Strona 22 z 44

Re: Sprawozdania

: 08 kwie 2018, 20:54
autor: Alora Valo
Wymiana z wrogiem

1. Data, godzina zdarzenia: 23.03.18, 20:00-01:30

2. Opis wydarzenia:

Za pośrednictwem sztabu Sojuszu Galaktycznego na Dremulae otrzymaliśmy wezwanie od wywiadu na księżyc który odbijał Padawan Accar wraz z Rycerzem Thaxtonem. Razem z Namonem, który posiadał współrzędne celu, jak i Tanną wyruszyliśmy czym prędzej Y-Wingiem, gdyż sprawa miała być nagląca. Taka też była.

Po długiej i dość wymagającej przeprawie przez nieokiełznaną przestrzeń Głębokiego Jądra dotarliśmy na miejsce w jednym kawałku. Masywny kompleks zatopiony w skałach z lądowiskiem zawieszonym nad wielkim jeziorem. Zastaliśmy tam dwóch żołnierzy, którzy odprowadzili nas na miejsce spotkania poprzez ciasne, kręte korytarze placówki najwyraźniej w znacznej większości znajdującej się pod ziemią. Ostatecznie dotarliśmy, a na miejscu spotkaliśmy dwie osoby. Człowieka i Bothanina.

Pierwsze o czym usłyszeliśmy to wieści spoza granić Głębokiego Jądra. Żywa planeta, Zonama Sekot połączyła siły z Lukiem Skywalkerem, co pozwoliło na przejęcie inicjatywy Sojuszowi Galaktycznemu. W momencie, w którym wszyscy zaczęli tracić nadzieję – zdarzył się ten cud, jak to nazwał pułkownik. Dzięki umiejętnościom kontroli nad Vongami Zonamy i niebywale skutecznym przeciw Yuuzhan statkom, które żywa planeta tworzy na swojej powierzchni... Szala przeszła na naszą stronę... To jest ich. Wykorzystali słabość Yuuzhan Vong (Jedi) i zwabili ich w pułapkę na Ebaq 9, gdzie admirał Ackbar, jak i „bliźniaki Solo”, w których według informacji wywiadu Vongowie widzą reinkarnacje swoich bogów... pokonali największy trzon ich wojsk. Zginęła tam znaczna ilość najlepszych yuuzhańskich wojowników. Zadali im cios, z którego Ci mogą się nie podnieść. Dowiedzieli się także, że Yuuzhan stworzyli nowy Yuuzhan’tar. Co to dokładnie znaczy? Nie wiemy. Nowa żywa planeta wyhodowana na zgliszczach jednej z podbitych? Tak czy inaczej – siły Sojuszu wraz z niespodziewanym sprzymierzeńcem przygotowują się do ataku na wspomniany twór. Ludzie odzyskali nadzieje, Skywalker odnosi zwycięstwo za zwycięstwem w tych nowych okolicznościach, w odwecie, odbijając kolejne światy spod okupacji Yuuzhan Vong.

Sprawa ma się jednak trochę inaczej jeśli chodzi o Głębokie Jądro. Siły Khsatsa Choki tworzą blokady. Ataki na przekaźniki odcięły praktycznie całkowity kontakt z zewnętrzną częścią galaktyki, powoli zmierzając wgłąb, przejmując kolejne planety, systemy wewnątrz Jądra. Ponad to... Choka złożył na ręce Sojuszu ultimatum podobne do tego, które słyszeliśmy na Prakith. W... „wystąpieniu” publicznym powiedział, że zaprzestanie dalszych ataków, jeśli Sojusz przekaże w jego ręce to, czego naprawdę chce – Jedi. Nie tylko nas, lecz każdego wrażliwego na Moc. Zapewniał, że nie obchodzi go los światów Jądra. Jeśli otrzyma to co chce, zatrzyma swoje siły. Pozostawi Jądro w spokoju. Na nasze... i nie tylko nasze szczęście, dowództwo nie wierzy w jego „dobre” intencje. Po przedstawieniu całej sytuacji przeszli do prawdziwych powodów, z których zostaliśmy wezwani.

