Sprawozdania

Awatar użytkownika
Liren Monper
Padawan
Posty: 57
Rejestracja: 17 gru 2022, 19:50

Re: Sprawozdania

Post autor: Liren Monper »

Stare śmieci

1. Data, godzina zdarzenia: 11.11.23 – 21:00-2:30

2. Opis wydarzenia:

Pozwolę sobie w myśl naszych dzisiejszych potrzeb nie produkować się nad okolicznościami wydarzeń. Nikt nie ma na to czasu i mniemam, że każdy czytający te zapiski dobrze wie, jakie trudności, wyzwania, dylematy spotykają was za w zasadzie byle czym. Myślę, że nie ma potrzeby, abym komuś podkreślał i udowadniał, jakie trudności przede mną stały i czemu trudno było coś opracować, jak trudno było coś wykonać. Każdy, kto tego nagrania słucha, wie jak wyglądają nasze zadania.

Spodziewałem się oczywiście, że dom jest monitorowany i spróbują mnie przechwycić. Z tego samego powodu miałem maszynę w stałej gotowości, a także nagrywałem swój każdy krok i przesyłałem go do naszego pilota na orbicie. Co do tożsamości pilota – nieważna, o to chodzi że to kompletny nieidentyfikowalny anonim, znajomy jakiegoś Azabe z Hakassi. Pilot tylko lata z punktu A do B i o nic nie pyta, ale dostał też zlecenie zrzucić kilka droidów hakassańskich Mk. XVII – nasze znane boty treningowe, mięso armatnie.



Część I: dom Monperów

Sednem i sercem zadania był dom, w którym do tej pory mieszkałem, a w którym według danych z przesłuchania pojmanego Chistoriego, byli wysłannicy Sektora Korporacyjnego. Zastałem budynek w zaskakująco dobrym stanie, bez zewnętrznych śladów zniszczeń. Wnętrze było czym innym.

O dziwo, kobieta która mnie urodziła była pozostawiona żywa, jednakże głęboko odurzona, zupełnie za przeproszeniem zaćpana - permanentny uraz lub środki działające przez tygodnie. Komunikatywność niemal zerowa. Na podstawie oględzin konkretnych symptomów udało mi się z domowej apteczki dobrać środki, dzięki którym przywróciłem jej ok. 20% komunikacji w działaniu ściśle objawowym. Wydobywanie z niej informacji było koszmarem. Rozmawiało się z nią jak z cywilizowaną wersją sir Redge’a Leeckena. Komunikacja wymagała rozszyfrowywania dziwacznych schizometafor, na przykład dojścia do tego, że gdy mówi „Chiss” ma na myśli „krew” – bo chiss jest niebieski, a krew szlachecka jest błękitna. Tego typu dziwactw było mnóstwo.

Karkołomna męka dyskursu pozwoliła mi dowiedzieć się, że:
- Na miejscu byli Chistori i jego ludzki kompan.
- Włamali się do środka cicho, w środku nocy.
- Znokautowali tę kobietę.
- Gdy się obudziła, dom był już zdemolowany – a ona z grubsza w stanie, w którym ją zastałem.
- Zespół nadal tam był – musieli więc tkwić tam kilkanaście godzin.
- Wygląda na to, że zdewastowali tak jej zdrowie, aby całość mogła ujść za typową historię samotnej, zwichrowanej kobiety, która zaczęła ćpać, zamiast serwować tam coś co mogło przyciągnąć uwagę, na przykład morderstwo, aby kolejny raz nie ściągać żadnej uwagi na Gillad i nie dawać pretekstów do szerszych afer (jej mózg co nieco zrozumiał z dialogu).
- Człowiek był albo szefem Chistoriego, albo po prostu mądrzejszą częścią duetu.

„Yyy łyhyhy eee Sektor nie jest taki idealny chrum chrum jednak szło z niej coś wyciągnąć aahh popełnili błąd mmm” – na Moc, naprawdę, chce mi się wymiotować, kiedy słyszę zachłystywanie się takimi mikroskopijnymi hiper-pierdółkami z jakimś wyniosłym komentarzem o tym, że nikt nie jest idealny, przez niektórych, gdy nasze błędy to martwy Nirram Deselisk, kompletnie całe Kalist i nasze błędy zbierają pamiątki w formie nagrobków. Poza tym, tu chcę zwrócić uwagę, że bez całego kontekstu naszych „foliarskich” historii, gdyby ktoś inny z niej wyciągnął tą historię, brzmiałaby jak absurd i produkt delirium sam w sobie, bo czyny Sektora nie miałyby żadnego sensu, za to zaćpanie się na śmierć przez samotną zwichrowaną pseudo-szlachciankę tak.

Przeszukiwanie domu pozwoliło mi utwierdzić się w najważniejszym wniosku, który jest definitywnie cudowny. Choć wróg wiedział o każdym moim kroku, wiedział jakie bzdurne artykuły czytałem w żałosnej gilladzkiej pseudobiblioteczce, to ich „paranoja” (a raczej logiczna przezorność, ale pozwolę sobie mówić w waszym stylu, skoro jestem „siewcą teorii spiskowych”) jest nawet większa niż moja i wciąż zakładali, że mogą czegoś nie wiedzieć. Otóż zabrali z domu każdy przedmiot wyglądający choć minimalnie jak pamiątka historyczna. Szkopuł w tym, że dobrze wiem, że one wszystkie to tanie bzdury z targu, marne podróbki pozbawione realnej wartości. Zabrali jednak je wszystkie, ewidentnie polując z przezorności na kompletnie wszystko.

Wszelka elektronika na miejscu została szczegółowo przetrzepana i usunięta. Dom od środka to zupełna ruina. Z monitoringu nie ocalało nic.




Część II: Atak

Oczywiście padłem ofiarą zasadzki, która była o niebo prostsza i bardziej wyrafinowana i w zgodzie z ideą normalizacji wydarzeń. Akumulator domowy był sabotowany i zajrzenie do spiżarki spowodowało eksplozję. Ciężkie rany, wszechobecne zwęglenia, pół-paraliż. Zaćpałem się lekami i opatrzyłem materiałami z domowej apteczki, aby być w stanie działać. Postanowiłem jednak tam pozostać, mniemając, że pułapka mogła mieć też transmiter. Ogłuszyłem kobietę, zaciągnąłem ją do piwnicy i zamknąłem w pudle, aby nie padła ofiarą ewentualnego starcia.

Oczywiście, że tak było. Na miejsce trafił ciężki droid bojowy, którym sterował z hologramu szef Chistoriego. Szybko stamtąd zbiegłem, widząc dobitnie, że nie mam żadnych szans. Nie zamierzałem walczyć, a prześledzić ich trasę. W trakcie krótkiego starcia chciałem związać ich w środku, a potem zwiać oknem i odnaleźć ich maszynę. Szybko znalazłem ich pojazd, ale był zablokowany na kod. Naprędce wyrwałem cały system nawigacji razem z kablami z maszyny i zwiałem do swojej. Nie oglądając się za siebie, uciekłem. Zero prób walki, nie miałem szans.




Część III: badania danych

Finalnie, w drodze zatrzymałem się pod miastem Odandin (wróg nie chce rozgłosu, więc nie rozstrzelają mnie w mieście) i zacząłem grzebać w tym, co wyrwałem. Danych nie było za dużo i bieżąco usuwane, ale udało mi się ustalić że:
- Ten człowiek to rzeczywiście jeden z lokalnych szefów, nazywa się Tirris Fadey.
- Mimo to, nad nim jest jeszcze jakiś jego własny szef.
- Sądząc po zbieżności stylu pisania (jestem lingwistą i analitykiem takich spraw) Tirris Fadey to także szef ekipy z wykopalisk z wspaniałego śledztwa duetu Glauru-Kiih.
- Naprawdę nie wiedzieli, czego dokładnie się spodziewać. Tirris Fadey ma o mnie i o wszystkim na Gillad szeroką wiedzę i całość była jego operacją.
- Podejrzewali, że moja rodzina może posiadać prawdziwe artefakty. To oznacza, że naprawdę śledzili mnie dopiero od jakiegoś punktu i mają obawy, ile wiedziałem wcześniej i kim jestem. Wynika to ze skrótów bazgrołów z załadowywania śmigacza.
- Mieli szczegółową wiedzę o mojej rodzinie z czasów naszego mieszkania na Koros Major – wiedzę absolutną, przerażającą. Na śmigaczu nie było oczywiście żadnych dzienników zadań i innych idiotyzmów, to tylko nawigacja i notatnik, ale były tam różne losowe bazgrołowe notatki, które z tym skojarzyłem.
- W bazgrołach nie znalazłem jednak niczego takiego o naszym życiu na Gillad.
- Do mojego domu przejechali 771 km.

Następnie:
- Objechałem więc cały „okrąg” wokół mojego domu.
- Znalazłem kilka farm, większość normalnych.
- W końcu odnalazłem jedną ewidentnie podejrzaną. Wróg jest sprytny i zdążyli tamto miejsce ewakuować.
- Wygląda na to, że farmy będące kryjówkami wroga są mocno oddalone od innych – wszystkie na Gillad niby takie są, lecz tutaj mówimy o czołowym 10% poziomu izolacji.
- Ta konkretna farma miała miejsce na skoszarowanie nawet 15 osób.
- Niepokojąca kwestia: farma została wybudowana 10 lat temu i właściciel wciąż jest wpisany ten sam. Albo zamordowali prawdziwego właściciela, albo od 10 lat planowali ten smród.

Finalna kwestia – wróciłem na teren swojego domu, wezwałem pilota i szybko przepakowałem tą kobietę, która została wywieziona nie wiadomo gdzie. W drodze powrotnej wyczułem coś nie tak i jak debil zszedłem ze śmigacza się rozejrzeć. Natrafiłem na Nieśmiertelnego. Nauki Jedi okazały się mądre jak nie wiem. Nie wykazywałem agresji, nie sięgnąłem po miecz – i on też nie. Patrzył na mnie długo. Nic nie robił. Ostrożnie wróciłem do śmigacza, nadal tylko się gapił. Szybko odjechałem do Dexim do przychodni, bo mdlałem z agonii i coś ciekło ze zwęglonego ciała.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (wybaczta gigantyczne spóźnienie, miesiąc leżenia w łóżku sprawił, że musiałem jak wariat nadrabiać zaległości studenckie i wymiotowałem na myśl o otwieraniu Worda do hobby, miałem go i tak za dużo)

4. Autor raportu: Padawan Liren Monper
Awatar użytkownika
Fell Mohrgan
Rycerz Jedi
Posty: 274
Rejestracja: 24 kwie 2018, 21:33

Re: Sprawozdania

Post autor: Fell Mohrgan »

Zagadka nieśmiertelnego i Tchuukthai

1. Data, godzina zdarzenia: 12.11.23 - 22:30-0:30 (atak na Radamę i Cryxena), 25.11.23 - 23:00-1:30 (badanie farmy), 08.12.23 (dalsze dyskusje z Troxem)

2. Opis wydarzenia:

Historia zaczyna się od przypadkowego przelotu Radamy i Cryxena w kierunku miasta Dexim, by spróbować kupić wreszcie zapasy amunicji (nie mamy nic), cyfronotesów (nie mamy nic), środków czyszczących (mamy resztki). W drodze wyczuli coś dziwnego i opuścili maszynę, aby szybko paść ofiarą kolejnej napaści Nieśmiertelnego.

Zero słów, zero komunikacji. Tylko dziki i zawzięty atak. Ta cholerna bestia była zdolna prędzej czy później, powolutku, po prostu podnosząc się po tuzinach nokautów, wymęczyć i w końcu powalić Rycerza Slorkana i Letvaine’a i Cryxena. Ten duet… był bez żadnych szans, byli mordowani jak odpady. Z jednym ważnym elementem – Nieśmiertelny skoncentrował się tylko na Radamie. Cryxena niemal ignorował, cała para szła w zamordowanie Radamy za wszelką cenę. I z całą pewnością by się udało, zwłaszcza przy inwalidztwie Radamy, któremu zaraz wibroostrze rozpruło kawał ciała, gdyby nie wielki czworonożny stwór, który z oślepaiającym tempem – ledwo Cryxen mógł nadążyć, widząc mgłę, jakby obserwował rozpędzonego Jedi wyższej ligi. Stwór staranował Nieśmiertelnego z siłą, która powyrywała mu kości na zewnątrz skóry i posłała w dal. Szybko zaczęli ucieczkę, zabierając stwora ze sobą. Chyba nikt ze skrawkami zasad nie zostawiłby na pastwę tego kogoś zwierzaka, który ocalił mu życie. Zdołali wrócić do domu, z ledwo żywym Radamą.

I teraz zaczyna się najbardziej zadziwiający epizod tej historii. Ten stwór co prawda udawał zwierzaka dla kamuflażu, ale… to inteligentna istota taka sama jak humanoidy. Tchuukthai. Wygląda jak zwierzak, jasne. Przez nasze prymitywne myślenie i skojarzenie „cztery łapy = zwierzak”. Tymczasem ten Tchuukthai, imieniem Trox, to normalna, myśląca osoba. I… tak. Tchuukthai to ta sama rasa, co mistycznego Mistrza Thona. Z pewnością to nie przypadek, że znów pojawia się jego imię. Ale na razie jeszcze nie wiemy czemu. Jednak jak chyba wszyscy już wiemy, takie zagadkowe zbiegi okoliczności zwykle mają dobre wytłumaczenie…

Rasa Tchuukthai to jedna wielka tajemnica. Mistrz Thon był jedynym znanym przedstawicielem tej rasy. Ukrywają się przed całym kosmosem, przez tysiąclecia sam Thon zdradził reszcie świata tylko nazwę rasy i dbał o to, by nie istniała o nich inna wiedza.

Pan Trox umie komunikować się z ludźmi, ale najwyraźniej przez pierwsze dni – może ze zmęczenia – coś w jego strunach głosowych nie działało, nie pozwalało na to, potem jednak problemy zniknęły. Nigdy nie obcował z innymi istotami i często ma problem z rozmową. Opowiedział nam swoją historię, z początku zdawkowo, ale kilka dni temu Rycerz Slorkan, Radama, Cryxen, Letvaine i Monper wydobyli z niego więcej w powolnych dyskusjach. Do rzeczy. Na ich świat przybył jakiś humanoid w kombinezonie, w którym miał 170 cm wzrostu (ważne – Nieśmiertelny to 160, Rugu Opo to 175). Często – w sensie raz na kilkanaście lat – ktoś trafia na ich planetę z dowolnego przypadku, choćby by ochłodzić statek na chwilkę, czy zbadać ją ot tak. Tchuukthai udają wtedy zwierzęta i to wszystko. Ten przybysz jednak ewidentnie wiedział czego szukał, szukał ich cywilizacji, rozgrzebywał sporo miejsc. W końcu zaczął dobierać się do wejść do jednego z ich ukrytych miast. Tchuukthai aktywowali wtedy jeden ze swoich najlepszych patentów – symulator tornada i klęski żywiołowej. Cel – przestraszyć delikwenta i niech spada na statek. Ani trochę się nie przestraszył, był na to gotowy, znalazł machinę operowaną przez dwójkę Tchuukthai i ich ostrzelał. Pierwszy z zaskoczenia stracił łapę, drugi zdołał się obronić do nadejścia posiłków, przed którymi ten śmieć uciekł na butach odrzutowych.

