Strona 6 z 44

Re: Sprawozdania

: 25 lip 2013, 15:18
autor: Brealin Ub
Najazd na Enklawę

1. Data, godzina zdarzenia: 22.07.13 18:00-20:00

2. Opis wydarzenia:

Spokojnie spędzając swój drugi dzień w Enklawie na rozmowie z Kelanem i z droidem medycznym jeden z droidów Lorda Kaana wdarł się na teren. W ścianę nad kantyną został wystrzelony hak, po którym droid zsunął się do środka. Próbował nakłonić mnie do opuszczenia Jedi i dołączenia do Kaana. Używał argumentu, jakoby rycerze byli mordercami. Następnie skorzystał z groźby, by postrzelić mnie strzałem ogłuszającym. Wysłużył się mną następnie jako tarczą. Wyzwoliłem się z uścisku. Droid poleciał na drugi koniec placu Enklawy, gdzie został zaatakowany przez broniącego mnie Padawana Kelana. Jego żywot dobiegł końca, gdy do akcji wkroczył Inwizytor Jedi Bart. Wraz z droidem medycznym i z Kelanem zajęliśmy się unieszkodliwianiem droida poprzez rozcinanie jego pancerza i poddanie go elektrowstrząsom przy pomocy wody i wyposażenia droida medycznego. Trwało to bardzo długo ze względu na zaskakującą wytrzymałość pancerza droida, co najgorsze ostatecznie nie udało nam się go unicestwić.

Okazało się jednak, że na Enklawę nacierają z obu stron kolejne oddziały droidów Kaana. Bart i Elia wraz z droidem obronnym poszli odpierać ich ataki, podczas gdy ja i Kelan schroniliśmy się w sali medytacyjnej. Padawan miał chronić mnie i Aratexa (o którym słyszałem po raz pierwszy) przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Mimo wygłuszenia sali wciąż było słychać nieustający huk eksplodujących granatów, rozrywanego metalu i wystrzałów. Brzmiało to, jakby za murami rozpętała się prawdziwa wojna. Wkrótce wpadł do środka jeden z droidów uzbrojony w dwuręczny kij ogłuszający. Uchyliłem się od jego ataku i wycofałem się w róg pomieszczenia nie chcąc przeszkadzać w walce. Nie trwała zbyt długo, ponieważ mimo zaciekłego oporu powalił Padawana Kelana. Ogłuszony wylądował tuż obok mnie, w strachu chwyciłem jego Holodatę, próbowałem bezskutecznie wezwać pomoc, ale bez powodzenia. W napadzie paniki próbowałem uciec i rzuciłem urządzeniem w głowę konstrukta, chcąc odwrócić jego uwagę. Niestety, droid ogłuszył mnie i zaciągnął na plac z drzewem po środku. Tam doszło do jego walki z konstruktem obronnym Jedi. Stracił swoją zewnętrzną powłokę, za to mocno poturbował przeciwnika, który w wyniku tego wycofał się z dalszej potyczki. Padawan podał mi stymulanty, żebym mógł bez przeszkód dostać się do komory z Bactą. Następnego dnia po odbytej kuracji okazało się, że Jedi zwyciężyli droidy. W całej Enklawie leżały porozrzucane szczątki robotów. Ucierpiała na tym także estetyka wnętrz i ścian zewnętrznych budynku. Widać było mnóstwo miejsc przysmalonych wystrzałami z blastera, czy cieciami mieczy świetlnych. Posprzątanie tego bałaganu trochę zajmie, mam nadzieję, że żaden z nich nie uciekł, chociaż jest taka możliwość...




3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Rael lij Gurkhalash

Re: Sprawozdania

: 28 lip 2013, 18:08
autor: Revel
Namierzanie

1. Data, godzina zdarzenia: 27.07.13, godz. 20:00 - 1:00

2. Opis wydarzenia:

Inkwizytor Bart zaznajomił mnie oraz Uczennicę Jedi Elie z planem zabezpieczenia terenu na wzgórzach wokół enklawy poprzez ukrycie tam czujników, dzięki czemu będzie można uniknąć kolejnej całkowicie niespodziewanej inwazji droidów Kaana, a także innych napastników. Prócz czujników został nam wręczony przechwytywacz sygnału, którego mielibyśmy użyć w przypadku spotkania droida należącego do Kaana. Przed wyruszeniem jednak na właściwą misję, mieliśmy się jeszcze udać do pobliskiej wioski, aby odebrać (odkupić) uszkodzone wcześniej droidy. Przy okazji pogłębiliśmy planowaną niechęć mieszkańców wobec nas, odbywając między innymi zainscenizowaną walkę z jednym z tubylców.

Po odstawieniu części robotów do enklawy wyruszaliśmy na wzgórza, włączając do misji także Ucznia Jedi Aetharna. Początkowo zadanie wydawało się być proste i spokojne. Zachowując się według instrukcji Rycerza Barta zakopywaliśmy czujniki na jednym ze wzgórz, napotykając tylko pojedynczych mieszkańców planety. Udaliśmy się w kierunku kolejnych współrzędnych, jednakże po zakopaniu jednego z czujników sprawy zaczęły się komplikować. Z lasu zaczął do nas strzelać snajper, który okazał się najmocniejszym ze spotykanych dotychczas droidów Kaana. Aetharn został postrzelony, tym samym ogłuszony. Droid zmienił broń na pałkę energetyczną i jako cel obrał sobie mnie. Również zostałem ogłuszony, a droid wziął mnie jako zakładnika, jednakże dzięki współpracy Elii z ockniętym Aetharnem zostałem uwolniony. Ukrywszy się w gęstwinach nasłuchiwałem odgłosów potyczki Uczniów Jedi przeciw wyszkolonemu droidowi, regenerując siły i szykując się do pomocy towarzyszom. W trakcie wywiązanej walki, zauważyliśmy, że nowy droid posiada wysoki poziom wyszkolenia w walce bronią białą, dużą wytrzymałość (gdzie dopiero Danit Elii po kilku uderzeniach sprawia jakieś większa obrażenia pancerza robota), a także bardzo dobre receptory umożliwiające toczenie dość skuteczne walki pomimo utraty receptorów obrazu. Także uszkodzenie pojedynczych kończyn nie kończy samej walki. Droid skutecznie walczy nawet na jednej nodze. Po odcięciu ręki jest w stanie rozpocząć ostrzał dzięki wbudowanym „mini blasterom”. Ale z faktu, że piszę ten raport, udało nam się przeżyć tą potyczkę, a nawet zwyciężyć. Elia zakończyła żywot droida, który to w końcu dokonał samozapłonu, a ogień zaczął się rozprzestrzeniać. Na szczęście zdołałem zasypać płomienie ziemią.

Po chwili przerwy wróciliśmy do zakopywania czujników, w między czasie spotkaliśmy strażaka, który dostrzegł płomienie oraz dym. Odwróciłem jego uwagę rozmową, by w tym czasie Elia i Aetharn mogli zająć się chowaniem czujników. Na nasze nieszczęście pojawił się kolejny droid Kaana, ale standardowy model uzbrojony tylko w dezintegracyjny karabin snajperski DXR-6. Wraz z Aetharnem zajęliśmy odwracaniem uwagi robota, by tym razem skorzystać z okazji i przechwycić sygnał Kaana. Udało nam się przechwycić sygnał, a droid unieszkodliwił się sam poprzez detonacje. Dokończyliśmy prace ukrywania czujników, zabraliśmy zdobyczny sprzęt: dezintegrator DXR-6 oraz pałkę energetyczną, po czym wróciliśmy do enklawy, nie odnosząc większych obrażeń.



Zamieszczam także nagranie rozmowy prowadzonej przeze mnie i Aetharna z droidem, gdy odwracaliśmy jego uwagę, aby móc przechwycić sygnał Kaana. Nagranie udostępniła Elia.
Ukryte:

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
Brak.

4. Autor raportu: Adept Revel

Re: Sprawozdania

: 02 sie 2013, 12:30
autor: Aetharn
Sygnał alarmowy

1. Data, godzina zdarzenia: 24.07.13, 20:10 - 23:30

2. Opis wydarzenia:

Wszystko zaczęło się od sygnału alarmowego. Prosty, jednoznaczny komunikat wskazujący na to, że ktoś potrzebuje pomocy. Zestaw koordynatów, który nadszedł tuż po chwili wskazywał, że miejsce z którego nadano wiadomość znajduje się w odległości trzech kilometrów od Enklawy. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia całe wydarzenie mogło być pułapką zorganizowaną przez Kaana - jednakże należało to sprawdzić.
Zespół złożony z jedynych dostępnych osób - nowego Adepta Raela, Padawana Kelana i Aetharna - wyruszył z Enklawy dosyć szybkim tempem, chcąc jak najszybciej udzielić pomocy. Marsz nie trwał długo, zaledwie pół godziny - jednakże każdy miał prawo czuć się znużonym. Jedynymi elementami odróżniającymi miejsce, skąd pochodził sygnał, od równin Dantooine były drobne pofałdowania terenu i średniej wielkości las, widoczny już ze sporej odległości.
Tuż w pobliżu lasu, na niewielkim wzgórzu, znajdowały się dwie postacie - niemożliwe do poznania z dalszej odległości. Z każdym jednak krokiem Jedi mogli dostrzec więcej szczegółów: to, że jedna z postaci klęczała; to, że jej ubranie było pokryte warstwami zaschniętej już krwi, a także przeraźliwe rany. Co było dziwniejsze - obie osoby stały wpatrując się w nadchodzących.
- Jedi! To pułapka! - względną ciszę równin przerwał ochrypły krzyk rannego. Ruch ręką po miecz, odpalenie ostrza, ugięcie kolan, spięcie mięśni... I tyle.

Ranny po okrzyku padł na ziemię - najwyraźniej wyczerpał na to całą resztkę swoich sił. Rozejrzałem się wokół - nic, jedynie my, tamta dwójka i puste równiny. Główne niebezpieczeństwo stanowiła ściana lasu, z której w każdej chwili mogły wyskoczyć droidy Kaana, ale nic więcej poza okrzykiem człowieka na to nie wskazywało. Zbliżyliśmy się do grupki. Ranny wyraźnie miał się źle - najbardziej widoczną i najgroźniejszą raną była ta na ramieniu. Całkiem spora, o nieregularnym kształcie wchodząca głęboko w mięsień, a nawet głębiej. Wyraźnie postrzałowa, najprawdopodobniej po dezintegratorze. W trawie, tuż przy nim, leżał topór. Nie miał zakrwawionego ostrza, jedyne ślady krwi były zaledwie plamkami, choć na trzonku znajdowało się jej więcej.
Drugi człowiek był zmieszany naszym przybyciem. Może nawet zaskoczony - wybełkotał kilka słów, choć nie zwróciłem na niego uwagi. Bardziej zajmujące wydawało ostrzeżenie o pułapce. Kelan zdążył zamienić z nim kilka słów podczas oględzin rannego. Twierdził, że szedł równinami, gdy wyskoczył na niego mężczyzna wymachujący toporem. Nie udało się z niego wyciągnąć nic więcej, bo gdy tylko zauważył Raela krzyknął coś o demonach i zaczął uciekać. Kelan pobiegł za nim, do lasu. Adeptowi i mi zostało zaopiekowanie się rannym co, jak przez komunikator powiedział mi Padawan, wymagało amputacji ręki.
Gdy Rael badał ranę zjawił się właściciel pola. Udało mi się zamienić z nim kilka słów. Nie widział niczego podejrzanego podczas ostatnich dni, nie znał rannego i nie wiedział o niczym przydatnym. Odszedł gdy tylko rozpoczęliśmy amputację. Z racji braku jakichś przyrządów medycznych musiałem użyć swojego miecza. Ciąłem wzdłuż linii, którą wskazał Rael. Po krótkiej, ale bolesnej dla rannego chwili było po wszystkim. Wkrótce zjawił się też Kelan razem z uciekinierem, a jeszcze później medyk z najbliższego szpitala.
Sprawa przedstawiała się następująco (co udało się ustalić po dłuższym czasie): pierwszy człowiek, skuszony nagrodą pieniężną za szczątki droida, postanowił na jednego z nich zapolować. Miał wibrotopór, rażący prądem - i to było jego główną nadzieją na zwycięstwo. Udało mu się wytropić droida i po walce, w której mocno oberwał, zniszczył robota. Nadał sygnał alarmowy, uciekł z lasu w poszukiwaniu pomocy - zobaczył drugiego człowieka i zaczął wymachiwać toporem, by ściągnąć jego uwagę. Ten, przestraszył się zakrwawionego mężczyzny i zaatakował go - z zaskoczenia powalił rannego. Wtedy nadciągnęliśmy my...
Teraz naszym priorytetem było odnalezienie szczątków droida. Ranny (po zapewnieniu, że kredyty za zniszczenie droida będą należeć do niego) powiedział nam, gdzie powalił swojego przeciwnika - w samym środku lasu. Pozwoliliśmy odejść medykowi z rannym, a także drugiemu mężczyźnie i sami ruszyliśmy między drzewa. Wszystko wskazywało, że rzeczywiście miło tu miejsce starcie - zadeptane ścieżki, zniszczone rośliny, powywracane pnie - jednakże droida nie było nigdzie widać. Rozproszyliśmy się w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. Rael odnalazł je pierwszy - odcisk tułowia służalca Kaan. I to tyle - droid najwyraźniej nie był permanentnie zniszczony i udało mu się zregenerować na tyle, aby wstać i uciec.
Nie mogąc zrobić nic więcej zabezpieczyliśmy odciętą kończynę i ruszyliśmy w drogę powrotną do Enklawy... Nie trafiliśmy jednak do naszego schronienia, a na pole protatów - bo cyło dosyć dziwne, zważywszy na to, że Kelan prowadził nas z pomocą mapy. Nadałem sygnał do reszty Jedi, aby poprowadzili nas do budynku i wysłałem im nasze koordynaty. Nie mieliśmy nawet chwili, aby przemyśleć swoje położenie, gdy Kelan wyczuł droidy.
Na całe szczęście były to zwykłe droidy patrolowe i choć nigdy wcześniej ich nie widzieliśmy, zaatakowały nas. Ruszyliśmy do ataku - co teraz wydaje mi się głupim posunięciem, bo zostawiliśmy bezbronnego Adepta z tyłu. Zdałem sobie sprawę z błędu i cofnąłem się - niestety za późno, bo do Raela zbliżał się już droid. Udało mi się go zniszczyć, ale zdążył wcześniej strzelić do Khaeesha, trafiając go w brzuch. Drugiego robota, zachodzącego z drugiej strony, powaliłem na tyle szybko, by nie zdążył dobić rannego. Kelan w międzyczasie walczył z pozostałymi, co jednak nie było wielkim problemem. Chwilę po zakończeniu starcia przybiegli Revel oraz Elia. Razem, w większej grupie skierowaliśmy się już do Enklawy, aby opatrzyć rany i odpocząć.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
Skany linii papilarnych, zdjęcia tęczówki oraz całej twarzy rannego człowieka są dostępne w naszych bankach pamięci.