Posiadali nagrania... nowego typu jednostek w szeregach Yuuzhan Vong. Po okazaniu ich Padawanom Saarai i Accar okazuje się, że mieliśmy już z nimi styczność. To te istoty, które Padawani i Mistrzyni spotkali na pokładzie Exploratora. Inni, znacznie bardziej niebezpieczni. Z tego co przypuszczamy – są to właśnie wrażliwie na Moc istoty z naszej galaktyki, Jedi poddani chorym eksperymentom biotechnologii Vongow. Jak pokazywało nagranie – jeden taki wyrżnął w pień cały kompleks na jednej z planet znajdującej się przy granicy Jądra. W pojedynkę. Rzuciło to też światło na to, do czego naprawdę potrzebni byliby im Jedi. Powiedzieliśmy im także to co my wiemy odnośnie intencji jakie to nam przekazał Khsats Choka – to, że pragnie przywrócić swojej tchnienie, wrażliwośc na Moc dla swojej rasy, że odłączył się od głównych sił Yuuzhan, wręcz sprzeciwił się im. Ruszył w stronę głębokiego Jądra wraz z wiernymi sobie żołnierzami, by ścigać to pragnienie. Na ile to możliwe? Na ile mówił on prawdę? Nie wiemy. Pułkownik stwierdził, że zgodnie z jego wiedzą... taka niesubordynacja niespotykana jest wśród ich szeregów. My mieliśmy już jednak stycznośc z różnymi nacjami, kastami Vongów, którzy niekoniecznie zgadzali się z dokrtyna reszty. Przedstawili nam również zalążek planu, jaki mieli nadzieje wprowadzić w życie. Chcą przystać na warunki Khsatsa Choki, by kupić sobie więcej czasu. Dzięki kompleksowi, który udało sie ocalić Rycerzowi Thaxtonowi i Padawanowi Namonowi są w stanie obliczać coraz to lepsze trasy wewnątrz Głębokiego Jądra. Stocznie pracują pełną parą, budując nowe okręty. Każdy dzień zwłoki, każdy dzień w którym wojska Khsatsa Choki zwlekają z dalszym natarciem zwiększa nasza szanse przetrwania. Tutaj właśnie potrzebna była nasza pomoc. Nie miają zamiaru nas zdradzić. Chcą jedynie wykorzystać tą sytuację na swoją korzyść, ale nie dokońca wiedzieli jak. Wchodził w to również problem wyjątkowo niskiego morale wojsk, które w tej sytuacji mogłoby się podzielić. Dowództwo nie miało zamiaru nas zdradzić, lecz wsród normalnych żołnierzy mógł powstać rozłam, do którego nie można było dopuścić. Potrzebne było coś, co da im nadzieję. Jednoznaczny przekaz od dowództwa, za którym mogliby podążyć.

Dłuższy czas rozważaliśmy najróżniejsze opcje, biorąc pod uwagę wszelkie możliwe konsekwencje. Może i bylibyśmy w stanie dostarczyć im... wrażliwego kultystę, którego w geście dobrej woli przekazaliby w ręce Choki, ale to zaś wiązało się z ryzykiem, które już wcześniej braliśmy pod uwagę – gdyby naprawdę dzięki temu udałoby im się odzyskać Moc... najpewniej bylibyśmy zgubieni. Nie mówiąc już o potencjalnych nowych super-żołnierzach, których mogliby stworzyć – co do tych stwierdzili, że nawet kilku dużo nie zmieniłoby na skalę całego Jądra... z czym pewnie i możnaby się zgodzić. Jest jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałam wspomnieć – Choka nie sprecyzował, czy chce otrzymać takiego żywego, czy martwego. Doszliśmy ostatecznie do chyba najbezpieczniejszego rozwiązania. Vongowie nie są wrażliwi, możliwe więc, że nie będzie dla nich łatwym odróżnienie martwego Jedi, od zwykłego martwego człowieka. Takie właśnie zwłoki w szacie Rycerza Jedi i z mieczem świetlnym zostaną dostarczone w ręce Khsatsa Choki, zaś miecz i szatę musimy dostarczyć im my. Co dalej? Zależało to będzie od tego, w jaki sposób odpowie on na pierwszy „podarunek”. Przy tym niestety nawiązanie „współpracy” sił Sojuszu w Głębokim Jądrze będzie oficjalne. Jedynie garska istot z dowództwa, jak i z tych, z którymi mamy bezpośrednią styczność będzie wtajemniczona w całą operację. Dla całej reszty... do czasu zakończenia przekrętu będziemy wrogami publicznymi. Będzie to oficjalne pozwolenie na wydanie wrażliwych na Moc w ręce Yuuzhan Vong. Ryzykowne... ale w ten sposób nawet Khsats Choka za pośrednictwem chociażby Brygady Pokoju zostanie upewniony o intencjach „współpracy”. Mamy nadzieję, że zapewni to wystarczającą ilość czasu do przygotowania obrony. A my będziemy musieli uważać... lecz dla nas to nic nowego.