Tchuukthai prędko postanowili wysłać kogoś, kto zdołałby namierzyć ślad tego kogoś i dowiedzieć się skąd miał wiedzę o ich planecie. Aby zniszczyć, spalić wszelkie jej ślady i upewnić się, że nikt więcej nie znajdzie ich domu. Popapraną technologią Trox badał jakieś promieniowanie pozostałe po statkach hiper-skanerami, aby namierzyć kierunek podróży. Zajęło mu to wiele czasu, miesiące w drodze, często trzeba było wykluczać kilka opcji, ale w końcu mu się udało – co było możliwe tylko przez to, że do ich planety bardzo trudno się dostać, a do tego Tchuukthai zdążyli dorzucić jakieś radioaktywne świństwo do jego statku, by pozostawiało takie ślady (regularny nadajnik byłby wykryty). W końcu dotarł do systemu Koros, gdzie „wyczuł” ślady tego nieznanego agresora na Gillad.

Trox i najwyraźniej inni Tchuukthai umieją wyczuwać cudze ślady – to nie jest zdolność Mocy, nie jest na nią wrażliwy (choć jego rasa ma z nią wzmożony kontakt, jak np. Iktotchi), nazywa to „zapachem” bo to dla niego najbliższe – coś mocno niematerialnego, płynnego, mało precyzyjnego. Wyczuwa ślady tego kogoś na całym Gillad, ale przede wszystkim, wyczuwa je potężnie w… Nieśmiertelnym. Czuje w nim ślady takie, jak u czyjegoś krewnego, czy Mistrzyni Vile u mnie, czy między Radamą a Cryxenem.

Spotkał go przypadkowo po tygodniach wędrówki udając zwierzę, na granicy przypadkowej farmy, gdzie siedział i medytował. Po wybudzeniu z medytacji był agresywny i rzucił się do ataku na Troxa. Trox zauważył, że zadane mu rany goją się natychmiastowo, więc rzucił nim mocno o płot i prędko uciekł, wiedząc, że nie wygra.
Obrazek
Punkt A – natrafienie przez Troxa na Nieśmiertelnego.
Punkt B – farma Tremaine’a, atak na Rycerza Slorkana, Panvo, Letvaine’a i Cryxena.
Punkt C – starcie z Radamą i Cryxenem w losowej drodze.
Punkt D – natrafienie na Monpera.
Mistrzyni słusznie stwierdziła, że to nie mógł być losowy punkt – w argumentację nie ma teraz sensu wnikać. Zabraliśmy się tam z nią od razu i zaczęła badać to miejsce. Dzięki paru świetnym patentom i podejściu, które raczej już nikomu się nie przydadzą, zakradliśmy się tam niepostrzeżenie i Mistrzyni zaczęła badać, a ja pilnować.

Jej wnioski są przerażające.

Mistrzyni uważa, że Gillad jest jak napompowane Mocą, jak sztucznie napełnione jej ponadprzeciętną ilością, która w losowych miejscach, takich jak tam, wyziera, pęka. Jakby planeta pękała. Mistrzyni nawet nie wiedziała wtedy o odkryciu z dokumentów faceta z wykopalisk… i nagle wszystko nieludzko się dodało. To pozornie czysta Moc, cytując ją „to sztuczne i naturalne jednocześnie”. Jakkolwiek wyziera i pęka w tamtym miejscu, to samo miejsce uważa definitywnie za losowe.

Co więcej, wyczuła tam odcisk obecności Nieśmiertelnego, który też to jakos badał – i zdołała delikatnie dotrzeć po tych śladach, poczuć na chwilę Nieśmiertelnego. Zrozumiała, zestawiając to co czuła od niego, z wiedzą o tym co dzieje się z Gillad i co dzieje się z ludźmi, że… Nieśmiertelny jest opętany. Przez Jasną Stronę. Jest opętany przez pieprzoną czystą, zdrową, nieskalaną Moc stanowiącą ucieleśnienie harmonii, wzrostu i życia. Jest nią tak przeładowany, że jego głowa widzi w nas tylko nasze wypaczenie pobytem w Horizonie.

Dlatego Liren nie został zaatakowany. Dlatego Cryxen nie zwracał uwagi Nieśmiertelnego, który chciał tylko pociąć Radamę. Dlatego tak szukał Thona, źródła tego wszystkiego. Nagle wszystko zaczęło się bezdennie dodawać. Nieśmiertelny jest produktem czystej, zdrowej Mocy, został opętany przez wcielone dobro i został pieprzonym krzyżowcem Mocy.

Nasze pieprzone życie…


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Fell Mohrgan (+ fragmenty Orn Radama&Cryxen)
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 652
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Przypadek Zeo Galarusa

1. Data, godzina zdarzenia: 19.12.23 23:00-01:00; 21.12.23 21:00 – 02:30

2. Opis wydarzenia:

Podczas zwykłej rozmowy na tematy wszelakie, niemniej jednak ciekawe, do wioski trafił bardzo energiczny veknoid, prawie potrącając rozklekotanym śmigaczem FC-21 Padawana Thanga. Obecnymi na miejscu byli Rycerz Jedi Fell Mohrgan, Padawan Halseth Letvaine, Padawan Thang Glauru i Navban Nesanam Kiih. Veknoid imieniem Zeo Galarus zeskoczył ze śmigacza krzycząc pojedyncze słowo „SIŁA” i od razu podbiegł do Padawana Halsetha, uzbrojonego w miecz świetlny. Ewidentnie ciągnęło do niego veknoida, który niemal nadział się na miecz Padawana, gdyby nie reakcja Rycerza Mohrgana, który zatrzymał go w miejscu Mocą. Mężczyznę ewidentnie bardzo interesowała Moc, ciągnęło go do Mocy, krzycząc „ENERGIA” do Rycerza. Polecił mi przeszukać i związać faceta, gdy sam zasłabł i ciśnienie rozsadzało mu głowę. Dalszą procedurę przeszukiwania i stabilizowania stanu veknoida dokonałam ze wsparciem Thanga Glauru i sierżanta Letvaine. Padawan Thang wyczuł w veknoidzie, że niedawno dotknęła go Moc i odcisnęła na nim swoje piętno, następnie podpinając go do aparatury i podając środki usypiające. Ja z Padawanem Letvaine zajęłam się obserwowaniem, czy nikt pana Zeo nie śledził i nie przyjedzie go zaatakować. Tak też się stało.

Na miejscu zaraz pojawił się drugi mężczyzna rasy ludzkiej, czarnoskóry farmer na tak samo rozklekotanym śmigaczu. Od razu wyciągnął broń, wołając, co zrobiliśmy z Zeo, co tu robi jego śmigacz. Chciałam go przestraszyć bronią zdecydowanie większego kalibru, ale tylko go to rozzłościło – choć uspokoił się, gdy tylko się dowiedział, że Zeo jest bezpieczny i się nim zajęliśmy. Zaczął współpracować, rozmawialiśmy o całym zajściu. Przedstawił nam następujące fakty:

- Jechali z Zeo do Odandin żeby sprzedać cebulę, droga w pierwszą stronę bez zarzutów
- W drodze powrotnej, w zupełnie losowym miejscu między farmami, Zeo nagle zasłabł i spadł ze śmigacza. Objawy porównywał do zawału serca
- Veknoid nagle wstał i pełen energii zaczął gnać przed siebie, jego kolega ruszył w pogoń za nim, próbując strzelać z pocisków ogłuszających, ale szybko zorientował się, że to nie to samo, co pociski jonowe
- Na miejscu nie było niczego nadzwyczajnego, zupełnie normalnie pola uprawne z trawa herbaciana

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę z mężczyzną wraz z Padawanem Letvaine. Szybko zdjęliśmy swoje przykrywki, mówiąc mu, że jesteśmy z wojska, Halseth z Republiki, ja z Koros. Pomogło nam to w zdobyciu zaufania mężczyzny, który zgodził się nas zabrać na miejsce wypadku, w międzyczasie podając mi częstotliwość kontaktową do żony Galarusa, bym mogła powiadomić ją o wypadku jej męża i jego stanie.



Ruszyliśmy w drogę z sierżantem Letvaine, na śmigaczu Zeo, Padawan jako kierowca. Jechaliśmy długo – pareset kilometrów – aż w końcu trafiliśmy na miejsce. Cały czas udawaliśmy, że mogła to być jakaś roślinka, która smagnęła veknoida, gdy ten jechał, że mogło to być jakieś zwierzę, że musimy to sprawdzić, dyskutując o tym, jakie sposoby mają teraz przemytnicy. Trafiając na miejsce, pokazał nam silos energetyczny niedaleko miejsca wypadku, tłumacząc, co to takiego w ogóle jest. Wpadłam na pomysł, że może przestawiły się jakieś sterowniki i fala energetyczna dotknęła veknoida, ale człowieka nie, bo mają inaczej zbudowany organizm. Mężczyzna nam uwierzył, a w międzyczasie zaczęliśmy szukać farmy, do której należy silos, by porozmawiać z właścicielem. Od początku oczywiście wiedzieliśmy, że przypadek Zeo jest stricte związany z pęknięciami na Gillad, ale musieliśmy utrzymać pozory.

Kolega veknoida został na zewnątrz, zasypiając pod domkiem, a my zaczęliśmy rozmawiać z właścicielem farmy, podchorążym Sennilem Alvarosem, jak się po chwili okazało. Z początku ironiczny, bardzo niechętny, jednak gdy się okazało, że sama jestem z agentury cesarskiej i nie chcemy mu robić problemów, tylko rozwiązać zagadkę, zaczął współpracować. Powiedział nam, że czternaście godzin przed nami pojawił się tutaj jakiś facet na stingrayu – śmigaczu naziemnym – i przez godzinę czegoś szukał na jego działce z jakimś teleskopem. Przyjechał ze wschodu i w tym samym kierunku odjechał, szczegółów brak, był za daleko od kamer, jego obraz to kilka pikseli. Na wszelki wypadek odkupiliśmy dysk z nagraniem. Wspomniał też o tym, że ostatnio zauważył bardzo duży wzrost traw herbacianych. Jakby gleba w tamtym miejscu była nasycona magią. Zbadał tą kępkę trawy herbacianej i okazało się, że to zupełnie normalny, zdrowy okaz, ale wyrósł dosłownie z dnia na dzień. Miejsce nasycone Mocą – zupełnie logiczna rzecz.

Zaczęliśmy mu tłumaczyć sytuację, że to nie pierwsza taka sprawa na Gillad i jego sytuacja jest częścią czegoś większego. Że służby cesarskie coraz więcej takich anomalii na Gillad zauważają. Natomiast do sprawy tego „turysty” poradziłam mu uważać, bo dilerzy czy bandyci mogli zwietrzyć w tym jakiś biznes. Gleba, na której wszystko rośnie dziesiątki razy szybciej, to dobry sposób na namnożenie narkotyków, chociażby, i mogliby go okraść albo grzecznie wyprosić. Ostatecznie zgodził się, byśmy się trochę poszwendali po farmie i zebrali sobie próbkę gleby do badań, byle tylko nam się udało, bo nie chce być w nic mieszany i nie chce mieć na działce żadnych wykopów, większych problemów.

Tak też zrobiliśmy. Odkupiliśmy dysk z nagraniami za trochę paliwa ze śmigacza, a następnie zaczęliśmy szukać przerośniętej kępki trawy herbacianej. Gdy tylko Padawan Letvaine ją znalazł, dopadło i jego. W momencie po prostu zemdlał, rąbiąc ciałem o ziemię. Był zupełnie zdrowy, ale nieprzytomny, rozpalony i z podwyższonym tętnem. Nie mogłam go dobudzić, więc przeniosłam go z pól pod silos, jako bezpieczniejsze miejsce niż otwarty teren bez osłony. Zadzwoniłam do szpitala w Dexim, ale tak, na Gillad nie ma karetek, więc dostałam tylko instrukcje od doktora, co zrobić. Podejrzewał omdlenie kardiogenne, ale dobrze wiemy, że to wpływ Mocy i stricte jej „przedawkowanie”. Rozebrałam Padawana i zaczęłam go wachlować jego ubraniami, chłodne powietrze pomogło go trochę ostudzić. Niestety szybko musiałam przestać.

Ostrzał z ciężkiego karabinu blasterowego nadszedł nagle, zza mgły. Widziałam tylko błysk wiązek blasterowych i mniej więcej kierunek, skąd lecą. Od razu pobiegłam, dopadając w końcu do najemnika ubranego w imperialny pancerz, taki sam, jaki posiadał jeden z wysłanników Sektora, broniący farmy nad wykopaliskami, którą infiltrowałam z Padawanem Thangiem. Prosty cios na brzuch rozciął mu pancerz, ale nie mogłam kontynuować walki, gdy z tego samego miejsca w pancerzu wydobył się gęsty, lepki gaz. Uciekłam, wracając do Halsetha, by go bronić, gdzieś z oddali słysząc, jak najemnik rozmawia ze swoim „szefem”. Przesunęłam Padawana w bezpieczniejsze miejsce, kontynuując wachlowanie go, ale znów musiałam przestać. Tym razem mutant z wielką, elektryczną toporo-włócznią.

Szybko związałam walkę z monstrum, walcząc o swoje i sierżanta życie. Trafiłam go dwa razy, raz raniąc mocno głowę, odcinając jej kawałek. Mutant walczył dalej, trafiał mnie dwa razy wyładowaniem elektrycznym, aż w końcu ostrze sięgnęło mojego lewego nadgarstka, rozpruwając mięśnie. Krew zalała mnie w momencie, a monstrum nie odpuszczało. Jedną ręką zdołałam się obronić, gdy nagle w mutanta rąbnął śmigacz. Ten uciekł, chowając się za kolejnym obłokiem gęstego, lepkiego gazu, a ja postanowiłam wykorzystać okazję, wsiąść na śmigacz i resztką sił wciągając na niego twi’leka. Na szczęście nie było to potrzebne – na miejscu zjawił się Rycerz Fell. To on rąbnął śmigaczem w mutanta i zmusił go do ucieczki. Pomógł mi z Halsethem, wymieniliśmy się informacjami, zebrałam próbkę ziemi z przerośniętych pól i ruszyłam do wioski, po drodze kontaktując się z żoną Zeo.

W wiosce przenieśliśmy Halsetha do ambulatorium, Rycerz go zbadał skanerami – teraz wydawał się bardzo osłabiony. Jego tętno było dwukrotnie niższe, niż u zdrowej osoby. Z trzykrotnie większego, do dwukrotnie mniejszego. Wydawał się też wychudzony, ale co najważniejsze, stabilny. Zostawiliśmy go, by odpoczął, doglądając jego stanu, a Rycerz Fell zajął się moją rozoraną ręką. Gdy mnie opatrywał, ucięliśmy sobie pogawędkę o moim statusie jako agent cesarski i o tym, ile robię dla grupy, jak działam. Rycerz Fell Mohrgan zaproponował mi miejsce w grupie, jako jego uczennica, bym mogła się rozwijać i być jeszcze bardziej przydatna dla grupy i dla Cesarza. Cesarz tak, jak wy – my – potrzebuje ludzi. Najlepszych, rozwijających się. Taki rozwój zagwarantował mi mój Mistrz, a ja nie odmówiłam.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Próbka ziemi z farmy leży w ambulatorium, w szczelnie zamkniętych woreczkach, jeśli ktoś chciałby w niej pogrzebać. Padawan Letvaine i pan Zeo są w stanie stabilnym.

