorkana miecz Lokena, znów komentując, że nie jest w jej typie (miecz, nie Rycerz).

Mimo przegranej, trochę się od Vivien dowiedziałem, poznając między innymi jej imię. Oczywiście, jakże inaczej była związana z korporacyjnymi, ale w hmmm... trudny do określenia sposób? To że jest wrażliwa na Moc, to że właściwie nie chciała nam zrobić krzywdy, jak i pragnęła uniknąć konfrontacji z naszymi bardziej doświadczonymi Jedi, sprawiło, że obaj z Ornem byliśmy nieźle zdezorientowani, próbując wymyślić jakie jest jej miejsce w tej układance. Może zbyt wiele czytam między wierszami, ale wydaje mi się, że nie była też zainteresowana tak bardzo Rycerzem Slorkanem? Gdy pytałem ją dalej, rozeznałem się też, że wie coś o Rodianinie, który nasłał na nas śmieci-najemników, którzy zabili Karpiego i złapali mnie, ale nie chciała powiedzieć co dokładnie jest jej wiadome. Nie wydaje się być związana personalną vendettą, ale też gdy ją dopytywałem, wypowiadała się pół-pozytywnie o Sektorze Korporacyjnym, co może wskazywać, że nie są dla niej tylko narzędziem do osiągnięcia wiadomego jej celu?
Ostatnią częścią informacji o tej Catharce jest fakt, że utraciła ukochanego na skutek zarażenia koralem... jorik? Yorik? Substancja zakaźna, tudzież pasożytnicza Vongów, dla zachowania pewnej medycznej precyzyjności, nawet jeśli nie jestem pewien nazwy. Byli z sobą pięć lat, a związek z tego co zrozumiałem opierał się na pociągu do wzajemnie postrzeganego piękna umysłów, bo nie było między nimi kompatybilności reprodukcyjnej, czyli mówiąc wprost - bez sexu. Pożegnaliśmy się raczej pogodnie, na dobrych warunkach, ale jestem pewien, że to nie będzie ostatnie spotkanie z Vivien, czegokolwiek fierfek chce...

W końcu Orn zabrał nas do domu, przez całą drogę dawaliśmy wyraz swojemu zdezorientowaniu i rozważaliśmy, o co może chodzić z tą Catharką, niby-Jedi?

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

W czasie rozmowy z Ornem, przyszła mi do głowy pewna myśl, pewnie pudło, ale kto wie, może takie ostrzeżenie się przyda. Wydaje się prawdopodobne, że Vivien wykorzysta "nabyty" miecz świetlny, by polepszyć swoje zdolności w boju i może sięgnąć po nagrodę z wyższej półki? Razem z Ornem, zgodziliśmy się, że obiecującym kąskiem z lepszym mieczem świetlnym dla Vivien może być Thang, a po namyśle dopisałbym tutaj jeszcze Rhenawedd. Krwawa Dama jest dobra, nawet świetna w walce, ale podejrzewam, że Vivien może dać jej do wiwatu przez zdawałoby się, większe doświadczenie, albo przy odpowiednim wsparciu. Nie wspominając, że z tego co widziałem, Rhenawedd posiada naprawdę niezłe cacko, które ulepszyła nawet od czasów tego zmarłego futrzaka, Padawana Llyn'hana. Zdecydowanie Padawan Panvo, jak i reszta Uczniów, oraz Rycerzy powinna się czuć bardziej bezpieczna, ale uważajcie, nie lekceważcie jej! Szczególnie gdy jej motywy pozostają tajemnicą.

4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
Vexis
Były członek
Posty: 37
Rejestracja: 20 paź 2020, 15:56

Re: Sprawozdania

Post autor: Vexis »

Tajemniczy Rodianin i siedmiu najemników

1. Data, godzina zdarzenia: 30.09.22, 23:00-01:10

2. Opis wydarzenia:
Razem z Cryxenem i Acari ćwiczyliśmy w hangarze podstawy Formy pierwszej pod nadzorem Rycerz Valo, byli z nami również Padawani Magnus oraz Rhenawedd. Nagle do hangaru wbiegł Ogórek, a raczej został wpuszczony przez Magnusa i standardowo zaczął oszczekiwać wszystkich. Uznaliśmy, że to dobry moment, by zakończyć trening, ale pojawiły się u niektórych podejrzenia, że zwierzę być może się czegoś przestraszyło na zewnątrz. Początkowo nic się nie działo, gdy nagle do hangaru wleciał granat dymny. Ogar uciekł do środka budynku, a Rycerz Valo wraz z Rhenawedd wybiegły na zewnątrz by poszukać sprawcy, w tym czasie Cryxen dostał ze snajperki w szyję, ale na szczęście strzał jedynie go ogłuszył.

Razem z Acari pobiegliśmy do magazynu po jakieś uzbrojenie, gdy wróciliśmy do hangaru, Magnus zajmował się nieprzytomnym Cryxenem, Rhenawedd również wróciła do środka. Po chwili jednak kolejny najemnik pojawił się w bramie, obrzucał nas granatami termalnymi i zaczął uciekać. Przeciwnicy byli bardzo dobrze wyposażeni, posiadali też urządzenia maskujące, przez co ciężko było nam ich wykryć. Rhenawedd ponownie wybiegła za przeciwnikiem, ale szybko wróciła, nie mogąc go namierzyć. Acari chwyciła Cryxena i zaczęliśmy wycofywać się w głąb bazy, w stronę ambulatorium. Magnus i Rhenawedd osłaniali naszą trójkę, a Rycerz Valo cały czas przeczesywała teren na zewnątrz, szukając przeciwników. W pomieszczeniu z kwaterami czekał na nas kolejny najemnik i również zaczął rzucać granatami, ale został sprawnie wyeliminowany przez dwójkę Padawanów.

Zeszliśmy dalej do ambulatorium, gdzie położyliśmy Cryxena na jednym z łóżek i razem z Acari obstawiliśmy pomieszczenie, podczas gdy reszta wróciła się do kwater. Na naszym poziomie było dość spokojnie, akcja toczyła się głównie na zewnątrz i przy wejściu do kwater, chociaż momentami obawialiśmy się, że któryś z najemników mógł przedostać się do środka będąc niewidocznym. Obstawiłem korytarz z łazienkami i schody, na wypadek, gdyby któryś z nich próbował zbiec na dół albo zaczaił się wcześniej w jednym z pomieszczeń. Od strony łazienek zacząłem słyszeć jakby przeklikiwane przełączniki, ale było to najprawdopodobniej zwarcie, bo niedługo po tym zatrzęsło całym budynkiem i odłączyło nam częściowo zasilanie.

Resztę czasu spędziłem właśnie na dole więc nie widziałem co działo się na zewnątrz, dlatego poprosiłem Padawan Alnę oraz Rycerz Valo o opisanie wydarzeń z ich perspektywy, dołączam te notatki w dalszej części raportu. Jeden z najemników musiał mieć cały czas włączony mikrofon, słyszeliśmy jak bredzi o czymś w klatce piersiowej gdy już się ocknął, a potem zaczął strasznie krzyczeć. Rycerz Valo zawołała Rhenawedd i Magnusa do pomocy i razem zabrali się za deaktywację implantu, który był wszczepiony pod skórę najemnika. Wszyscy napastnicy mieli taki implant wszczepiony, który aktywowany zdalnie powodował ich śmierć, ale połączonymi siłami udało się reszcie zlokalizować implant i go przepalić, dzięki czemu jeden z najemników przeżył i został później zaniesiony do ambulatorium.

Cały czas zarzekał się, że nic nie wie, wiedział tylko tyle, że wszystkich najemników zrekrutował ten sam Rodianin, to on wyciągnął ich z więzienia, wyposażył w cały sprzęt i kazał zaatakować placówkę. Podobnie jak ten Gran, który jakiś czas temu próbował się do nas włamać, tak i ci posiadali kamerki i mikrofony, które przesyłały dane do Rodianina, który pewnie chciał wybadać nasze możliwości, układ budynków i tak dalej.



Padawan Rhenawedd Alna
Gdy granaty dymne wpadły na parking śmigaczy, od razu pobiegłam przez sekcję użytkową naszej placówki, chcąc obejść przeciwnika i zaatakować jego plecy. W połowie drogi spotkałam się jednak z Rycerz Alorą - widoczenie miałyśmy podobne plany, ale napastnika tam nie było. Facet zaraz zdjął Adepta Cryxena, a Rycerz Valo ruszyła w kierunku, z którego dobiegł strzał. Ja zdecydowałam się zostać przy Adeptach i ich ubezpieczać. Alora zaraz dopadła snajpera, a my zostaliśmy przywitani przez kolejnego najemnika, granatami termalnymi. Mieli pola maskujące, więc materializowali się dosłownie na chwilę, by nas zaatakować - i dzięki temu sposobowi nie dopadłam do niego odpowiednio szybko. Zniknął, a ja wróciłam do Adeptów, by asekurować ich podczas przenosin Adepta Cryxena do ambulatorium. W sekcji mieszkalnej czekał na nas kolejny z najemników, do którego zdążyłam dopaść i przeciąć go w pół.

To jednak nie był koniec zmartwień. Adepci ledwo przenieśli Cryxena do ambulatorium, a nas atakował już kolejny napastnik - tym razem uzbrojony w karabin rozpryskowy. Dopadłam do niego, odcinając mu nogę na wysokości kolana - ledwo zdążyłam go przesunąć do sekcji mieszkalnej, a już walką związał mnie i Magnusa kolejny. Było ich łącznie siedmiu, wyposażonych w karabiny rozpryskowe i karabiny szybkostrzelna, a także plecaki rakietowe i granaty termalne. Wszyscy w pełnych pancerzach. Schowaliśmy się w sekcji mieszkalnej, gdzie wraz z Magnusem pilnowaliśmy kwatery Rycerza Zosha, a Rycerz Alora odcięła całą sekcję mieszkalną polem siłowym. Po kilkunastu minutach jednak, potrzebowała mojej i Magnusa pomocy. Jeden z obezwładnionych napastników błagał nas o wyjęcie z niego jakiegoś wszczepu. Czegoś. Jakiegoś implantu. Wił się na podłodze, samemu próbując go sobie wyjąć - aż w końcu, zachęcona słowami Rycerz i Magnusa, zdecydowałam się przepalić zgrubienie na brzuchu, znalezione przez Padawana. Zniszczyłam tym samym implant, który najprawdopodobniej by go zabił.

Najemnik zarzekał się, że niczego nie wie. Że jest swój, że walczył w wojnie z Vongami, ale rodianin nie dał mu wyboru. Wyciągnął siedmiu więźniów z więzienia, zainstalował im jakieś implanty, dał uzbrojenie i kazał wykonać wiadomo jakie zadanie, w zamian za wolność. Wszystko było nagrywane z kamerek, które dostali. Mieli z nami walczyć i zbierać research na temat, jak sobie radzimy. Rodianin najwidoczniej próbuje opracować najlepszą na nas taktykę. Przeniosłam najemnika do ambulatorium, gdzie zajął się nim Magnus. Ja natomiast udałam się na obchód placówki, poszukując potencjalnie ukrywających się najemników, a także zbierając całą broń, którą najemnicy wykorzystywali. Złożyłam ją w zbrojowni.



