Szpony Choki
System Constancia
1. Data, godzina zdarzenia: 01.12.18, 18.00 - 01:00
2. Opis wydarzenia:
Tę wyprawę można podsumować krótko „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Gdy zapoznacie się z pełnym raportem zrozumiecie, jak prawdziwe okazało się to powiedzenie. Po kolei jednak…
Otrzymaliśmy sygnał z pierwszymi koordynatami od Hrasa Choki. Na dachu znaleźliśmy się w sekundę, czekał na nas już HD. Krótkie przypomnienie co mamy i co chcemy zrobić… I lot. Czas mijał wolno, niemiłosiernie wolno. Gdy teraz patrzę na trasy z navikomputera widzę, że wielokrotnie Rycerz musiał skakać z tych samych wektorów, w te same miejsca lub nieopodal. Zapewne spodziewali się, że ktoś nas śledzi i w ten sposób chcieli utrudnić zlokalizowanie nas. A każdy kij ma dwa końce, jak miało się później okazać. Do tego jednak jeszcze wrócę. Tym czasem po kolei…
W końcu dotarliśmy do miejsca docelowego. Widok, który ujrzeliśmy przez iluminator był dla mnie czymś odrażającym i przerażającym jednocześnie. Ogromna flota Yuuzhan Vong, składająca się z kilkukilometrowych, żywych statków, jeszcze dobitniej uświadomiła nam, że o jakiejkolwiek walce nie może być mowy. Wielkie, pulsujące, zdeformowane okręty bojowe, najeżone setkami równie nienormalnych dział. W obliczu takiej potęgi, człowiek zdaje sobie sprawę, jak kruche jest jego życie. Jak szybko może zostać zakończone. Każda rozumna istota zdaje sobie z tego sprawę. Wystarczyłaby sekunda, jedna salwa z jednego okrętu i zniknęlibyśmy w pustce kosmosu, rozerwani na tysiące malutkich kawałków.
W końcu otrzymaliśmy transmisję od Hrasa Choki, który poinformował nas byśmy kierowali się na Miid Ro'ika, okręt flagowy. Rycerz Fenderus wyraził swój podziw dla floty Yuuzhan Vongów, co wzbudziło moje zdziwienie, a później poniekąd stało się przyczynkiem do taktyki, jaką obrałam w trakcie negocjacji. Lecieliśmy jednak zgodnie z wytycznymi komandora Yuuzhan Vongów, by po chwili, w hangarze, nasz frachtowiec objęły odrażające macki okrętu Hrasa Choki, uziemiając nas bezpowrotnie. Udałam się do ładowni po więźniów i opuściliśmy frachtowiec.
Na spotkanie wyszło nam chyba pięciu Yuuzhan Vongów, w tym dwóch nietypowych, z którymi spotkałam się pierwszy raz. Wyróżniał ich brak pancerza i być może to była jedyna różnica względem tego z czym spotykaliśmy się najczęściej. Widok ich nagich torsów wzbudzał jednak obrzydzenie. Ciała były poranione, pełne dziwnych kolców, jakby wbitych w klatkę piersiową. Ich skóra na plecach, jakby oderwana od ciała i złączona w dziwnym pierścieniu tuż nad kręgosłupem… Przywołując ten obraz z pamięci jest mi niedobrze.
Rozkazano nam udać się za nimi. Nie wiedzieliśmy, gdzie idziemy i w jakim celu. Choć oczywiście znaleźliśmy się tu w celu dokonania wymiany, tak nie mogliśmy mieć absolutnej pewności, czy do niej w ogóle dojdzie. Nie mieliśmy jednak absolutnie nic do gadania. Znajdowaliśmy się na okręcie flagowym, otoczeni przez 9 innych, potężnych okrętów bojowych, z uziemionym frachtowcem, a wokół aż roiło się do Yuuzhan Vongów. Szanse powodzenia na jakiekolwiek działanie przeciw nim były zerowe. Szliśmy więc posłusznie korytarzami okrętu. Winda, do której nas doprowadzono, zabrała nas na mostek. Winda… Zamknięta w tym kokonie, otoczona czymś co przypominało błonę, która cały czas pulsowała, czułam się niczym w najgorszym więzieniu.
