Satur Kasabow - Zatwierdzone
: 26 lip 2017, 14:33
1. Informacje bazowe
a. Imię: Michał
b. Wiek: 20 wiosen
c. Zamieszkanie: Zależy od dnia tygodnia, na ogół okolice Słupska.
d. Zainteresowania/Hobby: ZHP - 9 lat, były przyboczny i patrolowy (oraz jego założyciel), obecnie robię PWD. Strzelectwo sportowe z krótkiej broni 2 lata, indywidualnie z długiej strzelam od 6 lat. Rekonstruktor Powstania Warszawskiego 2 lata. ASG 2 lata na pozycji snajpera. Założyciel małej kapeli "Dendronica" działającej na obszarze internatu i jego perkusista. Gram również na gitarze basowej, a dokładniej rzecz ujmując szkole się, tak samo jak na keyboardzie. Znam się nie co na surwiwalu i leśnictwie, oraz innych "mniej waznych sprawch".
e. Kilka zdań o sobie i swoim charakterze: Nie lubię pisać o sobie. Mam twardą psychikę (i złożoną osobowość), chodź wiem, że mam bardzo dziwny charakter pisma. Często wiele osób uważa, że się denerwuje, chodź jest to błędne myślenie. Gra dla mnie zawsze pozostaje grą. Poważniej traktuje rozgrywkę RP.
f. Kontakt:
- email - snajper4awp@gmail.com
- steam - snajper4awp
2. Scena RP/RP w JK3
a. Formy rozgrywki: GMP, G2O, G2MP, GO, MTA, SAMP, D&D (i inne karcianki RPG)
b. Organizacje/Grupy:c. Staż: GMP, G2O, G2MP, GO - 4 lata; MTA i SAMP 2 lata, od 2 lat co jakiś czas karcianki RPG pokroju D&DUkryte:
d. Powód zakończenia gry:: Liczne absurdy na platformach w wielkim skrócie.
3. Postać
a. Imię i nazwisko: Satur Kasabow
b. Wiek: 27 lat
c. Pochodzenie: Kuar
d. Rasa: Kiffarow
e. Wygląd: Dość wysoki, lekko barczysty, z cerą lekko ciemniejszą od białej. Oczy duże koloru zielonego, lecz ślepy na lewe oko (od nie pełnych 2 ostatnich lat). Włosy nie zbyt długie, brunet. Pozbawiony wszelkiego zarostu, jest na ogół ogolony. Nos orli, głos baratynowy. Dość wyrośnięty jak na swój wiek. Kilka dziwnych zadrapań na szyi, ciągle nie w pełni zagojonych (co jest dość nienaturalne), oraz kilka innych zwykłych blizn na ciele. Charakterystyczny dla jego rasy tatuaż na twarzy, z którego wynika niezbyt wysokie położenie w swoim plemieniu. Często poruszający się w swojej zbroi krzyżowej lekko zadrapanej, barwy śnieżno-białej, z licznymi makowymi (odcień czerwieni) i czarnymi akcentami oraz klasycznym kasku z literą "T". Nie pasującą częścią uzbrojenia do jego rangi jest czarna peleryna okrywający plecy jego uzbrojenia. Często odruchowo przemieszcza się, trzymając w ręce swój "testowy" E-11s long-range blaster.Ukryte:
f. Historia:
Kuar 3ABY. Jako 7-latek nie wiele pamiętam z tamtych wydarzeń. Bardzo płakałem, widząc ojca idącego na wojnę przeciw Imperium. Inni starsi Mandalorianie plemienia także ruszali. Nic, tylko żal i smutek, a zarazem nadzieja, że wróci, że wszystko będzie dobrze. Dokładnie to widziałem po ludziach, rozejrzawszy się dookoła. Już od tamtego czasu zacząłem do pewnych spraw podchodzić nieświadomie, nieco inaczej... że nie zawsze musi być, jak my chcemy i nie zawsze my, widzimy jedyne rozwiązanie.
