Re: Sprawozdania
: 11 wrz 2021, 19:23
Szpitalny kryminalista
1. Data, godzina zdarzenia: 10.09.21, 20:00-01:30
2. Opis wydarzenia:
W godzinach wieczornych, podczas rozmowy z drogim bratem Falxem, który powrócił do naszego plemienia by się pożegnać, otrzymaliśmy pilne wezwanie do kontaktu, ze strony Caluda Rarru, asystenta i reprezentanta doskonale znanego nam ministra. Przeprosiłem więc brata Falxa i czym prędzej udałem się do sali konferencyjnej, aby odebrać połączenie. Rozmowa była bardzo zwięzła i w pełni na temat pan Rarru poinformował mnie, że w mieście Skadiv, a dokładnie w ichniejszym Szpitalu Miejskim doszło do incydentu. Uzbrojony mężczyzna, wraz z kiepskiej jakości droidem bojowym wmaszerował do przybytku i zabarykadował się w sali na oddziale psychiatrycznym z jedną ofiarą plagi Hurianem Lerbioz… to jest ofiarą wpływu Thona. Widzicie już zatem powód kontaktu pana Rarru i, że sprawa z perspektywy medialnej była bardzo wyjątkowa, tym bardziej że panu Rarru zależało, by żołnierze hakassańscy nie byli narażeni na kontakt ze skutkami działania plagi.
Po zebraniu potrzebnych informacji, zapewniłem asystenta Rarru, że udam się czym prędzej na miejsce zdarzenia, by nie tracić cennego czasu. Wedle wszelakich przesłanek i zakładając, że będę mieć do czynienia z jednym osobnikiem, pobrałem z magazynu stosowny ekwipunek w postaci karabinu E-11 na którym mi zależało przez solidność i tryb ogłuszający, oraz do tego dwa standardowe ogniwa i dwa granaty błyskowo-hukowe. Po zaopatrzeniu się we wszystko co wydawało mi się w pełni niezbędne do przeprowadzenia akcji odbicia zakładnika i pojmania żywcem intruza, ruszyłem w drogę do Skadiv wypożyczając jeden z naszych śmigaczy powietrznych, przemalowany po dawno niedoszłych fałszywych konstablach.
Po przebyciu stosunkowo niedługiej i malowniczej drogi i dotarciu na miejsce, zostałem od razu poproszony przez zabezpieczających teren funkcjonariuszy do środka jednej z ich maszyn, by móc zapoznać się z bieżącą sytuacją w i wokół szpitala. Przedstawiciele prawa okazali się bardzo pomocni i udzielali wyczerpujących odpowiedzi na moje pytania, między innymi z najważniejszych szczegółów dowiedziałem się, że niemalże cały szpital został ewakuowany, za wyjątkiem sześciu osób, które być może w akcie paniki, pozostały we względnie bezpiecznych miejscach. Dwie osoby w łazienkach, jedna w sali chirurgicznej, jedna w pokoju socjalnym i w końcu dwie na oddziale kardiologicznym. Sam napastnik zaryglował się na oddziale psychiatrycznym, zajmując salę 28 z porwanym pacjentem. Przy omówieniu wejścia do środka, jednogłośnie odrzuciliśmy wizję przeczołgania się przez szyby wentylacyjne na miejsce, gdyż takie zabiegi działają zdaje się tylko w ciekawych holofilmach, z którymi miałem okazję się niedawno zapoznać i ewentualnie gdy mamy do czynienia z naprawdę szczupłą i niedużą osobą. I tak jak lubię myśleć, że raczej me ciało nie cierpi w żaden sposób na nadwagę (w końcu narzędzie Bogini nie może być pokryte rdzą), tak z całą pewnością mój wzrost i gabaryty byłyby sporą przeszkodą i ot dobrowolnym zrezygnowaniem z przewagi taktycznej.
