Graggnik - Zatwierdzone

Punkt składania historii postaci - stale otwarty.
Regulamin forum
Wzór historii postaci pojawi się automatycznie przy zakładaniu nowego tematu. Można go pobrać jednak także ręcznie, z tego tematu.

Bezwzględnie proponujemy także zapoznanie się z tym tematem z największą dokładnością, wliczając w to lekturę Regulaminu.
Awatar użytkownika
Brealin Ub
Były członek
Posty: 220
Rejestracja: 29 cze 2013, 12:24

Graggnik - Zatwierdzone

Post autor: Brealin Ub »

1. Informacje bazowe

a. Imię: Paweł
b. Wiek: 17
c. Zamieszkanie: Radom
d. Zainteresowania/Hobby: Fantastyka, historia, muzyka, filozofia i religia, sztuka (rysunek, literatura, poezja, aktorstwo), sport, zdrowie, kulturystyka, sztuki walki, religioznawstwo, polityka.
e. Kilka zdań o sobie: Jestem osobą o wszechstronnych zainteresowaniach. Bardzo cenię sobie u ludzi mocny system wartości, wytrwałość, wrażliwość, uczciwość i szczerość. Lubię rysować, śpiewać, czasem piszę wiersze. Uwielbiam też pisać opowiadania i przelewać na cokolwiek wytwory mojej wyobraźni. Kocham też wysiłek fizyczny i rozwój pod tym względem, a także interesujące dyskusje i dysputy etyczno-filozoficzne.
f. Krótki opis charakteru: Towarzyski, inteligentny, kreatywny, rozmowny, ambitny, indywidualista, wyrozumiały, uparty, wytrwały, pewny siebie, empatyczny, niefrasobliwy, czasem jednak mam skłonności do cynizmu i ironizowania, jestem dobrym aktorem. Bywam też w niektórych sytuacjach niepoważny, nad czym obecnie pracuję.

g. Kontakt:

- email: stromapuma5000@gmail.com
- xfire: bambus22

2. Scena RP/RP w JK3

a. Organizacje: Yavin 4, Świadomi Mocy, Szlakiem Jedi.
b. Staż: ok. 2 lat. W Roleplaying ogólnie bawię się już mniej więcej od 6 lat.
c. Powód odejścia/usunięcia: Ze Świadomych Mocy zostałem najpierw usunięty za złe zachowanie. Próbowałem dostać się ponownie, ale po śmierci mojej drugiej postaci przeszedłem do Yavin 4, gdzie byłem przez kilka tygodni. Potem sam odszedłem stwierdziwszy, że bardziej odpowiada mi lore ŚM. Grałem później w tej organizacji do połowy wakacji. W październiku 2011r. ŚM rozpadło się. Z kolei moja ostatnia postać na Szlaku Jedi nie przeszła Trialu.


3. Postać

a. Imię: Graggnik
b. Wiek: 86
c. Pochodzenie: Kashyyyk
d. Rasa: Wookiee
e. Wygląd: Graggnik swoim wyglądem nie wyróżnia się zbytnio spośród innych Wookiee. Jest wysoki, dobrze zbudowany. Ma przeciętną, brunatną maść futra. Co go jednak dość mocno odróżnia od innych to to, że jest prawie zawsze uśmiechnięty, a jego ruchy są na ogół powolne i swobodne. Z jego sposobu poruszania się można jednak wywnioskować, że jest dość sprawny, i że ma przeszkolenie bojowe.
f. Historia:

Cisza i mrok na Kashyyyk były zjawiskami, które absolutnie ze sobę nie współgrały, choć jedno nie mogło istnieć bez drugiego. Pod osłoną nocy w koronach wroshyr i u ich korzeni trwała wieczna walka o przetrwanie. Trzeszczące gałęzie i liście drżące przy skokach licznych zwierząt mogłyby obcym spacerującym po deptaku przypominać burzę z prawdziwego zdarzenia, gdyby nie towarzyszące im skrzeki, piski i warknięcia. Był to puls niemal niezmierzonej puszczy, świadectwo licznych zwycięstw i porażek mnóstwa żywych istnień uwikłanych bez reszty w nieskończony krąg narodzin i śmierci. W spiralę ciągłych wypraw i powrotów, brania i oddawania wziętego z nawiązką, ognia i wody, szczęku stali o stal kontrastującego z ciepłem domowego ogniska. Mimo pozornego chaosu i bezwględności cały ten cykl zamykał się i trwał w sobie tylko znany, harmonijny sposób obejmując przy tym swoimi prawami każdą żywą istotę szukającą schronienia, czy też możliwości przetrwania w cieniu olbrzymich drzew. Niewielka grupka tachów, która zebrała się na jednej z wyższych gałęzi, by z zaciekawieniem obserwować to, co dzieje się na dole bynajmniej nie była od tej zasady wyjątkiem. Najwyraźniej jednak niespodziewany atak przyczajonego w cieniu kinratha musiał im o tym przypomnieć, bo w mgnieniu oka rozpierzchły się po gałęziach i piszcząc przeraźliwie zniknęły wśród listowia. Zgromadzonych jednak na deptaku roześmianych, pijanych Wookieech to wydarzenie specjalnie nie zainteresowało. Nie przejęli się też frustracją głodnego pajęczaka, który ponownie schował się w cieniu, by czychać na następną ofiarę. Ich głośny rechot i wojackie przyśpiewki spłoszyły w końcu nawet jego, który zawiedziony pobrnął w gęstwinę mając nadzieję na zdobycz. Rabapar podał bukłak garrmorlu do Kufftarca, a ten następnie przepił do Graggnika, który wziąwszy kilka łyków gęstego, gorzkawego trunku podał go do Werugrazzy. Ten z kolei nieomal wypluł wszystko, co wziął do ust przy kolejnym napadzie rechotu usłyszawszy puentę opowieści Towjjocci o jego przebojach w jednej z wiosek, przez którą w tym tygodniu przechodzili. W umysłach pozornie wesołej grupy towarzyszy wciąż jednak trwało widmo ich celu, które z niemal desperackim uporem usiłowali zalać kolejnymi łykami alkoholu. Była to paląca skaza na honorze ich ludu, którą mieli za zadanie pomścić. Jeden przed drugim wstydzili się pokazać jak bardzo ta sprawa ich frapuje i jak napawa ich serca smutkiem. W każdej parze oczu, przymrużonej i zaszklonej odbijały się obrazy tamtych dni...