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Nesanam Kiih
Obrazek
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Przepis na duszoną glistę

1. Data, godzina zdarzenia: 20.01.24, 22:30-2:30

2. Opis wydarzenia:

Barabelowi udało się przeanalizować sporządzone przez Galaapira notatki na temat posiadłości Larruma Durma, brata rzeczonego Rodianina. To, jak udało mu się je przeanalizować, czego do tego użył jest raczej zbędne, to była głównie żmudna, wspomagana SI analiza danych. Są jeszcze w nich pewne szare strefy do wypełnienia. Ten raport należy traktować zbiorczo, jako pewnego rodzaju podsumowanie planów porwania Durma przez Barabela i Rycerza Ashtara oraz łopatologiczne wyłożenie prowadzących do tego kroków. W przygotowaniu tego planu niezmiernie pomogli Padawan Liren oraz Padawan Cryxen. Z tego względu zasługują na uznanie równe temu, jakie może się należeć Barabelowi, a w pewnych etapach - stosownych do ich wkładu - większe. Przechodząc jednak do meritum:


Etap 0 - "Czas operacji"

Infiltracja posiadłości może wystąpić tylko w określonym przedziale czasowym, a konkretniej raz na dwa miesiące. Infiltracja posiadłości sama w sobie musi zajść w piąty dzień bonadańskiego tygodnia. Plan jawnie tego wymaga i wszelkie środki muszą być przedsięwzięte, aby tak zostało to wykonane. W razie nieudanej infiltracji i wykrycia w posiadłości na którymkolwiek etapie, do szturmu zostają wezwane wojska korporacji Acep. Innymi słowy, jeżeli Jedi zostaną wykryci, będzie im dane walczyć z całą armią.

Etap I - "Wejście"

Posiadłość Durma jest zaopatrywana raz na dwa miesiące w paliwo przez odnogę korporacji Acep, firmę "Paliwa ARPT". Jedi muszą zinfiltrować zakład i dostać się do dwóch z czterech beczek, które są następnie dostarczane do rezydencji.

Dane firmy nie są znane, stąd będą musieli podjąć się jakiejś formy improwizacji, gdy już dotrą na Bonadan. Przepływ i sama skala ludności w Sektorze sprawia, że przyjęcie nowych tożsamości może nie być trudne, aczkolwiek warto przygotować się na konieczność zastosowania jakiejś formy maskowania, choćby w formie detalicznego makijażu i przebrania najdalej odróżniającego ich od ich znanych Sektorowi tożsamości.

Beczki mogą być skanowane przed opuszczeniem zakładu, stąd należy rozpatrzeć uszkodzenie takowych skanerów. Wszystko to z zachowaniem pełnej anonimowości i brakiem wykrycia. Z pewnością konieczne może być wsparcie się zdolnościami Jedi. Warto też zabrać ze sobą sporą ilość kredytów - może jacyś pracownicy będą podatni na korupcję. Trudno jednak przygotować jakąś konkretną operację, Jedi muszą zachować stosunkowo dużą plastyczność do poznania większej ilości szczegółów o "Paliwach ARPT".

Etap II - "Posiadłość"

a. magazyn

Po dowiezieniu do rezydencji, cztery beczki są wyładowane o przeniesione do magazynu w piwnicy. Obsługą zajmuje się niezbyt inteligentny Gammoreanin. Tutaj Jedi muszą zachować pełną, absolutną statyczność i perfekcyjną równowagę, aby synchronizować swoje ciało z ruchami beczki. Celem jest nie wydawanie żadnych dźwięków, aby obsługa nie zorientowała się, że w beczce jest coś innego, niż paliwo. Kontrola nad własną stabilnością musi być tutaj absolutna i autystycznie dokładna.

Następnie Jedi muszą przetoczyć dyskretnie beczkę w prawą stronę od drzwi wejściowych z perspektywy wchodzącego. Należy to robić minimalnymi ruchami, mikroskopijnymi wręcz, aby przesunięcie nie było wykryte przez kamerę. Do wskazanego punkt należy dotrzeć do godziny 34:51 piątego dnia bonadańskiego tygodnia.

Opuścić beczkę można o godzinie 34:52 w momencie, gdy obiektyw kamery będzie zwrócony najdalej od drzwi. W tym celu obydwu Jedi należy zaopatrzyć w bardzo mocne skanery, mogące wyłapać ruchy kamery poza beczką. Inną opcją byłoby po prostu widzenie przez ściany, ale Barabel nie wie, czy nawet Moc to może zapewnić.

Co ważne, aby móc przesunąć się "na prawo" od drzwi, należy ocenić najpierw, gdzie się jest. Być może da się to określić na podstawie bycia przesuwanym w samej beczce. Hipotetycznie można to przećwiczyć, aczkolwiek lepszą opcją może być przygotowanie jakiegoś drobnego dodatku do cyfronotesu - urządzenia, które na podstawie zmiennego przyspieszenia oceniałoby przemieszczenie właściciela.

Rotacja kamery trwa jedną sekundę, stąd do drzwi trzeba dostać się w pół sekundy. To czas na opuszczenie beczki i dotarcie do wyjścia z magazynu. Jest to iście szalone tempo. Barabel nie ma wątpliwości, że mistrz Ashtar je osiągnie, ale sam będzie musiał to przećwiczyć.

b. korytarze

Główny teren posiadłości monitorowany jest przez droidy patrolowe Mk. 81 i zdalniaki obdarzone sensorami i kiepskimi blasterami. Jednostki te są złączone w jedną, wielką sieć informacyjną, a jakakolwiek ich awaria, zakłócenie transmisji lub opóźnienia w przekazie wszczyna alarm, po którym uruchomiony jest tryb inspekcji. W jego ramach teren jest monitorowany przez trzy droidy IG-100, czyli zmodyfikowane wersje Magnaguardów. Droid należy wyminąć na poziomie magazynu i poprzez pomieszczenie techniczne dostać się do windy.

O godzinie 35:59 w ścianie tego pokoju należy wyciąć prowadzący do środka windy miecz świetlny. Tylko wtedy poruszanie się windą będzie bezpieczne i pozwoli uniknąć kontaktu ze strażnikami. Co ważne, gdy jeden Jedi będzie wycinać otwór, drugi musi ubezpieczać gruz, aby nie spadł na ziemię i nie wywołał hałasu mogącego ściągnąć strażników. Wszystko musi być wykonane maksymalnie cicho.

Należy zapoznać się z planami droidów i zdalniaków. Być może istnieją sposoby na oszukanie ich sensorów, ale jeśli nie, Jedi będą zmuszeni do zwykłego przekradnięcia się.

c. poziom trzeci

Docelowe piętro trzecie ma podłogę omiataną sensorami, które wykrywają wszelką nadprogramową masę. Z tego względu Jedi nie mogą mieć bezpośredniego z nią kontaktu. Proponowanym rozwiązaniem jest wykorzystanie magnetycznych przyssawek na ręce i repulsorów na nogi. Wtedy Jedi będą z niewielkim wspomaganiem znajdować się na suficie.

Obszar ten jest patrolowany przez lekkie, małe, zwinne droidy patrolowe RX-83. Jedi na sto procent napotkają na swojej drodze przynajmniej jedną jednostkę tego typu. Musi ona zostać pokonana w piętnaście sekund, co uniemożliwi innym droidom perfekcyjne jej zlokalizowanie. Jeżeli Jedi nie uda się go unieruchomić w tym czasie, posiłki pojawią się w ok. 50 sekund. Jeśli unieruchomią go w ciągu tych 15 s, droidy dotrą na miejsce dopiero po 3 minutach i 15 sekundach.

W ciągu tych 3 minut i 15 sekund należy przebić się do samego celu, tj. komnaty Durma. Wszystkie napotkane droidy muszą zostać wtedy unieszkodliwione. Jako, że są lekkie i zwinne, Jedi mogą spróbować unieszkodliwić je Mocą - wspólnie chwycić je i cisnąć o ścianę, uszkadzając je. Alternatywą jest walka z użyciem repulsorów, ale te mogą utrzymać Jedi w powietrzu co najwyżej kilka sekund, jeśli nie mniej. Warte będzie przećwiczenie tego.

Pod koniec trasy aktywowane będą cztery pola siłowe. Galaapir zamieścił instrukcję, gdzie należy się przebić w przypadku pierwszych trzech - znowu najlepiej mieczem świetlnym z klingą o długości jednego metra - aby je unieruchomić. Czwarte wymaga zdetonowania pod sufitem ładunku wybuchowego, który zawali sklepienie i spowoduje przeciążenie pola. Jedi muszą w tym czasie przebiec przez słabnące pole na drugą stronę. Kolejny dystans do pokonania w niemożliwym, nadludzkim czasie.

I Barabel i mistrz Tey nie znają się na ładunkach wybuchowych, stąd jeżeli w jakiś, to trzeba zaopatrzyć się w gotowy do użytku, który będzie w stanie obsłużyć byle kto, z wielkim czerwonym przyciskiem najlepiej.

Generator pola sprzężony jest z systemem awaryjnym. Gdy się unieszkodliwi czwarte pole, dopiero wtedy i tylko wtedy będzie można na wskazanej częstotliwości nadać przekazany przez Galaapira kod. Ten spowoduje zablokowanie transmisji droidów do wojsk Acep. Jeżeli zrobi się to wcześniej, posiłki będą wezwane automatycznie.

d. sypialnia

Larrum Durm będzie wtedy przebywać w swoim gabinecie w towarzystwie droida IG-107, czyli usprawnionej wersji Magnaguard. Droid musi zostać zniszczony w czasie od 4 minut 37 sekund do 8 minut i 15 sekund, w zależności od wcześniejszego tempa pokonania rezydencji. Galaapir przygotował projekt diody emitującej promieniowanie zakłócające działanie sensorów maszyny. Jedi muszą zaopatrzyć się w gogle ochronne i wspomnianą diodę, aby ułatwić walkę z droidem. Na samym starcie Barabel musi ruszyć i ogłuszyć Durma mieczem ogłuszającym, aby uniemożliwić mu ucieczkę. Potem dołączy do mistrza i walki z Magnaguardem.

Po pokonaniu go należy dokonać demontażu umieszczonego w łazience pieca. W piątym dniu tygodnia Durm stosuje zdrowotną głodówkę, co skutkuje zmniejszonym użyciem wody i tym samym mniejszą aktywnością pieca. Należy zdjąć z niego obudowę bez uszkadzania jej, a następnie posiekać znajdujące się w środku elementy elektroniczne na jak najmniejsze odłamki do spuszczenia w toalecie. Odłamki muszą być miniaturowe, aby nie zatkały odpływu - jakiś mały skalpel lub podobne ostrze może pomóc w ich krajaniu.

Po demontażu Jedi muzą wejść do otworzonych w tej operacji rur i zamknąć obudowę od środka. Następnie muszą spuścić się 9,3 metra w dół prawą, większą rurą B. Będzie tam bardzo ciasno i oddychanie będzie łatwe, ale muszą na tej wysokości obrócić się w "prawo" i wybić dziurę w ścianie. Wtedy znajdą się w kuchni. Jeżeli ktokolwiek będzie się w niej znajdować, Barabel go ogłuszy mieczem. Należy zablokować drzwi do kuchni, jako że obsługa ma prawo odizolować się na wypadek ataku - nikt nie będzie spodziewał się, że Larrum będzie tam przebywał, chyba że wydadzą zbędny hałas. Aby upewnić się, że nie wstaną zbyt prędko, świadkowie musza mieć podane anestetyki lub podobne środki usypiające.

Dalej Jedi muszą z pomocą kompasu określić kierunek wschodni, a następnie wyciąć drobny otwór we wschodniej ścianie. Otwór powinien być dość niewielki, aby dało się go zamaskować jakimś elementem kuchni oraz aby wycięcie go zajęło najmniej czasu. Następnie muszą zeskoczyć na sam dół w ciągu 4 sekund - zadanie dla akrobatyki.

Kolejny etap to wykorzystanie telekinezy, aby oddziaływać na budkę przy wyjeździe z parkingu. Muszą wcisnąć kolejno niebieski, czerwony, zielony i niebieski przycisk. Dopóki tego nie zrobią, nie wolno im się do niej zbliżać. Dopiero potem mogą ukraść dowolny ze śmigaczy zaparkowanych tam - Galaapir posiada kody dostępu i wskazówki na hakowanie tych pojazdów.

Etap III - "Ucieczka"

Po opuszczeniu posiadłości Jedi muszą przegrupować się z Rycerzem Slorkanem i odlecieć z Bonadan. Tutaj ciężko mu cokolwiek opisać lub zaplanować. Ważne jest zsynchronizowanie ich ruchów. Aby Rycerz był we wskazanych godzinach gotów do lotu i mógł natychmiast dotrzeć na uzgodnione miejsce. Duża obawą jest, jakie siły może Acep przeznaczyć, aby zablokować ich wylot z planety. Czy mogą wysłać siły myśliwskie, użyć promieni ściągających i ile z tego Rycerz może ominąć. Do przemyślenia i konsultacji.


Lista wymaganego sprzętu:
  • 2x precyzyjne zegarki zsynchronizowane z lokalnym czasem bonadańskim,
  • 10x anestetyków pozwalających na uśpienie jakichkolwiek napotkanych pracowników,
  • 1x dziesięciometrowa miarka do odmierzenia wspomnianych 9,3 metrów w rurze,
  • 2x cyfronotesy zdolne do nadania sygnału odwołującego wezwanie posiłków Acep,
  • 4x repulsory do umieszczenia na nogach Jedi,
  • 4x przyssawki magnetyczne do umieszczenia na dłoniach Jedi,
  • 2x maski tlenowe, aby zapewnić Jedi możliwość oddychania w beczce,
  • 1x skalpel lub podobne narzędzie tnące do siekania wnętrza pieca,
  • 2x skanery pozwalające na wykrycie ruchu kamer z wnętrza beczki,
  • 2x urządzenia do określenia ruchu beczki podczas pobytu w niej,
  • 2x gogle ochronne,
  • 2x diody nadające promieniowanie do zakłócenia pracy IG-107,
  • 1x ładunek wybuchowy do obsługi przez Rycerza i Barabela, w celu wysadzenia sufitu i przeciążenia pola energetycznego.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2637
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Sprawozdania

Post autor: Elia »

Skalpele i holokrony

1. Data, godzina zdarzenia: 03.01.24 (21:00-01:00); 03.01.24 (20:30-01:00); 04.01.24 (21:00-01:00)

2. Opis wydarzenia:

Obrazekautor grafiki: Orn Radama
Biblioteka Cesarska
Do Biblioteki polecieliśmy we trójkę: pan Panvo w roli historyka i znawcy Koros, Uczeń Glauru jako technik i informatyk oraz ja – specjalistka od Mocy. Wszechstronna grupa badawcza.

Do Dystryktu Cesarskiego nie da się dostać w normalny sposób, potrzebne są kody autoryzacyjne oraz własny środek transportu. Na miejscu przywitał nas minister Levyzman Rall („minister” nie jest jego oficjalnym tytułem, ale wg pana Panvo to tytuł grzecznościowy, którego należy używać). Towarzyszyła mu młoda kobieta, Tess Reiner. Założyliśmy, że jest kustoszem czy bibliotekarką, ewentualnie jakąś asystentką, ale nic bardziej mylnego – to ONA jest biblioteką. Dosłownie.