Stanęło więc jednogłośnie, że skorzystam z jednego z bocznych wejść do szpitala, a następnie przekradnę się swobodnie korytarzami na oddział psychiatryczny i podejmę próbę pacyfikacji. Żołnierze oczywiście zaaprobowali taki wektor podejścia i przekazali mi jeszcze plik kart dostępu, aby miał swobodny dostęp do każdego pomieszczenia i korytarza w szpitalu. Życząc mi powodzenia, zostałem wypuszczony z pojazdu i chwyciwszy karabin E-11 z od razu ustawionym trybem ogłuszającym, wkroczyłem do szpitala.
Przeprawa była zaiście całkowicie bezpieczna i obyła się bez jakichkolwiek incydentów, stąd nie ma potrzeby dokładnego zakronikowania i marnowania papieru… tudzież cennego transferu danych. Udało mi się bez przeszkód przedostać na oddział psychiatryczny, a następnie w miarę sprawnie sforsować kiepskiej jakości barykady pozostawione przez porywacza. Wywołałem tym co prawda drobny hałas, jednakże mojego prędkiego wśliznięcia się do sali 28 nie przyuważył nikt, dzięki czemu mogłem zapewnić sobie chwilę wsłuchania się w rozmowę…
Sprawa skomplikowała się niemalże od razu, gdyż jasno usłyszałem nie tylko rozmowę porywacza z ledwo kontaktującym pacjentem, ale zdałem sobie również sprawę, że mężczyzna noszący imię Charles (które to poznam znacznie później, jednak już teraz się na nie powołam dla wygody rozróżnienia) jest wyposażony w kamerkę i prowadzi… ugh… jak to się mówi u Was. Stram? Realcję? Tak, czy owak jeśli wierzyć wykrzykiwanym przez niego dość teatralnym i kontrowersyjnym wypowiedziom na wizji znajdowało się paręset osób, a całość była transmitowana z minimalnym opóźnieniem, wręcz w pełni na żywo. Charles próbował przekonać widzów, że to nie on jest w tym scenariuszu złoczyńcą, że jedynie przybył odwiedzić swojego kolegę, którego rząd próbuje wrobić w fikcyjną chorobę psychiczną dla zachowania kontroli. Całość konwersacji z widzami była utrzymana w takim tonie wraz z krytyką oczywiście plemienia Jedi. Zrozumiałem w chwili stwierdzenia obecności kamery i potencjalnie setek słuchaczy, że możliwość podjęcia dialogu i rozmowy została oficjalnie wyrzucona przez okno. W swej ocenie uznałem, że próba namówienia mężczyzny do pokojowego złożenia broni i wypuszczenia napastnika podczas, gdy moje ruchy obserwują postronni obywatele jest zbyt ryzykowna. Wizja kolejnej porażki medialnej ze strony Jedi byłaby katastrofalna, a wiem, że moje zdolności wypowiedzi, czy oratorskie dopiero raczkują i są dalekie od poziomu naszych najwybitniejszych negocjatorów z plemienia Jedi. Tak jak potrafię być może coś zdziałać w rozmowie jeden na jednego, tak dalece powątpiewałem w możliwość pokojowego przekonania porywacza i jego oglądających. Nie chciałem więc, by ani moje słowa, ani widok miecza świetlnego wskazywały na powiązania z plemieniem Jedi. Nawet moje tradycyjne, czarne szaty Strażnika z Roon dawały jedynie mgliste pojęcie, otwarte na spekulacje z kim porywacz miał do czynienia.