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Aetharn Calius

: 07 sie 2013, 19:27
autor: Brealin Ub
Rekompensata

1. Data, godzina zdarzenia: 05.08.13, 16:30 - 20:00

2. Opis wydarzenia:

W ciągu ostatnich dni naszą enklawę nawiedzał strażnik, który informował o tym, że zbieracz na którego polu zostaliśmy zaatakowani podjął decyzję, że zapłaci nam za odniesione szkody. Po sprawdzeniu opatrunków Nany, rycerz Bart wysłał mnie do odebrania pieniędzy i załatwienia odwlekanej sprawy. Było bardzo gorąco, więc droga przez równiny szła mi dosyć opornie. W wąwozie opodal enklawy spotkałem mężczyznę, który opowiedział mi o tym, co wydarzyło się na ścieżce w dole parowu. Otóż znalazł tam ładunek wybuchowy, który nieomal go zranił. Opowiedział mi też o kobiecie, która jeździ w tych okolicach na Eopie. Miałem dzięki temu pełniejszy obraz tego, co przydarzyło się Elii i Nanie, o czym wspominał mi po raz pierwszy rycerz Bart. Także z rozmowy z człowiekiem wywnioskowałem, że jest wiele osób nastawionych negatywnie do działań droidów Kaana w okolicach enklawy, co zdecydowanie poprawia naszą reputację mimo ich licznych dywersji.

Błądząc przez dłuższy czas po stepach w końcu doszedłem do pola, gdzie przywitał mnie patrolujący droid. Z miłą chęcią przyjąłem od niego kubek wody oczekując na tutejszego właściciela ziemskiego.. Nagle jednak robot został pozbawiony głowy przez potężny wystrzał z blastera. Gdy uciekałem zatrzymał mnie w końcu jeden z konstruktów Kaana. Bałem się tej konfrontacji, jednak ten zaczął mi opowiadać o swoim panu, a ja chcąc zyskać na czasie zagadywałem go i zadawałem pytania Próbowałem też przy tym podstępem nadać sygnał do Barta, który miał być nieopodal, jednak bezskutecznie. W końcu droid stwierdził chyba, że dostatecznie mnie przekonał do swoich racji, bo oddalił się po to, żeby oczyścić teren z robotów zbieracza. Wtedy nadeszła chwila, gdy mogłem bez przeszkód nadać sygnał po pomoc. Położyłem się za jednym z większych kamieni w okolicy, żeby w razie czego osłonić się przed ostrzałem i tam czekałem na odpowiedź od Barta. Wpadł na mnie uciekający zbieracz akurat w momencie, kiedy zostałem przez rycerza zapewniony o swoim bezpieczeństwie. Był bardzo wystraszony i zrozpaczony zniszczeniem, jakie spowodował droid Kaana. Z tego powodu dokonując ugody powiedziałem, żeby odliczył część kredytów na naprawę robotów i nie martwił się. Udało mi się bez większych przeszkód wrócić do enklawy.




3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Rael lij Gurkhalash

Re: Sprawozdania

: 15 sie 2013, 21:24
autor: Namon-Dur Accar
Prototyp

1. Data, godzina zdarzenia: 11.08.13 17:00-22:00

2. Opis wydarzenia:

Po lądowaniu w wojskowej bazie na Alsakan szybko powitał mi komitet powitalny zniecierpliwionych już nieco żołnierzy. Popędzając, zaprowadzili mnie do swego statku, gdzie przeprowadzili krótką i zwięzłą odprawę. Wyjaśnili, że najnowsza broń Imperium jest ogromna, prawdopodobnie zdolna zniszczyć życie na całej planecie. Nic więcej się o niej nie dowiedziałem, pewna była jedynie godzina transportu i miejsce, z którego broń będzie gdzieś zabierana. Otrzymawszy blaster, medpakiety i życzenia od żołnierzy popędziłem do myśliwca. Poinstruowałem droida, by wylądował nieco dalej od portu, w którym miałem przechwycić broń.

Ostrożność szybko okazała się zupełnie zbędna. Szturmowcy zdołali odkryć moją obecność, walka z nimi była nieunikniona. Rozgorzała zaskakująco trudna dla mnie bitwa - poprzednie doświadczenia z żołnierzami Imperium nauczyły mnie, że są to jednostki słabo skoordynowane, walczące jak przypadkowa zbieranina. Tutaj jednak było zupełnie inaczej, szturmowcy nie rozdzielali się, walczyli w zwartym szyku i co najważniejsze - komunikowali się ze sobą. Otrzymałem w porcie dwie rany, które mimo nieustannego zagrożenia zdołałem opatrzyć już na miejscu. W pewnym momencie okazało się, że nie tylko świetna organizacja może mnie zaskoczyć. Z przenoszącej prototyp Lambdy wyszli grubo opancerzeni żołnierze zaopatrzeni w ogromne działa. Później okazało się, że byli to znani z okresu kultu Ragnosa ludzie-działa, których pancerze były nieodłączną częścią ciała. Byli jednak wolni, zbyt wolni dla Jedi. Gdy w porcie pozostało już niewielu szturmowców, Lambda z cennym ładunkiem włączyła silniki, by ruszyć w swą dalszą podróż. Nie mogłem zrobić nic więcej, wezwałem więc posiłki. Żołnierze Nowej Republiki zjawili się na miejscu dość prędko, aresztowali rannych szturmowców i powiadomili mnie, że zdołali ustalić trasę lotu imperialnego promu. By nie tracić czasu, ruszyłem szybko do swego myśliwca.

Celem lotu Lambdy okazała się ukryta pod ziemią baza Imperium. Korytarze były klaustrofobicznie ciasne, a w gąszczu drzwi łatwo można się było zgubić. Pierwszych ludzi spotkałem w pomieszczeniu sterowniczym, byli to prawdopodobnie technicy. Przestraszyli się, ale nie był to strach o własne życie - okazało się, że prototyp był bardzo niestabilny, byle iskra mogła zapoczątkować zagładę życia na planecie. Mężczyźni byli jednak wyszkolonymi agentami Imperium, bardzo oddanymi sługusami reżimu. Rosnące napięcie zmusiło jednego z nich do wyciągnięcia i wycelowania we mnie broni. Błyskawicznie wyciąnąłem własną, by zastosować sun djem. Nie zrozumiał aluzji, wezwał posiłki. Na wezwanie stawił się tylko jeden żołnierz, jeden z genetycznie zmodyfikowanych ludzi-dział. Walka z nim w ciasnym korytarzu okazała się jednak zbyt trudna, a celny strzał z działa nie spowodował obrażeń, raczej wycieńczył cały organizm. Uratowani technicy nie byli jednak zadowoleni, żołnierz swym lekkomyślnym zachowaniem mógł przecież spowodować wybuch. Wykorzystałem ich krótką kłótnię, by wrócić do pomieszczenia sterowniczego, bo tam zdecydowanie nie można było prowadzić walki. Przestraszeni technicy wyjaśnili mi wreszcie, czym tak naprawdę był prototyp - była to swego rodzaju bomba dźwiękowa, mająca zniszczyć życie na połowie planety, pozostawiając jednak infrastrukturę w stanie nienaruszonym. Tym razem imperialiści wykorzystali me zaangażowanie w rozmowę i wszczęli alarm pożarowy. Wszystko zaczął zasypywać gaśniczy proszek, a pomieszczenia wypełniały się dwutlenkiem węgla. Zdołałem powalić człowieka-działo, a po kilku chwilach rozmowy z technikami okazało się, że był on jedynym posiadaczem wszelkich haseł, które mogły dezaktywować broń. Brakowało mi powietrza. Technicy mieli maski tlenowe, jednak mimo moich wyjaśnień i prób rozwiązania sprawy pokojowo wyśmiali mnie i uciekli. Jeden z nich uciekał zbyt wolno, skończył pozbawiony głowy. W ostatniej chwili, bo czułem już zbliżającą się utratę przytomności. Założyłem maskę gazową i wróciłem do pomieszczenia, w którym tak wiele się już zdarzyło. Złamałem potrzebne hasła i dezaktywowałem prototyp. Żołnierze Nowej Republiki pojawili się, gdy tylko zagrożenie minęło. Pomogłem w opatrzeniu rannych i wróciłem na Dantooine.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Na stworzenie prototypu Imperium wykorzystało zaledwię połowę środków ukradzionych od bogacza, którego rezydencję odwiedził rycerz Gluppor podczas swej misji.

4. Autor raportu: Padawan Kelan

Re: Sprawozdania

: 17 sie 2013, 16:37
autor: Revel
Nieoczekiwany gość - Enklawa

1. Data, godzina zdarzenia: 10.08.13, godz. 15:30-20:00; 14.08.13, godz. 18:30-22:00; 15.08.13, godz. 21:30-23:00; 18.08.13, godz. 21:00-23:00 (mediacje), 08.09.13, godz. 16:00-17:30

2. Opis wydarzenia:
W Enklawie zjawił się dziś niezapowiedziany gość - pijany Weequay, który w jakiś sposób rozwścieczył Adepta Raela. Doszło do niegroźnej bójki, w wyniku której pijak został lekko pokiereszowany - Kaleesh jednak na tym nie poprzestał i zdecydował się zaatakować Weequaya z zaskoczenia, wbijając swoje pazury prosto w głowę nietrzeźwego. Szybka interwencja ze strony Barta, Kelana oraz mojej pozwoliła ocalić życie istoty - mimo tego, istnieje duże prawdopodobieństwo, iż w organizmie pijaka zdążyły już zajść nieodwracalne, groźne zmiany.
Adept Rael pozostaje w celi do czasu ostatecznego wyjaśnienia sprawy i ewentualnego osądu.

P.S Glupporze, prosiłbym o zaprzestanie sprowadzania swoich towarzyszy w piciu na nasze tereny. Jak widać, rodzą się z tego tylko i wyłącznie problemy.

###Aktualizacja###

Kaleeshowi pozwolono zostać wśród Jedi, pod warunkiem całkowitego zaadaptowania się do obowiązujących tutaj warunków. Wina niewątpliwie leży po jego stronie, gdyż to właśnie Rael zaatakował jako pierwszy. To na barkach Adepta będzie spoczywać odpowiedzialność za poszkodowanego - jeśli dojdzie do konfrontacji z rodziną *denata*, Kaleesh osobiście ma przyznać się do winy i przeprosić za to, co uczynił.
Weequay jest już przytomny, jego sprawność ruchowa wydaję się być nienaganna. Mózg pijaka został jednak poważnie uszkodzony, w wyniku czego zachowuje się on jak dziecko, bądź też zwyczajne zwierze, kierujące się jedynie podstawowymi instynktami i pozbawione świadomości. Z dokumentów, które znaleziono przy obcym, wynika, że nazywa się on Deruvax Reruxin i ma 55 lat. Mieszka bardzo daleko, w jednej z odleglejszych osad. Obecnie bezrobotny, w przeszłości pracujący jako technik maszyn rolniczych.