Czip wszczepiony w głowę Tess Reiner przechowuje wszystkie materiały Biblioteki, wliczając największe sekrety cesarstwa. Cesarz i jego otoczenie są w pełni świadomi zagrożenia ze strony Gildii, spodziewają się, że niebawem ostatnie granice zostaną przekroczone i Gildia po prostu sięgnie po wiedzę siłą. Stąd ten desperacki krok – informacje wciąż pozostają dostępne, ale ukryte w miejscu, w którym nikt raczej nie będzie ich szukał.

Jak to działa? Tess ma dostęp do wiedzy tak, jakby przeszukiwała bazę danych. Jest w stanie wyszukać materiały na dany temat w swojej głowie – wymaga to dużego skupienia, nie przypomina normalnego myślenia. Wiedza pojawia się w formie wewnętrznego głosu, który nie należy do Tess, jest obcy. Doświadczenie jest zbliżone do schizofrenii i ponoć ciężko było do tego przywyknąć, ale po kilku miesiącach jest lepiej.

Tu warto zaznaczyć, że Tess zgłosiła się do tego zadania sama, na ochotnika. Nikt inny nie chciał, koledzy uważają ją za wariatkę, ale nie umiała inaczej – Biblioteka była dla niej zbyt ważna.

Usiedliśmy na podłodze (w departamencie meblowym niestety bieda), po czym zaczęliśmy zadawać nasze pytania. Pozwolę sobie znów po prostu wylistować tematy, w ten sposób łatwiej później korzystać z wiedzy. Od razu zaznaczę, że wszelkie spekulacje zostawię na koniec – poniżej znajdziecie wyłącznie czyste informacje.
  • Tron Koros – funkcjonuje jak soczewka lub węzeł Mocy. Umożliwia „dalekowidzenie”, obserwację całego systemu poprzez Moc. To dzięki niemu Cesarz wykrył anomalię na Gillad.
    Osoba zasiadająca na Tronie wpływa na niego swoją aurą, a Tron z kolei wpływa na cały system. Może być narzędziem harmonizującym, łagodzącym napięcia, może też być źródłem chaosu i niepokojów społecznych.
    Nie trzeba mieć wysokiej wrażliwości na Moc, by korzystać z tych właściwości Tronu – wrażliwość dynastii cesarskiej była sumarycznie raczej szczątkowa. Z kolei sam Tron jest dostrojony do dynastii, nikt spoza niej nie jest w stanie korzystać z jego specjalnych właściwości, jest jak kryształ zsynchronizowany z właścicielem.
    Istnieje jakaś forma połączenia między Tronem a Nieśmiertelnym z Gillad: zasiadający na Tronie Cesarz wyczuwa Nieśmiertelnego i jego starcia z Jedi, aura Nieśmiertelnego odciska się też na samym Tronie. Wiemy, że Nieśmiertelny jest spokrewniony z Cesarzem.
    W tym miejscu warto zaznaczyć, że obecny Cesarz jest z linii mocno… „rozmytej genetycznie”, jak to ujął minister Rall. Jest mniej wrażliwy na Moc niż nasz Redge.
  • Profesor z opowieści Rugu Opo – naukowcy wymienieni przez Padawana Monpera nie żyją od stuleci, więc to żaden z nich. Cytaty Rugu Opo nie zwracały żadnych ciekawych wyników, z wyjątkiem jednego: Wszystko, co wykracza poza nurt Mocy, jest aberracją, złem. Tylko czysty nurt Mocy zapewnia życiu w kosmosie wzrost i harmonię. Moc jest wszystkim, Moc jest esencją świata. Co zakłóca Moc, to zaburza ten świat. To fragment pracy profesora Serisa Keto, który jak najbardziej żyje, jest dalekim krewnym rodziny cesarskiej, pasjonatem antycznej historii Galaktyki i byłym wykładowcą Akademii Nauk Cinnagar. Trzy lata temu, w wieku 41 lat, zakończył karierę naukową. Jego ostatnie dzieło traktuje o korzeniach Gildii Górniczej i o wojnie z Cesarzową Tetą.
    Profesor miał młodego asystenta, doktora Krastlina Sarceva. Ostatnią pracę napisali wspólnie, po czym doktor Sarcev również odszedł z uczelni – dwa tygodnie po profesorze Keto. Keto był jego promotorem na każdym etapie nauki. Nie mogę nie zauważyć tu analogii do historii mojej i mojego Mistrza.
    Kolejne odkrycie: Seris Keto jest autorem książki „Tchuukthai – Czy Mogą Znać Ostatnie Dokumenty Rakatan?” Rozważa w niej, czy tak odizolowana i skryta rasa mogła zachować wiedzę z antycznych czasów, czy mogła uniknąć domniemanej „czystki informacyjnej” po upadku Nieskończonego Imperium. Książka okazała się ogólnie klapą, bo to wyłącznie dywagacje bez konkretnych dowodów.
    Poprosiliśmy o kopie dzieł profesora, ale to ogółem dużo materiałów - produkował średnio tysiąc stron rocznie.
  • Gillad – istnieje w literaturze szczątkowo, głównie w podręcznikach dla producentów żywności. Nieco beletrystyki w wiejskich klimatach, poza tym uprawa ziemi, hodowla zwierząt i związane z tym technologie. Badania geologiczne tylko ogólne. Na skalę systemu, Gillad wypada wręcz żałośnie pod kątem wiedzy o planecie. Wybitną jakość produkowanej tam żywności tłumaczy się jakimiś zawiłymi teoriami o idealnym położeniu względem innych ciał niebieskich, zsynchronizowanych i rozsynchronizowanych rotacjach planet itd.
  • Przeciwnicy Cesarza i potencjalny złodziej myśliwca Kaana – jeśli chodzi o wrogów, Gildia to kwestia numer jeden, kwestia numer dwa to sama rodzina cesarska. Bellster Keto nie jest powszechnie lubiany, wręcz przeciwnie – ma powody obawiać się o swoje życie, zwłaszcza po tym, jak jego żona została otruta. Wielu członków rodziny cesarskiej czerpie materialne korzyści z sojuszu z Gildią, jej rosnące wpływy są im na rękę. Obecny Cesarz stoi tu w jawnej opozycji, dodatkowo aktywnie walczy z korupcją.
    Przedstawiliśmy profil potencjalnego złodzieja (pasjonat technologii, kolekcjoner, wpływowy bogacz) i minister Rall podsunął cztery nazwiska:
    • Gabele Keto – matka Cesarza; żywi jawną niechęć do syna, który „niszczy dziedzictwo własnego ojca”;
    • Kiall Monper-Deris – odległy kuzyn; niewiele o nim wiadomo – albo nie bierze udziału w dworskich grach, albo jest w nich geniuszem;
    • Evarius Keto-Deris – bliski kuzyn Cesarza, dwulicowy, skomplikowany, chaotyczny, ciężko stwierdzić, czyje interesy reprezentuje i jakie ma cele; jest najbogatszy z tych czworga i ma najpotężniejsze wpływy polityczne; silnie związany z Gildią, przyczynił się do upadku pana Panvo;
    • Zave Keto – wuj Cesarza po stronie ojca, jawny przeciwnik jego polityki, choć w zgodzie z regułami etykiety dworskiej; najbiedniejszy z czworga, ale wciąż posiada majątek szacowany na setki milionów kredytów.
Tutaj warto wspomnieć coś, co wytłumaczył mi pan Panvo – zwolennicy Cesarza na dworze nie są w żadnym razie krystalicznymi ludźmi, a przynajmniej wielu z nich. Sam Levyzman Rall jest wzorem skorumpowanego polityka i oszusta, jest szpiegiem uwikłanym w konszachty z Chissami i nie-wiadomo-kim jeszcze. Jak stwierdził pan Panvo, relacja tu przypomina naszą przyjaźń z Hakasii, gdzie obie strony mają mnóstwo do zyskania i równie mnóstwo do stracenia. Lojalność jest w tym momencie jedyną opcją, która pozwala obu stronom przetrwać i prosperować. Bez współpracy toną wspólnie.

Nasze działania muszą zostać niejasne dla Gildii, dlatego poprosiłam o pół-dyskretne dostarczenie nam materiałów dotyczących badań geologicznych Gillad, stanu rolnictwa, analiz żywności. Niech Gildia myśli, że kombinujemy wyłącznie w tę stronę i niech nie doszukuje się niczego więcej. Dodatkowo, taki subtelny przeciek informacji upewni Gildię w przekonaniu, że ma do czynienia z niekompetentnym i słabym przeciwnikiem. To dobrze, niech myślą o nas jak najgorzej, niech oczekują po nas jak najmniej.

Gildia ma wpływy *naprawdę* wszędzie. Nie ma opcji, by jakiekolwiek dane administracyjne czy medyczne zostały pobrane bez jej wiedzy. Jedyną szansą na dyskrecję jest zamaskowanie badań szczegółowych analizami ogólnymi – czyli dosłownie zaimprowizowanie akcji badawczej na dużej grupie społecznej, do której należy poszukiwana osoba, a potem próba wyłuskania danych tej konkretnej osoby. To czasochłonne, wymaga wielu przygotowań, podkładek, żeby wyglądało na wiarygodne. Nie możemy liczyć na natychmiastowe wyniki, na wszystko trzeba czekać.

Krótka Historia Rebelii Tety
(opowiada Noam Panvo, nagranie edytowane)
Noam Panvo pisze:Gildia Górnicza była tu od początku, tak. Aż dotarła do tego stadium, które w dużej mierze widzimy już dziś. A potem - potem nadeszła Teta. Teta, od której imię tego systemu. Doprowadziła do rebelii przeciwko wszechwładzy korporacji, obalenia jej władzy przy pomocy Jedi - i do zunifikowania systemu Koros pod własnymi rządami.

Gildia jednak nie została zniszczona, bo nie dawało się wyplenić czegoś, co było składnikiem wszystkich możliwych instytucji, gospodarki, służb. Zamiast tego, poddano ja... wydawałoby się... reformom.

Tamte wojny były krwawe. I były jednym z niewielu przypadków, gdzie udało się powstrzymać kompletny, absolutny korporacjonizm sięgający niewoli. Stąd Teta jest po dziś tak kochana. Do dzisiaj, po tylu tysiącach lat, wygrać z korporacją, która stała się właścicielem wszystkiego, jest czymś niewyobrażalnym. To nie takie tam po prostu symboliczne imię z historii. To ktoś, o kim po wielu tysiącach lat pamięta się jak o przywódcy wojny niemożliwej, dzięki której odzyskano wolność dla miliardów.

Być może ktoś pamięta, że w bełkocie Rugu Opo pojawiało się nazwisko Memit Nadill? Cala wojna nie byłaby triumfem bez niego i bez Odana-Urra. Zwycięstwo systemu Koros przyszło dzięki pomocy Jedi, którzy... w tamtych czasach zupełnie śmiało ingerowali w wojny tego rodzaju, jeśli popierali czyjąś sprawę jako godną. Bitewna medytacja Jedi pozwoliła na nadludzką koordynację wojsk i natchnienie ich siłami. Rebelia była koordynowana sztuką, w której wszystkie siły są ze sobą splecione Mocą, dzielą niemalże rójumysł, natchniony i przewodzony przez Jedi. Sama wojna byłaby w pewnym sensie zupełnie zwykła, odejmując ten aspekt. To była, odejmując to, bardzo typowa rewolucja ludowa.

Memit Nadill. Zawdzięczamy mu to, że Koros nie stało się największym sektorem galaktyki w rękach opresyjnej korporacji. Wielki Jedi. Odan-Urr był jego uczniem. Cesarzowa Teta była oczywiście inicjatorem tego wszystkiego. Ta, która zmobilizowała wszystkie te siły, która gromadziła rebeliantów. Była stuprocentowym przywódcą tej rebelii i wojny wyzwoleńczej.

Sala Tronowa
Drugi dzień w Dystrykcie Cesarskim poświęciliśmy na badanie artefaktów w Sali Tronowej. Mieliśmy mnóstwo szczęścia, Cesarza akurat nie było w pałacu, a wraz z nim zniknął towarzyszący mu jak cień doradca Gildii Górniczej.

Zanim wyruszyliśmy do pałacu tajnymi, pełnymi pułapek przejściami, mieliśmy z panem Panvo niezwykle owocną rozmowę, czy raczej… wspólnie prowadzony ciąg logiczny. Zaczęliśmy od przyznania, że nasze położenie jest dosłownie beznadziejne. Gildia jest wszechpotężna, wszechobecna, jej niezmierzone bogactwa przekupiły większość rodziny cesarskiej i dworzan. Nie możemy konkurować z nią politycznie, finansowo czy fizycznie, nie ma pola, na którym mamy jakąkolwiek przewagę. Trzeba cudu, by wygrać ten konflikt. Dodatkowo, Gildia nie musi nic szczególnego robić, wystarczy poczekać jeszcze kilka pokoleń, a ich rywal – dziedzictwo Tety – po prostu się rozpłynie, po cichu, bez dramatów. W najbardziej smutny i przygnębiający sposób.

Zauważcie jednak, że działania Gildii nie są działaniami zwycięzcy czekającego, aż przeciwnik po prostu skona. Gildia wciąż pręży muskuły, wciąż nas osacza. Ktoś, kto jest pewien zwycięstwa, nie zachowuje się w ten sposób. Przeciwnik złamany jest przeciwnikiem, o którym można zapomnieć, zwłaszcza, jeśli kierujemy się chłodną kalkulacją. Nie podejmujemy wymagających działań, gdy są niepotrzebne – lepiej ulokować zasoby w czym innym.

Gildia widzi w nas realnego przeciwnika. Faktycznie istnieje coś, jakiś cud, który jest wciąż osiągalny, Gildia wie o tym, Gildia pamięta. Tak, jak Cesarz ma swoje archiwa, tak Gildia zapewne ma swoje, a w nich również strzeżone sekrety z przeszłości. Musi istnieć układ, w którym Cesarz, Jedi, Tron i sztuczna planeta stanowią dla Gildii silną przeciwwagę. Jeśli zestawimy z tym badania satelitarne, wszystko zaczyna się zazębiać: Gildia świadomie uderza w najsłabsze ogniwo łańcucha. Każdy inny cel jest zbyt oczywisty – oraz zbyt trudny, mogący skutkować społecznym poruszeniem. Gildia nie chce Gillad dla siebie, jak pierwotnie myślałam. Nie ma planu na jego zasoby. Gildia chce po prostu wyeliminować Gillad z gry, zanim odkryjemy jego prawdziwe przeznaczenie.

Łatwo tu spekulować dalej, ale spekulacje nie były potrzebne – potrzebne były badania i konkrety. Startowaliśmy jednak z wyśmienitej pozycji.

Sala Tronowa była intrygującym pomieszczeniem. Tron i komputer Rakatan, dwa antyczne artefakty pełne tajemnic, tuż obok siebie. Poza tym nic więcej – poza ogromem przestrzeni. To miejsce pilnie strzeżone, do którego dostęp ma wyłącznie rodzina Cesarza. Nikt inny nie może dotykać Tronu, nie mówiąc o zasiadaniu na nim – jesteśmy pierwszymi osobami od trzech tysięcy lat, którym pozwolono w ogóle się zbliżyć.

