Tulkkin - Zatwierdzone
: 19 wrz 2019, 19:13
1. Informacje bazowe
a. Imię: Bartek
b. Wiek: 24
c. Zainteresowania/Hobby: piłeczka nożna, teraz też nieźle poszło naszym biało-czerwonym na mistrzostwach świata w kosza to i tym zacząłem się interesować po trochu, tak to motocykle, Gwiezdne Wojny, fantastyka, opowieści sci-fi
d. Kilka zdań o sobie i swoim charakterze: Więc dalej staram się być spokojny i wyluzowany, jednak łatwo stresuję się różnymi pomyłkami i staram się naprawiać błędy od razu. Mam milion pomysłów na siebie na minutę, dużo osób mówi że jestem marzycielem, ale czuję że wreszcie gdzieś tam osiągnąłem jakąś stabilność.
e. Kontakt:
- email - bogoniasty@gmail.com
- steam - klasyk slorg
2. Scena RP/RP w JK3
a. Formy rozgrywki: RP W grze Star Wars Jedi Academy
b. Organizacje/Grupy: Szlakiem Jedi
c. Staż: od stycznia 2019 z przerwami
d. Powód zakończenia gry: śmierć Ulfura
3. Postać
a. Imię i nazwisko: Tulkkin
b. Wiek: 24 lata
c. Pochodzenie: Rodia
d. Rasa: Rodianin
e. Wygląd: Szczupły Rodianin, nie wyróżniający się praktycznie niczym od przeciętnego przedstawiciela tej rasy. Kolor jego skóry jest jasnozielony. Wielkie, świecące oczy Tulkkina są w niemalże ciągłym ruchu. Rodianin porusza się bardzo szybko, widać że wkłada mnóstwo energii we wszystko co robi.
f. Historia:
25 ABY
Przymknąłem oczy zaciągając się mocno zapachem z kubka. Caf pomieszany z mlekiem Kuul. O cholera. Zapach dzieciństwa, kojarzył mi się tak bardzo z dziadkiem, który zawsze z tego samego kubka popijał gorący caf, opowiadając przy tym przeróżne historie o bohaterach Rebelii, o Rycerzach Jedi, o walecznych wojownikach, którym nie straszne były żadne przeszkody, ani żadna bestia. Uwielbiałem te historie, zwłaszcza o Jedi, dziadek zawsze o nich opowiadał super historie, po których bawiłem się godzinami moimi figurkami udając, że to Rycerze Mocy.
A niech mnie... Zaśmiałem się do siebie. Zawsze kiedy lecimy po materiały budowlane na Rodię to dopadają mnie wspomnienia. Choć od mojej przeprowadzki minęło już kilka dobrych lat, to cały czas wydaje mi się, że znam swoją mieścinkę jak własną kieszeń, jakby nie było tutaj się urodziłem.
Wziąłem jeszcze parę mniejszych łyków i wróciłem do trzech osób, które jak ja zajmowały się pilotowaniem naszego transportowca typu Custom. Podróże nie należały do najszybszych i najprzyjemniejszych, ale ojciec uznał że: ''lepszy taki, niż kilka pierdkowatych frachtowców''. Cóż, jego firma.
Nasz lot na Rodię, miał być jednym z ostatnich, ojczulek podobno podłapał dobry kontrakt na Mirialu, gdzie składowanie całego towaru oraz maszyn będzie tańsze. Ja w każdym bądź razie wiedziałem, że to był ostatni lot tym transportowcem dla mnie. Po tym zleceniu planowałem zgłosić się do armii Nowej Republiki, a przez znajomości taty miałem wysokie szanse na dostanie się do sił powietrznych. Od zawsze kręciło mnie latanie, podróżowanie w kosmosie, a jak mogę robić to co lubię i dodatkowo przyczyniać się do bezpieczeństwa w galaktyce tak jak Jedi i inni bohaterowie, to czemu nie?
Pamiętam, jak lataliśmy z mamą do ojca na Manaan, na kilka dni, ja byłem jeszcze małym smrodem, ale widziałem jak mama się stresowała podróżą, dlatego chciałbym coś z tym zrobić.