Nie chcąc przedłużać dalszej transmisji i wywodów Charles’a, przystąpiłem do działania i oceny sytuacji podczas walki. Nie zdradzając swej pozycji za jednym ze zbiorników medycznych, sięgnąłem po swój cyfronotes i wyciszając dźwięki rozpocząłem nagrywanie otoczenia kamerką, wychylając delikatnie urządzenie zza mojej osłony, by wyłapało dla mnie obraz napastników i ich uzbrojenia, co ciężko mi było dostrzec zza osłony. Inspekcja nagrania potwierdziła moje obawy, że zarówno napastnik jak i jego droid są wyposażeni w niezgorsze i zadbane karabinki blasterowe, nie stwierdziłem jednak żadnego dalszego zagrożenia dla szpitala w postaci chociażby ładunków wybuchowych. Wiedząc już na co się mniej więcej porywam, wyciągnąłem z kieszeni zabrane dwa granaty błyskowo-hukowe, a następnie po ich odpowiednim przygotowaniu, wyrzuciłem je zza swej osłony wprost pod nogi zarówno Charles’a jak i Huriana i stojącego nieopodal droida. Wtem…. Cóż przypuszczam, że czasami jak to mawiają w holowidach… „gówno się dzieje”. Mimo, że Charles nie spodziewał się ataku wcale, tak odurzony i porwany pacjent ożywił się znacznie i ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, rzucił się na granaty, gdy tylko uderzyły o podłogę pod ich stopami, w odstępie dwóch sekund i wpakował sobie je oba do jamy gębowej. Skutkiem czego było częściowe stłumienie efektu ogłuszającego na który liczyłem oraz rozerwanie żuchwy mężczyzny po mimo wszystko, dotkliwych eksplozjach granatów hukowych. Ta komplikacja skutecznie pogorszyła wykonanie dalszej części mojego działania, czyli wychylenia zza osłony i ostrzelania intruza, który począł używać rannego pacjenta jako żywej tarczy, domagając abym się poddał, co nie wchodziło w tym wypadku w rachubę. Jakikolwiek dialog w tym momencie mógł zaszkodzić albo rządowi, albo plemieniu Jedi. Kontynuowałem więc ostrzał seriami ogłuszającymi, nie odzywając się ni słowem do Charles’a i Huriana, który stracił przytomność w wyniku jednej z takich serii, co oszczędziło mu przeżywanego bólu, po rozerwaniu żuchwy. Ostrzał z mej broni doprowadził również do dezaktywacji należącego do napastnika droida.
Finalnie, udało się sprawę doprowadzić do końca, gdy ukryłem się za zbiornikiem medycznym, a następnie wyskoczyłem na napastnika z lewej strony, wcześniej wyrzucając na prawo swój cyfronotes, którego uderzenie i hałas miały odwrócić uwagę napastnika. Tak też się stało, nim jednak udało mi się w pełni obezwładnić Charles’a, ten w akcie desperacji i paniki wypalił kilka strzałów, próbując na marne obrócić się w stronę z której niespodziewanie wyskoczyłem na niego. Jego karabin nie był ustawiony na ogłuszanie i tak, dziełem przypadku postrzelił swego niedawnego towarzysza w potylice, doprowadzając do jego śmierci.
W końcu obaj opadli na podłoże, ciało martwego Huriana z nieprzytomnym Charlesem. Podczas oględzin upewniłem się jeszcze, że w trakcie wymiany ognia kamerka napastnika została uszkodzona, a nadawanie przerwane, oraz że nie ma żadnych podobnych temu urządzeń. Przed opuszczeniem szpitala odprawiłem modły nad martwym ciałem Huriana, by pomóc złączyć mu się z Boginią, a następnie wyniosłem nieprzytomnego napastnika i oddałem go w ręce konstablów. Sam podczas wymiany ognia poniosłem niewielką ranę w postaci przypalonego ucha, gdy dosięgnął mnie zbłąkany strzał napastnika, co było owocem głównie mojego nierozsądnego zlekceważenia oponenta.
