Sprawozdania

Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Bastion Jedi

1. Data, godzina zdarzenia:
10.06.22 - narada strategiczna z udziałem Mistyk Vile, Ucznia Mohrgana i Adept Nuru'acari'uminatty
14.06.22 - narada strategiczna z udziałem Padawana Lokena i Adepta Radamy
15.06.22 - minowanie konstrukcji przez Adepta Ioghnisa, przygotowania sprzętu przez Padawana Lokena
16.06.22 - przywóz robotów treningowych przez Adepta Ioghnisa i Adept Nuru'acari'uminattę, zakup sprzętu bojowego przez Mistyk Vile i Ucznia Mohrgana
29.06.22 - konstrukcje strategicznych umocnień przez Ucznia Mohrgana i Adepta Radamę
30.06.22 - narada strategiczna z udziałem Rycerza Teya, Ucznia Mohrgana, Ucznia Glauru i Padawan Alny, zakup lamp
12.07.22 - przygotowanie droidów i sprzętu przez Mistyk Vile

2. Opis wydarzenia:

Błogosławieństwa Bogini plemię Jedi.

Adept Radama zasugerował mi sporządzenie tego raportu, ponieważ jestem silnie zaangażowany w przygotowanie obrony naszej placówki, jak również śledzę na bieżąco poczynania pozostałych członków plemienia Jedi. Na pewno jednak będzie mi brakować części informacji, lub zorientowania w nowych pomysłach plemienia Jedi, stąd proszę potraktować ten raport jako... pewną formę interaktywnego planu dla nas wszystkich. Jeśli cokolwiek, gdziekolwiek w poniższym tekście będzie miało luki, lub zostanie pominięte całkowicie przez mój grzeszny umysł, proszę skontaktować się ze mną poprzez prywatną wiadomość, lub powiedzieć mi przy okazji osobiście, w czasie obchodu placówki Jedi. W ten sposób wydaje mi się, że lepiej skoordynujemy swoje działania i każdy będzie mieć dokument podglądowy z informacją co już zostało zrealizowane i wykonane, a jakie jeszcze zadanie wymaga uwagi. Nie mamy wiele czasu.
Jeśli ktoś wpadnie na nowy pomysł, musi podjąć się realizacji natychmiast. Raport będzie prezentowany w formie wygodnej listy, dla czytelności:
  • Obrona hangaru, Ducha z Jeziora, uzdolnionych Jedi w leczeniu Mocą z Mistrzynią Vile na czele, oraz znajdujących się tam ofiar po transporcie, to dla nas absolutny priorytet. Jeśli rytuał zostanie zakłócony to koniec, z tego powodu każdy z nas mimo obszernego wycieńczenia i ograniczonego kontaktu z Mocą musi dać z siebie wszystko. Nie marnujcie sił na pogoń i nadużywanie technik akrobatycznych, jedynie na samym początku walki będziemy w stanie pokazać pazur plemienia Jedi, dłuższe starcia oznaczają dla nas śmiertelne wycieńczenie, którego nie pozbędziemy się w minutę, czy dwie poprzez medytację i otworzenie się na Moc Bogini. Musimy oszczędzać te siły, które nam wciąż pozostały.
  • W naszym magazynie wciąż pozostają do wykorzystania zarówno martwa zbroja z kraba vonduun, jak i wyściółka. W starciu z opętanymi duchami YVH nie zmienią wiele, jednak mogą w krytycznym momencie zaważyć o czyimś przestrzeleniu na wylot, a dotkliwym oparzeniem tkanek głębokich, ale nadającym się do opatrzenia i udzielenia ratunku medycznego. Osobiście wytypowałem Adepta Orna do ubrania wyściółki vonduun po Edgarze Bisie, musimy zadbać, aby nasze zaangażowane i dające nadzieje młode pokolenie przetrwało to starcie, sami nie mają wielu alternatyw na wyjście cało z teoretycznej wymiany ognia.
  • Połączyłem się z asystentem Gubernatora, panem Rarru i poprosiłem o jeszcze kilka niezbędnych moim zdaniem cudów technologii. Przedstawiłem Panu Rarru swój pomysł, który zrodził się w wyniku burzy mózgów z Adeptem Ornem, o konieczności dostarczenia nam potężnego nadajnika ze zdolnością szyfrowania i kontr-działania zagłuszaniu naszego przeciwnika. Owy nadajnik po dostarczeniu zostanie sprzężony w pełni z naszymi komunikatorami, co pozwoli nam komunikować się i dostosowywać strategię podczas starcia, lub przekazywać raporty z pola walki, nawet w pobliżu opętanych duchów maszyny YVH. Dla mnie jako medyka jest to szczególnie ważne, gdyż pozostanie w stałym kontakcie meldunkowym pozwoli mi z dużą dokładnością odszukiwać rannych Jedi, którym udało się skryć przed spojrzeniem przeciwnika, ale którym nie udało się wycofać do ambulatorium. To też jest dla nas ogromna zaleta, ponieważ pozostaniemy w stałym kontakcie z wybitnym umysłem br... Rycerza Slorkana, który ze względu na swoje wycieńczenie fizyczne pozostanie w ambulatorium jak zakładam, co też jest moją sugestią jako medyka, jednak daleki jestem od śmiałości wydawania rozkazów Rycerzowi. Nadajnik powinien zostać niebawem dostarczony. Błagam Ucznia Glauru, lub Rycerza Slorkana o zajęcie się programowaniem owego urządzenia, by zostało jak najszybciej sprzężone z naszymi komunikatorami, byśmy nie zostali odcięci od kanałów komunikacyjnych w trakcie potyczki o wszystko. - Zrealizowano
  • Muszę też nadmienić z bólem, a o czym przypomniał mi Adept Radama, że podczas batalii prawdopodobnie nie będziemy mogli liczyć na wsparcie Ucznia Glauru, co jest dla nas dużym ciosem. W końcu umysł Ucznia ma dodatkowego lokatora w wyniku porwania przez Umbaran, którzy w ten sposób chcieli upewnić się, że Uczeń Glauru nie zostanie zabity podczas potyczki i zapewne, gdy tylko przystąpią do szturmu na nasze pozycje, Uczeń Glauru zostanie pozbawiony przytomności przez pomiot Yuuzhan, który został wprowadzony do jego organizmu.
  • Dwa gniazda strzelca wyborowego zostały przeze mnie wybrane i przygotowane. Jedno mieści się na szczycie wieży komunikacyjnej, a drugie w pobliżu wodospadu na pobliskiej, małej wysepce. Choć tam trudno mówić o jakichkolwiek dodatkowych przygotowaniach, prócz przykrycia się osłoną z listowia. Na samym zaś szczycie wieży komunikacyjnej została skonstruowana barykada, która z całą pewnością nie będzie stanowić żadnego wyzwania dla opętanych duchów maszyny YVH, ale może dać mi cenne sekundy na wycofanie się, gdy moja pozycja tam zostanie dostrzeżona - Zrealizowano
  • Tak jak planowałem, czas rozdysponować medpakiety. Wedle mojej wiedzy z dostępnych w placówce Jedi, Mistrzyni Vile, Rycerz Tey i ja, znamy się najlepiej na medycynie. Każdy z nas powinien mieć przy sobie trzy medpakiety do opatrywania rannych i jeśli zajdzie konieczność, siebie. W normalnych warunkach nie zawracałbym głowy Mistrzyni Vile przez jej potęgę uzdrowicieli, która nie wymaga opierania się na zawartości medpakietu. Jednak wszyscy wiemy jak bardzo Moc Bogini w nas wygasa, nawet w Mistrzyni Vile. Sądzę więc, że byłoby dobrze, by któraś z osób przebywających w hangarze miała je pod ręką, padło oczywiście na Mistrzynię Vile przez jej medyczną ekspertyzę.
    Dalej pozostaje czcigodny Rycerz Tey, wraz z niegodnym grzesznikiem takim jak ja, zaiste komiczne zestawienie. Możemy więc uznać, że nasza dwójka będzie desygnowanymi medykami na polu bitwy. Zapewniam dać z siebie wszystko w tym aspekcie. Pozostałe 6 medpakietów zostawiam w ambulatorium do dyspozycji i pobrania przez pozostałych członków plemienia Jedi, którzy uznają, że są na tyle pewni swych umiejętności medycznych, by wziąć jeden z medpakietów do samodzielnego opatrywania swych ran. W takim wypadku powstanie jasny priorytet zajmowania się rannymi, co bardzo dobrze wpłynie na nasze tempo walki, gdyby doszło do sytuacji, że musimy wybierać pomiędzy opatrywaniem członka, który ma niewielkie pojęcie medyczne i nie poradzi sobie samodzielnie, a osoby, która dzięki swemu przeszkoleniu będzie w stanie zadbać o swe rany w osłoniętym miejscu, bez konieczności wsparcia medyka polowego. Jeśli kogokolwiek pominąłem w swych rozważaniach medycznych, proszę mi prędko zwrócić uwagę. - Zrealizowano
  • Dzięki staraniu naszych pirotechników, na czele z Adeptem Ioghnisem jak się ku mojemu zdziwieniu okazało w dniu wczorajszym i Padawanem Halsethem wcześniej, placówka została niemalże w pełni zaminowana. Z tego co mi wiadomo Padawan Halseth zaminował odpowiednio podziemia, zaś w dniu wczorajszym mogłem być świadkiem rzetelnej pracy Adepta Ioghnisa, który też po zakończeniu swych starań, przesłał mapę pola minowego do wglądu każdego członka plemienia, za co jesteśmy oczywiście wdzięczni i pozwolę sobie ją zamieścić również w tym wspólnym raporcie. Tak pełna informacja gdzie nasi przeciwnicy napotkają największy opór będzie dla nas bezcenna. Ładunek thorium został również przygotowany i odpowiednio dostosowany do działania przez Adepta Ioghnisa, dzięki naszej wymianie zdań, dowiedziałem się, że owy ładunek zostanie umiejscowiony w szybie windy prowadzącej do podziemi.- Zrealizowano
    Ukryte:
  • Zgodnie z pomysłem Adepta Cryxena, parę dni temu do plemienia Jedi przybył wzmocniony kontener, który następnie został umieszczony w bezpiecznym ambulatorium, które pozostanie głównym schronem. Na tą chwilę jeszcze nasi krabi przyjaciele pozostają na wolności, gdy jednak zbliży się czas naszego sądu, tuż przed transportem ofiar do naszej placówki, należy ostrożnie przetransportować naszych krabich przyjaciół do owego... krabiego zamku. Im więcej chętnych tym lepiej, krabów jest w końcu zatrzęsienie w naszym plemieniu, a nie możemy pominąć żadnego. Proces "przesiedlenia" będzie odbywać się pod czujnym zarządem Neila Valo. - W trakcie realizacji
  • Pan Rarru zapewnił mnie też, że rząd pamięta o naszej prośbie wypożyczenia nam zastępczych maszyn, w postaci TIE-Avengerów, wraz z wspierającą nas eskadrą pilotów wojsk ogrodu Hakassi, o co jako pierwsza zabiegała Mistrzyni Vile. W takim wypadku Acari mogłaby zasiąść za sterami jednej z dostępnych maszyn, jak również każdy z pozostałych pilotów plemienia Jedi, gdyby zaszła taka potrzeba. Zachęcam do tego szczególnie tych członków, którzy nie są przekonani, co do swych zdolności na gruncie przez pogorszony stan zdrowia. Ja osobiście pragnę pozostać na ziemi, by nieść pomoc medyczną, ale będę również gotów wypełniać swe śluby z powietrza gdyby zaszła taka konieczność. - W trakcie realizacji
  • Musimy też moim zdaniem zawczasu przenieść nasze pojazdy daleko od bazy. Zarówno EV-1 jak i śmigacz powietrzny są wciąż narażone na zniszczenie, nawet po przeparkowaniu z głównej płyty lądowiska. Być może warto je przekazać na parking śledczy konstabli w Birell? Moglibyśmy je też schować po prostu w garażu w pobliżu kantyny, byleby nie stały po prostu pod słońcem, bo z całą pewnością ulegną wtedy zniszczeniu, a byłoby naprawdę tragedią utracić drugiego EV-1. Niedawny wpis Acari sugeruje możliwą ewakuację za pomocą Sentinela... osobiście pierwsze słyszę i ta kwestia z pewnością nie dotyczy mojej osoby, gdyż mam zamiar pozostać w murach plemienia Jedi do końca. Mogę się jednak zgodzić, że przypadek Sentinela jest podobny jak naszych pozostałych pojazdów, jeśli pozostawimy go na lądowisku gdzie jest teraz, na pewno ulegnie ponownemu zniszczeniu. Być może należałoby go przenieść i zamaskować na wyspie treningowej, by posłużył jako droga ewakuacji dla naszego młodego pokolenia, przyjaciół plemienia i zwierzęcych kompanów, którzy nie powinni ponosić z nami śmierci? Sugestia do rozpatrzenia z mojej strony, chyba że już decyzja została podjęta, co należy zrobić z Sentinelem, co nie doszło do moich uszu i w takim wypadku proszę o sprostowanie.
    Rycerz Slorkan i Uczeń Mohrgan zdecydowali, że pojazdy zostaną gdzie ustalono. Wnętrze parkingu będzie równie, a nawet bardziej zagrożone niż tereny na zewnątrz, ze względu na zaminowanie i zastawianie pułapek. - Zrealizowano
  • Pan Rarru obiecał nam przekazać przenośne generatory tarcz w ilości nieznanej, po mojej sugestii. Sadzę, że każdy z nas po zapoznaniu się z ich działaniem będzie w stanie zabrać ze sobą przynajmniej jeden taki generator dla ratowania się w beznadziejnej sytuacji i chęci zyskania chwili odpoczynku dla regeneracji sił podczas batalii. Owych generatorów można użyć, by przez jakiś czas zablokować dostęp do pomieszczenia, lub korytarza. Niebawem zostaną dostarczone. - Zrealizowano
  • Wojsko dostarczyło nam już działo, które zostało zamontowane na rogu pokładu lądowiska głównego budynku, w pobliżu zejścia schodami. Z tego co mi wiadomo, kontrola nad owym działem będzie pełniona przez nasze wierne duchy maszyn, SDK. - Zrealizowano
  • Wciąż brakuje nam przede wszystkim granatów odłamkowych, ale i gazowo-dymne są na wyczerpaniu. Te mogą okazać się bardzo przydatne podczas starcia. Postaram się zamówić ich dostawę ze sklepu z uzbrojeniem tak prędko jak to tylko możliwe. Jeśli ktoś wcześniej będzie mieć taką sposobność proszę o wypełnienie tego zadania. Być może ktoś jeszcze przy okazji chciałby zamówić dodatkowy blaster, gdyby przyszło mu walczyć z grzesznikami z krwi i kości na usługach plemienia Czerwonoskórego demona. - Zrealizowano
Dodatkowe informacje naniesione w dniu 18.06.22
  • Do plemienia Jedi z wyspy treningowej zostały sprowadzone droidy treningowe w ilości sztuk 25. Zostaną wyposażone w ostrą amunicję, aby posłużyły za dodatkową linię obrony podczas walki o przyszłość Hakassi i Zakonu Jedi. Ich atutem jest dezaktywacja przy spadku tarcz i udawanie krytycznego uszkodzenia przed wrogiem, co powinno pozwolić tym duchom maszyny na przegrupowanie się do rozstawionych kontenerów ładujących, gdzie droidy będą miały możliwość ponownego uzupełnienia swoich baterii. Ich działanie zostanie sprzężone z oprogramowaniem duchów maszyn SDK, które będą sterować ich działaniem bezpośrednio. - Zrealizowano
  • Mistrzyni Vile zamówiła i sprowadziła dodatkową amunicję dla duchów maszyny SDK, która będzie miała działanie klejące, na wzór wykorzystywanej smoły na prymitywnych światach taki jak mój dom, bądź w antycznych dla galaktyki czasach. Przy trafieniu, to powinno spowolnić opętane duchy maszyny YVH. - Zrealizowano
  • W dyskusji pomiędzy Mistrzynią Vile, Uczniem Mohrganem, a Acari, została podjęta decyzja o obowiązkach ducha maszyny JP, jak i służb porządkowych naszych droidów w czasie batalii. Duch maszyny JP jest zbyt kiepskiej jakości, aby oczekiwać, że wpłynie na przebieg bitwy, poza zastosowaniem go jako jednostki samobójczej. Lepiej jednak wykorzystać jego siłę, aby ten zbierał rannych z pola bitwy i przenosił ich w bezpieczne miejsca, preferowanie do ambulatorium. Zaś służby porządkowe będą kryć się w naszej kantynie i oczekiwać wezwania do gaszenia pożaru, bądź usunięcia gruzowiska. - Zrealizowano
  • Zgodnie z sugestią tej samej trójki Jedi, elementy i części ducha maszyny HD, które są niezbędne do jego odbudowy zostaną przeniesione do ambulatorium, aby owoc wielomiesięcznej pracy i negocjacji z Koros Major przy zdobyciu niezbędnego zestawu części nie poszedł na marne podczas przypadkowego ostrzału. - Zrealizowano
  • Najprawdopodobniej duch maszyny P2-P2 pozostanie z Inkwizytorem Bartem w pomieszczeniu reaktora na dolnych poziomach, by czuwać zarówno nad jego bezpieczeństwem w trakcie walk, jak i stanem technicznym, gdyby doszło do jego krytycznego uszkodzenia, wymagającego natychmiastowych napraw.
Dodatkowe informacje naniesione w dniu 24.06.22
  • Mistrzyni Vile postanowiła, że na podstawie raportu Padawana Letvaine należy odesłać amphistaffy. Młodszy wąż jest spokojny gdy przebywa w torbie, wytresowany do tego przez Rycerza Fenderusa jako ukryta broń. Węże trafią więc do myśliwca Kaana, który zostanie odesłany z bazy na czas operacji; wojsko ma i tak zapewnić myśliwce znacznie wyższej zdatności bojowej, nie mówiąc o wadze tego myśliwca. Informacja przekazana przez Ucznia Mohrgana. - W trakcie realizacji
Dodatkowe informacje naniesione w dniu 01.07.22
  • W oparciu o niedawny wpis siostry Padawanki Rhenawedd, uzupełniam nasz plan działania. Został ustalony pomysł zakupu reflektorów, latarek, źródeł światła maści wszelakiej, gdyż jak celnie zauważono - pewnym jest, że wrogie nam plemię będzie używało symbolu Alpheridies, by zadać rany znajdującemu się pod naszą opieką Duchowi z Jeziora. Należy więc zamówić jak największą ilość owego sprzętu, który zostanie rozstawiony wokół hangaru, aby rozmyć kształt symbolu z Alpheridies, zastosowany przez naszych przeciwników. - Zrealizowano
  • Siostra Padawanka Rhenawedd wpadła też na słuszny pomysł, aby nocować na wyspie treningowej i czuwać, by poplecznicy Czerwonoskórego demona nie zainstalowali tam pułapek, które okażą się zgubą dla niespodziewających się niczego studentów. Siostra Padawanka Rehenawedd przygotowała i zabrała odpowiedni prowiant, by utrzymać swój organizm w dobrej kondycji w tamtym miejscu, wraz ze stosownym uzbrojeniem do protekcji terenu szkoleniowego. - W trakcie realizacji
  • Rzuciłem też okiem raz jeszcze na naszą zbrojownię i moją uwagę przykuło wibroostrze Edgara Bis, które posiada wbudowany moduł maskujący wysokiej klasy. Zdecydowanie plemię Jedi powinno wykorzystać owy atut, bo tak chociażby dla mnie, jako strzelca wyborowego przemieszczającego się po terenie placówki i medyka, zalety zdolności całkowitego maskowania się, mogą ułatwić mi ostrzał naszych wrogów jak również bezpieczne opatrywanie rannych Jedi, by nie przyciągać uwagi naszych przeciwników. Jeśli więc nikt z członków plemienia Jedi o wyższym priorytecie dla planu przetrwania oblężenia i doprowadzenia rytuału do końca, nie zechce wyposażyć się w owe ostrze, zgłaszam się do wykorzystania go podczas oblężenia. - W trakcie realizacji
Dodatkowe informacje naniesione w dniu 08.07.22

Informacja naniesiona na bazie notatek przesłanych przez Adepta Radamę i Ucznia Mohrgana.
  • Uczeń Mohrgan i Adept Radama dokonali dodatkowego opancerzenia ambulatorium. Ściany i sufit zostały dodatkowo zabudowane kolejną warstwą pancernego metalu do zapewnienia większej wytrzymałości na wypadek eksplozji i zawaleń. Komory dekontaminacyjne zostały przez nich przekalibrowane do ewentualnego palenia gruzu. Ich specjalny tryb pozwoli pakować tam gruz, który zostanie spalony, a wygenerowane ciepło wysłane wentylacją na zewnątrz budowli, nawet jeśli wentylacja będzie w większości zapadła. Uczeń Mohrgan i Adept Radama opancerzyli dodatkowo kontener na kraby. - Zrealizowano
  • SDK uprzedzają, że wokół bazy naraz mogą być max 2 mysliwce. Przestrzeń powietrzna nie nadaje się pod więcej, uważają że przy 3 maszynach ryzyko kraksy jest nawet przy manewrach cwiczebnych, bez walki. Nie posyłamy w powietrze więcej, chyba że do ucieczek. Warto zaznaczyć w wypisce strategicznej.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Raz jeszcze tylko przypomnę, jeśli zapomniałem uwzględnić w raporcie którykolwiek ze zrealizowanych już pomysłów, lub nowe strategie działania zostały obmyślone, bardzo proszę o kontakt. Wszelakie nowości oznaczę dodatkowym kolorem, by Jedi zaglądający do raportu mógł na pierwszy rzut oka zobaczyć co zostało dodane od ostatniego razu.

