| Kanał: Sieci wewnętrznej
Sektor: 5
Planeta: Prakith
Współrzędne planetarne: F-13
Nadawca: Adept Ulfur Rh'annix
Data wydarzenia: 20.01.19
Typ: zadanie terenowe | | |
Kod: Zaznacz cały
Cześć drużyno.
Wczoraj w nocy dostałem informację, że ktoś wysyła sygnał latarką w stronę Bazy, ktoś oddalony o jakieś trzy kilometry, na początku nie byłem pewny czy sprawdzić to co się dzieje, jednak po słowach Niny wziąłem śmigacz oraz blaster z magazynu i ruszyłem.
Na miejscu zastałem na pierwszy rzut oka zwykłego, prostego faceta, który niczym nie wyróżniałby się idąc po ulicy w mieście. Jednak mężczyzna wyciągnął cyfronotes i pokazał mi zdjęcia Padawanki Alory, Uczennicy Tanny oraz któregoś z poprzednich Sullustańskich adeptów, o których jedynie czytałem w archiwach, nie byłem pewny o którego chodzi z początku.
Otóż postanowiłem udawać zwykłego lokatora Bazy, który jest na Prakith od niedawna i mam tam po prostu swoje rzeczy do sprzedania, dał się nabrać na to że widywałem jedynie jedną kobietę, nijak nie podobną do tych które mi pokazał.
Facet wyznał mi, że planuje zabić jedno z was, ponieważ w darkweebie znalazł zlecenie. Wyjaśnił mi tylko tyle, że chodzi o zamordowanego studenciaka, a ja z wcześniejszych raportów domyśliłem się, że może chodzić o sprawę z... Aderbeenem.
Starałem się jeszcze go jakoś zagadywać, wybadać czy jest tutaj sam, skąd się wziął. Miałem przez komunikator wywołać jedno z was, abyście mi przywieźli moje rzeczy. To była chwila, w której walczyłem z decyzjami - Czy wezwać kogoś i zaatakować? Nie. Wybrałem drugą opcję, zamiast po komunikator to sięgnąłem po blaster, chciałem przy okazji trafić łowcę w nos, ale był szybszy ode mnie. Rozpoczęła się strzelanina, a ja w międzyczasie dałem znać że potrzebuję wsparcia.
Warunki pogodowe cholernie utrudniały mi tak na dobrą sprawę wszystko, a postanowiłem grać na czas, chowając się za skałami i wzniesieniami, oddając co jakiś czas strzał.
Po jakimś czasie dostałem w brzuch i padłem, nie mogłem nic w tamtej chwili zrobić, cholerny ból. Miałem chaos w głowie, nie mogłem się skoncentrować na następnym działaniu, leżąc jedynie z nadzieją.
Moc czuwa nade mną. W porę pojawił się nasz brat, Noshiravani Miad, który przeciął napastnika i zmiażdżył my twarz. Pozwolicie, że nie będę dokładnie opisywać jak wyglądało ciało... Masakra...
Leżąc nabrałem sił, które pozwoliły mi wstać już z ziemi. Bardziej dokuczało zimno, niż zadana mi rana.
Odpoczywając chwile z Noshiravanim, wpadłem na pomysł co zrobić z ciałem. Zebrałem wszystkie leżące dookoła części i narzuciłem na to kawałek materiału ubrania napastnika, po czym z jego blastera wyładowałem ogniwa, odeszliśmy na bezpieczną odległość i zacząłem celować. Po kilku strzałach udało mi się trafić, rozpalając małe ognisko które było zbawieniem.
Chwilę później oczyściłem jako tako z piasku śmigacz i wróciłem do Bazy, już półprzytomny po prysznicu walnąłem spać po prostu na kanape w kantynie.
Uważajcie na siebie.