Czekało mnie jeszcze przesłuchanie porywacza, które prócz poznania jego imienia, pozwoliło mi dotrzeć do bardzo cennych informacji. Postaram się przebieg maksymalnie streścić i przedstawić jedynie suche fakty. Jeden z żołnierzy pozostawił mnie sam na sam z nieprzytomnym Charles’em, dając wprost do zrozumienia, że póki więzień przeżyje, mogę robić co tylko chcę, aby dotrzeć do źródła. Miast przemocą fizyczną, postanowiłem skorzystać z fortelu i wmówić po przebudzeniu przesłuchiwanego, że wcale nie znalazł się w rękach policji, tylko w znacznie gorszych łapach nieokreślonej organizacji przestępczej, która nie będzie liczyć się z jego cierpieniem. Faktycznie, przyniosło to zamierzony skutek i z moją szatą okręconą wokół głowy dla zachowania anonimowości i grozy być może, Charles podzielił się ze mną wszystkim co wiedział. Wbrew temu co głosił podczas transmisji, wcale nie przybył do szpitala by odwiedzić swojego kolegę, czy go uwolnić od wyimaginowanej choroby, którą wmawia mu rząd. Okazało się bowiem, że obaj parali się handlem przyprawą, sprowadzając nielegalną substancję na Hakassi z przestrzeni Huttów. Charles zwyczajnie bał się, że jego kolega w szpitalu wygada szczegóły ich operacji i tak gdyby nie udało mu się zmarłego wyciągnąć, planował go zabić samodzielnie. Dowiedziałem się również gdzie przechowują skrytkę z towarem, na jakim dokładnie adresie oraz kto jest ich dostawcą i jak się z takowym (o imieniu Bozzo) kontaktują. Wyczerpując źródło do końca poprosiłem, aby żołnierz wmaszerował na pokład statku ponownie, by ogłuszyć więźnia. Dziękując z całego serca za owocną współpracę żołnierzom, zdałem im wszystkie informacje które wyciągnąłem od Charles’a, wraz z adresem gdzie przechowują nielegalną substancję, by prawowite władze mogły zabezpieczyć dowody w sprawie.
Poprosiłem ich również, by wymiar sprawiedliwości wstrzymał wymierzenie kary wobec mężczyzny, przynajmniej póki wykazuje zdolności kooperacji i może pomóc w toku śledztwa i mojego pomysłu, który chciałbym wprowadzić w życie dla dobra ogrodu Bogini, zwanego Hakassi. Po pożegnalnej rozmowie, funkcjonariusze odstawili mnie pod ten sam szpital w Skadiv, gdzie jeszcze ostatkiem sił pomogłem wprowadzać ewakuowanych pacjentów i ekwipunek, jak również poprosiłem o opatrzenie przysmażonego boku głowy i ucha. Po tym czasie odzyskałem swój cyfronotes wraz z śmigaczem i powróciłem do plemienia Jedi.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
W komunikatorze Charles’a, który tak chętnie podzielił się wszystkimi informacjami znajduje się kontakt do gangstera Bozzo, lub całej szajki typów spod ciemnej gwiazdy w przestrzeni Huttów, którzy parają się sprzedażą przyprawy. Ze słów Charlesa Lyypona wynika, że wraz z Hurianem umawiali się „jak w hurtowni” na odbiór towaru, co czasem miało miejsce w strefie wpływów Huttów, a czasami spotykali się w połowie drogi między Hakassi, a tamtym piekłem bezprawia. Dobitnie uznaję, że Bogini wskazuje mi, że powinienem ten proceder dla dobra mych braci i sióstr z Hakassi ukrócić, na co funkcjonariusze zareagowali dość ochoczo, gdy wspomniałem, że przeprowadzenie takiego działania z sukcesem, może posłużyć jako fakt medialny – „Jedi chronią obywateli planety przed napływem nielegalnych substancji”, poprawiając reputację planety i być może skutecznie zniechęcając przyszłych gangsterów, którzy będą chcieli zając miejsce schwytanego, lub martwego w ostateczności „Bozzo”, gdy pomyślą, że wprowadzając nielegalne interesy na Hakassi, mogą liczyć się ze sprawiedliwością wymierzoną własnoręcznie przez Zakon Jedi. Planuję możliwie jak najszybciej przedstawić szczegóły tego pomysłu drogiemu panu Rarru, póki Charles znajduje się pod nadzorem funkcjonariuszy i wykazuje chęć współpracy dla ratowania własnej skóry. Jego głos może pomóc w próbie przekonania owego Bozzo do spotkania pod pretekstem zakupu towaru, co umożliwi mi lot na miejsce i podjęcie próby schwytania i możliwie wyeliminowania nielegalnego procederu rozprowadzania przyprawy w części regionu Hakassi.