Wracając zostaliśmy zaatakowani. Coś wyrzuciło nas z nadprzestrzeni i zaczęło przyciągać. Jak się okazało – byli to Yuuzhan Vong. Sama pewnie nawet nie zorientowałabym się, że coś się dzieje. Tak samo jak Yammoska, amphistaffow… Tak i wielkiego podobno, obżydliwego statku kosmicznego. Nie byłam w stanie ich zobaczyć. Udało nam się uzyskać kontakt z siłami Ord Trasi, które nie chciały, ale pewnie też nie były w stanie tak naprawdę pomóc. Chwilę po uzyskaniu tego połączenia zostało ono przerwane. Niewidzialny okręt przyciągał nas do siebie, a wszelkie starania Tanny i Namona nie przynosiły skutku. Zostaliśmy ściągnięci do… hangaru? Do środka i… Tanna ni stąd ni zowąd wystrzeliła torpedę z trucizną Alpha-Red, która znajdowała się jeszcze na pokładzie. Pustka wokół zabłysła, a bezwładność wbiła w fotel, gdy wykorzystując to Padawan Saarai odwróciła maszynę i z ogromną prędkością oddaliła się, co pozwoliło nam wskoczyć z powrotem w nadprzestrzeń. Uratowała nasze skóry. Wylądowaliśmy na Odiku II, by przyjrzeć się uszkodzeniu hipernapędu. Nie trwało to długo. Godzina, dwie i byliśmy już w drodze z powrotem na Prakith.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Alora Valo

Na wizji

: 08 kwie 2018, 22:20
autor: Tanna Saarai
Na wizji
Prakith - siedziba Prakith-NEWS


1. Data, godzina zdarzenia: 23.02.18, godz. 21:00-04:00

2. Opis wydarzenia:
Wszystko zaczęło się tak parę miesięcy temu. Gdy Kult zaatakował naszą bazę major Redge Leecken zaginął. Wszyscy znamy te historię… Badaliśmy tę sprawę przez ostatnie parę miesięcy… Zaangażowała ona wiele osób, od Padawanów do Rycerzy, nawet Mistrz Bart przyłożył do tego odrobinę rękę. Wszyscy znamy majora Redge Leeckena, wszystkich poruszyła nas wiadomość, iż w szaleńczym pędzie gnał do nas przez Prakith bez zastanowienia, by pomóc nam podczas ataku Kultu i ten pościg był przyczynkiem do jego zaginięcia. Rozbicie ścigacza, nieobecność przez wiele tygodni, nagłe pojawienie się w bazie, gdzie był widoczny tylko przez Padawanów w dół… To jedna z trudniejszych do rozwikłania zagadek, którymi przyszło nam się zająć podług mojej wiedzy i doświadczenia. Zagadka, która została właśnie rozwiązana. Tajemnica odkryta. major odbity, żywy, prawie cały. Wojna rozpętana. Prakith rządne krwi Mrocznych Jedi… Tak działają media, prawda?