Sam Tron wygląda kompletnie inaczej, niż się spodziewałam. Co staje Wam przed oczami, kiedy myślicie o artefakcie sprzed początków czasu? Dokładnie, mi też. Natomiast Tron Koros wygląda niezwykle obco i futurystycznie. Upływ czasu kojarzy się z progresem, ale tu ewidentnie mamy dowód na totalny regres. Nasza wiedza przepadła. Budujemy na szczątkach tego, co nam pozostawiono, na cieniach, które przetrwały w pamięci… niewolników? Tych, co przeżyli? Tych, których oszczędzono?

Być może nigdy się nie dowiemy, dlaczego zaczęliśmy niemal od zera, kiedy cywilizacja była już tak daleko. Może to dla naszego dobra, bo tylko tak mogliśmy przetrwać? Może dla każdej cywilizacji przychodzi moment krytyczny, punkt zapaści, kiedy dalszy rozwój oznacza anihilację, a jedynym ratunkiem jest czysty start?

Niemniej – z tego punktu przeszliśmy już do konkretnych badań. Uczeń Glauru obrał na cel komputer Rakatan, jego relację znajdziecie nieco niżej w raporcie. Ja skupiłam się na Tronie, a pan Panvo zdecydował się mi towarzyszyć.

Miałam swoje przypuszczenia. Jedi z Ossus nałożyli na Bibliotekę blokady, które wymagały odpowiedniego klucza: zgranego duetu Mistrz-Uczeń. Bohaterowie Koros mogli wykorzystać podobny koncept. Cesarz zasiadał na Tronie – natomiast miejsce Jedi było obok. Czy stanowili dla siebie przeciwwagę, zabezpieczenie? Ich pełna harmonia, zgodność celów, czystość intencji…?

Dałam się ponieść wyobraźni i stanęłam tam, gdzie mógł kiedyś stać Memit Nadill, u boku Cesarzowej, po jej prawej stronie. Teta nie była wrażliwa na Moc, ale stanowiła niezbędny element tego układu. Wszystko stało się nagle tak oczywiste. Gildia *naprawdę* wie. Gildia pamięta. Gildia zrobi, co w jej mocy, by już nigdy, nigdy nie doszło do tego cudu wywołanego sojuszem królewskiej krwi z Jedi.

Moja dłoń sięgnęła Tronu.

Wrażenie było niesamowite, choć jednocześnie łagodne i delikatne. Moje zmysły rozpłynęły się po niciach Mocy i zobaczyłam całe Koros – sieć energii rozciągającą się na planetę i dalej, poza nią, aż do granic układu. Aury, nieprzebrane ilości aur w harmonii, połączone ze sobą, oddziałujące na siebie. Mój umysł meandrował między nimi, a ja nie czułam żadnego wysiłku, żadnego przytłoczenia. Gdzieś w tle majaczyło Gillad, połączone z Koros Major, połączone z Tronem, będące częścią większej całości. Skoncentrowałam się wyłącznie na nim i odkryłam, że związek z Gillad jest w jakiś sposób odmienny, choć nie umiałam powiedzieć jak – ani dlaczego.

Spróbowałam przetestować moją teorię i zaczerpnąć energię z Gillad. Mimo odległości, okazało się to banalnie proste i przyjemne. Energia podporządkowała się mojej woli, ale nigdy do mnie nie dotarła – zamiast tego przepłynęła do Tronu, który pokierował nią dalej, ku istotom, które jej potrzebowały. Mój umysł popłynął razem z nią, ku pracownikom Służby Cesarskiej wykonującym swoje obowiązki, narażającym życie w walce z gangami i piratami. Ku zwykłym mieszkańcom próbującym ugasić pożar mieszkania, broniącym się przed atakiem w ciemnym zaułku. Moc płynęła ku każdemu, kto podejmował słuszną walkę z niesprawiedliwością i bezprawiem, ale nie sięgała pojedynczych aur, bardziej więzi między nimi – jakby starała się naprawić skrzywione relacje, a nie wesprzeć jedną istotę kosztem innej. Nie miałam na to żadnego wpływu, mogłam wyłącznie obserwować efekty.

Medytacja bitewna Memita Nadilla i Odan-Urra, potęga, która zmieniła losy Koros, opierała się o Tron. Jedi ściągali energię z Gillad, a Pierwsza Cesarzowa nadawała jej kierunek. Pusty Tron pozostawał wykonawcą woli władcy, do którego był dostrojony, a świadome wykorzystanie tej energii faktycznie wymagało współpracy dwóch osób. Jak słusznie zauważył pan Panvo, to także świadczyło o statusie samego Gillad. Skoro nasi poprzednicy nie bali się z niego korzystać, zapewne my też nie powinniśmy.

Nie oznacza to, że obecne zawirowania na Gillad nie były dla mnie wyczuwalne i niepokojące. Doświadczyłam tego, co poruszyło samego Cesarza, nienazwaną anomalię niemal przesiąkniętą smrodem Gildii Górniczej, jej tożsamością. To najważniejsza „choroba” tocząca Koros.

Kolejny eksperyment potwierdził też, że jestem w stanie wyczuć obecność konkretnej osoby na Koros, choć to tylko ogólne wrażenie, że ktoś jest aktywną częścią tej sieci, nie pozwala na faktyczne zlokalizowanie czy wsparcie tej osoby.

W związku z Tronem nie zostało już wiele do odkrycia. Przenieśliśmy uwagę na badania Thanga – i to będzie idealne miejsce, by przedstawić jego relację:
Thang Glauru pisze: Barabel nie widział w sobie specjalisty, który mógł cokolwiek wnieść w badaniu mistycznego Tronu Koros. Z tego względu stosunkowo prędko zaczął zajmować się rakatańskim komputerem. Urządzenie to już na samym początku okazało się fascynujące. Jego zewnętrzna konstrukcja i interfejs graficzny były skonstruowane w sposób identyczny z tym, co widać we współczesnych komputerach. Naczelną i podstawową różnicą był zastosowany alfabet. Znaki na klawiaturze i okienku poleceń były fundamentalnie inne od czegokolwiek, co Barabel widział. Te hieroglify były przypadkowymi znaczkami, występującymi w kolejności i systemie jemu obcym pod każdym względem. Dało się znaleźć włącznik, rozpoznać podstawowe przyciski na klawiaturze, ale nie było opcji, żeby komputer fizycznie obsłużyć. Tak przynajmniej wydawało mu się na początku.

Nie wiedział, jak konkretnie działa ta technika, pozwalająca maszynie korzystać z Mocy. Postanowił spróbować wyczuć komputer. Sugerował się tym, że inne znane mu "technologie" powiązane z Mocą, jak holokrony i miecze świetlne, bazują na kryształach. Z tego względu zaczął szukać w niej czegoś delikatnego, prostego, ale się odróżniającego. Właśnie w stylu kryształu. Odniósł wrażenie, że jakkolwiek komputer jest odczuwalny w Mocy, nie jest to energia skupiona w jednym konkretnym punkcie, a bardziej rozproszona. Nie ma pojęcia, jak to interpretować.

Dalej rozpatrywał, że być może komputer będzie reagował na impuls Mocy. W tym celu sięgnął ku niemu i "dotknął" go telekinezą, bardzo delikatnie. Gdy włączył maszynę, to ją pobudziło, w pełni ją aktywowało. System operacyjny podjął próby skontaktowania się z użytkownikiem głosowo, ale rakatański język jawił się jako zwykły bełkot. W tej sytuacji Barabel miał tylko dwa pomysły, co mogłoby zadziałać: telepatia, albo język binarny. Pierwszego nie znał, stąd spróbował odtworzyć tekst z holodaty w języku binarnym, korzystając z translatora. Okazało się jednak, że nie było to potrzebne. Gdy wypowiedział słowa we Wspólnym, komputer rozpoznał go i zaczął się w nim wypowiadać.

Okazuje się, że Wspólny jest językiem niewolników Rakatan, Maszyna przez tysiąclecia miała kontakt z użytkownikami tej mowy, więc z czasem się jej nauczyła. Ułatwiło to działanie Barabelowi, zaczął próbować pozyskać z komputera wiedzę. Robił to przez cały czas, gdy Mistrzyni Jedi i Padawan Panvo badali Tron Koros. Potem dołączyli do Barabela i wiele z kluczowych informacji pozyskano dzięki ich inicjatywie i pomysłowości. Jednakże, idąc wzorem innych Jedi, nie chce wchodzić w przesadne detale tego, jak dochodził do poszczególnych pytań. Zamiast tego skupi się na uzyskanych odpowiedziach:
  • komputer powinien posiadać złożoną i dokładną wiedzę o swojej historii i wszystkich interakcjach z użytkownikami, jednak większość jego komponentów uległa degradacji przez tysiące lat; wymaga wymiany rakatańskich części, aby działać w pełni potencjału,
  • komputer może być wykorzystany tylko przez użytkownika Mocy, który dosłownie zasila go energią; im bardziej złożone obliczenia chce się wykonać, tym więcej energii trzeba dostarczyć,
  • komputer nie ma wiedzy o kryształach, poza tym, że niektórzy Rakatanie je badali,
    w systemie Koros muszą znajdować się ogromne pokłady techniki rakatańskiej, jednak komputer nie wie, jakie i gdzie,
  • Rakatanie z pewnością mieli dostęp do techniki mogącej stworzyć nowe ciało niebieskie,
    nikt w ostatnich stuleciach nie podjął się nawet próby podczepienia podsłuchu pod komputer,
  • ostatnich kontaktów z maszyną podjął się profesor Seris Keto z asystentem Krastlinem Sarceven osiemnaście miesięcy temu; próbowali zdobyć informację o położeniu planety Tchuukthai, członkowie tej rasy mieli bowiem mieć wiedzę sprzed tajemniczej czystce archiwów historycznych, o której wspominał profesor,
  • komputer nie wiedział nic o rasie, ale na podstawie danych z jakiejś uszkodzonej gwiezdnej mapy profesora, zrekonstruował trasę na planetę Tchuuktahi,
  • profesor odnosił się do grupy Krath w trakcie swoich badań, ale w jakimś innym, niezrozumiałym dla komputera kontekście,
  • Zave Keto, wuj cesarza, zmusił Serisa Keto trzynaście miesięcy temu, by ten użył komputera do złamania kodów myśliwca Kaana, jednak komputer nie osiągnął zadania,
  • główny problem Gildii Górniczej zdaniem komputera to jej inercja i przerost, główną siłą cesarza zaś jest Tron Koros i energia, którą może on wykorzystać,
  • Odan-Urr, Memit Nadill i cesarzowa Teta używali zarówno komputera, jak i Tronu,
    jeżeli otrzyma odpowiednie komponenty sieciowe i energię, komputer może efektywnie koordynować działaniami i sterować nieograniczoną ilością droidów, liczoną nawet w miliardach.
Konkluzje są jasne: Sala Tronowa to serce Koros, jego "centrum dowodzenia". Z tego punktu można kierować zarówno Mocą, jak i fizyczną armią droidów. W pierwszym działaniu Jedi współpracują z Cesarzem, w drugim – z komputerem Rakatan. W ten sposób Cesarzowa Teta spacyfikowała Gildię pięć tysięcy lat wcześniej. I w ten sposób zrobimy to my.

Produkcja droidów już ruszyła. Poprosiłam też o rdzeń HD, który niedawno do nas dotarł – nie wyobrażam sobie lepszego wsparcia armii droidów niż nasz stary przyjaciel. To ogromny dowód zaufania z obu stron.

Nagrałam serię lekcji dla Cesarza o tym, jak utrzymać skupienie przez dłuższy czas, jak wejść w stan bliski medytacji, jak ćwiczyć odciskanie woli na rzeczywistości. To trudne, bo w przypadku osoby niewrażliwej nie będzie żadnych wymiernych efektów, żadnego dowodu, że ćwiczenia działają. Wydaje mi się jednak, że to przyniesie korzyści, kiedy już dojdzie do ostatecznego starcia – Cesarz będzie miał wyćwiczoną pewną dyscyplinę mentalną, nie będzie się musiał uczyć na bieżąco, w stresie, na ostrzu noża. Wspólne ćwiczenia z oczywistych względów odpadają.

Minister Rall jest w stanie wyeliminować doradcę Gildii Górniczej w każdej chwili, ale to może być wykonane tylko raz i musimy z tym poczekać do finału.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: W raporcie nie uwzględniłam operacji usuwania rozgwiazdy Yuuzhan Vongów z ciała Thanga Glauru – procedura była długa i wyczerpująca, ale przebiegła bez komplikacji. Więcej na ten temat można poczytać w karcie medycznej Ucznia: [ link do wpisu ]

4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile
Obrazek
Awatar użytkownika
Liren Monper
Padawan
Posty: 57
Rejestracja: 17 gru 2022, 19:50

Re: Sprawozdania

Post autor: Liren Monper »

Przepis na duszoną glistę - nowe dane

1. Data, godzina zdarzenia: 25.01.24, 19:00-24:00

2. Opis wydarzenia:

Nie zawracać sobie głowy raportem, jeśli kogoś nie ciekawią prace nad wyprawą Ucznia Glauru i Rycerza Teya.

Trochę zaległe opracowanie, ale gdy złapałem Ucznia Glauru, mieliśmy bardziej naglące sprawy i ponadto nie miałem połowy twarzy (w zasadzie dalej nie mam, śmiesznie).

Wraz z Rycerzem Mohrganem udaliśmy się daleko poza system Koros, aby skorzystać z lepszych bibliotek i możliwości działania bez inwigilacji. Wybraliśmy się na świat Odik II. Za wszystko płaciły władze Koros, dzięki konsultacjom Rycerza i załatwiły nam transport.

Celem wyprawy było detaliczniejsze przetrzepanie dokumentów Galaapira – o ile nikt z nas nie może się równać z ręką Ucznia Glauru do techniki, o tyle ja mam trochę większą zaprawę w odnajdywaniu się w zagmatwanych stosach danych i wielojęzykowym bełkocie.

Bez zbędnych opowieści o podróży, Odiku II, wojskowych bibliotekach z niezłym asortymentem referencji do technologii takich i owakich, przejdę do wniosków.

1. Droidy
Mamy detaliczne dane o maszynach stosowanych przez Larrusa.

1.1. Zdalniaki

Klasyczne zdalniaki patrolowe, które nie mają w sobie jak 99% gatunku żadnej inteligencji. Proste, prymitywne boty sterowane przez rozbudowany skrypt ze zwykłego komputera osobistego w pokoju samego Larrusa. Widzą w bardzo wąskim promieniu szerokości, który wynosi ok. 30% zasięgu widzenia statystycznego humanoida. Wysokość zasięgu widzenia standardowa. Co więcej, zdalniaki te przetwarzają obraz w żałosnym tempie 3 klatek na sekundę. Oznacza to, że w teorii ktoś kto zostanie przez nie przyłapany, jeśli wykaże się nadludzką prędkością i zniknie z kadru w 1/3 sekundy, może uniknąć przyłapania w razie omsknięcia… Chyba, że zostanie złapany akurat w tym najgorszym punkcie i w tym niefortunnym ułamku sekundy, w którym zdalniak „łapie klatkę” obrazu.