Czas wydawał się wówczas dłużyć w nieskończoność. Pajęczaki coraz częściej nawiedzały nasze wioski, nasza znikoma populacja z trudem zwalczała tę przebrzydłą faunę z granic naszych domów. Ile jeszcze? - zadawali sobie ludzie, którzy powoli z czasem tracili nadzieje, na dawne życie. Szarość, spustoszenie, to na pewno wiedziałem, że przynosi wojna, już wiedziałem, przechodząc się po mojej rodzinnej osadzie. Dopomagałem w ognisku domowym matce, jak tylko się dało, czy sprzątać, gotować, czy zakupy iść zrobić. Dzień, za dniem, wyglądał bardzo podobnie.
Nie cały rok później był jeden z lepszych dni mojego życia. Koniec wojny, koniec imperium, armie wracają do swych domów, także i ja doczekałem się bohatera w progach swego domu. Tak, czułem niesamowitą ulgę, widząc go dziś, właśnie tu, będąc przekonanym, że już nigdy nie będzie nam źle. Ach... Jak głupi wtedy musiałem być...
Kilka lat później dostąpywałem pasowania na pełnoletniego nomada... dzień, chwalebny dla dzieciaków mojego pokroju, dzień uciechy, zadumy... dzień pamiętny. O tak, na pewno to był dzień pamiętny, a jeszcze bardziej jego przed dzień... Dzień przed ceremoniałem, ojciec został nakryty, na obmacywaniu się bez ubrań z kimś innym, niż moja matka... wolałbym, żeby to była, chociaż kobieta... a nie mężczyzna. Tak, dokładnie to się okazało... Ojca przestały pociągać kobiety, w tym głównie moja matka. Nikt nie wyobraża sobie wstydu mojego podczas ceremoniału. Wstyd, niechęć, nienawiść, zgorzkniałość. W taki sposób zacząłem wyrastać w cieniu nienawiści do mojego ojca. Każdy kojarzył mnie już tylko z nim, z jego homoseksualizmem, często kpiono ze mnie prosto w twarz, żadna rasa nie mogła pojąć, co czuje... Lecz co się stało z matką? Matka nie miała pełni praw w plemieniu, to też opuściła naszą osadę, za zgodą ojca, lecz beze mnie. Tęskniłem za nią, nie mogłem pogodzić się z tym, że mnie zostawiła z nim, lecz też rozumiejąc to dwojako, wiedziałem, że też sama nie mogła tego wszystkiego znieść. Dlaczego mnie to dotyka? Życie się partaczy, teraz na każdym możliwym zakręcie. Wątpliwy był do ukończenia mój okres próbny. Z gniewu i nienawiści, która była dodatkowo potęgowana przez wyśmiewającą mnie społeczność, ciężko było skupić mi się na moich pracach, zadaniach i pomniejszych misjach. Często potrafiłem dać plamy nawet na najprostszej czynności. Toteż wściekałem się bardziej, lecz... jest w tym wszystkim jedna rzecz, cecha. Tłumienia tego w sobie, nikt nigdy nie widział mnie, jak się wściekam, zawsze to w sobie głęboko tłumiłem, widziałem w tym rozwiązanie mojego problemu. I byłem przekonany o jego bezwzględnej skuteczności. Metoda ta z czasem przynosiła nie najgorsze efekty, całe negatywne emocje ukryte głęboko w sobie o wiele bardziej podnosiły moją skuteczność bojową na treningach. Mimo że dalej nikt nie czuł wobec mnie respektu, ja czułem zmianę. Lecz czułem coś jeszcze... z czasem wyczuwałem w sobie nieświadomie głęboki rozłam tym wszystkim. Wszystkie negatywne emocje jakby miały szczeliną niewielką we mnie uciekać. Lecz nikt nie spostrzegł we mnie tej zmiany zewnętrznej. Starałem się tego wciąż trzymać.