Od początku.
Parę dni temu na kanale trzecim pojawił się major Redge Leecken; Starszy w jego ciele uściślając. Przedstawił on Prakith wizję straszną i przerażającą. Na ich planecie zamieszkują rządni władzy i krwi Mroczni Jedi, a on ostatnie 5 lat swojego życia poświęcił na rozpracowanie tej grupy w celu publicznego zdyskredytowania jej. Ujawniał działania, nazwiska, sukcesy pomijał, porażki piętnował... I obiecał wszystko podeprzeć dowodami podczas następnej transmisji, która odbyć miała się następnego dnia. Wszelkie materiały dostarczył mu nasz gość, a do niedawna jeszcze Adept, Aetas Hyenn. Czemu to zrobił? Nie wiemy… Czy kierowała nim bliżej niesprecyzowana chęć przysporzenia nam problemów, czy został przekonany przez Kult do ich wizji przyszłości Prakith, a może był pod ich mentalną kontrolą? Nigdy się już tego niestety nie dowiemy… Ta wiedza umarła wraz z Aetasem.
Dla niezorientowanych odsyłam do raportu Padawana Bar’a’ki ”Szybkie śledztwo” i dodam, że Aetas, nim został uznany za winnego terroryzmowi i osądzony zgodnie z prawem obowiązującym na Prakith, które za tego rodzaju czyny przewiduje karę śmierci, wyznał, iż przekazał Kultowi skradziony z bazy komputer z danymi majora.

Transmisję oglądałam wraz z Mistrzynią Viile oraz Padawan Valo. Nasze następne działania były szybkie – kontakt z Volianderem, od którego dowiedzieliśmy się, co dokładnie się stało (dla tych, którzy nie zdają sobie sprawy, on wiedział od początku… zwyczajnie Voliander nie lubi dzielić się taką wiedzą, o ile nie stoi przyparty do muru… a to ciężko zrobić. Otóż okazało się, że major Redge Leecken, gdy rzucił się nam na pomoc miał w tym ukryty cel; dać się złapać Starszemu w zbroi Yuuzhan Vongów, która w bliżej niesprecyzowany sposób miała uniemożliwić proces przejęcia kontroli na właścicielem zbroi. Jak wiemy nie do końca okazało się to prawdą. Na szczęście jednak major nie rozpłynął się na zawsze w Mocy, a udało mu się, również w niewiadomy dla nas sposób, znaleźć schronienie w stworzonym przez Mistrzynię Vile nurcie Jasnej Strony, który powstał w trakcie jej starcia ze Starszym jakiś czas temu… Wcześniej testował te zbroję z WSK, przez długi czas badali jej właściwości, możliwości przeciwdziałania na próby przejęcia kontroli za pomocą Mocy… Skomplikowane… Wiem…
W każdym razie, zaraz po rozmowie z Volianderem skontaktowaliśmy się z WSK prosząc ich o wpłynięcie w jakiś sposób na sytuację i możliwie najdłuższe opóźnienie drugiego wystąpienia nie-majora, w którym to miał wyjawić wszelkie nasze tajemnice…
Czemu postanowiliśmy dopuścić do tej transmisji? Pozwolić wszystkim poznać o nas prawdę przedstawioną w świetle rzuconym przez Kult? Czemu nie wpadło na to nawet WSK? Nie potrafię odpowiedzieć… To się jednak, jak wszyscy dobrze wiecie, stało. Teraz musimy ponieść odpowiedzialność za nasze decyzje i zmierzyć się z konsekwencjami…