Mam nadzieję, że cała ta farsa skończy się jak najszybciej.

~Rycerz Neil Danadris
Dokładnie dwa dni temu doszło do niemiłego wypadku z udziałem Weequeya pokiereszowanego wcześniej przez Adepta Raela. Po zaniesieniu mu wody oraz jedzenia, włączyłem barierę energetyczną. Zostałem w pobliżu jego celi razem z nowo przybyłym Arkaninem i nawiązując z nim dyskusję. Krzyki i inne dźwięki wydawane przez Weequeya nie-zaniepokoiły mnie, ponieważ nie różniły się od jego innych wcześniejszych zachowań (miał zwyczaj drzeć się i uderzać o barierę). Dopiero, gdy te nasiliły się oraz dotarł do nas swąd spalone mięsa, spostrzegliśmy się co może się dziać. Na szczęście w tym czasie zdążył już zareagować Kelan, który mógł wcześniej przejrzeć bramę celi i dojrzeć co jest nie tak. Rany cudem przeżył i prędko został odtransportowany do ambulatorium, gdzie do teraz przebywa w komorze z bactą.
Niestety, bądź stety, gdy doszło do tego całego zajścia, odwiedził nas krewniak ofiary. Sprawa jego kuzyna została mu wyjaśniona, a ten jak można się spodziewać popadł w rozpacz, chcąc zemścić się na winowajcy. Zaproponowano mu pozostanie w enklawie do czasu wyjaśnienia sprawy.

Wczoraj wraz z Adeptem Raelem byliśmy w trakcie transportowania skrzyń z pożywieniem do naszej enklawy. Pomiędzy wciąganymi na górę wzniesienia doliny skrzyniami, postanowiliśmy zrobić krótką przerwę. Pozostałem przy skrzyniach na górze zapadając w krótką drzemkę, by obudzić się w trakcie trwającej już konfrontacji między Kaleeshem, a Weequeyem. Przypadkiem natknął się na nas Padawan Xarthes, który rozdzielił walczących bez użycia większej siły, niestety obie strony konfliktu zdążyły się dość mocno poranić. Zwabiony harmiderem bójki, przybył także Rycerz Neil Danadris oraz Nautolanin - Falan. Ranni zostali odprowadzeni do enklawy, ale doszło do utarczki pomiędzy naszym gościem (Weequey), a Rycerzem Neilem. Po ochłonięciu, poszkodowani zostali opatrzeni. Doszło, m.in. do operacji rogówek oczu u wcześniej wspominanego Weequeya.

~Padawan Revel
Dzisiaj z polecenia Mistrza Barta udałem się wraz z Revelem i Rufusem do kliniki 500km od enklawy, by odwieźć tam Weequaya, którego przyprawiłem o kalectwo umysłowe. Początkowo miałem problem ze znalezieniem pilota, szczęśliwie jednak pojawił się Revel, z którym mogłem pojechać na miejsce na ścigaczu. Rufus zaś odwiózł swojego kuzyna naszym myśliwcem. Po drodze mieliśmy problemy z silnikiem, jednak nie przeszkodziło nam to w dotarciu do celu. Miałem kłopot z załatwieniem formalności w klinice, szczególnie z tego powodu, że recepcjonistka miała zastrzeżenia do mojego ubioru. W końcu gdy Rufus wypełnił już wszystkie papiery sanitariusz spytał mnie o okoliczności, w których Weequay został zraniony. Skłamałem, mówiąc, że został zaatakowany przez Ogary Kath. Znowu cała ta parszywa sytuacja i poczucie winy uderzyły mnie z siłą młota. Czułem, że domyślali się, że to ja byłem sprawcą. Podczas lądowania przy enklawie doszło do mocnych turbulencji, Rufus w sumie cudem wylądował w miarę bezpiecznie nie rozbijając przy tym statku.

Jako dodatkową informację chciałbym podać, że Kel Dor z wioski sołtysa Vince'a wciąż oczekuje na informacje o swoich rodzicach z Dorin - Susene i Paz Kanton.

~Adept Rael


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
Raport zbiorczy został przygotowany na polecenie Inkwizytora Jedi, Barta.

4. Autor raportu: Rycerz Neil Danadris, Padawan Revel, Adept Rael lij Gurkhalash

Re: Sprawozdania

: 21 sie 2013, 14:41
autor: Revel
U wroga, u bram - Przekaźnik

1. Data, godzina zdarzenia: 16.08.13, godz. 20:00-24:00

2. Opis wydarzenia:

Lądowanie na Alurionie przebiegło bez żadnych komplikacji. Również bez żadnych problemów dostałem się do jednego z licznych miast, gdzie od razu przeszedłem do pozyskiwania informacji na temat Kaana oraz jego droidów pod przykrywką związanego z przemysłem robotów - akwizytorem. Nie uzyskałem żadnych konkretnych informacji na temat droidów Kaana - przez co można wnosić, iż nasz wróg mieszkańców nie nękał, jednakże dowiedziałem się po pobliskich anomaliach sygnałowych, zakłócających głównie pracę wyświetlaczy, jak np. holowizory. Szybko namierzyłem sześć źródeł zakłócania, po skonsultowaniu się z pracownikiem telekomunikacyjnym, udałem się śledząc anomalie, korzystając z transportu publicznego.

W trakcie podróży i rozmowy z pasażerami promu, zdobyłem informację na temat poczynań Kaana. Mianowicie, mówiono mi o łysym mężczyźnie chodzącym pod eskortą jednookich, białych droidów, od wioski do wioski, pytając się tubylców, czy przypadkiem nie potrzebują pomocy.

Po wyjściu na stacji będącej najbliżej, wskazywanego przez urządzenie namierzające sygnał, celu, udałem się wgłąb lasu. Nie upłynęła godzina, a zdołałem się natknąć na - jak to się okazało po ogłuszeniu go - pijanego przybłędę. Nie tracąc wiele czasu wróciłem do śledzenia sygnału. Moją uwagę natychmiast przykuła dziwna, nienaturalna konstrukcja wysokich wzniesień górskich. Bo bliższych oględzinach "góry" okazały się sprytnie zakamuflowanym bunkrem. Urządzenie szpiegowskie wskazało mi w okolicy parę sygnałów pasujących do częstotliwości droidów Kaana. Gdy tylko odnalazłem wejście do ukrytej bazy - właz - udałem się do niej. Zaraz po zejściu okazało się, że żadna próba potajemnego wkradnięcia się nie ma sensu. Zostałem wykryty, wszczęto alarm, po którym zostałem prędko pojmany, by zostać przedstawiony przed "obliczem" Kaana. Niestety, tylko przed robotem, który służył jako komunikator między mną, a nim. Mimo wszystko, udało mi się zdobyć jego zaufanie i pozyskać kilka bardziej lub mniej istotnych informacji.

Pobudki Kaana, cała nienawiść wobec Zakonu Jedi mogła zostać wywołana przez... bardzo osobiste powody. Otóż nasz wróg często podkreśla winy Jedi w postaci zbrodni, ale i PORWAŃ. Po zapytaniu go o to, czy Jedi nie porwało kogoś z jego bliskich, nagle wybuchł negatywnymi emocjami, chcąc natychmiast skończyć ten wątek. Po tym wydarzeniu, zaczął wypierać się swojej tożsamości, przeszłości, emocji, a także potrzeb fizjologicznych, czy psychicznych. Oferując mi szkolenie w dziedzinie Ciemnej Strony Mocy, oświadczył, że sam nie ma możliwości korzystania z niej (przynajmniej nie osiągnąłby tego, co widział w moim potencjale, różnie można to zrozumieć), co jest ceną przestania bycia OSOBĄ, a staniem się ucieleśnieniem sprawiedliwości. Również jego zamiary kończą się w chwili obecnej na samych Jedi. Usunięcie Zakonu jest dla niego priorytetem, nie wspominał nic o innych "wrogach", jednakże sam zaznacza, że woli walczyć podstępem. Ostatnią ważną informacją jest przetrzymywanie przez niego osób, prawdopodobnie związanych z zakonem, jako więźniów. Niestety nie w tej placówce której byłem, ze względów bezpieczeństwa nie podzielił się też ze mną koordynatami, jednakże powiedział, że zostali oni poddani zabiegowi lobotomii.

Po uzyskaniu powyżej opisanych informacji, zacząłem powoli szukać okazji do ucieczki. Kaan specjalnie, bądź zamierzanie wciąż chodził z bronią, którą mi skonfiskował i pokazywał ważne elementy jego bunkru. W tym główny sterownik energii, będący w stadium konserwacji (niezabezpieczony) przez droidy. Wykorzystałem akurat tę chwilę, odwracając uwagę Kaana urządzeniem przechwytującym sygnał. W tym momencie rozbroiłem jednostkę, którą się posługiwał, unieszkodliwiłem ją oraz zniszczyłem sterownik energii. Nie minęła chwila, a w tajnej bazie wybuchnął chaos. Awaria zasilania, pożar.. tylko odwróciły uwagę od mojej ucieczki, która przebiegła bezproblemowo. Po oddaleniu się od bazy wroga wezwałem pomoc i w końcu zostałem odebrany przez Elię.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
Chcąc poruszyć kwestię Kaana, jestem gotów wysunąć teorie o tym, że sam "Lord" mógł stać się bytem cyfrowym. Wszelkie napominanie o tym, że nie jest już człowiekiem, jest pozbawionym wszelkich ludzkich potrzeb, emocji i wszelkich innych aspektów typowo ludzkich, naprowadza mnie właśnie na tę myśl, że Kaan mógł stać się programem lub co najmniej androidem. W dobie dzisiejszej technologii i zamysłu technicznego tego "czowieka", taka teoria mogłaby się spotkać z odzwierciedleniem w rzeczywistości. Pozostają jednak takie obiekcje, jak: wybuchowość Kana, która jednak w żadnym większym stopniu nie zaprzecza teorii; potwierdzone istnienie osoby takiej jak Kaan przez świadków, jednakże jego "postać ludzka" może być i jego robotyczną formą/odbiornikiem. Naszego droida treningowego szło by poniekąd pomylić z człowiekiem. Forma ludzka wzbudza lepsze wrażenie, co jest według mnie istotną rzeczą dla Kaana, dla którego liczy się poparcie. Więc opowiada to się i za zwykłym człowiekiem Kaanem, i za elektronicznym bytem Kaanem, używającym specjalnych ciał. Niemniej jednak.. to wszystko to tylko moje spekulacje na temat naszego wroga.

4. Autor raportu: Padawan Revel

Re: Sprawozdania

: 22 sie 2013, 3:05
autor: Falan
Łowcy Niewolników z Dantooine

1. Data, godzina zdarzenia: 21.08.13, 21:00-2:30

2. Opis wydarzenia:
Wieczorem po przebudzeniu się w ambulatorium, musiałem zweryfikować zapamiętane przeze mnie fakty z tego, co później okazało się snem, a raczej wizją. Atak rancora i moja późniejsza ucieczka odbywały się tylko w mojej głowie, jednak kilka zapamiętanych przeze mnie faktów zmusiło mnie do podjęcia śledztwa w tym kierunku. Wraz z Weequayem Rufusem, udałem się w miejsce gdzie podczas mojego snu, doszło do starcia pomiędzy Mistrzem Bartem a oddziałem Jedi, w tym z tajemniczym Mistrzem Virtuo Craedem. Po upewnieniu się, że teren jest identyczny z tym ze snu, zawróciliśmy do enklawy, jednak zostaliśmy zaatakowani przez uzbrojonego łowcę niewolników. Weequay został zestrzelony pierwszy, Ja natomiast spadłem ze ścigacza nieco dalej, co pozwoliło mi zakraść się do łowcy. Wywiązała się walka, podczas której wykorzystując zdobytą przeze mnie dotychczas wiedzę, unieszkodliwiłem napastnika, po czym podając się za pomocą jego komunikatora za Rycerza Neila, odstraszyłem pozostałych od próby kontrataku, przynajmniej tymczasowo. W walce straciłem ząb, mój przeciwnik zaś miał najprawdopodobniej kilka złamanych żeber, przestawioną szczękę i co najmniej wstrząśnienie mózgu. Zanim zdążyłem odłożyć komunikator, zostałem zaatakowany przez kolejnego z łowców, tym razem na ścigaczu. Tym razem łatwo uniknąłem konfrontacji. Przestraszony wizją walki z Padawanem - bo tak nazwał mnie w komunikacie - złapał ciało powalonego przeze mnie kamrata i pociągnął go za ścigaczem, zdzierając miejscami do kilku warstw skóry.
Weequay Rufus został odeskortowany do enklawy, gdzie ja z kolei otrzymałem nowe wyposażenie - karabin E11 - oraz misje wytropienia i unieszkodliwienia pozostałych łowców. Wraz ze spotkanym po drodze funkcjonariuszem wydobyliśmy z ledwo żywego bandyty - ze zdartą skórą - imię, dzięki czemu udało nam się oszukać jego towarzyszy i wciągnąć w pułapkę. Dokonaliśmy tego wartą zapamiętania techniką - symulowania zepsutego komunikatora.