Po kilku latach długich szkoleń wojskowych oficjalnie przyjęto mnie do plemienia na pełnoprawnego Mandaloryjczyka, otrzymałem w końcu godną zbroję krzyżową w barwach plemiennych. Co ciekawe wybrano mi nawet specyfikację wojskową, miałem być nową testową jednostką, odpowiendikiem Imperialnego Sniper Trooper. Dostałem ku temu E-11s long-range blaster. Wiązało się to z cotygodniowym raportem ze "wszystkiego" tak by Armia Nowej Republiki miała pewność, czy warto zacząć pracę nad daną jednostką. Oczywiście podobno takich testerów jak ja, było więcej, tylko w innych plemieniach. Ciekawe, czy też zawsze wybierają tych najmniej tolerowanych przez dane grono społeczne. Chociaż, muszę przyznać, że sam byłem ku temu winny, słabo mi szło jako prosty szturmowiec, nie wyspecjalizowałem się, w prawie żadnej innej metodzie działania, nie licząc oczywiście podstaw. Samo strzelanie ze zwykłego blastera sprawiało mi trochę kłopotów, czasem po prostu długo się namyślałem, rozkojarzenie, pewno to spowodowało, wepchnięcie mnie na zupełnie inny tor rozwoju. Tor testowej jednostki.
W spostrzeganiu samego siebie zauważyłem kilka zmian. Mianowicie, często jak stoję przed lustrem, ale nie tylko przed nim, dostaje tricków nerwowych. Ręce mi drżą, czasem muszę coś dosłownie złapać do ręki, by mieć co trzymać w dłoni, lub mieć co miętosić w palcach. Mam wrażenie, że czasami cały się trzęsę i nie zbyt często się uśmiecham od kilku długich lat. Ludzie mówią, że jestem bardzo cichy, wzrok niespokojny. Lecz... ja dalej czułem rozerwanie wszystkim, co dzieje się w moim domu, nie mogłem się ustabilizować w życiu, na tej najważniejszej dla mojego plemienia płaszczyźnie - na rodzinie, której czułem, że nie mam, straciłem.
Dość już o mnie... - biłem się w myślach, patrząc zamyślany przez iluminator statku kosmicznego LAAT. Po chwili usłyszałem głos "ARC-170 niezły co nie?", nie co ocknąłem się i rozejrzałem dookoła, obok mnie siedział nasz nowy przewodnik terenowy w krzyżowej zbroi z atutami barwy zielonej. "Co?" - odparłem, nie będąc w pełni trzeźwy umysłowo, próbując skupić się na nie znanym mi w pełni osobniku. Obcy tylko wskazał palcem na iluminator, przez który było widać myśliwiec rebelii. Skinąłem tylko głową, bo chwile potem, statek dostał gwałtownych turbulencji, co znaczyło, że zbliżaliśmy się do celu. Zapieliśmy pasy bezpieczeństwa i weszliśmy w atfosmere, Instruktor zaczął dość głośno i wyraźnie nadawać w całej kabinie oddziału o celach misji, tak jak bym je słyszał pierwszy raz...
O to jesteśmy, parszywa kompania. Dotarliśmy do planety Ryloth, by wesprzeć działania przeciw Sojuszu Różnorodności. Prosta misja wsparcia, takie dostaliśmy wskazówki, ale w życiu nic nie jest proste, prawda? Lądowanie nie przeszło pomyślnie, zostaliśmy ostrzelani i trafiono nas w turbinę przy samym lądowaniu. Mocne zderzenie, jednak statek, jak i my byliśmy cali. Każdy z nas ciężko oddychał, czując rosnące napięcie. Dobyliśmy broni i opuściliśmy pokład statku poruszając się w zwartej pozycji przed siebie. Zdołaliśmy się ukryć między ostrymi skałami kilka metrów dalej od statku. Ta cisza nie mogła trwać długo, pierwszy oddany strzał padł ze strony półek skalnych, ku naszemu nie szczęściu pierwszy dostał nasz dowódca oddziału, próbujący wychylić się za skał. To był śmiertelny strzał. Widzieliśmy, jak upada z skał i nie był w stanie się podnieść. Kilko z nas próbowało go ratować, uratować już martwego dowódcę. Spojrzałem na resztę oddziału, wielu z nich