Po kolei jednak…
Parę dni później wybrałyśmy się z Mistrzynią w towarzystwie Mistrza Barta i Rycerza Fenderusa na „wycieczkę” na orbitę Prakith, by opracować plan odzyskania ciała majora. Wierzyłyśmy, że po drugiej transmisji ciało stanie się dla Kultystów zbędne i będą chcieli się go pozbyć, nie mogłyśmy do tego dopuścić. Rycerz zasugerował, że powinnam wziąć udział w akcji odbijania majora, gdyż spodziewał się, że na widok dwójki potężnych użytkowników Mocy Starszy w ciele majora Leeckena od razu ruszy w paniczną ucieczkę. Dodatkowym moim atutem miały tu być umiejętności obsługi granatów dymnych, które wg pierwotnej koncepcji miały nie dopuścić do naszego rozpoznania, gdy będziemy w budynku stacji Prakith-NEWS podejmowały próbę, nie owijając w bawełnę, zamachu na majora. Zasugerowałam dodatkowo użycie ładunków elektromagnetycznych, które miały unieruchomić nasz cel wyłączając z możliwości użytkowania wszelkie jego protezy. Oczywiście sama również byłabym narażona na eksplozję i wszelkie uciążliwości z nią związane, te jednak nie utrudniały w żaden sposób dalszej części planu. Ostatecznie jednak skończyło się na ładunkach kriobanowych, gdyż nie posiadamy w naszym magazynie ani jednego granatu EMP. A te z kolei okazały się ostatecznie zupełnie nieprzydatne…
To znaczy… Mogły być, gdybym tylko podjęła jakieś działania względem zmieniającej się dynamicznie sytuacji, która mocno odbiegała od pierwotnych założeń. Gdybym wpadła na to, że ujawnienie tych materiałów przyniesie tak wielkie konsekwencje. Mogłam zareagować, byłam na miejscu, nie dalej niż 5 metrów od tej przeklętej konsoli… A nie zrobiłam zupełnie nic. Przepraszam was wszystkich. Przez moje ścisłe trzymanie się ustalonego planu i brak choćby chwilowej refleksji znajdujemy się w tej całej sytuacji. Nie potrafię cofnąć czasu. Żałuję.

Znów odbiegam od tematu jednak.
Plan wyglądał następująco. Dostaję się do budynku Prakith-NEWS pod przykrywką dziennikarki dzięki załatwionym przez Rycerza Fenderusa od WSK dokumentom i namierzam majora. Po jego wystąpieniu detonuję dyskretnie ładunki dymne, które ukrywają nas przed wszelkimi kamerami. Następnie unieruchamiam majora ładunkami kriobanowymi. W tym czasie Mistrzyni dostaje się skrycie do budynku, a następnie wkracza do akcji i możliwie szybko aplikuje majorowi Senflax – silną neurotoksynę, która uniemożliwia opór powodując zwiotczenie mięśni oraz zaciemnienie umysłu – następnie zakłada nie-majorowi obręcz neuronową, którą Rycerz Fenderus załatwił od WSK, blokując mu w ten sposób możliwość korzystania z Mocy i zabiera majora na Sentinela pilotowanego przez Hanza Aderbeena. Na promie, który leci na orbitę Prakith pozbywa się z ciała majora Starszego, który ginie odcięty od Ciemnej Strony Prakith i wsadza w ciało jego pierwotnego i prawowitego właściciela. Wszystko z użyciem amuletów z łuski taozina, które ukryć miały naszą obecność w Mocy; otrzymałyśmy takie wraz z Mistrzynią Vile od WSK w zeszłym roku. Towarzyszyć miał nam również HDR, który jak wiadomo może przybrać dowolną postać. Ostatecznie był Aqualishem, ciekawy wybór… nie powiem…
Całkiem sprytne prawda? Co mogło pójść nie tak… Niemal wszystko jak się okazuje.

Po tym przydługim wstępie docieramy do właściwej części raportu, który opisuje przebieg całej akcji w budynku Prakith-News. Zdecydowałam się na niego byście mieli możliwe najpełniejszy obraz całej sytuacji i mogli podjąć próbę zrozumienia naszego toku myślenia na przestrzeni ostatnich kilku dni, gdy opracowaliśmy ten plan. Zależało nam na odbiciu ciała majora. I to, w mojej opinii, przyćmiło nasz zdrowy rozsądek, przez co nie przewidzieliśmy konsekwencji, które nastąpiły po opublikowaniu tych materiałów. Taka marna próba usprawiedliwienia się… Wybaczcie.

