Strona 7 z 44

Re: Sprawozdania

: 23 wrz 2013, 0:03
autor: Elia
Dorin - Wsparcie
Bitwa o Du Ebduln



1. Data, godzina zdarzenia: 31.08.13 (22:00-01:00)

2. Opis wydarzenia:

W sektorze, w którym mieliśmy prowadzić pierwszą część bitwy, nie było naszych żołnierzy – jedynie ja, mój Mistrz i Imperium. Pamiętam polecenie, które wtedy otrzymałam: „Wywabiaj ich. Osłaniaj tyły. Chowaj się za murami”. Brzmiało prosto, choć wcale tak nie wyglądało – wszędzie, jak okiem sięgnąć, roiło się od szturmowców. Dla kogoś takiego jak ja, osoby, której z mieczem niezbyt po drodze, ta sytuacja była najgorszą z możliwych.

Ruszyliśmy – i już nie mogłam myśleć co jest w moim zasięgu, a co poza nim. Czas nagle zwolnił, kiedy w umyśle pozostała czysta koncentracja na kolejnych celach, kolejnych punktach. Nawet nie próbowałam ciąć tak, by nie zabijać – starałam się przeżyć. Półświadomie rejestrowałam pociski, które przelatywały tak blisko mnie, że niemal opalały mi włosy. Widziałam jak zostawiają na murach czarne, dymiące ślady, widziałam, jak spod mojego miecza opadają odcinane kończyny, głowy, podziurawione torsy. Żadnej z tych rzeczy nie poświęcałam większej uwagi – liczył się tylko kolejny cel, schronienie, skok. Liczyło się szukanie wzrokiem mojego Mistrza, którego myśli docierały do mnie od czasu do czasu.

Musiałam zostać trafiona, choć nawet tego nie zauważyłam. Pojawiły się maszyny kroczące – mój Mistrz chciał, bym unieruchomiła je Mocą, zniszczyła ich mechanizmy, ale nie zostawiono mi na to szansy, ostrzał nie ustawał. Musiałam być w ciągłym ruchu – co wykorzystałam, by odciągać uwagę ATST od prawdziwego zagrożenia. Mój Mistrz zniszczył pierwsze dwie maszyny. Potyczki z trzecią nie mogłam już oglądać.

Zostałam trafiona w plecy, a niedługo potem – w żebra. Ostatni pocisk przebił płuco i skutecznie wyeliminował mnie z walki. Nie wiem jak dotarłam do wnętrza budynku, traciłam już przytomność. Kiedy w środku pojawił się szturmowiec, chciałam odepchnąć go Mocą, ale musiał mnie ubiec mój Mistrz. Zdawało mi się, że słyszę podniesiony głos kogoś, kogo znam, ciche odpowiedzi Mistrza Barta. Jak miało się później okazać – rozmowa nie była wytworem mojej wyobraźni.

Kiedy najgorsze z obrażeń zostały zaleczone, wezwałam wsparcie, a mój Mistrz zabrał mnie na zewnątrz. W stabilnym stanie przejęli mnie medycy, którzy kontynuowali proces zapoczątkowany Uzdrowieniem Mocą – teraz już klasycznymi metodami. Mistrz Bart ruszył, by prowadzić walkę w dalszych rejonach miasta. Zostałam na miejscu, by przekazywać żołnierzom informacje, które otrzymywałam od niego telepatycznie. Ostatecznie, na jego polecenie, zostałam przetransportowana do pobliskiego szpitala polowego.


BILANS BITWY
Uzbrojenie wroga:
         - 87 x E-11,
         - 37 x T-21,
         - 3 x ATST (1 przejęty).
Straty po stronie Imperium:
         - 55 szturmowców - poległych z ręki Inkwizytora Jedi Barta,
         - 41 szturmowców - poległych z ręki Uczennicy Jedi Elii Vile,
         - 26 szturmowców - zabitych Mocą, poprzez upadki z wysokości, rykoszetami,
         - 6 szturmowców - zabitych przez kompanów.
Straty po stronie Nowej Republiki:
         - brak.

Inkwizytor Jedi Bart pisze:Gdy rozdzieliłem się z uczennicą po przekazaniu wszystkich instrukcji, ruszyłem do następnej części miasta – przestępując przez zwłoki, których ilość mogła sięgać ponad stu pięćdziesięciu, nie wspominając o wrakach AT-ST. Następną linią oporu okazało się niewielkie, zadbane osiedle, pośrodku którego ciągnął się imponujących rozmiarów kanał wodny.

Do podboju nie czekało już wiele. Niewielki teren był zapełniony szturmowcami, ale nasza pozycja była wielokrotnie lepsza. Dwójka żołnierzy ustawiła się za murami, niezdolna do prowadzenia walki z tak dużym zespołem – około 35 przeciwników. Drugi Jedi popędził pierwszy, tnąc wrogów jednego za drugim. Potyczka trwała najwyżej cztery minuty, bez najmniejszej przerwy. Z reguły starczało, abym po prostu ściągał na siebie ogień i walczył zachowawczo, oszczędzajac siły – szturmowcy, zajęci ostrzeliwaniem dwóch Jedi, aby nie pozwolić im wpaść między nich, wystawiali się na ogień Republiki. Około dwieście sekund, a wszyscy leżeli na ziemi – zastrzeleni w większości przez żołnierzy.

Sytuacja zmieniła się w ciągu kilku sekund – gdy drugi Jedi doskoczył do żołnierzy i z zaskoczenia zabił ich obu. Nie jestem w stanie w najmniejszy sposób wyjaśnić tej sytuacji. Nie mogę znaleźć jakiegokolwiek uzasadnienia. Morderca tłumaczył, że wcześniej żołnierze do niego strzelali. Choć mogłem uwierzyć w omyłkowy strzał w ferworze walki, nie mogłem uwierzyć w cokolwiek więcej – gdy padł ostatni szturmowiec, zapanował zupełny spokój, aż do tego nagłego ataku. Próby odwołania się do racjonalizmu? Wyjaśnienia, jak niezbędne jest wytłumaczenie tego zajścia? Jak nieracjonalne i niekonsekwentne było pozwolić mu kontynuować? Podjąłem się wszystkich, zupełnie nieskutecznie. Odpowiedzi tylko minimalnie były jakimikolwiek reakcjami na moje słowa.

Fiasko dialogu było oczywiste, gdy niebieskie ostrze zaczęło sunąć w moją stronę. Wyminąłem ten niezdarny atak – i dalej nie miałem już żadnych opcji. Jedi popadł w czysty obłęd, a jakiekolwiek słowa nie mogły już sięgnąć jego umysłu. Rozgorzała walka, w mgnieniu oka, pośród usłanego ciałami kompleksu. Wszystko trwało może minutę, która zakończyła się posłaniem Upadłego Jedi wprost do zimnej wody – z której zbiegł czym prędzej za mury, pędząc jak tylko mógł.

Moje rany niebywale utrudniały mi pościg, nie wspominając o wycieńczeniu po przebijaniu się z Padawanką przez pełną kompanię. Przedostaliśmy się z Jedi w stronę zalanych deszczem lasów. Dopadłem do celu i z miejsca zacząłem nieprzerwany atak. Mój przeciwnik nie ustępował mi fizycznie w najmniejszym stopniu, odbijając tym lata praktyki, niezależnie od tego, jak mierny był na polu innym, niż czasu spędzonego na szkoleniu. Zasypywany nieprzerwanym gradem ciosów, atakami ze wszystkich stron, nie był w stanie ich parować – mógł tylko niezdarnie blokować, wypalając mięśnie tak desperacką defensywą. Jego ciało było jednak dość silne, aby napór wytrzymać i odrzucić mnie z dostateczną siłą, by wyrwać miecz z ręki. Gdy zaraz potem mój przeciwnik rzucił się do dobicia, w obłąkaniu niemal sam się pociął. Moja dłoń przecięła powietrze, a wraz z nią – sunący oponent. Zebrałem się z ziemi, obolały wówczas już do granic. Przeciwnik, tymczasem, był w pełni sił. Uciekał mimo to – wzywając wsparcie. Choć przebieg wszystkich zdarzeń docierał do mojej Padawanki, która pozostawała wśród żołnierzy, musiałem zakończyć to sam – tylko Jedi mógł to zamknąć.

Desperackie ucieczki przeciwnika zmuszały mnie do niebywałej oszczędności sił w walce. Aby za nim nadążyć, musiałem biec i skakać, co w moim stanie było ekstremalnie niesprzyjające – mogłem zapomnieć o jakichkolwiek szarżach w samej potyczce.

Niezależnie jednak od fizycznych sił – przeciwnik nigdy nie miał dość umiejętności. Pierwsze cięcie, wymierzone w zakończenie tego jak najszybciej, rozpłatało jego plecy. Uciekał dalej, walczył tak długo, jak tylko mógł. Nacierał chaotycznie, desperacko, ale ze znaną już szybkością. Przechodził z jednego stylu w drugi, lecz wciąż mierzył się z tym samym. Z oszczędnymi natarciami zalewającymi go w nieprzerwanej, ciągłej ofensywie, w której każdy ruch wynikał z poprzedniego, a razem dążyły do zupełnego wycieńczenia – fizycznego, mentalnego. Lekkość, oszczędność i czysta kalkulacja, widoczna w każdym calu ruchów Makashi; nieprzerwana, czysta, ukierunkowana determinacja w niepowstrzymanej ofensywie Formy Siódmej. Choć w moim stanie bardziej uwypuklone były te pierwsze, mojemu przeciwnikowi zostawała tylko desperacka ucieczka. Raz za razem. Serie ripost, uników, ślepych cięć, byle przedłużyć walkę – aż do momentu, gdy mój wróg się praktycznie poddał. Zanurzył się w swym obłędzie bez reszty, poddając tak, jak tylko mógł.

Atakował bez ustanku, jak najszybciej, jak najsilniej, bez najmniejszego planu, bez techniki, bez metodyki. Każde jego cięcie i tak spływało po moim ostrzu, a tylko furia pozwoliła mu ustać na nogach po serii krótkich, minimalistycznych kontr. Gdy energia, którą zalewał się bez najmniejszej kontroli, zaczęła zżerać i jego ciało i umysł – przyszedł już koniec. Być może uskoczyłby znów, dalej próbował zbiec – lecz jedna dłoń wskazała Mocy, by go zatrzymać, a druga wbiła głęboko miecz.

Trzy kolejne skinienia, a zderzył się z ziemią i drzewem, by z nich osunąć, bez najmniejszych sił. Był już dostatecznie okaleczony, aby uzbrojony w blaster człowiek mógł się przed nim obronić, gdyby zaszła taka potrzeba.

Choć dołączył do niego drugi Jedi, był daleki od jego obłędu i nie próbował jakkolwiek go wesprzeć. Dziesięć minut później prom zabrał i mnie i mojego okaleczonego do granic przeciwnika do bazy.

Gdy przebiliśmy się przez fale w mieście, otworzyliśmy drogę wojsku. Imperium zostało przegnane, gdy zdrajca przyjmował paraliżujący go ból.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Sukces w tej bitwie był przypieczętowaniem pełnego oswobodzenia Dorin.

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Elia Vile, Rycerz Jedi Bart

Re: Sprawozdania

: 26 wrz 2013, 16:04
autor: Revel
Eliminacja ograniczonych form życia: Atak droidów na Enklawę Jedi

1. Data, godzina zdarzenia: 21.09.13, godz. 15:00-18:00

2. Opis wydarzenia:

Dzień jak co dzień, nie zapowiadał nic niezwykłego. Zajmowałem się akurat znalezieniem zajęcia dla naszych gości, tudzież więźniów. W momencie, kiedy miałem wydać odpowiednie wyposażenie Tirasowi, by mógł prowadzić odpowiednie prace renowacyjne na zewnętrznym dziedzińcu, nastąpiła zupełnie niespodziewana inwazja droidów. Zdarzyło się, że w enklawie nie było w tym czasie nikogo prócz mnie oraz dwóch więźniów: Kal'Nara oraz Tirasa. Pierwszy, nie zważając na nic, przesiedział całe wydarzenie schowany w archiwum. Kel Dor natomiast zabarykadował się w warsztacie, a następnie w kantynie, gdzie odniósł największe obrażenia. Starałem się go wspierać ile mogłem, ale zważając na fakt, że nie byłem odpowiednio wyposażony, musiałem zastosować taktykę ataku z dystansu i zza zasłon, musząc zignorować zagrożenie życia Tirasa. Poruszając się po dachach kompleksu, szybko dotarłem do sali treningowej, gdzie mogłem dobyć chociaż metalowego kija bojowego, dzięki któremu udało mi się obezwładnić pierwsze droidy i zdobyć ich karabiny - E-11. Walki w enklawie toczyły się dość długo, w czasie gdy Inkwizytor Jedi Bart był zajęty stawianiem czoła napastnikom na terenach zewnętrznych w okół naszej siedziby. Ogólnie rzecz biorąc powaliłem około 9-10 droidów, odnosząc dość poważne obrażenia ramienia oraz nogi.