Graggnik w blasku ogniska jak na dłoni widział majaczące w oddali chaty i deptaki, do których zbliżali się równym, miarowym krokiem. Światła pochodni warty trzymającej straż przy bramie wciąż były słabo widoczne pośród drzew, spomiędzy koron których dało się poznać, że zaczyna świtać. Znużeni wielogodzinnym marszem Wookiee idący w pełnym uzbrojeniu odetchnęli z ulgą, byli już niedaleko. Zgodnie z prawem gościny obowiązującym wobec posłańców liczyli na to, że będą mogli zjeść i wypocząć. Istotnie nie omylili się. Wyczerpani zjedli dość szybko to co im podano, zapili grakkynem i usnęli. Zostali obudzeni wieczorem, kiedy przywódca tutejszego klanu gotów był już ich przyjąć. Przygotowywali się krótko, acz nerwowo. Żołnierze koniecznie chcieli na audiencję wejść ze swoimi ryyk, czego surowo zabraniał im emisariusz Lawhorrack, którego byli eskortą wespół ze strażnikami wioski. On jako jedyny zdawał się być całkowicie opanowany. Był ponadto wśród swojego ludu autorytetem. Nie każdy bowiem swoim oddaniem i męstwem przysłużył się dla całej społeczności równie jak on. Rozdrażnienie wojowników było jak najbardziej uzasadnione. Zadaniem dyplomaty było bowiem zapobiegnięcie przed eskalacją konfliktu pomiędzy dwoma klanami, czego rzecz jasna ani jedna, ani druga strona by nie chciała. Sytuacja kryzysyowa, która by wówczas powstała najprawdopodobniej doprowadziłaby do przelewu krwi. Tyle przynajmniej było wiadomo wszystkim obecnym witeziom. Graggnik sam też niezbyt się przejmował genezą ich misji. Wiedział, że jakby coś nie wyszło, to może wyjść z tego awantura, i że trzeba się będzie bić. To wystarczyło, by jego podświadomość i wyobraźnia zaczęły pracować z ożywieniem. Nie inaczej było z resztą wojowników z eskorty. Idąc głównym deptakiem w stronę siedziby wodza mieli wrażenie, że obserwuje ich cała wioska, że każda para czarnych jak węgiel oczu przewierca ich na wskroś. Ciekawość gapiów, którzy gromadzili się tu i ówdzie i cicho pomrukiwali do siebie nawzajem zdawała się im odarta ze swojego zwyczajnego płaszcza bezwiednej niewinności, a przesycona wręcz wrogością. Tymczasem droga do okazałej chaty strzeżonej przez kilku uzbrojonych Wookiee robiła się jakby coraz dłuższa. Coraz trudniej było też przybyszom oddychać. Nie nawykli się bać walki, tutaj jednak gra szła wyraźnie o znacznie większą stawkę. Brzemię odpowiedzialności odczuwane przez wojowników wydawało się być już nie do uniesienia, tym bardziej że pozbawieni byli broni. Nie potrafili sobie odpowiedzieć na to, dlaczego pozwolili ją sobie odebrać. Emisariusz wciąż wydawał się być opanowany, zarówno w trakcie marszu po głównym deptaku, jak i podczas przejścia po linowym moście prowadzącym wprost na platformę, na której znajdowała się siedziba głowy klanu. Graggnik idąc krok w krok za swoimi kompanami po chybotliwym, choć wydawałoby się solidnym moście miał odczucie, że stanie się wkrótce coś złego. Lawhorrack potknął się o jedną z desek wstrząsając przy tym mostem. Reakcja jego eskorty była bardzo gwałtowna, choć całkowicie nieodpowiednia do sytuacji. Jeden z nich próbował go łapać, drugi chciał podtrzymać tego pierwszego, trzeci próbował ściskając liny ustabilizować pomost. Wszystkim wydawało się, że zaraz spadną mimo, że kładka wcale nie była tak niestabilna jak im się zdawało. Graggnikowi ciągle przelatywały przez głowę pytania o to, dlaczego to trwa tak długo. Miał już serdecznie dość spotkania z wrażym wodzem, choć wcale się jeszcze nie zaczęło. Frustrację przybyszów zauważyli nawet Wookiee strzegący wejścia do chaty i nie omieszkali jej podsycić. Śmiali się cicho i trącali się łokciami patrząc na rozdrażnioną delegację. W końcu cała grupa szczęśliwie znalazła się przed obliczem herszta. Negocjacje przechodziły w miarę dobrze. Rodzimy dyplomata mówił dumnie, choć statecznie, a jego współrozmówca zgadzał się na większość warunków. Osiąganie kompromisów w sprawach spornych też wydawało się iść jak z płatka. Do czasu. Lawhorrack przedstawiał błache prośby, tudzież żądania jego ludu, i miał zamiar dopiero potem przejść do kwestii istotniejszych. Wymienianie spraw przerwał jednak dość stanowczo wódz - Horwacca. Oświadczył głośno i wyraźnie, że ta rozmowa znudziła go potężnie, że chce ich zaprosić na ucztę, jako jego, i jego ludzi oczywistych przyjaciół. Po tym stwierdzeniu bezceremonialnie wyszedł z sali wraz ze swoją strażą przyboczną. Jakkolwiek hańbiące by nie było jego zachowanie, całe poselstwo musiało je puścić mimo uszu, jeśli ta misja miała mieć jakiekolwiek szanse powodzenia. Graggnik mimo poczucia ujmy na honorze ucieszył się z wizji rychłego biesiadowania ze swoimi współtowarzyszami, gdyż nawiasem mówiąc zdążył porządnie zgłodnieć. Przy stole rozchmurzył się podobnie jak i reszta wojowników. Zresztą wraz z kolejnymi kubkami wychylanego trunku całe zmartwienie i frustracja odeszły w niepamięć. Nawet nie wiedział do końca kiedy się rozluźnił, śmiał się i skakał po sali w rytm bębnów z Wookami zarówno z jego, jak i z obcego klanu. Lawhorrack kręcił się dość niespokojnie po sali. Zdawał się nie mieć ochoty do picia, ani do zabawy mimo licznych, serdecznych namów i zawołań. Graggnik hulając nie spostrzegł nawet kiedy ów emisariusz zniknął z sali wraz z naczelnikiem klanu, do którego przybyli z misją. Poczuł dość osobliwy dreszcz, a następnie skurcz w brzuchu, czemu towarzyszyło nagłe zaniepokojenie. Zwolnił trochę w tańcu i swoim szklistym, powolnym wzrokiem zaczął przeczesywać salę sam nie wiedząc czego tak naprawdę szuka. Przez rytmiczne bicie bębnów i kotłów przebił się nagle głośny ryk. Wookiee o wściekłym wzroku do złudzenia przypominający Lawhorracka wybiegł z jednego z korytarzy na drugim końcu sali i dalej Graggnik nie widział już praktycznie nic. W mgnieniu oka wszystko dookoła niego zapełniło się rozwścieczoną mierzwą włosów i ostrz, a zaraz potem z jakiegoś powodu osunął się bezwładnie na podłogę i stracił przytomność.