Jeszcze na chwilę przed wylotem Rycerz Thaxton zaproponował swoje wsparcie w razie krytycznej sytuacji. Udałam się na miejsce Y-Wingiem, Mistrzyni Sentinelem pilotowanym przez Hanza. Zaraz po wylądowaniu napotkałyśmy na pierwsze komplikacje, które ujawniły niedbałość, z jaką podeszliśmy do planowania tej akcji.
Na miejscu okazało się, że na samą transmisję wejść mogą tylko osoby wcześniej umówione i wpisane na listę. Recepcjonista był nieubłagany. Próbowałam wszelkimi sposobami przekonać go, żeby wpuścił mnie do środka. Nici porozumienia próbowałam szukać na linii współpracy stacji, w której rzekomo pracowałam, a ich stacją… Próbowałam nawet przekupstwa. Z tym jednak nie zdążyłam, gdyż HDR, który dokładnie odmierzał czas do rozpoczęcia transmisji postanowił działać. Obezwładnił recepcjonistę i towarzyszącego mu mężczyznę, zniósł ciała piętro niżej i gdy ja schowałam nieprzytomnych do skrzyni ten przybrał postać wcześniej porażonego ładunkiem elektrycznym recepcjonisty. W ten sposób dostałam się do środka i mogłam uczestniczyć w transmisji.

Weszłam w ostatniej chwili. Wywiad miał się właśnie rozpocząć… Nie-major zaczął swój wywód oczerniający nasze każde działania, pokazywał nagrania, odwrócił nawet działania Padawana Bar’a’ki z Tallut na naszą niekorzyść… To był lincz… Z którym nic nie zrobiłam… Ale kto wie, może taki atak na wizji byłby jeszcze gorszy niż to, co nas teraz spotyka? Nie będę próbowała tego oceniać.
W tamtej chwili jedyne, o czym myślałam to dyskretne rozstawienie granatów dymnych w Sali. Z pomocą telekinezy opuściłam spakowane w kieszeń przy pasie granaty pod ścianę, drugą kieszeń umieściłam za skrzynią udając, iż próbuję złapać lepsze ujęcie na majora swoją Holodatą. Próbowałam transmitować obraz Mistrzyni Vile, ta jednak zajęta przedostawaniem się do budynku nie miała czasu, by ową odebrać. I tak by się jej zresztą nie przydała…
Gdy major skończył i przesłał wszystkie materiały do HoloNetu zaczął opuszczać studio. Próbowałam go zatrzymać pytaniem, mając nadzieję, iż to właśnie w tym pomieszczeniu odbędzie się ostateczne starcie między nim a Mistrzynią… Ten jednak mnie zbył i nim zdążyłam odpalić naszą zasłonę dymną, był już poza ich zasięgiem. Mogłam jedynie kontynuować dalsze wypełnianie planu i zmyć się z budynku studia Prakith-NEWS, mając nadzieję, iż Mistrzyni będzie w stanie pojmać nie-majora w improwizowany sposób.
Zaraz po wydostaniu się z budynku wezwałam Mistrzyni na pomoc HDR, który niezwłocznie dołączył do niej w jak się okazało hangarze.
Co się tam stało? Jak Mistrzyni udało się dostać do szczelnie zamkniętego budynku, przetrwać walkę ze Starszym, majorem, wsparciem Kultu i nie odnieść przy tym większych obrażeń, a co więcej porwać ciało majora wraz z jego lokatorem?

Ona opowie najlepiej...
Mistyk Jedi Elia Vile pisze: Od początku nie chciałam się pokazywać. Moja twarz jest dość specyficzna i łatwo zapada w pamięć – mało kto wygląda jak jedna wielka blizna. Postanowiłam zostać z tyłu, kiedy Tanna forsowała swoją drogę do środka. Była jednym z kilku dziennikarzy, którzy próbowali dostać się do studia i nie byli zachwyceni, że im nie wolno. Schowana za jakimiś pudłami, słyszałam wyłącznie strzępki rozmów sprzed głównego wejścia.

Zrobiłam krótkie rozpoznanie okolicy – budynku nie dało się obejść, nie na tym poziomie. Wyrastał jak góra z jakichś nieokreślonych czeluści. Do studia prowadziły wyłącznie dwie drogi – ta, którą próbowała dostać się Tanna i pole siłowe wewnętrznych hangarów, do którego z zewnątrz nie było dojścia.

Moje pierwsze zagranie było ryzykowne i, jak to z ryzykownymi zagraniami bywa, kompletnie spudłowane. Chciałam pociągnąć za sobą niezadowolonych dziennikarzy i większą grupą wedrzeć się do środka. Poszedł za mną wyłącznie HD w przebraniu Aqualisha, kompletna porażka. Szkoda, bo to miało szanse powodzenia, dotarliśmy niemal pod drzwi sali nagrań, nim zaczęto straszyć nas ochroną. Wycofałam się błyskawicznie. Tanna w tym czasie negocjowała na recepcji warunki własnego wejścia – jak się potem okazało, skutecznie.