1.2. Boty patrolowe Mk. 81

Część jednej z najpopularniejszych serii, które widział każdy. Tych droidów są miliardy w całej galaktyce. Wyżyłowana do perfekcji ekonomia absolutna pod masową, tanią obstawę zakładów, statków, wszystkiego, wszystko wyliczone co do jednego kredyta ekonomii absolutnej w sekcji „taniocha, ale nie złom”. Klasyk, który najlepiej odwołać do tradycyjnych, znanych w całej galaktyce botów treningowych choćby tych z tej całej… „wyspy Hakassi” (czy coś takiego, wy chyba lepiej rozumiecie o co chodzi). Większość aspektów: wytrzymałość, inteligencja i tak dalej takie same. W stosunku do nich wymienić możemy następujące różnice:
a) Te oczywiście są mobilne, maszerują, niskim tempem, to ciężkawe stosy metalu, więc poruszają się wolniej niż statystyczny humanoid, ok. 10-15% wolniej niż szary Korosjańczyk.
b) Uzbrojenie jest znacznie cięższe niż standardowe, to zrośnięty z ramieniem wielki, ciężki karabin plazmowy, dodatkowo ze względu na zrośnięcie z kończyną zerowy problem rozchwiania celności z upływem czasu.
c) Jako patrolowce są stosunkowo inteligentne i mają bogate skrypty identyfikacji odchyłów od normy, wykrywania zmian, intruzów, rozpoznawania celów.
d) Przesył sygnału do pozostałych jest praktycznie natychmiastowy, wszystkie są sprzężone w jedną sieć (a szczegóły na jej temat już rozpracowane przez Ucznia Glauru).
Wszystkie inne cechy, jak wyżej, bez zmian. Podsumowując, wyzwanie bojowe naprawdę niewielkie, nawet ja powinienem być zdolny położyć jednego, może nawet dwa (dużym kosztem).

1.3. Droidy patrolowo-bojowe RX-83

Jednostki z wyższego poziomu, tak w posiadłości jak i w swojej klasyfikacji. Te maszyny to już poważne wyzwanie – ja bym takiej nie pokonał (ale ktokolwiek inny, oczywiście poza byłym Padawanem Letvaine, gładko).
Uzbrojone są w lekkie karabiny blasterowe E-11 (znów wchodzimy w serię produkowaną miliardami i szczyt perfekcji ekonomizacji), którymi operują bardzo biegle, celnie i z dużo mniejszym rozrzutem niż gdyby broń była w rękach organicznych, ale co najważniejsze, dysponują wyjątkową mobilnością. W największym skrócie, poruszają się praktycznie jak Jedi z blasterami, pomijając hopsanie na metry. Podskoki, uniki, przewroty, biegi, strzelanie w biegu w tył, ślizgi pod nogami przeciwnika, pląsy takie i owakie. Do kompletu, bardzo szybkie w ruchach, na sprincie wyprzedziłyby Padawana Cryxena. Wada to marna wytrzymałość. Nie próbować do nich z blastera, są za szybkie na blaster. Rzeczywiście o ile pokonanie ich to nie kłopot, to zrobienie tego na wyścigi jak każą analizy Galaapira, będzie dramatem.







1.4. IG-100

Tutaj zaczyna się prawdziwy horror i dramat. Te maszyny to MagnaGuardy z Wojen Klonów. Elitarne maszyny, najlepsze z najlepszych z najlepszych w całej tamtej wielkiej wojnie, zdolne do walk z zaprawionymi w bataliach Rycerzami Jedi.
Maszyny tego sortu znacznie różnią się bojowo, rozwijały się podczas tych dawnych wojen prawie 6 dekad temu i oczywiście 99% zostało zniszczonych.
W analizie wsparł nas Jego Prezydencka Mość Panvo. Te droidy (przynajmniej te, które mogły przetrwać wojnę) mogą rozciągać się od poziomu Padawana Valadora (?) na fizycznych sterydach, ale z niższymi umiejętnościami, aż do pułapów w okolicach niejakiej Tanny Saarai (?) i Alory Valo. O trójce dyżurnej „grupy niszczycielskiej” do rozdeptania zagrożenia wiele nie wiemy, gdzie leżą w tym przedziale. O czwartym, personalnym ochroniarzu Larrusa, wiemy że reprezentuje sobą czołówkę – przedział Rycerza Teya, minus sporo refleksu i smykałki szermierczej, czy na odwrót, Rycerza Slorkana, z dodatkiem sporo refleksu i smykałki.
Dioda zaprojektowana przez Galaapira pozwala skrajnie ograniczyć percepcję tego ostatniego (i *tylko* tego!), okaleczyć odczyt danych. To co osłabnie, to zdolności obrony, zbijania ciosów, reagowania. Aby wykorzystać to osłabienie, szermierz musi postawić na maksymalizację ofensywy do granic, inaczej porażenie receptorów zmieni bardzo niewiele.
Maszyna walczy elektropałką, więc ma trochę ograniczony zasięg.
Absolutny zakaz blasterów, magnetyczny pancerz może doprowadzić do rykoszetu i zabicia Larrusa albo nieprzewidzianej destrukcji w budynku.

2. Zorganizowany sprzęt

2.1. Sprzęt zdobyty
Za fundusze Koros, na terenie Odika, przy późniejszej pomocy Padawana Radamy przez wiele dni, nabyto/przerobiono/skonstruowano następujące sprzęty (kolejność jak w rozpisce):
- diodę do porażenia receptorów, projektu Galaapira
- dostosowane osłonne gogle dla Rycerza Teya
- nakładkę na gogle (już posiadane) Ucznia Glauru
- 2 zegary atomowe
- miarka 15 metrów standardowych
- 4x repulsory odrzutowe do nóg,
- 4x przyssawki magnetyczne,
-2x maski tlenowe z minibutlą ze skompresowanym tlenem.

2.2 Sprzęt pozostały
Pozostało, bo nas przerosło:
- 2x skanery pozwalające na wykrycie ruchu kamer z wnętrza beczki,
- 2x urządzenia do określenia ruchu beczki podczas pobytu w niej,
- 1x ładunek wybuchowy do obsługi przez Rycerza i Barabela (Padawan Radama nie umie czegoś takiego zbudować, co byłoby do opanowania przez amatora).

3. Adnotacje krytyczne
Odnośnie kwestii lotu i roli Rycerza Slorkana, Uczeń Glauru tutaj nie zrozumiał ustaleń. Rycerz Slorkan nie pojawi się na Bonadan w żadnej zupełnie postaci i nigdzie go tam nie będzie. Rycerz Slorkan z promem będzie czekał na terenie garażu wynajętego na neutralnej planecie w miarę blisko miejsca operacji. W żadnym wypadku ma go tam nie być, Rycerz Slorkan z promem zabezpiecza punkt ewakuacyjny i bazę wypadową, proszę go nie uwzględniać w żadnym razie na Bonadan. Na Bonadan uczestnicy są sami i wydostają się własną maszyną EV-1.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Nienawidzę tych wszystkich raportów. Jakbym nie miał dość pisania niepotrzebnych prac na studiach.

4. Autor raportu: Padawan Liren Monper
Awatar użytkownika
Liren Monper
Padawan
Posty: 57
Rejestracja: 17 gru 2022, 19:50

Re: Sprawozdania

Post autor: Liren Monper »

Wioska w ogniu

1. Data, godzina zdarzenia: 17.02.24 - 17:00-21:00

2. Opis wydarzenia:

Relacja, którą mam do zaraportowania nie będzie ciekawa dla nikogo. Z miejsca doradzam ten tekst pominąć. Tworzę go nie dla obecnych, a dla udokumentowania heroizmu towarzyszących mi uczniów i zaświadczenia o ich kompetencjach w archiwach Jedi, gdyby przyszedł dzień poddawania ich jakimkolwiek osądom pod wyższe honory.

Przebywaliśmy w wiosce Jedi w składzie, który był w zasadzie najlepszym możliwym. Poza mną, był to Kilus, Padawan Cryxen, Padawan Radama i co najważniejsze Padawan Panvo. Wcześniej zajrzał do nas Rycerz Mohrgan, ale musiał się usunąć i nie było mowy, by tego dnia powrócił.

Bez zbędnych wstępów, na wioskę spadł płonący śmigacz Stingray. To zupełnie wszystko, tak po prostu, znienacka, nad wioską przeleciała i spadła maszyna, która zaczęła zajmować wszystkie trawy po drugiej stronie strumienia roznoszącym się prędko ogniem. Płomienie szalały wszędzie, pożar zaczął zajmować drugą stronę wioski w moment i roznosić się w kierunku stodoły, pomostu, domków, wszędzie. Wybuchł największy pożar, jaki w życiu widziałem. W śmigaczu nikogo nie było, były tylko ślady ewakuacji, które i tak trudno było dostrzec. Wszyscy zajęliśmy się gaszeniem tego pożaru i ominę szczegóły naszej desperackiej, dzikiej walki. Prędko wybuchł popłoch wśród lokalnych zwierząt, strach opanował naszego kolegę Thona. Kel Dor, droidy i Porgo podjęli się desperackich prób opanowania paniki i pożaru jednocześnie, gdy my skoncentrowaliśmy się na osłonie EV-1 i stodoły z zapasami. Ogień szalał, wszechobecne trawy były dla niego doskonałą pożywką i nawet Kel Dor musiał poświęcić wszystkie siły by biegać w ułamku sekundy między kolejnymi setkami metrów, by zabierać zwierzęta, wlec je do domków i zamykać i zatrzymywać ogień jednocześnie.

W międzyczasie „foliarz” (niżej podpisany) od „teorii spiskowych” i „szukania najczarniejszych wizji” miał swoje nowe bzdury i brednie. Domniemania, że to nie wygląda na zwykły wypadek, że ognia jest za dużo jak na tak małą machinę, że coś tu śmierdzi. Foliarz udał się w kierunku wioski i poszedł zbadać naszą pseudo-lecznicę i komputery i szybko okazało się, że ojej, jakimś cudem ten wariat od teorii spiskowych znowu trafił!

W lecznicy trafiłem na jakiegoś Kaleesha. Niestety, w przeciwieństwie do mnie był biegłym wojownikiem z ręką do broni. W krótkiej utarczce i próbie zatrzymania go poniosłem sromotną klęskę i gdyby chciał, mógłby tam poderżnąć mi gardło, ale tego nie zrobił. Dostałem tylko z blastera ogłuszającego, ale nawet mdlejąc słyszałem, że moja nieudolna walka (w której nie byłbym sam, gdyby ktoś wreszcie zrozumiał, że nie wymyślam swoich „teorii” dla zabawy) ściągnęła uwagę innych i biegli już na pomoc. Byłem pewien, że we trójkę poradzą sobie, cokolwiek Kaleesh umie i ma w ekwipunku.

Oczywiście nie dziwi mnie specjalnie, że to wszystko tak wyglądało. Jak już wszyscy rozprawiamy od miesięcy, nasi wrogowie nie chcą, byśmy po prostu zdechli masowo na Gillad, co nakaże Republice, a może i reszcie Jedi, przybyć na Gillad przekopać całą planetę, zależy im udawać, że wszystko gra i nie ma na Gillad żadnego powodu do niepokoju dla potęgi Republiki, że coś na tej planecie, w środku najpotężniejszego sektora historii, śmierdzi bezkreśnie i giną tu Jedi. Nie może być więc trupów wśród Jedi na samym Gillad (co innego na reszcie Sektora Koros, gdzie przy rozmiarach wszystkiego ma prawo dziać się wszystko) i jawnych ataków, to amunicja dla interwencji z zewnątrz – co innego to tragiczna kraksa płonącego śmigacza i dramatyczny pożar oraz jakiś szabrownik kaleeshański. Gillad może i jest niebywale wolne od bandyctwa i taki szabrownik to niezwykła rzadkość, jedna na kilka lat, wstrząs dla planety, ale nie róbmy sobie żartów, że to będzie tym co zmusi Republikę/Prakseum do rozkopania Gillad, jak zrobiłoby to mordowanie Jedi w ich domu. Kolejny przykład zręczności naszego wroga, który nie potrzebuje armii blasterów.

Kaleesh został pojmany przez pozostałych w trakcie, gdy ja leżałem znokautowany na ziemi, a szaber naszych danych skutecznie powstrzymany.
I to powinien być koniec tej historii, ale nie był. Gdy z dobudzonym mną Padawani Panvo, Radama i Cryxen zajęli się taszczeniem więźnia do jedynego teraz miejsca, stodoły, walka z pożarem była zakończona w przynajmniej połowie.




I wtedy zaczęła się opowieść rodem z najgorszych horrorów i najstraszniejsze przeżycie mojego życia. W ułamku sekundy Padawan Noam Panvo zmienił się we wrzeszczące płonące bioresztki. W pół kroku przewrócił się by zacząć puchnąć jakby płonął od środka od milionów zapaleń wszystkich mięśni, jego oczy puchły, a wrzaski bólu były tak okrutne, że chciałem uciekać od samej akustyki, same jego wrzaski wybudzały odruchy przetrwania każące uciekać jak najdalej. Nasz więzień gdzieś tam potoczył się, już nie zwracając niczyjej uwagi w środku takiego horroru. Otoczeni płomieniami ze wszystkich stron, w środku najbliższych z nich spostrzegliśmy najpotworniejszą postać, jaką niosło Gillad. „Nieśmiertelny”, „Profesor”, Seris Keto stał wśród nas, z dłonią skierowaną w kierunku Noama Panvo, który w ułamku sekundy z niepowstrzymanego szermierza zmienił się w bezradną kukłę niosącą swoje wrzaski na kilometry.

Obrazek

Nie było czasu na żadne decyzje i namysł. Noam Panvo zaczął lewitować w kierunku Nieśmiertelnego, który wystawiał do pędzącego ciała wibroostrze. Tu nie było chwili na sekundę konsultacji. Padawan Cryxen zdołał pchnąć w Neimoidianina Mocą i posłać go w przeciwną trajektorię. Cisnęło nim o drzewa i poobijało o skały, co na tle tych wydarzeń dawało oddech ulgi z bezpieczeństwa i było pomijalne w kwestii obrażeń. Całym tercetem złapaliśmy za miecze i ruszyliśmy do walki, zanim miałby szansę dobić Padawana.

Nie było między nami żadnych słów, ale mieliśmy te same myśli. Musieliśmy bronić Padawana Panvo, który był o milimetry przed zostaniem dobitym jak zwierzę na rzeź i próbować przetrwać, dotrwać do czasu jakiejś pomocy zza ognia, czy to przynajmniej amphistaffów, czy miejmy nadzieję, Kel Dora. Gdybym był sam, uciekłbym, ale nie widząc dwóch wiele lepszych uczniów rzucających się bez namysłu ratować Neimoidianina.