Pozwolę sobie też na stałe pozostawić cytat z wiadomości Ucznia Mohrgana, który opisuje funkcjonalność przełączników aktywujących pole siłowe z pomieszczenia recepcji.
Z Mistrzynią i Rycerz Valo przeprowadziliśmy wczoraj dokładne badania, które pola siłowe gdzie są w bazie i jak się nimi z recepcjo-dyżurki steruje. Powód oczywisty. Prosta lista dla czytelności.

Panel centralny - osłona korytarza wejściowego. Dwa pola po obu wewnętrznej stronie, przy obojgu drzwi. Drzwi do środka (do schodów do kantyny i tak dalej) i drzwi na zewnątrz budynku.
Przełącznik nr. 1 z lewej - pole energetyczne przed drzwiami generatora pola siłowego. (oslona_reaktor)
Przełącznik nr. 2 z lewej - pole przed magazynem.
Przełącznik nr. 3 z lewej - pole przed wieżą komunikacyjno-satelitarną.
Przełącznik nr. 4 z lewej - pole przed bramą parkingu, drzwi do bloku mieszkalnego i drzwi do bloku głównego od strony kwater (tj. oba przejścia na tarasie między budynkami zablokowane).
4. Autor raportu: Padawan Rylanor Loken
Obrazek
Awatar użytkownika
Cryxen
Padawan
Posty: 76
Rejestracja: 31 sty 2022, 21:23

Re: Sprawozdania

Post autor: Cryxen »

Idiotycznych wrzasków skutki tragiczne

1. Data, godzina zdarzenia: 24.06.22, 22:00-1:00

2. Opis wydarzenia:

Nagrywam ten raport najssszybciej jak tylko mogę po kossszmarnym wycieńczeniu… Na miejsssce przybyła dosssstawa ze sssklepu z bronią, z którego czcigodny Padawan Rylanor zamówił zapassy. Towar zamówiono na poblissską wysspę, aby wpływ niessszczęsnego Ducha Podziemi nie oddziaływał na zdrowie załogi.

Dossstawę realizował uzbrojony konwój. Wssszak Hakasssi to w prawie całości pussstka bez cywilizacji, 9 milionów miessszkanców świata zajmuje terytorium raptem kilkussset miassst na ogromnym globie więkssszym niż planety z miliardami narodu. Z tego powodu na rozdrożach zero prawa, a ssskąd mają oni wiedzieć, że dom Jedi nie jessst tylko ssstarym opuszczonym budynkiem i kryjówką narkomanów. Dosstawy w te tereny zawsze tak wyglądają z tych względów, zasssłysszałem.

Po dotarciu na miejsssce śmigaczem AirSweeper powitaliśmy dostawców z konwoju. Wtedy to rozpoczęła się marna scena, którą należy uznać za nasszą własną winę, co po fakcie łatwym ocenić. Reprezentant trójosobowej kadry był pełen napięcia, co my niessłussznie odebraliśmy za zły omen. Podjęliśmy się dialogu z nim, widząc wróżbę problemów, lecz nasssza mowa tylko go przessstrasszyła. Pytanie o sssymptomy dotyku Ducha Podziemi brzmiało dla niego niczym nassstrasszenie, nie lepiej dla załogi w środku maszyny. Odebrał to za pogróżki, a dalsssza weryfikacja dokumentów odbyła się w wielkich nerwach. Nassze osoby miały zezwolenia na ten niebezpieczny towar, lecz na nazwissssko Rycerz Valo. Moglibyśmy pomarzyć o odzysssku zamówienia bez jej obecności, gdyby nie byssstrość Orna Radamy, który przedstawił dowody na jej współlokatorssstwo w nassszym domu. Dzięki temu udało ssię nam odebrać zamówienie.

Adept Radama zamieścił wsszyssstko w wozie i pognał czym prędzej odssstawiać towary do bazy. To wtedy zaczęły się problemy. Adept Radama lekko osłabł, a śmigacz zaczął opadać do wody. Mimo iż cały dzień widziałem, że Adept Radama jessst on ciężko poobijany i przemęczony, i pożarty przez Ducha, i ostatnie dni ssspędził przeforsssowujac się, moja głowa widziała w tym atak. Sssłabość i problemy były oczywisssste, a ja ssspanikowałem i poddałem się lękom, jak niegodny tchórz. Nie ssstałoby się nic poważnego, lekko zachwiało nim w drodze, lecz ja odebrałem te zdarzenia dalece zbyt czarno. Wtem zacząłem krzyczeć, że coś Adepta Radamę opętuje, zacząłem krzyczeć, iż to ci terroryści, którzy napadli Noama Panvo. Moja panika, wrzassski i prośby o pomoc, zwłassszcza miessszane ze ssssłowami o opętaniach i czarnej magii (co później wyjawił mi Adept Radama, ssssłusznie oceniając błędy mych sssłów, sssam nie oceniłbym tego i nie zawarł w raporcie, Mistrzowie drodzy) ssspotkały się z przewidywalną reakcją perssson, które były wojownikami żyjącymi z przewozów w niebezpieczne ziemie bezprawia i przemocy… Zaczęli również się bać, będąc na ziemi, na której może być wszystko. Przywódca grupy konwojowej rozpoczął ku mnie ssstrzelać, ogłuszyć mnie, jako i operator ich ssstatku oddał ssstrzał jonowy w śmigacz Adepta Radamy. Wywiązała się potyczka, której nie chcieliśmy, a ja jessszcze w panice, że to działania wroga, przedłużałem problem. Pocisssk ogłuszający uderzył mnie w nogi, a ja przytomność ssstraciłem, widząc jak ossstrzeliwany Adept Radama wpadł do jeziora. Niessstety zawrócił on mnie ratować, miassst uciekać do bazy, ponosssząc tam ofiarę bohatera… Zważyć trzeba, że winą były tylko moje okrzyki. Wrzessszczałem jak wariat o czarnej magii i terroryssstach, krzycząc że Adept Radama zossstał opętany i trzeba go ratować, pogarszając ssytuację.

Kontynuacja odbyła się poza mymi oczyma. Prom próbował uciekać i nasss porzucić, co byłoby ssszczęśliwym końcem, lecz Adept Radama także popełnił błąd, lecz nie taki jak ja. Wygrzebał się na wybrzeże i biegł w sssstronę grupy essskortowej z mieczem. Podobno mawiał, że to na dowód, iż jest Jedi. Niessstety ssspotkało się to ze złą odpowiedzią. Zossstał postrzelony w głowę, lecz grupa esskortowa miała sumienie nawet do tych, których uznawali za bandytów i rzezimiessszków, broń była wyregulowana na niskie obroty. Miast oderwać głowę, wyłupała oko. Adept Radama zaś znów wpadł do wody, a przerażona grupa essskortowa podjęła się ucieczki.

Gdy się dobudziłem, wydobyłem Adepta Radamę czym prędzej z wody po uprzednim dossstaniu się do naszego śmigacza. Choć mokry i wymagający ossusszenia, to cały. Ocalał także towar. Lecz prawie nie ocalał Adept Radama. Sspędził w wodzie zbyt wiele czasssu. Umierał, issstotnie umierał, wssszak woda wciąż ma w sobie małe cząstki Ducha o znanym złym wpływie. Po tak długim czasssie w wodzie, sssłaby, wcześniej już ranny i dodatkowo przemęczony przeforsssowaniem ran Adept, poczuł tego wpływy. Udało się go jednakże ocalić, albowiem dzięki lekcjom Missstrzyni Elii Vile, wiedział co robić z ofiarami Ducha. Należy podać gigantyczne porcje witamin i glukozy, stymulant, oraz wygrzewać ofiarę. Dociągnąłem go do bunkra aż, gdzie schowałem go obok gorącego generatora pod płassszczem, po czym z lokalnej apteczki zassserwowałem stymulant, lecz źle wbiłem igłę, sssprawiając mu ból kosszmarny. Sssam ledwo przeżyłem dźwiganie takiego ciężaru. Gdy Adept walczył, ja czym prędzej pognałem do śśmigacza, tu znając się na pracy, w przeciwieństwie do igieł i medycyny. Doprowadziłem go do porządku po długiej walce, po czym sszybko zabrałem Adepta Radamę do Domu Jedi. Tam już udało ssię złożyć go do ambulatorium i uzyssskać wsssparcie ssspecjalnych droidów przygotowanych przez wojsko do opieki nad ofiarami Ducha Podziemi/Ducha Jeziora. Chwała im niech będzie.

Przeprassszam.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Cryxen
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Krucjata pokutna

Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 05.07.22, 22:00-1:30

2. Opis wydarzenia:

Błogosławieństwa Bogini plemię Jedi.

Przepraszam za rozbieganie myśli, zazwyczaj moje sprawozdania i informacje są słowem pisanym, ale dziś, ze względu na zmęczenie pozwalam sobie nagrywać raport, przez co czasami podejrzewam, mogę mieć trud w zebraniu myśli.
Podczas wczorajszego treningu, doszło do kolejnej próby ataku, ze strony Czerwonoskórego demona. Udałem się wraz z bratem Padawanem Halsethem na wyspę treningową, abyśmy mogli wspólnie poćwiczyć tor, zaliczający zagadnienia z akrobatyki. Z początku oczywiście, nic nie zakłóciło naszych zmagań, przepływu myśli, poglądów i wymiany taktycznych spostrzeżeń, bo któż mógłby przewidzieć co miało nastąpić za chwilę. W pewnym momencie, usłyszałem jak mowa brata Padawana Halsetha zaczyna się powtarzać, zazębiać. Jak sam miał później rzec w naszej wspólnej obserwacji, słowa nie miały tutaj wielkiego znaczenia, lub właściwie żadnego, a jedynie intencja i emocje jak to zazwyczaj w Mocy Bogini bywa.

Nie minęło wiele czasu od utraty mego kontaktu z bratem Padawanem Halsethem, gdy zobaczyłem go zbliżającego się z mieczem świetlnym w mym kierunku i wrogimi intencjami wymalowanymi na twarzy. Po samych ruchach ciała mogłem stwierdzić, że... nie mam w tej chwili do czynienia z bratem Padawanem Halsethem. Koordynacja jego mięśni, była zaiste zabójcza, ale przywodziła bardziej na myśl zręcznie kontrolowaną lalkę na sznurkach. Prędko począłem się wycofywać, nie chcąc zrobić krzywdy memu towarzyszowi z grupy świątynnej... znaczy treningowej. Nie mogę ukrywać, w pierwszych paru sekundach mój umysł był w rozsypce... bałem się, że znów dojdzie do tragedii przeze mnie... Jednak równie prędko wziąłem się w garść, pamiętając niedawne słowa czcigodnego ducha Padawana Denarska i me własne postanowienie krucjaty pokutnej. Zacząłem się wycofywać w kierunku platformy akrobatycznej gdzie na formacji skalnej pozostawiłem swój karabin wyborowy i lekki karabinek blasterowy. Udało mi się wydłużyć dystans od brata Padawana Halsetha na tyle, by pochwycić lekki karabinek i ustawić tryb ogłuszający. Nasza potyczka była zażarta, a dzięki przewadze blastera na tym etapie szkolenia udało mi się razić Padawana wiązką ogłuszającą dwukrotnie, to jednak nie było wystarczające, a Czerwonoskóry demon dobrze wykorzystywał sprawność fizyczną mego towarzysza. Kierowany chęcią szybkiego zakończenia starcia, wpadłem w potrzask ciasnego pomieszczenia z generatorem i zapasami, gdzie przewaga miecza świetlnego była zbyt wielka, co opętany Padawan Halseth skrzętnie wykorzystał. W dalszym jednak etapie starcia udało mi się znów razić wiązką ogłuszającą jego ciało, w chwili, gdy był zmuszony odpocząć, co finalnie zerwało więź między plugawym duchem Czerwonoskórego demona, a ciałem brata Padawana Halsetha.

Dalej czekał mnie wpierw wypoczynek i oczyszczenie przypalonej rany brzucha, związanie ogłuszonego Padawana Halsetha i przetransportowanie go na pokład pojazdu EV-1, a w końcu zregenerowanie sił, uzupełnienie płynów i środków odżywczych. Zajęło mi to tyle czasu, że Twi'lekański komandos zdążył się ocknąć, toteż po zebraniu reszty uzbrojenia, pobiegłem w stronę EV-1 i zająłem miejsce pilota, by móc porozmawiać z bratem Padawanem Halsethem, który wciąż leżał związany na tylnym miejscu pasażera. Pragnąłem poznać jego perspektywę i obserwacje, które częściowo opisałem wyżej. Wedle zeznań Padawana, jego własne słowa i stojąca za nimi intencja przerodziła się w koszmar i odebrała mu kontrolę nad ciałem. Padawan w chwili utraty kontroli miał wrażenie jakby coś go pożerało od środka i nie pamięta samej walki. Jedynie dał mi dobitnie do zrozumienia, że w chwili osłabienia ciała, gdy raziłem go kolejnymi wiązkami ogłuszającymi, to pozwalało mu wewnętrznie stawiać kolejny krok ku odzyskaniu kontroli. Kumulacja zmęczenia i braku przyzwyczajenia do przebywania w otoczeniu Ducha z Jeziora, w połączeniu z zaciskającą się pętlą Ciemnej Strony, która musiała wedrzeć się do ciała drogiego Padawana wykorzystując nie tyle słowa, co stojące za nimi emocje.
Nie rozwiązując jeszcze Padawana, by nie ryzykować poderżnięcia gardła podczas przelotu pojazdem EV-1, udaliśmy się w podróż powrotną do plemienia Jedi, gdzie na miejscu zdjąłem więzy Padawana i poprowadziłem w stronę wolnej celi, na co twi'lekański komandos przystał bez słowa sprzeciwu. Nie uczyniłem tego z powodu wątpliwości, co do lojalności brata Padawana Halsetha, gdyż to jasne jak gwiazdy Bogini, że nie był sobą. Moje plemię ma jednak doświadczenie w walce z demonami i opętańcami, która to wiedza przekazywana jest z pokolenia na pokolenie i jedna lekcja pozostaje niezmienna... Jeżeli dać okazje demonowi Zaracha splugawić ducha niewinnej istoty, a przez to wpuścić go do naszego świata, to tenże demon nigdy nie przestanie nękać swej ofiary. Nie mam jednak pojęcia, czy owe źródło wiedzy przenosi się w pełni na opętanie przez żywego czarnoksiężnika Zaracha z którym prowadzimy wojnę o ducha pokrzywdzonego Aurożercy. Stąd proszę, aby Jedi, którego rozwój w kontroli Mocy Bogini jest absolutnie wyższy niż mój, wysondował aurę brata Padawana Halsetha, by upewnić się, że nie wyczuje w niej przyczółku wroga, który mógłby spróbować raz jeszcze przejąć umysł Padawana, w chwili gdy ten stałby obok początkujących Adeptów plemienia Jedi, którzy stanowiliby dla umiejętności Padawana niewielkie wyzwanie.

Poza tym jednak... b-brat Padawan Halseth jest zdrów na ciele, n-nie odniósł... Nie odniósł żadnych ran. Jest bezpieczny, nie skrzywdziłem go... Tak, nic Padawanowi nie jest!

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Zwracajmy uwagę na swe zdrowie psychiczne i kondycje ciała, oraz myśli, które karmimy swymi emocjami i intencjami, wybrzmiewającymi w Mocy. Obawiam się, że to może nie być ostatni atak tego typu na nasze plemię. Jestem świadom tego, że trudno mówić o optymizmie w chwili, gdy ma się wrażenie jakby sama Moc Bogini nas opuściła, ale wytrzymajmy jeszcze trochę, nie traćmy ducha i czerpmy radość z udaremnienia kolejnego ataku Czerwonoskórego demona.

4. Autor raportu: Padawan Rylanor Loken
Obrazek
Awatar użytkownika
Fell Mohrgan
Rycerz Jedi
Posty: 275
Rejestracja: 24 kwie 2018, 21:33

Re: Sprawozdania

Post autor: Fell Mohrgan »

Wola Mocy
Etap A - Przeklęty obóz


1. Data, godzina zdarzenia: 13.07.22, 20:10-21:20

2. Opis wydarzenia:

Na start operacji wybraliśmy się z użyciem EV-1 i AirSwipera. Wojsko obawiało się wysyłania pilotów do bazy niepotrzebnie po ostatnich perypetiach. Załogi wojskowe (znów, te z nielicznych wtajemniczonych grup) z trudem dały radę zaminować wybrzeże. Mieliśmy udać się do bazy wojskowej w Regionie I, tam pozostawić im nasze pojazdy i zabrać się z wojskiem do obozu ofiar Aurożercy pod Keratoną. Świetny układ, zabezpieczający te i tak niebojowe pojazdy.