W końcu jednak postawiliśmy stopę na mostku. Ale i to nie było w żadnym razie ulgą. Choć nie otaczała nas już szczelnie błona windy, tak cały pokład Miid Ro'ika nieustannie drżał, jakby statek oddychał i podobnie było właśnie tam. Potrzebowałam chwili, by się do tego przyzwyczaić i przestać zwracać na to uwagę.
W oddali dojrzeliśmy dwójkę Yuuzhan Vongów – Hrasa Chokę i Yasharna Anora, jak się później okazało. Obok nich stała kobieta. Choć nie byłam dokładnie w stanie dojrzeć jej twarzy, a jedynie zarys sylwetki, byłam pewna, że to nasza Mistrzyni. Bo kto inny mógłby to być? Taka była umowa. Czterech więźniów, za Mistrzynię.
Zatrzymaliśmy się przed dwójką Yuuzhan Vongów, a ten… zaczął wymieniać uprzejmości. Nie miałam na to absolutnie żadnej ochoty, jedyne czego chciałam to dokonać tej odrażającej wymiany, zabrać ją z pokładu Miid Ro'ika i wrócić, jak najszybciej, do domu. Oznajmiłam mu, że nie przyszliśmy tu na pogawędki. Hrasa Choka oznajmił, że jestem w błędzie, wyrażając swoją dezaprobatę do mojego braku manier. Wyraźnie mu się nie spodobała moja chęć przejścia od razu do konkretów. I wtedy zrozumiałam, że nie musi. Że skoro, jak słusznie się spodziewaliśmy to pułapka, to nawet dobrze. Była nas dwójka, Rycerz Fenderus już przy lądowaniu dał się poznać jako ten uprzejmy, więc ja mogłam więc spokojnie mówić co mi się żywnie podobało i próbować wyprowadzić ich z równowagi. Oczywiście w granicach rozsądku. Linia była bardzo cienka, nie mogłam jej przekroczyć, bo skończyłoby się to dla nas źle – mówiąc łagodnie. W jakiś sposób okazało się to pomocne, gdy podjęty przez ich Yammoska temat sprawdzenia więźniów zniknął w gąszczu wzajemnego przekomarzania się z Choką. Mogło to być to dla nas szalenie niebezpieczne.
W końcu Hrasa Choka poinformował nas, że kobieta, która stoi przed nami nie jest naszą Mistrzynią, a jej klonem, wykonanym z tkanek pozyskanych przy poprzednich z nią starciach. Cały nasz przylot tu oparty był na kłamstwie. Nigdy jej nie miał, a jedynie pozwolił nam myśleć, że ją ma. Aby się upewnić, czy aby to nie kolejne oszustwo zbadałam aurę owego klona. Choć w kobiecie była cząstka Mistrzyni, jakiś jej niewielki fragment, tak jej aura była zwyczajnie obca. Wątła i obca. Gdzieś tam głęboko tkwiła w niej namiastka Mocy, ale przytłaczała ją nawet aura stojącego za mną Varrila Hassu.
