Z odsieczą - Ithor
1. Data, godzina zdarzenia: 23.05.13 (20:30-01:30)
2. Opis wydarzenia:
Gdy tylko okazało się, że porwanie Rycerza Danadrisa ma związek z sytuacją na Ithor, mój Mistrz zarządził nasz natychmiastowy odlot do systemu Ottega. Padawan Kelan postarał się, by wsparcie Nowej Republiki pożyczyło nam myśliwiec – otrzymaliśmy trzyosobowego Y-Winga. Jego konsola wyglądała bardziej znajomo niż przypuszczałam, a choć pilotowałam niemal wyłącznie prawą ręką, wszystko poszło całkiem sprawnie.
Podczas podróży tunelem nadprzestrzennym miałam czas, by wymienić wreszcie kryształ w mieczu – ze zdobytego na Yavinie relacytu na dantooinski danit, który nosiłam ze sobą już dostatecznie długo, by zdążył się do mnie nieco dostroić. Mój Mistrz natomiast pomógł w zaleczeniu postrzału z ataku na Enklawę – świeża blizna nie zapewniała może pełnej sprawności ręki, ale pozwoliła jej bezboleśnie używać.
Po dotarciu na Ithor wylądowaliśmy w miejscu oznaczonym przez naszych sojuszników. Nic tam nie było – poza czekającym w ukryciu Ithorianinem uzbrojonym we włócznię. Poprowadził nas sobie tylko znanymi ścieżkami do miasta, które wyglądało na martwe. Wszystkie budynki były zniszczone, most prowadzący nad przepaścią całkowicie się zerwał. Na drugą stronę mogliśmy się dostać za pomocą linek i wciągarek – był to jedyny znak świadczący o tym, że jednak ktoś tam mieszka.
Budynek, do którego nas zaprowadzono, nie wyglądał lepiej od reszty miasta. Okazał się ogromny – mijaliśmy mnóstwo sal i korytarzy, w których łatwo byłoby się zgubić. Nasz przewodnik jednak dobrze znał drogę. Wybierał niekiedy dziwaczne przejścia – po parapetach, po balustradach – aż w końcu wskazał nam drzwi niczym nie różniące się od dziesiątek pozostałych. Tu się z nami pożegnał.
Drzwi otworzyły się gdy tylko do nich podeszliśmy. W środku powitał nas Ithorianin, prawdopodobnie dowódca lokalnych… trudno powiedzieć czego, bo wyglądało na to, że Ithorianie nie mieli czegoś takiego jak siły zbrojne. Był tam również żołnierz Nowej Republiki, szeregowy Saure, który miał być naszym wsparciem – głownie dlatego, że, w przeciwieństwie do nas, znał się dobrze na materiałach wybuchowych.
Już na początku zostaliśmy powiadomieni o tym, że Ithorianie nie życzą sobie zabijania, bo to sprowadzi na nich klątwę (według tego, co usłyszeliśmy, wierzą, że wszystko uczynione z ich winy w jakiś sposób uderzy w nich rykoszetem). Lokalni nie mieli oczywiście większego planu na to, co zrobić ze szturmowcami ogłuszonymi za pomocą broni, którą nam oferowali. Tym problemem miała się zająć Nowa Republika, która także zgodziła się na te warunki. Obiecałam co mogłam – że będziemy próbować, choć niczego nie gwarantuję. To chyba wystarczyło, bo nie wróciliśmy więcej do tego dziwnego pacyfizmu. A szkoda – może wyjaśniłoby się, dlaczego na zewnątrz na pal nabity był jeszcze żywy, cierpiący szturmowiec… Skonał na naszych oczach, nie mogliśmy nic zrobić.