Rycerz Jedi Alora Valo
Staliśmy na parkingu, brama była otwarta. W pewnym momencie z okolicy pomiędzy murem a magazynem dobiegł strzał. Snajper. Wiązka dosięgła Adepta Cryxena. Całe szczęście strzał chybił, a raczej jedynie musnął swój cel, który i tak w moment zaskoczenia wylądował na ziemi. Krzyknęłam, by reszta - Adept Vexis, Adeptka Nuru’acari’uminatta oraz Padawani Alna i Valador ukryli się, sama zaś ruszyłam w pościg za strzelcem. Dorwałam pierwszego z napastników kilkanaście metrów dalej w stronę mostu. Opancerzony mężczyzna zaraz padł na ziemię ogłuszony. Chciałam zabezpieczyć i zabrać go do bazy, ale w pół drogi doszedł mnie komunikat uczniów, że jest ich więcej. Wrzuciłam w pośpiechu nieprzytomnego na parking i ruszyłam im na pomoc. Kolejny, który padł od miecza osłaniającej wycofujących się do kwatery uczniów Padawan Alny. Następny, który z dachu zaczął ostrzeliwać mnie. Nie byli to byle rabusie. Używali karabinów rozpryskowych, wyjątkowo skutecznych w walce z Jedi, oraz nawet plecaków odrzutowych. Nie atakowali grupą, byli rozdzieleni, uderzali pojedynczo. I na całe szczęście. W trakcie potyczki, gdy upewniłam się, że uczniowie zbiegli do środka budynku kwater - zabezpieczyłam ich, zamykając do nich dostęp wbudowanym w drzwi polem siłowym. Potyczka trwała jeszcze dłuższą chwilę, ale w końcu dźwięki wystrzałów ucichły na dobre. Zneutralizowaliśmy wszystkich, w sumie siedmiu.

Chwilę później jeden z ogłuszonych, który dość wcześnie wybudził się, wyszedł mi naprzeciw. Nie miał jednak broni, miał uniesione ręce. Był przestraszony, ale też widać było, że cierpi. Kuląc się w bólu na ziemi zaczął wskazywać na swoją klatkę piersiową. Zaczął prosić, błagać, by wyciąć “to” z niego. Wyłączyłam pole siłowe z wejścia do kwater i dołączyła do nas reszta. Padawan Valador zręcznie i szybko zlokalizował miejsce, w którym cierpiący miał implant, zaś Padawan Alna wypaliła urządzenie swoim mieczem, przerywając katusze mężczyzny. Uczniowie zabrali rannego najemnika do ambulatorium, ja zaś ruszyłam sprawdzić, czy reszta z ogłuszonych wciąż żyje i czy też mają wszczepy w klatkach piersiowych.

Siedząc w ambulatorium, wzięłam jeden z hełmów, w którym to znajdować miała się domniemana kamera. I rzeczywiście taka tam była. Nie była specjalnie ukryta. Wyciągnęłam ją i rozebrałam, wydobywając z urządzenia procesor, na którym powinna znajdować się pamięć wewnętrzna bezprzewodowej kamery. Dość szybko udało mi się wyodrębnić częstotliwość, po której przesyłany był obraz. Korzystając z programów wykorzystywanych w poszukiwaniach Theresse i udało mi się przybliżyć miejsce, do którego docierały dane. Miasto Lamfschein. Widząc, że namierzenie odbiorcy jest wciąż możliwe, w moment skontaktowałam się z biurem gubernatora.

Odebrał zastępca asystenta Rarru, Pan Naxis. Przedstawiłam mu pośpiesznie sytuację i przesłałam częstotliwość, którą chcemy namierzyć. Zaznaczając, że trop może być wciąż bardzo świeży i musimy działać jak najszybciej. Od walki minęła niecała godzina. Nim zdołałam się obejrzeć, rząd zaczął działać. Zlokalizowali dokładnie miejsce, z którego pochodzi częstotliwość. Była to jedna z kantyn w mieście. Pan Naxis przełączył mnie do prowadzącego poszukiwania, inspektora Ocatli, któremu wspomniałam, że poszukiwany najprawdopodobniej jest Rodianinem. Tym samym, który wynajął napastników.

Dzięki sprawnej i szybkiej reakcji udało się inspektorowi i jego ludziom ustalić wiele.
- Kantyna była jedynie przekaźnikiem. Dane musiał ściągać ktoś podłączony do jej sieci.
Przesłuchani goście pamiętają Rodianina wraz z Korunem, którzy namiętnie obserwowali coś na cyfronotesie przez kilka godzin, siedząc w kantynie.
- Rodianin i Korun opuścili przybytek “godzinę temu”. W przybliżeniu był to moment pokonania ostatniego z najemników.
- Po opuszczeniu kantyny wsiedli do taksówki. Przesłuchany taksówkarz zawiózł Rodianina i Koruna na obrzeża miasta Lamfschein, w pobliże nieznanego sobie promu.
- Prom udało się zidentyfikować na podstawie danych z hakassanskiego monitoringu lotów. Pół godziny przed rozpoczęciem poszukiwań wzniósł się na orbitę i opuścił system Hakassi.
- Korzystając z kamer miejskich i relacji świadków prowadzone są próby sporządzenia rysopisu Rodianina i Koruna, a dalej zidentyfikowania ich tożsamości.

Pozostaje nam czekać na dalszy rozwój wydarzeń.Możliwe, że nie spodziewają się tego, że ich namierzyliśmy. Jeśli wrócą na Hakassi, to isnieją duże szanse, że będziemy o tym wiedzieć.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
- Brak

4. Autor raportu: Adept Vexis, Padawan Rhenawedd Alna, Rycerz Jedi Alora Valo
Awatar użytkownika
Cryxen
Padawan
Posty: 74
Rejestracja: 31 sty 2022, 21:23

Re: Sprawozdania

Post autor: Cryxen »

Tragedia Virnu Ghuna

1. Data, godzina zdarzenia: 03.10.22, 23:33-2:25

2. Opis wydarzenia:

Obecni na początku sssytuacji: Rycerz Jedi Alora Valo, Padawan Rhenawedd Alna, Padawan Magnuss Valador, Adept Cryxen, Adept Vexisss; w zasssięgu wzroku i ssłuchu Adept Acari.

Pojawił sssię przy nasss Aqualisssh imieniem Virnu Ghun znany z transsmisssji Adepta Vexisa: [ Odtwórz transmisję ] Podssszedł do nasss w marnym ssstanie psssychicznym. Zaczął wołać, że zdążył napotkać droidy w budynku, od których zdołał zasssłysszeć, że zidentyfikowały twarze jego rodziców: nazwisska Mirta Ghun i Koov Ghun. Lecz droidy nie mówiły niczego więcej, tłumacząc się, iż to informacja zassstrzeżona. Wniossskuję że mogło chodzić o masszyny od opieki nad pacjentami z Bitwy o Ducha Jezioro, ale pewien nie jessstem. Jego odkrycie tego faktu wprawiło nass w konsternację i niewiedzę, jak zareagować. Dodatkowo nie rozpoznano go/miano problemy z rozpoznaniem. W tle obecny był Adept Vexisss, który wcześniej (przy wizycie o której raportował) skrzykiwał Aqualisssha i wydzierał sssię na niego za nękanie nacissskami, by Jedi przekonali policję, aby np. kosssztem ssspraw o kradzieże i tego typu kwessstie poświęcić sssiły na zaginionych bez śladu rodziców, ofiary Ducha. Popękany psssychicznie Aqualisssh zaczął wydzierać sssię zasssłużenie, że go nie obchodzimy, iż nikt sssię nim nie zainteresssował, a co gorsssza iż Jedi ukrywają prawdę i wssspółpracują z tym samym rządem i inssstytucjami, które zapomniały o jego rodzinie. Wcześniej Aqualisssh zossstał może przekonany, że brak danych o jego rodzinie był winą niedoboru kadr na Hakassssi i sstosssów niedopatrzeń. Teraz było inaczej. Po wcześniejsszej hissstorii z Adeptem Vexisssem, po całym tym czasssie dalssszego zagubienia i braku ssłów od nass, po odkryciu węssząc wśród nasss, że droidy widziały jego rodziców... Gdy okazał się przez nasss po przyjściu nierozpoznany, a połowa z nasss nie wiedziała co merytorycznego powiedzieć i nikt nie miał mu niczego do zaoferowania... Virnu Ghun wybuchł gniewem i ani trochę nie wierzył ani w to, że chcemy mu pomóc, ani że nie ma do czynienia ze ssspissskiem, ani w nasssze sssłowa. Wcześniej wierzący w najjassskrawssze legendy o Jedi i traktujący nass jak bogów, przeżył okrutne rozczarowanie i tak jak wcześniej się bał, słaniał i kłaniał, tak teraz rozpacz przełamała w nim każdy opór i stwierdzał, że możemy go nawet zabić. Wylewał do nasss różne sssłussszne sssłowa krytyki. Adeptka Acari w tym czasssie ćwiczyła gdzieś z mieczem.

Obojętne zachowania Adepta Vexisssa, który nie potrafił wydukać choćby sssłowa przeprossssin za wcześniejssze zelżenie go czy zainteresssowania jego dolą i komentarze sssortu "oho, zaczyna sssię", "to ja może sssobie już pójdę" i podobne lekceważące traktowanie, w ssstanie Virnu doprowadziły do totalnego wybuchu. Gdy zwyzwany za ssswe wcześniejssze naplucie na Virnu, Adept Vexiss rzekł tylko "mogę sssobie już iść" wzruszając ramionami, traktując Virnu jak robaka, rozdeptany zmieniającymi ssię co kilka sssekund emocjami rzucił się na Echaniego. Ze ssstrony Echaniego padło tylko obojętne "ussspokoisssz sssię czy mam ci wpierdolić" (cytat dosssłowny, albowiem dobrze zapadło mi to w pamięć...), Padawani pochwycili pana Virnu. Rycerz Valo ssspojrzała beznadziei w oczy i na osssobności nakazała mi aby dać panu Virnu prawdę, odejmując może kwessstię ducha i natury Ducha Jeziora, trzymając ssię wersssji o yuuzhańssskiej pladze, lecz dać mu zassłużony sspokój ssumienia.

To też z Padawanem Magnusssem i Padawanką Rhenawedd zrobiliśmy. Wściekły pan Virnu był trudnym partnerem do rozmowy, zdawało się, że najbardziej docierał do niego Padawan Magnuss, który to pierwsszy zaczął wyjawiać mu, że issstnieje za tym potworna prawda, ale on musssi sssię zgodzić zostać z nami do rozwikłania tej tajemnicy, jeśli chce usssłysszeć prawdę, zbyt niebezpieczną by opuściła nasze mury. Zrozpaczony pan Virnu owsszem przysstał na to. Osszczędzę objaśniania trudów dysskussji i formy dobierania danych. Pan Virnu, dzięki posstawie nasszego trojga, zaczął się usspokajać i kontaktować, a nawet potrafił podziękować nam za "nie bycie jak ressszta". Padawan Magnusss musssiał nass opuścić a ja i Padawanka zajęliśmy się trudnymi objaśnieniami. Hissstorię przedsstawiliśmy tak: że jessst sstrassszna choroba, potworna psssychoza której issstota wywoła ssstrach wśród Hakassańczyków, a jego rodzina padła jej ofiarą. Jedi zwalczali ów plagę, a ofiar nie wolno wypuścić, bo ich wiedza pozwoli złym osssobom poznać dane tej plagi i choroby i doprowadzić do katassstrofy. W trakcie nassszych objaśnień, Virnu Ghun ssam zaczął rozumować w ssstronę zagrożenia barzdiej fizycznego, że to coś co ktoś mógłby wykorzyssstać jako broń biologiczna i ofiary mogłyby o niej opowiedzieć. Posszliśmy w ten kierunek. Virnu Ghun rozpaczał, widzieliśmy go we wciąż zmieniającym sssię kalejdossskopie emocji, lecz ukazał sswój rozum i mądrość, po prostu zdolny zrozumieć, że to sssytuacja bez wyjścia.