Zrozumiałam, jak głupia byłam wierząc, że udało mu się ją porwać. Dotarło do mnie, że od samego początku Moc mówiła mi, gdzie ją znajdę. Dolina, na planecie P39 (choć Mistrzyni twierdziła, że jest na P29, nie wiem z czego wynikała ta różnica, ale do opisu z moich wizji pasowała tylko jedna planeta w tym systemie i była to P39). Na zimnej, nieprzyjemnej, nieopisanej w archiwach planecie, która nie miała mieć nigdy żadnego znaczenia w historii galaktyki. Od początku naszym celem powinno być dostanie się tam, wydostanie jej, nie układy z Choka. Choć oczywiście Moc miała w pełni rację i Mistrzyni była otoczona przez flotę Yuuzhan Vongów w podbitym systemie Constancia. Cały ten układ z Hrasa’em Choka był jednak jednym wielkim oszustwem. Zapierał się, że jest mu przykro, że żałuje decyzji ich wysłanników, że brzydzi się kłamstwem. Szkoda poświęcać czasu na kolejne brednie Yuuzhan Vonga. Być może wierzył w to co mówił, ale definicje, które stosował do wielu pojęć, różniły się od tego, jak my pojmujemy sprawy. Jego zdaniem na przykład dopełnił wszystkich warunków umowy. Mogliśmy w każdej chwili zabrać tę kobietę, która nie była Elią Vile, ale za którą ją uważaliśmy. Rozumiecie? Nie jest ważne co czym jest, kto kim jest, a za co to uważasz… Próbował wmówić nam, że klon Mistrzyni to Mistrzyni… Bez sensu…
Ten cały fortel miał na celu sprowadzenie nas na pokład Miid Ro'ika, aby mógł nam przedstawić warunki kolejnej umowy. Dalszej kooperacji, jak to nazwał. Chciał bowiem zdobyć kryształ Mistrzyni – Szafir z Ankarres. Do czego był mu potrzebny? Nie wiemy… Ale wysłał po niego już kiedyś Uśmierciciela do naszej bazy, więc zdobycie go przez Hrasa Chokę było potencjalnie ogromnym zagrożeniem. Decyzja jednak miała nie należeć do nas. Naszym zadaniem było skontaktowanie się z Mistrzynią i przekonanie jej do oddania kryształu. Jaka była alternatywa, gdyby nam się nie udało? Według słów Choki… brak. Twierdził, że pozwoli nam odlecieć wraz z Mistrzynią z P39. Tak, dobrze rozumiecie. Doskonale wiedzieli, gdzie ją znajdą. Czemu więc nie wysłali tam armii, by ją zabić i odzyskać kryształ? Możliwe, że jest trochę prawdy w stwierdzeniu Choki, że szanuje życie i jest dla niego najważniejsze… Ewidentnie była to jednak kolejna gierka słowna, ale nie mieliśmy żadnych alternatyw. W końcu skontaktowaliśmy się z Mistrzynią. Usłyszeć jej głos po takim czasie, dowiedzieć się, że żyje, jest cała i zdrowa… Do rzeczy jednak. Przedstawiliśmy jej sytuację, podkreśliłam jasno, że decyzja należy do niej i nie musi się na nic zgadzać, jeśli nie chce. Tak jak podejrzewałam rozsierdziło to Hrasa Chokę, który dał wyraz swojemu niezadowoleniu. Wiedziałam, że niebezpiecznie zbliżyłam się do granicy jego wytrzymałości, więc odpuściłam zupełnie informując tylko telepatycznie Rycerza, by przejął w pełni komunikację z Mistrzynią i komandorem floty Yuuzhan Vongów. Ten jednak też nie bardzo wiedział, co tu właściwie więcej można dodać. Decyzja faktycznie leżała w rękach Mistrzyni i nawet, gdyby nam na tym zależało (a nie zależało w ogóle), w teorii nic nam nie groziło. Oczywiście doskonale zdawałam sobie sprawę i myślę, że Rycerz wraz z Mistrzynią również, iż to kolejny podstęp oparty na niedopowiedzeniach.
Mistrzyni negocjowała z Hrasa’em Choką warunki oddania kryształu. Doprecyzowała pojęcia i szczegóły, co nadwyrężało cierpliwość zarówno jego, jak i Yasharna Anora. Wspominam o tym drugim jedynie dlatego, iż podjudzał on swego dowódcę do zakończenia negocjacji. Mistrzyni wyczuła napiętą atmosferę i choć próbowała coś tu ugrać, tak Yuuzhan Vongowie również doprecyzowywali pojęcia, którymi operowali negocjatorzy. Upewnił się, że kryształ, który utrzyma to należący do Mistrzyni Szafir z Ankarres, a nie inny, bądź podobny kamień. Mistrzyni upewniała się, że żaden Yuuzhan Vong nie przeszkodzi nam po wymianie powrócić na Prakith. Haras Choka zapewnił wtedy, że nie może odpowiadać za innych dowódców, ale będzie nas przed nimi bronił, jeśli Ci postanowią nas zaatakować. Interesujące podejście do tematu, o ile prawdziwe. W końcu warunku zostały ustalone i mogliśmy ruszać w drogę na P39. Rozładowaliśmy więc skrzynię i pozostawili ją wraz z Yarrilem Hassu na mostku Miid Ro'ika. Choć żal było mi zostawiać to co stworzyli Yuuzhan Vongowie z tkanek Mistrzyni, miałam wrażenie, że nie pozostawili mi wyboru. Atmosfera była już tak gęsta, że można było zawiesić na niej miecz świetlny. Nawet nie próbowałam.