Ani Ithorianin, ani żołnierz nie słyszeli nic o Mandalorianach w tych okolicach. Ich problemy dotyczyły wyłącznie Imperium – niedaleko, w przejętym mieście, stacjonowały ich dość konkretne siły. Pod miastem był dodatkowy obóz – to ten obóz mieliśmy zasabotować, korzystając z podkopu prowadzącego do podziemnych tuneli. Naszym zadaniem było rozłożenie ładunków w tunelu, wysadzenie go i sprowokowanie Imperium do wysłania wsparcia z miasta i osłabienia jego obrony. Po szybkiej ucieczce mieliśmy dostać się do samego miasta i przejąć je ze wsparciem lokalnych buntowników nim Imperium zdoła cofnąć wojsko. W mieście naszym pierwszym celem miało być centrum komunikacji i konsole – przy pomocy dysku z programami mieliśmy złamać zabezpieczenia i odkryć koordynaty miejsca, z którego do miasta docierały rozkazy. Mieliśmy też pobrać wszelkie dostępne dane, na jakie natrafimy. Ostatnim zadaniem było ruszenie w punkt określony koordynatami, oczyszczenie go i kolejna próba włamania – tym razem do bazy danych tego miejsca oraz na imperialne serwery.
Na otrzymanych ślizgaczach dotarliśmy do podkopu całkiem szybko. Już od wejścia żołnierz zaczął rozkładać ładunki. Szło całkiem sprawnie – w tunelu ktoś był, ale daleko od nas. Dopiero kiedy doszliśmy do większej jaskini pojawił się problem – czy raczej ja byłam tym problemem. Zauważono mnie, zaczęła się strzelanina. W tym momencie zrobiło się już bardzo nerwowo. Wszędzie leżały materiały wybuchowe, a odpalenie jednego strzałem z blastera pociągnęłoby za sobą wybuchy sąsiednich. Mój Mistrz zaczął odbijać pociski mieczem, starając się, by nie sięgnęły ładunków. Później wywiązała się już regularna walka. Udawało mi się osłaniać siebie i żołnierza, choć blasterem ogłuszającym nie byłam w stanie nikogo całkiem wyeliminować. W końcu ładunków było dość, a szturmowcy przestali pchać się na śmierć od fioletowego ostrza. Uciekliśmy z tuneli tą samą drogą, którą wcześniej weszliśmy. Podmuch wybuchu powalił mnie i żołnierza – nic nam się jednak nie stało.
Korzystając ze ślizgaczy ruszyliśmy do miasta. Odbicie nie było trudne - mój Mistrz powalał jednego szturmowca za drugim, ucięte kończyny wkrótce zaczęły ścielić się na dziedzińcach, razem z okaleczonymi ciałami żołnierzy. Partyzanci byli cennym wsparciem, prowadząc swój ostrzał z góry. Udało mi się ogłuszyć tylko kilku szczęśliwców. Jedyny, który poddał się mojemu Mistrzowi, również został ogłuszony.
Programy Ithorian okazały się skuteczne. Bez problemu pozyskaliśmy koordynaty „głównej bazy” – niestety, dyski w centrum komunikacji nie zawierały żadnych danych. Może zostały wyczyszczone, może nigdy niczego tam nie przechowywano.
Pozostawiliśmy miasto wsparciu z Nowej Republiki, które pojawiło się niedługo po nas. Sami ruszyliśmy do określonego koordynatami punktu. Wylądowaliśmy na piaszczystym terenie obok niewielkiej bazy ukrytej wśród drzew. Wyglądało na to, że nie jest zbytnio chroniona – jej główną ochroną była lokalizacja. Przekradając się między budynkami wychwytywaliśmy strzępki komunikatów szturmowców, czasem bardziej lub mniej podniesione głosy. Dwa sugerowały kłótnię i dobiegały z budynku, który, z racji rozmiarów i położenia, najbardziej nadawał się na centrum dowodzenia. Kłótnia zakończyła się strzałami – po których wkroczyliśmy do środka, tłukąc przy tym kilka szyb.
W kłótni, jak się okazało, brał udział solidnie uzbrojony Mandalorianin i wyższy rangą Imperialista. Ten drugi leżał teraz martwy, podczas gdy pierwszy próbował się wycofać. Mistrz Bart ruszył za nim w pogoń. Po krótkiej próbie dorównania im kroku wróciłam do budynku, który faktycznie był tym, za co go wzięliśmy – centrum dowodzenia. Podpięłam holodatę Mistrza do konsoli i rozpoczęłam łamanie zabezpieczeń. Ukryta za konsolą, nie zwracałam niczyjej uwagi – póki do środka nie wbiegł nasz szeregowy Saure. Kiedy centrum znalazło się pod ostrzałem, a blasterowe pociski trafiały niebezpiecznie blisko komputerów, skierowałam się na dach, by odwrócić uwagę szturmowców. Pozostawiam holodatę, licząc na to, że żołnierz zdoła jej przypilnować.