Na miejscu realizowaliśmy plan wzięcia wroga na przeczekanie i skonfundowanie go, bez natychmiastowego działania, zważywszy na to, że na pewno obserwowali obóz i nasze pojawienie (wyczuwalne w Mocy). Spędziliśmy tam czas próbując odzyskać tyle sił ile to tylko możliwe, czerpać z Mocy do granic. Podejrzewam, że nie mogło to być aż tak efektywne, gdy obóz był pełen ofiar Aurożercy, drugiego „brzegu” na połączeniu Thon-ofiary między którymi dzieje się destrukcja Mocy.

W obozie znalazły się wszystkie ofiary. Nie tylko te do tej pory w samym obozie, ale także ci upychani w zakładach psychiatrycznych. Dzięki naszej i rządu pracy ostatnich miesięcy, udało się zapewnić kadrze obozu wielki zapas droidów prowadzących obóz w większości za nich. Ocalała kadra była w jeszcze gorszym stanie psychicznym niż do tej pory. Z każdą naszą wizytą było widać coraz gorsze efekty pobytu z nimi wszystkimi, to i tak cud że ocalała połowa kadry, gdy reszta trafiła sama do szpitali albo na przymusowe urlopy po złamaniu psychicznym. Mieliśmy rozbitą załogę, załogę po cichu ratującą się alkoholem, załogę jawnie ratującą się alkoholem.

Teraz napotkaliśmy jawną degeneradę, z którą nikt się już nie krył. Kto z załogi nie był potrzebny do operacji, chlał i ćpał w najlepsze. Załoga ledwo sobie radziła, panował spory chaos komunikacyjny. Na miejscu spotkaliśmy Ruckusa, asystenta pułkownika Azabe z super-więzienia w Regionie III i byłego lokaja Paquina Deshana, Fioha Honę, którzy doglądali bezpiecznej realizacji i przebiegu procesu. Rząd bał się, czy coś się nie wycieknie, a załoga z super-więzienia miała za zadanie zajmować się obserwacją zachowań ofiar po odesłaniu od nas do regularnego, postawionego na poczekaniu szpitala na ich post-thonową rekonwalescencję. To coś o czym większość powinna już słyszeć - plan od początku był taki, że w naszym szpitalu polowym ofiary są doprowadzane do bezpiecznego ładu i równowagi, a potem trafiają z dala od nas na kontynent do specjalnego szpitala złożonego praktycznie tylko z droidów i bardzo malutkiej garści zaufanych pracowników rządowych (tych kilku, którzy nie pracowali już w "przeklętym obozie"). Pogodziliśmy się z tym, że wszyscy poza najpewniejszymi będą musieli zapewne zostać uwięzieni na zawsze, ale chociaż w godnych warunkach, jak zapewniał Gubernator Connor Saite. Całe autorytarne bagno, w które wdepnęliśmy, było wynikiem właśnie tego, że za wszelką cenę nikt nie mógł poznać prawdy o Aurożercy i "pladze". Żywi świadkowie to coś wykluczonego. Jednocześnie wielu można zaufać, na przykład nasz pilotażowy pacjent Marin Saga z własnej inicjatywy mówił, że pod żadnym pozorem nie wolno tych rzeczy zdradzać i sam zgodził się pracować w specjalnie przygotowanym szpitalu na kontynencie, sprawdzać co z pacjentami pod kątem ich wiedzy o wydarzeniach i możliwości "sprzedania" historii Aurożercy. Liczymy na amnezje pacjentów, wielu z nich nie wiedziało co się działo i nie wiedzieli o żadnych wydarzeniach. Doradziłem, by „amnezjaków” szybko separować, aby nie usłyszeli od innych pacjentów, co się z nimi działo.

Dogadaliśmy plan do końca, w sporym i zrozumiałym chaosie, ustaliliśmy priorytety i przestrzegliśmy się przed tym, jaką katastrofą będzie jeśli choć jeden z więźniów zostanie odesłany do cywilizacji i coś wygada. W międzyczasie załoganci niepotrzebni do „operacji” żegnali nas… bijąc butelkami koreliańskiej gorzały w kadłub statku.

Oto finalny przebieg operacji i zgrupowania.
1. Wszystkie ofiary trafiają na pokład frachtowca Action IV, dosłownie jak towar mięsny. Ja i Rycerz Valo na pokładzie. Piloci frachtowca to załoganci z przeklętego obozu.
2. Mistrzyni Vile i Uczennica Saarai ruszają X-Wingami XJ3 jako eskorta.
3. W międzyczasie do działania dołącza eskadra specjalna IV Bazy Lotniczej pod dowodzeniem kapitana Umry, która towarzyszyła nam na Kalist i w słynnej „Bitwie o Wybrzeże”, lecąca w bardzo rozsianym szyku.
4. Prowadzimy lot wzdłuż baz wojskowych, aby w razie ataku potencjalne posiłki miały blisko. Trasa grupy jest monitorowana.
5. Frachtowiec Action IV trafia nad hangar. Wyładowujemy pacjentów hurtowo. Prowadzimy cały "rytuał", po czym zapewniamy ustabilizowanie pacjentów po największym kryzysie, pakujemy im maksymalne dawki leków i stabilizujemy tak, by bezpiecznie przeżyli dalszą drogę. Dotychczasowy najczęstszy problem był taki, że maksymalne dawki leków ustabilizowywały pacjentów, ale za słabo, i do czasu przyswajalności nowej dawki leków, po prostu by zmarli. Stąd poza pełną terapią na modłę Mistrzyni (klasyka, którą wszyscy już znają) konieczne miało być także monitorowanie, jak wyglądają odczyty życiowe, aby pomóc przełamać ten impas Mocą.
6. Wyleczonych oddajemy grupami do promu Lambda, który pędzi odstawić ich wszystkich szybko do dedykowanego szpitala na kontynencie (inaczej nie przeżyją bez dalszych dawek leków), Lambda wraca, pakujemy następnych. Wszystko taśmówka pod ochroną eskadry TIE Avengerów.

Z takim planem, po kilkudziesięciu godzinach drogi i medytacji w obozie, ruszyliśmy...


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Fell Mohrgan
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 658
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Wola Mocy Etap B - Obrona placówki Horizon

1. Data, godzina zdarzenia: 13.07.22, 21:20 - 23:50

2. Opis wydarzenia: Myślałam, że będzie lżej. Że nasze zadanie będzie proste, że wróg nie zaatakuje wcześniej. Głupia byłam, bo to była na to najlepsza okazja. Najwięksi giganci poza bazą, w której był Thon. Rycerz Ashtar, ja, Rylanor, Ioghnis i Acari zdolni do walki, plus Inkwizytor Bart za zaspawanymi drzwiami broniący reaktora. Miałam nawet w planach lecieć na wyspę treningową, tak, jak zasugerował mi Uczeń Fell. Żeby doglądać, jak oni będą w obozie czy Azatu nie planuje się na niej rozłożyć ze sprzętem, ale odpuściłam ten plan, bo właściwie nie było na to nawet chwili… Skończyłam pakować z Acari kraby, wszystkie zabezpieczenia były gotowe i nagle się zaczęło.

Jednostki SDK zaraportowały nam, że na jeziorze rozpętał się sztorm. Coraz większe fale szturmowały plażę i mury naszej placówki. Widziałam już wcześniej takie przypadki i spodziewałam się, że fala w końcu urośnie do takiego poziomu, że nas zaleje. Zasugerowałam, żeby włączyć pole siłowe bazy, ale słusznie mnie poprawiono, że może to przegrzać reaktor. W międzyczasie Thon przemówił. Mówił, że się boi, że coś lub ktoś jest w jeziorze. Że okropnie się tego boi. I my też się tego baliśmy. Fale szturmowały bazę coraz bardziej, aż w końcu SDK zaraportował nam o czterdziestometrowej fali, która leci prosto na bazę, sięgając nawet szczytu wieży komunikacyjnej. Od razu z Adeptami pobiegłam do części użytkowej bazy, by się schronić. Część mieszkalna z ambulatorium już była uzbrojona, miny były przyszykowane. Chwilę później dołączył do nas Rylanor i ukryliśmy się w zbrojowni, włażąc pod stół. Nie wiedziałam, co w tym czasie działo się z Rycerzem Ashtarem, ale wiedziałam, że jest krucho. W jeziorze w końcu były miny podwodne, które po prostu wybuchały pod wpływem fal, były niszczone. W pewnym momencie, gdy SDK zaraportował nam o tym, że do bazy zbliża się stu metrowa fala, która może zniszczyć prom Sentinel, trzeba było działać. Szybko. Zapytałam Acari czy potrafi pilotować promy i od razu ją tam wysłałam, by zabrała go ponad bazę, by nie dała go uszkodzić. Miała około pięćdziesięciu sekund, by przebiec ze zbrojowni do Sentinela i zabrać go, jak najdalej. Rycerza Ashtara dalej nie było.

Adeptce udało się ochronić prom zanim stu metrowy fala wściekłego żywiołu nas zalała. To ona zniszczyła całą wieżę komunikacyjną i nawet przez moment sforsowała drzwi naszej bazy. Woda wpadła do części użytkowej pod takim ciśnieniem i z taką siłą, że brzmiało to, jak eksplozja. Wyszliśmy ze zbrojowni, każdy z tyloma pudełkami granatów ile mógł udźwignąć, by poszukać Rycerza i na całe szczęście był w kantynie. Mokry od stóp do głowy, ale żywy. Nie mieliśmy dużo czasu na odpoczynek, bo droidy już raportowały lecące rakiety. Rakiety, które uderzały o naszą wyspę, a wychodziły z nich YVH. Desant rakietowy, nie wiem nawet, jak to nazwać, ale nie było czasu na zastanawianie się, ustawianie, trzeba było za wszelką cenę nie dopuścić ich do podziemi. Włączyłam pola siłowe bazy, by choć trochę opóźnić szturm droidów na bazę, ale na niewiele się to zdało. Jeden z SDK padł po krótkiej walce, a ich moc uderzeniowa, arsenał którym dysponują, poradziła sobie bezproblemowo z polami. Wdarli się do bazy i zaczęła się największa bitwa w moim życiu.

Ciasny teren i YVH równa się pewna śmierć, o czym przekonaliśmy się dobitnie. Rzucaliśmy granatami, Rycerz Ashtar próbował ciąć je mieczem, ale było ich po prostu za dużo. Za dużo i były za dobre. Pierwszy desant jeszcze jakoś przeżyliśmy, choć byliśmy z pewnością ranni. Ocalały, drugi z SDK zaraportował nam, że zbliża się drugi, że rakiety już uderzyły. Nie mieliśmy czasu na odpoczynek. W międzyczasie Rylanor opatrywał siebie i Rycerza Ashtara, ale one już wdarły się do bazy. Nie pamiętam dokładnie przebiegu tej bitwy, ale byliśmy wszędzie i nigdzie. Raz na dole w pokoiku do sterowania polami, raz przyskrzynieni w sali konferencyjnej, raz lawirujący między pociskami i wybuchami w kantynie. Istny chaos, ale udawało się. Dobrze czułam się w tej walce, nie obrywałam tak mocno, jak obrywali Rylanor i Rycerz Ashtar. W pewnym momencie jednak nastąpił kryzys. Ioghnisa przyskrzyniły w celach, a mnie, Rylanora i Rycerza w Sali konferencyjnej. Zamontowały zdalne ładunki na drzwiach, byśmy nie mieli jak wyjść. Wiedziałam, że jeśli się nie ruszymy, to Ioghnis zginie, więc trzeba było reagować i..

Rycerz padł pierwszy. Wskoczył w YVH, próbując je pociąć na kawałki, ale było ich za wiele, nie dało się tego zrobić, nie w tak ciasnym terenie. Rzucaliśmy granatami z Rylanorem, ale nie robiły na nich większego wrażenia. Rycerz z odstrzelonym kawałkiem czaszki wylądował pod skrzyniami w kantynie, a droidy szły po nas. Wtedy też wdarły się do Sali konferencyjnej, gdzie walczyliśmy z Rylanorem. Rylanor padł od mojego granata, ale padł też YVH. Niestety poszedł z droidem na miecze, w ciasnym pomieszczeniu, gdy ciskałam granatami ile mogę.. Ale żył. Żył i walczył dalej. Ostatniego YVH dopadliśmy w trójkę i myśleliśmy, że wygraliśmy – ale to było tylko złudne wrażenie. SDK udało się na moment wstrzymać trzeci desant, ale był on nieunikniony. W tym czasie, ranny Rylanor próbował ratować Rycerza Ashtara, a mnie i Ioghnisa czekała walka z kolejnymi YVH.

Zanim zdążyliśmy się przedostać na zewnątrz, drugi z SDK już padł. Za długo wstrzymywał desant, dostał rakietą i rozleciał się na miliony kawałeczków, został po nim tylko pył.. Ale za to Acari udało się zatopić łódź podwodną, która im posłużyła do trzeciego desantu. Wiedziałam jednak, że nawet zatopienie tej łodzi, nawet spuszczenie na nią atomówki nie zatrzyma YVH. Wypłynęły chwilę później, szturmując bazę. Trzy YVH versus ja, Ioghnis i Acari za sterami Sentinela. Taktykę miałam dość prostą – odciągałam je jak najbardziej od bazy, starając się wystawiać je Acari, jak na tacy. Ioghnis w tym czasie bronił wejścia ze swoją wyrzutnią rakiet. Ja skakałam, biegałam, lawirowałam między pociskami. Kryłam się za budynkiem generatora tarcz, za magazynem, rzucając zaczepnie jakieś granaty. Jeden z nich padł od działek Sentinela, Acari zrobiła świetną robotę, ale została jeszcze dwójka.. W pewnym momencie zauważyłam okazję, jak skupili się na Ioghnisie. Rzuciłam dwa granaty, które posłały zdezorientowanego YVH na glebę i doskoczyłam do niego, tnąc mieczem. Padł. Drugi z nich niewiele później przegrał walkę na rakiety z Ioghnisem i myślałam, że możemy już świętować. W międzyczasie odezwał się Mistrz Bart, który powiedział nam, z czym się mierzył w reaktorze. Walczył z jakimś yuuzhańskim odpowiednikiem rancora, który ział ogniem. Stracił swój miecz w trakcie i musiał używać osłon reaktora, jako broni obuchowej.. Wzmacniać Mocą swoje pięści, by łamać temu czemuś kości… Ale udało mu się. Był ciężko ranny, ale żywy. Reaktor jednak był tak uszkodzony, że trzeba było wyłączyć wszystkie pola siłowe, bo mógł wybuchnąć. Byłam ranna, Ioghnis jeszcze bardziej, ale ciągle zdolna do walki. Krew lała mi się z brzucha i z ręki, ale pod wpływem adrenaliny nawet tego nie czułam. Nie miałam nawet kiedy się opatrzeć, bo trzeba było, jak najszybciej przenieść Rycerza Ashtara do zbiornika kolto, żeby mógł przeżyć. Życie uratował mu Denarsk Okka’rin.

Pewnie was nie zdziwię, jak powiem, że znowu nie było nawet na to czasu. Usłyszeliśmy kroki w bazie i wiedzieliśmy, że nie miał nas już kto powiadomić o kolejnym desancie. Acari z Sentinela nie widziała nic, poza ogromną chmurą promieniowania… A na nas, znikąd wyskoczyli jacyś kultyści z wibroostrzami. Dosłownie zmaterializowali się przed nami i od razu przypuścili atak. Padliśmy w sekundę, Ioghnis i Rylanor bez ręki, a ja z rozoranym brzuchem przez klingę. Wiedziałam, że to teraz tylko moja walka. Ja sama, ciężko ranna na trzech facetów z mieczami, którzy dość wysoko skakali. Na poziomie myślę końca szkolenia Adepta albo początku Padawana. Udało mi się przedrzeć z parteru na najwyższe piętro i jakoś wcisnąć przycisk otworzenia drzwi, by wybiec z bazy, unikając przy tym cięć mieczy. Wiedziałam, że nie mogę przegrać tej walki, bo nie ma już kto jej za nas wygrać. Acari była w Sentinelu, to była moja okazja – krzyczałam przez komunikator, żeby do nich waliła czym tylko może, a ja starałam się przeżyć. Dobyłam kuszy i zaczęłam do nich strzelać podczas skakania, podczas wykorzystywania swoich umiejętności w trzystu procentach. Trafiałam ich regularnie, wiedziałam, że mam przewagę. Że Jedi na moim poziomie z tak potężną bronią, jak kusza, jest w stanie tego dokonać. I się udało. Acari zdjęła jednego z nich po długiej walce, a ja zajęłam się pozostałą dwójką, która w końcu padła.

Adeptka wróciła do bazy i pomogła mi opatrywać rannych. Sama przyznam, że zgłupiałam w tamtym momencie, a wiedzę medyczną mam żadną.. Próbowałam ratować Rylanora, którego ramię skauteryzował JP-02, psikając hiposprejem po jego odciętej ręce. Był w stanie stabilnym, ale serce łomotało mu tak, jakby zaraz miało wybuchnąć. Ioghnis chwilę później stracił przytomność, ale zajęła się nim Acari. Na nasze szczęście, w końcu do bazy dotarła Mistrzyni, Tanna i eskadra z czwartej bazy lotniczej. Pomogli nam z rannymi. Pod hangar podleciał Action IV, z którego wysiadł Fell i Rycerz Alora. Ja i Acari zasiadłyśmy w XJ3, by obserwować całą okolicę zza sterów myśliwców. Byłam zbyt ranna, by walczyć na lądzie, a to była jedyna szansa, bym mogła się przydać. Cały horror jednak miał się dopiero zacząć...

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Rhenawedd Alna
Obrazek
Awatar użytkownika
Alora Valo
Rycerz Jedi
Posty: 941
Rejestracja: 23 gru 2016, 17:21
Nick gracza: Oem

Re: Sprawozdania

Post autor: Alora Valo »

Wola Mocy Etap C - Oczyszczenie

1. Data, godzina zdarzenia: 13.07.22, 23:50-01:30

2. Opis wydarzenia:

Dostaliśmy komunikat, że prowadzone przez Mistrzynię Vile i Uczeń Saarai myśliwce opuściły konwój, ruszyły na przód w stronę bazy. Naszemu frachtowcowi dotarcie na miejsce zajęło kolejne kilkanaście minut. Zawisnął nad wlotem do hangaru. Wtedy jeszcze nie spodziewałam się skali pożogi, która spotkała bazę podczas naszej nieobecności.

Jako pierwsi z Uczniem Mohrganem zostaliśmy opuszczeni na hangarową rampę. Dopiero podczas wolnego opadania dostrzegłam, że wielka część bazy zdaje się ruiną. Drzewa płonęły, malująca się w odległości wieża komunikacyjna znajdowała się w tak tragicznym stanie, jakby dzieliły ją chwile od zawalenia się pod własnym ciężarem. Na dole dowiedzieliśmy się, że mimo to, chociaż ciężko ranni, to nikt nie zginął. Szybko jednak okazało się coś wiele bardziej niespodziewanego. W boju, pod ostrzałem YVH, łodzi podwodnych, rakiet, czy czego co tam jeszcze… padli nasi wieloletni, wierni obrońcy. SDK-00 i SDK-01. Nikt nie wiedział, czy coś z nich przetrwało, czy przetrwały rdzenie. Nie mieliśmy jednak czasu szukać. Po tej bitwie przyszedł czas na nas, na nasze zadanie.