Gdy tylko łowcy podlecieli wystarczająco blisko, przypuściliśmy szturm na statek. Za pomocą modułu ogłuszającego wyeliminowałem pierwszego bandytę - prawdopodobnie przywódcę oddziału - oraz pilota statku, kiedy włączył autopilota. Konieczne okazało się jednak ocucenie go i zmuszenie do kooperacji, co udało się bez większych problemów.
Po sprowadzeniu statku na ziemie zaszła dziwna zmiana, zamiast poprzedniego funkcjonariusza odwoził mnie inny, dziwnie jałowy i nieludzki. Być może to paranoja, ale bałem się, że usłyszę od niego "Od nas się nie odchodzi...". Na szczęście po odwiezieniu mnie oddalił się bez problemów, co zakończyło moją misję.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
1. Upewniłem się, że Rodianin-Pilot zostanie łagodniej potraktowany podczas rozprawy. Można się z nim skontaktować jeśli będziemy szukać kogoś w przestępczym świecie - może być skłonny do współpracy.
2. Polecam sprawdzenie funkcjonariusza odwożącego mnie do enklawy. Zdaje się że na imię mu było Ruk lub podobnie. Jego zachowanie budzi podejrzenia, a może mieć coś wspólnego zabójcami, lub wizją która nawiedziła mnie wczoraj w nocy.

4. Autor raportu: Adept Falan

Re: Sprawozdania

: 27 sie 2013, 22:17
autor: Ashtar Tey
Czerwony Gwardzista

1. Data, godzina zdarzenia: 24.06.13 21:00-1:00, 26.06.13 19:00-21:00

2. Opis wydarzenia:

Lot na planetę Telerath odbył się wyjątkowo spokojnie. Jedynym problemem było lądowanie – musiałem zostawić maszynę w niewielkim oddaleniu od wskazanego mi miejsca. Po przybyciu dokonałem dwóch spostrzeżeń – po pierwsze, była to wyjątkowo paskudna część planety, szczególnie patrząc na to, w jakie luksusy opływa większa jej część, po drugie – zapach. Śledztwo miało się odbyć tuż obok oczyszczalni ścieków. Na miejscu przywitał mnie dowódca najemników, Bothanin, oraz jeden z jego podwładnych. Należeli do grupy, która odparła atak na bank ze strony Szturmowców dowodzonych przez Czerwonego Gwardzistę. Z ich mętnych relacji udało mi się uzyskać ogólny obraz sytuacji. Kilkudziesięciu, lecz nie więcej niż 50 słabo wyszkolonych napastników zostało szybko odpartych przez najemników broniących banku, a następnie zepchniętych do obrony i wystrzelanych jeden po drugim. Czerwony Gwardzista uciekł nieznanym, niewielkim statkiem znajdującym się w innej części kompleksu. Całość została z pewnością zaplanowana, jednak nie było w tym planie żadnego sensu. Dodatkowo, powitał mnie sierżant Taratheon, były komandos, który miał pomóc mi w śledztwie. Zacząłem od rutynowego sprawdzenia miejsca walki, po czym odtworzenia jej przebiegu na podstawie znalezionych śladów. Wszystko wskazywało na prawdziwość przedstawionej mi wersji. Zdecydowałem się na nieco lepsze przeszukanie całego kompleksu. W jednym z bocznych pomieszczeń znalazłem trupa Szturmowca w stanie rozkładu. Leżał tam już parę dni, najemnicy nie sprawdzili dobrze terenu po bitwie. Przy zwłokach znalazłem bardzo stary i mocno zużyty cyfronotes. Miałem pewne podejrzenia co do ciała, jednak nie udało mi się ustalić czy żołnierz sam doczołgał się do tego miejsca, czy został tam przeniesiony. To pozornie przypadkowe znalezisko dało mi podstawy do podejrzeń, że cała akcja mogła być ustawiona. Znalezisko przekazałem sierżantowi, który po jego zbadaniu odkrył dwie rzeczy: Gwardzista uciekł TIE Defenderem, a miejsce zbiórki, prawdopodobnie po ataku znajdowało się w centrum jeziora leżącego w sektorze, który został zamknięty na czas poszukiwań zbiega.

Nie znalazłszy więcej poszlak udaliśmy się do tych koordynatów. Po drodze żołnierz wyjaśnił mi, że sygnał wskazuje lokalizację posiadłości miejscowego bogacza, Ruperta Vallistera, który dorobił się majątku dzięki działalności w przemyśle paliwowym. Był dodatkowo postacią kontrowersyjną, uczciwą, jednak wybitnie nie lubianą z powodu wyjątkowo trudnego charakteru. Kolejne poszlaki i przypadki coraz bardziej wyostrzały moją czujność. Po dotarciu na miejsce stało się jasne, że będziemy musieli wkraść się do środka – cała posiadłość była chroniona przez wiele droidów. Ruszyliśmy wzdłuż muru dochodząc do tylnego wejścia. Skupiony na sondowaniu wnętrza budynku przeoczyłem jednego z droidów patrolowych, który zaszedł mnie od tyłu. Na szczęście, zanim zdołał wszcząć alarm, dostał pocisk blasterowy w głowę od chroniącego moje plecy sierżanta. Chcąc rozejrzeć się lepiej po terenie udaliśmy się na dach, zabierając ze sobą resztki droida. Nie znaleźliśmy tam nic poza resztkami jakiegoś generatora. Niestety, patrole droidów dotarły także tutaj – prawie udało mi się zneutralizować jednego z nich, jednak z najmniej odpowiedniej chwili pojawiły się inne, wraz z właścicielem. Zareagowałem instynktownie – przedstawiłem mu się jako ktoś, kto chce dobić z nim interesu, a zamieszanie zrzuciłem na wadliwe droidy. Okazało się, że dobrze wyczułem przeciwnika, który połknął przynętę. Zabrał mnie na mały spacer po willi, po czym zasiedliśmy do wspólnej kolacji. Będąc we wnętrzu budynku wyraźnie wyczuwałem jakąś anomalię w Mocy, nie mogłem jej jednak zidentyfikować. W pewnym momencie, będąc bliżej jej źródła, zrozumiałem co to jest – ślad śmierci. Rozmowa z gospodarzem była wyjątkowo prosta – przedstawiłem mu się jako handlarz artefaktami, pokazując własny miecz świetlny, chcąc jednocześnie wybadać, czy jest zainteresowany tymi związanymi z Ciemną Stroną. Z początku sądziłem, że być może on sam jest Czerwonym Gwardzistą. Gdy jednak sięgnąłem podczas rozmowy do jego umysłu, odrzuciłem tę hipotezę – był wyjątkowo pusty i zniszczony, ktoś wyraźnie w nim grzebał. Także jego zachowanie i milczenie podczas rozmowy potwierdzały to spostrzeżenie. Nie mogąc połączyć wszystkich elementów w całość, poprosiłem gospodarza o chwilę przerwy, bym mógł udać się do toalety. Pobiegłem na górę, wprost do źródła anomalii, po drodze spotykając Taratheona. Po pozbyciu się eskortującego mnie droida udało nam się dostać do zamkniętego pomieszczenia. Znaleźliśmy tam trzy trupy, każdy z niewielką dziurą wypaloną na czole. W tym momencie znalazły nas droidy – przygotowaliśmy się na walkę, jednak okazało się, że nie będzie konieczna. Droidy były kompletnie zdziwione obecnością zwłok w tym pokoju i nie atakowały. Po ich zbadaniu okazało się, że ktoś grzebał także w ich pamięci. Mając pewne podejrzenia wróciłem do gospodarza, który stał w ogrodzie. Starając się być jak najbardziej delikatnym powiedziałem mu o znalezisku. Oczywiście, on sam także niczego nie pamiętał. Jego ostatnie wspomnienie dotyczyło imprezy zorganizowanej kilka dni temu. Zaprowadziłem go do środka i wspierając się technikami Mocy próbowałem pomóc mu przypomnieć sobie coś więcej. Okazało się, że wcale nie jest Vallisterem – prawdziwy leżał martwy piętro wyżej – a jedynie przypadkowym człowiekiem. Został schwytany w okolicy starego bunkra atomowego, po czym poddany torturom. Za pomocą nieznanych środków chemicznych zmieniono jego wspomnienia tak, by pasował do roli. Kazałem żołnierzowi wezwać do pomocy oddział z medykiem. Po ich przybyciu poleciłem im zająć się człowiekiem, zbadać zwłoki oraz jezioro, w którym prawdopodobnie znajdował się rozbity statek. Taratheonowi udało uzyskać się przybliżoną lokalizację naszego następnego celu z pamięci droidów.

Od razu po wejściu do bunkra zauważyliśmy, że z pewnością nie jest opuszczony. Z początku próbowaliśmy po cichu dostać się dalej, jednak walka okazała się nieunikniona. Przebijanie się przez kolejne pomieszczenia przychodziło nam z niewielkim trudem. Żołnierze stawiali słaby opór, a ja starałem się ich nie zabijać – padali nieprzytomni po ciosach pięści bądź odbitych w kończyny własnych pociskach. W jednej z większych pomieszczeń udało mi się dopaść jednego Szturmowca, który złamał nogi, jednak był przytomny. Przesłuchanie, nawet pomimo zastosowania technik fizycznej perswazji nie przyniosło żadnych efektów – żołnierz nic nie wiedział i całą odpowiedzialnością zrzucał na Gwardzistę. Zanim zdążyłem zadać mu więcej pytań, Taratheon zawołał mnie z drugiego pomieszczenia. Znalazł tam miecz świetlny, mocno zniszczony, leżący na widoku. Mając uzasadnione podejrzenia, zbliżyłem się do niego i ostrożnie wziąłem go do ręki. W chwili, gdy moja skóra dotknęła jego powierzchni pomyślałem, że jestem wyjątkowo głupi nie korzystając z Mocy. Miecz poraził mnie elektrycznością, odbierając władzę nad mięśniami i zmysłami. W tym momencie po schodach wszedł Czerwony Gwardzista. Dopiero po chwili dotarła do mnie treść jego rozmowy z Taratheonem. Pomimo zamroczenia zanotowałem, że przeciwnik znał jego imię. Co więcej, pokazał mu coś, co znajdowało się w jego hełmie. Po tej krótkiej wymianie zdań przystąpił do ataku. Żołnierz podniósł mój miecz i rozpaczliwie próbował się bronić, jednak nie miał żadnych szans w starciu z długą piką Gwardzisty. Leżąc ciągle na ziemi starałem się mu pomóc – cisnąłem w stronę wroga dotkniętym wcześniej mieczem, po czym oddałem serię z blastera. Powstrzymało go to na chwilę i dało moment na odpoczynek. Mimo to, pojedynek wyraźnie dobiegał do końca, a ja nadal nie mogłem ruszyć się z miejsca. Widząc, że przeciwnik gotuje się do zadania ostatecznego ciosu, wytworzyłem pole siłowe, które go odbiło. Taratheon wykorzystał ten moment, by skopać Gwardzistę ze schodów. Z trudem podniosłem się z ziemi, odebrałem moją broń i przejąłem inicjatywę. Wiedząc jak niebezpieczna i zdradliwa może być walka przeciwko tak długiej broni, trzymałem się z początku na dystans. Próbowałem wykorzystać siłę ataków Gwardzisty przeciwko niemu, a następnie zakończyć pojedynek szybką kontrą. Jego technika pozostawiała wiele do życzenia, jednak udało mu się ciąć mnie w obojczyk. Pojedynek przeciągał się przez dłuższą chwilę, gdy do akcji wkroczył oddział żołnierzy Nowej Republiki. Z ich pomocą szybko zepchnąłem Gwardzistę do rozpaczliwej obrony, kończąc walkę przecięciem jego piki na pół. Gdy próbował ratować się ucieczką, byłem zmuszony go zneutralizować poprzez odcięcie stopy. Kazałem go skuć, po czym wróciłem sprawdzić stan Taratheona.