Ponowne przeanalizowanie tej sytuacji wprawiło Wookieego w jeszcze większą konsternację. Ocknął się z zamyślenia i odkrył, że pewna część zebranych wokół ogniska, podobnie jak on wpatruje się bezwiednie w ogień. Cała ich wesołość gdzieś uleciała. Nie mówili nic, większość zresztą zdążyła już usnąć, a ci którzy do tej pory czuwali, wyglądali jakby nie mogli sobie z jakiegoś powodu pozwolić na odpoczynek. Graggnik miał wrażenie, że dzielą z nim poczucie głębokiego wstydu, zażenowania i bezsilności wobec tego, jak postąpił Lawhorrack. Jakby do tej pory, podobnie jak on nie potrafili tak naprawdę pojąć co stało się tamtego wieczora, od którego minęły już przeszło dwa tygodnie.

Wyruszyli tuż przed świtem dojadając na prędce resztki wieczerzy. Podczas marszu trwała pomiędzy nimi grobowa cisza. Przez całe godziny towarzyszyły im właściwie prawie tylko odgłosy ich własnych oddechów, stąpnięcia ich stóp i poszczękiwanie mieczy oraz kusz. Pod wieczór dotarli do zejścia na dolne poziomy. Było to dość duże wroshyr niemal obdarte z kory i poorane licznymi śladami pazurów tubylców. Centralnie na wysokości oczu był znak namalowany krwią kinratha, a właściwie mapa drzewa przedstawiająca na jakiej mniej więcej wysokości znajdują się kolejne platformy, a także gdzie, i jakie są najważniejsze punkty orientacyjne na szlaku. Ślady wspinaczek były widoczne kilkaset metrów w dół, gdzie ginęły w gęstej mgle, pod którą według wskazówki na drzewie miała znajdować się pierwsza platforma. Graggnik poszedł jako pierwszy. Wczepił się w drzewo i zaczął po nim schodzić. Była to jedna z najstarszych dróg prowadzących do Krain Cienia, a zarazem najbardziej wymagająca. Nikt nie wiedział tak naprawdę kiedy zszedł tędy pierwszy z Wookieech i wytyczył szlak. Część drobnych symboli, czy większych wgłębień w korze drzewa mogła świadczyć, że tubylcy poruszali się po tym wroshyr od tysięcy lat. Gdzieniegdzie można było natknąć się nawet na wrośnięte w drzewo elementy ryyk, którego ktoś dawno temu najwyraźniej usiłował użyć do wspinaczki, lub inne bliżej nieokreślone, zniszczone przez czas przedmioty. Schodząc coraz niżej Graggnik obserwował jak dalece zmienia się leśny krajobraz, do którego przywykł od dziecka. Na pniach sąsiednich wroshyr dało się teraz zauważyć rośliny o niespotykanym kształcie. Większość kwitła pięknie wabiąc do siebie rozbrzęczane owady, które zawisały nad pachnącymi słupkami kwiatów, jakby napawając się zapachem. Wytężywszy wzrok można było dostrzec całą feerię barw, która odbijała się w coraz rzadziej spotykanych snopach światła, przebijających się przez gęste korony drzew. Zapach także zmieniał się. Powietrze było przesycone słodką, upajającą wonią kwiatów upiększających okoliczne drzewa. Moskity, muszki i inne drobne, latające stworzenia nie były tutaj jeszcze aż tak dokuczliwe. Pełno było za to dzikich pszczół, które wzbudzały w Wookieech pewnego rodzaju respekt. Tu i ówdzie można było rzeczywiście zauważyć barcie, przy których ruch owadów przypominał wiecznie żywe ulice Coruscant. Po drodze w dół, kwiatów zaczęło ubywać, a powietrze stawało się cięższe, gorętsze i bardziej wilgotne. Dalsze drzewa przestawały też być widoczne ze względu na stopniowo zasnuwającą je, mlecznobiałą mgłę. Graggnik wciąż schodząc rozkoszował się skraplającą się na jego futrze parą. Chłodziła jego rozgrzane ciało i dodawała energii jego zmęczonym już mięśniom. Graggnik zastanawiał się jak silni musieli być ich przodkowie, skoro ponoć pokonywali tę drogę niejednokrotnie, a jedna platforma była odległa od drugiej o kilka poziomów lasu. Te rozmyślania, a także obserwacja otoczenia, co zresztą miał w zwyczaju robić, pomagały mu wytrwać w żmudnym schodzeniu. Czuł się doprawdy wyczerpany, ponadto zaczął doskwierać mu głód i pragnienie. Zerknął w górę na swoich towarzyszy. Wszyscy trzymali się dosyć nieźle poza Towjoccą, który zostawał w tyle i był już wyraźnie na granicy wytrzymałości. Graggnik omal nie stracił równowagi, gdy niespodziewanie stanął na deskach platformy, a przez jego ciało przeszedł dreszcz ulgi. Przeszedł ledwie kilka kroków, żeby zrobić miejsce dla innych, po czym najpierw usiadł ociężale, a następnie położył się na wznak przymykając oczy. Niespiesznym ruchem obolałych rąk wyjął bukłak z wodą i wypił kilka łyków. Reszta kompanii wkrótce położyła się na deskach podobnie jak i on. Rabapar najwyraźniej miał lepszą technikę wspinaczki od reszty, bo nie był tak wykończony. Zajął się od razu rozpaleniem ognia, który na tym poziomie, po zmroku był absolutnie konieczny do przetrwania. Z drzewa zsunął się wycieńczony Towjocca. Było duszno, wilgotno, powietrze było przesiąknięte zapachem grzybów i mchu, który bił z dolnych partii lasu. Wrzucony do ognia pęczek suszonych ziół miał odstraszać moskity, których było już tutaj dosyć sporo. Gryzący zapach kopcącego suszu przypomniał Graggnikowi o tygodniach, które spędził za młodu w Krainie Cieni.