Mistrzyni ruszyła po Thona, a droidy medyczne zaczęły zbierać się wokół dziesiątek przygotowanych łóżek. W moment, gdy Aurożerca pojawił się w hangarze, z frachtowca zaczęły dosłownie spływać niczym z wodospadu ofiary, spuszczane repulsorowo z wiszącego nad rampą pojazdu. Kilku ofiarom pomogłam przedostać się do środka sama, ale szybko zdałam sobie sprawę, że Mohrgan tu wystarczy, nawet gdy chodziło tutaj o prawie tysiąc dusz. Zwłaszcza, gdy dostrzegłam jak działa Thon. Jego awatar przekształcał się w chorą i abstrakcyjną masę, która zdawała się wpływać w ofiarę. Wyglądało to… źle, bardzo źle, jeśli spojrzeć na to z zewnątrz. To było jednak to, czego potrzebowaliśmy. Thon przesiąkając w ten sposób przez ofiary, wyciągał z nich cząstki siebie, które zamieniały i jego i ich życie przez ostatnie lata w dosłowne piekło. Co jeszcze mnie zadziwiło, to szybkość, z jaką był w stanie przeprowadzać ten proces. W moment musieliśmy, wraz z Mistrzynią i Uczeń Saarai przejść do naszej części zadania.

Droidy działały bardzo sprawnie w tym procesie. Podłączały ofiary po oczyszczeniu do przygotowanych wcześniej aparatur medycznych, które pomagały określić nam jednostki wymagające naszego wsparcia. Jeszcze sprawniej działał Fell Mohrgan, który w pojedynkę, zabiegany, przemieszczał kolejnych pacjentów z rampy do łóżek, z łóżek do oczekującej na nich Lambdy, która to po wypełnieniu zabierała wycieńczonych biedaków do szpitali. Tak ciągle, przez… Kilka godzin. Nie wiem jak długo, łatwo stracić było rachubę czasu. Wciąż tam i z powrotem, tam i z powrotem.

Naszym zaś zadaniem było wspieranie ofiar, których stan nie był możliwy do ustabilizowania przez konwencjonalne środki, których przygotowano naprawdę sporo. Prawdą było to, o czym pisano we wcześniejszych raportach. Do wsparcia takich ofiar wcale nie potrzeba było wiele. Lekkie dotknięcie, udzielenie stosunkowo niewielkiej ilości swojej własnej energii pozwalały już na wstępne ustabilizowanie ich, czy raczej zatrzymanie włączonej przez Thona autodestrukcji ich organizmów. Dalej medycyna była w stanie utrzymać ich przy życiu dość długo, by mogli trafić do normalnego szpitala. W próżni proces nie był wymagający. Wymagającym było powtórzenie go setki razy. Gdy już po kilku dziesiątym przypadku zaczynasz czuć, że powoli opuszczają cię siły. Wykorzystywałam każdy możliwy moment na chwilę odpoczynku, regeneracji. Chociaż Thon sprawiał, że otaczająca nasz wszędzie moc była niczym smoła, aniżeli życiodajny strumień. Moc wciąż wokół nas była, wciąż można było jej sięgnąć. Domyślam się, że zarówno Uczeń Saarai, jak i Mistrzyni również na swój sposób musiały się regenerować. Ich było po prostu zbyt wielu. Chociaż dzielą nas różnice w zasobności, to te najpewniej regulowały się same, gdy przykładem, Mistrzyni w ostatecznym rozrachunku pomogła połowie, gdy reszta przypadła mi i Tannie. Niczym w fabryce, od pacjenta, do pacjenta. Manufaktura stabilizacji życia.

W końcu, po tych godzinach - udało się. O dziwo, bez niespodzianek. Chociaż wszyscy, bez wyjątku byliśmy zmęczeni, to wszystko poszło niebywale sprawnie. Nie zaatakowali nas. Przyszła chwila triumfu. Dla nas, dla Thona, który to… zmienił się. Stał się bardziej wyrazisty. Nie wydawał się zjadać, wciągać już wszystkiego. Mocy wokół siebie. Z chaotycznej, niezrozumiałej czarnej dziury w astralnej przestrzeni stał się… wciąż czarną, ale nie dziurą, w znaczeniu astronomicznym. Jego obecność była wiele bardziej stabilna, przynajmniej w porównaniu do wcześniejszych Thona standardów.

Chwila triumfu była tylko chwilą. Kilka minut, nim frachtowiec i lambdy odleciały, przybyli spodziewani goście. Azatu wraz z grupą Umbaran.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Alora Valo
Obrazek
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2639
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Sprawozdania

Post autor: Elia »

Wola Mocy Etap D - Ostateczne starcie

1. Data, godzina zdarzenia: 13.07.22, 01:30-04:00

2. Opis wydarzenia:

Pojawienie się Azatu było nieuniknione. Czekał do samego końca procesu uzdrawiania, do momentu, w którym powinniśmy być już kompletnie wyczerpani.

Pierwsza odczuła jego obecność Tanna, kiedy zaatakował jej umysł. Tanna potrafi się bronić, uczyłam ją tego, ale tu nie miała szans, Azatu już raz sforsował wszystkie jej bariery i teraz wykorzystał to w pełni. Wrzaski Tanny rozniosły się po całym hangarze, nie tak inne od wrzasków pacjentów, z których ostatni opuścili już naszą bazę.

Zaraz potem zaczęliśmy otrzymywać powiadomienia od wsparcia lotniczego. Nad naszą bazą rozpętała się prawdziwa nawałnica, obejmująca w ogromnym tempie całe jezioro. Usłyszeliśmy pierwsze uderzenia gromów. Raporty pilotów donosiły o błyskawicach trafiających konkretne cele – burza nie mogła być czymś naturalnym, była atakiem przez pogodę, była formą odcięcia nas, odizolowania na czas ostatecznego starcia. Fell nakazał im wszystkim odwrót, nie mogli nam pomóc, mogli tu wyłącznie zginąć.

Azatu wkroczył w towarzystwie trzech Umbaran uzbrojonych w kusze. Wszyscy byli tu z własnej woli, na przekór prośbom Azatu, zdecydowani walczyć za niego do końca – tak, jak my zdecydowani byliśmy walczyć za Thona, teraz znieruchomiałego, przerażonego, niezdolnego do najmniejszego działania. Hangar zalało światło reflektorów, środek zapobiegawczy przeciw wyświetleniu znaku kontrolującego Thona.

Rozmowa przed walką była intensywna, graliśmy odkrytymi kartami. Azatu mówił o świecie bez Mocy, odrębnym od naszego świata, który chce stworzyć dla siebie i swoich – takim, w którym nikt skrzywdzony przez Moc nie cierpiałby, nie byłby skazańcem. Świat ten miał się znaleźć wewnątrz Thona po tym, jak Thon rozrósłby się po wchłonięciu dostatecznej ilości energii. Rozumiałam to, Fell to rozumiał – ale nie mogliśmy do tego dopuścić, nie takim kosztem, jakiego wymagały metody Azatu. Fell dzielnie rozmawiał z nimi, w niezwykle elokwentny sposób wyrażając wszystko, co myśleliśmy. Nikt nie chciał tego starcia. Nikt nie chciał więcej bólu i cierpienia, nikt nie chciał krzywdzić drugiej strony, bo rozumieliśmy jej pobudki. I szanowaliśmy je. To była najbardziej kuriozalna, najbardziej tragiczna i, mimo wszystko, najbardziej wzruszająca rozmowa przed nieuniknioną walką. To, co powiedział mój Uczeń, wbiło mi się w głowę tak dobrze, że mogę przytoczyć niemal słowo w słowo: „Co więc przed nami, Azatu? Walka Jedi i Sitha, którzy wcale nie chcą się bić i mordować, którzy rozumieją się nawzajem? Epokowa walka Jedi i Sitha na ogłuszającą broń?”

Niezależnie od wszystkiego, starcie musiało się odbyć. Starcie właściwie już trwało, kiedy moja Uczennica wiła się i krzyczała w agonii w tle naszej rozmowy. Więc zaczęliśmy.

Moim celem był wyłącznie Azatu, który miał tu wyraźną przewagę. Byłam słabsza od niego pod każdym względem. Ogień krzyżowy nie pozwalał odpocząć, Azatu walczył zbyt sprawnie, bym mogła pokonać go szybko. Słyszałam krzyki Alory i Fella, czułam przypalenia na własnym ciele, które musiały także wydusić ze mnie krzyk. Wszystko działo się niezwykle szybko. Kątem oka wiedziałam, jak ogłuszające ostrze Alory sięga jednego z Umbaran, a ten pada na ziemię w drgawkach. A potem wydarzyło się coś niespodziewanego – potężny, pełen przerażenia i bólu krzyk Azatu. Uwolniona Moc cisnęła mną jak kukłą, gruchnęłam o ścianę. Azatu krzyczał – ale nie krzyczał z powodu własnych ran. Drugi z Umbaran został postrzelony i padł na ziemię, musiał oberwać rykoszetującym boltem. Sith ruszył mu na pomoc.

To był moment na oddech – nikt nie chciał dobijać rannych, nie po to tu byliśmy. Alora używała wyłącznie trybu ogłuszającego, ja nie walczyłam z Umbaranami wcale. Azatu odciągnął przyjaciół na bok, a ja wysłałam MD, do tej pory ukrytego pod moją szatą, by zajął się rannymi. A potem wróciliśmy do walki – bo choć dla każdego z nas to starcie z minuty na minutę stawało się coraz gorsze, nikt nie chciał się wycofać, odpuścić. Nikt nie mógł. Staliśmy za naszymi ideami, zdecydowani bronić ich do końca.

Kolejne rany. Fell pada, pada Alora. Oboje wstają. Mój miecz sięga ramienia Azatu, to za mało, Sith nie przerywa walki. Tańczy między nami, zadając kolejne rany. Ostrze przesuwa się w poprzek mojej piersi, zostawiając dymiącą, ziejącą ranę. Azatu nie dobija, nie próbuje krzywdzić nas bardziej, niż musi. I wciąż w tym wygrywa, mimo tak ostrożnej taktyki. Pustka, która zalewa nasze zmysły i odbiera siły, jednoczesne wspiera jego. On czuje się tu doskonale – i widać to, w każdym kroku, każdym wymierzonym cięciu. W każdym gwałtownym wyrzucie Mocy, który posyła nas na ziemię.

Ból zalewa mnie – i wiem, że to już jest ten moment, moment ostatecznego przesilenia, kiedy wolno mi ruszyć po wszystkie zasoby, sięgnąć Mocy. I robię to. Kolejne blokady pękają. Człowiek potrafi postawić sobie tyle blokad, tyle ograniczeń, wmówić sobie, że są kwestie niemożliwe. Że następny krok na pewno się nie uda. Ale to nie jest prawda. Następny krok ma potencjał być krokiem udanym, ale trzeba go postawić. Trzeba sięgnąć po to, co niemożliwe – przełamywać granice. Także swojego podejścia, swojego myślenia.

Sięgnęłam w moje stare, sprawdzone metody – w moje wnętrze, w determinację pochodzącą ze mnie. Ale sięgnęłam też po coś innego, po poczucie bycia czymś więcej niż ja. Pierwszy raz pozwoliłam sobie myśleć, że to ja jestem Mocą, jestem jej przedłużeniem, jej realizacją, jej wolą. Tak, jak ona jest mną, nierozerwalnie związana z moją esencją, moją tożsamością. To był mój krok w nieznane, krok, który mógł się nie udać – ale udał się doskonale. Bo to wszystko była prawda. Denarsk miał rację. A ja właśnie nauczyłam się czegoś bardzo nowego i bardzo pięknego o sobie i o Mocy.

Kiedy wstaję, razem ze mną wstaje też Alora. Ruszamy do walki. W tym momencie Fell otrzymuje najdotkliwszy cios, jego pozbawione ramienia ciało pada na ziemię. Tnę Azatu przez plecy sekundy potem. Mimo ran, czuję się zaskakująco dobrze i lekko. Mój miecz trafia znów, tym razem w polik, przesuwa się po nim samym czubkiem, zostawiając paskudną ranę. Widzę to z zaskakującą klarownością. Moc wypełnia każdy skrawek mojego ciała, walka staje się łatwiejsza niż kiedykolwiek.

Kolejne krótkie negocjacje, które nic nie zmieniają, może poza zagłuszeniem żalu, złagodzeniem wyrzutów sumienia. Wszyscy będziemy walczyć do końca, który może nadejść w każdej chwili. Nie chcę tego. Mój miecz zabija, mój miecz nie daje szans. Podejmuję najgłupszą decyzję w życiu, wierząc w swoje nowe siły.

Przestaję atakować. Pozwalam, by Alora przejęła ciężar tej walki, by miała szansę zadać decydujący cios ostrzem ogłuszającym. Jestem obok, rozpraszam, stawiam na defensywę, dzielę się Mocą, kiedy tylko mam szansę. Kopniaki, pchnięcia. Wciskanie się między wymieniających się ciosami Alorę i Azatu, kiedy ona traci siły. Walka trwa bardzo długo, a ja naiwnie liczę, że w końcu ostrze Alory przeważy albo przerwiemy z powodu impasu. Ale tak się nie dzieje. Długo mam szczęście, ale Azatu nagle skupia atak na mnie. Defensywa to za mało, obrywam w lewą dłoń, która po prostu odpada. Chwilę po tym Azatu unosi Alorę i ciska nią o ziemię, coś w jej wnętrzu wydaje nieprzyjemny, chrupiący dźwięk. Nie wiem, czy żyje, ale wiem, że to wszystko kompletnie moja wina.

Potem… dzieje się coś niemożliwego. Widzę, jak nieruchomy do tej pory Fell powoli wstaje z martwych. Oczy ma puste. Wszystko… cały wydaje się pusty, a jednocześnie niesamowicie pełny, przepełniony do granic. Rusza na Azatu, nie jestem w stanie mu dorównać, nie mam najmniejszych szans. Fell zasypuje Azatu gradem ciosów. Azatu musi się wycofać. Dołączam, tym razem zdecydowana walczyć u szczytu moich obecnych możliwości, zapobiec większej tragedii. Fell krzyczy coś do mnie, ale to nie ma znaczenia. Liczy się usunąć zagrożenie, natychmiast.

Trafiamy oboje w protetyczną nogę Azatu. Nasze miecze krzyżują się, metal spada na ziemię z hukiem, potem osuwa się reszta Azatu, a za nim my, kompletnie wycieńczeni. To, co wypełniało Fella, uchodzi nagle, zostawiając go znów bez życia.

Ostatnia próba Azatu wygląda jak każda z moich ostatnich, desperackich prób. Jest w tym niezwykle podobny do mnie. Jego gest, zgrzyt metalu nad moją głową, kiedy próbuje ściągnąć na nas coś z sufitu, przygwoździć nas do ziemi. Znam to aż za dobrze. Tyle razy to robiłam. Moc znów pomaga, choć z mojej strony to tylko najprostsza kontra, wyhamowanie energii by nie trafiła tam, gdzie powinna. Ledwo mi się udaje, ale wystarcza. Po tym… to już naprawdę koniec.

Azatu jest wyraźnie zdruzgotany, nie tylko fizycznie. Chciał oddać się w niewolę, ale kazałam mu zabrać swoich ludzi i odejść. Nie wiecie o tym, ale Fell i ja mieliśmy umowę z Edgarem Bis, który został pokonany i podobnie zdruzgotany. Po zakończeniu walki, w razie naszej wygranej, wszyscy razem spróbujemy znaleźć rozwiązanie naszych problemów. Spróbujemy zrobić to bez rozlewu krwi, w zgodzie z Jasną Stroną, z wykorzystaniem inteligencji nas wszystkich, naszej wspólnej wiedzy i naszych zasobów. Potrafiliśmy już zmieniać przeznaczenie, odsuwać to, co było pisane. Zrobimy to znów. Razem. Możecie się z tym nie zgadzać, możecie uważać, że sprawiedliwość powinna zostać wymierzona, ale na to już za późno. Umowa została zawarta.

Niewiele więcej zostało do dodania. Ocalali zajęli się rannymi. Droidy ruszyły na pomoc swoim poległym. Wciąż trwa odgruzowywanie zapadliska po wieży komunikacyjnej, wciąż nie odnaleziono wszystkich szczątków. Wciąż jest nadzieja na odzyskanie rdzeni droidów zniszczonych w walce. Ta bitwa o wiele silniej dotknęła naszych elektronicznych przyjaciół niż nas, żywych. Kiedy nasi ranni są w szpitalach, my, pozostali, powinniśmy solidarnie stanąć przy naszych mechanicznych braciach, udzielić pomocy rannym, odbudować zniszczonych, których rdzenie ocalały i pochować tych, którzy przepadli bezpowrotnie.

Baza to ruiny – z wyłączeniem części z kwaterami i ambulatorium. W magazynie doszło do olbrzymiej eksplozji, kiedy jeden z naszych dzielnych SDK wysadził ładunki, które YVH starały się ominąć.

Wygraliśmy, ale olbrzymim kosztem.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile
Obrazek
Awatar użytkownika
Cryxen
Padawan
Posty: 76
Rejestracja: 31 sty 2022, 21:23

Re: Sprawozdania

Post autor: Cryxen »

Rzeź pod Thallis w Regionie I

1. Data, godzina zdarzenia: 07.07.22, 15:29-19:14; 20:00-21:52

2. Opis wydarzenia:


Ja i Adept Radama zdecydowaliśmy się kontynuować śledztwo w sssprawie zamachu terroryssstycznego na myśliwiec TIE/d Defender. Odssssyłam do poprzednich raportów:
1. Sprawozdanie Padawana Lokena
2. Transmisja Padawana Lokena
3. Transmisja Uczeń Sssaraai

Wiedzieliśmy z Adeptem Radamą, iż krytycznej wagi jessst to śledztwo nie przez to, jak znissszczono dokładnie TIE Defender... i tak nie do odratowania już... a jak wyśledzono przelot Jedi przez tysssiące kilometrów. To przerażające zagrożenie każące pytać, kto jessst bezpieczny. Ufaliśmy że miejssssce publiczne nie będzie miejsssscem otwartego ataku.

Raport będzie przedssstawiał kluczowe wniossski, nie długie dialogi, metody zapoznawania z ossssobami i perssswazji. To były gigantyczne dyssskussssje. Mnóssstwo ciężkiej perssswazji.

Na miejssssce dotarliśmy śmigaczem AirSwiper. Żadne normalne miassssto oczywiście nie oferuje w ssswych ulicach miejsssca dla wielkich myśliwców i promów kosssmicznych. Sssą one za duże. Miejssssce śledztwa: 2 km za miassstem Thallis, Region I, hangar prywatny firmy XYZ. Okolice to jałowa ziemia, zwyczajne, nissko zabudowane miasssto bogate w przemysssł chemiczny i farmaceutyczny widać na horyzoncie. Od hangarów w ssstronę miasta jałowy grunt, ale pojedyncze budowle i przyssstanek dla wahadłowca publicznego między nimi. Od sssstrony hangarów w sssstronę przeciwną od miasssta, pusstkowie. 78 miejssssc pod ziemią na nieduże w większości statki. Bardzo mała obsssada perssonalna. Niewielki ruch klienteli.