Ja i Padawanka Alna ssskontaktowaliśmy się z pułkownikiem Kraalanipem, dowódcą tego potwornego obozu. Dowiedzieliśśmy ssię, że matka, Mirta, niczego nie pamięta i trafiła do bloku dla pacjentów z amnezją. Ojciec Koov pamięta Ducha Jeziora do cna i zosstanie więźniem do końca świata.

Dowiedzieliśśmy sssię także czegoś pozytywnego. Tutaj kluczowa dla wssszyssstkich wiedza ogólna. Z tego tysssiąca ofiar, które uzdrawiali Jedi, więksszość nie pamięta niczego. Ssspecjalne sssłużby z tajnego więzienia pułkownika Zarina Azabe oraz kadra obozu pułkownika Kraalanipa i sierżanta Brada Vosha prowadzi ssstaranne obssserwacje i inwigilacje (także dzięki pomocy fundussszy na tysssiące sspecjalnych droidów mogących uzupełnić to niessłychanie wąssskie grono osssób dosstatecznie zaufanych by trzymać sssekret terroru assstralnego), segregacje ofiar, aby nie dosszło do potencjalnego wycieku danych. Najbardziej obiecujący trafią na kwarantannę domową z pozorną ssswobodą kontaktów. W rzeczywissstości będą pod podsssłuchami, aby ocenić, czy na pewno niczego oni nie pamiętają.

Virnu Ghun wpierw popadł w rozpacz, lecz potem padły z jego ssstrony zadziwiające sssłowa. Kossztowało go to kolejną falę psssychicznego bólu, ale zaczął sstwierdzać, że takiej prawdy sszukał, że nie może teraz lamentować, gdy ma to czego chciał, gdy wreszcie wie wszyssstko i może ssspróbować choć trochę pomóc rodzinie. Posstanowił, że zossstanie z ojcem w tym wariatkowie na zawssze, aby ojciec nie był ssamotny, w przeciwieństwie do jego kochanej matki, na którą na wolności czekają inni i normalne życie. Prosssił tylko o możliwość wysssyłania matce cenzurowanych wiadomości z kłamssstwem, że niby jesst on na dalekich delegacjach na Rubieżach, ale trzyma się dobrze i jessst ssszczęśliwy. Uważamy, że Władze nie winny mieć z tym problemu.

Virnu Ghun przebywa w bazie do czasssu zabrania go do zakładów mających trzymać ofiary "Plagi" pod ziemią na ressztę życia.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Cryxen
Awatar użytkownika
Acari
Adept
Posty: 375
Rejestracja: 28 lut 2015, 20:54
Nick gracza: Key
Lokalizacja: k. Kołobrzegu

Re: Sprawozdania

Post autor: Acari »

Podsłuch i niespodziewany gość

1. Data, godzina zdarzenia: 06.10.22, 21:00-2:30

2. Opis wydarzenia:

Udział wzięli: Mistrzyni Elia Vile, Uczeń Fell Mohrgan, Uczeń Thang Glauru i Adeptka Nuru'acari'uminatta

Moje sprawozdanie pewnie mocno będzie odbiegać od przyjętych standardów...tak ostrzegam.

Dzień jak kilka ostatnich, ćwiczyłam sobie z mieczem w garażu. Na komunikatorze zauważyłam aktywność Ucznia Mohrgana i Mistrzyni Vile, początkowo nie przykładając do tego większej uwagi. Tak wiem, nic specjalnego z mojej strony. Mistrzyni zauważyła, że w nasze progi powrócił obraz Mistrza Lukiego...cokolwiek on znaczy, nie mam pojęcia co w nim wyjątkowego. W każdym razie, zdziwiona jego powrotem mistrzyni, nabrała podejrzeń i zabrała się za jego sprawdzanie. W tym samym czasie, w bramie garażu zjawił się niezapowiedziany gość, dla mnie kompletnie obcy. Jego komentarz pozwolę zachować dla siebie, chociaż nie dowiedziałam się niczego niezwykłego o swojej osobie. Nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego, więc po prostu udał się dalej, na co mu pozwoliłam. Obserwując już wiele przybłęd krążących po naszej placówce, a także byle gościa lub wroga mogącego wejść do środka jak do siebie...nie widziałam powodu stawać mu na drodze. Serio, czy nie można użyć jakichś kodów i blokad do drzwi? To jest niepoważne aby każdy mógł wejść jak do siebie, jak chociażby ostatni goście z granatami i kamuflażem.

Wracając jednak do tematu. Jak się okazało był to Edgar Bis? Chyba tak, Bis na pewno. To raczej każdemu powinno być znajome. Wykazywał przyjazne nastawienie, chociaż rzeczywiście ciężko jest podejść logicznie do tematu, kiedy osoba która odpowiadała za śmierć i rany kilkoro z nas, teraz jest przyjmowana jak gość honorowy. Może mnie wtedy jeszcze nie było, ale i tak...to dziwna sytuacja.

Mistrzyni wykryła w obrazie niemalże mikroskopijny podsłuch, który początkowo zneutralizowała. Jednakże z uwagi na możliwe zagrożenie wycieku informacji, postanowiliśmy zająć się w jakiś sposób tematem. Najlepszym wydawało się namierzenie odbiornika danych- ze względu na niewielkie wymiary podsłuchu, logicznym było, że antena nie mogła pozwalać na zbyt dalekie przesyłanie informacji. Tak więc dzięki wyjątkowym umiejętnościom Ucznia Glauru, Ucznia Mohrgana i Mistrzyni Vile (a także minimalnej Edgara Bis), udało się zorganizować szybką akcję próby namierzenia częstotliwości i lokalizacji stacji nasłuchowej.

Na miejsce udaliśmy się we czwórkę, mistrzyni oraz obaj uczniowie i ja, robiąca jedynie za pilota. Wykorzystaliśmy do tego Sentinela, gdyż nie wiedzieliśmy co zastaniemy na miejscu, a większa ekipa dawała większe szanse na szczęśliwe zakończenie. Namierzenie lokalizacji przy pomocy starych sond trochę trwało, ale ostatecznie znaleźliśmy cel...a potem cztery rakiety wzięły nas na cel. Sentinel nie miałby szans uciec przed nimi, nawet z moimi umiejętnościami, dlatego życie zapewniamy jedynie mistycznym umiejętnościom pozostałej trójki z grupy (dzięki tak na marginesie). Nie będę się rozwodzić nad tym co się w tym momencie wydarzyło, gdyż jest to po za moim rozumowaniem, ale było to...ciekawe doświadczenie. Rakiety zachowywały się co najmniej, jakby były co najmniej wadliwe, chociaż wydawały się być z wysokiej półki. Po trudnej i wymagającej wiele sił walki z rakietami, sądząc po mojej obserwacji mistrzyni i uczniów, a także kilku zadrapaniom Sentinela, udaliśmy się w pościg za A-Wingiem, który dopiero teraz się ujawnił. Szkoda, że nie wykorzystali zawieruchy walki z rakietami, ale chyba byli przekonani, że ich zaawansowana broń nas unieszkodliwi - no zmarnowali okazję.

Pościg był krótki, nikt z nas nie miał przewagi prędkości, ale to my siedzieliśmy im na ogonie i mieliśmy solidną siłę ognia. Oczywiście przez komunikator grożono nam, ale Uczeń Mohrgan w ciągu minuty lub dwóch załatwił sprawę dzięki wieżyczkom, neutralizując im zdolność utrzymania się w powietrzu. Rozbili się gdzieś pośrodku pustkowia, gdzieś pomiędzy...niczym. Warunki zewnętrzne były kiepskie, widoczność tragiczna przy ziemi.

Mając przeczucie, że napastnicy wciąż mogą dysponować wyrzutnią i amunicją, podjęliśmy decyzję o desancie ekipy, kiedy ja oddalę Sentinela na bezpieczną odległość, mogąc w razie problemów zneutralizować rakiety i służyć wsparciem z powietrza. Jak się okazało, rozbitków było dwóch, rodianin i trandoshanka - ta druga dysponująca wyrzutnią rakiet i kuszą energetyczną, a także jetpackiem. Walka była wymagająca, ale ostatecznie zakończyła się 2-0 dla nas, przy czym rodianin przeżył, a trandoshanka skończyła jako nietypowe...puzzle.

Po całej tej akcji przekazaliśmy więźnia ludziom pułkownika Azabe, a także współrzędne rozbitego A-Winga oraz jego pierwotnej pozycji z której prowadzili nasłuch.

No to chyba tyle z mojej strony

~Adeptka Nuru'acari'uminatta~


Kompetencje łowców nagród nasyłanych na Jedi stale rosną. Ci nie tylko popisali się sprawnym zainstalowaniem podsłuchu, ale i mieli rozmieszczoną wyrzutnię rakiet w swojej siedzibie. Te zniszczyłyby Sentinela, gdyby nie zjednoczony wysiłek Jedi. Adeptka umykała przed pociskami, Uczniowie próbowali je uszkodzić Mocą, a Mistrzyni Jedi stworzyła wokół promu potężną barierę. Barabel sugerował ściągnąć pomoc wojsko do zbombardowania wrogiej bazy, ale - jak słusznie zauważył Uczeń Mohrgan - okazało się to niepotrzebne. Na jednej salwie się skończyło, a pozbawieni ochrony łowcy zaczęli uciekać.

Zanim Jedi do końca otrząsnęli się po ataku, z ziemi wystrzelił A-wing z najemnikami na pokładzie. Sentinel podążył za nimi z pełną prędkością. Jedi utrzymywali stały dystans za ściganym myśliwcem. Uczeń Mohrgan wpadł na pomysł, aby wykorzystać działka jonowe do częściowego uszkodzenia A-winga. Nie do zniszczenia go, a strzelania pociskami o małej mocy i w ograniczonej ilości. Zmusić wrogów do lądowania, bez zabijania ich. Korzystając ze swoich wybitnych zdolności strzeleckich, Arkanianin dokonał właśnie tego.

Jak wspomniała Adeptka, podjęto decyzję o przeprowadzeniu desantu z powietrza. Chissanka chciała, aby Uczeń Mohrgan został z nią i obsługiwał działo, ale reszta uznała, że to niepotrzebne. Trójka Jedi wylądowała na pustkowiu, we mgle i skierowała się w stronę uziemionego myśliwca. Na miejscu natrafili na dwójkę łowców nagród - Rodianina próbującego naprawić A-wing oraz uzbrojoną po zęby Trandoshankę. Mistrzyni Jedi szybko pochwyciła Rodianina i wzięła go na zakładnika, podczas gdy Uczniowie zaczęli walczyć z Trandoshanką. Niestety walka z nią była dość uciążliwa.