Ah… Warty odnotowania szczegół. W trakcie rozmowy przybył Yuuzhan Vong, który poinformował, że nasz statek czysty i nie przemyciliśmy nawet jednego nadmiarowego Kijka. Umknęło to mojej uwadze wtedy, zbyt skupionej na Hrasa’się Choce, ale na szczęście nie Rycerzowi. Miało to być później bardzo istotną przeszkodą… przez chwilę.
Wspomniany Yuuzhan Vong był bowiem w rzeczywistości naszym HD. Gdy Rycerz Fenderus uświadomił mnie o moim niedopatrzeniu, sprawdziłam kontener z neuranium. Był w nim martwy Yuuzhan Vong z głową obróconą o 180 stopni. HD podszył się pod strażnika, który miał sprawdzić nasz pojazd. Pomysł genialny, ale dla nas problematyczny w tamtym momencie, gdyż droida nie było z nami na pokładzie. A to oznaczało, że został na Miid Ro'iku i będziemy musieli po niego wrócić. Ale jeden problem na raz… jeden na raz…
Rycerz gnał przez pustkę kosmosu, jak szalony. Chciał koniecznie znaleźć się na P39 przed Choką, zyskać parę cennych minut. Kosztowało go to obrzygane spodnie, a mnie rozbite czoło. Ale dotarliśmy faktycznie chwilę wcześniej. Choć po drodze musieliśmy nieznacznie zboczyć z trasy, gdy Hrasa Choka poinformował nas o okręcie Yuuzhan Vong pod wodzą jakiegoś innego dowódcy, którego imienia nie zapamiętałam. W końcu jednak naszym oczom ukazała się jałowa planeta z pięcioma księżycami. Dokładnie taka sama jaką widziałam w swoich wizjach. Skontaktowaliśmy się z Mistrzynią, przesłała nam przybliżone koordynaty i opisała miejsce, w którym się znajduje. Wylądowaliśmy.
Co sił w nogach biegliśmy po śniegu w poszukiwaniu opisanego przez Mistrzynię bunkra. Prawie zabiłam się wtedy na lodzie, który skrywał się pod nieznaczną warstwą śniegu. Rycerz Fenderus ślizgał się po nim zaraz za mną. Kolejny dowód na tezę, iż pośpiech jest złym doradcą. Rycerz zasugerował rozdzielenie się, nie uznałam tego za dobry pomysł, panowała śnieżyca. Nim jednak zdążyłam wyrazić swoje obiekcje tego już nie było. A jak miało się okazać nasz cel, znajdował się dokładnie przed nami. Przebiegłam może metr, gdy moim oczom ukazały się kontury czegoś, co kiedyś prawdopodobnie było wieżą komunikacyjną. Przy niej spotkałam żołnierza, który zaprowadził mnie do miejsca pobytu Mistrzyni.
- Miałam ochotę Cię uściskać i nigdy nie puszczać Mistrzyni. Byś nigdy więcej nie zniknęła z mojego zasięgu, bym miała pewność, że nigdy więcej podobny koszmar się nie powtórzy. I choć wiem, że życie, które prowadzimy, niejednokrotnie postawić nas może jeszcze w podobnej sytuacji, tak w tamtej chwili nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli. Nie było jednak czasu na emocje.