Po naprawdę nudnej i ciągnącej się w nieskończoność tym szajsem drodze, dotarliśmy. Mieliśmy dwa, góra trzy dni aby załadować pozostałość. Podczas pracy widziałem u chłopaków zmęczenie pogodą, były naprawdę ciepłe dni, nawet jak na Rodię. Ja muszę przyznać, że przebywając zdecydowaną większość czasu na Manaanie czy też na statku, momentami sam miałem problem.
Wszystko poszło nam całkiem szybko i sprawnie, ale każdy był ostro styrany, więc nawet nikt nie myślał o świętowaniu. Walnąłem się na swój materac z nadzieją na szybki sen. Przyśniło mi się moje dzieciństwo, to jak dziadek pomagał mamie w domu, jak ja po szkole musiałem czekać często kilka godzin, zanim po mnie przyjechali. We śnie wszystko było takie realne, tata który raz na jakiś czas przyleciał do nas na Rodie, czy my też w drodze, aby go odwiedzić i spędzić razem czas.Jednak najdziwniejsza część snu była wtedy, kiedy pakowaliśmy się już, aby przeprowadzić się do taty na Manaan. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, dużo mieszanki stresu z radością, jednak moment kiedy wzbiliśmy się w powietrze, kiedy oddalaliśmy się od planety, a Rodia nagle jakby zaczęła... Jęczeć? Zacząłem słyszeć czyjeś płakanie, koszmarne jęki. Przecież czegoś takiego nie było! Co jest? Poczułem mocne szarpnięcie, które na moje szczęście wybudziło mnie z tego koszmaru. To był Yinnlk, mój dobry znajomy Kel Dor. Powiedział, że majtałem głową na lewo i prawo, stękając jakby mnie ktoś dźgnął wibroostrzem. Napiłem się wody, która leżała w butelce obok mnie i szybko połączyłem fakty. Mam takie sny dosyć często od jakiegoś roku, nie wiem co z tym zrobić, a nie chce mi się chodzić do jakiegoś psychologa, nie mam czasu, a znając życie powie że coś biore i już. Czułem się dosyć chujowo przez większą część podróży na Manaan, przez to że w tych pojawiających się co jakiś czas koszmarach, krzyki na końcu wydają się być coraz głośniejsze i jest ich coraz więcej.
Kilka dni później.
Dopiłem zimny już caf i wyszedłem z mieszkania. Cholernie się stresowałem, ponieważ tata umówił spotkanie z jakimś kapitanem z Nowej Republiki z punktu rekrutacyjnego na Manaanie. Ostatnio jak o tym myślałem, to byłem pewien, że wszystko będzie dobrze, a teraz denerwowałem się. Nie wiedziałem co będę musiał mówić, jakie będą pytania.
Ja pierdole! Dokumenty... No i co teraz, wrócić się czy co?
Stałem już przed kantyną, w której miało odbyć się spotkanie i stałbym tak pewnie jeszcze dobre pięć minut zastanawiając się co robić, gdyby nie człowiek wychodzący z kantyny i otwierający drzwi, tak że kilka stolików mogło mnie zobaczyć, w tym stolik przy którym siedział mój tata oraz ów kapitan. Kurwa, pomachali do mnie, szybko zebrałem się w sobie i podszedłem.
Kapitan Jarrep, szef sztabu poborowego Nowej Republiki mocno uścisnął moją rękę, o wiele mocniej niż mój staruszek obok którego usiadłem. Bez owijania w bawełnę kapitan powiedział, że trwa rekrutacja do wojska i słyszał od swojego dobrego przyjaciela, czyli mojego starego, że mam prawdziwy talent do pilotowania i dużo doświadczenia pomimo tak młodego wieku. W tym momencie nie wiedziałem, czy powinienem przytaknąć czy nie... Otóż oficjalnie wszystkie kursy pilotażu ukończyłem pięć miesięcy temu i regularnie latam w firmie budowlanej mojego staruszka, ale zdecydowanie wcześniej latałem czy to z nim, czy z jego ludźmi którzy dużo mnie nauczyli i pozwalali często na pilotaż. A chuj tam, przemilczałem. Po przedstawieniu mi oferty finansowej, jakichś tam korzyści, zostałem poproszony o wyjaśnienie mojej motywacji.