Wirujące obłoki dymu przypominały mu cienie stworzeń przemierzających mrok dolnych części lasu. Obserwował je z zapartym tchem stojąc na olbrzymim głazie, gdzie czuł się w miarę bezpiecznie, jeśli w ogóle można było tak powiedzieć o młodym Wookiee znajdującym się w Krainach Cienia. Miał tu przeżyć przez dwa dni, jego ojciec wraz z resztą umyślnie pozostawili go w tej okolicy po ceremonialnym polowaniu. Twierdzili, że to go wzmocni, i że dzięki temu będzie twardszy. Serce waliło mu jak młotem, a wzrok czujnie, choć z niewielką skutecznością próbował przeniknąć przytłaczającą ciemność. O tym, że nie jest w tej okolicy sam, wiedział już od kilku godzin. Dlatego zresztą wrócił biegiem na skałę z naręczem uzbieranych korzonków, osobliwych nasion i jagód. Obwąchując otoczenie czuł subtelną woń, której wcześniej zwyczajnie w tym miejscu nie było. Słyszał też jak coś cicho, ledwie muskając liście wyściełające ziemię, porusza się wśród ciemności, jak *skrada się* do niego. To były ewidentne odgłosy obserwowania i czychania, jeśli w ogóle odgłosy można by było tak nazwać. Nogi Graggnika zesztywniały, miał wrażenie, że wrosły mu w skałę, i że nigdy, przenigdy nie opuści tego miejsca. Jego młodzieńcza wyobraźnia podsuwała mu obrazy jego samego zamienionego w posąg i obrośniętego granatowym mchem, podobnie jak wszystko tutaj. Zostałby wówczas straszną przestrogą dla innych, którzy by tu przyszli. Ledwie zdążył odpędzić tą zgoła nieprawdopodobną myśl, a już przychodziła druga, która niosła ze sobą obrazy jego wnętrzności porozrzucanych bez ładu tuż obok głazu. Prowadził przydługi monolog wewnętrzny, w którym w końcu odniósł sukces sam nad sobą. Nogi powoli ugięły się w kolanach, aż do pełnego przysiadu. Wookiee odłożył z pietyzmem nagromadzoną żywność i... i tak został. Znowu nie mógł się ruszyć, sparaliżowany strachem. To... to *coś* wyraźnie zbliżało się. Odłosów powolnego sunięcia po ściółce, szczególnie już tak bliskich nie dało się pomylić z wszechobecnym hałasem w lesie. Graggnik wziął kilka głębokich oddechów i naginając prawie całą swoją wolę stuknął kilkukrotnie krzesiwem o hubkę. Iskry padły na zebrane w kupkę drobne gałęzie i suche liście na szczycie skały. Zrobiło się jaśniej. Coś mignęło Wookieemu w ciemności, jakby duch, albo bardzo szybki, czarny, kotowaty stwór. Zresztą, nie było to już ważne. Ogień rozświetlał znaczną część skały i trzęsawiska wokół niej, coś uciekło w głąb puszczy popiskując przy tym i skrzecząc. Najwyraźniej światło odstraszało część zwierząt stąd. Kamień spadł młodzieńcowi z serca. W mgnieniu oka poczuł się zwycięzcą, czuł się tak lekko! Było mu tak przyjemnie chłodno, dreszcz przebrnął przez jego grzbiet, poczuł orzeźwiająco zimną wodę spływającą po jego plecach... a raczej śluz, który koił jego zmysły... Miał wielką ochotę położyć się i poddać owemu uczuciu, które ciągnęło go w nieznane... w ciemność... Coś go jednak w tym obezwładniającym go uczuciu zaniepokoiło. Wierzgnął raz i drugi, czuł przygniatającą go, oślizgłą, zimną masę cielska. Wtem zaczął mimo woli staczać się ze skały, by w połowie spadania z niej odkleić się z głośnym, przeciągłym mlaskiem. Tuż obok niego upadł na grzbiet dwa razy dłuższy od niego, opasły, nagi, hebanowo czarny ślimak, który wywijał swoją nogą zaopatrzoną w długi, jakby jeszcze czerniejszy od całego swojego ciała kolec jadowy. Wookiee ściągał desperacko z twarzy śluz, a wraz z nim ku swojemu przerażeniu zdejmował także kępki futra, które najzwyczajniej w świecie odchodziły od jego skóry. Wytarzał się w mchu, który rósł nieopodal, by oczyścić się w całości. Skóra go jeszcze trochę piekła, ale wyglądało na to, że chwilowo niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Stworzenie, które usiłowało go pożreć wciąż próbowało bezskutecznie przewrócić się na brzuch. Było pewne, że prędzej czy później uda mu się to, ale na pewno nie teraz, nie dopóki zwierzę się nie uspokoi. Graggnik wygrzebał z błota duży kamień i cisnął nim w ślimaka. Cios rozdarł mu skórę na brzuchu, z której ciec zaczęła hemolimfa, było to jednak za mało, żeby uśmiercić stwora, który zagrażał jego życiu. O ile dobrze pamiętał, tak się zawziął na tego okropnego ślimora, że biegał po okolicy szukając czegokolwiek ostrego, czym mógłby potwora zadźgać, kompletnie zapomniawszy o ostrożności. To chyba właśnie wtedy uruchomił się w nim rrakktorr. Graggnik uśmiechnął się wspomniawszy swoje ówczesne, błache jak mu się teraz wydawało przygody. Pamiętał swoją zapalczywość, porywczość sprzed tych kilkudziesięciu lat i śmiał się ze swojej głupoty. Dość ciekawym był dla niego fakt, że z tego jaki był pozostała mu bujna wyobraźnia i to poczucie, że jest stworzony do wielkich rzeczy, że jeśli tylko będzie chciał, to będzie kiedyś mógł wroshyr wyrywać z korzeniami.