Rycerz Fenderus dotarł do nas niemal od razu. Nim zdążyliśmy wejść do bunkra całą okolicę przykrył cień okrętu flagowego Hrasa Choki. A przynajmniej tak nam się wtedy wydawało. Miało się okazać później, iż był to w rzeczywistości Suuv Ban D'Krid. Czas kończył się nieubłaganie. Musieliśmy myśleć szybko, intensywnie. Mistrzyni zasugerowała, że spełni warunki, które postawił jej Choka. Nie myślcie jednak, że tak po prostu chciała mu dać Szafir, jest na to za mądra. Chciała opróżnić kryształ z energii, pozbawić go jego mocy. Podjęła więc taką próbę, gdy Rycerz zaczął przedstawiać swój genialny plan. W chaosie, jaki tam wtedy panował jego pełne przedstawienie zajęło chwilę. W tym czasie wysiłki Mistrzyni spełzły na niczym, żołnierze nerwowo starali się upakować do swoich plecaków co tylko się da, a przed polem siłowym odgradzającym bunkier od planety pojawił się… HD. Okazało się, że nigdy nie został na Miid Ro'iku. Nie mogąc wejść z nami na pokład frachtowca uczepił się jego poszycia i w ten sposób dotarł z nami na planetę. Mam nadzieję, że rozumiecie czego dokonał ten droid. Przetrwał cały szalony lot Rycerza Fenderusa na P39 uczepiony YT-2000. Liczne skoki w nadprzestrzeń, zawrotną prędkość w podprzestrzeni. I stał przed drzwiami, co prawda z niewielką ilością mocy, ale nadal zdolny do walki. Niemożliwe, jak ten droid potrafi mnie co rusz zaskakiwać bardziej i bardziej. To właśnie on wyprowadził nas z błędnego osądu okrętu, który górował nad planetą.
W końcu odezwał się do nas Hrasa Choka, żądając raportu z sytuacji. Grając na zwłokę powiedziałam, że szukamy Mistrzyni w rozległym kompleksie, gdy Rycerz przedstawiał swój genialny, kolejny niemożliwy plan. Zapewne ktoś z was, podobnie jak ja wtedy, nie słyszał o wyczynie, którego dokonał Kyp Durron, więc przybliżę o co chodzi. Dovin Basale są zdolne do tworzenia czarnych dziur, a jedną z takich ów Rycerz Jedi obrócił o 360 stopni. Rycerz Fenderus chciał, by Mistrzyni powtórzyła ten wyczyn. Jak miała tego dokonać? Wystrzał z pobliskiego działa orbitalnego miał jej pokazać, gdzie czarna dziura się znajduje. Do tego potrzebowała elektrolornetki, którą otrzymała od jednego z żołnierzy. Następnie wystarczyło już tylko obrócić czarną dziurę. Brzmi banalnie prosto? Tak… jasne…
Zaprowadziłam każdego, kto nie mógł nam pomóc w tym absurdalnym zadaniu na pokład YT-2000 i poleciłam pozostać w gotowości do natychmiastowego odlotu. Na szczęście znajdował się wśród nich pilot zdolny do prowadzenia tej maszyny. Następnie od razu udałam się w drogę powrotną, by wraz z Mistrzynią, Rycerzem oraz żołnierzem, który potrafił obsługiwać działo orbitalne udać się do owego. Po drodze panująca śnieżyca sprawiła, iż straciłam moich towarzyszy z oczu. Udało mi się jednak namierzyć aurę mojej Mistrzyni i z jej pomocą dotrzeć do celu. Dosłownie minutę przed końcem czasu, który chwilę wcześniej wyznaczył nam Hrasa Choka. Rycerz wraz z żołnierzem starali się uruchomić tę starą konstrukcję, z której nikt nie strzelał od blisko 200 lat. Gdy im się to w końcu udało, pozostało nam dziesięć sekund.