Cóż, podróże kosmiczne od małego gdzieś mi tam towarzyszyły przez to, że ojciec pracował na innej planecie, polubiłem to, czułem się dobrze siedząc na różnych promach, frachtowcach. Natomiast, jeśli chodzi o Nową Republikę i wojsko, to chciałbym zdecydowanie móc zapewnić bezpieczeństwo otaczającym mnie znajomym, rodzinie, a jeśli przy tym mogę pomóc większej ilości osób, to chcę. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić, jakoś no od zawsze mama wpajała mi swoje morały, ukształtowała u mnie tą chęć niesienia pomocy, dbania o bezpieczeństwo i tak mi zostało.
Chciałem dodać, że również moim marzeniem jest aby stać się bohaterem galaktycznym jak Jedi, ale to już nie były te lata, oraz to była zbyt oficjalna rozmowa aby mówić coś takiego.
Przekonałem co do siebie kapitana. Po krótkiej rozmowie zostałem zaproszony na szkolenie, które odbywało się na specjalnej stacji Nowej Republiki. Miałem się stawić nazajutrz z dokumentem potwierdzającym tożsamość oraz powołać się na Kapitana Jarrepa w punkcie rekrutacyjnym. Ciężko mi było zasnąć, pomimo tego że do późna siedziałem z rodzicami. Dużo się działo w mojej głowie, cieszyłem się, czytałem przeróżne artykuły na temat bohaterów Nowej Republiki, przecież to też mogę być ja za jakiś czas!
Przebudziłem się. O ja pierdziele... Zasnąłem na krześle przed kompem. Na szczęście obudziłem się chwile przed alarmem, który ustawiłem od razu po spotkaniu wczorajszym. Spakowałem się szybko, zjadłem śniadanie razem z rodzicami. Staruszek zażartował, że jak będzie mi źle to żebym leciał na Mirial, tam się będą przenosić w najbliższym czasie. W sumie szkoda, Manaan bardzo mi się podobał, ale cóż, ja dzisiaj zaczynam swoją podróż.
Po czułych pożegnaniach wyszedłem z jedną myślą. Idę. Idę zostać bohaterem.
28 ABY Mirial
Jeszcze tylko odstawić tych do hotelu i mogę lecieć na strzelnicę.
W sumie, może nawet dziś złożę wypowiedzenie, wkurwia mnie już ten Wixtol Hotel, serio tak mnie na kasę nie dymała nawet Nowa Republika, czy teraz... Sojusz Galaktyczny, chociaż odszedłem jeszcze przed zmianą... Tak bardzo nie mogłem się odnaleźć, kapitan próbował naprawdę pomóc mi jak mógł, do tego stopnia że po kilku symulacjach, szkoleniu i może z jednej akcji, spadłem do eskorty i transportu. No nie ogarniałem kompletnie wojska... A chuj tam, w każdym bądź razie... No, walę ten hotel, poproszę Vacastusa o większy etat na strzelnicy, może da radę.
O nie, znowu to puszczają. No przysięgam, że jak na 20 minut lotu, słyszę ten kawałek już z szósty raz. Chociaż osobiście lubię rap to mirialański jest tragiczny. Co to za zwrotki? Zresztą, walić.
Zaparkowałem pojazd po kilku minutach i otworzyłem drzwi dla osób, które wynajęły taksówkę hotelową. Nawet nie liczyłem na jakiś napiwek.
Poszedłem do biura gdzie wszyscy fałszywie się zaczęli do mnie uśmiechać mijając mnie, zapukałem do drzwi mojego szefa. Serce mimo wszystko zaczęło walić mi trochę mocniej. Wszedłem po chwili i wyznałem, że chcę odejść z pracy jako taksówkarz hotelowy jak najszybciej. W tym momencie serce zaczęło walić jeszcze szybciej. Kurwa, a jaki ja mam okres wypowiedzenia? Cholera jasna. Na szczęście mój szef był jedną z nielicznych spoko osób w firmie i ogarnął to tak, że nie będę musiał już więcej pokazywać swojego ryjka tutaj. Kozacko, wolę już pracować więcej na strzelnicy bo tam serio jest mega spokój, mało ludzi i sam mogę sobie postrzelać, poużywać asortymentu.
Teraz, oby się jeszcze udało wskoczyć na większy etacik.
31 ABY
Wróciłem na chatę lekko styrany. Wracając zaszedłem jeszcze tylko po jakieś piwerko, aby wieczorkiem usiąść sobie do gry. Zrobiłem sobie ''coś z niczego'' do jedzenia z nadzieją, że zawartość lodówki nie była w jakimś kiepskim stanie. Zjadłem, miskę pyrgnąłem gdzieś obok łóżka na którym się położyłem.