Przedsstawiliśmy wydobyte z archiwów potwierdzenia wpłaty i numer karty Padawana Lokena. Przedsstawiliśmy sssię jako wynajęci przez Lokena prywatni detektywi poznający ssssprawę, by nie nękać policji. Po długim oporze właściciel biznessssu zgodził się, by jego pracownik na zmianie wssspółpracował. Oto fakty o budynku:
- Prawo wymaga, by hangar na 50 maszyn kosssmicznych wzwyż miał przynajmniej 2 osssoby na ssstałym monitoringu kamerowym.
- Firma zatrudnia 13 osssssób. Na miejsssscu w jednej chwili sssą najczęściej 4 lub 5.
- Każdy dok ma podssstawowe, elementarne sssskanery na rzeczy niebezpieczne.
- W hangarach przez ossstatnie miessiące nie dochodziło do więksszych incydentów niż czassssem pijani piloci chcący odebrać massszyny, wzywana policja.

W dniu wydarzenia według pracownika, który był sssszczery dzięki temu iż ssstrassszyliśmy, że jeśli nic się nie dowiemy, przyjdzie policja:
- Na miejsssscu było dwóch pracownikach na dyżurze. Pracownik wyznał w sssekrecie z dużym trudem, dzięki perssswazji Orna Radamy, że jego kolega ssspał, bo gdy pracują razem, jeden śpi, drugi pracuje na zmianę.
- Obaj nie pamiętali z tego dnia nic złego i ciekawego.
- Obaj nigdy nie widzieli "Azatu".
- Tego dnia więkssszość doków była wolna.
- Na nagraniach monitoringu widać, że Azatu i Umbaranin przylecieli zwykłym Koro-5 Basic, których na Hakassssi ponoć dziesiątki tysięcy.
- Widać wejście "Azatu" do korytarza głównego. Azatu pojawia ssię potem w doku z TIE Defenderem Jedi. Umbaranin nie wiadomo dokąd ssssię udaje.

W trakcie nassszych rozmów i badań komputer ssssię cyklicznie zacina i zawiesssza. Żaden z nasss nie ma umiejętności, by ssstwierdzić czemu, aż komputer umiera. Pracownik podnosssi, że nagranie mogło być zawirusssowane. My nie rozumiemy czemu i o co może chodzić.

A zaraz potem odkrywamy... nasssz brak talentów informatycznych i niezdolność zbadania wydarzeń mógł nasss zabić. Na miejssssce trafia YVH-1. Dochodzi do nassszej niedossszłej egzekucji. Ratuje nasss Adept Orn Radama, który w ssswym geniussszu bojowym natychmiast podrywa nasss do krycia sssię i do ucieczki. Próbujemy wezwać pomoc, ale nic nie działa. Załoga budynku jest ogłussszana. Adept Orn Radama dba o to, by każdy nasssz ruch był obliczony wyłącznie na ucieczkę i przetrwanie, bez jednego błędu. Ja ssstaram sssię dotrzymać mu kroku. Nie mamy żadnych ssszansss, jesssteśmy mięsssem na rzeź, ale Orn Radama uczony walki o abssssolutne przetrwanie, w której jeden ruch nie tylko "nienassstawiony na ucieczkę", ale niedossstatecznie dossskonały w tym zakressssie to śmierć, utrzymuje nasss przy życiu. Mądrze odciąga YVH od ossstatniego przytomnego pracownika. Planujemy uciec jak najdalej, by jego zakłócacz przesssstał działać i by pracownik wezwał wojsssko, co na pewno zrobi każdy natychmiassst widząc droid-czołg w sswojej firmie. Ocalenie tego jednego człowieka od ogłussszenia prawie nass jednak zabija.

Mimo geniussszu ssstrategicznego Adepta Radamy i krętych korytarzy, które czasssem zawalamy by kupić sssobie czas, jesssteśmy zbyt ssssłabi. Podczasss ucieczki zossstaję trafiony przez YVH-1 i zakopany w płonącej łazience. Adept Orn Radama sssłussznie pozwala mi tam z dymiącym ciałem leżeć i ssskupia się na odciągnięciu YVH od gruzów ze mną w środku, perssspektywą ucieczki.

Ressszty wydarzeń nie widzę. Wojsssko trafia na miejssssce i zabiera mnie ssstamtąd. Dowiaduję się, że pościg Orna Radamy z YVH trwał wybitnie i ponadprzeciętnie długo i geniusssz taktyczny oddalił się tylko na 10 km od hangarów, aby zakłócacz nie działał na hangary, ale by wojsssko miało blisssko pomóc. Walka, a raczej genialnie odwlekana egzekucja bezbronnego Zabraka-bohatera była zbyt zażarta, a Adept ranny i bez ssszans. Wojssko nie miało wyboru, lepiej było ssstrzelać z dział jonowych w nich obu i ryzykować Ornem Radamą, niż dać YVH-1 zabić Zabraka. YVH-1 był sssszrotem, ledwo żywym gruzem ocalałym z bitwy na Kalissst Slorkan-Tey-Bis, a potem kosssmicznej nad Morcanth. Wróg wiedział że na miejssscu jesssteśmy tylko my i wyssłał najssłabsszego. Ssssłusssznie. Sssstrzelał i atakował jak każdy, ledwie miał beznadziejny rozlany pancerz, ale my i tak bez ssszans go skrzywdzić. Wojsssko skończyło jego żywot, ale z trudem, dwa myśliwce TIE nie dawały rady, lecz dwa myśliwce i jeden bombowiec tak.

Uczeń Mohrgan sssię z nami łączy i konsssultuje z Pułkownikiem Azabe ze ssspecjalnych tajnych więzień. Jego ludzie zaczynają brutalne przessłuchania załogi hangaru i uzyssskują pewność, że nikt nie wsssspółpracował z wrogiem... zagadka nierozwiązana...


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Cryxen
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 658
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Vulptereeński dyplomata

1. Data, godzina zdarzenia: 21.07.22; 22:30-01:30

2. Opis wydarzenia:

Wraz z Adeptem Cryxenem znów pracowaliśmy nad odgruzowywaniem rumowiska po wieży, a Uczeń Thang edukował mnie z tematu budowy miecza świetlnego, który musiałam nadrobić. Pomyślałam, że można te dwie rzeczy połączyć, więc w tle dalej pracowałam nad odgruzowaniem. Znalazłam części droidów treningowych - popalonych od działa blasterowego, które dzierżyły YVH. Mango odezwał się po jakimś czasie, dziękując nam za pracę i mówiąc, że mamy postepy w okolicach pięćdziesięciu trzech procent. Fajnie. Idzie to powoli, ale ciągle do przodu i jesteśmy już coraz bliżej, jednak przez prace, w końcu nie wytrzymały opatrunki, nie wytrzymał sprej ochronny i rana mojej nogi po prostu się otworzyła. Czułam, jak coś mi cieknie po udzie, więc wypadało to ogarnąć.

Adept Cryxen wszedł głębiej w rumowisko z odkurzaczem, a ja z Uczniem Thangiem udałam się do ambulatorium, by tam dalej przyswajać wiedzę o mieczu i kryształach. Barabel zmienił mi opatrunek na nodze, a z głośnika holodaty dobiegł głos JP-02. Mieliśmy gościa, ponoć nastawionego agresywnie. Pomyślałam, że przecież mamy mało problemów obecnie.. Thang poszedł go przywitać, ja zaś poszłam do zbrojowni po karabin. Jak się okazało, nie był to żaden wrogo nastawiony jegomość, a vulptereeński dyplomata, pan Ishtik Tornb. Chciał się ukłonić, ale podczas dziwnego.. Tańca, upadł mu pistolet i wystrzelił w pole siłowe bazy. To pokazało nam, w jak tragicznym stanie jest reaktor, ale też cała baza. Pole prawie wysiadło po pojedynczym strzale ze zwykłego pistoletu. Już zapraszaliśmy dyplomatę do środka, gdy na horyzoncie pojawił się śmigacz, który pilotował aqualish. Zaczął się wydzierać, że dyplomatek jest jego i on zgarnie nagrodę. Otworzył ogień, który zdeklasował pole siłowe.

Pan Ishtik się schował, a ja z Thangiem zajęłam się agresorem. Padł szybko od ogłuszających pocisków z mojego karabinu, ale to nie był koniec problemów. Nadchodzili kolejni, więc szybko aqualisha zabraliśmy z mostu, a panu dyplomacie kazaliśmy się schować w budynku. Ktoś ewidentnie na niego polował, bo jednak dyplomata, ktoś ważny, pewnie ma papiery, za które można wyciągnąć sporą sumkę, ta...

Było ich dwóch. Jeden miał plecak rakietowy i karabin, drugi biegł z pistoletem. Tego, który zasuwał na piechotę szybko zdjęłam. Nie spodziewał się mnie w ogóle.. Za to facet z plecakiem dobrze unikał strzałów. Chyba nawet dostał kilka razy, ale to nic nie zmieniło. Poleciał gdzieś za bazę, uciekł nam i zaczęliśmy go szukać.

Uczeń powiedział, żebym broniła dyplomaty, a on zajmie się napastnikiem. Zauważyłam go po chwili poszukiwań, jak skradał się za budynkiem generatora tarcz, Thang o tym wiedział, ale nie wiem co się właściwie potem stało. Obserwowałam budynek generatora, plecami do magazynu. Podeszłam trochę bliżej, do doniczek, widząc wcześniej, że z drugiej strony pobiegł uczeń... A drzwi magazynu nagle się otworzyły. Zupełnie bezdźwięcznie. Myślałam, że to pan dyplomata biegnie nam pomóc, bo bardzo wcześniej chciał, ale nic bardziej mylnego. Facet jakimś cudem się przemknął, bezszelestnie, mimo posiadania takiego arsenału broni przy sobie. Wbiegłam do magazynu od razu, drzwi nawet nie zdążyły się wtedy do końca otworzyć, a facet już trzymał dyplomatę za zakładnika.

Zaraz na miejsce dotarł Thang. Komunikacja zawiodła, bo wybiegł z budynku z bronią, a ja myślałam, że faktycznie zajmie się tym facetem.. Nieważne. Oboje zawiedliśmy w tym momencie. Związałam napastnika jakąś bezsensowną dyskusją o tym, że przecież te papiery nie są nic warte, bo są imienne, nikt tego nie kupi, dając Uczniowi Thangowi trochę czasu. Potem chciałam dyplomatę po prostu wykupić z jego rąk. Byłam padnięta po pracy nad odgruzowaniem, ciągle ranna, wcześniej w podróży po sprzęt wojskowy, ale próbowałam go jakoś zagadywać. No i kupiłam tym wystarczająco dużo czasu. Facet był mocno skołowany, gdy Thang wyrwał mu Mocą karabin z rąk, vulptereen kopnął go w kolano, a ja oddałam kilka strzałów w jego tors.

I w końcu udało nam się dowiedzieć, jaki jest powód wizyty pana dyplomaty. Opowiedział nam historię o tym, jak długo wstrzymywali go na stoczni i wymyślali kolejne historie o tym, że pilot jest chory, że ktoś nie przeszedł testów psychologicznych, że prom coś tam, że jeszcze inne coś tam. W końcu pan Tornb się zdenerwował, bo jego cel podróży, to była właśnie nasza baza. Chciał porozmawiać o obecnej sytuacji politycznej na Hakassi. Tragicznym stan ruchu demokracji na planecie pogwałca ustalenia, które z nimi zawarliśmy, a Hakassi coraz bardziej skłania się w stronę totalitaryzmu, a nie demokracji, co bardzo mu się nie podoba. Działo się tyle naraz w tamtym momencie, że ciężko było się na jednej rzeczy skupić, a pan Ishtik od razu zmienił temat na dalszą część jego podróży do nas, w której dowiedzieliśmy się, że jego pilot, jakiś chiss – typowy, tylko nie inteligentny – wylądował na jakimś bezdrożu i strzelił sobie w głowę. Zupełnie bez powodu. Pan dyplomata musiał poradzić sobie sam, więc zapisał sobie współrzędne jego promu, zdjął z niego śmigacz lądowy i ruszył w kierunku naszej bazy. Szuka pilota, który poleci z nim po jego prom, bo boi się o jego bezpieczeństwo. Jak zdążyliśmy się przekonać, polują na dyplomatę, bo może mieć drogie papiery... A prom cały oblepiony jest oznaczeniami, że to prom dyplomaty. Z oczywistych względów wytypowałam Adeptkę Acari, więc proszę Cię, żebyś się z panem Tornb, jak najszybciej dogadała i pojechała sama, ze względów bezpieczeństwa, na miejsce kraksy i zabrała stamtąd jego prom.

Powiedziałam panu dyplomacie, jak mają się u nas sprawy na ten moment. Dlaczego wszystko jest jedną wielką ruiną, dlaczego wszędzie śmierdzi krwią, dlaczego wszędzie jest taki syf, spalenizna.. I oznajmił, że z chęcią nam pomoże wydobyć nasze droidy i pomóc z naprawami. Był wręcz bardzo szczęśliwy, że może nam pomóc. Do niczego go nie przymuszałam, powiedziałam nawet, że nie śmiałabym go zaciągać do tej pracy, ale bardzo chce pomóc, a rąk do pracy nigdy za wiele. By mógł nam pomóc, musi się jednak wyspać, dobrze wypocząć po przeżyciach całego dnia, więc zaproponowałam mu kajutę na promie sentinel. Najczystsze, najprzyjemniejsze obecnie miejsce. Wszędzie poza promem jest brudno od krwi, potu, nic nie było tknięte od bitwy, więc wybór oczywisty.. Nawet mogłam mu oddać swoją kwaterę, ale syf w niej jest okropny. Zakrwawione, zapocone pościele.. Nie ma co mówić.

W międzyczasie trafiłam jeszcze na Ucznia, który zabierał ciała do cel i natrafił na ciało kultysty w kantynie. Działo się tyle naraz, że nie zauważyłam nawet, kiedy nadawał komunikat o tym. Przejął ode mnie dyplomatę, a ja poszłam do kantyny, by obejrzeć to ciało... Ech. Było już w złym stanie. Martwe od tygodnia, pożarte w połowie przez kraby, bez nóg.. Ale po oględzinach, po zdjęciu maski ujrzałam tragiczną prawdę. To byli Miraluka, których Azatu zabrał z Alpheridies. Zabrał i przerobił na kultystów, którzy mieli nas zabić. Ciało i tak było już zeżarte w połowie przez kraby, więc nie zabierałam im uczty... Wróciłam do śmierdzącej krwią kwatery i zasnęłam w momencie, ze zmęczenia.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Gdy facet z plecakiem rakietowym się skradał, natknął się na biednego Pitka. Brutal odstrzelił mu nogę, wedle tego, co przekazał nam pan Mango. Pitek mimo to pracuje, ale oczywiście sporo wolniej.. Trzeba go zreperować, jak najszybciej.

Główne pole siłowe na moście nie działa. Strzały napastników je przeciążyły, a z panelu poszły iskry.

Tak, jak wspominałam w głównym trzonie, tak wspomnę jeszcze tutaj – Acari, porozmawiaj z panem Tornb, jak najszybciej. Trzeba ten jego prom zabrać do nas albo w jakieś bezpieczne miejsce.

4. Autor raportu: Padawan Rhenawedd Alna
Obrazek
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 658
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Niewinny Rycerz oraz Zew Thona

1. Data, godzina zdarzenia: 08.08.22 21:00 - 01:30

2. Opis wydarzenia:

Wraz z Rycerz Valo i Adeptami Cryxenem oraz Acari, obgadywaliśmy sprawę zbrodni Rycerza Slorkana, a także naszych możliwości w tym temacie. Zdecydowaliśmy się skontaktować z rządem Hakassi, sprawdzając możliwości prawne Sektora Korporacyjnego na Hakassi, a także, by zasięgnąć pomocy u miłościwie nam panującego, gubernatora Connora Saite. Udało nam się ustalić parę rzeczy. Sektor Korporacyjny, hm, jakby to dobrze i bez wulgaryzmów ująć.. Ma mało do gadania w tym sektorze. Nie mają żadnych umów z Hakassi, z Sojuszem. Nie mają żadnej władzy do egzekwowania swojego prawa na tych terenach. Wiele osób nawet nie wie, co to w ogóle jest ten Sektor Korporacyjny. Asystent pana Saite, Calud Rarru, nawet zapomniał, że to istnieje. Tak bardzo nie mają tutaj nic do gadania.

I tak. Doszliśmy do wniosku, że polityczny atak w Hakassi to wektor oczywisty. Będą na pewno próbowali jakoś oczernić Hakassi w oczach galaktyki, za to, że nie ekstradykują zbrodniarza, tylko go bronią. Choć Rycerz, szczerze, jest bohaterem, który uratował niewolników i Hakassi będzie iść w tym kierunku, ale potrzebują oczywiście naszej pomocy ze zdobywaniem dowodów i tak dalej. Każde najście ze strony najemników sektora, ma być po prostu nagrywane. Świadków bohaterstwa Rycerza się sfinguje, gdyż ustaliliśmy, że po prostu nie da się ich odnaleźć. Nawet same władze z tamtej planety nie mają ich danych.

Ustalona wersja wszystkiego jest taka, że "Rycerz Jedi Zosh Slorkan dociera na planetę, na której droidy i zaprzyjaźnieni niewolnicy domagają się wolności w zamian za ocalenie przed yuuzhańska horda. Władze postanawiają przeprowadzić *lobotomie* droidów by zneutralizować obrońców. Rycerz Jedi prowadzi rewolucje przy pomocy droidów, dowodząc wielkiego heroizmu, walcząc o ledwie garstkę niewolników, dowodząc światu, ze dla tuzina niewinnych stanie do walki z całym światem. Sektor Korporacyjny koncentruje się na ucieczce droidów, nie kładąc takiego nacisku na samych niewolników, lecz Rycerz Slorkan ratuje przede wszystkim tenże tuzin zniewolonych. Wraz z armia droidów uciekają z terytorium Sektora Korporacyjnego, aby walczyć dalej o wyzwolenie im podobnych." I najlepsze, że wszystko tak naprawdę pokrywa się z prawdą. To bohater, nie zbrodniarz. Taką historię zaproponował gubernator Connor Saite. Oczywiście bez nacisku tutaj na to, że droidy są na równi z nami, a właśnie na to, że to był zaledwie tuzin niewolników i armia droidów. Niestety, brutalne realia są takie, że ludzie będą wszczynać debilne dyskusje o tym, że przecież droidy są gorsze od ludzi i po co je ratować, jak można kupić nowe.

Nasze zadania tutaj, to głównie próby dowiedzenia się, czy grupę zbiegów z planety, tych bojówkarzy, można jakoś odnaleźć, czy można trafić na ich ślady, a także nagrywania wszelkich incydentów z najemnikami Sektora Korporacyjnego. Nagrania, dowody wysyłamy do asystenta, Caluda Rarru. Pojmanych najemników, jeśli będą stosować siłę wobec nas, unieszkodliwiamy. Ogłuszamy i żywych zawozimy do Pułkownika Azabe, który już zajmie się resztą.

Nawet nie zdążyliśmy się pożegnać z gubernatorem, a już JP zaraportował nam o wylądowaniu na moście A-Winga. Rycerz Alora od razu połączyła kropki i powiedziała, że to na pewno znowu ten gran najemnik, bo wcześniej też przyleciał A-Wingiem. No i nie myliła się. JP zaraportował, że pojazd jest uzbrojony, gran z niego wysiadł i zaczął oddawać strzały w powietrze - pewnie by nas pośpieszyć. Zabrałam karabin i pistolet, który dałam Cryxenowi i wyszliśmy w trójkę przywitać najemnika. Rycerz Alora została z tyłu, by nagrywać cały incydent, a ja wyszłam na wprost facetowi. Za mną szedł Cryxen. I tutaj już zrobiło się bardzo gorąco i niemiło - gran przywitał się ze mną, po czym strzelił w Adepta ze snajperki. Od razu zaczęłam do niego pruć z trybu ogłuszającego, ale on krzyczał, że stop, że ratował mnie tylko, że jakieś dzikie zwierze chciało mnie zabić, że skradało się za mną. Ech. Dobrze wiemy, że to była po prostu zemsta za to, że to ostatnio Cryxen chyba mu coś zrobił. Ale nieważne. Zaczęliśmy rozmawiać po tym, jak schował się w A-Wingu. Wysiadł po moich, hm, rozkazach, że ma wysiąść, rzucić broń i dopiero będziemy gadać. No i tak zrobił.