Po opatrzeniu ran, zostałem wysłany wraz z Adeptem Falanem przez Rycerza Barta do pobliskiej wioski, niegdyś zaatakowanej przez Mandalorian. Zostaliśmy tam wezwani z powodu wysłanego sygnału z prośbą o pomoc, gdyż zostały tam zlokalizowane droidy atakujące mieszkańców. Podróż na starym ścigaczu zajęła nam trochę czasu, a gdy dotarliśmy w końcu na miejsce, "przywitał" nas droid. Maszyna ta różniła się od tych, które zaatakowały naszą siedzibę, tym, że jej pancerz miał barwę wręcz czarną i była uzbrojona w pałkę energetyczną oraz ciężki karabin blasterowy T-21 i korzystał również z modułu kamuflującego. Po paru minutach od nawiązania walki, dołączyła do nas Uczeń Jedi Elia, która rozpoznała w droidzie jednostkę służąca niegdyś jako droidy obronne w Akademii na Yavin 4. Dzięki współpracy w walce, nie napotkaliśmy większych problemów w obezwładnieniu robota, które zawdzięczamy Falanowi odłączającemu jego zasilanie, jak i Eli, gdyż przytrzymała go w tym czasie za pomocą Mocy. W końcu postanowiliśmy wrócić do enklawy zabierając ze sobą droida i jego wyposażenie.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
-brak-

4. Autor raportu: Padawan Revel

Re: Sprawozdania

: 03 sty 2014, 14:54
autor: Zosh Slorkan
Zamordowany Trandoshanin, narkotyki i przesłuchania

1. Data, godzina zdarzenia: 02.01.14, 21:00-22:30 (przesłuchanie)

2. Opis wydarzenia:

Mistrz Bart poprosił mnie o zbiorczy raport ze spraw powiązanych z Trandoshaninem, któremu głowę uciął Kelan i narkotykach, którymi podobno go potraktowano. Żeby nie czekać, od razu przechodzę do rzeczy.

Oczywiście wszystko zaczęło się od napadu i egzekucji, przy których mnie nie było, to jeden z poprzednich raportów. Przy tym mnie nie było i raport Falana mówi więcej, niż sam słyszałem: <Odnośnik>.

10.12.13: Pozostałych spraw miałem okazję dowiedzieć się, jak szukałem na Onderonie waszego śladu, tego samego dnia, kiedy pierwszy raz przyleciałem do tej bazy. Pomijam oczywiście różne podróżnicze przygody, sednem było spotkanie z ithoriańskim dziennikarzem. Dziennikarz opowiedział mi kilka rzeczy o sprawie, które pewnie są w jakimś stopniu już wiedzą powszechną: dziennikarzom raczej mało na korzyść trzymać tajemnice.
- Według pogłosek, podczas sekcji Trandoshanina odkryto, że był pod dużym wpływem narkotyków, które (według śladów) bardzo prawdopodobnie podano mu siłą.
- Dziennikarz wiedział, że głowę Trandoshanina ucięto mieczem świetlnym, albo czymś podobnym i że zrobił to Miraluka. Oczywiste, że wiedziała to też policja (tudzież inny odpowiednik tutejszych "stróżów porządku"), pewnie dziennikarze mieli u nich wtyczki.
- Z jakichś powodów były teorie, że to egzekucja: pewnie Kelan za równo mu tę głowę uciął. Tu i tak mogę tylko zgadywać.
- Dziennikarz rozmawiał wcześniej, nie wiem kiedy, z kobietą, o której mówił, że była miła i nie kojarzyła mu się z Jedi. Nie trzeba geniuszu, żeby uznać, że to mogła być jedynie Elia. Mówił, że o bazie i tych, co w niej mieszkają, mało wiadomo.
- Dziennikarz bardziej sądził, że Kelan mógł być człowiekiem Imperatora, niż Jedi. Pewnie dla was lepiej.

11.12.13: W podobnej sprawie do bazy przyszedł policjant, akurat gdy droid zabrał mnie na spacer (po drodze mówiąc, z jakiego pretekstu może chętnie zabić Więzień Fenderus). Niefortunnie droid podobno dalej mnie obserwował, gdy na moment poszedł w jakiejś sprawie. Z tej wizyty wyszło trochę więcej problemów i głupich wymówek, ale to już ominę. Chciał porozmawiać z mieszkańcami bazy na ten temat, ale z powodu paru problemów się zdenerwował. Powiedział, że ktoś zostawi oficjalne wezwanie i zrezygnował z prób rozmowy (to wyszło dobrze, bo w środku było cicho i był tylko ten droid, który zabija wszystko, co zobaczy).

02.01.14: Najważniejsza sprawa działa się wczoraj. Mistrz Bart wysłał mnie na komendę, na którą podobno kilka dni wcześniej dostarczono wezwanie w sprawie tego trupa. Lot był z mojego punktu widzenia katastrofą. Ten myśliwiec, TIE Advanced, zwracał na siebie więcej uwagi, niż parada. Proszono mnie o identyfikację co kilka kilometrów i wszystkie wieżyczki przeciwlotnicze ciągle mnie namierzały. Muszę powiedzieć, że to był najgorszy lot w moim życiu.
Jak już dotarłem do komendy, to spędziłem tam dużo czasu, grubo ponad godzinę. Było trochę zamieszania, byłem tam z Selkathem, który chciał złożyć donos na jakąś konkurencję. Skopałem wyjaśnienia i od razu mówiłem, że jestem w sprawie głowy uciętej przez Jedi, ale potem się zorientowałem i zwaliłem to na nabijanie się i głupie żarty. Chyba się udało, bo nikt specjalnie później nie mówił o Jedi. Inna sprawa, że wyszedłem na głupka i powstał duży chaos. Obie sprawy były pomieszane i minęło sporo zamieszania i wyjaśnień, aż mogłem usiąść i zacząć rozmowę z Sierżantem Rasahim.
Sierżant zadawał mi dużo pytań i musiałem się trochę postarać, żeby nie wydać, że mieszkają u nas Jedi i tak dalej. Udało mi się go przekonać, że miecz świetlny pochodził z rodzinnej kolekcji Kelana, za to przez to pojawiły się pytania o licencję. Stanęło na tym, że "niby" inni mieszkańcy bazy sprawdzili licencję Kelana, ale nie wysłali jej do weryfikacji.
Kelana za to strasznie wkopałem, bo opowiedziałem, że zabił Trandoshanina, bo uznał, że zasłużył, tak jak opowiedział w raporcie Falan. Myślałem, że skoro coś takiego jest opisane w raporcie z lotów Jedi, to na pewno nie ma w tym nic nielegalnego, widać pomyliłem się... bardzo. Policjanta wmurowało i udało mi się wybrnąć tylko trochę, a policjant chyba i tak potem w to słabo uwierzył. Powiedziałem, że Trandoshanin był niewrażliwy na ból i stale się rzucał, Kelan nie miał czym go unieruchomić i przez to, że był gnojkiem, nikt się specjalnie nie głowił i wybrał najprostszą opcję.
Opowiedziałem, że Kelan zniknął i pewnie nie wróci. O Falanie powiedziałem, że nie wiem. Policjant nie mówił nic o narkotykach, za to powiedział, że za Kelanem pewnie pójdzie list gończy, co dużo mówi o tym, jak go wkopałem. Z Falanem za to chcą porozmawiać, gdy tylko będzie okazja. Wychodzi na to, że Kelan jest strasznie wkopany, że Trandoshanin musiał być niewinny, że policja teraz mocno bada tę sprawę, że dziennikarze mogą mieć dużo podejrzeń, że mieszkają tu Jedi, że ktoś może próbować jakoś nas z tymi narkotykami połączyć. Na szczęście nadal słabo orientują się, ile mieszka tam osób i skojarzenie z Jedi jest takie sobie. Wydaje mi się, że będą bardziej się skupiać na tym, kto dał narkotyki Trandoshaninowi, niż na tym, co się z nim u nas stało.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
(Sprawozdanie zrobione trochę na szybko, bo mam przeczucie, że przy napisaniu od razu, to jakby usiąść sobie do RP i opowiadać jako postać, tylko w Wordzie... potem bym pozapominał i ledwo to skleił. Jeśli coś jest nie tak, proszę pisać, to szybko poprawię)

4. Autor raportu: Adept Fenderus

Re: Sprawozdania

: 17 sty 2014, 16:10
autor: Zosh Slorkan
Fałszywe dokumenty
Adept Fenderus/Vreyx


1. Data, godzina zdarzenia: 03.01.14, 04.01.14

2. Opis wydarzenia:
Elia opowiedziała mi, że w komunikatorze Y-Winga zapisane są dane logowania, do specjalnego kanału komunikacyjnego wykorzystywanego przez drobnych przestępców różnych grup. Nie wiem dokładnie, skąd te dane się wzięły, ale domyślam się, że ma to coś wspólnego z jej własną misją... <link do zapisków>. Otrzymałem od niej zadanie namierzenia kogoś, kto umiałby zdobyć odpowiednie fałszywe dokumenty. Miałem zamówić trzy zestawy:
- Zestaw dla Mistrza Neila, pasujący do biznesmena
- Zestaw dla Elii, z dyplomem technicznym dla mechanika
- Zestaw dla mnie, z czymś podobnym, co dla Elii

W zadaniu miał mi pomóc Vreyx. Udało mi się skontaktować z mężczyzną: handlarzem fałszywymi dokumentami, co nie było takie proste. Potrzebne było zwrócić uwagę, ale bez zbyt dużej desperacji, co się w miarę udało. Przy komunikacji... trudno było pamiętać o wszystkim, powiedzieć wszystko, co potrzebne, zwracać uwagę na wszystko, co ważne... przynajmniej dla kogoś, dla kogo kontakt z przestępcami i udawanie klienta, to coś bardzo nowego. Prawdę mówiąc, nie byłem nawet pewien zupełnych głupot, jak dokładnie działa komunikator, połączenia z pojedynczymi osobami z kanału... nawet na poziomie "technicznym" działałem po omacku. Może bardziej "działałbym", pomoc Vreyxa była tu bardzo przydatna. Dokumenty zamówiłem, ale lepiej nie mówić, że szybko pomyślałem, że nie miałem żadnych danych na temat Mistrza Neila i Elii. Wzrost podałem "na oko", wiek też. Po dyskretnym porozumieniu z Vreyxem zamówiliśmy dokumenty bez hologramów (osób, dla których miały być), tu nie wiedziałem, czy szukać tych hologramów na szybko, u kogoś w bazie.

Były mniejsze, jakoś załatwione problemy, głównie gdy ukrywałem dyskretne komunikowanie się z Vreyxem. Dokumenty zostały zamówione. Mężczyzna umówił się ze mną po odbiór i zapłatę w kantynie Snibeti Snabs, na Eriadu, w "dystrykcie 17", na 24:00 na tej planecie. Cena: 3200 kredytów. Miałem być do rozpoznania przez grzebanie w cyfronotesie... dziwny znak rozpoznawczy, pewnie po to, aby nie wyglądać podejrzanie. W międzyczasie dowiedziałem się, że plan jest bardzo... ekonomiczny. Zabrać dokumenty, aresztować handlarza, wrzucić do więzienia i zachować dokumenty.



Następnego dnia Elia wysłała mnie na tą planetę, jak już mogłem się z nią zobaczyć (dzień wcześniej od razu poszedłem spać). Wysłała mnie na Eriadu po te dokumenty, w sumie mogłem się tego spodziewać. Musiałem sprawdzić, jaka jest godzina na Eriadu, żeby okazało się, że trzeba tam lecieć na ostatnią chwilę. Zabiegany po gonitwie przez: magazyn (szukanie holodaty dla siebie), archiwum (sprawdzanie stref czasowych), cały budynek (szukanie przeklętego wyjścia, przy którym byłyby schody na platformę), platformę (bo schody musiały być na szarym końcu), z radością przywitałem wygodny i przestronny kokpit Y-Winga.

Poleciał ze mną Vreyx, żeby pomóc aresztować naszego dostawcę. Chyba każdy wie, że jakby była tam ochrona, sprzątacze usuwaliby popiół z Aqualisha. Odpocząłem odrobinę w trakcie lotu i wszedłem do Snibeti Snabs. Sprzedawca znalazł mnie bardzo szybko, ale ludzi w kantynie było też sporo. Dyskrecja była lekkim kłopotem. Próbowałem zachowywać się jak zwykły przestępca, oceniając to po ochłonięciu powiem krótko, że zerowe doświadczenie i skok na głęboką wodę spowodowały, że przegiąłem i kombinowałem na siłę. Mój sprzedawca uznał mnie za popisującego się kretyna. Wszystko trwało około pół godziny, w trakcie sprawdziłem, czy wszystkie dokumenty się zgadzają i próbowałem dowiedzieć się, skąd ten człowiek ma materiały. Niewiele mi się udało, zobaczyłem za to, że zachowuje się jak zwykły człowiek, oschły i znudzony, z zażenowaniem reagujący na głupoty. Bardzo chętnie je komentował z wyższością. Po całym "handlu" skontaktowałem się dyskretnie z Vreyxem, żebyśmy zabrali tego człowieka. W kantynie powstał straszny chaos i wielka afera, gdy wszedł tam Vreyx w swojej zbroi. Nic dziwnego, jakbym go nie znał, sam bym wiał. Nie ma po co opisywać tego wielkiego zamieszania, ja skupiłem się na schowaniu dokumentów z dala od całego zamętu i powoli wróciliśmy do statku. Złapany człowiek łapał się różnych wymówek i gróźb, co najmniej kilku, co dowodziło, że się bał.

W trakcie lotu powrotnego spróbowałem wykorzystać to, że wydawał się zdezorientowany i nie odnalazł w tej sytuacji i go zastraszyć, zwłaszcza, że nie miał żadnej obstawy i sam był tak słaby fizycznie, jak pewnie ja. Nastraszyłem go, że jesteśmy agentami, którzy chcą go zabić dla szybszego zachowania porządku, bez niepotrzebnego sądu. Vreyx nie od razu zrozumiał plan i myślał, że mówię poważnie, przez co zabrał mi blaster. W sumie dalej go nie mam, tak na marginesie. Na szczęście mówiliśmy na tyle skrótowo, że przestraszony sprzedawca nie zorientował się zupełnie. Moje starania w kantynie były żałosne, na siłę i po prostu głupie, ale wydaje mi się, że przesłuchaniem nadrobiłem i lepiej udawałem. Człowiek wszystko zwalał na jakąś kierowniczkę, im dłużej go podpuszczałem, tym więcej o niej wygadał. Moja początkowa teoria była taka, że załatwia jakieś mniejsze rzeczy w jej biznesie i to ona jest mózgiem. Opowiadał, że pracują w urzędzie, to by dużo tłumaczyło: skąd mają materiały do podróbek. Nie skojarzyłem za to, że to przecież on odbierał moje "zamówienie" i nie wykorzystałem tego argumentu do zestresowania go bardziej. Poza tym poszło dobrze, podał bardzo dużo danych kontaktowych.