Był mocno poobijany, lecz przytomny. Nadal nie widząc w tym wszystkim sensu, zacząłem podejrzewać go o współpracę z Gwardzistą. Po znalezieniu jego hełmu dałem go do analizy jednemu z medyków. W środku ktoś zamontował obręcz neuronową, która mogła wpływać w negatywny sposób na tego, kto ją nosi. Taratheon nie miał pojęcia skąd się tam wzięła, przypomniał sobie jedynie ból głowy, który występował u niego od kilku dni. Nie wyczułem w jego umyśle fałszu, dlatego uznałem, że czas na przesłuchanie Gwardzisty. Klęczał skrępowany i ranny w hangarze, jednak można było z nim porozmawiać. Po zdjęciu jego hełmu ukazała nam się wyjątkowo paskudna, blada twarz człowieka pokryta licznymi bliznami i zadrapaniami, nadająca mu wygląd dużego szczura. Nie udało mi się z niego wyciągnąć zbyt wiele – cała akcja była tak ustawiona, by schwytać jednego z Jedi, a następnie poddać go torturom i wyciągnąć z niego informacje. Przyznał się do tego, że umieścił obręcz w hełmie Taratheona, a także wspomniał o swoich czterech braciach, którzy wywrą na nas zemstę. Będąc pod wrażeniem żałosności i głupoty tkwiących w ich planie miałem zamiar wyciągnąć z niego jeszcze więcej atakami mentalnymi, lecz Gwardzista zaczął tracić przytomność, a ja wreszcie poczułem skutki zmęczenia i odniesionej rany. Zostawiłem go oddziałowi przekazując ostatnie polecenia, pożegnałem się z Taratheonem i wróciłem do Enklawy.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Duże znaczenie na wyjaśnienie całego incydentu mogą mieć: analizy znalezionych zwłok (szczególnie z posiadłości), badanie statku z dna jeziora oraz zeznania Gwardzisty i Szturmowców, dlatego nie można na razie przedstawić żadnych jednoznacznych wniosków.

Mała uwaga
Przepraszam za opóźnienie w złożeniu sprawozdania, ostatnio mam dosyć intensywny okres i cały czas to przekładałem.


4. Autor raportu: Rycerz Jedi Gluppor

Re: Sprawozdania

: 29 sie 2013, 8:59
autor: Brealin Ub
Polecenia Mistrza Barta

1. Data, godzina zdarzenia: 24.08.13 19:00-22:00

2. Opis wydarzenia:
Podczas rozmowy z Kelanem dzisiejszego popołudnia otrzymaliśmy komunikat od Mistrza Barta. Nakreślił w nim kilka zadań:

1. Dostępni mechanicy i informatycy mają ponownie przebudować statek TIE na regularny myśliwiec, aby ułatwić szybkie podróże.
2. Należy zdobyć protezę siekacza dla Adepta Falana.
3. Stan zaopatrzenia enklawy w żywność ma zostać uzupełniony.
4. Na zlecenie Elii mają zostać naprawione droidy z odstrzelonymi elementami.

Mistrz Bart wspominał także, że Dantooine nie pozostawia nam wiele możliwości. Wywnioskowałem z tego, że szykuje się przeprowadzka. Istotnie, po rozmowie z Padawanem Kelanem dowiedziałem się, że najprawdopodobniej siedziba Jedi zostanie przeniesiona na Onderon, jednak nie jest to informacja pewna.

Wraz z Kelanem postanowiliśmy w takim razie ruszyć od razu po kupno zapasów i protezy do wioski, z którą Jedi utrzymują kontakty handlowe. Po drodze w wąwozie spotkaliśmy dwóch mężczyzn okładających się nawzajem łopatami. Jakiekolwiek próby pokojowego rozdzielania ich nie przyniosły skutku, Kelan spróbował przeciąć więc ich broń rzucając mieczem świetlnym. Łopata Aqualishanina została rozcięta w pół, za to człowiek wciąż miał większość broni w ręku. Przeniósł swoją ofensywę na Padawana, nie widziałem jego uniku, ale odruchowo ciąłem człowieka pazurami w ramię, żeby wyłączyć go z walki i zakończyć tą chorą utarczkę. Splunął mi pod nogi. Mimo gniewu, który zaczął mnie ogarniać opanowałem się i po raz kolejny powiedziałem, że "walka się już skończyła". Dzięki temu zyskaliśmy w końcu moment, w którym mogliśmy spokojnie wysłuchać opowieści obu walczących stron. Człowiek twierdził, że Aqualishanin zgwałcił jego żonę i ten atak to odwet za to. Ten drugi z kolei rzekł, że wspomniana już wcześniej żona oddała mu się dobrowolnie, i że jego adwersarz zniszczył mu znaczną część pola protatów. Niestety wyjaśnienie i załatwienie tej sprawy na drodze mediacji okazało się fiaskiem, gdyż ostatecznie człowiek poczuł się urażony i odszedł. Chwilę później odszedł Aqualish.

Ruszyliśmy dalej, by po drodze napotkać droidy Kaana. Ukryliśmy się we dwóch za skałą czekając na ich odejście. Gdy były blisko zauważenia nas Kelan doskoczył, bo ciąć jednego z nich mieczem. O dziwo nie odpowiedziały ogniem, lecz deklamowały, by zaprzestać ofensywy, i że Lord Kaan nas pozdrawia. Zaskoczeni poszliśmy dalej. Według Kelana ich reakcja była spowodowana powodzeniem misji Revela, a to prawdopodobnie oznacza wreszcie trochę spokoju.

Byłem bardzo zdziwiony i zaciekawiony gdy dotarliśmy do wioski. Wszystko było tam uporządkowane i pod kontrolą, zupełnie inaczej niż w innych częściach Dantooine. Nawet trawa miała inny kolor i wszędzie było mnóstwo kwiatów. Spotkaliśmy tam kolejnych dwóch mężczyzn, którzy ogłosili nas złodziejami i mordercami. Nie wiedziałem do końca z jakiego powodu, jednak Kelan wydawał się panować nad sytuacją. Okazało się, że była to umyślnie puszczona plotka umówiona wcześniej między Vincem a Jedi, żeby chronić miejscowość przed atakami ze strony Kaana.
Zamówiliśmy towar, którego potrzebowaliśmy, jednak szybkie załatwienie protezy dla Falana okazało się trudne do zrealizowania. Zostaliśmy w takim razie tylko przy zakupie żywności i paliwa dla ścigacza Rufusa.
Oczekując na powrót sołtysa spotkaliśmy pewnego Grana, który oferował nam akup protatów, a także Trandoshanina, który potrzebował pomocy w powrocie na swoją planetę. Porozmawiałem z nim i wypytałem uprzejmie o zwyczaje, to ciekawe że nasze ludy mają wspólne elementy w kulturze. Kelan załatwił mu transport na Coruscant przez wojska Republiki. Więcej go już nie widzieliśmy.

Nasz towar przyniósł pewien Kel Dor i Cathar (pierwszy raz widziałem taką istotę). Ten pierwszy patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, by poprosić nas o jakieś informacje odnośnie jego rodziny przebywającej na Dorin, gdzie obecnie panuje wojna. Zanotowałem nazwiska jego rodziców: Susene Kanton - ojciec, Paz Kanton - matka. Przy najbliższym kontakcie z Mistrzem Bartem nie omieszkam zapytać go o te osoby, choć wątpię byśmy byli w stanie podać jakieś konkretne informacje co do nich. Kel Dor mimo wszystko wydawał się być bardzo wdzięczny za to, że w ogóle przyjęliśmy jego prośbę.

Ciągneliśmy kontener z żywnością i z paliwem przez całą drogę powrotną potwornie się męcząc. Towar był okropnie ciężki, a na domiar złego po drodze rozbił się o skałę pewien Rodianin, który w konsekwencji wypadku złamał sobie nogę. Nastawiliśmy ją wspólnie z Kelanem i byliśmy zmuszeni wziąć go na górę kontenera, co dodało do niego ok. 90kg żywej wagi. Z tego co wiem Kelan doszedł z zapasami na miejsce, ja jednak dosłownie padłem po drodze przy strumieniu nie mając już siły żeby iść dalej. Choć było mi cholernie wstyd, to jednak nie mogłem nic na to poradzić, mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Chyba dopiero po jakiejś godzinie doczłapałem się do swojej kwatery w enklawie i zasnąłem na łóżku nie rozbierając się.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
Żywność została pomyślnie dostarczona do enklawy wraz z rannym Rodianinem i paliwem dla Rufusa.
Droidy Kaana przestały atakować Jedi.
Proteza dla Falana prawdopodobnie zostanie/została zamówiona przez HoloNet i dostarczona przez kuriera.

4. Autor raportu: Adept Rael lij Gurkhalash

Re: Sprawozdania

: 04 wrz 2013, 14:45
autor: Falan
Nowy Dom

1. Data, godzina zdarzenia: 03.09.13, 22:00-3:30

2. Opis wydarzenia:

Wieczorem po wykładzie dla Padawana Kelana, Rycerz Bart zlecił mu znalezienie pilota by udać się na wyprawę na Onderon, gdzie miał dokonać transakcji kupna ziemi. Chodziło o dawną - w większości w bardzo złym stanie - bazę szkoleniową gwardii królewskiej. Ze względu na zabranie mnie na wyprawę, dodatkowym celem było zlokalizowanie kuriera, który miał dostarczyć implant zęba. Naszym pilotem został Rufus, który pomimo trudności spisał się dobrze i dowiózł nas na planetę całych i zdrowych. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że z obecnością Jedi na planecie są komplikacje (Część społeczności planety żywi do Jedi urazę za wielokrotne porażki w walce z Imperium. Należy bardzo ostrożnie postępować z ujawnianiem swojej tożsamości), oraz że nie jesteśmy w stanie zakupić nieruchomości na Thestana Kerricka zgodnie z pierwotnym założeniem, w związku z czym zdecydowaliśmy się na zawarcie jej na Kelana. Naszą tożsamość jako członków Zakonu musiał potwierdzić Rycerz Halcyon, który pomimo faktu, że nie rozpoznał Kelana, wykonał jego prośbę. Negocjacje ceny były krótkie i burzliwe, dzięki czemu udało nam się zejść poniżej 100 000 kredytów, z początkowej ceny 110 000 kredytów, co jest różnicą niebagatelną. Po dokonaniu transakcji wpadliśmy zupełnie przypadkiem na kuriera, i odebraliśmy od niego implant, uiszczając za to kolejną opłatę.

Rufus ponownie przewiózł nas na miejsce - tym razem na zakupiony teren. Zanim zdążyliśmy zwiedzić budynek, zostaliśmy zaczepieni przez wędrownego, pokojowo nastawionego Gungana. Chwilę później próbował nas obrabować Trandoshański bandyta. Dobyłem miecza gdy tylko przeskakiwał przez ogrodzenie. Kelan nakazał mi schować miecz, ale gdy tylko poznał zamiary oprycha, sam dobył swojego i pokonał go w walce, podczas gdy ja wezwałem służby porządkowe. Gdy ponownie znalazłem się z Kelanem, Gungan był ranny i musiałem go opatrzyć. Trandoshanin chwalił się naromiast swoją poprzednią ofiarą - bezbronnym dzieckiem. Opisywał dokładnie w jaki sposób wymusił na matce dziecka oddanie kredytów i kosztowności, po czym zabił dziecko. Zasugerował również, że jest to sprawdzona przez niego metoda. Kelan po przesłuchaniu go, uciął mu głowę. W pełni zgadzam się tu z jego działaniem, nie można ryzykować, że taki osobnik wyłga się z czegoś w sądzie i spędzi choć dzień życia na wolności. Opatrzywszy rany Gungana ruszyliśmy sprawdzić budynek, ale zaraz musieliśmy go opuścić by spotkać się z przedstawicielem prawa. Po wyjaśnieniu sytuacji zwiedziliśmy cały budynek, odnajdując następujące pomieszczenia: hangar, zbiorową sypialnię, zbrojownię, kantynę, scenę do tańca (z rurą), strzelnicę, obszerne ambulatorium, osobne pomieszczenie z trzema zbiornikami na terapię bactą, biuro, magazyn , wewnętrzny dziedziniec, główny generator, salę z dużą ilością elektroniki (nie działającej, przeznaczenie nieznane). W magazynie odnalazłem materiały wybuchowe w jednej z wielu skrzyń. Nie otwierałem pozostałych by uniknąć nieszczęśliwych wypadków. Podczas sprawdzania budynku nie znaleźliśmy następujących pomieszczeń i obiektów: stosowna sala do szermierki, murek/belka nadający się do przewrotów, łazienki i toalet, archiwum. Placówka wymaga gruntownego remontu oraz dociągnięcia wody. Najbliższe ujęcie wody znajduje się prawie półtora kilometra dalej w na razie nieznanym kierunku. Czeka nas wiele prac mechanicznych oraz zwykłego sprzątania by doprowadzić budynek do stanu używalnego. W kiepskim stanie są drzwi, elektronika, oświetlenie i generator. Należy się spodziewać, że w najbliższym czasie położenie i charakter naszej placówki będzie znany służbom porządkowym. Cios który zadał Kelan wyklucza użycie innej niż miecz świetlny broni. Miejmy nadzieję, że przynajmniej tymczasowo pozostanie to w ich wewnętrznym kręgu. Pilot w większości spisał się bez zastrzeżeń, jednak ostatnie lądowanie - na Dantooine - było dość ostre i należy sprawdzić czy nie uszkodziło podwozia statku.