odebrało w dech w piersi, coraz większą słabość. Jeden z nich ściągnął kask i rzucił go na ziemie, począł płakać nad martwym i zimnym trupem. Mnie nie dotykały te emocje, czułem, jak powoli rozsadza mnie wściekłość zainstiałej sytuacji, ale nie tylko. Rzuciłem się z łapami na łkającego żołnierza i uderzyłem go w twarz swoim kaskiem, tak, że ten upadł na ziemie do tyłu. Złapał się za twarz, z której powoli leciała struga krwi. Pozostali zdębieli ze strachu, patrząc w moją stronę. "Ogarnijcie się! Jeżeli nie weźmiecie się w garść, to was również spotka to samo. On jest martwy." Wyrzekłem przez zaciśnięte zęby, spoglądając dokoła na zgromadzonych. Nikt nigdy nie widział mnie tak wściekłego, jak tu i teraz. Tylko kilku skinęło głowami, dobyli swoich broni i przystawili plecy do ścian skalnych, oczekując na dalsze rozkazy, tylko kogo? Schyliłem głowę i odrzekłem, że gdy ściągnę strzelca, każdy ma biec w stronę statku, na tyle na ile ma sił. Wiedziałem, że najpewniej w dłoni trzyma tę samą broń co ja E-11s long-range blaster'a. Przykucnąłem między niewielką luką na skale. Po chwili zastanowienia ściągnąłem swój kask i podałem żołnierzowi obok do rąk, z rozkazem powolnego wychylania mego kasku za skał. Żołnierz skinął głową porozumiewawczo. Nie wielka odległość dzieliła mnie od statku, więc ściągnięcie strzelca, oby tylko jednego nie powinno być trudnego dla zawodowego żołnierza, ale nie jestem zawodowcem. Przykucnąwszy zacząłem delikatnie wychylać się bacznie obserwując przestrzeń. Po chwili padł kolejny strzał strzelca, który niemalże trafił w mój kask. Wykorzystałem ten moment i bardzo szybko zlokalizowałem miejsce oddania strzału, wychylając się jeszcze odrobinę, powoli wypuszczałem powietrze z ust, skupiwszy się i pociągnąłem za spust broni. Strzał padł i jakimś niewiarygodnym cudem ugodził jednostkę przeciwną. Nie wiem do końca, jak to mi się udało, może zwykły cud, może przyśpieszone tempo mojego serca, może taki miał być los. "Biec!" wykrzyknąłem, nie mając w głowie, żadnej innej komendy do wydania. Sam zeskoczyłem na równą ziemię i począłem biec najbardziej wysunięty na przodzie. Niestety w tym momencie nadleciał niezidentyfikowany myśliwiec i rozstrzelał nasz transport. Eksplodował on na naszych oczach, a odległość była zbyt niebezpieczna....
Ocknąłem się kolejnego dnia, w bazie wojskowej. Nie wiele pamiętam. Podobno, dzięki mnie nikt więcej nie poległ z naszych, a nasz ratunek nadleciał, zaraz po tych myśliwcach. Z powodu braku kasku jako jedyny, który postanowił wykorzystać go do namierzenia strzelca, zostałem najbardziej ranny, oczywiście w głowę. Eksplozja nie była na tyle silna, jak sądziłem, lecz... eh... brak kasku spowodował utratę wzroku na jedno oko. Co automatycznie zdyskwalifikowało mnie, służyć dalej na swojej pozycji w wojsku. Jedyne co mi ofiarowano to płaszcz naszego dowódcy, jako symbol dobrej organizacji i mojej mentalności na placu boju. Oczywiście uważałem, że wszystko było zbyt przypadkowe... lecz, tylko jedną rzecz z tego wszystkiego najbardziej pragnąłem, szacunku, szkoda, że kosztem mojej wieloletniej pracy i wzroku.
4. Informacje dodatkowe
a. Czego szukasz w RP w organizacji i co jest dla Ciebie w grze najważniejsze? - "Ambicji" w poprawnym znaczeniu tego słowa. Czy to kreacji postaci, gry akcji, rozbudowy rp itd. Liczy dla mnie w tym ambicja i inicjatywa (oczywiście do jakieś realnej granicy).
b. Skąd dowiedziałeś się o organizacji? - Reklama na Centrum RP oraz trochę od Alucarda.