Na Onderonie uznałem, że wiele się od tego człowieka więcej nie dowiemy. Zawieźliśmy go na policję. Po dwudziestu minutach poszliśmy w swoją stronę, policjanci z człowiekiem. Sprzedawca przyznał się do winy, udając, że nic nie wiedział i tylko wykonywał rozkazy. Głównie starałem się wymyślić jakąś wymówkę, żeby nie zdradzić, że pracujemy dla Jedi, ale nie było dużych problemów.

W bazie oddałem już wszystkie fałszywe dokumenty Elii, bez hologramów do zdjęć. Podobno to nie taki problem. Zdobyte fałszywki mają być użyte do szpiegowania firmy, która produkowała droidy, użyte w jakimś ataku. Więcej nie zdążyłem usłyszeć.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
(Tym razem poszło trochę więcej czasu, bo miałem wyjazd, a teraz żyję sesją)

4. Autor raportu: Adept Fenderus

Re: Sprawozdania

: 07 lut 2014, 16:49
autor: Tranquil
Sprzęt medyczny i droid wymierzający sprawiedliwość

1. Data, godzina zdarzenia: 06.02.14, 18:15-20:45

2. Opis wydarzenia:

Mistrz Bart wezwał mnie do siebie na lądowisko, żeby zlecić mi odebranie transportu medykamentów z pobliskiego miasta. Miało to przy okazji pozwolić na ocenę moich kompetencji.

Dowiedziałem się, że mam polecieć statkiem klasy-Sentinel do oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów od bazy miasta, aby spotkać się z niejakim Rutilusem, przedstawicielem firmy farmaceutycznej. Miejscem kontaktu miała być kantyna w głębi tego niewielkiego miasta. Miałem ruszać natychmiast, co też niezwłocznie uczyniłem. Mistrz zadbał o koordynaty w systemie nawigacyjnym, start przebiegł sprawnie. Możliwość osiągnięcia prędkości blisko 1000 km/h pozwoliła mi na wykonanie pierwszej części lotu w parę minut. Lot nad gęstymi lasami, po drodze dla ścigaczy i zbliżenie się do lądowiska poprzez obrzeża miejskie przebiegły bezproblemowo. Jako, że nie miałem jeszcze okazji pilotować samemu tak wielkiego pojazdu, odrobinę kłopotu sprawiło mi lądowanie w mieście, ostatecznie jednak wszystko poszło po mojej myśli i po upewnieniu się o braku uszkodzeń w związku z nerwowym lądowaniem opuściłem statek.

Jeszcze na terenie lotniska zaczepiła mnie jakaś istota, prosiła o pomoc w sprawie zatrzymanego przez policję mężczyzny oskarżonego o pedofilię czy coś w tym rodzaju. Policjant był wobec oskarżonego bardzo agresywny, dotknęło mnie to – chciałem porozmawiać, uspokoić stróża prawa. W pewnym momencie pojawił się biały droid, mojej wielkości. Miał długą szyję i pojedynczy sensor optyczny. Nie słyszałem dobrze, zamienili tylko parę słów – coś o niesprawiedliwości strażnika, o ile się nie mylę. W pewnym momencie robot zastrzelił tego policjanta, samo ciało dosłownie wyparowało, zniknęło. Ja już w tym czasie byłem parędziesiąt metrów od zdarzenia, przeczuwałem, że mogą być z tego kłopoty. Po zdarzeniu miejsce opustoszało, nagle zrobiło się spokojnie. Samego droida więcej już nie widziałem. Pod bramą wyjściową z lądowiska rozmawiałem o całym zajściu z mężczyzną, jak się później okazało – z moim kontaktem, Rutilusem.

Jakiś czas zajęło mi poszukiwanie kantyny, a następnie ustalenie z kim miałem się spotkać. Z kantyny, przedstawiciel firmy farmaceutycznej zaprowadził mnie do magazynu, gdzie pokazał mi skrzynię z ładunkiem, którą miałem przewieźć. W skrzyni było między innymi dziesięć litrów i sto plastrów bacty, zestaw stymulantów i środków anestezjologicznych i dobrze zabezpieczone zbiorniki z kolto. Ładunek na transportowiec przeniósł pomocnik Rutilusa, osobnik rasy Chistori. Rutilus powiedział mi jeszcze na odchodnym, że podczas kolejnego zamówienia mam się z nim kontaktować poprzez komunikatory w starej fabryczce niedaleko kantyny. Otrzymałem także kartę rabatową.

Już na lądowisku, kiedy zmierzałem ku statkowi zaczepili mnie policjanci, którzy chcieli, abym opisał im zajście z droidem. Dane, które im przekazałem były bardzo ogólnikowe, byłem zdenerwowany. W rozmowach z kimkolwiek nie użyłem słowa Jedi, nikt nie dowiedział się skąd i dokąd lecę. Na tą potrzebę zmyśliłem historię o tym, że pracuję dorywczo jako pilot transportowców, a właścicielem pojazdu jest mój zleceniodawca. Bałem się, że być może śledztwo w mojej sprawie objęło już galaktykę poza samą Korelią, ale na szczęście po podaniu prawdziwych danych zostałem puszczony wolno. W tym momencie przyszedł Chistori i poinformował mnie o załadowaniu towaru na pojazd. Nie chcąc dłużej pozostawać w tym mieście udałem się na pokład. Moją uwagę przykuł świst dochodzący z wentylatorów, lecz nie mogłem ustalić jego przyczyny.

Gdy poszedłem do ładowni, zauważyłem śpiącego na łóżku Duga. Stwierdziłem, że na pokład musiał się dostać po załadowaniu materiałów przez Chistoriego. Próby wyproszenia go nie przyniosły rezultatów, na dodatek średnio rozumiałem jego mowę. Stwierdziłem, że nie mogę go wynieść, a także nie mogę wezwać strażników, policji, ze względu na to, gdyż bałem się, iż będzie to skutkowało dodatkowym rozgłosem, a kto wie czy nie problemami. Dug wrócił do spania, a ja jak najszybciej odleciałem do kompleksu Jedi. Ściemniło się, ruch był o wiele mniejszy. Niestety, ponownie lądowanie było dla mnie trochę kłopotliwe – tym razem z takiego powodu, że ciemność uniemożliwiała swobodnej obserwacji miejsca lądowania. Finalnie udało mi się bezpiecznie osadzić statek. W sprawie gapowicza poprosiłem SDK o pomoc, który to uniemożliwił opuszczenie statku przez Duga. Kolejnym krokiem ma być odstawienie tej istoty z powrotem do miasta, tak, aby nie dowiedział się dokąd w międzyczasie przyleciał.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
-

4. Autor raportu: Adept Tranquil

Re: Sprawozdania

: 21 lut 2014, 17:21
autor: Tranquil
Kurierzy i bombowe przesyłki
Uczeń Jedi Elia Vile/Adept Fenderus/Adept Tranquil


1. Data, godzina zdarzenia: 16.02.14, 17.02.14, 18.02.14, godziny wieczorne i nocne (ok. 19:00-02:00)

2. Opis wydarzenia:

Wszystko rozpoczęło się podanego, pierwszego dnia, po drobnym kłopocie z Sentinelem, gdy wykonywałem kilka samobójczych okrążeń dookoła muru w nagrodę za nieautoryzowany lot próbny. Po pewnym czasie, gdy w trakcie Tranquil zajmował się wyręczaniem Boba w porządkach, przed bramą czekał Rodianin, kurier z przesyłką. Rozmawialiśmy krótko, najwyżej dziesięć minut, po czym odebrałem przesyłkę, była nią mała, dziwna lalka dla Mistrza Neila. Byłem już w tamtym momencie wymęczony i ledwo chodzący, przeforsowany byłem już w połowie ćwiczeń. Lalka wyglądała podobnie do Elii: ładna dziewczyna ze zniszczoną buzią, co skojarzyło mi się z Elią po ćwiczeniach szermierki z Mistrzem Bartem. Była dosyć ciężka, tak mi się wydawało, ale to mógł być efekt uszkodzenia mięśni.
Ścigacz Rodianina należał do marki Mobquet Flare-S, miał przy ścigaczu torbę z logiem firmy, skrót od nazwy to „SSTK”.

Przesyłkę przekazałem Rycerzowi. Lalka wybuchła dopiero, gdy odebrał ją Mistrz Neil i ją oglądał. Zaczęła wydawać dźwięki sekundę przed wybuchem, ale nikt chyba nie chciał tym uprzedzać, że wybuchnie (bo po co dawałby nam bombę, jakby dawał czas na uciekanie...). Ja i tak nie mogłem się ruszyć, Mistrz Neil nie mógł za bardzo tego wyrzucić przed siebie, bo cały czas tam stałem, a moje próby ucieczki były nic nie warte. Mistrz Neil paskudnie oberwał, próbowałem zrobić, co mogłem, wezwałem Tranquila na pomoc. Tragicznych prób taszczenia Mistrza szkoda opisywać. Krzyków, przerażenia i bólu też szkoda zliczać. Potem pomógł nam SDK, po kilku wykrzyczanych komunikatach, całe szczęście, bo przy naszych efektach, już nic byśmy nie zrobili...

W uratowaniu Mistrza pomógł nam droid medyczny, mówił, co mamy robić. Bez niego nic by nie wyszło, opatrzyliśmy Mistrza po naszych długich i kiepskich próbach w wielkich nerwach. Za to umieszczenie Mistrza w zbiorniku kolto nas przerosło... wszyscy skończyliśmy na ziemi. Próbowaliśmy i tak dalej, ale na szczęście przyszła Elia… Zastąpiła nas i zaleczyła lekko niektóre jego rany Mocą. Trzeba przyznać, że to ostatnie było… imponujące. Reszta to dwie godziny dochodzenia do siebie i opowiadania, przypominania szczegółów…

Następnego dnia przyszedł nowy kurier, też z przesyłką dla Mistrza Neila, tylko z innej firmy. Nie muszę mówić, że od razu poprzeklinałem w głowie z pytaniem „następny?!” Kurierem był Echani Hebran Abren. Pracował dla innej firmy „ITE”. Dyskretnie uprzedziłem SDK o wszystkim. Długo próbowałem dowiedzieć się, czego mogłem, po drodze zabrałem go do kantyny. Za przesyłkę chciał 450 kredytów, zawartością była duża ilość ogniw. Użyłem reszty pieniędzy Elii (pewnie z różnych lotów) i swoich pieniędzy z Dantooine, żeby zapłacić. Ogniwa zostały zabrane przez SDK i zeskanowane, zamknął je w szafkach na rzeczy pacjentów w części szpitalnej. Chcieliśmy Echaniego wypuścić, ale SDK sprawdził w swoich archiwach, że to były uczeń… Nie był zbyt chętny do współpracy z nami, chciał jak najszybciej odlecieć, próbowaliśmy mu wszystko na spokojnie wyjaśnić. Zmięknął dopiero po zamianie dziesięciu słów z Mistrzem Bartem, który zostawił nam dalsze rozmowy. Rozmawialiśmy z kurierem z Elią bardzo długo, próbowaliśmy dowiedzieć się wszystkiego, co przyszło nam do głowy. Streszczając, powiem, że przesyłka dla Mistrza Neila miała przylecieć wiele miesięcy wcześniej. Miał ją przysłać inny kurier, który zaginął i go nie znaleziono: Jamus Kevari. Okazuje się, że on też był kiedyś uczniem. Echani nie widział w tym nic dziwnego, nie wiedział, że Jamus to uczeń, mówi, że on trafił do firmy normalnie. Nie wiemy, jakim cudem tą samą przesyłkę dla tego samego Jedi miało wysłać akurat dwóch kurierów z całej firmy, którzy byli Jedi i to z tego samego miejsca… Ale bomba z innej firmy. Rozmowa była długa, nawiązaliśmy jakiś lepszy kontakt z kurierem. Poszedł i zostawił nam dane kontaktowe.
Później, jak wracaliśmy z Elią do środka, pojawił się snajper. Miał plecak rakietowy, uciekł, kiedy Mistrz Bart wychodził po niego z budynku, aby skosić nim trawnik. Uciekł jak się pojawił, więcej się nie dowiedzieliśmy… Poza tym, że Mistrz Neil naprawdę tą drugą przesyłkę zamawiał.

Ostatnia część to nasze narady dzień później. Z Tranquilem postanowiliśmy porozmawiać na ten temat z Elią, jak dogadałem się z Tranquilem i wyjaśniłem mu w skrócie, co się działo. Elia dowiedziała się, że trzy dni wcześniej, czyli dzień przed dostawą bomby, zabito kuriera z tej samej firmy, która przywiozła bombę. Kurier był człowiekiem, jego porąbane ciało znalazła dwójka turystów: wszystko trzy kilometry od „Vershallan”. Śledztwo jeszcze trwa. W międzyczasie sprawdziliśmy informacje od Nowej Republiki, żeby wiedzieć, ile zapisali na temat naszej bazy i kto o tym wie (Tranquil dostał je na dysku jakiś czas temu od żołnierza). Przyszedł Vinax i opowiedziałem mu, co się działo od mojej wiadomości, żeby nadrobił i wiedział wszystko i mógł zrozumieć nasze pomysły, zwracać uwagi na błędy, albo dodatkowe opcje… Mistrz Bart kazał nam przez komunikator razem naradzić się, co zrobić dalej. Vinax nie chciał z nami pracować i szybko wyszedł, Elia poszła z nim porozmawiać. Z Tranquilem dużo rozmawialiśmy, gdy Elia wróciła pomogła nam ułożyć coś naprawdę konkretnego… narady trwały długo. Z Holonetu dowiedziałem się, że SSTK to firma z Nar Shaddaa, czyli jednej z najgorszych planet w galaktyce. Bombę do wysłania mógł odebrać od nadawcy dowolny kurier. Jedną z lepszych opcji było powiedzenie, że przesyłka została uszkodzona i chcemy odesłać do nadawcy, pojawiły się różne pomysły na nadajniki, sprawdzenie, co zrobią z udawaną przesyłką, którą wyślemy sami do siebie. Pomysłów jest dużo, zobaczymy, co dalej…

Tego samego dnia skończyło się zasilanie i prawie udusił się Mistrza Neil w zbiorniku (znowu Elia musiała go ratować, bo nie zdążyliśmy), ale to już ominę. Na razie to wszystko z tego, co się działo i co ustaliliśmy.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Fenderus/Adept Tranquil

Re: Sprawozdania

: 21 lut 2014, 21:46
autor: Tranquil
„Chory psychicznie” Hapanin i wycieczka na Coruscant

1. Data, godzina zdarzenia: 20.02.14, 21:00-03:25

2. Opis wydarzenia:

Wczoraj wieczorem, po popołudniowej drzemce, wyszedłem pooddychać świeżym powietrzem, rozruszać trochę mięśnie. Problem pojawił się wtedy, gdy będąc po zewnętrznej stronie muru ujrzałem zamkniętą bramę. Moja pierwszą czynnością było skontaktowanie się z kimś poprzez moduł komunikatora holodaty, lecz nie przewidziałem tego, iż baterie zasilające to urządzenie właśnie się rozładowały. Zrozumiałem wtedy, że muszę znaleźć inny sposób na dostanie się z powrotem na teren świątyni.