Orn Radama i Cryxen walczyli jak perfekcyjny duet. Ich znakomita synchronizacja, perfekcyjne wymiany i ustępowanie drugiemu pola, gdy pierwszy już ledwo zipiał, wzajemne osłanianie się przed zbombardowaniem przez Nieśmiertelnego, zsynchronizowana akrobatyka były czymś, co widziałem bardzo rzadko nawet w wydaniu szermierzy wiele wyższej próby, zwłaszcza w wypadku Cryxena, który w przeciwieństwie do swojego partnera wyjątkowy w mieczu nie jest. Ich duet to coś znacznie więcej, niż po prostu umiejętności Zabraka + umiejętności Trandoshanina. Znakomity produkt lat wspólnej nauki, sparingów i przygód. Ja w tym zestawie byłem wielce na doczepkę. Umiejętnościami daleko mi do któregokolwiek z nich, a fizycznie nie mam do nich startu. To nigdy nie była ta liga. Tam gdzie ja sprowadzam na przeciwnika jeden cios, Radama ma za sobą dwa, tam gdzie Radama pokonuje teren walki jednym błyskawicznym susem, ja jestem w połowie drogi. Moja pomoc nie była tak znaczna, ale było wiele momentów, w których udawało nam się we trójkę zjednoczyć ciosy i zadać przeciwnikowi rany, które uziemiłyby największe czołgi sortu Ucznia Glauru. Wygrywaliśmy, ale ledwo było to czuć, cała nasza trójka musiała pracować na najwyższych obrotach, by to podtrzymać. Nieśmiertelny powinien paść martwy dwa razy, raz bez głowy, raz z przebitym i rozprutym brzuchem, ale nie padł. Po drodze próbował zarżnąć też naszego więźnia, gdy był obok, ale nie poświęcił temu więcej uwagi. Adept Kilus dzielnie wlókł rannych jak najdalej, w głąb stodoły.

Ale to wszystko było na nic. Styl walki Nieśmiertelnego, niepowstrzymanego berserkera pozbawionego ułamka myśli, bezrozumnego niszczyciela, którego każdy ruch dąży do zmasakrowania przeciwnika i wyprucia z niego życia, był bardzo mylący. Profesor Keto był metodyczny i precyzyjny. Póki bombardowaliśmy go we trójkę, nawet on nie mógł się przez pewien czas przebić, ale koncentrował się na eliminacji Cryxena - znacznie łatwiejszego celu od Radamy, który zarazem w przeciwieństwie do mnie robił gigantyczną różnicę w tej walce. Minęła może minuta i wszyscy poczuliśmy zmielone kawałki ciała Cryxena na swoich twarzach i szatach, gdy jaszczur padł na ziemię jak martwe ścierwo. Tyle dobrego, że zaprawiony w cierpieniach nie zemdlał, zaczął ratować sam siebie, a na miejsce dopadł Kilus, który zaczął go stamtąd wywlekać i pomagać tamować krwotoki z rozprutego torsu zalanego litrami krwi.

Gdy ja i Radama zostaliśmy sami, wszystko było już kwestią czasu. Robiłem co mogłem, byśmy to przeciągnęli, ale to była kwestia czasu. Może pół minuty i znalazłem się na ziemi, widząc tylko czerwień i czując tylko ból, umierając z agonii od oddechu. Wibroostrze dotknęło mojej twarzy. Czułem jakby urwać mi pół głowy. Został tylko Padawan Radama.

Nieśmiertelny porwał z ziemi mój miecz treningowy i zaczął walczyć nim i wibroostrzem naraz. Jego celem było absolutnie zarżnąć tam Radamę, nie marnując nawet sekundy na własną obronę, byle go zabić. I… Radama przetrwał dłużej w pojedynkę, niż my we trójkę. Walczył na swoich absolutnych wyżynach.

Adept Kilus krzątał się w międzyczasie. Zdołał wyciągnąć mnie stamtąd, złapał nawet za blaster i próbował pomóc, ale szybko przypadkowa telekineza posłała go do stawu, skończyło się tylko na siniakach. Reszta z nas umierała z agonii w kałuży krwi i flaków.

Nie przeżylibyśmy tej rzezi, gdyby nie jego popis. I nie wiem, jak mamy mieć jakiekolwiek szanse pojmać Nieśmiertelnego. Byliśmy zebrani w jednym z najlepszych możliwych zespołów, przez samą obecność Noama Panvo; trudno wyobrazić sobie zebranie większego i lepszego zespołu niż nasza czwórka, a najlepszy z nas został zmieniony w dymiącą kukłę w ćwierć sekundy bez skrawka obrony. Reszta z nas walczyła o życie w każdej sekundzie i nie byłoby żadnych szans na wygrzebanie uzbrojenia do pułapki i pochwycenia go, każdy miał ręce zajęte walką albo ratowaniem umierających.

Ostatecznie tych kilka minut rzezi zostało przerwanych nagłym zmienieniem się Nieśmiertelnego w płonącą kupę mięsa. Jego flaki dosłownie zabryzgały wszystko wokół, gdy jego ciało eksplodowało od wewnątrz. Wrzask z jego gardła paraliżował, sam krzyk znokautował Radamę. W międzyczasie walki z płomieniami, Kel Dor za jednym ruchem, stojąc jakieś 800 metrów dalej, wysadził… jego? Ziemię obok? Nie mam nawet pojęcia, było za wiele agonii. Nie miał jak próbować pościgu czy czegokolwiek, a Nieśmiertelny w tej samej sekundzie zaczął natychmiast uciekać bez sekundy namysłu.

Zbiór finalnych konkluzji:
- z jakiegoś powodu Nieśmiertelny musi czaić się bardzo blisko i kolejny raz pokazał spryt i rozeznanie strategiczne, próbując dopaść nas w idealnym momencie tego skrajnego chaosu;
- jego obecność jest niewykrywalna - sugestie i badania przez ten czas sugerują, że Nieśmiertelny za bardzo wtapia się w Moc w Gillad, jako przesiąknięty jej czystą energią,
- sama jego bliskość musi w jakiś sposób... otępiać transmisję chaosu i zagrożenia, na Gillad do Jedi powróciła ze wzmożoną siłą prekognicja Jedi i nadnaturalne zmysły, to co się tam działo powinno zwrócić uwagę większej ilości Jedi, a niczyje instynkty nie zadziałały - gdy po czasie pojawiła się tam Mistrzyni Jedi Elia Vile, nie czuła wzburzenia w Mocy, nie czuła echa tego zagrożenia.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (Art by Bart & poprawki by Elia)

4. Autor raportu: Padawan Liren Monper
Awatar użytkownika
Fell Mohrgan
Rycerz Jedi
Posty: 274
Rejestracja: 24 kwie 2018, 21:33

Re: Sprawozdania

Post autor: Fell Mohrgan »

Zwłoki ze zwłoki

1. Data, godzina zdarzenia: 29.03.24, 15:30-0:00 (6h gry) | 30.03.24, 15:00-23:00 (5.5h gry)

2. Opis wydarzenia:

Panvo umiera. Przez minione półtora miesiąca ja, Letvaine, Monper, Kilus, brat Deseliska (szukał, gdzie przepadł Nirram i chciał poznać historię brata), komandos Brandon Sanlev próbowaliśmy robić co się dało, ale nasza pomoc nie wystarczała, jedynie opóźniała problemy. Finalnie doszła do etapu gdzie byle medyk już pomóc nie mógł i trzeba było pełnowymiarowego lekarza. Jeszcze dalej znaleźliśmy się na etapie gwarancji śmierci bez szpitalnej opieki.

Przez cały ten czas:
- pomoc na Gillad nie wchodziła w grę, lokalny „szpital” oferuje tylko pierwszą pomoc i asekurację transportu na Koros Major, nie ma żadnego miejsca oficjalnej normalnej pomocy na terenie planety,
- przelot na Koros Major nie wchodził w grę, bo wszystko jest pod kontrolą Gildii i mielibyśmy gwarancję podłożenia bomby pod publiczny, namierzalny transport,
- przelot poza system Koros nie wchodził w grę, bo nie mamy statków,
- wynajem nie wchodził w grę, bo mamy blokady komunikacyjne i/lub pełne nasłuchy Gildii u adresów zewnętrznych,
- kradzież statku na Gillad nie wchodziła w grę bo nigdy nie było w pobliżu pilota.




Nie widząc żadnej innej opcji, postanowiłem spróbować namierzyć producentów narkotyków, na których natrafił kiedyś Monper (łatwo skojarzyć – wrócił naćpany na miesiące wymiotów), wnioskując, że ich towar był niebywale wyrafinowany i zaawansowany i mogą mieć na pokładzie ogarniętego farmaceutę i być może stosowne sprzęty. Próby rozpoznawania substancji we krwi Monpera spełzły na niczym, sugerując że to jakaś autorska mieszanka lokalna.

To raport dla informacji i donosów mogących przydać się w przyszłości, oderwane i do tego zamknięte sprawy bez dalszego biegu nie mają tutaj żadnego sensu. Nie nagrywam tego żeby robić opowiadanie dla czyjejś rozrywki. Kompletnie pominę wielogodzinne śledztwo moje i Monpera za tymi dilerami, do którego dołączył emerytowany komandos Nexu, Sanlev. Wzięliśmy „Cesarski Rydwan” i zabraliśmy Panvo ze sobą, bo potrzebował jak najszybszej pomocy. Po długiej i jak zawsze zbyt emocjonującej przygodzie, z wędrówką między kilkoma różnymi wsiami i pseudo-miastami znaleźliśmy nową melinę tej załogi.

Jedna jedyna przydatna rzecz, nie tyle zdobyta informacja, co mój własny wniosek logiczny: Gillad jest pełne narkotyków i alkoholu, bo połowa decydujących się tu mieszkać odkrywa, że poziom izolacji ich jednak przerasta i zaczyna się wiadoma historia. Mimo że nawet tacy ludzie to jednak wciąż elity. Jednocześnie wciąż mówimy o najwyższej cywilizacji korosjańskiej i wszelkie grupy dilerskie, jakkolwiek świetnie uzbrojone, pilnują by nikomu łuska nie spadła z ogona, prawo i służby są zbyt silne.

Na miejscu trafiliśmy na 7 osób i 15 droidów bojowych. Spacyfikowaliśmy wszystkich w brutalnej rzeźni. Z blasterami ogłuszającymi, naturalnie. Okazało się, że w ich składzie jest całkiem fachowy farmaceuta. Kalamarianin, Selliv Mertlar. Co prawda po uwalonych studiach, a wcześniej jeszcze po uwaleniu studiów lekarskich, ale to był ktoś kogo potrzebowaliśmy.

Sytuacja była dla nich dramatyczna, a zaletą mojego scenariusza jest to, że dilerzy narkotyków nie pójdą na Służbę Cesarską płakać, że ich napadnięto. Ich chemik pod naszym bardzo uważnym nadzorem ogarnął podawanie poprawnych leków Panvo, ale żadne dializy nie wchodziły w grę. Uważnie dobrana kompozycja leków pomogła. Niestety, wymagają bieżących adaptacji. Do wyzdrowienia bądź śmierci Panvo, gość pozostaje więc związany w piwnicy dawnego domu Monperów.




Potrzebowaliśmy więcej pomocy i przede wszystkim sprzętu. Moim następnym celem było zlokalizować którąś z tych podejrzanych załóg najemniczych ściągających na Gillad nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. W takich ekipach istnieje duże prawdopodobieństwo na fachowego lekarza, jak w drużynach wojskowych. I trochę mniejsze na dodatkowe leki. I to kolejny raczej bezpieczny cel, gdzie przeprowadzenie napadu i porwania nie oznacza natychmiastowego i słusznego dożywocia i zakończenia naszej grupy na zawsze, choć tutaj łatwo o niepewność. Musieliśmy więc wypatrzeć jakąś grupę z czymkolwiek przestępczym na koncie, aby znów nie zostać bandytami od napaści i porwań.

Znowu ominę długie opowieści o naszych poszukiwaniach, bo nikomu się na nic nie przydadzą. Znaleźliśmy jedną z tych grup. Udało nam się dojść do tego, że broń którą wiozą jest nielegalna i zakazana – dezintegratory. Przeprowadziliśmy szturm. Tutaj było ciężej. Monper kompletnie nie umiał dotrzymać kroku, nie miał na to fizycznej możliwości. Sierżant Sanlev został znokautowany wybuchem i złamał kręgosłup w uderzeniu o ścianę. Grupa została wzięta z zaskoczenia, połowa z nich spała, przez co atakowali trzema falami, łącznie osiem osób. Dokończyłem starcie w większości sam.

Niestety nijak nie poznaliśmy szczegółów co do tej grupy.

Zadania, cel i zleceniodawców znał tylko przywódca, który miał zainstalowany jakiś czip podobnie jak skazańcy nasłani na nas przez Galaapira dawno temu. Ktoś zabił go zdalnie tym czipem. Reszta zespołu nie znała zbytnio przywódcy.

Pozostali najemnicy pochodzą z terenów Sektora, ale to nie łachmyci za działkę ryllu, a dość zwykli jak na tereny KorSecu przemocowi najemnicy – brutalny, przemocowy odzysk długów, ochrona transportów, bez żadnych przestępstw najobrzydliwszego sortu, czy celowania w niewinnych, ale chętnie biorący udział w porachunkach gangów, przemycie i tym podobnych. Nie mają o nas pojęcia, niczego o nas nie słyszeli, nic nie wiedzą. Czy dotyczy to szefostwa – bardzo wątpię. Przez ostatni czas mieli tylko czekać i obserwować swoją okolicę i wykonywać pracę zwiadowców, obserwatorów.

Tak naprawdę więc nie wiemy o nich nic. Tyle tylko, że napad i strzelanina nie mają znaczenia i nikt nas za to polityczno-prawnie nie zniszczy.

W ich zespole był jeden medyk i dysponowali sporym zapasem leków. Sierżant Sanlev brutalnie przekonał go do współpracy. Pod uważnym nadzorem, pilnując, czy nie robi krzywdy Panvo, został przez nas zmuszony do zajęcia się nim na tyle, na ile było to możliwe. Udało się usunąć chirurgicznie najbardziej zniszczone partie mięśni i rozpocząć ekstremalnie intensywne dializy połączone z uzupełnianiem krwi syntetycznymi składnikami. W międzyczasie ja uzdrawiałem Panvo Mocą jak tylko mogłem, ale moje zdolności nie są tu zbyt wielkie, służyły tylko za łagodne wsparcie organizmu, za to bardzo długie. Od ilości zmagań z Mocą zemdlałem na dobę.




Niestety upływ czasu zadziałał na naszą niekorzyść. Jak poprzednio, Nieśmiertelny vel Profesor Seris Keto wywęszył przemoc i zawieruchę połączoną z naszą obecnością i zjawił się na miejscu.

Nie będę pisał epopei o heroicznych starciach i z jaką bestią walczymy, wszyscy już wiemy, czego się spodziewać. Monper znokautowany jednym ciosem, który posłał go na ścianę. Sierżant Sanlev słusznie nie ingerował. Podjąłem się długiej walki, która w pojedynkę z takim monstrum siekającym w nieskończoność w trybie bezkresnego berserkera była przewidywalnym horrorem. W trakcie oberwałem, w międzyczasie wybudził się Panvo i jako sparaliżowany, leżący na noszach, machający mieczem jedną ręką na kolanach, zdołał rozbroić Profesora, a ja posłać go Mocą w dal. Zdołaliśmy uciec, w wielkiej mierze dzięki przygotowaniu ewakuacji w trakcie tej walki przez sierżanta Sanleva.

Budynek został zalany rydonium i wysadzony. Porwany lekarz najemników też trafił do piwnicy Monperów.