Łowczyni nagród miała ręczną wyrzutnię rakiet, kuszę energetyczną i plecak rakietowy. W efekcie mogła swobodnie bombardować Jedi i bez trudu uciekać przed ich próbami zamknięcia dystansu. Ponadto Jedi nie chcieli jej zabić, co zmuszało ich do większej ostrożności w walce. W efekcie żadna ze stron nie mogła z początku osiągnąć sukcesów. Tak było do czasu, aż Mistrzyni Jedi, znudzona oczekiwaniem, znokautowała Rodianina i dołączyła do walki. Zastosowanie Mocy do zatrzymania Trandoshanki w miejscu plus samo zaangażowanie dodatkowego miecza świetlnego znacznie przeważyło szalę. Chociaż Uczeń Mohrgan oberwał od rakiety, Barabel zdołał odbić bolt z kuszy w dłoń samicy, smażąc jej pięść na popiół. Niestety to nie wystarczyło, Trandoshanka walczyła dalej. Starcie skończyło się, gdy jedno z Jedi machnęło mieczem zbyt celnie i pozbawiło ją głowy. Zagrożenie zostało zniwelowane, ale mieli tylko jednego więźnia, zamiast dwójkę.

Zadecydowano o zabraniu Rodianina do więzienia pułkownika Azabe. Barabel chciał zatrzymać sprzęt Trandoshanki dla Jedi, ale Uczeń Mohrgan przypomniał, że broń jest potencjalnym dowodem w sprawie przeciw Sektorowi Korporacyjnemu. Barabel chciał jeszcze zabrać tułów martwej łowczyni, aby się nią pożywić, dlatego porąbał ciało na kawałki. Niestety również uznano, że warto przekazać wojsku coś poza samą głową, więc z pomysłu nic nie zostało. No, poza rozczłonkowanymi zwłokami.

Rodianin ocknął się dość szybko. Najwyraźniej był to nie zleceniodawca pozostałych najemników, a ktoś przez niego zrekrutowany. Wydawał się też zdecydowanie przekonany propagandą Sektora. Puszył się tym, że Sektor Korporacyjny jest tak liczny i potężny, że z łatwością podbije Hakassi i zlikwiduje imperialny reżim. Dość powiedzieć, że wyszło to śmiesznie. Barabelowi nie było do śmiechu, więc poszedł spać. Rodianina odstawiono do aresztu, gdzie ma zostać przesłuchany.

~Uczeń Jedi Thang Glauru


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
  • Edgar-Bis przybył poinformować Jedi, że stworzone zostało nowe ciało dla Azatu. Pozostaje dostać się na Prakith i jakoś przekonać Kult, aby przenieść świadomość dawnego wroga Jedi do nowego domu.
4. Autor raportu: Adept Nuru'acari'uminatta + Uczeń Jedi Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Orn Radama
Padawan
Posty: 159
Rejestracja: 05 kwie 2021, 23:36

Re: Sprawozdania

Post autor: Orn Radama »

Robactwo

1. Data, godzina zdarzenia: 09.10.22, 20:45-01:30

2. Opis wydarzenia:

Okej, żadnych wstępów o przelocie, płyniemy prosto do brzegu! Cały ten raport będzie bardzo suchy i nie będzie żadnych detali cholernie trudnych, ciężkich i przesranych rozkmin. Momenty w siedzibie wroga były takie, że odezwanie się z każdym jednym słowem wymagało ode mnie grzać czerep i ostrożnie starać się wpasować i każde 5 minut to było wyzwanie pełne potu, nerwów i stresu. Jakbym chciał to wszystko opowiadać, raport byłby książką. Będzie sucho, płytko i będzie brzmiało jak "byłem, postanowiłem im natłuc, ale dostałem w tyłek", bo inaczej to będzie epopeja. Kto nie zna i nie umie sobie tego wyobrazić, albo nawet kompletnie nie czai Sektora Korporacyjnego, mimo że wszyscy tym żyjemy od paru tygodni, ten i tak jest bezużytkiem, na który szkoda czasu i mam ważniejsze sprawy na głowie, niż robić im atmosferę i ich inspirować do ruszenia dupy, bo jakby mieli ją ruszyć, to zrobiliby to dawno. Dobra, starczy, bo ten wstęp to właśnie takie pedalskie epopeje.

Bonadan od początku wyglądało koszmarnie, pojadę prostymi przykładami. Naprzemiennie maksymalnie zurbanizowany, ciasny syf w stylu skali obleśnych gigantów typu "miasto na mieście" jak Coruscant, połączony z syfem i brudem typu Kalist. Zasyfione, brudne powietrze filtrowane przez wielkie planetarne systemy oczyszczania, które mimo inwestycji milionów i tak nie dawały sobie rady. Zero planu przestrzennego, wszystko upchane w dzikim i niekontrolowanym bajzlu. Tam gdzie brak konstrukcji typu miasto na mieście, tam rozlazła żółta radioaktywna plama. Wylądowaliśmy w mieście Molpus.

Życie to nie głupia gierka, w której lądujesz na obcej planecie i spadają na ciebie wskazówki i podejrzani delikwenci w jednym z kilkudziesięciu tysięcy miast całej planety, za którymi idziesz po nitce do kłębka, więc natychmiast zacząłem swoje rozeznanie samodzielnie. Rozpocząłem wędrowanie po okolicach portu, pytanie ludzi o plotki o rebelii droidów. Starałem się prezentować jako typowy "obrońca Rubieży" szukający solidnej roboty dla solidnego twardziela i od początku sprawiać stosowne wrażenie. Kręcić się wszędzie, pytać dużo osób. Informacje, które zdobyłem, są... myślę, że nieźle zaskakujące. Nie będę nawijał o tym, jak wyglądało moje poszukiwanie tej wiedzy, ale kto zna nasze życie i wyobraża sobie lądowanie w środku planety wroga, ten wie że łatwe nie było.

- Bonadan ledwo wie cokolwiek o rebelii droidów. Jasne, wszyscy mówią o tym, że od czasu buntu i ucieczki droidów, ekonomia podupadła jeszcze bardziej, ludziom żyje się jeszcze gorzej i jeszcze biedniej, ale nie mają o niej większego pojęcia. Bonadańczycy nie wiedzą nawet, kto takiej walce przewodził. Podsuwałem teorię, że droidy muszą mieć jakieś czipy ograniczające, wspominałem o kwestii anteny od centralnego sterowania (ponieważ wyzwolenie droidów przez Rycerza Zosha zaczęło się od ataku na taką antenę, z której chciano nadać sygnał do lobotomii wszystkich droidów naraz... skurw*syny...), że ktoś coś musiał w tym brać udział. Każdy brzmiał, jakby pierwszy raz o tym słyszał. Sugerowałem, że liczyłem, że za takim syfem stoi gruba ryba, na którą bym chętnie zapolował. Nikt nic nie wiedział. Dla Bonadańczyków rebelia droidów gdzieś tam była poza miastami i to wszystko. Jasne, że poza miastami, ale... oni nic nie wiedzieli. Kompletnie.
- Wniosek: hehe, haha, naród debili. Dobra, jasne. Ale pomyślcie, fierfek. Na Bonadan wiedzą o tej wielkiej rebelii tylko to, że była. Po co więc Sektorowi Korporacyjnemu robić pokazówkę ze skasowaniem Rycerza Zosha za terroryzm na Bonadan? Skoro ludzie nawet nic o tym nie wiedzą, że on istnieje, że za tym stoi? halo?

- Bonadańczycy żyją w biedzie, niskich standardach, ale nie powiedziałbym, by wyglądało to na głodowe.

- Patologia wszędzie, ale całkiem szybko sprzątana przez Espos.

- Espos, czyli bonadańska policja-straż orbitalna-inne służby w jednym, są wszędzie, jest ich pełno, ale nie wyglądają na nic więcej niż typowa brutalna bagieciarnia, która się nie cacka. No poza tym, że w porcie całkiem ostentacyjnie proszą o łapówki, lecz poza tym, nie zauważyłem żadnego problemu. Wygląda mi to na rezultat ogólnej biedy.

- Głebokie Jądro? Przewidywalnie, nawet nie wiedzą, że takie coś istnieje.

- Teraz największy dziw. Vivien. Ta Catharka, która na nas napadła zarąbać nam miecze. Jej gęba jest na plakatach reklamowych firmy "Lotna Obrona". Jest oficjalnie i jawnie na plakatach reklamowych w połowie miasta portowego. Dowiedziałem się, że jej firma jest jedną z najnowszych, sama Vivien jest bardzo nowa w branży, co na Bonadan jest rzadkością przez to, że to wszystko to zamknięte, ścisłe układy. Jej firma rekrutuje głównie ofiary wojny i innych pokrzywdzonych przez los i jest uznawana za świetną okazję do wyrwania się z Bonadan. Sort typu "przesrana praca, świetne warunki i kasa". Konstruują tanie, budżetowe uzbrojenie na frachtowce. Co w tym jeszcze lepsze? Jest zupełnie jawnie metaczłowiekiem, sama daje do siebie strzelać z dział laserowych na testach. Całe Bonadan o niej wie i o jej zdolnościach. Porównania z Jedi niewiele ludziom mówią, Jedi są znani tylko ze zbawienia galaktyki przed apokalipsą, ale to odległe mitologiczne postacie bez detali. Kompletnie tego nie rozumiem, jedyny oczywisty wniosek jest taki, że to ktoś cholernie ważny o wielkiej wadze dla przyszłych spraw...

- Dwie największe korporacje powiązane z niew*lnictwem to Sorms, które jest z tym bardziej po kryjomu i na uboczu, oraz Acep, które się nawet nie kryje.

W trakcie wędrowania przez Bonadan i prób wyciskania wiedzy o robocie dla "takich jak ja", udało mi się po mnóstwie strzępów dojść do tego, że jakiś Rodianin, popieprzony, cholernie bogaty i świetnie płacący, ma skrajnie samobójcze i ostre zlecenia. Udało mi się wywęszyć, gdzie mogą siedzieć dostatecznie popieprzeni ludzie z odpowiednich kręgów, którzy mogą znać jakieś dojścia.

Udałem się na miejsce i zastałem trzy grupy, które się ze sobą biły o nieudane zlecenie, z początku nawet myślałem, że tylko dwie. Jedni to byli goście z Bastionu z terenów Imperium, z ksywką "Grupa Tarkina", natomiast druga grupa to Aqualishe, a trzecia, szczerze mówiąc, nie zdążyłem ogarnąć jej charakterystyki w tym chaosie. Dołączyłem do bijatyki, starałem się wpasować w rolę zabrackiego narwańca skłonnego do najbardziej posranych robót, który o nic nie pyta. Biłem się tak, żeby spacyfikować wszystkich naraz, przy okazji skrupulatnie robiąc z siebie debilnego fana przekopy (nie żebym musiał bardzo się starać). Ominę tutaj detale, bo słabo takie rzeczy opisuję, ale ostatecznie udało mi się dogadać z tymi imperialnymi, którzy znali gości, którzy szukali roboty u gościa, który pracował dla słynnego Rodianina. (Tak to wygląda w tych branżach, nie dziwi mnie to) Dogadałem się, zakumplowałem, nawet zaoferowali, że mnie podrzucą, bo dyskusje toczyły się oczywiście za miastem na tych plamach radioaktywnej breji z usmażonego gruntu. Przy okazji, dowiedziałem się, że bili się o wcięcie się sobie w zlecenie. Szło o jakiś super-drogi kryształ, który został zniszczony w wyniku bijatyki grup. Czyżby coś mieczowego?




Dotarłem do lokalizacji, w której ustalano już szczegóły roboty i rekrutacji. Rekrutację prowadził Cravin Limthor (wiem z cyfronotesu), ewidentnie bardzo rozgarnięty, sprawny umysłowo, reprezentant ich szefa, Rodiańca, za to chyba ćpun (brzmiał jakby miał nos przeorany ćpaniem). Delikwentem, który wyglądał na największą głowę wśród pozostałych kandydatów, był niejaki Kelborn z pancerzem w stylu tych ciot Mandalorian.