4. Autor raportu: Padawan Rylanor Loken
1. Data, godzina zdarzenia: 10.09.21, 20:00-01:30
2. Opis wydarzenia:
W godzinach wieczornych, podczas rozmowy z drogim bratem Falxem, który powrócił do naszego plemienia by się pożegnać, otrzymaliśmy pilne wezwanie do kontaktu, ze strony Caluda Rarru, asystenta i reprezentanta doskonale znanego nam ministra. Przeprosiłem więc brata Falxa i czym prędzej udałem się do sali konferencyjnej, aby odebrać połączenie. Rozmowa była bardzo zwięzła i w pełni na temat pan Rarru poinformował mnie, że w mieście Skadiv, a dokładnie w ichniejszym Szpitalu Miejskim doszło do incydentu. Uzbrojony mężczyzna, wraz z kiepskiej jakości droidem bojowym wmaszerował do przybytku i zabarykadował się w sali na oddziale psychiatrycznym z jedną ofiarą plagi Hurianem Lerbioz… to jest ofiarą wpływu Thona. Widzicie już zatem powód kontaktu pana Rarru i, że sprawa z perspektywy medialnej była bardzo wyjątkowa, tym bardziej że panu Rarru zależało, by żołnierze hakassańscy nie byli narażeni na kontakt ze skutkami działania plagi.
Po zebraniu potrzebnych informacji, zapewniłem asystenta Rarru, że udam się czym prędzej na miejsce zdarzenia, by nie tracić cennego czasu. Wedle wszelakich przesłanek i zakładając, że będę mieć do czynienia z jednym osobnikiem, pobrałem z magazynu stosowny ekwipunek w postaci karabinu E-11 na którym mi zależało przez solidność i tryb ogłuszający, oraz do tego dwa standardowe ogniwa i dwa granaty błyskowo-hukowe. Po zaopatrzeniu się we wszystko co wydawało mi się w pełni niezbędne do przeprowadzenia akcji odbicia zakładnika i pojmania żywcem intruza, ruszyłem w drogę do Skadiv wypożyczając jeden z naszych śmigaczy powietrznych, przemalowany po dawno niedoszłych fałszywych konstablach.
Po przebyciu stosunkowo niedługiej i malowniczej drogi i dotarciu na miejsce, zostałem od razu poproszony przez zabezpieczających teren funkcjonariuszy do środka jednej z ich maszyn, by móc zapoznać się z bieżącą sytuacją w i wokół szpitala. Przedstawiciele prawa okazali się bardzo pomocni i udzielali wyczerpujących odpowiedzi na moje pytania, między innymi z najważniejszych szczegółów dowiedziałem się, że niemalże cały szpital został ewakuowany, za wyjątkiem sześciu osób, które być może w akcie paniki, pozostały we względnie bezpiecznych miejscach. Dwie osoby w łazienkach, jedna w sali chirurgicznej, jedna w pokoju socjalnym i w końcu dwie na oddziale kardiologicznym. Sam napastnik zaryglował się na oddziale psychiatrycznym, zajmując salę 28 z porwanym pacjentem. Przy omówieniu wejścia do środka, jednogłośnie odrzuciliśmy wizję przeczołgania się przez szyby wentylacyjne na miejsce, gdyż takie zabiegi działają zdaje się tylko w ciekawych holofilmach, z którymi miałem okazję się niedawno zapoznać i ewentualnie gdy mamy do czynienia z naprawdę szczupłą i niedużą osobą. I tak jak lubię myśleć, że raczej me ciało nie cierpi w żaden sposób na nadwagę (w końcu narzędzie Bogini nie może być pokryte rdzą), tak z całą pewnością mój wzrost i gabaryty byłyby sporą przeszkodą i ot dobrowolnym zrezygnowaniem z przewagi taktycznej.