Po pobieżnym obejrzeniu budynku wróciliśmy do enklawy.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Adept Falan

Re: Sprawozdania

: 16 wrz 2013, 19:16
autor: Bart
Dorin – Wsparcie
Lądowanie


1. Data, godzina zdarzenia: 22.08.13, 20:10-23:00

2. Opis wydarzenia:

Przygotowania do wylotu nie były zbyt długie – w enklawie spędziliśmy około dziesięciu minut. Łatwo mi domyślić się, że moja uczennica zabrała co najwyżej swoje narzędzie i może kilka części, podczas gdy ja – zwykłe granaty dymne. Prom czekał na nas na równinach przed budynkiem – zaleciłem natychmiastowy start.

Lot posłużył nam, przewidywalnie, do zebrania choć wstępnych informacji i posortowania przyrządów – przede wszystkim masek dla reszty grupy. Już pierwsze wieści mówiły, jak kiepska jest nasza sytuacja – pilot miał przelatywać nad terenem imperialnym i tam nas pozostawić, tylko dlatego, że w żadne inne miejsce i tak nie mielibyśmy szansy się dostać. Pilotowi oczywiście zlecono w razie przegranej walki zginąć ze statkiem, który to rozkaz zaleciłem mu zignorować. Nie sądzę, aby reszta lotu wymagała zapisu w bazie.

Statek zaczął sunąć w stronę jednej z wysp, gdy już opuściliśmy nadprzestrzeń. Bardzo trudno o odnalezienie gorszego wariantu lotu: natychmiast zaczął się ostrzał z dział, a także AT-ST i w zasadzie żadna osoba nie odnalazłaby najmniejszych przesłanek sugerujących, że to jednak teren z choć najmniejszą aktywnością Republiki. Ostrzał był nieprzerwany i wszelka logika podpowiadała nieuchronne zestrzelenie – zeskoczyliśmy więc do wody. Z dwudziestu metrów. W efekcie zapewniliśmy sobie zmęczenie zanim jeszcze trafiliśmy na miejsce. Prom zdołał jednak uciec dzięki tak szybkiej reakcji.

Nim jeszcze wylądowaliśmy w wodzie, miecze musiały znaleźć się w rękach – walka rozpoczęła się gdy tylko opuściliśmy pojazd. Byliśmy kilometr od celu, w płytkiej, zimnej wodzie – pod nieprzerwanym ostrzałem. Co oczywiste, ruszyłem na przedzie, choć de facto, z uwagi na gigantyczny dystans i działającą przeciwko nam wodę, raczej skakaliśmy do celu, aniżeli szliśmy. W połowie trasy jedna z rakiet powaliła moją uczennicę, ale parliśmy naprzód, niezależnie od przeszkód. Starałem się wyprzedzić pozostałych, jak tylko mogłem – zagrożenie było zbyt duże, aby zostawiać to ich praktyce. W końcu pojawiłem się już na brzegu, co równało się oczywistej śmierci obsługi dział. Pozostali znaleźli się przy mnie, nim konsekwencje ataku poniósł drugi z działowych. Ich eliminacja nie miała już większego znaczenia – w jednym momencie zostaliśmy otoczeni ze wszystkich stron.
Dokładne relacje i tak niewiele powiedzą. Walka zajęła około kwadransa, bez najmniejszej przerwy. Dołączył do nas zaledwie jeden żołnierz, który opuścił nie tyle bazę naszych sił, co zwykłą kryjówkę. Później - przebywający tam od miesiąca, co było po nim widać, Padawan Calius. Po piętnastu minutach odnotowaliśmy stratę 28 szturmowców Imperium: 14 powalonych przeze mnie, w tym 2 działowych i pilota AT-ST. 7 powalonych przez Rycerza Danadrisa. 2 powalonych przez moją uczennicę. 1 powalony przez Padawana Caliusa. Czterech zabitych przez rykoszety. Lekkie poparzenia Elii – pozostałe uszkodzenia obu uczniów zasklepiłem na miejscu.



Baza Nowej Republiki stanowiła raczej kryjówkę. Do budynku przedostaliśmy się dzięki wskazaniom żołnierza i Aetharna – ten drugi najwyraźniej stanowił przez cały czas jednoosobową ochronę i wsparcie całego budynku. Do samego miejsca musieliśmy przedostać się przejściami podziemnymi, mijając nierzadko pola siłowe – bez żadnych rozmów było jasnym, w jakim stanie są nasze jednostki.

Poznaliśmy na temat aktualnej sytuacji wiele szczegółów, w długiej rozmowie, w trakcie której mogliśmy przyjrzeć się samej bazie, mijanym żołnierzom, przeprowadzić wiele pobocznych rozmów.

Stan wojny o Dorin – a także tej bazy samej w sobie - przedstawiał się następująco:
- obrona przeciwlotnicza Imperium usadowiła się w najlepszych punktach, uniemożliwiając racjonalne transfery wojsk,
- Imperium zdobywało przewagę z powodu dogodniejszego układu terytorium,
- miarowo przegrywaliśmy z uwagi na skrajne ograniczenie możliwości,
- siły były liczebnie, pozornie, porównywalne,
- komunikacja armii NR została zerwana,
- w naszej lokalizacji znajdowało się siedemnastu rannych, ponad wydajność personelu medycznego,
- wyposażenie nie stwarzało problemów,
- morale było skrajnie niskie,
- z powodu długotrwałego uwięzienia i zerowych szans część żołnierzy była na skraju trwałych uszkodzeń psychicznych.

Spędziliśmy na miejscu wiele czasu, poznając wspomnianą sytuację i żołnierzy na znacznie większą skalę, niż tu opisana – osobiście wsparłem też w podstawowym stopniu kurację najciężej rannych. Pobrałem także uniform komandosa, sądząc, że domniemana obecność żołnierza, nie Jedi, wywoła inne reakcje i da nam dodatkową przewagę.

Ostateczną decyzją ustaloną w trakcie spędzonego tam czasu było obranie następującego planu: przedostanie się ślizgaczami do centrum dowodzenia obrony przeciwlotniczej – jedynymi pojazdami zdolnymi się tam przedostać – i unieszkodliwienie dział, a także odblokowanie komunikacji. Wyruszyliśmy, gdy tylko zebraliśmy siły – dwoma pojazdami.

Próby przekradnięcia się niepostrzeżenie skończyły się zupełnym fiaskiem. Choć mój miecz, przewidywalnie, łatwo zapewnił nam wejście, to układ sekcji wejściowej przyczynił się do pełnej porażki. Gdy tylko wkraczaliśmy przez pierwsze drzwi, z przeciwległych, metry za nami, wyłonił się szturmowiec, który szybko wywołał alarm, wraz z dodatkową grupą – choć wyeliminowaną bardzo łatwo. Tak czy inaczej – znaleźliśmy się w bazie wroga, który doskonale wiedział o naszej obecności. Nie jestem pewien, jakie reakcje wywoływał „komandos” niosący śmierć mieczem świetlnym – wróg nie miał czasu na jakiekolwiek słowa.

Nawet przy naszej potędze, walka musiała być skrajnie zażarta. Wróg był wyposażony w najlepszą broń przeciwko Jedi – karabiny T-21. Korytarze były niezmiernie wąskie, jakakolwiek akrobatyka zupełnie niemożliwa. Przy niewymiernej sile ostrzału rozwiązanie było oczywiste – musiałem iść na przedzie. Przedzieraliśmy się przez korytarze momentalnie; w większości usiłowałem zwyczajnie ścinać kończyny, lecz zawsze całe, aby wyeliminować zagrożenie na stałe – aby ci sami szturmowcy nie zgładzili w dalszej wojnie któregoś z naszych żołnierzy. Nic nie było w stanie nas zatrzymać – dotarliśmy do centrum dowodzenia może minutę od alarmu. Nadzorca w oficerskim mundurze mierzył do nas z broni, której nie miałem czasu się przyjrzeć – znalazła się w mojej dłoni przed pierwszym strzałem.

Negocjator podjął się przesłuchania i wydobywania kodów dostępowych. Ja – obstawy drzwi i przechwytywania natarć. Elia – osłaniania mnie. Aetharn – fragmentarycznie wszystkiego. Całość była niesłychanie dynamiczna.

Dość prędko, bez większych werbalnych konsultacji, samoistnie – uformowała się prosta, racjonalna taktyka, oczywisty mechanizm działania. Gdy Rycerz skupił się tylko na obiekcie swojego przesłuchania, ja przechwytywałem nacierające na nas bez ustanku patrole. Odmierzanie sił było konieczne – pomiędzy kolejnymi falami mieliśmy najwyżej sekundy na zbiór sił. Byłem zmuszony do przyjęcia na siebie całego ciężaru walki – wąskie korytarze uniemożliwiały skoordynowanie działań, a siła ostrzału z karabinów powaliłaby oboje Padawanów. Moja Padawanka stanowiła jednak idealne wsparcie – stale wskazywała mi punkt, z którego nadbiegali następni przeciwnicy i osłaniała mnie przy najmniejszym nawet sygnale odwrotu, dając mi czas na zwyczajne zebranie sił. Przy tak długiej potyczce wybór Form Trzeciej i Szóstej zdawał się oczywisty, lecz nie istniała żadna szansa na większy odpoczynek. Całość trwała ponad dwadzieścia minut – w nieskończonej walce. Aetharn Calius osłaniał swego mentora, gdy ten: przesłuchiwał oficera, wydobywał z niego dane przez napór mentalny, hakował urządzenia. Musiałem bez przerwy utrzymywać na sobie całą ofensywą, przy bezustannym wsparciu Elii – przechwytywała część szturmowców w trakcie osłaniania mnie, tak jak Aetharn usuwał zagrożenie ze strony tych, którzy przedostali się przez nasz duet. W brutalnym starciu wszyscy zostaliśmy ranni.

Po tych dwudziestu ciężkich minutach powiodło się - działa przeciwlotnicze zniszczyły siebie nawzajem, a komunikacja została prędko odzyskana.

Rycerz Danadris chciał wezwać posiłki, lecz uznałem, że wystarczy tylko okręt ewakuacyjny. Drogę powrotną także musieliśmy sobie dalej wycinać przez ciągłe fale wroga, a przedostanie się na oczekującą korwetę było kłopotliwe i chaotyczne. Ostatecznie pierwszy wyskoczył Rycerz, jego uczeń, następnie ja i na końcu – moja uczennica. Korweta szybko zabrała nas do bazy.

W budynku poniosło śmierć lub straciło kończyny 99 szturmowców i oficer. 62 padło z ręki mojej, 14 Aetharna, 12 jego mentora, 7 mojej uczennicy, 4 w rykoszetach i postrzałach kompanów.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak.

4. Autor raportu: Inkwizytor Jedi Bart






Dorin – Wsparcie
Infiltracja Niszczyciela


1. Data, godzina zdarzenia: 26.08.13, 21:00-22:45

2. Opis wydarzenia:

Ja i moja Padawanka mieliśmy ledwie kilka dni na regenerację sił. Po dotarciu do bazy już po poprzednim starciu poznaliśmy wstępne wersje planów. Ominę tutaj to, co dla zapisów zbędne – więc przebieg wstępnych konsultacji, które trwały około pół godziny tak po naszym przylocie, jak i przed moim zadaniem.

Cel mojej części był w swoim zamyśle prosty. Przedostać się na mostek imperialnego gwiezdnego niszczyciela i pojmać Admirał Natasi Daalę. Powód był oczywisty – utrata głównego dowódcy oznaczała krótkofalową destrukcję spójności taktycznej Imperium i struktur hierachii. Sytuacja była niebywale ciężka i tylko nagły zamęt w samym sercu działań wroga mógł zbawić nasze wojska. Oznaczało to stanięcie w środku kilkunastu tysięcy żołnierzy imperialnych.

W trakcie długich, dokładnych konsultacji dotarliśmy ostatecznie do kluczowych punktów planu – i natychmiast podjęliśmy się realizacji. Miałem zostać zamkniętym w skrzyni z transportem dla pokładu niszczyciela; ładunek został podrzucony przez przechwycony wcześniej myśliwiec TIE, a następnie zabrany przez Lambdę. Oczywiście pierwszym problemem było wywnioskować, który moment był właściwy na opuszczenie pojemnika, gdy po długim, zaskakująco spokojnym locie – trafiłem na miejsce.