Gdy tam trafiłem, trwały już dyskusje nad zleceniem, którym był atak na nas. Atak nie byle jaki. Plan to przemyt bomby atomowej do wysadzenia w bazie Jedi. Oczywiście jak pewnie każdy wie, taka typowa bomba atomowa to dzisiaj może tyle co trzy torpedy protonowe, który ma każdy porządny myśliwiec. Tak więc wiedzieli, że nasza tarcza łatwo to zatrzyma. No i właśnie, wiedzieli że mamy tarcze. Gdy tam trafiłem, trwały już dyskusje. Udawałem kandydata i wspierałem ich dyskusje i plany. Grupa wyglądała na typowych najemników.
- Jeden człowiek, kompletny posraniec, który proponował absolutnie samobójcze rozwiązania gwarantujące wysadzenie bazy razem z ich grupą.
- Jeden facet w kapeluszu, dużo normalniejszy, słusznie uciekający od rozwiązań kategorii samobójów.
- Neimoidianin, odrobinę sensowniejszy od pozostałych, za to kompletny morderca i śmieć.
- Rodianin, typowy śmieć płatny zabójca, chyba najbardziej zdroworozsądkowy z tej bandy
- Kolejny człowiek, mówili na niego Vomis, absolutny, kompletny posraniec

Ominę większe charakterystyki, ale powiem tylko tyle, że całkiem sporo o nas wiedzieli, o strukturze bazy, o tarczy energetycznej, o reaktorze. I mieli broń atomową. Ekipa pełna desperatów, psycholi, z naprawdę popieprzonymi, chorymi, ale często skutecznymi w samobójczym wydaniu pomysłami. Znowu ominę zbędne detale i powiem, że udało mi się wkupić tam w miarę w ich łaski, zarekrutować, no i mieliśmy zaraz lecieć zacząć podróż na Hakassi.

Wydostałem się szybko na zewnątrz i zablokowałem drzwi, smażąc mechanizm, aby nie mogli uciec. Wziąłem się za kasowanie ich, starając się zacząć po kryjomu, pojedynczo, ale niestety, szybko mało z tego wyszło. Zdołałem zlikwidować dwóch, odrąbując im kończyny: tych dwóch największych popaprańców swoją drogą. W strzelaninie z resztą zostałem skutecznie staranowany, jak już się skapnęli i okazali sie po prostu dużo twardsi niż bym się spodziewał po bandzie psychodesperatów zdolnych do przemytu atomówki. Każdy jeden był uzbrojony po zęby w najcięższy sort gnata i bił się jak solidny żołdak z doborowej grupy. Dostałem w dupę, ale szybko udało mi się dopaść do Cravina jako zakładnika... Uczeń Fell zawsze radził dopaść cywilnego/słabszego przywódcę czy jakiegoś innego cennego zakładnika i grać tą kartą. Nie chcę zawracać wam dupy ilością potu jaka po mnie ciekła z nerwów ze stresu mając przed sobą czwórkę uzbrojonych po zęby gości, samemu mając dymiącą dziurę w brzuchu. Znowu oszczędzę szczegółów, ale udało mi się to jakoś rozegrać. W międzyczasie swoją drogą ferajna zaczęła swojego szefa ruchać i żądać kasy z góry, chcieli dostać więcej kasy niż za całą robotę za kooperację z tą sytuacją. W międzyczasie skasowali z własnej grupy buntownika. Ostatecznie udało mi się przehandlować, że dwóch odkłada broń, szef w zbroi Mando idzie ze mną a ja oddaję zakładnika przy wyjściu. I tak też zrobiłem, ale w ostatniej chwili wyszarpnąłem mu cyfronotes, wyrwałem się przez dziurę w drzwiach którą kazałem facetowi wyrwać i zacząłem w te pędy uciekać z Bonadan.

Pliki z cyfronotesu, które udało się odzyskać z bieżących wiadomości, są przerażające.
zostawilem ci na skrzynce te transmisje z dremulae niestety bothanie od isk z tego kalist mimo ciskania po jedi i tak dalej na nas sraja niestety jest tak jak sie spodziewales ale najwazniejsze ze media same lacza te dwie sprawy
popatrz na sondaze z dremulae jestesmy naprawde blisko jak nawet tam masz 38% za kontrola rzadowa nad jedi to pomysl co bedzie na tych bardziej neutralnych
Cześć. Spotkajmy się pilnie dzisiaj, gdzieś około 25:15 wychodzę, najpóźniej 26:00. Wiem że strasznie późno, ale musimy to obgadać jak najszybciej. Mamy pomysł, w jaki sposób wywabić Slorkana, by nie zdechł za wcześnie.
Cześć. Odnośnie tego co ostatnio. Prezes się zgadza, globalne działanie nie przejdzie. Także wdrażamy plan regionalny na Głebokie Jądro na 100%.
Mam raport, pogadamy jutro, ale w skrócie Prakith niewypał, zapomnijcie o papierach i pomocy, mamy tylko media
Pilne, myliłem się co do kwestii skażenia. Jeśli ten model wybuchnie pod spodem ich pola siłowego, to skażenie, które przedostanie się na zewnątrz po wysadzeniu generatora od środka będzie za małe. Będziemy musieli zmienić model. Skażenie wody będzie za małe, by wybuchła nam wystarczająca afera. Będzie trzeba zmienić model atomówki, inaczej Hakassi zamiecie to pod dywan.
Cześć. Na wszelki wypadek przypominam, jeśli facet nie zdążył wyjść, podkreśl mu jeszcze CO NAJMNIEJ DWA RAZY, że Slorkan nie może tam umrzeć!! On musi o tym wiedzieć jeśli ma być szefem!!!
ok mam dobra wiadomosc, zdobylismy ten model o ktorym wczoraj byla gadka u Prezesa, jesli skazenie pojdzie w jezioro pelne tych yuuzhanskich syfow uda sie skazic caly kontynent, kazdy wygoni Jedi ze sraczki przed ich wrogami. mamy to panowie!
jest ważna poprawka na ostatnią chwilę, atomówka od 21:12 do 23:48 czasu hakassańskiego, wtedy najwięcej świadków i odczytów
Wychodzi na to, że chęć mordowania Rycerza Zosha to tylko przykrywka i wersja publiczna. Są przeciwko nam. I chodzi im o robienie świadków i show, a także o robienie nam syfu w mediach? Czemu? O cholerę tu chodzi, jak nie o Rycerza?


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Orn Radama
Awatar użytkownika
Acari
Adept
Posty: 375
Rejestracja: 28 lut 2015, 20:54
Nick gracza: Key
Lokalizacja: k. Kołobrzegu

Re: Sprawozdania

Post autor: Acari »

Wyprawa do więzienia regionu III - Paranoiczny rodianin

1. Data, godzina zdarzenia: 30.10.22, 21:00-1:15

2. Opis wydarzenia:

Udział wzięli: Padawan Magnus Valador i Adeptka Nuru'acari'uminatta

Wyruszyliśmy z Magnusem do Hakassańskiego więzienia w Regionie III, aby przesłuchać rodianina Galappira, którego jakiś czas temu pojmaliśmy. Lot to nic ciekawego, więc nie będę tego opisywać.

Po dotarciu na miejsce przywitał nas chłód, którego dawno nie czułam, a także żołnierze stacjonujący w tej placówce. Jeden z nich, który był przy nas niemal cały czas, nazywał się Derren Lavos. Podobno nie pierwszy raz spotyka Jedi na zmianie, więc może ktoś go kojarzy.

Gdy byliśmy pod ziemią, wywiązała się długa rozmowa na temat postępowania z osadzonymi tam więźniami, pomiędzy Magnusem a Derrenem. Ogólnie strata czasu, ale wymiana myśli była intensywna, w sumie do niczego nie doszliśmy, po za tym, że jednak jakaś niewielka selekcja więźniów nadających się do resocjalizacji była.

Dopiero potem zrobiło się ciekawie, gdy trafiliśmy do osadzonego więźnia rodianina. W międzyczasie wyszedł na powierzchnie pomysł, wykorzystania jednego z więźniów jako przykład tego, jak bardzo gdzieś obsada więzienia ma więźniów, czyli w skrócie zastrzelenie go na oczach rodianina. Niby i tak byłby zlikwidowany, ale na szczęście nie musieliśmy podejmować takiej decyzji jako Jedi, czego nawet nie chciałam.

Wrzucono nas do jednej celi z rodianinem, jako współwięźniów. Ten szybko mnie rozpoznał, jednak był na tyle zmęczony przesłuchaniami i narkotykami, że nawet nie pomyślał o tym, że mogę być szpiegiem...może inaczej, na to wpadł, ale stwierdził, że szpiegowałam Jedi dla Dynastii. Stworzyłam na tej podwalinie przykrywkę, którą później może zdołam wykorzystać, chociaż droga do niej była bolesna. Magnus natomiast odgrywał swój teatrzyk, w którym stwierdził, że dostał się do więzienia na polecenie Sektora, aby wesprzeć rodianina i go stamtąd wyciągnąć.

Wszystko ładnie się ułożyło, tak sądzę. Galappir chyba łyknął nasze historyjki i zdawał się być chętny do współpracy, jednakże to paranoik. Wszędzie węszył podsłuchy, nawet po scence z ich teoretycznym uszkodzeniem przez implant Magnusa. Jest jednak duża szansa na wyciągnięcie z niego informacji, jednakże tylko po za więzieniem, tylko tam godzi się na rozmowę o czymkolwiek tajnym, czego nie wiedzą już w więzieniu.