Stanęło więc jednogłośnie, że skorzystam z jednego z bocznych wejść do szpitala, a następnie przekradnę się swobodnie korytarzami na oddział psychiatryczny i podejmę próbę pacyfikacji. Żołnierze oczywiście zaaprobowali taki wektor podejścia i przekazali mi jeszcze plik kart dostępu, aby miał swobodny dostęp do każdego pomieszczenia i korytarza w szpitalu. Życząc mi powodzenia, zostałem wypuszczony z pojazdu i chwyciwszy karabin E-11 z od razu ustawionym trybem ogłuszającym, wkroczyłem do szpitala.
Przeprawa była zaiście całkowicie bezpieczna i obyła się bez jakichkolwiek incydentów, stąd nie ma potrzeby dokładnego zakronikowania i marnowania papieru… tudzież cennego transferu danych. Udało mi się bez przeszkód przedostać na oddział psychiatryczny, a następnie w miarę sprawnie sforsować kiepskiej jakości barykady pozostawione przez porywacza. Wywołałem tym co prawda drobny hałas, jednakże mojego prędkiego wśliznięcia się do sali 28 nie przyuważył nikt, dzięki czemu mogłem zapewnić sobie chwilę wsłuchania się w rozmowę…
Sprawa skomplikowała się niemalże od razu, gdyż jasno usłyszałem nie tylko rozmowę porywacza z ledwo kontaktującym pacjentem, ale zdałem sobie również sprawę, że mężczyzna noszący imię Charles (które to poznam znacznie później, jednak już teraz się na nie powołam dla wygody rozróżnienia) jest wyposażony w kamerkę i prowadzi… ugh… jak to się mówi u Was. Stram? Realcję? Tak, czy owak jeśli wierzyć wykrzykiwanym przez niego dość teatralnym i kontrowersyjnym wypowiedziom na wizji znajdowało się paręset osób, a całość była transmitowana z minimalnym opóźnieniem, wręcz w pełni na żywo. Charles próbował przekonać widzów, że to nie on jest w tym scenariuszu złoczyńcą, że jedynie przybył odwiedzić swojego kolegę, którego rząd próbuje wrobić w fikcyjną chorobę psychiczną dla zachowania kontroli. Całość konwersacji z widzami była utrzymana w takim tonie wraz z krytyką oczywiście plemienia Jedi. Zrozumiałem w chwili stwierdzenia obecności kamery i potencjalnie setek słuchaczy, że możliwość podjęcia dialogu i rozmowy została oficjalnie wyrzucona przez okno. W swej ocenie uznałem, że próba namówienia mężczyzny do pokojowego złożenia broni i wypuszczenia napastnika podczas, gdy moje ruchy obserwują postronni obywatele jest zbyt ryzykowna. Wizja kolejnej porażki medialnej ze strony Jedi byłaby katastrofalna, a wiem, że moje zdolności wypowiedzi, czy oratorskie dopiero raczkują i są dalekie od poziomu naszych najwybitniejszych negocjatorów z plemienia Jedi. Tak jak potrafię być może coś zdziałać w rozmowie jeden na jednego, tak dalece powątpiewałem w możliwość pokojowego przekonania porywacza i jego oglądających. Nie chciałem więc, by ani moje słowa, ani widok miecza świetlnego wskazywały na powiązania z plemieniem Jedi. Nawet moje tradycyjne, czarne szaty Strażnika z Roon dawały jedynie mgliste pojęcie, otwarte na spekulacje z kim porywacz miał do czynienia.