Towjocca został na platformie oświadczywszy z bólem i wstydem, że dalej nie da rady pójść, i że jest zbyt wykończony. Graggnika zasmuciła ta wieść i wahał się, czy nie zostać ze swoim przyjacielem i nie pomóc mu w powrocie na górę. Ten jednak ubiegł jego pytanie każąc całej reszcie schodzić i nie oglądać się na niego, bo on da sobie spokojnie sam radę. Niby owszem, takie zapewnienie uspokoiło po części zmartwionego Wookieego, ale dalej pozostał w nim smutek. Całą swoją kompanię traktował jak prawdziwych przyjaciół, mimo tego że z niektórymi z nich nawet nigdy nie widział się przed misją. Miał to już we krwi, że szybko się przywiązuje do innych, może nawet za szybko. Jakby nie było, zadanie trzeba było wykonać. Czekały ich jeszcze dwa zejścia, a potem tropienie Szalonego Pazura po Krainach Cienia. Znów cała ta wyprawa wydała mu się nieprawdopodobną. Schodząc z tego poziomu miał jednak coraz mocniejsze poczucie powinności, rosła w nim determinacja. Jakoś nie odczuwał zbytnio wczorajszych wysiłków. Przywykł do tego ruchu i do tej osobliwej pozycji, w której znajdował się będąc na drzewie. Tutaj krajobraz stawał się już przygnębiający, a powietrzem trudniej było oddychać. Tak naprawdę, to w sumie żaden z podróżujących nie wiedział dokładnie czy jest już dzień, czy jeszcze noc. Jedynym co urozmaicało mroczną okolicę były olbrzymie pajęczyny zasnute między pniami drzew, a także przeróżne porosty o ciemnej barwie i poskręcane, wiszące, mięsożerne rośliny o przykrym zapachu padliny. Moskity zaczęły dosyć poważnie przeszkadzać w wędrówce. Graggnik przyglądał się drzewu, do którego był przyczepiony. Zauważył w miarę świeże, kilkudniowe ślady pazurów, które świadczyły o tym, że ktoś niedawno przed nimi używał tego szlaku. Po zeznaniach świadków, których wypytali na górze łatwo można było się domyśleć, że były to ślady Lawhorracka, i że zbliżają się do celu. Wkrótce stopy Graggnika stanęły na wilgotnym drewnie ostatniej z platform. Stąd było już słychać nieustanny szmer wody dochodzący z dołu, a także odgłosy licznych zwierząt. Drużynie trudno było odpoczywać. Spali krótko i słabo. Kufftarc, Rabapar i Werugrazza wydawali się być mocno podekscytowani, a nawet wściekli. Rano ostrzyli swoje ostrza z zapałem i sprawdzali elementy swoich kusz, popijając przy tym garrlmorl. Zachowywali się teraz tak, jakby szli na polowanie na dużego zwierza, jakby zapomnieli że mają za zadanie zabić jednego ze swoich pobratymców. W tej chwili wydali się Graggnikowi obcy, tak dalece obcy, że sam wpadł w gniew i to bynajmniej nie z powodu zbliżających się intensywnych poszukiwań. Nie mógł po prostu zdzierżyć zezwierzęcenia swoich kompanów i ich prymitywnej żądzy krwi. Im bliżej byli celu, tym bardziej narastała w nim melancholia i dość mocne poczucie niesprawiedliwości w tej całej sprawie. Miał odczucie, że przy negocjacjach coś poszło bardzo źle, ale poza tym, że emisariusz użył pazurów przeciwko wrażemu przywódcy, nie znał żadnych szczegółów. Nie chciał wierzyć w to, że Lawhorrac tak po prostu stracił panowanie nad sobą. Im intensywniej i bardziej krytycznie obserwował swoich współtowarzyszy, tym bardziej to uczucie w nim narastało. Czuł w sobie osobliwą wrogość wobec tych Wookieech i właśnie teraz uświadomił sobie dobitnie, że w tej kompanii jest jedynym przedstawicielem swojego klanu. Każdy z nich był w gruncie rzeczy z innej osady, żeby zminimalizować ryzyko podejrzenia o spisek. Mimo to, Graggnik stał się wobec swoich kompanów nieufny. Milczał też ponad miarę i odeszła mu ochota do picia, żartów, czy wspólnego ryczenia do rytmu, co zwykli byli nazywać śpiewem. Był zły, naprawdę zły. Tyle by było z Graggnikowego cietrzewienia się i snucia domysłów, ruszyli w drogę.

Szli w mroku rozświetlanym przez dwie pochodnie. Jedną z nich niósł Rabapar, który szedł na przedzie, a drugą Graggnik, zamykający grupę. Szli ciapkając i mlaszcząc, brodząc po kolana w gęstym, czarnym błocku. Nawet dla Wookieego gorąco w tym miejscu, mrok, ciężka, zatykająca nozdrza woń butwiejących liści, chmary moskitów i muszek stawały się udręką. Nad nimi zwisały długimi brodami czarno-purpurowe porosty, z których kapała gęsta, cuchnąca padliną i łajnem, lepiąca się maź, do której garnęły się liczne muchy. Przyklejały się do zwisających nici plechy, które następnie zwijały się wraz ze zdobyczą niknąc przy tym w ciemności. Wookiee mieli wrażenie, jakby szli w na wpół zalanej jaskini. Rabapar prowadził kompanię po sobie tylko znanych tropach. Graggnik miał nawet przeczucie, że on już od dawna wie gdzie znajduje się Lawhorrack, dlatego idzie tak pewnie, jakby w tym bajorze miał wytyczoną przez siebie ścieżkę. Zwierzęta nie niepokoiły podróżników, słychać było jak pierzchają w gęstwinie, wystraszone światłem. W końcu wyszli na kawałek skalistego terenu, który był nieporównywalnie suchszy od otaczającego go zewsząd błota. Dokładnie po środku znajdowały się dość świeże pozostałości ogniska, obok których grupa przeszła szybkim krokiem. Przyspieszyli zresztą dość znacznie. Rabapar zaczął truchtać na tyle, na ile pozwoliły mu mokradła, na które znowu weszli, reszta dostosowała się. Choć nie podobna było określenie czasu w jakikolwiek sposób w tej wypełnionej po brzegi cieniem krainie, Graggnik miał wrażenie, że idą już tak od wielu godzin. Nogi ciążyły mu i coraz trudniejsze było dla niego wyciąganie ich z gęstego bagna, tym bardziej, że wciąż dość mocno odczuwał skutki długiego schodzenia po wroshyr. Niespodziewanie rozległ się głośny trzask, pochodnia Rabapara upadła w oparzelisko gasnąc z głośnym sykiem, a on rycząc i wymachując kończynami zniknął w ciemności u górze, ciągnięty przez coś za nogę. Tak nagle jak Wookiee zniknął, tak i ucichły wszelkie jego krzyki. Zastąpiła je natomiast mrożąca krew w żyłach cisza, jakby cały las wokół nich zamarł. Rozgorzały zapał Kufftarca i Werugrazzy jakby kompletnie zgasł. Patrzyli oniemiali w górę, wypatrując swojego towarzysza i nawołując. Jeden z nich, Graggnik nie potrafił rozpoznać który, wystrzelił kilka razy z kuszy. Zielone, świecące się pociski na krótko rozświetliły gęstwinę, nim rozbiły się o coś w rodzaju platformy. Wookieemu zdawało się, że zobaczył w górze człekokształtny cień, który zaraz zniknął. Ktokolwiek jednak zastawił pułapkę, był tutaj i obserwował ich. Kufftarc (przynajmniej na to wyglądało) zaczął wspinać się po Wroshyr, które rosło tuż obok. Reszta podążyła za nim. Graggnik był zmuszony zostawić pochodnię na dole, wobec tego wchodzili w niemal całkowitej ciemności. Tu i ówdzie dało się za to zauważyć wątłe światło unoszących się w powietrzu świetlików. Jego oczy przyzwyczaiły się nieco do mroku, wobec tego był w stanie zauważyć kompanów, którzy wspinali się przed nim. Kufftarc zniknął za krawędzią platformy. Słychać było głośne warknięcie i odgłosy ciosów. Werugrazza wraz z Graggnikiem szybko wdrapali się na górę, by pomóc towarzyszowi. Kufftarc próbował walczyć z kimś uzbrojonym w wielką, ciężką lagę nie mając właściwie szans na wyciągnięcie broni. Ledwo weszli na górę, ich kompan oberwał dość mocno w głowę i spadł z jękiem na dół, nieomal strącając przy tym towarzyszy broni. Udało im się wyciągnąć swoje ostrza, nim dosięgnęły ich ciosy. Uderzenia były bardzo bolesne, łatwo było stracić równowagę. Wszelkie próby cięcia na oślep w stronę spowitej w mroku postaci skutkowały uderzeniami w drewno maczugi. Miecze wbijały się w nią i dochodziło wówczas do szarpaniny. Graggnik po raz kolejny trafiwszy w lagę podskoczył bliżej i wymierzył nieznajomemu kopniaka. Nie widział gdzie trafił, poczuł jedynie jak siła jego uderzenia zagłębia się w ciało napastnika. Werugrazza wykorzystał okazję i ciął na odlew, przed siebie. Chlusnęła krew skapując na deski, które zdawały się dudnić wręcz pod kroplami. Graggnik poczuł palący ból w lewej ręce i puścił kurczowo trzymany wcześniej miecz, który wydawał się być już na stałe wbity w gałąź. Jego towarzysz pobiegł za uciekającym Wookieem, a on sam dobył kuszy i ruszył na oślep za nimi. Strach skręcał mu wnętrzności, bał się że zaraz poślizgnie się i spadnie, lub że nagle napastnik wyskoczy jak z pod ziemi i zabije go. Krew cieknąca mu po ramieniu wzmagała jednak wciąż obecny w nim gniew, który pchał go do przodu i kazał mu biec. Wtem tuż naprzeciwko niego ktoś warknął kilkukrotnie, słychać było odgłos miecza przebijającego się przez ciało. Graggnik strzelił na oślep. W rozbłyskach dojrzał jak bełty jego broni trafiają w głowę osobnika nadzianego na ostrze, obalając go natychmiast. Słychać było jeszcze jak ktoś ciężko osunął się na deski z odgłosem podobnym do westchnienia. Wookiee ostrożnie zbliżył się, próbując swoim wzrokiem przeniknąć zasnuwającą całe otoczenie ciemność. Potknął się przy tym o leżące na podłożu ciało. Ten Wookiee nie dość, że był przebity na wylot mieczem, to jego twarz zdawała się być tylko spaloną mierzwą kłaków. Z pewnością nie żył. Pod wroshyr z kolei dyszał drugi. Graggnik pochylił się nad nim, by przyjrzeć się dokładniej. Poczuł obezwładniającą miękkość w nogach i zaszumiało mu w uszach, nawet nie zorientował się, gdy zemdlał.