Byłem zmuszony polegać na perfekcyjnie wyostrzonym wzroku, słuchu, a nawet zmyśle równowagi – potęgowanymi przez Moc zamiast tradycyjnych, astralnych Zmysłów Jedi. Transportowałem ze sobą dodatkowy cyfronotes, wyposażony w mapę pokładu, co stanowiło dla mnie gigantyczne wsparcie – bez tego urządzenia przekradałbym się zbyt długo. Nie mijałem zbyt wielu szturmowców, częściej personel techniczny. Zadanie wymagało ode mnie stałego skupienia – jak przewidywał major, obiekt mógłby po prostu uciec, gdyby zbyt wcześnie wykryto moją obecność, a zapewne nawet ja nie przebiłbym się przez załogę dostatecznie szybko. Poprzez najprostsze, elementarne oddziaływania mentalne udawało mi się wiele razy budować sobie skróty tam, gdzie na mojej drodze stała tylko jedna osoba. Ich umysły mogły być słabe, choć nawet one wymagały ode mnie wysiłku – nie zmieniło się to także, gdy windą przedostałem się na niższy poziom. Tam szturmowcy byli już wszędzie, lecz i mój cel był niedaleko. Przemieszczałem się ciągle, bez końca wymijając potencjalne zagrożenie dla swego kamuflażu. Całość zajęła jednak nie więcej, jak piętnaście minut – bez najmniejszej nawet przerwy.

Ostatecznie, gdy byłem już nieopodal mostka, nie było najmniejszej szansy na wejście do środka niepostrzeżenie – straż była zbyt duża. Wszystko później potoczyło się w ciągu kilkunastu sekund. Omamienie jednego z wartowników. Wymienięcie drugiego. Przedostanie się przewrotem za konsole. Załoga zorientowała się oczywiście, że ktoś wtargnął do środka – lecz wtedy granat jonowy sunął już w stronę dowódcy. Przewaga zaskoczenia i przygotowanie dały mi łatwą drogę. Granat ogłuszył mój cel momentalnie, a ładunki sparaliżowały przy okazji konsolę. Być może także kogoś jeszcze – nie miałem jednak czasu na analizy czegokolwiek, co nie dotykało ściśle mojego zadania. Na mostku znajdowała się też osoba w pancerzu mandaloriańskim – wszystko rozgrywało się jednak na przestrzeni sekund i nie mogłem próbować ewakuacji z dwojgiem jeńców. Ogłuszony człowiek, zresztą, sam nie ryzykował walki ze mną – najwyraźniej pozostał na mostku, a następnie uciekł. Wszystko trwało około półtorej minuty – pochwyciłem admirał, jednak nie powstrzymywało to zbierających się szturmowców od ostrzału, który mógł uśmiercić jeńca. Efekt porażenia ładunkami jonowymi wsparło ciśnięcie kobietą o posadzkę – zanim, w ciągu następnych kilkunastu sekund, na mostku znajdowały się tylko ciała. Celowałem w dotkliwe, skrajne rany, mogące na zawsze uniemożliwić tym jednostkom stanowienie zagrożenia i tu i w przyszłości, choć nie uśmiercając. W praktyce jednak, nie miałem nawet czasu ocenić, czy moi przeciwnicy byli nieprzytomni czy martwi; w konwulsjach przedśmiertnych, czy zwykłym bólu. Byłem w stanie transportować pojmaną w nieprzerwanym chwycie, utrzymywanym bez przerwy przez sam fakt mojego skupienia – i to zrobiłem, ruszając w stronę wyjścia, opuszczając zdewastowany mostek.

Przewidywalnie, w korytarzu prowadzącym do turbowindy zebrał się duży zespół. Zamierzałem oszczędzać i czas i siły, przewidując zwarty opór. Musiałem czekać około minuty na windę, w międzyczasie odpierając nieprzerwany ostrzał. W większości skupiłem się na minimalistycznej defensywie, skoro i tak zaraz ruszałem na inny poziom.

Od schwytania celu, wówczas szamocącego się w nieprzerwanym chwycie, minęło wtedy około ośmiu minut. Korweta miała zabrać mnie i Daalę z poziomu kapsuł ratunkowych – wedle informacji, potrzebowała jednak jeszcze, w przybliżeniu, kwadransa. Szturmowcy ruszyli w naturalny pościg, usiłując odbić dowódcę, ruszając za mną zupełnie nieprzerwanymi falami. Sytuacja była zupełnie patowa – Daala nie zamierzała odwołać ginących bezsensownie żołnierzy, którzy ruszali na z góry przegraną potyczkę, marnując życia bez szansy na jakikolwiek sukces. Usiłowałem przekonać przeciwników do ucieczki – miotając nimi jak przedmiotami, demonstrując bezzasadność oporu. Z samobójczej walki zrezygnowało może dwóch; innych musiałem eliminować, w podobny sposób co załogę mostka. Nie stanowili żadnego zagrożenia, ale tylko, gdy przeciwdziałałem ich gromadzeniu – co nie pozwalało mi przeciągać walki w nieskończoność i zmuszało do płynnego powalania, aby ich liczba nie rosła. Niezdolny do zmuszenia ich do odwrotu i nie mogący sobie pozwolić na zgromadzenie gigantycznych fal przez nieeliminowanie przeciwników – w miarowym przebijaniu się przez pokład walczyłem bez ustanku. Korytarze szybko stały się pełne ciał – nie było najdrobniejszej pauzy. Prowadziłem potyczkę wciąż minimalistycznie, nie wiedząc, jak długo będę musiał tam pozostać, pozostawiając po sobie ponad czterdzieści ciał, gdy przybyła korweta. Próby interakcji z admirał nie doprowadziły do konkretnych efektów – na żadnym etapie nie była skora do rezygnacji.

Ewakuacja odbyła się bezproblemowo sama w sobie, jednak jeden z członków załogi niepotrzebnie stał przy rampie – co przypłacił życiem podczas odwrotu. Nie zdążyłem wyeliminować jego zabójcy.

W trakcie lotu miało miejsce przewidywalne porządkowanie czy danych, czy sprzętu. W bazie schwytana trafiła do celi – w zasadzie kilka minut później miały miejsce ataki naszych sił, wykorzystujące chwilową lukę – brak dowódcy, uszkodzenie mostka, śmierć oficerów. Niszczyciel padł bardzo prędko – i zapoczątkował naszą fale zwycięstw przez wykorzystanie tego chaosu.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak.

4. Autor raportu: Inkwizytor Jedi Bart

Re: Sprawozdania

: 18 wrz 2013, 16:55
autor: Atlan
Poszukiwania Nexosa

1. Data, godzina zdarzenia: 14.09.13, godz. 16:50-19:40

2. Opis wydarzenia:

Wraz z Padawanem Revelem udaliśmy się do osady oddalonej od enklawy o cztery kilometry na wschód, by dowiedzieć się czegoś o Aaronie Nexosie, który przebywał w tamtym miejscu i mógł mieć coś wspólnego z zamachem na życie Mistrza Barta. W czasie wędrówki natknęliśmy się na dwóch mężczyzn, jeden z nich - Selkath - błędnie uznał mnie za kapłana Ashli i błagał o rozgrzeszenie. Z początku odmówiłem i chciałem wyjaśnić, że nie jestem tym za kogo mnie bierze, jednak nie dał się przekonać. Za namową Revela i dla świętego spokoju powiedziałem kilka słów o wybaczeniu, po czym uradowany mężczyzna nas opuścił, zapewne biegnąc do swojego towarzysza. Dalszą część wędrówki odbyliśmy bez podobnych incydentów.

Po dotarciu na miejsce przywitał nas huk, pochodzący zapewne z pobliskiej budowy. Niedługo później trafiliśmy na kolejną dwójkę, tym razem ludzi, którzy byli mieszkańcami osady i brali udział w odbudowie po ostatnim ataku Mandalorian. Zaczęliśmy wypytywać ich o Aarona, ale mężczyźni nie okazali się zbyt kooperatywni, zamiast tego byli bardzo podejrzliwi. Szybko jednak domyślili się kim jesteśmy i samo powołanie się na znajomość z Rycerzem Neilem skłoniło ich do prawdziwej współpracy i zmiany na bardziej przyjazne nastawienie. Z krótkiej konwersacji wynikło jedynie, że Nexos swoim ciągłym płaczem zalazł za skórę tutejszym, a także wynajmował pokój u przyjaciela jednego z naszych rozmówców. Nie musieliśmy się wysilać, by nakłonić człowieka do przyprowadzenia znajomego, który pokazał się nam po paru chwilach.

Wastun Ribas, bo tak nazywał się starzec, udzielił nam bardziej szczegółowych informacji na temat poszukiwanego. Powodem nieustannej rozpaczy Nexosa była utrata statku, a także załogi. Jednak największym ciosem dla Aarona okazała się śmierć jego najbliższego współpracownika, którego zdołał wyratować z katastrofy – mowa tu o tym samym mężczyźnie, który targnął się na życie Mistrza Barta. Pracował z tym człowiekiem pięć miesięcy i najął go w wojskowym porcie na Yavinie 4. Dowiedzieliśmy się też, że po tygodniu od tamtej „tragedii” Nexos opuścił osadę promem kosmicznym, udając się w nieznanym dla nas kierunku. Jednak zanim odleciał, skontaktował się z nim ktoś, kto przez swoją czarną szatę został uznany przez miejscowych za Jedi. Opis tego człowieka wydał się Revelowi znajomy i pokazał on Wastunowi zdjęcie Xarthesa by się upewnić. Ribas jednak na własne oczy nie widział tego mężczyzny i nie mógł potwierdzić jego tożsamości, skierował nas za to do swojego przyjaciela, który był świadkiem rozmowy tego „Jedi” z Aaronem.

Gdy po krótkim błądzeniu dotarliśmy do miejscowego baru, pożegnaliśmy się ze starcem i przystąpiliśmy do przesłuchiwania jego kolegi. W zamian za zamówienie jakiegoś trunku, barman wyraził swoją chęć do opowiadania, gdyż po moim ubiorze rozpoznał w nas towarzysza Rycerza Neila, który zdaje się zdobył tu ostatnio uznanie miejscowych. Dla pewności Revel pokazał mu swój miecz świetlny, co już zupełnie pozbawiło Grana jakichkolwiek oporów w udzielaniu nam odpowiedzi. Zaprzeczył on podejrzeniom Revela, co oznaczało, że Nexos nie kontaktował się z Xarthesem, a kimś podobnym. Jego opis (niestety ubogi) zamieszczam poniżej.
Ukryte:
Wspomniany człowiek postawił Aaronowi piwo i prowadził z nim cichy dialog przez około piętnaście, dwudzieścia minut. Kolejnego dnia od zakończenia rozmowy Nexos opuścił osadę – prawdopodobnie za namową swojego tajemniczego towarzysza, który też się ulotnił. Gdy mieliśmy już wracać odczuliśmy krótkie trzęsienie ziemi, po ustaniu którego bardziej nerwowi kontynuowaliśmy wędrówkę ku wyjściu.

 Nasze obawy nie dały nam za wiele czasu i szybko natrafiliśmy na paskudną niespodziankę w postaci droida zabójcy (nie był on, a przynajmniej nie wyglądał jak te od Kaana), który bez słowa próbował ustrzelić zarówno mnie jak i Revela. Dysponując jedynie starym pistoletem Padawana nie stanowiłem wielkiej pomocy, stąd też nie zastanawiałem się ani chwili, gdy Revel kazał mi uciekać. Za moje tymczasowe schronienie uznałem okolicę głównego wejścia osady, w której z niecierpliwością czekałem na powrót towarzysza, który próbował się ze mną skontaktować przez komunikator, jednak byłem zbyt zajęty przemieszczaniem się i wymijaniem drugiego robota, który najwyraźniej obrał mnie za cel. Ostatecznie zostałem odnaleziony i w krótkim czasie postrzelony w plecy podczas próby ucieczki. Gdy na miejsce przybył Revel, który rozprawił się ze swoim przeciwnikiem, droid użył mnie w charakterze żywej tarczy, jednocześnie rozkazując Padawanowi odłożyć broń. Revel usłuchał polecenia, a gdy postawił miecz na ziemi, agresor zniszczył go jednym, celnym strzałem. Stracił wtedy kompletne zainteresowanie moją osobą, rzucając mnie w bok i koncentrując się na atakowaniu mego towarzysza. Ostatecznie Padawanowi udało się zniknąć z oczu robota, a ten pozbawiony celu ponownie skupił się na mnie. Co mnie zdziwiło – zamiast mnie wykończyć, tylko bezlitośnie dłubał lufą karabinu w mojej ranie, dostarczając mi tym samym dodatkowego bólu. Revel tymczasem wykorzystał sytuację i skoczył z wysokości na napastnika, by go obalić – co szczęśliwie mu się udało, jednakże nie obyło się bez obrażeń. W szamotaninie próbowaliśmy dorwać się do jego broni i go unieszkodliwić, niestety nam się nie powiodło. Na ratunek ruszył nam jeden z farmerów, dzierżąc w dłoni pałkę energetyczną. Niestety robot zerwał się na nogi i zastrzelił nieszczęśnika, trafiając go prosto w głowę. Revel szybko zareagował łapiąc broń zamordowanego i nawiązując z zabójcą bezpośrednio walkę. Ja z kolei wykorzystałem zaabsorbowanie droida unikaniem ciosów i kilkoma strzałami z blastera chwilowo przygwoździłem maszynę do ziemi. Robot szybko się zerwał, by kontynuować starcie, jednakże po chwili znów padł po paru strzałach – tym razem Revel nie dał mu czasu i dobił kilkoma uderzeniami upewniając się, że agresor już nigdy nie wstanie.