Nie chcąc przedłużać dalszej transmisji i wywodów Charles’a, przystąpiłem do działania i oceny sytuacji podczas walki. Nie zdradzając swej pozycji za jednym ze zbiorników medycznych, sięgnąłem po swój cyfronotes i wyciszając dźwięki rozpocząłem nagrywanie otoczenia kamerką, wychylając delikatnie urządzenie zza mojej osłony, by wyłapało dla mnie obraz napastników i ich uzbrojenia, co ciężko mi było dostrzec zza osłony. Inspekcja nagrania potwierdziła moje obawy, że zarówno napastnik jak i jego droid są wyposażeni w niezgorsze i zadbane karabinki blasterowe, nie stwierdziłem jednak żadnego dalszego zagrożenia dla szpitala w postaci chociażby ładunków wybuchowych. Wiedząc już na co się mniej więcej porywam, wyciągnąłem z kieszeni zabrane dwa granaty błyskowo-hukowe, a następnie po ich odpowiednim przygotowaniu, wyrzuciłem je zza swej osłony wprost pod nogi zarówno Charles’a jak i Huriana i stojącego nieopodal droida. Wtem…. Cóż przypuszczam, że czasami jak to mawiają w holowidach… „gówno się dzieje”. Mimo, że Charles nie spodziewał się ataku wcale, tak odurzony i porwany pacjent ożywił się znacznie i ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, rzucił się na granaty, gdy tylko uderzyły o podłogę pod ich stopami, w odstępie dwóch sekund i wpakował sobie je oba do jamy gębowej. Skutkiem czego było częściowe stłumienie efektu ogłuszającego na który liczyłem oraz rozerwanie żuchwy mężczyzny po mimo wszystko, dotkliwych eksplozjach granatów hukowych. Ta komplikacja skutecznie pogorszyła wykonanie dalszej części mojego działania, czyli wychylenia zza osłony i ostrzelania intruza, który począł używać rannego pacjenta jako żywej tarczy, domagając abym się poddał, co nie wchodziło w tym wypadku w rachubę. Jakikolwiek dialog w tym momencie mógł zaszkodzić albo rządowi, albo plemieniu Jedi. Kontynuowałem więc ostrzał seriami ogłuszającymi, nie odzywając się ni słowem do Charles’a i Huriana, który stracił przytomność w wyniku jednej z takich serii, co oszczędziło mu przeżywanego bólu, po rozerwaniu żuchwy. Ostrzał z mej broni doprowadził również do dezaktywacji należącego do napastnika droida.
Finalnie, udało się sprawę doprowadzić do końca, gdy ukryłem się za zbiornikiem medycznym, a następnie wyskoczyłem na napastnika z lewej strony, wcześniej wyrzucając na prawo swój cyfronotes, którego uderzenie i hałas miały odwrócić uwagę napastnika. Tak też się stało, nim jednak udało mi się w pełni obezwładnić Charles’a, ten w akcie desperacji i paniki wypalił kilka strzałów, próbując na marne obrócić się w stronę z której niespodziewanie wyskoczyłem na niego. Jego karabin nie był ustawiony na ogłuszanie i tak, dziełem przypadku postrzelił swego niedawnego towarzysza w potylice, doprowadzając do jego śmierci.
W końcu obaj opadli na podłoże, ciało martwego Huriana z nieprzytomnym Charlesem. Podczas oględzin upewniłem się jeszcze, że w trakcie wymiany ognia kamerka napastnika została uszkodzona, a nadawanie przerwane, oraz że nie ma żadnych podobnych temu urządzeń. Przed opuszczeniem szpitala odprawiłem modły nad martwym ciałem Huriana, by pomóc złączyć mu się z Boginią, a następnie wyniosłem nieprzytomnego napastnika i oddałem go w ręce konstablów. Sam podczas wymiany ognia poniosłem niewielką ranę w postaci przypalonego ucha, gdy dosięgnął mnie zbłąkany strzał napastnika, co było owocem głównie mojego nierozsądnego zlekceważenia oponenta.