Przyśniło mu się, że siedział wraz ze swoim ojcem przy katarnie. Jego małe, pokryte futrem dłonie dość sprawnie radziły sobie z nacinaniem skóry zwierzęcia zgodnie z wzorem, który wyrysował na nim opiekun. Chciał wykonać tą pracę najlepiej jak potrafił, zresztą tak jak zawsze. Skupiał każdą cząstkę swojej uwagi na tym, żeby swoje niewprawione jeszcze dłonie, zaciśnięte na rękojeści noża, poprowadzić idealnie wzdłuż linii. Bardzo zresztą zależało mu na aprobacie taty. Gdyby tylko zrobił wszystko bez zarzutu, ah! Jakże ojciec kiwałby głową, jakby się uśmiechał, że ma takiego zdolnego synalka, byłby dumny, o tak! Ostrze narzędzia skończyło już rozcinać linię na brzuchu. Przyszła kolej na następne. Graggnik pomyślał sobie o swojej mamie, która wszystkim swoim przyjaciółkom mówiłaby, że jej potomek jest już gotowy na Hrrtayk, o tak! Potem jego koledzy patrzyliby zazdrośnie, a on wiedziałby, że to już blisko, że dał z siebie wszystko. W dziwny sposób ostrze nagle zaczęło ciąć bardzo opornie, jakby nagle stępiło się. Młody Wookiee czuł przy tym jakiś dziwny ból w lewej ręce, jakby zawodziły go mięśnie. Ojciec poklepał go po plecach, aby mu dodać odwagi. Graggnik pociągnął mocniej i rozdarł łapę katarna do końca, zostawiając przy tym paskudne strzępy na rantach. Łzy stanęły mu w oczach, czekał na wybuch ojca, na jego złość i na jego krzyk. Odwrócił się trwożnie w jego kierunku. Mężczyzna kucał przy nim będąc z nim twarzą w twarz. Kręcił głową z dezaprobatą. Graggnikowi zabrakło powietrza w płucach, nie mógł złapać oddechu. Starszy Wookiee podniósł się powoli i odwrócił się od niego. Chłopiec chciał przeprosić, ale nie mógł z siebie wydobyć głosu. Czarne, cuchnące błoto zaczęło przelewać się przez deptak, wszędzie zaczęło się robić ciemno, a on sam zaczął spływać, niesiony prądem w kierunku krawędzi. Ojciec stał odwrócony do niego tyłem, jakby w ogóle nie zauważył co się dzieje. Gorąca, lepka ciecz ściągała malca coraz dalej, stały grunt usunął mu się spod stóp...