Odpaliłam dyktafon na holodacie, żeby nagrywać całą rozmowę - i cóż, ta sama śpiewka. Przyleciał po Zosha Slorkana, ma go zabić, bo jest zbrodniarzem wojennym. Przyleciał go rozstrzelać, a jego zwłoki zabrać do swoich pracodawców. Oczywiście mu na to nie pozwoliłam, mówiąc, że Rycerz jest niedostępny. Przekomarzaliśmy się dobre kilka minut, aż w końcu odpuścił, gdy Rycerz Alora włączyła się do rozmowy i chyba z dziesięć razy kazaliśmy mu opuścić teren placówki. Dał nam dwa dni oraz zagroził, że nie chcemy z nimi zadzierać i żebyśmy to dobrze przemyśleli, bo jak wróci za dwa dni i nasze zdanie się nie zmieni, to "nie chcemy wiedzieć, co się stanie". Także trzeba się przygotować, bo z góry mu powiedziałam, żeby się nawet nie łudził. Robak.

Po tym, jak odleciał, poszliśmy do postrzelonego Adepta, którego Rycerz Valo przeniosła jeszcze wcześniej za drzewo. Podniosłam go z ziemi i zabrałam do ambulatorium, by opatrzeć jego rany - przy mądrościach i opowieściach JP, które Adept przeżywał bardzo emocjonalnie. Wiecie, jaki jest JP, a jak Cryxen kocha i szanuje Zakon. Założyłam mu plaster z bactą na poranioną rękę, trochę porozmawialiśmy, aż nagle zdalniaczek MD-01 poinformował nas o ucieczce kiffara z celi. Fierfek.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Od razu tam pobiegłam, zostawiając JP i Adepta w ambulatorium. Wiedziałam, że kiffar jest opętany i może próbować dostać się do Thona, ale to co zobaczyłam, było przerażające i obrzydliwe. Facet najwidoczniej wyrwał się z więzów, a potem własnym ciałem przeforsował pole siłowe. Był cały poparzony, dosłownie. Nosa praktycznie już nie miał, rękę miał tak oparzoną, że nawet nie przypominała kończyny. Cały był w bąblach i ropie, w glutach, w wydzielinie... Wyglądał, jak żywe zwłoki. I gadał, jak zwłoki. Chciał się dostać do Niego, On go nawoływał, wzywał, chciał to zakończyć, chciał zakończyć ten chaos, życie i śmierć. Wiedziałam jednak, że to głupi pomysł, a do odczarowania facet musi być zdrowy. I obiecałam mu, że go odczarujemy, ale musi jeszcze chwilę wytrzymać. Jeszcze trochę. Podniosłam go, jak bale drewna, przerzuciłam przez bark i zaniosłam do ambulatorium. Tam skrępowałam go pasami do łóżka, obmyłam rany, odkaziłam je i założyłam opatrunki. Biedny facet. Jak w miarę wyzdrowieje, to dobrze by było się nim zająć, odprawić rytuał albo w ogóle sprawdzić, o co z nim chodzi.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

- Pan Mango zasugerował, byśmy jak najszybciej spakowali ocalałą połówkę rdzenia SDK i wysłali ją do specjalistów na odzyskiwanie danych, bo przy takim zniszczeniu, może dochodzić do ciągłej eksploatacji i zaników danych, niestety. Im szybciej, tym lepiej. Poprosił również o wysłanie rdzenia L-12, bo istnieje cień szansy, że da się coś z niego odzyskać.
- Baza jest powoli sprzątana przez droidy, kantyna jest w miarę czysta, ale jeszcze przez miesiąc będzie czyszczona przez krabiki z krwi i martwych rzeczy.
- Najważniejsze to zacząć prace nad skanowaniem akwenu w poszukiwaniu rdzenia SDK. Im dłużej zwlekamy, tym gorzej. Trzeba podzwonić po firmach, które zajmują się przeszukiwaniem akwenów i szukaniem pozostałości po statkach Sojuszu, kredyty nie grają roli.
- Krabik Tobołek ma się dobrze, zauważyłam, że nawet opiekuje się krabikiem-inwalidą z ambulatorium. Przyszedł do mnie do łazienki, jak brałam kąpiel i spijał wodę z umywalki, by potem zanieść jej trochę, na szczypcu, dla krabika bez nóżek. Pomyślałam, że dobrze będzie mu sprezentować miseczkę, więc znalazłam odpowiedni kawałek metalu z wykopalisk, dokładnie go wymyłam i zrobiłam z niego prowizoryczną miseczkę z wodą dla krabika bez nóżek.
- Pitek pracuje w magazynie cały czas. Przewala te siedem ton gruzu, mimo braku nogi. Poza Pitkiem, pan Mango również wymaga napraw. Droid RB... Przepraszam, zapomniałam dokładniej nazwy, ale on też wymaga napraw.
- Pamiętajcie, że w świetle obecnych wydarzeń, najemnicy z Sektora Korporacyjnego mogą próbować nas łapać poza bazą i zmuszać do wydania Rycerza Zosha. Uważajcie na to, miejcie oczy szeroko otwarte poza placówką.

4. Autor raportu: Padawan Rhenawedd Alna
Obrazek
Awatar użytkownika
Magnus Valador
Były członek
Posty: 556
Rejestracja: 11 kwie 2017, 20:26
Nick gracza: Zayne

Re: Sprawozdania

Post autor: Magnus Valador »

Na ratunek przyjaciołom!
Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 15.07.22, 19.07.22, 20.07.22, 21.07.22, 22.07.22, 25.07.22

2. Opis wydarzenia:

Witajcie współpracownicy Jedi! Pozwoliłem sobie przejrzeć wpisy dotyczące ostatnich dni, bo też do takich zaledwie mam tylko dostęp i me serce zapragnęło ulżyć w Waszych cierpieniach, spowodowanych ciągłym wysiłkiem i nieustanną pracą poszukiwawczą waszych przyjaciół droidów, z którymi zawiązaliście tak wspaniałe relacje. Z tego właśnie powodu, postanowiłem zebrać państwa dane i podsumować niejako działania wykopaliskowe, w poszukiwaniu pogrzebanych, lub rozczłonkowanych na tą chwilę przyjaciół.
Wszystkie prace jak dobrze rozumiem, rozpoczęły się tuż po zakończeniu batalii w państwa placówce, którą można było łatwo pomylić z jakąś formą katastrofy naturalnej, jak tsunami, tudzież huragan, albo wszystko na raz, biorąc pod uwagę ilość rozrzuconego sprzętu w pobliżu budynków, tudzież wprost w akwen jeziora. Nie mogę zgromadzeniu Jedi w najmniejszym stopniu odmówić zaangażowania i determinacji, z którym mogłem spotkać się w prezentowanych wpisach, co doprowadziło mnie wręcz do wzruszenia i marzenia, by więcej obywateli Sojuszu, stało na straży naszych droidzich towarzyszy niedoli.
Sprawa nie była prosta i pozwolę sobie na opisanie jedynie krótko z jakim dramatem wedle moich oględzin mieliście (posiłkując się wpisem Mistrzyni Vile), drodzy Jedi do czynienia. Wieża komunikacyjna została całkowicie zawalona, grzebiąc wielu wiernych, droidzich towarzyszy Zakonu Jedi, a na dodatek, owe zawalenie sprawiło również, że część tuneli podziemnych również zapadła się, odcinając lojalnych służących Zakonu. Na całe szczęście osoba zwana przez was, Panem Mango, prędko przystąpiła do działania i organizacji pracy pozostałych, w pełni sprawnych droidów, które to polegały na wydobyciu i pełnej segregacji elektroniki, metalowych części, tworzyw sztucznych, wykorzystywanych przy budowie droidów, gruzu, odłamków i wszechobecnego piasku i kurzu, do osobnych worków, celem ułatwienia pracy i ustalania znaczenia poszczególnych części, co było oczywiście niezbędne, gdyż tak jak w przypadku istot organicznych, centrum operacyjnym ciała jest mózg, tak w przypadku droidów można mówić o odpowiedniku w postaci rdzenia, którego nie można zastąpić i jest miejscem w którym z czasem tworzy się osobowość danego droida.
W pierwszych paru dniach od batalii, również wsparcie rządu i wojska Hakassi okazało się bezcenne, gdyż obiecano przekazać dostarczenie niezbędnych sprzętów elektronicznych do poruszania się po głębszych warstwach wykopaliska, wraz z podnośnikami repulsorowymi, które z całą pewnością okażą się niezbędne, przy wywożeniu odłamków i zawalonych elementów z gruzowiska, czy też stelaże, które podtrzymają osłabione ściany, by nie doszło do ponownego zawalenia się. Nie jestem tutaj pewien, czy te dobra już zostały dostarczone, wydaje mi się, że nie i wciąż wyczekiwany jest pilot, który będzie się mógł tym zająć... Ach, biedne droidki, oj biedne droidki...

Dalszy zapis, prowadzony przez Uczennicę Saarai, opisuje pierwszy sukces i nadzieję dla Zakonu Jedi! Wspomina, że Uczennica, przy wsparciu szlachetnego, wspaniałego, wzorowego i niezaprzeczalnie oddanego obrońcy demokracji, Padawana Halsetha, wydobywają spod gruzowiska droidka L-12 i innego droida o całkowicie tajemniczej dla mnie nomenklaturze "Kaanobota". Ten drugi jak sugeruje wpis, został wydobyty w bardzo dobrym stanie, biorąc pod uwagę okoliczności i zgaduję, że będziemy w stanie Waszego towarzysza naprawić na miejscu, a już w szczególności, gdyby udało się odnaleźć dolną część ciała tej istoty, byśmy mogli scalić nieszczęśnika, do czego z radością zgłaszam się, jako wprawny mechanik i technik! Odzyskany fragment rdzenia L-12 proszę bezwzględnie przynieść i przekazać mi w archiwach, nie ma nawet o czym mówić, gdy tylko dostanę najcenniejszy sprzęt, prędko poproszę swych współziomków o zjawienie się w państwa domu i odeskortowanie jestestwa ocalałych droidów na Vulpter, gdzie w naszych rozwiniętych laboratoriach odzyskiwania danych, uczynimy co tylko w naszej mocy, by odbudować osobowość i jestestwo droidzików. Ta sama deklaracja tyczy się oczywiście rdzenia obu droidów SDK, nieważne w jakim stanie pozyskają państwo drugą połówkę rdzenia SDK-01, jedna w końcu jest już na całe szczęście w naszych rękach.
Dwa dni później, zakon Jedi powitała kolejna wspaniała wiadomość. Cud chyba samej Mocy sprawił, że jeden z podopiecznych Pana Mango, GD-87, został wydobyty z wykopalisk w stanie prawie całkowicie nienaruszonym, tudzież idealnym, ale gdyby państwo Jedi zechcieli, z radością rzucę okiem na tego szczęśliwego młokosa, by upewnić się, że nic mu nie dolega.

Uczeń Fell Mohrgan jako pierwszy zatrąbił na... cóż, połowiczne zwycięstwo, ale każdym ocalonym droidzim życiem należy się cieszyć! Moje serce wypełnia euforia na fakt wczytywania się w informacje, jakoby wszystkie droidy znajdujące się pod opieką Pana Mango zostały odnalezione, chociaż oczywiście ich stan bardzo się różni między sobą, należy tutaj nadmienić przede wszystkim odwagę i oddanie istoty P2-P2, który mimo kalectwa, nie poddawał się w najmniejszym stopniu, pracując nieustannie przy procesie wykopalisk i wytrwałością swego charakteru, mógłby służyć wielu z nas jako wzór. Ratowanie własnych przyjaciół, których ceni się ponad własne zdrowie, to zawsze cecha charakteru, którą najbardziej podziwiałem we wspaniałych żołnierzach Sojuszu. W moich oczach P2-P2 zasługuje na najwyższe wyróżnienie w tym aspekcie.
W końcu, co ogłosiła Mistrzyni Vile, prace wydobywcze przy wieży dobiegły końca i nadeszła chwila dokładnego przeszukania, posegregowanych worków z elektroniką, co w efekcie poskutkowało odnalezieniem części rdzenia SKD-01, przez Padawanę Rhenawedd, niechże światło demokracji oświetla jej drogę! Tu jedynie jeszcze raz wspomnę, by przekazać mi owy skarb, a ja przysięgam na dobrą wolę mych przodków, że Vulpter zrobi wszystko, by ocalić osobowość państwa przyjaciela. Nie ma powodu by czekać na wydobycie, zapewne z jeziora drugiej części, którą jestem pewien, doślecie państwo Jedi niebawem osobno.

Cóż mogę rzec, wspaniali Jedi? Mogę jedynie ze wzruszeniem cieszyć się, że przyszło mi stać u boku tak wspaniałych obrońców Sojuszu, którzy dbają o tych naszych pomijanych, najmniejszych braci. Trudno tu mówić o dokładnych wyliczeniach, bo być może i takie byłyby po prostu zbyt niepersonalne, a mi chodzi właśnie o serdeczne podziękowanie tym osobom, które starały się i też najbardziej podczas całej akcji ratunkowej. Mowa tu o wspaniałej Mistrzyni Vile, Rycerz Valo, Uczniu Mohrganie, Uczennicy Saarai, Uczniu Glauru, Padawanie Halsethcie, Padawance Rhenawedd, drogich Adeptach Ornie i Cryxenie, a także droidach, na czele z bohaterskim P2-P2 i towarzyszących mu RB-A1, L-11, czy nihilistycznej istocie zwanej JP-02. Doszły do mnie słuchy, że nawet, najwyraźniej wspaniale wychowana progenitura, Rycerz Valo, malutki Neil pomagał w ratowaniu państwa przyjaciół. Zasłyszałem również, że równie tajemnicza, co i bohaterska postać Mistrza Barta, o którym nie wiedziałem nawet, że znajduje się na Hakassi, wspomagała proces oczyszczania rumowiska!

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Proszę jedynie pamiętać, że jestem na miejscu i stale czuwam nad organizowaniem dodatkowego wsparcia dla Państwa. Gdybym mógł pomóc jeszcze w czymkolwiek, jak chociażby w przypadku Pana Glauru, prowadzeniu lekcji językowych mego ojczystego dialektu, proszę się nie wahać pytać. Gwiazdki z nieba państwu nie dam niestety, każdy ma swoje limitacje, ale proszę mi uwierzyć, że poruszę niebo i ziemię dla osób, które tak rzetelnie podchodzą do ratowania swych droidzich przyjaciół i nie pozostawiają ich w mroku, wilgoci i zapomnieniu, machając ręką i mówiąc pod nosem, że "to tylko droidy", nic niewarte przedmioty. Dziękuję państwu!

4. Autor raportu: Ambasador Vulpter Ishtik Tornb
Obrazek
Vexis
Były członek
Posty: 37
Rejestracja: 20 paź 2020, 15:56

Re: Sprawozdania

Post autor: Vexis »

Wtargnięcie najemnika

1. Data, godzina zdarzenia: 13.08.22, 23:30-03:30

2. Opis wydarzenia:
Dobra, nagrywa się, czy nie? Chyba działa. Eee, witajcie, tu Vexis. Dopiero co tu trafiłem i większość z was jeszcze mnie nie poznała, ale pomyślałem, że skoro już mam przy sobie Cyfronotes Orna i dostęp do sieci, to opowiem wam o wczorajszym wydarzeniu, żebyście wiedzieli chociaż co się stało i dlaczego Orn ledwo żywy pływa w zbiorniku z bactą. Tak więc siedziałem sobie w celi przeglądając coś na swoim Cyfronotesie, gdy nagle z intercomu na całą bazę rozległ się wrzask Orna. Krzyczał coś, że go mordują i potrzebuje pomocy, a chwilę później było słychać już tylko odgłosy walki i szarpaniny. Trochę mnie to zdezorientowało, ale wziąłem ze sobą wibroostrze i ruszyłem na zewnątrz sprawdzić co się dzieje. Z początku myślałem, że znowu jakiś więzień uciekł i zaczął atakować innych w swoim amoku, ale gdy wychodziłem z pomieszczenia, Weequay dalej siedział w swojej celi.

Gdy wyszedłem na zewnątrz dość szybko zauważyłem Orna i Grana, którzy wzajemnie oklepywali się na glebie zaraz przy moście. Z daleka ciężko było stwierdzić kto wygrywa, dlatego zacząłem biec w ich stronę, ale im bliżej walki byłem, tym gorzej wyglądało to dla waszego kolegi. Nie za bardzo wiedziałem kto i za co go atakuje, ale za późno już było na takie dywagacje, więc gdy tylko podbiegłem do Grana, zamachnąłem się i odrąbałem mu rękę, a raczej protezę, którą zmasakrował wcześniej twarz Orna, tym samym ogłuszając napastnika. I jak się okazało bardzo słusznie, bo jakbym zjawił się parę chwil później, to wasz kolega mógłby już nie żyć przez utratę krwi, a uwierzcie mi, jego juchy było tam sporo. Zębów z resztą też. Na szczęście udało mi się znaleźć podstawowy medpakiet w A-Wingu tego Grana i zatrzymać jakoś krwawienie, stabilizując Orna, który nie wyglądał za dobrze. To znaczy już wcześniej jak go poznałem to nie wyglądał najlepiej, ale teraz na dokładkę ze zmasakrowaną szczęką, z powybijanymi zębami i po utracie krwi to dziwiłem się, że jeszcze żyje. Ciężko było zrozumieć co mówi, ale dowiedziałem się, że ten Gran przybył po jakiegoś Rycerza Slorkana, żeby go zabrać za zbrodnie wojenne czy jakoś tak.

Niestety medyk ze mnie cienki, a w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc, więc dźwignąłem Orna na barki i zaniosłem do ambulatorium, co nie było wcale takie proste, jak się może wydawać. Wcześniej jeszcze ułożyłem Grana do snu, sprzedając mu cios prosto w twarz, tak wiecie, profilaktycznie, żeby się przypadkiem nie rozbudził i nie uciekł. W ambulatorium, z pomocą małego zdalniaka, udało się włożyć Orna do zbiornika z bactą, a ja miałem chwilkę, by odsapnąć. W ambulatorium Orn powiedział mi, że nagrywał całe zajście, i że jego Cyrfonotes z ostatnimi raportami dotyczącymi właśnie sprawy z tym Granem wciąż leży gdzieś tam na ziemi, dlatego po krótkiej chwili odpoczynku z powrotem udałem się na miejsce walki.