Prawdopodobnie więc trzeba będzie przyszykować scenkę z ucieczką, jego, moją i Magnusa, abyśmy mogli wyciągnąć z niego jakieś informacje. Ale niczego na ten temat jeszcze nie ustalaliśmy, wiem natomiast, że Magnus ma jakieś dodatkowe uwagi, dlatego z mojej strony to koniec raportu.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Ciężko było cokolwiek wyciągnąć z tego śmiecia, a nie chciałem zabierać się za tortury fizyczne, gdyż jestem przekonany, że w tym aspekcie pułkownik Azabe jest tysiąc razy bardziej kompetentny ode mnie. Udało mi się częściowo zdobyć zaufanie tego Rodianina, Galaapira, bo tak się nazywa, co raczej nie wynika z mojej legendarnej charyzmy, którą zjednuję sobie każdą napotkaną osobę, ale raczej z tego, że Rodianin ma częściowo uszkodzony mózg (sporo to mówi o najemnikach Sektora Korporacyjnego), ze względu na nadużywanie substancji odurzających przez całe swoje życie. Z tego chociażby wynika wysoka tolerancja na ból. Pewnie i tak, warto sprawdzić, czy mówi prawdę, ale był w swoich słowach przekonany, że w chwili przeciążenia układu nerwowego przez doznania bólowe, jego mózg przeprowadza twardy reset, w akompaniamencie puszczających zwieraczy, przez co traci przytomność i długo nie nadaje się do dalszego przesłuchania.
W czasie rozmowy z nim, udało się pozyskać kilka poszlak, które moim zdaniem nie są czymś zbyt cennym, przynajmniej bez dodatkowego kontekstu, ale mogą się przydać w przyszłości;
  • Próbując wyciągnąć z niego maksimum informacji, mimo, że w celi był bezwzględnie nastawiony na trzymanie jadaczki na kłódkę, Rodianiec sprzedał mi hasło, może nawet uniwersalne, które miało służyć za potwierdzenie jego tożsamości. Tekst brzmiał - "Galaapir opierdala głośnik za pięć kredytów". Może, i tutaj zaznaczam znów, może to hasło, którego można użyć, by podszyć się pod agenta korporacyjnych. Atut, który może przyda się Jedi, którzy wiedzą trochę więcej o aktorstwie niż ja. Może nawet to hasło uratuje komuś tyłek, gdyby został zestrzelony i napadnięty przez najemników korporacyjnych.
  • W czasie jednego z jego okrzyków w stronę strażników, Rodianiec użył sformułowania, że ci nie mają pojęcia, że jest bratem osiemnastego Direxa? Cokolwiek to fierfek znaczy. Może to tylko lament szaleńca, a może ważna poszlaka do sprawdzenia? Przekazuję wam wszystko, czego się dowiedzieliśmy.
  • Ostatnia rzecz, która zwróciła moją uwagę, to że powoływał się na bodajże korporację, lub organizację EXO. Nie przypominam sobie, by ta nazwa padała wcześniej w mojej obecności, albo by ją ktoś wymienił w raporcie, więc kto wie, może potencjalnie Rodianiec nadał imię naszemu wrogowi?
Finalnie, przynajmniej na zdolności naszej dwójki, podejrzewam, że nie będziemy w stanie wyciągnąć z niego więcej. Może gdyby trafił na kogoś o większej charyzmie, to coś więcej mogłoby z tego wyniknąć, ale że ani ja, ani Acari nie jesteśmy wspaniałymi oratorami, to trzeba liczyć pod tym względem na kogoś innego. Tak jak jednak powiedziała Acari, podejrzewam, że odstawienie teatrzyku odbicia Galaapira z więzienia mogłoby przynieść niezły skutek i w końcu wygadałby się z posiadanych informacji. Przy stanie jego głowy, byłoby to możliwe małym kosztem, tak przypuszczam. Wcale nie musielibyśmy się bawić w wyciąganie go z więzienia na jego oczach, ot wystarczyłoby, by w swojej celi usłyszał wyjący alarm w placówce więziennej i strażników krzyczących, że są atakowani i, że będą gazować teraz cele gazem paraliżującym, dla zachowania bezpieczeństwa. Takiego, obezwładnionego Rodianina wywozimy z zakładu, razem ze mną i Acari (nawet jako potencjalnego szpiega Dynastii, bo tak ją postrzega Galaapir) i budzimy gdzieś na bezdrożach i sprzedajemy historyjkę, że komandosi sektora, wyswobodzili nas z niewoli, a których rolę mogliby odegrać trzej, ocaleni więźniowie, na czele z Hainesem Dursanem, bo w końcu kilka razy zaznaczyli, że chętnie nam pomogą. W takich "bezpiecznych" warunkach, Rodianin mógłby się wygadać z ważnych informacji, a może nawet zaprowadziłby nas do kolejnej ciupy korporacyjnych na Hakassi, gdyby nasi "komandosi" zasugerowali mu, że oni go tylko mieli wyciągnąć z pierdla i nie wiedzą gdzie dalej powinni go transportować i to już jego działka, by wskazać im gdzie lecieć dalej, bo dostali minimum danych, na wypadek, gdyby zostali schwytani tam w więzieniu i mieli zostać potem przesłuchani? Luźno rzucam pomysł jak mogłoby to wyglądać i jeśli ktoś chciałby się przyłączyć do główkowania i go zmodyfikować, lub wyjść z czymś kompletnie nowym, to jesteśmy otwarci na sugestie!


4. Autor raportu: Adept Nuru'acari'uminatta i Magnus Valador
Obrazek
Awatar użytkownika
Orn Radama
Padawan
Posty: 159
Rejestracja: 05 kwie 2021, 23:36

Re: Sprawozdania

Post autor: Orn Radama »

Losy ofiar Thona: ludzi i budynku

1. Data, godzina zdarzenia: 29.10.22, 16:00-20:00 (wizyta żołnierza) | 04.11.22, 21:00-2:00 (rozpad bazy i wyprawa do Birell)

2. Opis wydarzenia:

Poniższy raport to kompilacja trzech ostatnich transmisji z garścią poprawek, kto je odsłuchał, ten nie musi włączać na nowo.

Ofiary Thona – pacjenci
Przybył do nas z wielkimi obawami pilot z załogi obozu (a teraz szpitali dedykowanych w terenie) Pułkownika Kraalanipa i Sierżanta Brada Vosha, aby zacząć odbiór sprzętu z naszego hangarowego szpitala polowego dla ofiar Ducha Jeziora a także do stopniowego zamykania tej sprawy, zajęliśmy się tematem z Rycerzem Zoshem i Padawanem Noamem.

Dyskusje i omawianie losów były gigantyczne, ja przedstawiam skrócone statystyki, twarde dane, reszta to wiele godzin bardzo trudnych tematów.

Statystyki:

Ilość potwierdzonych ofiar*
Domniemana realna liczba ofiar
Ilość potwierdzonych zmarłych przy "drugim ataku"**
Ilość ofiar, które wyemigrowały
Ilość zaginionych, prawdop. martwych
Ilość osób zmarłych w trakcie przetrzymywania***
Finalna ilość pacjentów podczas "Bitwy o Ducha"
Zmarli podczas operacji oczyszczania
3151
~5000
908
626
609
27
981
39

* - Dotyczy tylko regularnych ofiar, nie umierających prosto w jeziorze, lub niewykrytych opętanych, którzy przyszli do nas ze świata na wolności. Zweryfikowałem dane rządu i dostarczam poniżej, wszystko się zgadza.
** - W czasie gdy po pierwszym ataku bezpośrednim Ducha, pacjenci lądowali w długotrwałym skrajnym osłabieniu, a przy drugim "zdalnym" poprzez pozostawione cząsteczki umierali
*** - Wliczając porwanych i zabitych przez Azatu

Moja autorska lista wszystkich ofiar, podsumowanie: Finalnie, oto obecne statystyki z przebiegu prac, znowu postarałem się o czytelną tabelkę.
Ocalali
Odesłani na „kwarantannę”
Pod dalszą obserwacją
Uwięzieni na zawsze
942
109
582
251


Spośród 251 uwięzionych na stałe ofiar u których potwierdzono za duże szczątki wiedzy z „opętania”, na neurochirurgię pomysłu Padawana Magnusa zgodziło się 198 osób.




Stan budynku:
Przy tej wizycie, na której konsultowaliśmy decyzje co do pacjentów, wyszło, że w trakcie załadowywania ostatnich wzięli wtedy też większość med-droidów, w dzikiej pogoni i wycieńczeniu nikt nawet nie zauważył. Zabrali prawie cały sprzęt, w tym wszystkie łóżka, ale zostawili specjalne podgrzewane koce i sporą część z tych rezerw leków z opracowanych przez naszych Jedi (głównie Mistrzyni Elia, Padawan Arelle, trochę Rycerz Alora, odrobinę paru innych gości), że w razie potrzeby starczy nawet na 20 osób. Ale cały transport obył się z ogromnymi problemami i trzeba było to wywozić naokoło poprzez bramę hangaru, bo dojście do hangaru jest niemożliwe przez to co dzieje się z podziemiami. Kulisy koszmarnych przygód z transportem raczej nikogo nie ciekawią, więc skupię się na problematycznej kwestii rozwałki podziemi, którą potem badaliśmy z Padawanem Halsethem detaliczniej, a wcześniej z Rycerzem Zoshem i Padawanem Noamem.

Obecność Thona, który siedzi obok drzwi od "sali AI" i niedaleko od serwerowni całkowicie zniszczyła konstrukcję. Siadła tam wszelka elektronika, podłoga się rozsypała, elementy konstrukcyjne zaczęły się sypać. Podłoga na parterze bezpośrednio nad tamtymi strefami jest zagrożona zawaleniem. Cały korytarz aż do windy jest zajęty przez anomalie, jest jak wyrwany z rzeczywistości, jakby wszystkie normalne parametry fizyczne i wszelkie energie po prostu gdzieś zniknęły. Nie ma tam ciepła, z każdym kolejnym krokiem w głąb wydaje się że się przechodzi w skali paru centymetrów z poziomu chłodu, do ostrego zimna, do ziąbu jak z bieguna po próżnię. Wszystko wygląda jak powykrzywiane, połamane. Nawet wzrok tam zawodzi, ciężko się rozglądać, wszystko jest jakieś mgliste, w większości widać ciemność. I co najbardziej chore, nie ma tam nawet dźwięku. Nie umiem opisać jak się tam potwornie czułem. Padawan Noam trafił tam na sekundę i ledwo go wyrwaliśmy z Rycerzem Zoshem. To było najbardziej przerażające uczucie świata, nawet będąc na krawędzi tego czegoś... nigdy w życiu się tak nie bałem. Nawet kolor, jakby koloru tam nie było.

NIGDY POD ŻADNYM POZOREM NIE SCHODŹCIE NA DÓŁ, CHYBA ŻE CHCECIE ZDECHNĄĆ. Sam pobyt tam MORDUJE. To nie jest nawet NASZ NORMALNY ŚWIAT. To jakaś pier***na wyrwa w czasoprzestrzeni, nie wiem! Nie umiem nawet opisać połowy tego, mimo pomocy Padawana Halsetha z nagrywaniem...

Badania kawałków materii z stamtąd sugerują, że to coś jakby atomy rozpadały się na cząstki subatomowe (proton, neutron, elektron), a te cząstki rozpadały się dalej, ale bez żadnych reakcji łańcuchowych czy wybuchów atomowych.

Pociecha jest taka, że brama reaktora jest gigantyczna, niezwykle silna i dobrze się trzyma. Prędzej cały parter się zarwie, niż to coś dotrze do reaktora. Gorzej, że Pitek siedzi w środku reaktora. Nie ma mowy by stamtąd wyszedł, umrze w drodze z reaktora do windy. Padawan Magnus ma taki plan, żeby posłać na dół skrzynię z programowanym botem w środku szczelnej skrzyni (skrzynia pancerna, ołów, tytan, durastal) do zabrania Pitka ze sobą do środka.

Destrukcja pogarsza się każdego dnia. Krótko po tym, co tu opisałem, kawał podłogi zarwał się przed celami i zbrojownią, na szczęście Uczeń Fell i Adept Cryxen zdołali mnie uratować przed wpadnięciem tam i pewną śmiercią. Tak jak wcześniej nagrywałem, to co tam jest na dole... nie, nawet nie chcę o tym myśleć drugi raz...

Na szczęście podłoga cel i zbrojowni jest wiele, wiele bardziej wytrzymała i tam zarwie się w ostatniej kolejności, ale ze stabilnością budynku coraz gorzej. Postaraliśmy się to załatać z użyciem gruzów wieży. Będziemy musieli chyba cały czas to robić, by budowla wytrzymała, najgorzej będzie z głównymi częściami szkieletu budowli, jak to się zarwie, to koniec. To tak w dużym skrócie, bo to był syf i horror na długi czas.