To co się dalej działo… Ciężko dobrze opisać słowami. Skupiłam się w pełni na Mistrzyni, starałam się jej przekazać całą swoją i możliwą do pozyskania przeze mnie energię. Choć nie miałam pojęcia, jak taki proces powinien przebiegać, na czym głównie skupić swoją uwagę, co robić. Udawało się. Skorzystałam z każdego, najdrobniejszego aspektu związanego z Mistrzynią, z naszym celem, z wolą przetrwania. Wizualizowałam sobie cały proces najdobitniej, jak tylko potrafiłam i wspierałam się wiedzą z każdej dziedziny fizyki, która przyszła mi wtedy do głowy. I pomimo tego, że proces ten był ułomny, straty przekazywanej energii znaczne, to podziałało. Mistrzyni otrzymywała ode mnie to, co chciałam jej przekazać.
W końcu nastąpił wystrzał, który wskazał Mistrzyni cel, gdy pocisk został ściągnięty przez czarną dziurę. To był ten moment. To były ostatnie sekundy. Hrasa Choka nie przyjął wyjaśnień Rycerza, który próbował wmówić mu, iż to oszalały żołnierz rozpoczął ostrzał. Odpowiedział ogniem. Pociski spadały na okolicę, zmieniając śnieg bezpośrednio w parę wodną. Wyrywając ze struktury planety ziemię, piach i kupy śniegu, które nie uległy bezpośredniej przemianie stanu skupienia z lodowej w gazową. Gdybym nie była tak bardzo skupiona na Mistrzyni, być może byłabym przerażona. Jeden pocisk mógł odwrócić cały przebieg naszej misji. Jeden pocisk mógł zniweczyć wszystkie nasze wysiłki. Na szczęście ten jeden pocisk nigdy w nas nie uderzył.
Nie mam pojęcia co robiła Mistrzyni. Czułam jedynie jej ogromny wysiłek, czułam, że zmaga się z czymś absurdalnym, z niemożliwą do objęcia przeze mnie masą. Czułam, jak cierpi, jak traci siły, jak w końcu opada na ziemie bezwładnie. I zobaczyłam oślepiające światło. Błysk tak silny, że gdybym była sekundę później nie opadła twarzą w śnieg, zapewne by mnie oślepił na chwilę. Udało się. Mistrzyni zwróciła czarną dziurę w kierunku Suuv Ban D'Krida na tyle, by rozpoczęła się reakcja łańcuchowa. Pociski wystrzeliwane przez okręt wędrowały teraz prosto w nią, ściągane siłą jej grawitacji. Podobnie, jak sam okręt, który został bardzo poważnie uszkodzony. Jak bardzo nie jestem w stanie określić, nie miałam ani czasu, ani sił się przyglądać. Jedyne co czułam w tamtej chwili to ogromny ból, jakby moja czaszka była rozrywana od środka. Jakby każda żyła zaczęła nagle szaleńczo pompować krew do całego organizmu. Serce waliło mi jak dzwon, gdy Rycerz Fenderus wziął na ręce Mistrzynię i polecił mi wejść mu na plecy. Ledwo mogłam stać, więc nawet nie dyskutowałam. Jakimś cudem udało mu się nas zabrać na pokład. Wysiłek musiał być ogromny. Słyszałam tylko wołanie Hrasa Choki, który groził nam straszliwą śmiercią za oszustwo, którego się dopuściliśmy. Hipokryta. Ale to nie był jeszcze koniec naszych problemów. Pozostała nam ucieczka.