Wróciłam w mój kącik za pudłami i zaczęłam głębiej analizować możliwość dotarcia do hangaru. Przy użyciu statku, z założeniem, że będę przeskakiwać po dachach, byłabym w stanie sięgnąć pola siłowego. Poinstruowałam naszego pilota, by przygotował statek do startu i ruszyłam na lądowisko. Po kilku minutach byliśmy już w powietrzu i ocenialiśmy szanse zrzucenia mnie na dach studia.

Vong w ciele Aderbeena wykonał wszystko perfekcyjnie. Tylko lekkie zboczenie z trasy powietrznej, chwila opuszczenia rampy i byłam w powietrzu, lecąc na spotkanie dachu. Udało mi się zamortyzować upadek. Jeśli na zewnątrz było zimno, tu, wysoko, bez żadnych osłon, niemal zamarzałam. Dach miał kształt kopuły. Przesuwałam się po nim ostrożnie, by zawisnąć nad polem siłowym hangarów. Początkowo chciałam czekać, aż coś wyleci ze środka, ale szybko doszłam do wniosku, że to idiotycznie wręcz ryzykowne. Nawet gdyby pierwszą osobą opuszczającą hangar był Starszy w ciele Redge’a, nawet gdyby udało mi się skoczyć i wylądować perfekcyjnie, nie zostać zdmuchniętą z kadłuba, wbić do środka, nim statek sięgnie pułapu, na którym nie mogłabym oddychać… musiałabym przeżyć próbę rozbicia maszyny. Starszy na pewno by tego próbował, on nie potrzebował ciała Redge’a, ja mojego – owszem.

Postanowiłam więc wejść do hangaru. Przy użyciu Mocy. Dość powiedzieć, że trwało to chwilę, a kiedy przecisnęłam się przez energetyczne pole, byłam w równym stopniu naładowana pochłoniętą energią, co wykończona. Potrzebowałam kilku chwil, by dojść do siebie.

W pierwszej kolejności szukałam konsoli lub panelu, przy pomocy którego dałoby się sterować polem siłowym. Nie znalazłam niczego takiego, więc przeszłam do planu B – przejęcia któregoś z zaparkowanych promów. Każdy z nich był zablokowany, nie było mowy, bym mogła włamać się do któregoś i użyć go – nie przy moich umiejętnościach. Być może mogłabym zrobić to siłą, ale to zapewne rozszczelniłoby statek i stałby się niezdolny do pościgu. Przeszłam do planu C – czyli sabotażu. Znów użyłam Mocy, tym razem w formie energii elektrycznej. Przeładowałam zamek każdej z maszyn (były identyczne, więc poszło sprawnie) po to, by kupić sobie czas, kiedy Starszy będzie chciał odlatywać. Kiedy skończyłam, schowałam się i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.

Ciało Redge’a pojawiło się w hangarze po kilku minutach i z miejsca ruszyło ku jednej z maszyn. Zamek był zablokowany, więc ciało spróbowało szczęścia przy kolejnej, z podobnym skutkiem. Kiedy Starszy walczył z maszyną, mogłam ruszyć do ataku – ale powstrzymałam się. Potrzebowałam drogi ucieczki, a więc otwartego hangaru. Potrzebowałam też pewnej przewagi nad przeciwnikiem. Było jasne, że Starszy zamierza odlecieć, postanowiłam więc zapewnić mu trudny i bolesny start. Miał wsiąść, otworzyć hangar, ruszyć - i zderzyć się z inną maszyną, która ustawiłabym na jego drodze. Proste.

Muszę przyznać, że częściowo się udało. Hangar został otwarty, maszyna pilotowana przez ciało Redge’a przydzwoniła w inną, obróciła się i zaczęła dymić. Problem pojawi się w momencie, gdy coś odepchnęło mnie Mocą na ścianę z taką siłą, że mało nie połamało mi kości. Obok mnie znikąd wyrósł Starszy w ciele Hakka Raala. Cudem uskoczyłam przed jego kolejnym błyskawicznym atakiem.