Graggnik zbudził się przy ognisku, po którego drugiej stronie siedział Lawhorrack. Nie wyglądał najlepiej. Jego posklejana miejscami, skołtuniona sierść sprawiała wrażenie obrzydliwie brudnej. W jego oczach dało się też zauważyć lęk i niepewność. Przypatrywał się właśnie Wookieemu, który podniósł się już do pozycji siedzącej. Wyglądało na to, że tylko oni dwaj przetrwali potyczkę w ciemności. Nie ulegał też wątpliwości fakt, że to właśnie ten wygnaniec opatrzył jego ranę. Po dłuższej chwili konsternacji zaczęła się rozmowa na temat wydarzeń podczas ostatniej misji. Okazało się, że użycie pazurów przez Lawhorracka było elementem spisku, który uknuto przeciwko ich klanowi. Został najzwyczajniej w świecie zaatakowany, a pozbawiony broni użył szponów. Reszta została praktycznie wyreżyserowana. Miał to być pretekst do przejęcia miejsc, gdzie w dużych skupiskach rosły rośliny kthysh, a także do żądania wielu innych ustępstw, które rzekomo miały służyć utrzymaniu pokoju między osadami. Graggnik ze szczerego serca zaoferował Lawhorrackowi pomoc w odzyskaniu swojego dobrego imienia. Starszy odpowiedział jednak, że w tej kwestii niewiele da się zrobić, i że nie chce tam wracać. Oświadczył, że wie jak żyć w Krainach Cienia. Wręczył za to Graggnikowi pobrudzony krwią kosmyk swojego futra jako dowód na to, że został zabity. Prosił też, aby młodszy od niego Wookiee nie zdradzał, gdzie się znajduje, a być może kiedyś powróci na górę, choć na pewno nie teraz. Graggnik ze smutkiem przyjął ofertę. Żałował jednak całej tej wyprawy, wzbierała w nim gorycz, gdy myślał o towarzyszach, którzy zginęli podczas niej. Pomimo tego, że złościł się na nich, to bynajmniej nie chciał ich śmierci. Myśli o tych osobach zatruwały jego umysł właściwie dopóki jego rana nie zagoiła się, a on sam nie opuścił Krain Cienia. Szedł z Lawhorrackiem przez kilka dni, by dojść do windy prowadzącej na górę. Starzec pożegnał go serdecznie życząc mu powodzenia.

Po powrocie do domu Graggnik czuł się w tym miejscu obco. Widział i czuł jak mocno został splamiony honor jego pobratymców, jak wiele stracili. Wzbierało w nim zgorzknienie, frustracja i żal. Wieść o śmierci Lawhorracka została przez Starszych przyjęta ze smutkiem i złością. Większość wioski zaczęła zresztą patrzeć na niego z odrazą, której nie potrafił sobie w żaden sposób wytłumaczyć. Gniotło go jakieś niewytłumaczalne poczucie winy i wstyd. Czuł się pod bardzo silną presją społeczności i przez to praktycznie nie wychodził ze swojej chaty. Rozmyślał przez cały ten czas o wyprawie, o polowaniu na Lawhorracka, o zmarłych towarzyszach. Szczególnie myślał o Towjocce, który został w górnych partiach lasu, był ciekaw co się z nim dzieje. Z czasem przyszło też do niego głębokie uczucie pustki i bezsensu, któremu nijak nie potrafił zaradzić. Jego myśli ulatywały też w dotąd nie znanym kierunku wywołując w nim tęsknotę za czymś, czego nawet nie potrafił opisać. Czuł, że jego przeznaczenie nie leży w tej osadzie. Zebrał któregoś razu swój dobytek, i po krótkim pożegnaniu z rodziną wyruszył w podróż. Za pozwoleniem starszyzny, które uzyskał wyjaśniwszy motywy swojego odejścia, wziął jednego z tutejszych banth i odjechał na nim kierując się po deptaku w stronę gór, w których miał nadzieję znaleźć odpowiedzi na krążące po jego głowie pytania i zaspokojenie swoich nowo poznanych pragnień.
g. Autor: Guru Roc


4. Informacje dodatkowe
a. Dlaczego chcesz wstąpić do organizacji?
Brakuje mi gry z Wami i Waszego towarzystwa. Ponadto zacząłem RP traktować jako jedną z dróg rozwoju intelektualnego, mam nadzieję potraktować to tym razem poważniej.
b. Skąd dowiedziałeś się o organizacji?
O organizacji dowiedziałem się dawno temu podczas pewnej rozmowy z Bartem na Xfire.
c. Jakie zdolności możesz zaoferować organizacji?
Mam na dysku dość dużą bazę dźwięków, która może być przydatna przy robieniu skinów, bądź tworzeniu map. Potrafię też w zakresie podstawowym obsługiwać programy graficzne.
Awatar użytkownika
Xarthes
Były członek
Posty: 163
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47
Lokalizacja: Lublin

Re: Graggnik [Podanie]

Post autor: Xarthes »

Zobaczyłem podanie, pomyślałem, że z wookiego zrobić przyzwoity i akceptowalny materiał na Jedi będzie cholernie ciężko, ale podołałeś. Mimo tak późnej... wczesnej godziny, czytałem tą historię z przyjemnością. Doskonała robota.
10/10

No i zżera mnie ciekawość jak będzie wyglądało Twoje wprowadzenie.

Jeden mały błąd
Nawet dla Wookieego gorąco w tym miejscu, mrok, ciężka, zatykająca nozdrza woń butwiejących liści, chmary moskitów i muszek stawały się udręką.
Obrazek
Awatar użytkownika
Siad Avidhal
Były członek
Posty: 1878
Rejestracja: 15 lip 2010, 10:20
Nick gracza: Vinax

Re: Graggnik [Podanie]

Post autor: Siad Avidhal »

Tekst niezwykle przyjemny i interesujący - co będę dużo gadał... Cóż, z pewnością zasługujący na ocenę pozytywną jak najbardziej.
Sama postać Wookiego jest - mówiąc językiem banalnym, niewysublimowanym - okej. Nie mam co do tego kompletnie żadnych oporów, bo doskonale pamiętam "sir Niszczyciela Drzew" by Ty sam, z okresu moich "lat najmłodszych" (Że się tak wyrażę). Stąd - tak jak rasa ta może budzić jakieś nikłe wątpliwości - u mnie nie budzi chyba kompletnie, kompletnie żadnych. Mimo wszystko nie liczę na kopię Chahwrara (?), a osobny twór!
Obrazek
Awatar użytkownika
Revel
Były członek
Posty: 102
Rejestracja: 14 maja 2013, 16:12

Re: Graggnik [Podanie]

Post autor: Revel »

Samo podanie budzi podziw już po samym wstępnym przejrzeniu, miło.
Tekst jest dość obszerny, ale mimo to bogaty w treść. Co do historii nie mogę nic dodać, tekst czyta się znośnie. Od tej strony nie jestem w stanie pozostawić żadnego ale.