Problematyczne zakupy:
Finalnie w temacie… najgorsza sprawa… bo dotyczy niewinnych ofiar, a nie ryzykanckich Jedi, my braliśmy to na siebie… mniejsza, eh… ja i Cryxen polecieliśmy na szybkości do miasta Birell po dodatkowe materiały. Ominę historię całkiem fajnej wycieczki bo nic nie zmienia w przyszłych sprawach. To co zmienia, to że... Jakiś samobójca wrzeszczący o zemście z Bonadan zdetonował jakiś syf pod parkingiem. Jedna osoba nie żyje, 3 ranne. Cryxen w szpitalu w śpiączce, ale ma z nim być wszystko okej. Zamachowiec miał przy sobie więcej niż jedną bombę, po ogłuszeniu przez patrol wojskowy rozpruło go na kawałki. Na szczęście to były materiały bardzo niskiego kalibru, wojsko szczelnie kontroluje orbitę i poważniejsze rzeczy nie powinny się być przeszmuglowane. Ten atak był strasznie dziwny, bo... skoro na Bonadan nikt nawet nic nie wie, to kto niby by odstawił samobójczy zamach bombowy w jakiejś niby zemście? Do tego jak na kogoś, kto miał umiejętności i zasoby, by wyłapać śmigacz z bazy i nas namierzyć... to nieudolny zamach. Cryxen przeżył, a nie powinien. Coś tu ŚMIERDZI…

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (dzięki dla Noama za pomoc z przepisaniem tego na bardziej polski i z montażem)

4. Autor raportu: Padawan Orn Radama
Awatar użytkownika
Alora Valo
Rycerz Jedi
Posty: 941
Rejestracja: 23 gru 2016, 17:21
Nick gracza: Oem

Re: Sprawozdania

Post autor: Alora Valo »

Kredyty

1. Data, godzina zdarzenia: 22.10.22, 20:00-01:00

2. Opis wydarzenia:

Spotkanie odbyło się w okazałym pałacu gubernatorskim w stolicy. Chwilę przed udało się nam zdobyć od ministra Savila Duna i ministra Vim-Ha większość z informacji, które jeszcze były niewiadomą. Głównie te dotyczące tego, w jakim stanie zadłużenia znajduje się aktualnie Hakassi, na co może, a na co nie może sobie pozwolić w sprawie zaciągnięcia kolejnego kredytu. Rozmowa na balkonie pokoju konferencyjnego nie zajęła przesadnie długo, a po tej nadszedł już czas na rozpoczęcie rozmów. W tych bezpośrednio uczestniczyłam razem z Uczniem Mohrganem oraz ministrem Vim-Ha, natomiast Mistrzyni Vile nasłuchiwała wszystkiego z pałacowego balkonu, posiadając stały kontakt z nami.

Reprezentantem Koros, Skarbu Cestarstwa okazała się Lotara Eudoxia, absolwentka Uniwersytetu Kard Korosjanskich Gildii Górniczej. Niedługo po przedstawieniu się przez nas, oraz rozpoczęciu opisywania naszej sprawy do rozmowy dołączyła kolejna osoba. Haydim Rutherford - doradca Cesarza i przewodniczący Biura Cesarskiego. Pomiędzy dwójką w moment można było wyczuć ukrywane pomiędzy etykietą spięcia, a tego był to dopiero początek.

Kwestia racjonalności i zdobycie poparcia ze strony reprezentantów Koros dla naszego pomysłu nie okazało się tutaj największą górą do przeskoczenia. Wszelkie wątpliwości i pytania spotykały się z odpowiednio przedstawionymi odpowiedziami ze strony wpierw Ucznia Mohrgana, później też mojej, w której to przyznam, bardzo sprawnie udało nam się obronić projekt filtracji zbiorników wodnych na światach skażonych przez tkanki Yuuzhan Vong podczas inwazji. Chociaż nie należy również zapomnieć o niemałym wkładzie Mistrzyni Vile, jak i samego ministra. Największe zdziwienie spotkało nas w momencie, gdy już owe poparcie otrzymaliśmy i nadszedł czas finalizacji.

Absolwentka Uniwersytetu Kard Korosjanskich Gildii Górniczej po podsumowaniu i wyrażeniu aprobaty dla naszego wniosku o kredyt przedstawiła ostatni punkt, ostatnie wymaganie ze strony Skarbu Cesarstwa. Warunkiem do otrzymania kredytu miało być podpisanie przez Jedi umowy, która miałaby zakazywać wszelkiej działalności politycznej Zakonu na terenie Koros. Wszystkim nam w moment podniosły się brwi, dosłownie, czy w przenośni. W moment jasnym okazało się, jak napięte są stosunki pomiędzy Cesarzem i Gildią Górniczą, w walkach o władzę i wpływy. Każdemu z nich wiadome najpewniej były nasze wcześniejsze ustalenia i plany względem wyjazdu na Koros i wymiany z Cesarzem. Gildii Górniczej zdecydowanie nie na rękę była nasza obecność, albo po raczej po prostu się jej obawiali. Gildia Górnicza od bardzo dawna pełni na dworze cesarskim rolę wpływowych doradców i wizja pojawiania się nowych, z zewnątrz, zwłaszcza przychylnych potencjalnie Cesarzowi - nie była tożsama z ich planami.

Więcej niż druga połowa negocjacji odnosiła się właśnie ostatniego punktu. Tutaj, za podpowiedzią Mistrzyni Vile jasno, ale też z zachowaniem ostrożności i grzeczności powiedziane zostało, że nie możemy przystać na takie warunki, gdyż sprzeczne były one z już wcześniej zawartym kontraktem z samym Cesarzem. Po naszej stronie, lecz równie ostrożnie stawał również przedstawiciel Cesarza. Reprezentantka Skarbu Cesarstwa jednak była bardzo zaciekła w próbach przeforsowania na nas jakichkolwiek ograniczeń na terenie Koros Major. Pojawiało się w trakcie rozmów co najmniej kilka wersji potencjalnych sprostowań do ostatniego wymagania, gdzie większość z naszej, czy przedstawionej przez Rutherforda strony zawierała dopisek… który sparafrazuję: “[...] chyba, że sprzeczne byłoby to z wolą Cesarza”. Przy tym napomknę, że wciąż, ani tam, ani wcześniej, ani w przyszłości nie mieliśmy, nie mamy ani nie powinniśmy pozwolić zostać narzędziem politycznym ani Cesarza, ani Gildii. Byliśmy z tym otwarci, ale tutaj pewna jestem, że łatwo się mówi. Gdy już przeniesiemy się na Koros… lawirowanie między wszystkimi stronami, polityką, Cesarzem i Gildią, pozostanie jakkolwiek względnie neutralnym…. Zdecydowanie nie będzie proste.

Po długich rozmowach, dyskusjach między nami, a nimi, czy między samymi reprezentantami z Koros… Jasno zostało stwierdzone ostatecznie, że kwestia tego ostatniego zapisu, jego kompatybilności z wcześniej zawartymi kontraktami z Cesarzem to już powinna być kwestia wewnętrzna między Cesarzem, a Gildią, czy innymi stronami. Hakassi otrzymało aprobatę reprezentantów względem otrzymania kredytu, którego to oprocentowanie Lotara Eudoxia estymowała na pięć procent. Z wcześniejszych już rozmów można wywnioskować, że nie jest tragiczne. Gdzieś pomiędzy 4% - akceptowalne, a 8% - złodziejskie, wiele bliżej jednak tego w mniemaniu ministra Duna akceptowalnego.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Alora Valo
Obrazek
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Gra tajemnic
Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 15.11.22 21:00 - 1:00, oraz 22.11.22 21:00 - 1:00

2. Opis wydarzenia:

Wyruszyliśmy do Aresztu Śledczego w Regionie III, aby wyciągnąć wszelkie możliwe informacje z tego ścierwa Galaapira, co nie udało się za pierwszym razem, gdy odwiedziłem go z Acari, gdyż nie chciał podzielić się bardziej cennymi informacjami w celi, będąc przekonanym, że jest podsłuchiwany i skrupulatnie obserwowany, w czym oczywiście miał racje. W wyniku tej sytuacji zrodził się pomysł, aby dokonać zaaranżowanej ucieczki z więzienia i wyciągnąć Galaapira na zewnątrz, o czym dokładniej możecie przeczytać w naszym wspólnym raporcie z Acari - "Wyprawa do więzienia regionu III - Paranoiczny Rodianin".

Stanęło więc, że do aresztu wybierze się najpewniej Uczennica Saarai, Padawan Letvaine, oraz ja. Spakowaliśmy co trzeba, wsadziliśmy shebs do EV-1 i wyruszyliśmy w drogę, aby ograć Galaapira w partii sabacca. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że podejrzenie, że ten rodiański śmieć nas znał, było jak najbardziej słusznym założeniem. Jednak nim przejdziemy do sedna, to kilka słów wprowadzenia odnośnie tego co działo się w areszcie.
Jak zawsze musieliśmy wpierw udać się do przestrzeni powietrznej Regionu III, a dopiero tam poprosić o koordynaty Aresztu Śledczego, by dostać w swoje łapy więźnia. Na miejscu przywitał nas oczywiście dojmujący ziąb, który trudno było przegonić z ciała, nawet będąc ubranym w mój grubszy strój cywilny. Jeden z żołnierzy przeprowadził nas przez dziedziniec, gdzie moi pozostali towarzysze mieli okazję bliżej zapoznać się z architekturą i naturą tego kompleksu, by finalnie wkroczyć na windę, która prowadziła do tak złożonego systemu podziemnych korytarzy i pomieszczeń, że nawet z niekiepską pamięcią, wydaje mi się, że miałbym spore problemy, by trafić znów samodzielnie na powierzchnię. W środku, oprócz obsługi bloku więziennego, napotkaliśmy także Lexa Hartana, którego dokładny stopień nie jest mi znany (propos dobrej pamięci, tak?). Z tą dwójką mieliśmy szansę przedstawić plan działania i dopieścić pewne szczegóły, aby scenka wyszła jak najbardziej naturalnie. To co miałem w głowie, to przekonanie Galaapira, że wciąż należę do jego ekipy, poprzez wrzucenie mnie do środka celi na przeciw niego, tuż przed tym jak poproszeni żołnierze zaczęliby bić na alarm, ogłaszając naruszenie bezpieczeństwa budynku i przy takiej scenie przeprowadzić zagazowanie jego celi, skąd zabralibyśmy go na pustkowia, wypożyczając przy tym pilota i prom Lambdy, które są znacznie mniej typowe i rozpoznawalne, niż chociażby nasze EV-1. Tanna, ani Halseth nie mieli większych obiekcji, czy dodatkowych uwag do mego planu, prócz obmyślenia dobrego powodu dla którego miałbym zostać uratowany z więzienia wraz z Galaapirem, służąc za mięśniaka w trakcie walki. Bez więc dalszego przedłużania, przystąpiliśmy do akcji i udaliśmy się lambdą z nieprzytomnym Rodianinem na odległe tereny Regionu III, gdzie mroźne temperatury nie doskwierały aż tak, choć wciąż dłuższe przebywanie na zewnątrz kończyło się dreszczami i lekkimi przemrożeniami.