Następny odcinek to próba kradzieży statku. Glauru się obudził i chce dołączyć. Jeśli ktokolwiek to czyta, niech biegnie się pakować. Sierżant Sanlev ma uszkodzony kręgosłup, a ja skończyłem z wibroostrzem jadącym mi po klacie i ledwo oddycham.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Fell Mohrgan, fragmenty Brandon Sanlev
Awatar użytkownika
Thang Glauru
Uczeń Jedi
Posty: 1293
Rejestracja: 18 wrz 2015, 13:09

Re: Sprawozdania

Post autor: Thang Glauru »

Porywacze Jedi: część I

1. Data, godzina zdarzenia: 07.04.2024, 21:00 - 01:00, 09.04.24, 21:00-1:30

2. Opis wydarzenia:

Ważne dla Barabela jest zaznaczyć, że cały tragizm sytuacji, związana z nią desperacja i wszelkie poniesione osobiste i społeczne koszty ostatecznie wynikają z jego zaniedbań. Gdy dowiedział się o sytuacji Padawana Noama i desperackich próbach ratowania go, zaangażował się i zaproponował swoją pomoc. Dołączył tak naprawdę na ostatniej prostej, kiedy zostało tylko znaleźć dla niego transportu poza planetę. Plan był dość prosty - jeździć po Gillad, aż nie znajdzie się statku, jaki można uprowadzić. Priorytetem mieli być przemytnicy, przestępcy, najemnicy - ogółem typy spod ciemnej gwiazdy. Rycerz Mohrgan był ranny po walce z profesorem Keto, a pan Brandon Sanlev miał pęknięty kręgosłup, więc nie mógł iść na pierwszą linię. Padawan Liren musiał zostać na miejscu, więc to naturalnie wysunęło Barabela, jako osobę do prowadzenia rozmów.

Wyruszyli z wioski z zapakowanym na pokład Padawanem Noamem. Zaatakowanie jakiegokolwiek normalnego cywila było ostatecznością. Poza oczywistą, obrzydliwą niesprawiedliwością, wiązałoby się ze ściągnięciem uwagi służb cesarskich. Barabel zaczął krążyć po Gillad w poszukiwaniu jakichkolwiek podejrzanych farm i obozowisk z zaparkowanym w pobliżu statkiem kosmicznym. Objeżdżał je, powoli je monitorował, badał w poszukiwaniu jakichkolwiek nieprawidłowości i sprzeczności. Bazował mocno na doświadczeniu z farmy Sektora. Także w Mocy poszukiwał subtelnych oznak Ciemnej Strony, zasłon utrudniających badanie danego miejsca zmysłami. Ostatecznie znalazł frachtowiec YT-2000 wbity w ziemię oraz dwóch prawdopodobnych właścicieli obozujących nieopodal.

Postanowił podejść ich, udając tubylca na wycieczce trekkingowej. Chyba był jednak za bardzo skołowany, bo w ogóle się nie przedstawił, nie pytał o nic, ot po prostu wmaszerował na sam środek obozowiska i się rozsiadł. Naturalnie tamci dwaj od razu zaczęli go traktować podejrzliwie i niechętnie, obawiali się napadu. Barabel próbował jakoś z nimi porozmawiać, ale dość szybko go spławili. Ich statek wydawał się sprawny do lotu na podstawie wstępnych oględzin, ale był wbity w ziemię. Nie wiadomo też, jakie czaiły się w nim zabezpieczenia, stąd Barabel zrezygnował z pomysłu na włamanie - przemoc to zawsze ostateczność. Wspiął się na drzewo, aby jakoś obserwować ich z wysokości. Badali coś, co wyglądało na instrukcję obsługi frachtowca, a do tego rozpaczali po śmierci kolegi Todda. Ze szczątków informacji on i pan Brandon doszli do wniosku, że mieli do czynienia z rozbitkami. Robin Boon i Correns Bersch - bo tak się nazywali panowie - starali się jakoś rozwikłać sposób pilotowania pojazdu i wydostać się z planety. Jedi mieli zatem z nimi jakiś wspólny cel. Na tym etapie pan Brandon zasugerował jednak zrobić przerwę, zaczekać, aż mężczyźni zmniejszą czujność. Tak zrobili - Barabel wrócił na miejsce i usnął.

Tym, co uratowało ich na tym etapie, był nagły kontakt od Uczennicy Kiih. Skontaktowała się z Rycerzem Mohrganem i postanowiła dołączyć do ich operacji. Tego było im desperacko trzeba - pilota. Wszystkie elementy układanki wpadły na miejsce i Jedi mieli już jasną ścieżkę do wydostania się z planety. Barabel zaproponował, aby udali najemników, jednych z wielu na Gillad, którzy zostali napadnięci przez konkurencję, która współpracowała ze skorumpowaną policją. Dlatego mieli potrzebować awaryjnej drogi z planety, obawiali się kontaktu ze służbami, a musieli zabrać swoich do lekarza. Mieli Robinowi i Corrensowi do zaoferowania pilota, który ich wszystkich zabrałby poza planetę.

Z tym planem on i Uczennica udali się z powrotem do obozowiska. Tym razem podeszli bardziej rozsądnie - z góry ogłosili swoją obecność, trzymali się na dystans i starali się być jak najbardziej bezpośredni i przyjaźni. Barabel przeprosił za swoje kłamstwa, po czym razem z agentką zaczęli opowiadać przygotowaną wcześniej bajeczkę. Tamci wydawali się bardziej obawiać napadu lub trafieniu na kłamliwych ćpunów niż samej interakcji z kimś działającym poza prawem. Zgrywali twardzieli w pełnej kontroli nad sytuacją, ale perspektywa pomocy pilota bardzo ich zanęciła. Do tego pani agentka oferowała zapłatę w kredytach, co jeszcze bardziej ich skłoniło do kooperacji. Obawiali się jednak oszustwa i pojmania, stąd najpierw chcieli jakiegoś dowodu na posiadaną przez Jedi ekspertyzę. Pani Kiih musiała opowiedzieć o wszystkich stadiach przygotowaniu statku kosmicznego do lotu, Barabel zaś o wszystkich klasach droidów. Test przeszli oczywiście śpiewająco.

Niechęć Robina i Corrensa powoli malała. Żądali, aby Jedi/najemnicy poddali swoją broń do zamknięcia w ładowni. Barabel na tym etapie trochę się zbłaźnił, bo wspomniał o swojej wytrzymałości skóry. Mało brakowało, a ci dwaj zdecydowaliby się o zostawieniu go na planecie. Aby ich uspokoić, zagwarantował, że mogą go także zamknąć w ładowni. Głupie potknięcie.

Na tym etapie potwierdziły się przewidywania Jedi i pana Brandona. W zamrażarce frachtowca spoczywały zwłoki pilota Todda, który zginął w trakcie kraksy frachtowca. Jedi jeszcze nie wiedzieli, jak doszło do katastrofy. Przede wszystkim skupili się na pakowaniu obozowiska i reszty Jedi. Trwało to jakiś czas, Barabel nawet nie wie, ile. Gdy jednak prawie wszystko zostało załadowane na pokład, a na zewnątrz zostali tylko pasażerowie, pan Brandon zaczął bić na alarm - w oddali pojawił się profesor Keto.

Z powolnego i spokojnego ładowania się na statek starania Jedi przeszły w paniczną, chorą walkę z czasem. Agentka Nesanam skupiła się na odpaleniu statku i przygotowania go do lotu. Barabel popędził ile sił w nogach po Padawana i zaczął pchać jego wózek do środka statku. Profesor Keto pędził z prędkością śmigacza, był niemożliwie szybki. Rycerz sugerował, że musiał poruszać się 50 kilometrów na godzinę. Czas do jego przybycia liczył się w sekundach, jeśli nie milisekundach. Agentka zachowała się tutaj rozsądnie, bo nie opowiedziała Robinowi i Corrensowi o zagrożeniu - panika nikomu by nie pomogła. Rycerz skorzystał z Mocy, aby odepchnąć profesora i wystrzelić go w przestworza, gdy ten zbliżył się zanadto. To dało im dodatkowe kilkanaście sekund na wylot. Zamknęli rampę wejściową, gdy tylko Barabel wjechał z Padawanem na pokład frachtowca. Zaraz po tym natychmiast popędził do kabiny, aby pomóc Uczennicy z obsługą statku kosmicznego.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Thang Glauru
Obrazek
Awatar użytkownika
Nesanam Kiih
Uczeń Jedi
Posty: 652
Rejestracja: 11 cze 2019, 16:39
Nick gracza: Khad
Lokalizacja: Polska :<

Re: Sprawozdania

Post autor: Nesanam Kiih »

Porywacze Jedi: część II
Odik II

1. Data, godzina zdarzenia: 09-10.04.24 23:00 – 01:00; 16-17.04.24 21:00 – 01:00

2. Opis wydarzenia: Lot frachtowcem YT-2000 był najgorszym lotem w moim życiu. Gdy tylko pojawił się Seris Keto, nie było miejsca właściwie na nic – byliśmy my, bez żadnego pilota, bez wiedzy o pilotowaniu takim statkiem, którego nawet nie szło z początku odpalić, bo nikt nie znał hasła, ale przy panelu sterowania zauważyliśmy skaner siatkówki oka. Mieliśmy około minuty, żeby uruchomić systemy i wylecieć. Problem był następujący – pilot nie żył, a potrzebowaliśmy od niego albo hasła albo jego oka. Na nasze szczęście, był zamknięty w chłodni na statku.

Przy starcie napotkaliśmy pierwszy problem – moc silników, balansowanie nią. Straciliśmy trzy z czterech wsporników lądowania, ale się udało, wylecieliśmy. Kolejny problem pojawił się przy przebijaniu się przez atmosferę – trzeba nam było konkretnych wyliczeń, ile mocy rozdysponować do poszczególnych silników. Z pomocą pana Robina i ucznia Thanga, którzy robili za moje dodatkowe cztery ręce i cztery oczy udało nam się w końcu opuścić Gillad, jednak z ogromnym bólem, wahaniami ciśnienia, wymiotami, miażdżeniem organów, ale się udało. Podróż na Odika była dość spokojna, choć nie obyło się bez problemów, w końcu to Głębokie Jądro i pilot, który nie wie co oznacza 60% wyświetlanych na bieżąco kontrolek. Po około tygodniu Gilladyjskim, udało nam się w końcu dotrzeć na Odik II.

Na wieść o tym, jak wygląda planeta, czym w ogóle jest Odik, nasi pasażerowie zaczęli bardzo mocno panikować, a my musieliśmy opuścić nasze przykrywki, żeby nie zostać rozsmarowanymi. Dlaczego? Bo pilotowałam poszukiwany frachtowiec z wystawionymi listami gończymi za Robinem i Corrensem. Mój mistrz przekonał spanikowanych pasażerów do współpracy, wymyślił na poczekaniu wersję wydarzeń, w której są świadkami koronnymi, którzy pomagają nam rozpracować mafię z którą walczymy, gdy ja i Thang walczyliśmy z procedurą wejścia w atmosferę i lądowania w wyznaczonym miejscu. Z połamanym, zachlapanym iluminatorem i bez wsporników lądowania. Kontrola lotu z Odika jednak bardzo nam pomogła, nawigator przekazywał bardzo cenne informacje i po dłuższej walce ze sterami i przeciążeniami, udało nam się w końcu wylądować przy wsparciu promienia ściągającego. Pan Sanlev schował się na pokładzie, Robin został przyspawany przez Rycerza Mohrgana do krzesła, a ode mnie i Thanga zależały ich dalsze losy. Zostaliśmy zabrani na przesłuchanie. Szczegółowe przesłuchanie.

Nie mieliśmy za bardzo wspólnej wersji, nie wiedzieliśmy do końca co mówić. Kwestia naszych towarzyszy jako świadków koronnych okazała się trafną przykrywką, ale też pojawiły się z tego problemy. Największy z nich to odkrycie, że „Łysy Todd”, jak go nazwałam, został przez nich odkryty jako Brandon Sanlev, dezerter wojsk Sojuszu. Na szczęście, jak jeden z oficerów powiedział, nie mogliśmy wiedzieć, że to on. Sanlev zawsze chodził w kombinezonie, więc udało nam się to jakoś przegryźć. Problemy pojawiły się, gdy zaczęliśmy od samego początku opowiadać przebieg operacji, dlaczego „Todd” był z nami, skąd wzięli się poszukiwani Robin i Correns, co to za operacja – musieliśmy tutaj mocno improwizować i adaptować się do tego, co powie druga strona. Ja do tego, co powie Thang i na odwrót, jednak.. Historie na poczekaniu wymyślane z drugą osobą nigdy nie wychodzą dobrze. Zaczęliśmy się gubić, zaczęły się pojawiać coraz bardziej niewygodne pytania i luki w naszych opowieściach. Na szczęście po około półtorej godzinnym przesłuchaniu pojawił się Rycerz Mohrgan, który całkiem sprawnie poradził sobie z oficerami i dał nam dużo czasu na ustalenie wspólnej wersji w szpitalu. Odmawiając zeznań i tłumacząc, że to jego wina, że nasza wiedza jest wybrakowana, mogliśmy choć na parę dni odroczyć dalsze przesłuchanie.

Co ustalono do tej pory:

Brandon Sanlev aka Łysy Todd został odurzony przemycanymi bez akcyzy lekami, które zalewają w ostatnim czasie Gillad. Robin i Correns to szmuglerzy, którzy dostarczali m.in. właśnie takie leki, obok narkotyków i paru innych nielegalnych substancji. Brandon został odnaleziony naćpany na Gillad, podczas próby porwania go przez Sektor Korporacyjny, jak w przypadku Rugu Opo, ale porwanie zostało przerwane przez służbę cesarską. Na miejsce zostałam wezwana ja, ze względu na zbieżność sytuacji do sprawy, którą przejęłam. Brandon był pod moją obserwacją w swoim domu na Gillad, aż w końcu spotkaliśmy się na neutralnym gruncie wraz z Rycerzem Mohrganem, sir Panvo i uczniem Thangiem. Mieliśmy się spotkać, żeby przekazał nam opakowania po lekach, które kupił w lokalnej aptece i miał nam pokazać, gdzie je dostał. Niestety po chwili rozmowy zostaliśmy zaatakowani przez oddział Sektora na czele z najemnikiem szkolonym specjalnie do walki z Jedi, który dodatkowo jest wyjęty spod naszych zmysłów, nosi zielony pancerz mandaloriański. Rycerz Fell i sir Panvo mocno oberwali, ale mi i uczniowi Thangowi udało się zażegnać zagrożenie, a następnie udało nam się przekonać szmuglerów pracujących dla Sektora do pomocy, oferując zostanie naszymi świadkami koronnymi. Z racji na brak czasu na przygotowanie szpitala na Koros, korupcję w szeregach policji tetańskiej i wojska, braku stuprocentowej pewności, że nasi ludzie nie zostaną wysadzeni albo zamrodowani w szpitalu, polecieliśmy na Odik II do naszych przyjaciół i ogromnie zmilitaryzowanej planety Sojuszu Galaktycznego. Co będzie dalej, co jeszcze uda nam się wymyśleć, jak z tego wybrniemy, to się jeszcze okaże. Nasze zadanie teraz, to wyciągnięcie Brandona, Robina i Corrensa, tłumacząc, że są naszymi świadkami i są nam niezbędni do rozbicia mafii Galaapira.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Noam Panvo i Fell Mohrgan zostali zabrani do szpitala, oboje w stanie krytycznym. Na szczęście dzięki fachowej pomocy medycznej, udało się ocalić życie naszego Padawana, choć nie obyło się bez komentarzy o jego fatalnym stanie i szeregu operacji, które muszą przeprowadzić tak szybko, jak to możliwe. Nasze najważniejsze zadanie się udało.


4. Autor raportu: Uczeń Jedi Nesanam Kiih
Obrazek
ODPOWIEDZ