Podczas próby wejścia na drzewo z którego mógłbym zawołać o pomoc bądź też w ostateczności – przeskoczyć mur, zaczepił mnie średniego wzrostu mężczyzna. Zeskoczyłem z drzewa, rozpoczęła się między nami rozmowa. W pierwszym momencie odnotowałem, że mój rozmówca nie włada dobrze galaktycznym wspólnym - potrafił w miarę dobrze składać zdania, lecz brakowało mu słów, a tych, które znał, nie potrafił w większości dobrze odmienić. Zachowywał się dziwnie, jakby od paru dni nie spał czy też był w stanie po spożyciu środków uspokajających. Opowiedział mi, że przyleciał na Onderon w celach zarobkowych - jego pracodawcy chcieli wykorzystać mnóstwo osób do niewolniczej pracy w kopalni, co w porę zrozumiał i uciekł z takowego transportu skacząc do jeziora. Nieznajomy prosił mnie o pomoc w tej sprawie, chciał wezwać policję. Z jego pomocą dostałem się na drzewo, a stamtąd zawołałem Rycerza Neila, który na całe szczęście w tym czasie przechadzał się nieopodal nas.

Przez otwartą bramę dostaliśmy się do środka, Rycerz przypomniał mi, że to najwyższy czas, aby odegrać rolę mieszkańców spółdzielni mieszkaniowej – on jako administrator, ja jako pracownik-dozorca. Okazało się, że zna on język ojczysty nieznajomego – hapański, jak się potem dowiedziałem, co ułatwiło im znacznie komunikację. „Administrator” wysłał mnie do archiwum z poleceniem wezwania służb porządkowych, co też od razu uczyniłem. Przy konsoli spędziłem dość dużo czasu, gdyż miałem problem z ustaleniem odpowiedniej częstotliwości komunikatora. Próbowałem nawet wezwać pomoc poprzez kanał lokalny, lecz nikt mi nie odpowiedział. W ostatniej chwili, gdy miałem już zwrócić się do Rycerza Danadrisa z prośbą o pomoc, wpadłem na pomysł, żeby poszukać danych na ten temat w holonecie. To był strzał w dziesiątkę – znalazłem częstotliwość i od razu skontaktowałem się z policją. Drobnym kłopotem okazało się również ustalenie naszego położenia, lecz tu z pomocą przyszedł mi moduł lokalizacyjny. Służby porządkowe odebrały wezwanie, wysłały patrol, a ja wróciłem się do nieznajomego i „administratora”. Zastałem ich w holu wejściowym, Hapanin przysypiał na fotelu, a Rycerz go pilnował. Neil przekazał mi telepatycznie informacje, że po naszego gościa przyleciał ktoś, kto podaje się za pilota transportu ze szpitala psychiatrycznego – stąd też podejrzenie, że śpiący nieznajomy to chory psychicznie uciekinier – to mogłoby wyjaśnić te jego otępienie. Gdy Rycerz Neil poszedł zobaczyć co się dzieje na zewnątrz, „opiekę” nad Hapaninem przejąłem ja, lecz nie na długo, gdyż wyręczyła mnie w tym Uczennica Elia, która zabawiała naszego gościa rozmową.

Po dłuższym czasie przybyła na miejsce policja, ja w tym czasie napełniałem paliwem zbiornik generatorów prądu. Po wyjściu do policjanta, zauważyłem leżące pod drzewem ciało i stojący nieopodal lekko rozbity ścigacz. Domyślałem się, że jest to ten pilot z „psychiatryka”, ale do teraz nie wiem, co tak naprawdę się tutaj wydarzyło – na pewno więcej na ten temat wie Rycerz Neil. Policja potwierdziła tożsamość leżącej osoby – faktycznie był to pilot transportu ze szpitala psychiatrycznego. Kiedy złożyłem swoje zeznania, policjant kazał przyprowadzić naszego gościa. Wyruszył po niego „administrator” naszej spółdzielni, ja przy okazji poszedłem po płaszcz, gdyż zrobiło się już chłodno. Czekając w bramie ujrzałem idących powoli Rycerza Danadrisa z Hapaninem, który to twierdził, że właśnie rozmawiał ze swoim dziadkiem o tym, że jesteśmy Jedi i to właśnie nas powinien poprosić o pomoc. Zaskoczyło mnie to bardzo, tak samo jak Neila sądząc po wyrazie jego twarzy. Poczułem się strasznie głupio, było mi wstyd, że robimy idiotę z osoby wrażliwej na Moc. Na początku staraliśmy się obrócić to w żart, lecz Rycerz postanowił mu pomóc. „Nieznajomy” przedstawił się jako Relek Fanduris. Dowiedzieliśmy się, że właśnie przez te wizje i rozmowy z dziadkiem mężczyzna został uznany przez swoją rodzinę za chorego umysłowo. Cofnęliśmy się głębiej do bramy, by nie zauważył nas policjant. Nasz gość usłyszał dwie propozycje – może lecieć w towarzystwie Neila Danadrisa do lekarza – Rycerz pomógłby mu się z tego wyplątać – lub po prostu wziąć nogi za pas, znikać jak najszybciej. Naszemu nowo poznanemu wrażliwemu na Moc koledze nie spodobał się żaden z pierwotnych pomysłów. Negocjator miał w zanadrzu jeszcze jeden plan – transport Hapanina na Coruscant bądź Yavin IV, gdzie taką osobą jak on mogliby się zaopiekować. Na te słowa nasz gość się ożywił i przystał od razu na ten pomysł – mnie przypadła rola pilota, który go tam zawiezie, tam, czyli na Coruscant.

Podczas, gdy Neil zajął się tymczasowym ukryciem Relka i skontaktowaniem się z odpowiednią osobą na Coruscant, ja szukałem w magazynie baterii do holodaty lub zapasowego, działającego urządzenia. Ani jednego, ani drugiego nie znalazłem – w moje ręce wpadła za to ładowarka do holodat. Po chwili znałem już cały plan. Po przylocie na Coruscant miałem udać się na współrzędne D318-A, opuszczonego toru wyścigowego, gdzie będzie czekać na mnie Rycerz Jedi Zoey Rawlings, już wtajemniczona w całą operację. W razie, gdyby mojego kontaktu nie było na umówionym miejscu po pięciu minutach czekania miałem zostawić moją „przesyłkę”, a samemu odlecieć z powrotem na Onderon. Warto dodać - wtedy, gdy Hapanin miał znaleźć się na Coruscant, miał nie wspominać ani słowa o Onderonie i tym, co się na nim wydarzyło - tej historii miało nie być. Nie było na co czekać, lekko zdenerwowany, a zarazem podniecony udałem się do Sentinela, na pokładzie którego miałem spędzić najbliższe parę, a nawet paręnaście godzin. Po pewnym czasie dołączył do mnie Relek, który żegnał się z Rycerzem Danadrisem podczas, gdy ja sprawdzałem sprawność wszystkich systemów statku i ustawiałem koordynaty w komputerze pokładowym. Ostatecznie mogłem zamknąć właz, zapiąć pas i rozpocząć lot na Coruscant.

Zwiększyłem ciąg i pociągnąłem lekko ster do siebie, a wielki Sentinel uniósł się nad powierzchnią lądowiska. Mój pasażer, który zajął miejsce w kokpicie za mną, w drugim rzędzie foteli rozmawiał ze mną przez mniej więcej połowę lotu, później zasnął. Ja podczas tego kursu nie zmrużyłem oka, miałem jeszcze w pamięci swój wypadek na Sacorrii. Cały lot przebiegał bezproblemowo, udało mi się nawet odprężyć w trakcie lotu w tunelu nadprzestrzennym. Po paru godzinach pojawiliśmy się niedaleko stolicy galaktyki, a ja w pełni skupiony obniżałem lot, by w końcu znaleźć się u celu podróży. Lądowanie nie sprawiło mi już tyle kłopotów, co za pierwszym razem – mogę śmiało stwierdzić, że przyzwyczajam się do wielkiego Sentinela. Moją uwagę przykuła postać stojąca nieopodal, lecz nie mogłem się upewnić czy jest to osoba, którą opisał mi Neil. Po upewnieniu się, że wszystkie systemy zostały wyłączone odpiąłem pas i zabrałem się za budzenie Hapanina, który najwidoczniej odsypiał ostatnie nerwowe dni, gdyż nie za bardzo chciał się wybudzić i opuścić wygodne miejsce w fotelu. Po chwili, gdy przekonałem już do opuszczenia statku wrażliwego na Moc pasażera, zszedłem po opuszczonej prędzej rampie i skierowałem się do postaci, którą zauważyłem parę minut wcześniej.

Widziana wcześniej przeze mnie osoba to właśnie Zoey Rawlings we własnej osobie. Gdy witaliśmy się obok nas pojawił się droid, który patrolował te okolice – przez mój żart o mało nie sprowadziłem na nas kłopotów, lecz Rycerz Rawlings zapanowała nad sytuacją. Zoey dała się poznać jako niezwykle wesoła i… luźna osoba - tak, to odpowiednie słowo na określenie jej zachowania. Kiedy objaśniła mi w jaki sposób załatwimy przekazanie człowieka obok nas przeleciał Aqualish na ścigaczu – przeleciał i uderzył w ścianę, co poskutkowało totalnym zniszczeniem pojazdu. Rycerz Rawlings uznała, że aresztowanie nieletniego Aqualisha będzie idealnym pretekstem do znalezienia wrażliwego na Moc Hapanina. Niestety, dzieciak, gdy usłyszał te słowa zaczął uciekać w głąb trasy i nieszczęśliwie został zgnieciony przez przeszkodę na trasie wyścigowej. Fatalny widok, po prostu masakryczny, nie mogliśmy mu pomóc w żaden sposób. Gdy już żegnałem się z Zoey nadleciał kolega zabitego Aqualisha – stwierdziłem, że plan Rycerz Rawlings dalej ma sens. Natychmiast udałem się na statek, gdzie w progu czekał już Relek. Wytłumaczyłem mu, co ma zrobić po zejściu na dół, a następnie pożegnałem się z nim szybko, życzyłem mu samych dobrych chwil w „nowym życiu”. Tak szybko jak pożegnałem się z Relkiem tak samo szybko przygotowałem statek do drogi powrotnej. Po paru minutach już byłem w powietrzu nad Coruscant.

W drodze powrotnej również wszystko szło jak po maśle. Było tak bardzo spokojnie, że nawet zaryzykowałem i przespałem się w trakcie lotu w nadprzestrzeni. Muszę przyznać, że gdy się obudziłem byłem trochę zestresowany, ale na szczęście wszystko było w porządku i mogłem dokończyć ostateczną fazę lotu i bezpiecznie wylądować na platformie, na dachu budynku świątyni, by w końcu na spokojnie przemyśleć to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich parunastu godzin.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

-

4. Autor raportu: Adept Tranquil

Re: Sprawozdania

: 24 lut 2014, 22:41
autor: Elia
Ucieczka od Jedi

1. Data, godzina zdarzenia: 14.12.13 (20:00-23:00)

2. Opis wydarzenia:

Zdaję tę relację z dość dawnych wydarzeń, wciąż jednak może okazać się przydatna. Sprawa dotyczy łowcy, który strzelał do Falana na Dantooine, a którego udało mi się złapać. Jego droid został zniszczony, środku transportu nie udało się odnaleźć.

Były Adept, Kal’Nar, pracował nad pozyskaniem zaufania pojmanego, by wydobyć z niego więcej informacji i zapolować na tych, którzy go wynajęli. Byłam luźno zaangażowana w to śledztwo, ale zniknięcie Kal’Nara zmusiło mnie do przejęcia go w całości.

Więzień był przetrzymywany w naprawdę przykrych warunkach dostatecznie długo, by zaczął tracić zmysły. Nie było trudno zaszczepić mu myśli o przechytrzeniu Jedi, a potem przekonać, że jest się jego wspólnikiem. Kiedy moment był odpowiedni, zaaranżowałam ucieczkę.

Opuszczenie onderońskiej bazy przebiegło sprawnie i wiarygodnie. Mężczyzna dostał dawkę środków usypiających, ale, podane doustnie, nie podziałały tak szybko, jak się spodziewałam.

Podczas lotu mężczyzna, który teraz przedstawił się fałszywym imieniem „Vindicus”, nawiązał połączenie z wielokrotnie szyfrowaną częstotliwością używaną przez przestępców do oferowania i nabywania towarów i usług. Kody częstotliwości, zachowane w komputerze pokładowym Y-Winga, wciąż pozostają do naszej dyspozycji.