Nie miałam pełnej świadomości tego co dokładnie dzieje się w tamtym momencie. Krzyki, stukot butów, trzask zamykanej rampy, otwieranych drzwi, wszystko zlewało się ze sobą. Chaos. Udało mi się doczłapać do fotela i zapiąć pasami, gdy jeden z żołnierzy wsparł w tym samym Mistrzynię. Chwilę później wgniotło nas wszystkich w fotele. Rycerz ruszył z impetem i po raz kolejny miał nam udowodnić, że nie ma sobie równych w sztuce pilotażu. To co robił, by ocalić nasze życia przechodzi wszelką skalę znanych mi możliwości. Wiem, że nie korzystał z żadnych znanych tras nadprzestrzennych, skakał od wektora wejścia do nadprzestrzeni do wektora. Krótkimi skokami. Każdy kij ma dwa końce. Rycerz wykorzystał ten sam manewr, ale o wiele bardziej przez siebie rozbudowany, do którego na początku zmusił nas Hrasa Choka. Zadanie było jednak absurdalnie trudne. Dziesiątki takich skoków nadwyrężyły zdrowie każdego na pokładzie. Wielu żołnierzy odniosło obrażenia, gdyż udało nam się wywieźć z P39 około dwudziestu. Nie każdy miał więc, tak jak my, przypiąć się pasami i oszczędzić sobie lotu po całym pokładzie frachtowca. Na szczęście wszyscy przeżyliśmy, choć Rycerz ponownie otarł się o śmierć. W pewnym momencie stracił przytomność, a jego organizm odmówił posłuszeństwa. Mistrzyni ruszyła do niego, pełznąc po ziemi z ostatkiem sił. Gdyby nie ona, zawał serca, którego doznał Rycerz, byłby powodem jego śmierci. Na szczęście tak się jednak nie stało.
Gdy w kabinie pilota Rycerz walczył jeszcze z maszyną i kolejnymi szalonymi skokami w nadprzestrzeń, z których każdy mógł być naszym ostatnim, żołnierze próbowali się skontaktować z kimkolwiek, kto był w zasięgu. Używali do tego mojej holodaty, sama ledwo mogłam ją wtedy utrzymać w rękach. W końcu im się udało, złapali sygnał. Odpowiedział nam Bilar Samren z floty obronnej Daupherm. Niestety nie miał dla nas dobrych wieści. Odpierali właśnie atak piratów na swój system i nie mogli nam pomóc. W kabinie pilota trwała już walka o życie Rycerza, gdy żołnierz próbował przekonać Billara Samrena do udzielenia nam pomocy. Przedstawił naszą sytuację, powiedział kogo mamy na pokładzie, niestety. Nie mogli nam pomóc, byliśmy zmuszeni czekać. Na szczęście nie musieliśmy czekać długo. Już po chwili odezwał się kapitan Bagarn Kharst, który zapewnił, że wyśle po nas jeden statek, gdyż odparli atak piratów z części ich formacji. Jak się później dowiedzieliśmy nasz ratunek miał ich kosztować korwetę CR70, gdyż pozostała z odsłoniętą flanką, co wykorzystali piraci. Wysłałam kapitanowi koordynaty, gdy doczłapałam do navikomputera, by po chwili stracić przytomność. Ostatnie co widziałam to leżącą obok ledwo oddychającego Rycerza Fenderusa Mistrzynię. Żyli. Oboje. Ledwo, ale żyli.
Obudziłam się, obok Mistrzyni, po 13 godzinach na pokładzie promu medyczno-bojowego, który transportował nas już na Odik II. Przybył to nas kapitan Bagarn Kharst, który przedstawił nam naszą obecną sytuację, poinformował o stanie zdrowia Rycerza i dalszych planach. Wtedy też dowiedzieliśmy się o stracie CR70.
Chwilę później pojawił się również w pełni już sprawny HD, który wtedy dopiero zdradził nam jakim cudem znalazł się na P39.
Dalsza rozmowa jednak nie miała sensu. Potrzebowałyśmy snu. Dużo snu. Pierwszego od bardzo dawna, który udało mi się przebrnąć bez koszmarów.
Na Odik II udzielono nam innego promu wraz z pilotem, który przetransportował nas na Prakith. Podróż była długa, ale przyjemnie odświeżająca po szalonych manewrach Rycerza Fednerusa.
Na Prakith wydarzyła się jeszcze jedna, zabawna sytuacja. Ledwo zdołaliśmy opuścić frachtowiec YT-2000, gdy ten spróbował nas zabić. Jedna z podpór nie wytrzymała i pojazd runął na nas z hukiem. Udało nam się wszystkim odskoczyć, gdy HD złapał frachtowiec i spokojnie osadził na ziemi. Ironiczne zakończenie tej szalonej wyprawy.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
4. Autor raportu: Uczeń Jedi Tanna Saarai