Mając chwilę czasu na złapanie oddechu, Padawan wezwał wsparcie, lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi – zamiast tego usłyszeliśmy wezwanie o pomoc. Nim pobiegliśmy na poszukiwania nadawcy wiadomości uzbroiliśmy się w karabiny E-11 napastników. Stosunkowo szybko trafiliśmy na Grana, który został przygnieciony na schodach spadającą turbiną. Wspólnym wysiłkiem udało nam się jedynie nieznacznie podnieść ciężar na tyle, by można było wyciągnąć ofiarę, niestety w żaden sposób nie mogliśmy odratować kończyn mieszkańca, gdyż były kompletnie zmiażdżone. Szczęśliwie dla niego, zostaliśmy odnalezieni przez sanitariusza Dovicona, który momentalnie zaczął opatrywać poszkodowanego. Mężczyzna powiedział nam, że droidy, które nas zaatakowały zachowywały się wcześniej zupełnie niegroźnie, powtarzały tylko w kółko różne cytaty. Później z relacji starszego człowieka wynikło, że robotów było znaczne więcej, nie umiał niestety sprecyzować dokładnej liczby agresorów. Następnie ponowiłem komunikat Revela, wzywając wsparcie, tym razem otrzymaliśmy odpowiedź od Mistrza Barta. Zgodnie z jego poleceniami zebraliśmy głowy zniszczonych maszyn, a także jeden karabin – gdyż drugi posłużył jako podpórka dla turbiny, przez co został uszkodzony nie będąc w stanie wytrzymać takiego ciężaru. Jakiś czas potem przyleciała po nas Elia, ale nim to nastąpiło zrobiłem kilka zdjęć zastrzelonego farmera na polecenie Padawana. Nie natrafiliśmy już na żadnych napastników, wyglądało na to, że reszta albo została zniszczona, albo opuściła osadę. Nie mając już więcej nic do roboty niezwłocznie udaliśmy się do transportu, by wrócić do enklawy.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: brak

4. Autor raportu: Adept Atlan Quo

Re: Sprawozdania

: 21 wrz 2013, 10:56
autor: Aetharn
Cel, pal: Gwiezdny Niszczyciel

1. Data, godzina zdarzenia: 29.08.13, ~20:30 - 22:00

2. Opis wydarzenia:

Z odpoczyku wyrwał mnie dźwięk alarmu oraz głośny komunikat: "Wszyscy piloci na swoje stanowiska". Spodziewając się najgorszego opuściłem kwateru i już po chwili zostałem zaczepiony przez jednego z żołnierzy Republiki - szukał Jedi, który wcześniej pomagał lotnictwu. Nie było innej możliwości, to mnie rozkazano mu odnaleźć. Nie wiedział wiele, jedynie tyle, że mam udać się do hangaru.
Od razu uderzył mnie chaos panujący na płycie lądowiska: krzyki, bieganina i brak informacji. Nikt nie wiedział, czy mam wziąć jeden z X-wingów czy też transportowiec. Nie chcąc marnować czasu wsiadłem z innym pilotem do Lambdy i dopiero tam dowiedziałem się dlaczego ogłoszono alarm. Republika szykowała się na atak na drugi imperialny Niszczyciel znajdujący się nad planetą. Chwilowo lecieliśmy na jedną z baz Republiki, orbitującą w oddaleniu.
Po przybyciu na pokład bazy, niemalże odrazu zostałem poinformowany o swoim przydziale przez jednego z oficerów. Celem ataku miały być wewnętrzne części generatorów tarcz i hipernapędu. Zniszczenie tychże miało umożliwić destrukcję okrętu. Do pomieszczenia z tymi elementami można było wlecieć od zewnątrz, poprzez wąski korytarz techniczny. Do wylotu pozostało jeszcze kilka minut, więc dopytałem o mniej znaczące, lecz nadal istotne szczegóły i odświeżyłem znajomość kokpitu X-Winga.
Gdy tylko rozbrzmiał sygnał, dający znak do startu, uniosłem maszynę i wyleciałem z hangaru. Zmniejszyłem przepustowość silników, aby reszta eskadry zdołała mnie wyprzedzić i wykonać wyliczony mikroskok w pobliże Niszczyciela. Podążyłem za nimi, wychodząć z hiperprzestrzeni nieco wcześniej, aby móc rozeznać się w panującej sytuacji.
Część myśliwców zdążyła już związać sie walką z przeciwnikami, co dawało mi znakomitą osłonę. Ruszyłem w stronę okrętu nieco ponad polem bitwy, zahaczając jedynie o jego obrzeża. Kilka razy w kokpicie rozbrzmiał alarm, gdy czujniki wykryły, że myśliwiec został namierzony, jednakże o moje pola ochronne jedynie kilka razy uderzyły wrogie bolty laserowe. Lokalizacja tunelu zajęła mi chwilę, nie był aż tak oczywiście łatwy do odnalezienia. Manewry w korytarzu okazały się skrajnie niemożliwe, jedyną opcją pozostawał lot przed siebie i drobne skręty, gdy tunel obijał nieco w którymś z kierunków. Dwa razy niefortunnie skrzydła X-winga zderzyły się ze ścianami, ale tarcze fortunnie wytrzymały.
Pomieszczenie, które było moim celem, było już znacznie większe, a jedynymi elementami jego wyposażenia były generatory tarcz i generator fuzyjny hipernapędu. Wystrzeliłem w ich kierunku torpedy i dodałem do tego kilka strzałów z turbolaserów, a już po chwili do mojego komunikatora dobiegły wieści, że tarcze Gwiezdnego Niszczycila zostały wyłączone. Powrót przez tunel nie był już tak kłopotliwy i odbył się bez zderzeń.
Siły wroga zostały rozproszone, więc w pobliżu mojej lokalizacji znajdowało się jedynie kilka wrogich TIE'ów i jedna z republikańskich eskadr. Spróbowałem pomóc sojusznikom, co skończyło się na zestrzeleniu jednego TIE'a i niemalże całkowitym pozbawieniu tarcz - w międzyczasie fregaty i krążowniki zasypywały ogniem Niszczyciel. Tuż przed moim wejściem w nadprzestrzeń wrogi okręt eksplodował - bitwa została wygrana.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Aetharn Calius

Re: Sprawozdania

: 22 wrz 2013, 23:41
autor: Elia
Dorin - Wsparcie
Transport zaopatrzenia


1. Data, godzina zdarzenia: 27.08.13 (23:45-03:00)

2. Opis wydarzenia:

Szczegóły dotyczące mojego zadania przekazał mi Sierżant Syrio Krats. Zostałam przydzielona do transportu broni i materiałów wybuchowych jako drugi pilot, choć nic nie wskazywało na to, bym miała być szczególnie przydatna podczas samego lotu. Transportowiec z powodzeniem mogła obsłużyć jedna osoba, na pokładzie nie było miejsca na walkę w razie abordażu, zestrzelony – prawdopodobnie wyleciałby w powietrze. Brakowało jakiegokolwiek uzbrojenia poza tarczami, które, według sierżanta, miały utrzymać go w powietrzu do czasu przybycia wsparcia. Nie otrzymaliśmy żadnej eskorty, jedynie zapewnienia, że myśliwce będą w gotowości.

Punkt, który mieliśmy osiągnąć, położony był w południowo-zachodniej części planety, w rejonie słabo zabezpieczonym przez republikańskie wojska. Ulokowana tam niewielka baza potrzebowała zarówno zaopatrzenia, jak i wsparcia technicznego. Miałam zostać na miejscu przez kilka dni i pomóc tamtejszej ekipie w pracach remontowych.

Początek lotu był spokojny, znajdowaliśmy się wciąż w zasięgu naszej artylerii, dlatego pilot prowadził maszynę dość nisko. Dopiero potem zwiększyliśmy pułap, by schować się w chmurach. Obserwowałam moją część konsoli – miałam dostęp do systemu regulacji i kontroli silników, radarów, tarcz. Po przetestowaniu obsługi modułów, ustawiłam dźwiękowe powiadomienie o nowych obiektach wykrytych przez czujniki.

Nie trzeba było na nie długo czekać. Pojawiły się po kilku minutach – dwa myśliwce wyraźnie sunące za transportowcem. Dystans między nami zmniejszał się wyraźnie, a zamiary pilotów stały się jasne po pierwszych komunikatach. Z miejsca wezwałam wsparcie, zaraz potem znaleźliśmy się pod ostrzałem.

Wiem, że pilot nie pochwalał moich metod negocjacji – widziałam to w jego spojrzeniu. Siedzieliśmy jednak wewnątrz latającej bomby, a piloci byli zdeterminowani, by sprowadzić nas na ziemię. Zwykły transportowiec, po utracie silnika, musiałby lądować, zapewne dość twardo. Ryzyko w przypadku takiego lądowania – lub przyjęcia ostrzału na rufę – to uszkodzenie części towaru i pasażerów. Nasza ładownia była jednak wypełniona materiałami wybuchowymi i wiedziałam, że twarde lądowanie lub złe trafienie skończyłoby się eksplozją.

Próbowałam wynegocjować pokojowe przekazanie transportowca po wylądowaniu. Miałam w planie zrzucenie części ładunku i doprowadzenie do jej wybuchu, by pokazać, że nie blefujemy, że dalszy ostrzał to możliwość utraty łupu. Do tego jednak nie doszło – straciliśmy silnik na bakburcie, negocjacje się urwały. Po odcięciu dopływu paliwa i wyłączeniu chłodzenia, uruchomiłam wszystkie silniki wspomagające z trafionej strony, po czym przeszłam na tył, by – za sugestią pilota – podjąć próbę naprawy uszkodzenia.

Sytuacja nie wyglądała tragicznie. Głównym problemem było zasilanie systemu chłodzącego – wymieniłam przewody, korzystając z oświetleniowych. W ładowni zapanował półmrok, ale operacja się powiodła i mogłam zaryzykować uruchomienie silnika. W międzyczasie usłyszeliśmy, że wsparcia nie będzie, ponieważ eskadra mająca nas osłaniać została odesłana do innego zadania.

Do celu podróży nie było jednak daleko, a myśliwce zaniechały ostrzału sądząc, że jesteśmy zmuszeni do lądowania. Po pełnym zasileniu rufowej tarczy, po uruchomieniu wszystkich silników – nawet wspomagających – wyrwaliśmy do przodu, by, po kilku chwilach, znaleźć się w bezpiecznej strefie. Myśliwce podążyły za nami, oba zostały zestrzelone.

Chwilę po tym, jak opuściłam pokład, podszedł do mnie mnie Kel Dor podający się za jednego z miejscowych. Pytania, które zadawał, były dość zastanawiające, a sytuacji nie poprawiło zbadanie jego aury – choć mówił spokojnie i starał się zachowywać naturalnie, jego umysł pracował niezwykle szybko. Dalszą cześć rozmowy starałam się prowadzić po swojemu, by upewnić się w podejrzeniach. Niechętnie mówił o tym, skąd przybył, był zdecydowanie przeciwny pomysłowi odprowadzenia go i rozczarowany zapewnieniami, że jego pomoc przy rozładunku nie jest potrzebna. Zaraz potem pożegnał się pospiesznie i odszedł.

Kiedy się oddalił, dołączył do niego drugi Kel Dor. Poszłam za nimi, starając się utrzymać spory dystans, świadoma doskonałych zmysłów tej rasy. Kierowałam się głównie majaczącymi w Mocy aurami, wzrok stosując jako wtórne narzędzie. W ten sposób dotarłam do ukrytego nieopodal imperialnego obozu wojskowego. Koordynaty tego miejsca zostały później przekazane naszej armii.

W bazie Nowej Republiki pozostałam jeszcze trzy dni, angażując się w drobne – i większe – naprawy sprzętu. Później otrzymałam wezwanie do punktu zbornego, gdzie miałam czekać na dalsze instrukcje.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: brak

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Elia Vile