Od razu skierowaliśmy się na Glee Anselm, gdzie Vindicus miał się spotkać z Nautolanami płacącymi mu za zamach na Falana. Celem była niewielka, rzadko używana stacja Ruxibor, na której prawo działało raczej wybiórczo, o czym miałam okazję osobiście się przekonać.

Samo spotkanie było dość długie, ale zakończyło się pomyślnie – musiałam wypaść dostatecznie wiarygodnie dla Vindicusa i jego zleceniodawców. Zrezygnowałam z wychylania się w tym momencie; Nautolanie wyglądali na dość przeciętnych przestępców drobnego kalibru, co, w świetle posiadania dostępu do częstotliwości pełnej znacznie ciekawszych obiektów, nie było warte mojego demaskowania się.

W drodze powrotnej upojony alkoholem Vindicus zdradził mi położenie swojego zabezpieczonego, „pełnego trofeów” mieszkania. Niestety, karta dostępu zaginęła bądź została zniszczona. Podróż mężczyzny zakończyła się na jednym z lokalnych posterunków policji, ja skierowałam się prosto na Onderon.

Dane dotyczące zarówno połączenia, jak i mieszkania – oraz stacji, na której kontaktowaliśmy się ze zleceniodawcami – pozostały utajnione. Być może rozsądnym byłoby podzielenie się kodami kanału szyfrowanego z republikańską agenturą – to pozostaje jednak do wewnętrznego ustalenia.

Mieszkanie Vindicusa jest wciąż niezbadane. Chciałam jak najszybciej opuścić Glee Anselm, by zminimalizować ryzyko bycia śledzoną. Minęło jednak dostatecznie dużo czasu, by złożyć tam ponowną wizytę.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: brak

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Elia Vile

Re: Sprawozdania

: 12 mar 2014, 18:59
autor: Zosh Slorkan
Sondy szpiegowskie
Uczeń Jedi Elia Vile/Padawan Vinax Raxem/Adept Fenderus


1. Data, godzina zdarzenia: 10.01.14, 22:00-1:00; 12.01.14, 21:00-2:00

2. Opis wydarzenia:

Problem ze szpiegowskimi sondami zaczął się od „brutalnie przerwanej” wizyty jednej z nich. Vreyx, w trakcie mojego intelektualnego edukowania przez Elię, zauważył w lesie w oddali sondę. Sonda leciała w naszą stronę, więc Vreyx solidnie wymierzył i sonda skończyła swoją karierę. Szybko usłyszałem to ja i Elia. Na wszelki wypadek schowałem się na trochę i po bezpiecznym odczekaniu doszedłem do reszty.
Rozwalona sonda leżała w tych bagnach niedaleko, z resztkami jakiegoś starego obozu. Vreyx rozwalił ją bardzo solidnie, strzał porozrywał wiele części i inne usmażył. Dookoła nie było nikogo i niczego więcej. Ostatecznie zabraliśmy tą sondę po długich oględzinach i naradach… w międzyczasie z własnej głupoty usmażyłem sobie nogę i stopiłem z nią but. Vreyx przetransportował mnie na plecaku, a Elia powoli przeniosła gorący wrak Mocą do bazy.
Vreyx dokończył transport i zbadał ogólnie sondę. Nie znalazł żadnych oznaczeń i czegoś ciekawego. W tym czasie Mistrz Bart operował moją zwęgloną nogę.

Kolejna sonda pojawiła się dwa dni później (v: data i godzina zdarzenia). Wykrył ją SDK i na prośbę Rycerza Neila wyszedł w teren, unieszkodliwił ją łagodnym sygnałem jonowym i zabrał. Elia dzięki temu łatwo wydobyła z tej sondy potrzebne dane, które potem bardzo długo odszyfrowywał Rycerz Neil i namierzał, dokąd sonda przesyła sygnał. Po wielu kłopotach odkrył, że jest to miasto średniej odległości od bazy. Z tego co potem słyszałem, Uczennica Elia i Padawan Vinax zostali wysłani do miasta z danymi, żeby na miejscu namierzyć dokładnie. Nie obyło się bez problemów… zamieszania przy lądowisku, problemów z dostaniem się do komputerów po drodze, podejrzliwymi ludźmi. Jedi pojechali metrem za sygnałem, gdzie zdążyli przy okazji sobie posłuchać, że plotki o tej sprawie Trandoshanina zabitego przez Kelana rozmydliły się w bredzenie o Sithach. Na końcu trafili na stację, z której musieli udać się niżej według sygnału… czyli do kanałów. W kanałach spotkali chorych psychicznie wyznawców jakiejś idiotycznej religii. Elia pozbyła się tego kultu iluzjami, telepatią… i tak dalej.

Jak znaleźli szpiega, okazało się, że to Bothanin. Dalej próbował wysyłać jakieś sygnały ze swoich komputerów ukrytych w kanałach… broniły go jego sondy, był tam chaos, Elia siłowała się Mocą z Bothaninem. Starcie było długie i chaotyczne, problemów się namnożyło, w tle ktoś próbował się dogadać z Bothaninem. Vinax rozwalał sondy, gdy Elia pilnowała tego szpiega i komputerów, pobierała też dane… Bothanin sterował komputerami głosowo, przez co ciągle trzeba było się szamotać i go uciszać. No ale, dzięki niektórym komunikatom w tle nasi zaczęli się domyślać… że Bothanin to szpieg, ale Nowej Republiki. I to sondy Nowej Republiki, podrabiające Imperium… i cała kryjówka była Republiki. Po całym tym nagłym odkryciu udało się nieco lepiej porozumieć. Bothanin szpiegował nas, bo przez to, że pojawiły się plotki o Kelanie zabijającym kogoś mieczem świetlnym, Wywiad Republiki myślał, że musi to być Mroczny Jedi, bo nie było danych o misjach Zakonu Jedi na Onderonie. Prakseum w końcu nie miało danych o tej naszej bazie mimo tego, że Wywiad się upewniał. Dlatego nas szpiegowano… a przykrywka była z tego powodu, że kontakty dyplomatyczne z Onderonem są fatalne i służby Republiki wolały działać po cichu.

Kilka dni potem pojawił się reprezentant Republiki i zabrał resztki sond, które były u nas, do oficjalnego zniszczenia i usunięcia śladów po sprawie. Kontaktował się z Vinaxem i Elią chyba. Kolejne kilka dni potem Tranquil spotkał się z żołnierzem Nowej Republiki, który zostawił dysk z danymi, które potem odczytaliśmy my i Elia. Republika bardzo postarała się, żeby wiedzę o nas miało tylko najwyższe dowództwo „ogólne” (całej Republiki), elita szpiegów i wyższej rangi republikanie na Onderonie.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
(Wiadomo, że taki luźny, zwykły opis zajął mi mniej niż pół godziny, no ale przez prace na studia miałem uczulenie na Worda i przepraszam Barta za opóźnienie.)

4. Autor raportu: Adept Fenderus

Re: Sprawozdania

: 15 mar 2014, 11:15
autor: Tranquil
Lalka niespodzianka – w poszukiwaniu życzliwego nadawcy

1. Data, godzina zdarzenia: 22.02.14

2. Opis wydarzenia:

• Ja i Fenderus przedstawiamy Uczennicy Elli i Rycerzowi Danadrisowi plan, którego głównym założeniem jest odnalezienie nadawcy wybuchowej paczki adresowanej do Rycerza Neila.

• Nasz plan zakłada przetestowanie systemu kontroli paczek firmy kurierskiej SSTK – wyszukujemy odpowiednie urządzenie, które będzie spełniało rolę nadajnika we właściwej części planu i odbiornik sygnału, dzięki któremu będziemy mogli śledzić położenie przesyłki.

• Wysyłamy formularz zgłoszeniowy, który zakłada spotkanie z kurierem na planecie Dressel – w jednej z placówek tej firmy.

• Razem z Adeptem Fenderusem udajemy się na w/w planetę i spotykamy się z kurierem firmy SSTK.

• Kurier w momencie zobaczenia adresu docelowego – Onderon – wspomina o ostatnim ataku na człowieka, pracownika firmy kurierskiej, która dostarczyła wybuchową paczkę – pojawia się teoria o ataku Jedi, który poćwiartował kuriera. Dowiadujemy się, że pomimo prowadzenia sprawy przez policję, firma SSTK wynajmuje prywatnego detektywa, który próbuje odnaleźć sprawcę. Po stronie policji śledztwo prowadzi agentka Vensling. Kurier niechętnie podejmuje się wykonania kursu na Onderon.

• Szybko opuszczamy planetę środkowych rubieży i wracamy do świątyni, by zdać relację Rycerzowi Danadrisowi i Uczennicy Elii. Adept Fenderus, który posiada urządzenie odbierające sygnał będzie śledził położenie przesyłki.




Rzeź na Tatooine

1. Data, godzina zdarzenia: 07.03.14, 21:30-3:00

2. Opis wydarzenia:

• Razem z Mistrzem Bartem i Adeptem Tranquilem odbieramy transmisję od kobiety, która najprawdopodobniej jest z rodziny Rycerza Neila. Kobieta informuje nas, że nie wie gdzie jest Rycerz i pyta się, czy my wiemy.

• Dowiadujemy się z wiadomości, że w kantynie na Tatooine człowiek, którego Mistrz Bart rozpoznał jako Jamusa Kevariego, wdał się w bójkę, a następnie przyszedł inny człowiek, który pozabijał wszystkich jak psychopata, przywitał się z Kevarim i wyszli. Widzimy wszystko na nagraniu… tym drugim okazuje się ktoś, kto wygląda dokładnie jak Neil Danadris. (Odsyłam do sprawozdania, w którym mówię o kurierach Hebranie i Jamusie)

• Kontaktuje się z nami Mara Jade z Prakseum. Jej zachowanie sugeruje, że ma w nosie, czy z Rycerzem stało się coś takiego, jak to, co wpędziło Kelana w błąd (czyli Neil jest „winny”, ale otruty, zmanipulowany itp.). Popiera karę śmierci dla Rycerza jeśli tylko okaże się, że nagranie jest prawdziwe i więcej ją nie obchodzi. Mistrz Bart bardzo precyzyjnie wyjaśnia, czemu to idiotyczne.

• Na zlecenie Mistrza Barta badamy wszystko dalej. Próbujemy połączyć się z Mistrzem Neilem na wzsystkie sposoby, bez skutku. Moja wiadomość dociera do niego, ale nie dostajemy odpowiedzi. Mistrz Neil okazuje się totalnie zaginiony, sprawa bezsensowna, wszystko graniczy ze strasznym absurdem.

• Mistrz Bart bada dane X-Winga Rycerza Neila i wpada na pomysł szukania jego sygnatur w bazach danych portów Republiki. Odkrywa tak, że Rycerz Neil był na Rodii. Dowiaduje się też, że rząd prowadził tam jakieś oszustwa i okradał obywateli.

• Tranquil odkrywa, że śledztwo w sprawie rzezi na Tatooine prowadzi agentka Vensling, ta sama, co w sprawie morderstwa kuriera z SSTK na Onderonie. To Zabraczka. Dwa dni wcześniej jakaś Zabraczka kręciła się pod bazą i została wystraszona przez Uczennicę Elię i Mistrza Barta.

• Mistrz Bart uznaje, że trop z Rodią jest lepszy, bo tylko my znamy X-Winga Rycerza Neila i nikt nas nie uprzedzi. Mistrz Bart leci z nami osobiście, aby dopilnować, że w razie czego Rycerzowi Neilowi ani nam się nic nie stanie i powstrzyma ewentualnie „rozgorączkowanych” Jedi z Prakseum.

• Na Rodii odkrywamy, że Rycerz Neil rzeczywiście tam był. Nie mogę się z nim połączyć, co prowadzi do wniosku, że już go tam nie ma. Rozmawiamy z mieszkańcami, wdaję się w małą bójkę, uznaną za tak żałosną, że Mistrz Bart każe nam radzić sobie samym. Ja i Tranquil rozmawiamy z drugim Rodianinem, który widział Rycerza Neila, ale nie wie, gdzie się udał. Wie, że zajmował się sprawą tych oszustw rządowych.

• Lecimy z Mistrzem na Tatooine, udaje mi się wybrać miejsce niedaleko zniszczonej kantyny z wiadomości. Po przejściu przez burzę piaskową trafiamy na miejsce.

• Spotykamy Mistrza Jedi Lara Le’Unga, z którym dobrze się dogadujemy i porządnie współpracujemy. Nie odkrywamy żadnego tropu za Mistrzem Neilem na Tatooine i z jego statkiem i po długich naradach decydujemy się później spróbować skontaktować z tą agentką, z uwagi na to, jak się tutaj zazębia wszystko ze wszystkim, z nią włącznie. Wracamy na Onderon.




Odnalezienie Danadrisa

1. Data, godzina zdarzenia: 08.03.14, 21:30-1:30

2. Opis wydarzenia:

• Wraz ze swoją uczennicą przeprowadziłem dalsze badania wszystkich dotychczasowych tropów. Udało mi się zweryfikować od strony technicznej wszystkie wysyłane do Rycerza Danadrisa sygnały znacznie bardziej szczegółowo, niż Adeptowi. Odkryłem, że sygnał zatrzymał się przy planecie Tund, a zwrotna wiadomość, która powinna do nas dotrzeć, to hałaśliwy dźwięk, który wcześniej odtworzył Adept Fenderus.

• W trakcie długich konsultacji z rodziną Rycerza Danadrisa, moja Padawanka prosi także o jego notatki na temat Tund. Ostatnia część zostaje zapisana w nieznanym języku, jego część to Mando’a; Padawanka tłumaczy fragment.
Mandalore. Tund. Przeszli. Ja. Fett. Thion Starseed. Moc. Eksperyment.
Imperium. Dorin. Ablazer. Daala. Bart. Aetharn. Daala. Powiazanie. Spisek.
(...)Zabijesz swoich(...)Zwyciestwo(...)Chwala(...)Potega bedzie(...)Moc Cie(...)