Znam Cie chyba od samego początku Twojej kariery RP w JK3 i wiem, że Twoim stylem jest.. udziwnianie. Standardowe postaci Ci nie pasują, dlatego za nic nie pamiętam jedynego człowieka którym grałeś (był to bodaj jakiś mudżin po Rocu) - pewnie dlatego, że musiała to być bezpłciowa postać. W każdym razie jestem gotów zrozumieć, że wszelkie ewoko-mutanto-prymitywne i inne specyficzne postaci to Twój konik. Nie zamierzam na to wpływać
Ale chciałbym Ci naszkicować pewien schemat zachowań postaci z którymi miałem przyjemność, czasem tą "wątpliwą". Mianowicie chodzi mi o to, że Twoje charaktery są do siebie bardzo podobne. Zazwyczaj bardzo dumne (drażni to z tego powodu, że to się ciągle powtarza, a nie, że ta cecha sama w sobie bywa czasem irytująca) i apatyczne, a wręcz.. no ciężko mi to nazwać.. Ideały i poglądy za którymi deklaruje się postać są ogólnie rzecz biorąc kategoryzowane jako dobre, ale prywatne zdanie postaci często za bardzo odchodzi od tego w tą drugą, negatywną stronę. Najczęściej to uzasadniane jest przez Ciebie jako "instynkt" (młody Gossam o zabójczych skłonnościach...). Prawie zawsze Twoja postać bywa irytująca dla postaci graczy, czasem dość odpychająca, ale gdy się "zaaklimatyzuje" zdaje się być bardzo serdeczna, miła, ale typowo gdy pojawiał się npc, który nie był z góry określany jako "swój" przez GMa, był przez Ciebie traktowany jako wróg, gdzie mogłeś się popisać "chaotycznie złym" charakterem.

Wiem, że ja sam nie odbiegam od większości wytkniętych błędów. Nasze postaci są odgrywane przez nas samych, a jako, że nie jesteśmy profesjonalnymi aktorami, to nie wyzbędziemy się z nich wszystkich wspólnych cech - co mogłoby być nawet sztuczne, jakby się zastanowić. Rzecz też nie w tym, że chce odrzucić Twoje podanie. Nie, skądże! Jestem jak najbardziej za tym byś znów grał wśród nas, ale bardzo chciałbym zobaczyć z Twojej strony coś nowego i świeżego, a przede wszystkim to, jak nie pchasz się samemu w kłopoty - wyłącznie to zazwyczaj psuło Twoją grę (nie będę wspominał Twojego zachowania z początków naszej znajomości :) Mamy to za sobą), bo pod innymi względami jesteś świetnym graczem.

Pozytyw
Awatar użytkownika
Cradum Vanukar
Padawan
Posty: 1276
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47
Nick gracza: Neil

Re: Graggnik [Podanie]

Post autor: Cradum Vanukar »

Historia Twojej postaci prezentuje się bardzo dobrze - jest napisana przede wszystkim czytelnie, pozbawiona jakichkolwiek większych błędów, które mogłyby utrudnić odbiór tego opowiadania.

W stu procentach zgadzam się jednak z opinią Padawana Revela - jawisz się w moich oczach jako człowiek, który zwyczajnie lubuje się w udziwnianiu. Decydujesz się na rasę w pewnym sensie egzotyczną - po raz kolejny, zresztą. Pozostanę wobec tego konsekwentny i po prostu surowy.
Wookieepedia pisze:Being a Wookiee, Lowbacca was a rarity among Jedi, as Force-sensitives were even less common among Wookiees than among other species, one being born only every century or so.
Wookieepedia pisze:George Lucas once decreed that there can be no more Wookiee Jedi in the Expanded Universe. Kirlocca, Lowbacca, and Tyvokka are the only existing Wookiee Jedi characters (though an unnamed Wookiee in Edge of Victory: Conquest appears to be an unknown Jedi student rather than Lowbacca), as they were developed before this policy was enacted.
Kreujemy pośrednio, co prawda, własne uniwersum - lecz to konkretne, jasne i zgodne z kanonem wskazania, które stawiają Twoją postać w kiepskim położeniu. Być może czepiam się na siłę, jednakże chcę Ci uświadomić i pokazać, że Twoje zamiłowanie do kombinacji przynosi w zasadzie więcej komplikacji, aniżeli pożytku. Jeśli za wszelką cenę pragniesz uzyskać efekt unikalności - to masz na to setkę sposobów, a rzadka rasa wśród Jedi to nie zawsze dobra metoda.

Cenię sobie Ciebie jako gracza - dobrze odnalazłeś się w naszym klimacie i poniekąd nakręcałeś RP, choć kosztem własnej postaci. W świetle przytoczonych przeze mnie cytatów, pozostanę jednak neutralny.
Bart pisze:Nie stawiajcie mi pomników, słuchajcie Mahlera i Sibeliusa, wieczna chwała Mistrz Luki
Awatar użytkownika
Elia
Mistrz Jedi
Posty: 2639
Rejestracja: 03 lip 2011, 14:29

Re: Graggnik [Podanie]

Post autor: Elia »

Historia postaci z wysokiej półki. Kilka drobnych błędów, źle użytych przypadków czy form - do policzenia na palcach jednej ręki. Świetny warsztat literacki.

Postać, którą wprowadzasz, pod względem charakteru i zachowań wygląda w porządku. Zobaczymy w praktyce.

Resztę mojej opinii mogę zacytować z posta pod Twoim poprzednim podaniem (przyjętym - choć zlekceważyłeś swoje obowiązki i nie postarałeś się o wyjaśnienia, przez co z nami nie grasz):
Po kilku miesiącach gry z Tobą wiem jednak, że lubisz przesadę. Twoja poprzednia postać rozwijała się niezwykle opornie, przez większość czasu balansując na cienkiej granicy między wydaleniem ze społeczności a dalszą nauką. Była miejscami kompletnie nieracjonalna, efekciarska, realizująca jakiś sztywny zamysł, który, ostatecznie, źle się dla niej skończył.
Mam dość ambiwalentny stosunek do Ciebie jako osoby, w znacznej mierze pokrywa się to z opinią, jaką dostałeś pod koniec szkolenia Adepta. Narobiłeś wiele błędów, które trzeba Ci było rozkładać jak małemu dziecku, potrafisz być istnym męczyduszą. Wciąż jednak gra się z Tobą dobrze i gdybym stwierdziła, że szlaczkowe RP nie skorzystało na obecności Twojej postaci, byłabym podłym kłamcą.
Podpisuję się rękami i nogami pod tym, co postanowiliśmy, kiedy miałeś zostać Padawanem, ale jestem za tym, żebyś z nami grał.
Moja opinia się nie zmieniła, jestem za.
Obrazek
Awatar użytkownika
Rada Jedi
Posty: 471
Rejestracja: 08 kwie 2010, 10:47

Re: Graggnik [Podanie]

Post autor: Rada Jedi »

Podanie otrzymało 4 głosy pozytywne i jeden neutralny, przez co ostateczny wynik nie może już zostać zmieniony - aplikacja zaakceptowana.
Kandydat otrzyma dalsze instrukcje poprzez wiadomość prywatną na forum, wraz ze wszystkimi niezbędnymi szczegółami.
Obrazek
Zablokowany