Czekało mnie jeszcze przesłuchanie porywacza, które prócz poznania jego imienia, pozwoliło mi dotrzeć do bardzo cennych informacji. Postaram się przebieg maksymalnie streścić i przedstawić jedynie suche fakty. Jeden z żołnierzy pozostawił mnie sam na sam z nieprzytomnym Charles’em, dając wprost do zrozumienia, że póki więzień przeżyje, mogę robić co tylko chcę, aby dotrzeć do źródła. Miast przemocą fizyczną, postanowiłem skorzystać z fortelu i wmówić po przebudzeniu przesłuchiwanego, że wcale nie znalazł się w rękach policji, tylko w znacznie gorszych łapach nieokreślonej organizacji przestępczej, która nie będzie liczyć się z jego cierpieniem. Faktycznie, przyniosło to zamierzony skutek i z moją szatą okręconą wokół głowy dla zachowania anonimowości i grozy być może, Charles podzielił się ze mną wszystkim co wiedział. Wbrew temu co głosił podczas transmisji, wcale nie przybył do szpitala by odwiedzić swojego kolegę, czy go uwolnić od wyimaginowanej choroby, którą wmawia mu rząd. Okazało się bowiem, że obaj parali się handlem przyprawą, sprowadzając nielegalną substancję na Hakassi z przestrzeni Huttów. Charles zwyczajnie bał się, że jego kolega w szpitalu wygada szczegóły ich operacji i tak gdyby nie udało mu się zmarłego wyciągnąć, planował go zabić samodzielnie. Dowiedziałem się również gdzie przechowują skrytkę z towarem, na jakim dokładnie adresie oraz kto jest ich dostawcą i jak się z takowym (o imieniu Bozzo) kontaktują. Wyczerpując źródło do końca poprosiłem, aby żołnierz wmaszerował na pokład statku ponownie, by ogłuszyć więźnia. Dziękując z całego serca za owocną współpracę żołnierzom, zdałem im wszystkie informacje które wyciągnąłem od Charles’a, wraz z adresem gdzie przechowują nielegalną substancję, by prawowite władze mogły zabezpieczyć dowody w sprawie.
Poprosiłem ich również, by wymiar sprawiedliwości wstrzymał wymierzenie kary wobec mężczyzny, przynajmniej póki wykazuje zdolności kooperacji i może pomóc w toku śledztwa i mojego pomysłu, który chciałbym wprowadzić w życie dla dobra ogrodu Bogini, zwanego Hakassi. Po pożegnalnej rozmowie, funkcjonariusze odstawili mnie pod ten sam szpital w Skadiv, gdzie jeszcze ostatkiem sił pomogłem wprowadzać ewakuowanych pacjentów i ekwipunek, jak również poprosiłem o opatrzenie przysmażonego boku głowy i ucha. Po tym czasie odzyskałem swój cyfronotes wraz z śmigaczem i powróciłem do plemienia Jedi.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
W komunikatorze Charles’a, który tak chętnie podzielił się wszystkimi informacjami znajduje się kontakt do gangstera Bozzo, lub całej szajki typów spod ciemnej gwiazdy w przestrzeni Huttów, którzy parają się sprzedażą przyprawy. Ze słów Charlesa Lyypona wynika, że wraz z Hurianem umawiali się „jak w hurtowni” na odbiór towaru, co czasem miało miejsce w strefie wpływów Huttów, a czasami spotykali się w połowie drogi między Hakassi, a tamtym piekłem bezprawia. Dobitnie uznaję, że Bogini wskazuje mi, że powinienem ten proceder dla dobra mych braci i sióstr z Hakassi ukrócić, na co funkcjonariusze zareagowali dość ochoczo, gdy wspomniałem, że przeprowadzenie takiego działania z sukcesem, może posłużyć jako fakt medialny – „Jedi chronią obywateli planety przed napływem nielegalnych substancji”, poprawiając reputację planety i być może skutecznie zniechęcając przyszłych gangsterów, którzy będą chcieli zając miejsce schwytanego, lub martwego w ostateczności „Bozzo”, gdy pomyślą, że wprowadzając nielegalne interesy na Hakassi, mogą liczyć się ze sprawiedliwością wymierzoną własnoręcznie przez Zakon Jedi. Planuję możliwie jak najszybciej przedstawić szczegóły tego pomysłu drogiemu panu Rarru, póki Charles znajduje się pod nadzorem funkcjonariuszy i wykazuje chęć współpracy dla ratowania własnej skóry. Jego głos może pomóc w próbie przekonania owego Bozzo do spotkania pod pretekstem zakupu towaru, co umożliwi mi lot na miejsce i podjęcie próby schwytania i możliwie wyeliminowania nielegalnego procederu rozprowadzania przyprawy w części regionu Hakassi.
4. Autor raportu: Padawan Rylanor Loken