• Uczennica Elia poprosiła o pomoc zdalniaka medycznego, aby ten przetłumaczył kuriozalny sygnał zwrotny, z uwagi na podobieństwo do binarnego. MD-01 podał tłumaczenie: Oseon VII. ND.

• Natychmiast wyruszyłem na miejsce osobiście, wraz ze swoją uczennicą i Aqualishem jako pilotem. Wbrew logicznym przypuszczeniom, „ND” okazało się być nie inicjałami, a najwyraźniej skrótem lokalizacji – ruin Ninn D'jur.

• Uczniowie badali cały teren – antyczne, intrygujące ruiny imponującej formy. Po dłuższym czasie odnalazłem X-Winga, niechybnie Rycerza – Uczennica Elia oceniła, że do kraksy doszło na skutek błędu pilota. Maszyna była w opłakanym stanie.

• W końcu znaleźliśmy tam Danadrisa, lecz sytuacja okazała się skrajnie napięta, chaotyczna i zaskakująca. Sama aura była dla Padawanki trudna do poznania i słaba, lecz nie wykryła ran. Zachowanie, po swoistym „wybudzeniu”, sugerowało bezkresny obłęd. Porozumienie było całkowicie niemożliwe, a wszelkie słowa niemożliwe do połączenia w całość.

• Dostrzegliśmy, że na pobliskich tablicach wypisano krwią treść ostatniej ze starszych notatek Danadrisa. Odkrycie nie zwracało większej uwagi, gdy Rycerz zdradzał coraz bardziej przytłaczające symptomy obłąkania.

• Próba ogłuszenia Rycerza do transportu przez Adepta Fenderusa pozwoliła odkryć, że Rycerz był zdolny do pełnej obrony. Zmusiło mnie to do unieszkodliwienia go radykalnym atakiem kinetycznym, gdy Adept dokonał odwrotu - Rycerz bezustannie sugerował całkowitą dewastację mentalną przy transporcie na statek, do odizolowanego pomieszczenia.

• Przed naszym późniejszym odlotem wyciąłem mieczem wszystko, co przylegało do komputera pokładowego. Adept Fenderus pobrał próbki krwi.

• Następnego dnia, po nieudanej próbie interakcji z Rycerzem uważającym się za szesnastolatka, byliśmy z Uczennicą zmuszeni znów schwytać go i uśpić po próbie ucieczki. Przeprowadzone później badania i próby leczenia, trwające ponad dwie godziny, pozwoliły mnie, mojej uczennicy i Aqualishowi odkryć, że Rycerz padł ofiarą nanowirusów, które najwyraźniej zostały przemycone w bombie, sądząc po przewidywanym czasie infekcji. Wydaje mi się zbędne wyjaśniać niezliczone badania i próby powstrzymania wirusów aż do ostatecznych sukcesów po trwającej półtorej godziny wspólnej, zawziętej walce o życie Danadrisa. Adept Fenderus zdołał, pod dokładnym kierownictwem, zamrozić próbkę krwi z nanowirusami i wydobyć je wraz z danymi, lecz nie wykryłem pola do opracowania toksyny przeciwko nim. Mojej uczennicy, w bliżej nieokreślonym dla mnie, nienaturalnym działaniu, udało się zatrzymać postęp w destrukcji sianej przez nanowirusy – a mi opracować pospiesznie mutagen wraz z pełnym wektorem genetycznym i pożądaną sekwencją DNA, oraz wyprodukować go w jednej z maszyn. Tak jak opracowałem to w jednym z pobocznych scenariuszy, gdyby podstawowe zawiodły, udało mi się zmienić DNA Jedi w sposób, który nie wywarł różnicy, ale powstrzymał wirusy. Rycerz został uratowany, jednak wiele uszkodzeń nadal będzie wymagać naprawy.

• W podobnym czasie zbadana przez Uczennicę Elię i Adepta Fenderusa krew z Oseona, której DNA wysłałem do baz danych, okazała się należeć do Hebrana Abrena i Jamusa Kevariego. Aqualish spróbował skontaktować się z Echanim, lecz okazało się, że posiadamy tylko jego dane służbowe, a on sam rzekomo się zwolnił.


3. Ewentualne uwagi sprawozdających:

W razie napływu nowych informacji i wskazówek raport będzie aktualizowany. Pełna treść zbiorczego raportu przesłana przez Inkwizytora Jedi Barta do Mistrza Jedi Lara Le’Unga.

4. Autor raportu: Adept Tranquil (część pierwsza); Adept Fenderus (część druga); Inkwizytor Jedi Bart (część trzecia)

Re: Sprawozdania

: 28 mar 2014, 16:29
autor: Zosh Slorkan
Weryfikacja
Inkwizytor Jedi Bart/Uczeń Jedi Elia Vile/Adept Fenderus

1. Data, godzina zdarzenia: 25.03.14, 20:00-1:30

2. Opis wydarzenia:

Zacznę od tego, skąd w ogóle nasz wylot się „pojawił”. Dzień przed misją skontaktował się z nami Mistrz Lar opowiadając, co dalej z Rycerzem Neilem. Rozmowa była długą dyskusją, streszczę: Rycerz Neil ma midichloriany w normie, ale nie może w ogóle korzystać z Mocy, za to jego mózg działa bardzo dobrze i nie ma wspomnień tylko po locie na Tatooine (czyli miejsce, gdzie niby dokonał tego mordu w kantynie, jak pamiętamy z poprzedniego zbiorowego sprawozdania). Najlepsze teorie w tej sprawie miała najwidoczniej Elia, która wyjaśniała, że organizm Rycerza mógł być podczas amnezji dostosowany do Mocy i posiadać z nią silne połączenie, ale umysł mógł tego nie przyswajać (bo był umysłem czternastolatka). Dlatego mechanizmy obronne sprawiły, że Rycerz odłączył się od Mocy (albo ona od niego). To zapamiętałem najbardziej i brzmiało najlepiej, Elia wytłumaczyłaby to poprawniej.
Porozmawialiśmy z Mistrzem Neilem i nie zdradzaliśmy mu za dużo. Niech sobie odpoczywa i się spokojnie leczy…
Potem odezwał się do nas „drugi” Neil. Ten Neil, który podaje się za oryginał i mówi, że leczony przez nas Neil jest rzekomo... klonem. Ten Neil, który opowiadał, że jest oryginalnym, połączył się z Prakseum przez nadajnik „klona” wcześniej (Mistrz Lar badał nadajnik wszyty w ciało „naszego” Neila, przez co zawirusowała się sieć i ten „oryginalny” mógł się odezwać i nas… słownie sterroryzować). To połączenie z dnia przed misją nie mówiło za wiele, za to Elia dostała koordynaty, które widać w odprawie.


I teraz… do rzeczy. Polecieliśmy na Tund według planu, na który udało mi się wpaść. Wiedzieliśmy w końcu, że to jakaś pułapka, to było oczywiste. Mistrz Bart zahibernował się tak, jak kiedyś Tranquila, kiedy go leczył po otruciu. Dzięki temu zahibernowaniu nikt nie powinien wiedzieć przez żadne skanery, że jest z nami na pokładzie. Elia miała spróbować dać mu jakiś sygnał do wybudzenia. To miało nam pozwolić na zaskoczenie naszego wroga niepokonanymi posiłkami w razie pułapki.

Lot był bardzo trudny, wybranie miejsca do lądowania i postawienie maszyny… to było najtrudniejsze lądowanie, jakiego próbowałem w całym życiu. Okropne.

Na miejscu oglądaliśmy dziwne, bardzo ładne i spokojne ruiny. Jedynym problemem było naprawdę okropne powietrze. Minęliśmy człowieka w zielonej szacie, który kompletnie nie zwracał na nas uwagi. Elia miała dziwny problem ze znalezieniem jego aury. Całe badane przez nas miejsce było dziwnie puste, wiele drzwi zablokowanych, zero żywej duszy... totalna niewiadoma przez długi czas.

W końcu wylądował ślizgacz T-47. Nie mieliśmy w sumie czego innego zrobić, niż go zbadać. Elia wykazała się dużo lepiej niż ja, nie miałem nawet pomysłu na włamanie. Elia miała dobre pomysły i radziła sobie z narzędziami. Ja skopałem, miałem obserwować, ale nie zauważyłem, jak przyszedł właściciel… I to było najdziwniejsze. Używał Mocy, wiedział kim jesteśmy, kazał nam znikać z Tund i tyle. Miał nas totalnie w nosie. Miał dziwną zbroję, z wyglądu zniewieściały. Farbowane włosy i grzywka, blady i rozlazły.

Elia lepiej sobie poradziła beze mnie. Miałem włączyć silnik i udawać, że się zbieramy, a ona zabrała się za dyski konkretnie i sprawnie. Wzięła miecz swojego Mistrza, którym porozcinała luk bagażowy jak masło. Wyjmowała dyski i wszystko kopiowała, jedno po drugim, wgrywała nowe dyski, jak zapisywały się dane ze starych. Kończyła się jej pamięć, to od razu wysyłała wszystko do mnie i zwalniała miejsce. Poukładała te dyski w luku tak, że dziura była zakryta dyskami.

Wróciła do mnie, w przeciwieństwie do mnie zauważyła, jak właściciel wracał. Zaczęliśmy oglądać dane, którymi były nagrania…

Nadal chce mi się rzygać, jak pomyślę, co na nich było. Właściciel statku, którego nie będę w raporcie nazywał tak, jak zasługuje… torturował Mistrza Neila. Widzieliśmy salę, na której ten człowiek katował go jak najgorszy psychopata, który nie powinien mieć prawa żyć. Cięli go, wpinali mu kable i razili go prądem. Wciskali mu igły chirurgiczne pod paznokcie. Ten w zielonej szacie tylko uzdrawiał mu rany (wyglądał w ogóle dla mnie, jak odurzony. W ogóle nie wiedział chyba, co się dzieje), a ten blady śmieć torturował go i miał to zupełnie w nosie. Katował go nieludzko. Znęcali się nad nim ponad poziom, na jaki mogłem w ogóle patrzeć. Chciałem zwymiotować. Elia chyba też. Elia to przewinęła… na szczęście. Kazali mu przysiąc, czy będzie służyć jakiemuś Thionowi Starseedowi (to nazwisko jest w notatkach, które Elia zdeszyfrowała w poprzednim sprawozdaniu). W zamian chciał bezpieczeństwa nas (nie wiemy, w jakim sensie) i swojej rodziny. Wiele więcej nagrań nie widzieliśmy.

Mistrz Bart wybudzał się w międzyczasie od długiego czasu, gdy Elia oglądała to do końca. Zostawiła miecz Mistrza i włączyła ostatnie nagranie. Sama wyszła się tym zająć.

Mistrz zobaczył nagrania na statku. Po jego ruchach można było powiedzieć, że to… koniec. Dla tych psychopatów. On po prostu wyszedł chłodno ze statku i było widać, że idzie to skończyć. Zabić kogo trzeba, zniszczyć co trzeba i zabrać kogo trzeba.

Elia złapała właściciela tego statku, padlinę, która torturowała Rycerza Neila. Ja jeszcze zostałem przy statku, nie byłem pewien, czy się w to wcinać. Elia coś do tego człowieka mówiła, on się chyba roześmiał. Statek tego człowieka chyba wybuchnął.

Mistrz Bart wylądował między nimi i po prostu szedł w stronę tego psychopaty. Włączył miecz, chyba coś krzyczał i się cofał i to chyba był jego błąd. Mistrz Bart nawet nie wyciągnął własnego, było widać, że on idzie tam ich zdeptać i nic nie stanie mu na drodze. Chyba po raz pierwszy zobaczyłem jego prawdziwą siłę. Machnął ręką… i miecz świetlny poleciał do lawy. Niebieskowłosy chyba zorientował się, że jest po prostu zgubiony. Zaczął uciekać.

Dogoniłem resztę, gdy zapędzony psychopata wpadł w przepaść. Mistrz Bart i Elia trzymali go tam, ja przyszedłem z blasterem. Nastawiłem go na ogłuszenie, żebyśmy go złapali. Odbijał moje pociski, ale Mistrz i Uczennica wykorzystali to, że się tym zajął, aby uderzyć nim w ścianę. Stracił koncentrację i mogłem go trafić z blastera. Ogłuszonego już mogli wyciągnąć w miarę łatwo na górę. Mistrz kazał mi dla pewności ogłuszyć go trzy razy.

W pościgu nawet się nie zorientowałem, co leżało na podłodze. Zwłoki pięciu Rycerzy Danadrisów. Bez oczu, połamane, powykręcane. Nie chcę pisać o szczegółach i tym co miałem ochotę zrobić… Doszedłem do siebie, jak na komunikatorach były wezwania do bombardowania. Uciekaliśmy natychmiast.

Wystartowałem, jak tylko wszyscy weszli na pokład i uciekałem, jak szybko tylko się dało. Robiłem co mogłem, żeby uciekać… czterem Y-Wingom, które nas ścigały. Miałem wszystko w nosie, liczyło się uciec, na złamanie karku. Próbowałem manewrować między jakimiś wzgórzami, ale było coraz gorzej. Elia przejęła działka i trochę odganiała nasz ostrzał. Ale przede wszystkim uratowały nas... posiłki z X-Winga. Myśliwiec pojawił się zupełnie znikąd i wpadł do walki, po czym zestrzelił pierwszego Y-Winga. Uratował nas wsparciem z drugiej strony. Nie było łatwo, po prostu znikąd znaleźliśmy się w środku kiepskiej walki powietrznej. Myśliwiec zestrzelił kolejnego, starałem się latać tak, żeby dawać okazję sojusznikowi do strzału. Elia strzelała dalej, a potem wystrzeliła rakietę. Mistrz Bart włączył drugą tuż po Elii, aby skrzyżować ogień… Udało się i zniszczyliśmy ich wszystkich, po czym na wszelki wypadek uciekaliśmy dalej.