Gdy wróciłem już pod magazyn, dość łatwo odszukałem Cyfronotes, który na szczęście nie zablokował się przez to, że cały czas nagrywał. Znalazłem i odsłuchałem poprzednie raporty, zapoznając się lepiej z sytuacją, dlatego uznałem, że najlepiej będzie skontaktować się z Pułkownikiem Azabe, bo nie znam jeszcze planety, a wolałem nie ryzykować podróży samemu nocą, jeśli mogło czaić się tych najemników więcej. Odnalazłem częstotliwość do Pułkownika, ale ten nie chciał ze mną rozmawiać bez połączenia się najpierw z siecią wewnętrzną. Nie za bardzo wiedziałem, gdzie mogę to zrobić, bo nie znam jeszcze rozkładu całej bazy, ale udało mi się dogadać z waszym droidem, który akurat był na patrolu i nakierował mnie do głównego budynku. Gran wciąż leżał ogłuszony na ziemi, ale czując, że może mi to wszystko zająć trochę czasu, związałem go metalową linką, żeby przypadkiem nie uciekł i poszedłem szukać biblioteki albo centrum komunikacyjnego.

W końcu udało mi się odnaleźć bibliotekę i skontaktować z Pułkownikiem. Opisałem mu całą sytuację, a ten wydawał się być dziwnie zadowolony z całego zajścia. Powiedział mi jednak, że musi zostać podjęta konkretna decyzja co do losów Grana, zanim przyśle tutaj kogoś, by go zabrać. Polecił mi przeszukanie najemnika oraz jego A-Winga, w celu znalezienia wszelkiego sprzętu, który mógłby posiadać materiały działające na jego korzyść, a następnie wrzucenie Grana do celi i zaparkowanie oraz dezaktywowanie pojazdu w hangarze. Gdy po raz kolejny wróciłem na miejsce zdarzenia i wziąłem się za przeszukiwanie najemnika, ten faktycznie miał przy sobie małą kamerkę schowaną przy prawym bucie, dyktafon oraz słuchawkę, w pojeździe nie znalazłem jednak nic nadzwyczajnego. Wpółprzytomny Gran gadał ciągle o oficjalnej delegacji i aresztowaniu Rycerza za zbrodnie, ale poddał się, gdy tylko znalazłem i zabrałem jego sprzęt. Potem zaczął już rozmawiać normalnie, mówił, że i tak go już nie obchodzi cała sprawa, bo rodzina dostanie za to kasę, a co zrobią dalej jego mocodawcy go nie obchodzi. Nie mam pojęcia, ile Granowi udało się nagrać, podsłuchać i wysłać, nie wiem też do kogo dokładnie, ale znaleziony sprzęt wziąłem ze sobą do kwatery, tak na wszelki wypadek. Grana zabrałem do celi numer pięć, powinien leżeć tam dalej związany, a pojazd wprowadziłem do środka i wyłączyłem w nim całą elektronikę i zasilanie. A no i tylko dodam, że zająłem sobie kwaterę ósmą. Była pusta, a Gran siedzi obecnie w mojej celi więc mam nadzieję, że się nikt nie obrazi.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
- Wasz kolega Orn naprawdę nie powinien przesadzać z wysiłkiem fizycznym, jest w opłakanym stanie.
- Pułkownik Azabe będzie oczekiwał kontaktu ze strony Jedi i podjęcia decyzji w sprawie najemnika.
- Żadne materiały dowodowe nie zostały jeszcze wysłane do Caluda Rarru.

4. Autor raportu: Vexis
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 658
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Na chwałę kolektywu Część pierwsza - Aktywność użytkownika Mocy w zakładzie przemysłowym

1. Data, godzina zdarzenia: 17.08.22 - 21:30 - 01:00

2. Opis wydarzenia:

Podróż na Kalist VI była tragiczna. Każdy wie, jak wyglądają podróże w Głębokim Jądrze. To tysiące skoków, turbulencji, lotów na około, gwałtownych manewrów. Tysiące momentów wciskania ciała w fotel i gwałtowne z niego wyrywanie. Major Guillam mimo swojego profesjonalizmu i ewidentnych umiejętności pilotażu nie mógł temu zapobiec. Po prostu taki jest ten sektor. Nudności i zawroty głowy gwarantowane. Na podróż zabrałam ze sobą drugi z moich mieczy i kuszę, w razie napotkania problemów, które były nieuniknione. Ledwo wlecieliśmy w atmosferę Kalist, a już pan Major musiał gwałtownie i prędko lądować – jak się okazało, w zakładzie przemysłowym, w sektorze zero – dobrze nam znanym. To tam stoczono bitwę, którą później Rycerz Valo i Padawan Deron badały.

Po wyjściu ze starego V-Winga, od razu podbiegli do nas pracownicy zakładu, dziękując, że w końcu ktoś przyleciał. Na zakład napadł użytkownik Mocy. Wielkolud, którego wzrost szacowano na trzy metry. Wielki, przerażający facet z cyber okiem, który wpadł do fabryki w poszukiwaniu Jedi. Próbował wyciągnąć o nas informacje z pracowników zakładu, ale nie dowiedział się niczego więcej, niż to, co wiadomo oficjalnie – w zakładzie pojawili się ludzie walczący mieczami świetlnymi, podejrzewano w tym wszystkim udział Hakassi, gdyż ich myśliwce pojawili się na miejscu. Hakassi łatwo połączyć z samymi Jedi stamtąd. Pytał o całą sytuację, dowiadując się o niej z plotek. W pewnym momencie z gruzów wystrzeliło jakieś działko, co sprowokowało faceta do walki. Pociachał je swoim mieczem, wykrzykując psychopatycznie, że wszystkich zamorduje. Pracownicy zaczęli uciekać, a on schował się we wnętrzu zakładu przemysłowego.

Na wezwanie, cóż.. Nie odpowiedziało Kalistańskie wojsko, które nie wiedziało, jak sobie poradzić z użytkownikiem Mocy. W ramach, hm, wolontariatu, sprawą zajął się łowca głów. Trochę ironia. Wojsko nie wiedziało, jak poradzić sobie z facetem, więc łowca głów to zrobił. Nie wynajęli go, po prostu odpowiedział na wezwanie. Do prześledzenia całej sytuacji i porozmawiania z ewidentnie użytkownikiem Mocy, który szukał Jedi – nas – więc musieliśmy najpierw skonfrontować się z łowcą głów, podającym się za kogoś z wojska kalistańskiego o stopniu komandora. Nie trudno było zauważyć, że na miejscu mamy do czynienia z dwójką psychopatów. Komandor przekomarzał się z domniemanym Jedi przez bite trzy dni. Łowca krzyczał, żeby wyszedł to go rozpierdoli w końcu, a Mocowładny siedział w zakładzie i się darł, że pożre mu powieki, by nie mógł zamknąć oczu, gdy będzie go mordował. Postawiłam na rozmowę, mimo, że spodziewaliśmy się zerowego efektu. Ale trzeba było spróbować.

Łowca głów nie dawał się niczym przekonać, by dać nam chociaż porozmawiać z zabarykadowanym facetem, a sam argument, że owy łowca był za sterami wielkiego czołgu, był bardzo przekonujący. To on rozdawał karty, mimo wszystko. Zażądał za niego trzydzieści tysięcy kredytów albo mamy – ugrzeczniając – spadać. Nie było szans na takie sumy. To byłoby wyrzucanie trzydziestu tysięcy w ciemno, a samo to, jak zabarykadowany się zachowywał, tym bardziej do tego nie zachęcało. Po dłuższych negocjacjach, gdy zażądał w końcu czterdzieści tysięcy i nie dawał nam nawet z nim porozmawiać za bonusowe półtorej tysiąca kredytów, trzeba było przyjąć inną taktykę. W końcu mieliśmy do czynienia z dwoma szaleńcami. Czołgistą, który ciągle raportował sytuację swojemu wyimaginowanemu generałowi i Mocowładnym, zabarykadowanym w fabryce, krzyczącym, że nas wszystkich zamorduje. Był nam on jednak potrzebny. Z Majorem Guillam ustaliliśmy, że mógł należeć do szajki, która zaatakowała ISK. Chcieliśmy go przepytać.

Plan był prosty w założeniach, ale bardzo trudny, graniczący z cudem do wykonania. Mianowicie przystałam na warunki komandora i zabrałam plecak, który powierzył mi Major, w którym rzekomo znajdowały się kredyty = czterdzieści tysięcy, tyle ile zażądał czołgista. Ja miałam odwrócić jego uwagę, a Major dostać się do zakładu. Miałam walczyć z najprawdziwszym czołgiem – starym, w marnym stanie – ale ciągle czołgiem, z poszyciem godnym okrętu kosmicznego, z wyrzutniami rakiet, z działami laserowymi. I tak się stało. Zdołałam odwrócić uwagę czołgisty, gdy zażądał, bym pokazała kredyty w plecaku. Rzuciłam go na podłogę i dobyłam kuszy, zaczynając ostrzeliwać opancerzony pojazd. Celowałam w działka, udało się je uszkodzić, lekko wygiąć – choć to tak naprawdę nic nie dało. Większym sukcesem było to, że pancerz na wyrzutniach rakiet był w okropnie słabym stanie, więc pociski z kuszy zdołały go spenetrować i wyłączyć tą niszczycielską broń. Czołg skupił się w pełni na mnie, lawirowałam pomiędzy pociskami, ciągle próbując skupiać jego uwagę na mnie. Strzelałam z kuszy, mimo, że nie powodowała żadnych zniszczeń. Kupiłam tym wystarczająco dużo czasu, by Major dostał się do zakładu, gdzie chwilę później sama dotarłam, unikając dewastujących wszystko laserów z czołgu.

Wpadliśmy na tego Wielkoluda i nie byliśmy ani trochę pewni, że jesteśmy bezpieczni. Krzyczał, że nas zamorduje, ale zaraz dopowiadał, że wcale tego nie chce. Jakby miał jakieś rozdwojenie jaźni. Mimo wszystko panował nad tym, co robił i nie zaczął nas mordować, a zaczął nam pomagać. Skryci przed czołgiem – tak. Przed zagrożeniem – nie. Major był w słabym stanie, postrzelony ze snajperki przez Ucznia Thanga, niezbyt się wykurował. Ja chciałam od razu przejść do rozmowy z Cyborgiem, ale nie było na to czasu. Czołg.. Wdarł się do środka. Dziwne, że nie zrobił tego wcześniej, tylko przez trzy dni się przekomarzał z tym Cyborgiem-Jedi. Ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. Walka wznowiła się w momencie. Nie jestem w stanie powiedzieć ile czasu próbowałam się utrzymać. Trwało to godzinę, może nawet i dwie. Próbowałam ostrzałów, próbowałam przepalania poszycia mieczem świetlnym, ale nic nie działało. Nie mieliśmy granatów, nie mieliśmy żadnej broni, która mogłaby zaszkodzić czołgu. W końcu Wielkolud wpadł na pomysł, jak można zaszkodzić czołgu. Poprosił mnie.. W swój psychopatyczny, szaleńczy sposób o ogniwo ciężkie. Nie wiedziałam, co kombinuje, ale musiałam mu zaufać. W międzyczasie, czołg znalazł Majora i wpadł na świetny pomysł, by wziąć go na zakładnika. Majora Guillam z Kalistańskiego wojska.

Guillam popisał się tutaj świetną grą aktorską. Zaczął krzyczeć do łowcy głów, że nie wie co się dzieje, skąd on się tutaj znalazł, jest tylko żołnierzem, ostatnie co pamięta, to białowłosa Jedi, która machała mu wisiorkiem przed oczyma. Że go opętała, wraz z dwoma innymi Jedi, w tym barabelem. Podłapałam tą historyjkę, wyjawiając, że faktycznie tak było. Że to tylko żołnierz Kalist, którego opętałam, by go wykorzystać do uratowania naszego człowieka z tego zakładu. Czołgista wtedy mnie zaskoczył – nie zdążyłam uskoczyć i po prostu mnie potrącił. Na szczęście tylko mnie musnął, obijając mój brzuch. Walka trwała dalej, czołgista był w pełni skupiony na mnie. Utrzymywałam się sama na polu bitwy, gdy Cyborg wdrażał w życie swój plan. W końcu, po długich minutach uciekania i odwracania uwagi, mógł go wypełnić. Zdjął obudowę z ogniwa i cisnął nim w czołg, uziemiając go na dobre – ale przypłacił to ogromną ceną. Fala uderzeniowa zepchnęła go z dachu i wbiła rękę w wystające pręty. Czołg jednak nie mógł już się ruszać – ale ciągle działał, ciągle mógł strzelać. Pobiegłam do Wielkoluda, sprawdzając jego stan. Udało mi się go odciąć od betonu, rozciąć pręty i oswobodzić rękę, by był w stanie się schować, gdy ja czekałam na dostawę granatów od wojsk Kalist. Okazało się, że jednak nie były nam one potrzebne.

Gdy opatrywałam Cyborga, łowca głów zdołał wyjść z czołgu i przedrzeć się niepostrzeżenie na dach fabryki. Miał czysty strzał. Trafił mnie ze snajperki w bark, przysmażając mi go, posyłając mnie w moment na beton. Kazałam Cyborgowi się schować, a sama wzięłam kuszę i postanowiłam raz na zawsze rozprawić się z tym szaleńcem, który rzucił się na Jedi i wojsko Kalist. Dopadłam go na dachu – i odseparowałam jego głowę od ciała. Czysty chaos, facet nawet na chwilę nie przestawał do mnie strzelać. Nie chciałam go zabić.

Pan Major zapewnił mnie, że nikt nie będzie po nim płakał i dostał to, na co sobie zasłużył. Wróciłam po Cyborga i udaliśmy się do promu Bantha, którym Kalistańskie wojsko przyleciało nam z uzbrojeniem do walki z czołgiem. W końcu mogliśmy odpocząć i opatrzeć rany – by następnie móc porozmawiać z użytkownikiem Mocy.

Trafiliśmy do jednej z placówek Obrony Kalistańskiej. W towarzystwie dwójki żołnierzy Kalist, mogłam przesłuchać tego faceta. Widziałam, że jest w nim coś sprzecznego, coś bardzo dziwnego. Twierdził, że ma uszkodzony mózg, ale nie potrafił dobrze wszystkiego wytłumaczyć. Był bardzo zagubiony, jego mózg jest ewidentnie uszkodzony emocjonalnie. Całość wytłumaczył dopiero jego droid, który służy mu za swego rodzaju przedstawiciela. Nazywa się Magnus Valador i był niewolnikiem Huttów. Był gladiatorem, który walczył na arenach dla zabawy gawiedzi. Wykorzystywano go dla rozrywki, a jego umiejętności były tutaj tylko na plus. Ewidentnie ma refleks Jedi, skacze wysoko jak Jedi, rusza się, jak Jedi. Droid panicza Magnusa – jak go nazywa – wstrzyknął mu jakiś środek w szyję. Magnus wtedy zaczął się uspokajać, jakby były to środki korygujące, uspokajające. Trafili na Kalist w poszukiwaniu Jedi, słysząc plotki o pojawieniu się nas w zakładzie przemysłowym. Z desperacji, braku domu, braku pieniędzy, musieli wykorzystać okazję. Niestety droid po dotarciu na Kalist zdążył się rozładować, a Magnus nie miał nowego akumulatora, ogniwa. Powiedział też, że nie chciał kraść, stąd musiał wziąć sprawy w swoje ręce, mimo uszkodzonego mózgu. Rozpoznając się w sytuacji w fabryce, zasypane gruzami działko faktycznie w niego wystrzeliło – co bardzo go rozsierdziło. Nikogo jednak nie zabił, panował nad tym, co robił. Rozwalił je i schował się w fabryce, by go nie zabito. Panował nad tym, co robi, ale nie do końca nad tym, co mówił. W całym tym szaleństwie wywołanym wystrzałem z działa, zaczął krzyczeć, że ich wszystkich zamorduje – zapewne jako swego rodzaju system obrony, chęć zniechęcenia ludzi do interakcji z nim w tym szaleństwie. Całość pogorszył tylko łowca głów, który przez następne trzy dni próbował go wywabić z fabryki i zabić.

Chciałam, chcę tego faceta zabrać do nas. Znalazł nas, tak czy inaczej, potrzebuje pomocy. Pomógł nam w walce, pomógł Majorowi Guillamowi się ukryć. To też on zniszczył czołg. Mimo tego, jak się zachowuje, jak się psychopatycznie wypowiada, jak nie panuje nad emocjami, nie chce mordować. Ponoć to wszystko to sprawka tego cyber-oka, które zostało mu wszczepione. To przez nie jest taki impulsywny. Tak przynajmniej zrozumiałam z rozmowy z droidem. Nikogo nie zamordował, nie podniósł ręki na cywili. Poczuł się zaatakowany. Żołnierz Obrony Kalistańskiej oczywiście szybko uświadomił mnie, że moja obecność jest tutaj ledwo tolerowana i nie mam prawa decydować o tym, czym zajmą się Jedi, a czym oni. Przeprosiłam za tą śmiałą decyzję o losach mężczyzny i zapowiedziałam, że po zakończeniu śledztwa jeszcze go odwiedzę, by porozmawiać z nim na spokojnie, gdy czas nas nie nagli, by upewnić się co do jego motywów i zachowań.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Część druga, dotycząca śledztwa ataku na ISK pojawi się w najbliższym czasie.

4. Autor raportu: Padawan Rhenawedd Alna
Obrazek
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 658
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Na chwałę kolektywu Część druga - Śledztwo w ISK i przesłuchanie Magnusa

1. Data, godzina zdarzenia: 18.08.22 - 20:30 - 03:00; 20.08.22 - 21:10 - 01:20

2. Opis wydarzenia:

Wizyta w placówce Obrony Kalistańskiej skończyła się praktycznie zerowym sukcesem. Facet, którego ratowaliśmy od psychopaty w czołgu nic nie wiedział, więc nie pomogło to w śledztwie. Kolejnym naszym przystankiem miało być Informacyjne Stowarzyszenie Kalist, szerzej znane jako ISK, z którym mieliśmy już do czynienia.

To tam doszło do brutalnego napadu przez najemników z Nar Shaddaa, którzy zamordowali 18 niewinnych osób. Znalazły się w nich nawet osoby, które z samą gazetą niewiele miały wspólnego. Sekretarka, ochroniarz. Nawet biedny sprzątacz aqualish, który nie potrafił czytać, po prostu sprzątał. Dotarłam na miejsce z Majorem Guillamem po dłuższej podróży. Sam budynek ISK ewidentnie się wyróżniał spośród innych. To nowoczesny, duży wieżowiec pośród zwykłych szarych budynków. Od razu było widać, że to coś większego. Jak dowiedziałam się zaraz przed wylotem z placówki OK – Informacyjne Stowarzyszenie Kalist było finansowane przez bothan. I jakby wszystko staje się jasne. Na miejscu zastaliśmy totalne pustki. Sterylne, puste korytarze i jednego z żołnierzy, który na nas czekał. Na wejściu usłyszałam od Majora Guillam, jakie ma podejście do całej tej sprawy – nie ufał mi, nie wymagał zaufania ode mnie. Ale nie obchodziło go to czy Hakassi zbombardowało ten zakład, czy nasi Jedi walczyli tam z jakimiś terrorystami. Miał to gdzieś, nic się nie stało, żadnych strat w ludności, bombardowanie tylko jonowe. Jeśli to nasza sprawka, to nic go to nie obchodziło. Powiedział, że mogę być z nim zupełnie szczera. Że nawet, jak podczas śledztwa wyjdzie coś obsmarowującego Hakassi z tej akcji, to się to zatai. Sam Major nie chciał być jednak obecny przy przesłuchaniu redaktorów ISK, mówiąc, że i tak nic mu nie powiedzą. Dał mi mikrofon i słuchawkę, by mógł wszystko słyszeć i mówić mi, co mu przychodzi do głowy, o co też zapytać.