Po dotarciu na miejsce wywlekliśmy Galaapira na pokryty śniegiem piach, gdzie zaczynał powoli dochodzić do siebie. My w tym czasie zaczęliśmy wchodzić w swoje role; Tanna i Halseth będący tym co pozostało z odsieczy Sektora Korporacyjnego, chcącego uratować swojego taktyka, a ja będący ich niedoszłym wykidajło, który też został pochwycony i wrzucony wcześniej do celi wraz z Galaapirem, ale załapałem się na uwolnienie, gdyż mogłem okazać się pomocny w czasie walk ze strażnikami. Rozmowa przebiegała raczej dość przewidywalnie, Galaapir mimo uszkodzeń nerwowych od ćpania, nie był upośledzony i tak jak chociażby Halseth raczej nie wydawał mu się podejrzany, tak Tanna, skrywająca swoją tożsamość pod maską pożyczoną od Fella, wymagała z jego strony weryfikacji, czy nie jest szpiegiem rządu, lub Jedi. Nie jestem pewien co nasza trenerka uczyniła, jaką zapewne iluzją spławiła Galaapira, ale przez pewien czas miałem wrażenie, że zwróci obiad, przez to co ujrzał pod hełmem Tanny. Przynajmniej do tej chwili wszystko szło dobrze. Schody, a raczej nasz zły wybór został dokonany, gdy wróciliśmy na pokład lambdy, gdzie zaczęliśmy rozmawiać z Galaapirem o dalszym posunięciu. W skrócie, przekonaliśmy go, że my dalej nie wiemy gdzie powinniśmy się udać, gdyż naszą robotą było wyciągnięcie go z pierdla i na tym koniec, bo gdybyśmy zostali złapani, to podczas przesłuchania nie mielibyśmy cennych informacji do zdradzenia. Galaapir się zgodził i poprosił o komunikator, by mógł się skontaktować z stacjonującymi gdzieś jego współziomkami, by zgarnęli nas dalej swoim promem, gdyż jak sam mówił lamba jest na pewno już namierzana przez rządzących i zaraz będziemy mieli na łbie całą armię Hakassi.
Galaapir rzekł również, że podbiegnie jako pierwszy do promu, by dać znać, że my jesteśmy swoi i hehe nie żadni szpiedzy, ani nic takiego. Tu skrywa się sedno naszej porażki. Nikt z nas na to nie zareagował, ani nie próbował powstrzymać Galaapira, nawet jeśli twierdzi, ze był przygotowany na taką ewentualność. Co z tego, że czuliśmy, że coś może być na rzeczy, jeśli żadne z nas nie podjęło w tym kierunku kroków. Moja charyzma, a raczej jej brak z wartością ujemną nie zdałaby się na nic, a w duchu miałem nadzieję, że Galaapir nam jednak zaufa i zabierze do kryjówki swoich ludzi... Cóż, nadzieja matką głupich, tak?

Krótko po tym, gdy pozwoliliśmy Galaapirowi dotrzeć do promu jego ludzi, którzy po niego przylecieli, rozpoczęło się piekło. Najpierw w naszą stronę posłane zostały rakiety, a na reakcję mieliśmy dosłownie sekundę lub dwie. Największe znaczenie miał fakt użycia przez Tanny Mocy, by zepchnąć nadlatujące pociski z ich trajektorii. Potem nie jestem pewien, co dokładnie się wydarzyło, sam zareagowałem po prostu instynktownie, rzucając się jak najdalej na lewo w piach, co sprawiło, że uniknąłem eksplozji i dotarł do mnie tylko żar wybuchu. Mój kompan Halseth nie miał tyle szczęścia i przez zamieszanie, pech, czy fierfek wie co jeszcze, podczas swojego uniku wskoczył wprost w zniesione przez Tanne ładunki, co sprawiło, że z początku wyglądało, że został rozerwany na strzępy, gdy jego prawa noga poszybowała na wiele metrów do góry. Walka rozpoczęła się na dobre, z początku myślałem, że Halseth po prostu zginął, gdy zniknął w ogniu eksplozji. Mojemu piekielnemu implantowi we łbie to wystarczyło, by zacząć stymulować najbardziej agresywne emocje, choć wciąż zachowywałem kontrolę nad swoim ciałem i myślami, ale na pewno nie nad jadaczką, wykrzykując co raz to większe profanacje językowe. Z rampy promu wytoczone zostały wieżyczki, które otworzyły do nas ogień. Tanna doskoczyła do nich, by je unieszkodliwić, a ja w tym czasie udałem się na tyły pojazdu, by spróbować uszkodzić jego silniki i uniemożliwić start. Halseth został zabrany z pola bitwy przez pilota wojskowego, który dostarczył nas na miejsce swą lambdą, a który też do tej pory ukrywał się w ładowni, gdy daliśmy mu znać, że Galaapir się obudził i wchodzi znów na jej pokład z nami. Mimo naszych starań na kilka podejść, od uszkadzania podwozia przeze mnie (do czego mój miecz świetlny nie nadawał się zbytnio), po przebicie szyby kokpitu przez Tanne... nie udało nam się, a w końcu Galaapir wysłał przeciw nam swoich ludzi, jednego najemnika i... coś. Obaj wyskoczyli przez rampę i związali nas walką.

Tu będę się streszczać i opiszę jedynie to co najważniejsze, a z czym możemy mieć znów do czynienia. Jeden z walczących był Kaleeshem, uzbrojonym od stóp do głów w ekwipunek, który sprawia Jedi największy problem. Cholerne ścierwo miało wysokiej jakości karabinek soniczny, prócz granatów i plecaka rakietowego. Widać więc było, ze dobrze się przygotowali do walki z nami i oręż został wymierzony typowo przeciw Jedi, szczególnie to działko soniczne i plecak rakietowy, by pozostać poza naszym zasięgiem. Drugi jednak przeciwnik był w moim odczuciu znacznie ciekawszy, nie to żeby pierwszy najemnik mnie jakoś znudził, nie w tym rzecz, po prostu on był czymś powiedzmy prawdopodobnym, spodziewanym, podczas gdy drugi atakujący był zagadką od początku. Przede wszystkim miał na sobie pancerz, którego nigdy na oczy nie widziałem, ale to tam pół chu... pół-biedy. To ścierwo miało najprawdziwszy amphistaff! Trenerka Saarai potwierdziła to poza wszelkie wątpliwości, ten człek posługiwał się bronią Vongów! W tym samym czasie Galaapir wydarł się tryumfalnie, że poznał "kolosa" od samego początku, bo widział na kamerach w naszej placówce, jak walczyłem z tymi nieszczęśnikami, którym korporacyjne ścierwa wszczepiły implanty.
Walka była cholernie ciężka, gdyż prowadziliśmy ją na płaskim terenie, bez praktycznie żadnych osłon i będąc wycieńczonymi przez bliskość Thona, co upośledzało nasze zdolności w Mocy i prędkość reagowania na zagrożenie, czy nawet złapania oddechu. Najpierw rozwaliliśmy to ścierwo z amphistaffem, którego wpierw zraniła Tanna, potem ja, a na końcu moja trenerka go dostatecznie dobiła, przepoławiając na pół. Szkoda, nawet wielka szkoda, ale to w pełni zrozumiałe, że w trakcie walki na śmierć i życie, trudno zachować odpowiednią kontrolę nad ostrzem, by tylko zranić, a nie zabić przeciwnika. Drugi zbir korporacyjnych był znacznie bardziej problematyczny od strony pochwycenia, pierwszy zaś był bardzo sprawny i zadał nam spore rany, gdy Kaleesh służył jako wsparcie. Jego broń soniczna potrafiła wytrącić moją obronę jednym strzałem, a ogromna, otwarta przestrzeń, gwarantowały, że na swoim plecaku rakietowym był praktycznie nie do pochwycenia. Ja nie miałem żadnego uzbrojenia, a Tanna posiadała zaledwie pistolet blasterowy, który zdaje się nie był ciężkim wariantem.
Poprzez komunikator poprosiłem o wsparcie pułkownika Azabe, który gdy tylko doprecyzowałem, że chodzi mi o zrzut zaopatrzenia, gdzie mógłbym znaleźć lekki karabinek blasterowy, karabin wyborowy, lub kuszę, od razu zapewnił, że pomoc jest w drodze i musimy wytrzymać pięć minut nim ta dotrze. Tak też się stało. Gdy tylko dozbroiłem się w karabin wyborowy, zabawa dobiegła końca i to my mieliśmy przewagę. Gdy najemnik był skupiony na Tannie, trafiłem go po raz pierwszy, co nie wystarczyło, by powalić go ostatecznie i znów wzbił się w powietrze, jednak przy mojej dość precyzyjnej obsłudze dezintegratora kilka chwil później trafiłem go ponownie, ale i tym razem, to nie wystarczyło, by wyłączyć Kaleesha z walki na dobre. Gdy wstał po raz trzeci, zmienił taktykę i skupił się na mnie, by uniemożliwić mi oddanie strzału. Mimo odniesienia przeze mnie poważnej rany torsu, w odwecie najemnika, zebrałem w sobie dość sił, by oddać kolejny strzał, gdy ten jeszcze był w powietrzu i przelatywał nad moją głową. To chyba sprawiło, że stracił kontrolę nad swoim plecakiem rakietowym, gdyż rąbnął z impetem o piach, będąc niezdolnym do dalszej walki, dając nam zwycięstwo, które wiele nasz kosztowało...

Zabraliśmy z pola bitwy co się tylko dało. Ich uzbrojenie, ciało tajemniczego przeciwnika z vongijską biotechnologią, oraz jego amphistaff, który znajduje się pod opieką Tanny. Ja zataszczyłem jeszcze rannego, ale przytomnego Kaleesha na lambdę, którą przysłał po nas potem pułkownik Azabe. Kościogłowy próbował ze mną pogadać, ale nie porozumiewał się w basicu, tylko w jakimś swoim narzeczu, którego nie pojmowałem. Od czasu do czasu jednak wykonywał w moim kierunku ordynarne gesty, których znaczenie rozumiałem akurat doskonale. Gdy tylko zebraliśmy się do kupy, zostaliśmy zabrani do Aresztu Śledczego, gdzie już tylko ja miałem siłę na rozmowę i dzięki czemu udało mi się chociażby dowiedzieć, że Halseth był w stanie ciężkim, ale stabilnym i dzięki przewiezieniu do szpitala, jego życiu nic nie zagraża. W barakach dano mi również okazję się ponownie opatrzeć, oraz zamienić dwa słowa z Azabe i Lexem, z którymi ustaliłem, że Kaleesh pozostanie na razie w ich zakładzie, jako świadek do przesłuchania gdzie postarają się wyleczyć go z poniesionych ran i zorganizują kogoś, kto posłuży za tłumacza, gdy przyjdzie pora wyciągnięcia z niego informacji. Poprosiłem ich też o prześledzenie manufaktury uzbrojenia, którym się posługiwał. Ja zaś z Tanną wracam do placówki z ciałem "czegoś", oraz sztywnym amphistaffem, którego wedle wszelkich przesłanek może najlepiej zrozumieć, oraz pomóc, Mistrzyni Vile. Wiemy, że ta istota stanowi ogromne zagrożenie, ale nie chciałem byśmy zostawili za sobą choćby najmniejszą poszlakę, stąd nalegałem, by Uczennica Saarai spróbowała zająć się zwierzęciem, do czasu naszego dotarcia do placówki.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

W głowie teraz siedzi mi tylko myśl rozeznania się z czym mieliśmy tak naprawdę do czynienia. To "coś" nawet przy powierzchownych oględzinach miało na sobie znamiona operacji i eksperymentów medycznych, czy właściwie rzezi medycznych. Gdy tylko przestaną trząść mi się ręce, zabieram się do badania tego truchła, by jak najmocniej uchylić rąbka tajemnicy, co Sektor Korporacyjny przygotował do walki z nami i jakim cudem ich poplecznik był w stanie posługiwać się amphistaffem!
Galaapir wspominał coś też, że prowadzą nową operację na Korelii, która miałaby nam zrobić niezły smród poprzez podszywanie się kogoś pod Jedi? Trudno jednak powiedzieć, czy to nie była po prostu podpucha z jego strony, ta opowieść, gdyż jak dowiedzieliśmy się potem, od początku wiedział, ze należę do Jedi.

4. Autor raportu: Padawan Magnus Valador
Obrazek
ODPOWIEDZ