Przez chwilę miałem wielką nadzieję, że ten myśliwiec jest „naszego Neila”, który wyzdrowiał i sobie coś przypomniał. Prawie miałem rację… to był ten rzekomy „oryginalny”, który się z nami kontaktował. Trudno powiedzieć, o co mu dokładnie chodziło. Było wiele teorii… że może próbuje nami pokierować tak, abyśmy go jakoś uratowali bez podejrzeń jego „współpracowników”, albo że są jakieś niesnaski między nimi. Nie wiemy, o co chodziło, ale mieliśmy pewnego Ciemnego Jedi, który już wiedział, jakim jest robakiem przy naszym mistrzu. Dla pewności rozebrałem go z całej tej dziwacznej zbroi i wrzuciłem do celi.

W końcu wracaliśmy do domu… Chyba nigdy nie cieszyłem się tak z paru godzin w miłym tunelu nadprzestrzennym.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
Ważna aktualizacja - po godzinie przesłuchiwania więźnia kilka dni temu dowiedziałem się, że porzucił Jedi (był wcześniej Adeptem albo Padawanem), bo uznał, że są ograniczeni i od tak to olał. Za to jak zaoferowano mu naukę Ciemnej Strony, w jednej rozmowie z człowiekiem, jakiego widział raz, to od razu chętnie do tego celu torturował naszego Rycerza Neila.
Człowiek, z którym rozmawiał, to ten cały "Thion Starseed", podobno to lider Mandalorian. To właśnie z nim raz rozmawiał i już był chętny skatować Rycerza Neila na słowo. Robił to z "uzdrowicielem", czyli tą postacią w zielonej szacie. Nic o nich nie wie, poza tym, że Mandalorian jest dużo.
Teraz ta kupa łajna leży w ambulatorium, z czterema kajdankami i pasami, nie może nawet ruszyć palcem.

4. Autor raportu: Adept Fenderus

Re: Sprawozdania

: 06 kwie 2014, 20:20
autor: Bart
Zjazd rodzinny

1. Data, godzina zdarzenia: 05.04.14, 21:00-0:00

2. Opis wydarzenia:

Dla każdego było oczywistym, że mamy do czynienia z pułapką – opracowaną ponadto przez kogoś znającego moje możliwości. Towarzyszył nam jednak ważny cel – nie zamierzaliśmy schwytać Danadrisa siłą. Niezależnie, w jakim stopniu był ofiarą szantażu Mandalorian na Tund, niezależnie co z nim zrobiono, to nie on był naszym prawdziwym wrogiem – nie sądzę, aby schwytanie go coś dało. Liczył się szczyt tej operacji – zwłaszcza, gdy nie mogliśmy ręczyć jeszcze za bezpieczeństwo rodziny Rycerza. Tak czy inaczej, leciałem tam gotowy na wszystko.

Teren, intrygujące ruiny na Oseonie, był nam już dobrze znany. Mnogość pojazdów czyniła oczywistym, że nie jesteśmy sami – i sądzę, że i na to nikt nie mógł liczyć. Przed statkiem czekała na nas łatwa już do rozpoznania postać – Jamus Kevari, w pancerzu zauważalnie podobnym do zbroi Kiffara z Tund. Nie mieliśmy zbyt dużej okazji na próbę powiązania go z firmami kurierskimi, nanowirusami i Abrenem. Podążyliśmy prosto do Danadrisa.

Chyba już początek tej rozmowy wzbudził trwogę. Rycerz prowadził rozmowę z ithoriańskim turystą, którego z miejsca zastrzelił, gdy do niego dołączyliśmy. Żadne z nas nie miało czasu na reakcję. Może gdyby ustawienie było lepsze, może gdyby coś podobnego było zwrócone przeciwko nam, może gdybyśmy nie spodziewali się tak bezzasadnego, absurdalnego mordu, całkowicie zbędnego.

Kevari nas opuścił – prędko mogliśmy dostrzec Mandalorian wędrujących w spokojnym patrolu dookoła ruin. Ciężko powiedzieć, aby w ogóle zwracali na nas uwagę. Danadris pozostawał serdeczny i przyjazny – niemal trudno było uwierzyć, kim się stał, z kim mamy do czynienia. Bardzo niewiele przypominało wszystko, co prowadziło do tego spotkania – a i tak nie sposób było stracić z umysłu celu. To było już jedynym, co mnie prowadziło. Nie zdążyliśmy jednak powiedzieć zbyt wiele – a raczej moja Padawanka, której przy swoich wąskich możliwościach pozostawiłem inicjatywę. Nasz dawny przyjaciel dowiedział się jedynie o Vinaxie, co wyraźnie wywarło na niego wpływ. Chciałem, aby uczynić choć jedną sytuację jasną – poinformować Rycerza, telepatycznie, o naszej wiedzy z Tund… i o jego rodzinie. Nie wiedzieliśmy, kto nas obserwował, jak rozległa technologia była zaangażowana – tylko telepatii mojej uczennicy mogliśmy zaufać w próbie przekazania choć tego. Danadris zdążył jedynie odradzić taki kontakt, nim sytuacja całkowicie się zmieniła.

Padliśmy ofiarami zmasowanego, przytłaczającego natarcia mentalnego. Nie sposób było określić źródła – i to powiedziało mi, z kim mamy do czynienia. Aura człowieka z Tund dla mojej Padawanki także wówczas nie istniała – choć tak jak mogę wyjaśnić sposób ukrycia jego aury, tak nie mogę sprecyzować metody dokonania tak zmasowanego natarcia. Mogę jedynie teoretyzować, iż doszło do mentalnego wsparcia wszystkich pozostałych z oddali, w dowolnym stopniu, bądź połączenia z dowolnymi innymi źródłami.

Wymagało naszego całkowitego skupienia, aby nie zostać pochłoniętymi przez ten atak. Zdawało się, jakbyśmy walczyli z przynajmniej dziesiątką umysłów jednocześnie. Nie jednym potężnym jak dziesięć – a właśnie dziesiątką. Tam, dokąd powędrowały w starciu nasze umysły, był też Danadris. Przez ten krótki moment zdawało się, że jest po naszej stronie. To on potwierdził tożsamość agresora – którego chciał teraz oszukać. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu i było dla mnie jasne, że zbliża się kulminacja. Słowa „Rycerza” mogę niemalże powtórzyć.

Mag z Tund. Postanowił zaatakować Wasze umysły, miałem mu w tym... pomóc. To, co zrobiłem, to poświęcenie najbardziej zewnętrznej warstwy umysłu - sztucznej, zresztą. Gdy już się przez nią przebije, będzie... pewny swego zwycięstwa. Plan jest prosty. Poświęcam tę warstwę, którą kreowałem przez... dość długi czas. Musicie zgrać sie perfekcyjnie. Musicie zaatakować umysł Maga wtedy, gdy przebije się do mojego. Musicie skontratakować dokładnie w tym momencie, w którym bedzie najmniej skupiony. Gdy pomyśli, że wygrał. Że ma Wasza dwójkę.

Nie byłem pewien, czy możemy zaufać rzekomemu oszustwu Danadrisa, wiedziałem jednak, że każdy wariant pozostawi nas z niepewnością. Podjąłem inną decyzję – pójścia za tym planem. Podążenia za nim tak, aby całe nasze skupienie na tym zadaniu – stanowiło osłonę przed czymkolwiek innym, niezależnie skąd by nadchodziło. Przestałem ingerować w cokolwiek – poddałem się tylko Mocy. Zaczerpnąłem z niej, jakbym ruszał przed siebie z jej przepływem, tak jak ona mechanicznie, automatycznie, jakby była to moja natura – ścierając się ze skażeniem Ciemnej Strony. To Elia, wykorzystując imponującą wiedzę, precyzję i dokładny plan, wszystko poprowadziła – ja jedynie podążyłem za nią, razem z Mocą. Nie miały już znaczenia dotychczasowe spiski, śledztwo, tylko ten jeden cel – ta walka, którą trzeba było zakończyć. Zanurzyłem się do końca w Mocy, aby to ona odpierała każdy ślad Ciemnej Strony, jakby łączył nas wspólny antagonizm przeciwko jej wypaczeniu. Niezależnie skąd i kiedy mogłoby nadejść. Choć moja Padawanka zgłębiała jedynie podstawy działania w tych sferach, jej znana wszystkim wiedza, zrozumienie i dokładność – pozwoliły zadziałać jej tak, jak już opisałem.

Wszystko, co działo się później, jest dla mnie niezwykle mętne. Pozostawałem w swoim niezmiennym zatopieniu, nie zostawiając nawet skrawka niewykorzystanych sfer umysłu. Natrafiliśmy na mentalne, powracające projekcje wszystkich, którzy dotychczas ścierali się z nami z daleka przez minione tygodnie. Byli tam wszyscy, wszyscy przeciwko nam. Pole potyczki było niczym rzeczywista szermierka prowadzona przez nasze umysły wewnątrz umysłu Maga z Tund. Vensling i Jamus Kevari, wielokrotnie powracający. Choć moja Padawanka została ugodzona, zdawało się to tylko wpływać na koncentrację - znacząco podobnie funkcjonowały projekcje naszych wrogów, tracące na sile w miarę mentalnego szermowania. Nie interesowało mnie jednak już nic poza powaleniem ich wszystkich. Kevari był zdolny dotrzymać mi pola przez pewien czas, mimo przytłoczenia rosnącego z każdą sekundą. To samo spotykało Vensling – choć każde z nich potrafiło się bronić, prędko było deklasowane. Wymieniali się, lawirowali, tak jak robiłem to ja, gdy któreś z nich było prościej zniszczyć, a między nimi dawała mi czas moja Padawanka. Pozostawione samodzielnej walce, każde z nich mogło jedynie desperacko walczyć o przetrwanie, aż nie starczało energii, szybkości, nadążania za atakami i balansu. Kevari padł wraz z Vensling, gdy starłem się z obojgiem jednocześnie – i w walce na miecze posłałem ich Mocą w otchłań. Zastąpili ich Abren i Danadris, a walka trwała wciąż w tym samym, nieprzerwanym ciągu. Przebywał tam główny koordynator – właściciel sfery, w której walczyliśmy. Prędko jednak zrezygnowałem z uderzenia prosto do celu. Jego mentalne wsparcie, wszyscy nasi przeciwnicy – albo inne umysły, które tworzyły ich projekcje, być może tylko w pewnej części - stanowili swego rodzaju osłonę. Ciśnięte w tej płaszczyźnie, w krzyżowym ogniu, obiekty – nie mogły zdziałać niczego. Ta sama walka więc trwała długie, wycieńczające minuty, bez najmniejszej przerwy – gdy wciąż, zanurzony w sercu Ciemnej Strony, pozostawałem w nieprzerwanych staraniach o to, do czego dążyłem jeszcze gdy ruszaliśmy do celu.

Wszystko, co powiedziałem na temat toku walki, nie zmieniło się aż do końca, gdy po dwudziestu minutach moja Padawanka wycofała się, tracąc koncentrację pod wpływem zadanych przez projekcje cięć, a ja pozostałem sam z Danadrisem, niezmiennie zatopiony w Mocy tak, jak przed tym starciem. Projekcja Danadrisa stawiała znakomity opór, szybko i zwinnie wycofując się, gdy przestawała znosić tempo nieskończonego naporu, choć w końcu upadła.

Nie zamierzałem zadawać całkowitej destrukcji – nie byłem pewny skutków, a wyłączenie naszego przeciwnika dawało pewność zwycięstwa na tę samą skalę. Bolesne, wstrząsające uderzenie wystarczyło.

Z Elią zakończyliśmy to wszystko – i zerwaliśmy wszelkie połączenia, nareszcie powracając – a ja mogłem zakończyć swoje zanurzenie, gdy nie było już szansy na atak Ciemnej Strony, którą odpierałbym dalej dzielonym z Mocą antagonizmem.

Powracającymi zmysłami dostrzegłem oszołomionego Maga, przed którym stał nasz dawny przyjaciel. Nim do końca odzyskaliśmy świadomość, ujrzeliśmy jego krótką dekapitację. Następnym, co zarejestrowaliśmy, był ostrzał Mandalorian – tutaj to Padawanka przejęła inicjatywę, lecz walczyła razem z Rycerzem Danadrisem. Przy zmianie pola walki moja uczennica nie miała już większych ograniczeń – bez większych kłopotów stopniowo przebijała ich pancerze, a przy wsparciu Rycerza, walka była niezwykle szybka. Skupiłem się w niej jedynie na przechwytywaniu potencjalnych zagrożeń – z reguły miotając nimi o ziemię, otwierając drogę pozostałym. Nasz przyjaciel chciał, abyśmy go zostawili i uciekli, choć jest oczywistym, że pozostaliśmy z nim do końca. Trudno mi zliczyć siły przeciwników – nie było ich przytłaczająco wiele, sięgali dziesiątki, lecz pancerze z beskaru pozwalały im powracać przez długi czas. Danadris kazał jednemu z nich odejść – ten jednak wystrzelił rakietę już wcześniej i nie zdążyło to powstrzymać mojego cięcia – atak był zbyt błyskawiczny.

Powrócił do nas Kevari, gdy walka przeniosła się w inną część ruin. Nie wykazywał agresji – zadawał jedynie pytania. To Danadris go zaskoczył – nagle tnąc przez pas i nie dając mu szansy na obronę. Były Adept padł, nim zdążył zareagować, wyraźnie całkowicie nie spodziewając się jakiegokolwiek ataku – a na pewno nie Rycerza.

Spróbowaliśmy z nim porozmawiać. Trudno było o coś, co bardziej pokazałoby jego przynależność – i to tak przytłaczająco.

Rozmowa była bardzo długa – i sądzę, że nie da się jej nazwać inaczej, niż niezwykle odciskającą. Danadris mówił o nadciągającej inwazji. O niepowstrzymanych siłach wykraczających poza Moc, o jego wierze, że możemy ją przetrwać. Nie wiedział wiele – a jednocześnie pozostawał w najgłębszym przekonaniu o wadze tej wiedzy. Padło wiele słów – o tym, że lepiej działać i uderzać, póki nasz wróg nie jest gotowy. Jak bardzo przyda się nam w swym właściwym miejscu. Jak wiele ważniejsze od jego „sabotażu”, którego niewielki rozmiar sam przyznał, będzie ważniejsze działać z wyprzedzeniem. Jak wiele zrobił, jak daleko zbłądził w tych intencjach – i jak wciąż jest jednym z nas. Jak wiele jest w naszym zasięgu, jak wiele nas napędza. Jak głęboko wierzy, że jest stracony i poświęca się dla tej dywersji – i jak głęboko wierzymy my, że może wrócić.