Z żołnierzem, który na nas czekał, udaliśmy się na.. Nie pamiętam które piętro – ale do biura głównego redaktora ISK, Iz’Dieda. W środku był jeszcze jeden z redaktorów. Zaczęliśmy pytać, zaczęliśmy prowadzić śledztwo, ale już na starcie wykrył, że nie jestem z nim do końca szczera. Miał podgląd z kamer i widział, że Major siedzi w holu i nas podsłuchuje, a ja zapewniałam, że się nie pojawi. Takich wpadek było zdecydowanie więcej. Od startu nie liczył na moją szczerość, był bardzo wrogo nastawiony względem Jedi – co od razu wydało się podejrzane majorowi. W końcu redaktor Iz’Died nie był tak nastawiony wcześniej, nie reagował na Jedi taką agresją, nawet podczas wcześniejszych przesłuchań i przeszukiwań budynku przez OK. On coś wiedział. Otwarcie na starcie przyznali się do współpracy z bothanami, nie widzieli w tym nic złego. Widzieli w nich zwykłych fundatorów, od których dostawali kasę w końcu za mówienie prawdy. Że nad zakładem pojawiły się myśliwce Hakassi i tłumaczenia Rycerza Avidhala ich w ogóle nie przekonują.

Rozmowa trwała długo. Moim celem było zakłamywanie rzeczywistości, by tylko odsunąć podejrzenia od Hakassi i Jedi – bo w końcu to nie my jesteśmy odpowiedzialni za atak mafii na ISK. Tak też mi się wydawało. Moje argumenty jednak były bardzo szybko obalane, a redaktor Iz’Died ciągnął za język. Stosował typową taktykę śledczą, byśmy doszli do ustalenia sprawców. Wiedział, że kłamię i się mieszam. Wiedział to od początku, ale potrzebował mnie, żeby wyjaśnić parę kwestii, których nie był pewny. Oczywiście o tym nie wiedziałam. Próbowałam oczywiście tłumaczyć to, co zaszło w zakładzie przemysłowym w 32 ABY, na bazie oświadczenia Siada Avidhala, ale nic nie przechodziło. Próbowałam wymyślać Ciemnych Jedi, wplątywać we wszystko grupę Echaniego. Próbowałam wiele, ale w pewnym momencie sama zaczęłam się w tym wszystkim gubić. Iz’Died to wykorzystywał i to wiedział, wiedział od początku, że to wyssane z palca historie. Pytał o nasze powiązania z Nar Shaddaa i powiązania grupy Echaniego z Hakassi, skoro myśliwce Hakassi pojawiły się w fabryce, w której jego grupa dokonywała targów.

W końcu temat stanął na „plotkach” o pojawieniu się Jedi na Nar Shaddaa i zrobieniu tam sporego syfu. Mogłam połączyć fakty, ale nie wpadłam na to, nie do końca wszystko załapałam – ISK było sponsorowane przez bothan, a Rylanor Loken właśnie do bothan udał się o pomoc w sprawie ustalenia losów Besha’laet’aune. Wszystko było dokumentowane, więc sprowadza się do jednego… Żadne moje próby tłumaczenia obecności naszych Padawanów na Nar Shaddaa – co chciałam zataić wcześniej, by nie rzucać na nas oczywistych tropów – nie przechodziły. Próbowałam to tłumaczyć tym, co osiągnął Edgar Bis. Klonowaniem. I cóż. Całe to gadanie, całe to ciągnięcie mnie za język, pomogło Iz’Diedowi połączyć wszystko w całość. Pokazał nam szokujące powody, które wszystkich zgromadzonych wwierciły w podłogę.

Przesłane przez niego dowody, to nic innego, jak nagrania z Nar Shaddaa. Przesłuchania tamtejszych mętów, którzy opowiadali o wizycie Rylanora i Alaety na księżycu, szczegółowo. A także przesłuchania o tym, co nasz chissowski Padawan zrobił przed śmiercią. Wiadomość była dla mnie tak druzgocząca, że przez chwilę nie wiedziałam co zrobić… Alaeta przed śmiercią, próbował we wszystko wrobić grupę Bisa. Twierdził, że wynajął go Echani, żeby zrobili syf na Nar Shaddaa, by wrobili Jedi z Hakassi w wojnę z księżycem Nar Shaddaa… A jako jedną z placówek współpracujących z Bisem, wskazał Informacyjne Stowarzyszenie Kalist. Nasz Padawan. Zlecił ludobójstwo na pracownikach ISK. Zabrał ze sobą do grobu pieprzonych osiemnastu niewinnych ludzi. Dlaczego? Nadal nie umiem sobie odpowiedzieć.

W nagraniach, dla pewności, zostało jeszcze zamieszczone przesłuchanie Rylanora Lokena na Bothawui.. A raczej rozmowa Rylanora ze szpiegami, nie pomijając szczegółów. Mówił o misji zlikwidowania siatki dilerów na Nar Shaddaa, mówił o nas, jak o zewnętrznej organizacji dbającej o bezpieczeństwo planet Sojuszu. Mówił o całej misji na Nar Shaddaa, pokazał im swój miecz świetlny, mówił kogo mają odnaleźć, co nie pozostawiło żadnych wątpliwości, że Rylanor Loken i Besha’laet’aune pojawili się na Nar Shaddaa. Major Guillam do tego dopowiedział, że cała operacja była dodatkowo finansowana przez Caluda Rarru, asystenta gubernatora Hakassi. Wyglądało to naprawdę, cholernie źle. Finansowana operacja przez Hakassi, która doprowadziła do ataku mafii na ISK i ludobójstwa.

Byłam w istnym szoku, byłam zdruzgotana. Wyzywano mnie od kłamliwych ździr, bo twierdziłam, że nasi Jedi nie pojawili się na Nar Shaddaa. Kazano mnie aresztować za ukrywanie terrorystów, zabrało mi mowę na dłuższą chwilę. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Znałam Alaetę i to ostatnia osoba, którą bym podejrzewała o zlecanie pieprzonego morderstwa na niewinnych ludziach. Dlaczego, fierfek, jaki był tego powód. Nie mam najmniejszego pojęcia. Nie wiedziałam, jak to wytłumaczyć. Powiedziałam otwarcie, że nie mieliśmy pojęcia o zamiarach Besha’laet’aune, nie wiedzieliśmy, że ma takie coś w planach. Że misja była od początku organizowana przez Rylanora Lokena i mieli zająć się sprawą rozbicia siatki dilerów ryllu, którzy go eksportują na Hakassi. Takie było ich cholerne zadanie. Nikt nie wiedział o zamiarach Besha, nawet Rylanor. Tak mniemam.

Dostałam poważne ultimatum, ale myślę, że każdy na moim miejscu postąpiłby identycznie. Mogłam zwalić winę albo na Jedi albo na Hakassi. Albo Hakassi przekupiło Alaetę, kazało mu wrobić ISK. Albo odpowiedzialność za jego czyny biorą w pełni Jedi. Albo my zostaniemy zniszczeni w opinii publicznej albo Hakassi. Hakassi finansowało podróż na Nar Shaddaa, ale nie przekupywało, nie kazało Alaecie tego zrobić, jestem tego absolutnie pewna, to największa z głupot, to jawne proszenie się o problemy, Hakassi to oczywisty trop po tym, jak ISK nas obsmarowało. To by było zupełnie bez sensu.

Oświadczyłam, że Alaeta był naszym Padawanem i to my bierzemy za niego całą odpowiedzialność, a Hakassi nie miało z tym nic wspólnego. To był nasz człowiek, którego szkoliliśmy i którego psychozy nie wykryliśmy. Na nas powinna spaść wina za to, co się stało.

Za mną, za nami wstawił się Major Guillam. Znał nasze raporty, rozmawiał z wieloma z nas, wiedział o przeżyciach naszej grupy, wiedział o różnych sprawach. I nie wierzył, że wiedząc, że Alaeta to taki psychopata, byśmy go trzymali i posyłali na taką misję. Nie wierzył, że trzymamy psycholi w szeregach. Oczywiście, mieliśmy idiotów, mieliśmy debili, ale nigdy takiej osoby byśmy w szeregach nie trzymali, a tym bardziej nie wysyłali na żadną misję. Wiedział o naszym bohaterstwie nad Odikiem, o wszystkich zasługach. I nie wierzył, że wiedzieliśmy o psychopatycznych zamiarach Besha. Poprosił, bym mogła nagrać oficjalne oświadczenie Jedi na temat tej sprawy. Całą prawdę o tym, że Jedi nie mieli pojęcia o zamiarach Alaety, a Hakassi nie miało w tym najmniejszego udziału. O tym, że choć marna to pociecha, to Padawan Alaeta poniósł największą karę od razu po wrobieniu ISK w wojnę z Nar Shaddaa. I o tym, że ponosimy za niego pełną odpowiedzialność, bo mimo, że nie wiedzieliśmy o tym, co zamierza, to był naszym Padawanem. To był wybór – my albo Hakassi.

Z szacunku do majora, zgodzono się na moje oświadczenie. Nagraliśmy je od razu i przesłaliśmy redaktorowi, którego dzieło o Jedi-psychopatycznym mordercy, miało być jego magnum opus. Choć w taki sposób mogłam nas odciążyć, może choć trochę zmniejszyć nienawiść. Choć z tego, co zdołałam już się dowiedzieć z mediów czy z samych rozmów z żołnierzami Kalist, to bardziej nam współczują, niż nas nienawidzą. Major Guillam o to zadbał. Kalist nie będzie linczować Jedi, Kalist będzie wyznawać wiarę Majora w to, że naprawdę o tym nie wiedzieliśmy i nam współczują, że oberwie nam się przez tego robaka.

Śledztwo zakończone. Przed wylotem na Hakassi, zdecydowałam się jeszcze wrócić po Magnusa Valadora do placówki Obrony Kalist, by porozmawiać z nim, zgłębić jego historię, powody tych zachowań, powody przybycia na Kalist. By dowiedzieć się, skąd zna te wszystkie rzeczy. Tam też doświadczyłam tego współczucia żołnierzy, którzy jak wcześniej byli wrogo i agresywnie do mnie nastawieni – tak teraz współczuli i nienawidzili samego Besha. Poszliśmy porozmawiać z Valadorem.

Tu znów – długa rozmowa z facetem, który po spędzonym czasie znacznie się uspokoił. Nie był już w sytuacji zagrożenia życia, nie był już nastawiony bojowo, nie był w tym swoim szale. Panował nad językiem. Z tego, co udało nam się ustalić:
- ma uszkodzony mózg przez implant-cyber oko, które zostało mu wszczepione przez Hutta Raggtika, który go pojmał. Magnus nie chciał walczyć na jego arenie po dobroci, więc wszczepiono mu to oko, które pozwalało nim niejako sterować. Wstrzykiwać mu substancje, powodujące agresje i robiące z niego maszynę do zabijania.
- cyber oka nie da się wyjąć, jest zintegrowane z mózgiem. Próby jego wyjęcia mogłyby go zabić albo trwale uszkodzić mózg, to zbyt ryzykowne. Wyłączenie aparatury tak samo – ciężko powiedzieć, czy nie odpowiada za jakieś ważne procesy w mózgu.
- po tym, jak bandyci z Nar Shaddaa zraidowali arenę i oswobodzili więźniów, Magnus nie był już stymulowany tymi wszystkimi rzeczami, ale sam implant zostawił skutki uboczne. Nad tym, co robi, udaje mu się panować. Nie zabija, nie krzywdzi, panuje nad tym. Nie używa go do przemocy. Skutkiem ubocznym jest niepanowanie nad językiem, ale już nie nad ciałem.
- sprawdziłam go w Mocy, oglądałam jego aurę. Tutaj myślę, że warto, by każdy na nią spojrzał indywidualnie, to bardzo ciekawy przypadek – ale potwierdzający, że implant jest powodem chaosu, sama aura ma ubytki i coś w rodzaju echa ciemności. Jestem pewna, że nie zachłysnął się Ciemną Stroną, nie sięgał po nią, nie jest skażony, nie jest wypaczony. Choć na pewno warto, by ktoś bardziej doświadczony go sprawdził.

Dzięki ustaleniom, dostałam od żołnierza możliwość zabrania Magnusa do naszej bazy, ale pod warunkiem, że wszelkie badania na jego temat będą im udostępniane. Będziemy także nawiązywać współpracę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Sam Magnus chce do nas dołączyć, by odkryć siebie, bo.. Nie pamięta kim był, zanim trafił do niewoli. Ale był na pewno Jedi lub przynależał do innej, podobnej grupy tego typu. Dodatkowo ma droida, T1-T4N, który służy mu za pewnego rodzaju wsparcie w kontaktach społecznych, stymuluje jego organizm lekami, a także ma jakieś pojęcie o medycynie. Stwierdziłam, że wielki siłacz i droid-medyk mogą nam się przydać, bo.. Każdy się teraz przyda, tak naprawdę. Dodatkowo Magnus potrafi naprawiać myśliwce, więc to dodatkowy plus.

Zgodziłam się na warunki postawione przez żołnierzy. Mają do nas także jedną prośbę – jeśli znajdziemy jakieś rzeczy osobiste Alaety, proszą, by je im wysłać. Należą im się, by na nie napluć, spalić, cokolwiek. Nawet powiedziano mi, byśmy wykopali jego ciało i im wysłali, by mogli je zmasakrować i publicznie spalić. Ciała nie mamy, a głowa zdaje się została zjedzona przez kraby, nie jestem pewna.. Ale taka była ich prośba. Przesłać wszystko, co do niego należało, żeby na to nasrać.

Nagrywam ten raport w V-Wingu Majora Guillama, w drodze z Kalist, na Hakassi. Przywiozę ze sobą Magnusa i T1-T4N.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Obie części sprawozdań zostały przesłane do biura gubernatora Saite.

4. Autor raportu: Padawan Rhenawedd Alna
Obrazek
Awatar użytkownika
Cryxen
Padawan
Posty: 76
Rejestracja: 31 sty 2022, 21:23

Re: Sprawozdania

Post autor: Cryxen »

Pokarm Ducha Jeziora

1. Data, godzina zdarzenia: 23.08.22, 22:40-0:00

2. Opis wydarzenia:

W pewnym momencie dyżuru I grupy Adeptów zacząłem czuć sssię nieco gorzej i sssłabiej, niż wcześniej. I tak jessstem cały czasss w kiepssskim zdrowiu, więc nie zwróciło to mojej uwagi. Niessstety zaczęło sssię to pogłębiać i czułem sssię bardzo niessswojo. Zacząłem zbliżać sssię bardziej do ressszty grupy, czując że coś jessst nie tak i w wielkiej mierze sssłabnąc. W pewnym momencie jednak drzwi sssię otworzyły i ukazała nam sssię karykaturalna, obrzydliwa possstać nassszego przyjaciela, Ducha Jeziora, lecz zauważalnie ssskurczona, zmarniała. Od razu ssstało sssię jasssnym, że to on czerpie ze mnie tą energię.

Nie widziałem żadnego sssensssu w oporze, obrona nie byłaby możliwa, wssszak przed sssiłą Ducha ktoś taki jak ja marzyć nie może sssię bronić. Pozossstało mi tylko próbować go nie rozjussszyć i possstarać sssię ssspokojnie wytrzymać odcisssk jego potęgi, zwłaszcza iż żywił się on świadomie, ssstawiając ku nam świadome kroki. Konssserwowałem więc tylko sssiły w ssspokoju wyczekiwania, i tak zbyt odrętwiały i zbyt ssssłaby na ewakuację. W mądrości ssswej, Rycerz Valo posssłała mnie tam, gdzie ssstała Acari i sssugerowała, aby Duch to z niej czerpał sssiły witalne, co okazało sssię jakże zbawiennym pomysssłem, albowiem przessstałem sssłabnąć do tak katassstrofalnego poziomu, jak wcześniej. Wpływ Ducha rozłożył sssię między mnie i Acari, gdy znaleźliśmy się znacznie dalej od Ducha, a najwiękssszy wpływ przejęła Rycerz Valo. Objaśniłem Adeptce Acari, iż najwyraźniej karmiący sssię Duch poprzez czerpanie energii z więkssszej ilości osssób, rozdziela ten wpływ i każda jedna osssoba sssłabnie mniej, co czułem wyraźnie mimo iż ssstraciłem władzę nad nogami ze sssłabości i marności. Adeptki mój losss oczywiście nie obchodził i nonssszalancko ssstwierdziła, ze „odpuści sssobie” i po prossstu wyssszła. Ja nie mogłem sssię już w żaden sssposssób russszyć. Nawoływałem po pomoc na komunikatorze, zdolny tylko do tego. Wpływ Ducha był już marginesssem wobec tego, z czym zmagała sssię blednąca Rycerz Valo, z której magicznego miecza i kryssształu Duch pożerał energię wraz z witalnością jej ciała własssnego, lecz znajdowałem sssię w marności takiej, że mdlałem i ledwie oddychałem. Odsssiecz nadessszła w possstaci nassszego echańssskiego przyjaciela Vexisssa, który dobiegł do parkingu, a wpływ Aurożercy znów rozdzielił sssię i dane mi było przetrwać. Rycerz Valo wydała rozkaz zabrania mego sssparaliżowanego cielssska, lecz wtem wressszcie Duch przessstał sssię żywić, zossstawiając Rycerz Valo ze zgasssłym, martwym mieczem i bladym ciałem, a mnie i Vexisssa bez ów odcisssku. Byłem jednakże za sssłaby i zemdlałem. Adeptka Acari przez ten czas possszła sssobie i czekała i nie reagowała.

Ressszta wssspomnień to dla mnie plama. Gdy sssię obudziłem, dowiedziałem sssię, że nasssz Duch odwiedził także jedną ze ssswych ofiar w ambulatorium, a Rycerz Valo posssłała niedossszłego Adepta, Vexisssa, oraz Adeptkę Acari by zajęli sssię pomocą im. Z racji tego, że czytałem sssprawozdania z wielkiego Dnia Oblężenia, wiedziałem, co trzeba robić z pacjentami tego rodzaju i do aplikacji ssstymulantu oraz kocy dodałem sssugessstię aplikacji glukozy i leków przeznaczonych na hurtowe leczenie Thon-pacjentów z hangaru, które na me wezwanie dowiózł JP-02. Pacjent-Kiffar zossstał ussstabilizowany, w marności wielkiej, lecz niewymagający aplikacji Mocy, tak więc z rezultatem i tak ponadprzeciętnym. Podobnie udało sssię ussstabilizować mą marność.

Nasssz przyjaciel najwyraźniej nie może wytrzymać bez jedzenia, a co więcej, w stanie "zrośnięcia" jego ciała po "Rytuale", jessst on znacznie wrażliwszy na głód. Zapewne wynika to z tego, że wcześniej żywił się poprzez "rozciągnięcie" sswego wpływu na szeroki teren. Gdy był on u nass wiele miesssięcy, nigdy nie pożerał nasss z głodu, a teraz po krótkim czassssie od bitwy był zmussszony to zrobić. Nie było w nim jednakże agressssji. Gdy pożywił sssię nami dosstatecznie, zniknął.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Cryxen
ODPOWIEDZ