Kurwa. Westchnąłem głośno wpatrując się w ścianę przy łóżku. Czy kiedyś mi coś wreszcie wyjdzie?
Ciężki miałem okres. Jakiś czas po tym jak na strzelnicy udało mi się wywalczyć większy etat, szef uznał że ma lepszy potencjał na moje miejsce, a ja tylko marnuje naboje i mnie wyjebał. Długo nie mogłem znaleźć roboty, więc wybrałem ostateczność. Skierowałem się do starego, choć bardzo nie chciałem tego robić i nie przez to że mój tata był jakimś tyranem, czy coś... Wręcz przeciwnie, cały czas czułem wsparcie w nim, ale po prostu chciałem udowodnić, że poradzę sobie na własną rękę. Chciałem to udowodnić sobie, jemu no i Jenn, która zostawiła mnie zaraz po tym jak mi nie wyszło na strzelnicy.
Ja pierdole. Czasami mi smutno, że tak wyszło, była spoko dziewczyną, sprawiała że zapominałem o tym jak zjebałem swoją szansę na zostanie bohaterem, o którym tyle kiedyś marzyłem... Jak tak zwyczajnie potrafiła nakłonić mnie do tego abym dalej marzył o Rycerzach Mocy z opowiadań dziadka, o bohaterach, o komandosach.
Cóż... Koniec końców uznała, że nie zbuduje ze mną przyszłości i nie chciała czekać w nieskończoność aż ogarnę siebie i przyzwoitą pracę. Liczyłem, że może się jeszcze jakoś nam ułoży, ale no nie chciałem też jej trzymać na siłę. Miała swoje cele i plany. Beze mnie...Było ciężko. Naprawdę po rozstaniu z nią było mi cholernie ciężko. Wróciły moje zdołowane myśli, niechęć do wszystkiego, no ale nie wiedziałem co mam zrobić, więc poszedłem po pomoc do rodziców i tak wyszło, że znowu robię dla staruszka.
Rozmyślając tak nad tym wszystkim stałem się mega śpiący, oczy zamykały mi się co chwila i nie wiedząc kiedy po prostu zasnąłem.
Następnego dnia, poleciałem jak zwykle do małego biura mojego staruszka, zająłem swoje miejsce przy biurku obok niego i odpaliłem system, aby ogarnąć finanse, a tu nagle wpada on śmiejąc się cholernie głośno. Najebany?
Nie miałem nawet czasu, aby go o to zapytać bo szarpnął mnie tak, że wstałem i oznajmił, że dzięki swoim znajomością udało mu się wygrać bardzo dobry przetarg i że dostaliśmy mega spory kontrakt na budowę średniego osiedla na planecie Hakassi. Z początku trochę się wkurwiłem, będzie więcej papierkowej roboty przez jakiś czas, ale kiedy tatko oznajmił że będę latał frachtowcem z mniejszymi zapasami dla ekipy, potrzebnych czy to do budowy czy do po prostu jakiegoś tam ich funkcjonowania to też zacząłem się śmiać jak najebany! Wreszcie jakaś poważna zmiana, latanie, znowu przygoda. Może i nie taka o jakiej od zawsze marzyłem, ale znowu mogę latać!
Dopiero wracając do swojego domu wieczorem, po spokojniejszej analizie wszystkiego, uznałem że będę latać owszem, ale i przyczynię się w jakimś stopniu do czegoś dobrego. Budowa osiedla na Hakassi, według informacji od taty planeta była nieźle zniszczona przez wojnę, a dzięki mnie... Będziemy mogli zrobić coś dla tych ludzi.
Uśmiechnąłem się. Tak dawno tego szczerze nie robiłem, że czułem na sobie wzrok wszystkich osób, które mnie mijały.
4. Informacje dodatkowe
a. Czego szukasz w RP w organizacji i co jest dla Ciebie w grze najważniejsze?
- Dużo zabawy, fajnych emocji i frajdy doświadczyłem grając wcześniej i po prostu chcę dalej kontynuować podróż w świecie Gwiezdnych Wojen z grupką ludzi z którymi się rozumiem :D
b. Skąd dowiedziałeś się o organizacji?
- Byłem członkiem grupy jakiś czas, a wcześniej z grupki na facebooku :)