Nie chciał się przekonać. Niezależnie w ile punktów trafiła Elia, czy jaką ilość rozłożyłem ja. Nasze starania nie pozwoliły go przekonać, że z czymkolwiek walczymy, lepiej walczyć teraz, mając czas na zaskoczenie, zwłaszcza przy strachu Starseeda przede mną, jaki sam przyznał.

Pozwoliliśmy mu odejść. To nie on był naszym przeciwnikiem, a nie mogliśmy go uratować wbrew jego woli. Moja Padawanka sprawiła jednak, że nie zamierzam traktować tego jako porażki.

Odlecieliśmy czym prędzej. Szukać ich wszystkich dalej.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (yep, za długie).

4. Autor raportu: Inkwizytor Jedi Bart

Re: Sprawozdania

: 07 kwie 2014, 20:40
autor: Tranquil
Ostateczne poświęcenie

1. Data, godzina zdarzenia: 04.04.14, 18:00 – 22:00

2. Opis wydarzenia:

Z zadania, które otrzymałem od Inkwizytora Barta wywnioskowałem, że cienko stoimy z zapasami żywności. Do zadania potrzebny był pilot, a Fenderus był w tym czasie… niedysponowany. W umówionym miejscu – kantynie, miał na mnie czekać Sendir Tarask, przedstawiciel handlowy, od którego miałem odebrać towar. Kantyna ta to miejsce, które dobrze pamiętam z ostatniego wylotu po medykamenty. Mistrz powiedział mi jeszcze na odchodnym, że mogę sobie dobrać jakiegoś kompana. Tym szczęśliwcem był Revel, którego wyrwałem prawdopodobnie spod prysznica – z komunikatora wydobywał się dźwięk szumu wody.

Na pokładzie transportowca pojawiłem się pierwszy, po chwili dołączył do mnie Revel. Zaniepokoiły nas wymiociny w jednej z cel. Po wejściu do kokpitu usłyszałem znajomy głos – głos Vinaxa. Byłem mile zaskoczony jego obecnością. Ja zająłem miejsce przy sterach, a obaj Padawani usiedli z tyłu. Revel praktycznie od razu zasnął – być może ten sen uratował mu nawet życie. Z ekranów wyczytałem, że statek był w użyciu jeszcze parę godzin temu. Na szczęście wszystkie systemy były sprawne, a poza zabrudzoną celą i rampą, statek był nieskazitelnie czysty. Lot trwał krótko – pięćdziesiąt kilometrów to żadne wyzwanie dla pojazdu takiego jak Sentinel. Nie musiałem się nawet wysilać przy lądowaniu, gdyż miejsca było aż nadto, a i widoczność niezgorsza.

Gdy Revel smacznie spał, my odpięliśmy pasy i wyszliśmy na lądowisko. Już po chwili formalnie mnie zamurowało, gdy metr ode mnie przeleciał pocisk laserowy. Coś podpowiedziało mi, że dobrym ruchem będzie ukrycie się przed pociskami – już za moment klęczałem za ławką. W całym tym zamieszaniu zapomniałem o tym, że do pasa mam przypięty miecz świetlny, o czym przypomniał mi Vinax krzykiem. Niestety, ukrywanie się nie było wyjściem z sytuacji. Padawan ruszył na napastnika, którym był opancerzony jegomość – łowca nagród. Sprawy się skomplikowały, gdy oprawca znalazł sobie zakładnika, przypadkową osobę, która stała obok jednego ze statków. Warunkiem życia dla tej istoty była wymiana na mnie – byłem w szoku słysząc, że jestem jego celem. W pierwszym momencie na pewno nie myślałem, żeby zgodzić się na jego warunek, lecz Vinax panował nad sytuacją - kazał mi słuchać się łowcy i podejść do niego. Przez ten okres czasu, gdy stałem obok niego zdążyłem się mu przyjrzeć. Łowca był średniego wzrostu, jego ciało pokrywał pancerz koloru biało-czerwonego czy też biało-pomarańczowego. Nigdy nie mam pamięci do takich szczegółów. Faktem jest, że łowca natychmiast odkopał zakładnika w stronę Padawana i otworzył ogień w moją stronę. Treningi SDK się przydały – przynajmniej ucieczka jest moją mocną stroną, skutecznie unikałem pocisków łowcy. Napastnik nie dawał za wygraną, oprócz kuszy i dwóch pistoletów, zaczął używać granatów i po chwili część lotniska stanęła w płomieniach.

Po pewnym czasie Vinax dorwał łowcę, poranił mu nogi, lecz i to go nie uziemiło – zaczął uciekać w kierunku miasta, w czym bardzo pomógł mu jego plecak. Od razu ruszyliśmy za nim. Gdy napastnik wyleciał z opuszczonej kantyny, my w tym momencie byliśmy w środku - usłyszeliśmy serię eksplozji, zewsząd posypały się kawałki ścian i sufitu. Pamiętam, że rzuciłem się pod ścianę, ale w tym samym momencie poczułem uderzenie – to Vinax wypchnął mnie Mocą przez jeszcze otwarte drzwi na zewnątrz. Nie widziałem co się dalej działo w środku, wszędzie było pełno pyłu i dymu. Usłyszałem jednak jeden jęk, jęk konającego Padawana. W całym mieście rozległ się dźwięk syren. Już za chwilę za moimi plecami pojawił się łowca, który stwierdził, że śmierć jednego Jedi mu wystarczy. Byłem bardzo zdenerwowany, w złości zaatakowałem go, lecz skończyło się to postrzałem mojej dłoni – sam napastnik po prostu odleciał. Po pewnym czasie, na miejscu pojawiła się policja, by zabezpieczyć teren. Oprócz policji, do miasta zmierzały oddziały sił Onderonu. Byłem przygnębiony, czułem się po prostu źle. Spod gruzu wystawało zwęglone ciało Padawana, jego cyfronotes rozsypał się w pył, miecz świetlny zabrałem, bo… czułem, że po prostu powinien zostać z Jedi. Gdy wchodziłem na pokład Sentinela syreny ucichły - zapewne siły Onderonu przybyły.

Nie pamiętam praktycznie momentu powrotu do bazy, miałem mętlik w głowie. Revel obudził się dopiero, gdy postawiłem Sentinela na platformie, z trudem przekazałem mu tą złą wieść, a następnie powtórzyłem to samo Elii. Bardzo ciężko mi się o tym rozmawiało. W ciągu godziny po naszym powrocie, otrzymaliśmy spalone ciało spod gruzowiska. Gdy Elia z Revelem postanowili porównać materiał DNA, otworzyć komorę, w której spoczywały zwłoki, po prostu uciekłem - nie chciałem go zobaczyć, nie chciałem o tym wszystkim pamiętać. Niestety, wynik badania się potwierdził, nie było już żadnej nadziei na to, że Padawan Vinax Raxem przeżył ten zamach. Jeszcze tego samego wieczora odbył się jego pogrzeb - zgodnie z tradycją został spalony. Nie uczestniczyłem w ostatnim pożegnaniu z Padawanem, nie mógłbym znieść tego widoku, byłem załamany.

To było wielkie poświęcenie, ostateczne poświęcenie.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

-

4. Autor raportu: Adept Tranquil

Re: Sprawozdania

: 09 kwie 2014, 15:35
autor: Siad Avidhal
Obrazek
Gubienie tropu


1. Data, godzina zdarzenia: 11.01.14, 15:00-20:30

2. Opis wydarzenia:
Vinax pisze:Niezidentyfikowana dla mnie do tej pory siła wskazywała ostatecznie Roldalnę - niewielką planetę o tej samej nazwie. Sam właściwie nie wiem, co - przez cały, niezwykle długi okres mojej podróży - targało mną po galaktyce. A konkretnie... Dlaczego. Bo to, czym była owa siła, było z pewnością ściśle związane z Ciemną Stroną.
Do tejże notki dołączony został również zapis z kamer okolicznego portu, w którym Vinax przez moment rozmawia z jakimś człowiekiem do momentu wejścia, do jakiegoś budynku. Zdjęcia są niezwykle niewyraźne, oddalone; albowiem pochodzą ze starej kamery przemysłowej zamieszczonej na poddaszu. Brak tu również dźwięku - o czym rozmawiali i dokąd się udali.
Dalszy wpis i załącznik nieco jednak wyjaśnia - pochodzi z miejscowej kantyny. Tutaj jakość kamer jest już znacznie lepsza, zapewne przez wgląd na bezpieczeństwo tegoż miejsca publicznego. Na nagraniach znajduje się również dźwięk.
Ukryte:
Załączników jest więcej. Kolejne wideo znów pochodzi z kamery - ukazując Padawana wychodzącego z kantyny tylnym wyjściem, by chwile po zatrzaśnięciu się drzwi wybić się wysoko w górę - poza obręb wszelkich kamer.

Reszta zaś ukazuje biegających w wyraźnym celu ludzi, policjantów, bardzo zaabsorbowanych. Nie ma jednak śladu Padawana - do czasu, aż na jednej z kamer spadł z nieba by skryć się za jednym ze statków na lądowisku.
Vinax pisze:Sam nie wiem, dlaczego kredyty które miałem były podrobione. Widocznie kasyno w którym je zarobiłem nie było pierwszej uczciwości.
Kolejne nagranie: Padawan odkryty przez dwójkę Policjantów dłuższy moment stoi w miejscu z uniesionymi rękoma, na celowniku. Kiedy Ci podchodzą, jeden zostaje uderzony pięścią w brzuch - z miejsca lądując w kłębku na płycie lądowiska; zaś jego kompan trafia Padawana w ramię, by chwile potem zostać na moment wykluczony sytuacyjnym kopniakiem. To dało Padawanowi szansę, by z raną postrzałową rzucić się do wnętrza statku wraz z jakimś człowiekiem. Nim statek poderwał się do góry - przez cały czas był ostrzeliwany z broni blasterowej.
Vinax pisze:Banders Resten był przemytnikiem, który pomógł mi wydostać się z tej cholernej planety. Nie mógł zrobić wiele - jedynie zabrać do stacji na Daneb... Jednak medalion podpowiedział mi, by tam właśnie się udać... Że tam jest właśnie to, czego szukam. By mieć czyste ręce oddałem wszystkie fałszywe kredyty mojemu "wybawcy". Typowy szmugler - nic bezinteresownie. Nikt, komu warto ufać. Później okazało się, że szmugler ten zwykł zostawiać swoich pasażerów na Daneb, którzy zmuszeni byli skądś uciekać. Okradał ich i pozostawiał na pewną śmierć. Liczę, że ktoś się tym zajmie - inaczej sam będę musiał. Okrutny proceder. Na owej stacji było kilkoro uciekinierów, którzy wytłumaczyli mi to. Wyprany z emocji - nie czułem wtedy nic... Teraz jakoś bardziej przemawia do mnie fakt, jak okropnym człowiekiem był mój fałszywy wybawca. Daneb składało się chyba tylko i wyłącznie z ruin i lasów. Wątpię, by ktoś chciał je zamieszkiwać; prócz jakichś archeologów i dzikich zwierząt. Żył tutaj jakiś niezwykły okaz raptorów - większych i silniejszych, a ich skóra była wielokrotnie twardsza od "naszych zwyczajowych". Spotkałem tam pewnego myśliwego... Przypominał raczej Łowcę Nagród, lecz patrząc na niebezpieczeństwo czyhające za drzewami - jakoś nie dziwiło mnie to do przesady profesjonalne uzbrojenie. Z początku kazał mi, cytując, "Spier*alać" z jego terenów łowieckich; jednak dla własnego bezpieczeństwa zaproponowałem mu układ w który wszedł. Poszliśmy wgłąb planety - szukając czegoś, co nie istniało nigdy. W starej stacji napotkaliśmy jakiegoś człowieka, który również został tu pozostawiony na śmierć - ze swej grupy przeżył tylko on. Chyba oszalał. Nie obchodziło mnie to zbytnio. Mógłbym go tam zostawić - to chyba dostateczny dowód na to, w jakim dnie się znajdowałem. Teraz nie poznaję siebie z tamtego okresu, choć wiele pozostało.
Wpis kończy się. Uruchamiając kolejną notkę, dostrzec można odnośnik do baz danych Nowej Republiki.
Ukryte:
Vinax pisze:Czułem, że do tego dojdzie. Czułem ich oddech na karku od dłuższego czasu... Dlatego też nie długo byłem zaskoczony obecnością Barta i Elii w ruinach świątyni na Daneb. Przez chwilę ich nienawidziłem - ostatecznie cieszę się, że ich tam zastałem. Teraz się cieszę. I cieszę się, że zabrali mnie siłą.
Była to ostatnia notatka Padawana w tej sprawie.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Sprawozdanie utworzone na podstawie notatek, informacji i szablonów wykreowanych przez Padawana Raxema przed swoją śmiercią; pochodzące z jego prywatnych działów na osobistym koncie w archiwach. W związku z czym sprawozdanie może być niekompletne.

4. Autor raportu: Vinax Raxem - były Padawan

Re: Sprawozdania

: 20 kwie 2014, 14:45
autor: Xarthes
Morderca Vinaxa

1. Data, godzina zdarzenia: 18.04.14, 20:00 – 22:00

2. Opis wydarzenia:
Raport 1. Dostęp: ograniczony, zezwolenia niestandardowe.
Ukryte:
Raport 2. Dostęp: otwarty, sprawa 19 002938 0012, system Japrael, sektor Japrael
Ukryte:
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

-

4. Autor raportu: Padawan Xarthes