Mój Mistrz wrócił po dłuższym czasie. Z jego późniejszej relacji wynikało, że schwytany Mandalorianin zaproponował ugodę – informacje za życie. Wskazał punkt, który mógł nas zainteresować – Ord Mantell, koordynaty 234, 12, 31. Nie wiedzieliśmy czego się tam spodziewać – równie dobrze mogło tam czekać wszystko.
Dalsza walka była już tylko formalnością. Dane zostały pobrane, ich kopia trafiła na dysk noszony przez żołnierza i holodatę mojego Mistrza. Zastrzelony oficer miał przy sobie coś, co wyglądało jak karta-klucz, użyteczna zapewne tylko na terenie bazy. Wróciliśmy do ślizgaczy, gdzie pożegnaliśmy się z dotychczasowym wsparciem – ta część zadania była już tylko nasza.
Odstawiliśmy ślizgacz, by przesiąść się do Y-Winga, którym zabrałam nas na Ord Mantell. We wskazanym miejscu znajdowała się stara rafineria… albo fabryka. Miejsce było całkiem opustoszałe – ani żywej duszy. Ze skarpy, na której schowaliśmy się wśród kamieni, Mistrz Bart dostrzegł klęczącą postać. Spodziewając się zasadzki wysłał mnie przodem, by w razie czego móc swobodne interweniować.
Nie dostrzegłam postaci od razu – skulona, skuta, nie miała żadnej aury, jakby była martwa. Z bliska ciężko było mieć wątpliwości, że jest to Rycerz Danadris – choć początkowo nie mogłam uwierzyć, że nie żyje. Był już zimny. Jego zmaltretowane ciało było zakrwawione i połamane, wciśnięte w kajdany dłonie były wykrzywione pod dziwnymi kątami. Chciałam go odciągnąć, ale był przytwierdzony do skały. W tamtej chwili nie pamiętałam, że mój miecz z nowym kryształem mógłby poradzić sobie z takim wyzwaniem. Poszukałam zamka, a nie mogąc go znaleźć, pełna strachu, że Rycerz nie żyje i to wszystko jest bez sensu – poczułam się strasznie bezradna. Jednym, co przyszło mi do głowy, była próba odnalezienia go w Mocy. Tak też zrobiłam – dotknęłam resztek aury, prawie pustego zbiornika, który opróżniał się z każdą chwilą, nie napełniając z powrotem. Podświadomie wyczułam pojawienie się mojego Mistrza – zaraz potem ukłucie strachu, przymus działania, na który moje ciało jednak nie zareagowało. To ostatnie, co pamiętam, nim obudził mnie ból.
Bolało wszystko – najbardziej twarz. Ten ból przyćmiewał całą resztę. W miejscu, w którym spoczywał Rycerz Danadris, była już tylko wypalona ziemia. Eksplozja musiała cisnąć mną o skałę, a ból, który czułam, pochodził od poparzeń. Mój Mistrz był przy mnie – powstrzymał żar eksplozji przed wniknięciem w głębsze warstwy organizmu, jak dowiedziałam się potem. Z miejsca odesłał mnie na statek. Nie protestowałam.
Korzystając z medpakietu opatrzyłam twarz i dłonie – były odsłonięte, więc ucierpiały najbardziej. Komunikator myśliwca wychwycił sygnał, który wysłało wojsko. Szturmowcy zostali odparci, Ithor był wolny. Gdzieś z daleka dobiegł mnie straszliwy łoskot, jakby waliła się cała fabryka, a chwilę potem wrócił mój Mistrz. Kiedy skierowałam myśliwiec nad budynki, po wielkim kominie nie było śladu, resztę krył nieprzenikniony kłąb kurzu.
Droga powrotna była jednym z moich najbardziej ponurych doświadczeń.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: brak
4. Autor raportu: Uczeń Jedi Elia Vile