Z sali nagrań dobiegły stłumione wybuchy, mnie interesował już jednak wyłącznie Redge – bałam się, że ciało zostało porzucone na śmierć. Doskoczyłam do promu, z którego wyczołgał się mój cel. Był zaskakująco sprawny jak na kraksę, w której wziął udział. Starszy podążył za mną, ale nadział się na HD w przebraniu ochoniarza. Ja przygotowałam senflaks i stanęłam naprzeciw Redge’a – uzbrojonego w miecz. A więc było ich dwóch, Starszy nie porzucił tego ciała, Redge do niego nie wrócił. Zaskoczenie, chwila konsternacji – a potem silny atak Mocą. Wyrwałam mu miecz, odepchnął mnie. Próbowałam przyciągnąć go do siebie, ale zdążył odzyskać broń. Chwyciłam własną. Jak przystało na beznadziejnego szermierza, oberwałam pierwsza. Jak przystało na uczennicę Mistrza Barta, byłam na nogach w sekundę, jak gdyby nigdy nic.

W walce brał udział jeszcze ktoś, strzelec, ale ciężko było mi rozpoznać, po czyjej jest stronie. HD poważnie oberwał w tym starciu, kazałam mu uciekać, gdyby było bardzo źle. Jestem w stanie poświęcić wiele osób dla dobra Redge’a, ale HD do nich nie należy. Ta walka była jednym wielkim chaosem. Śmiertelnie poraniony Starszy popełnił samobójstwo w ciele Raala, HD górował w walce nad uzurpatorem w ciele Redge’a, ja starałam się znaleźć moment, by użyć senflaksu. Udało się, ledwo. Poraniony Leecken, ze strzykawką wciąż tkwiącą w ramieniu, rzucił się do ucieczki, ruszyliśmy za nim. Był w połowie drogi do wyjścia z budynku, kiedy dopadłam go Mocą. Chwilę szarpaliśmy się, nim odcięłam mu protezy nóg, a HD – uzbrojonej ręki. Próbował bronić się telekinezą, ale senflaks najwyraźniej działał, pchnięcie było żałośnie słabe.

WSK bombardowało nas już komunikatami o tym, że muszą wkraczać i mamy niewiele czasu. Ich zadaniem było zlikwidowanie terrorystów, czyli nas, i chcieli zrobić to skrupulatnie, by wyjść z całego zajścia z twarzą. Intruz w ciele Redge’a wciąż próbował walczyć, przydusiłam go Mocą i wcisnęłam na głowę obręcz neuronową. Odrąbałam ostatnią protezę. Tak obezwładnionego pociągnęłam za sobą, podczas gdy HD kontaktował się już z Vongiem w ciele Hanza – naszym pilotem.

Ruszyliśmy ku hangarom i dalej, na dach. HD przejął ciało Leeckena, panując nad nim w pełni fizycznie. Wystawieni na lodowane podmuchy wiatru czekaliśmy na prom – był jasne, że WSK będzie pierwsze. HD ustawił się za mną – liczyłam, że obronię naszą trójkę przez czas potrzebny do przybycia promu. Nie było mowy, by komandosi nas nie znaleźli; poprosiłam, by skupili się na mnie podczas ostrzału.

Nie wiem czym we mnie strzelali – jakieś kule energii, które pękały w zetknięciu z moją barierą, uwalniając plazmowy ładunek. Początkowo udawało mi się je odpychać względnie łatwo, ale z czasem napór się zwiększył. Ostatnie pół minuty trwało wieczność i doprowadziło mnie do skraju wyczerpania. Jeden z pocisków rykoszetował i dosłownie usmażył komandosa po lewej – pozostała dwójka zabrała kolegę i wycofała się. Prom nadleciał chwilę potem. Po upewnieniu się, że HD da radę doskoczyć, sama wybiłam się z dachu. Kosztowało mnie to resztę sił, na górze byłam wyłącznie w stanie zwinąć się i oddychać. Słyszałam, że w naszą stronę posłano jeszcze jakieś strzały, ale w tym momencie nie miałam siły się tym przejmować. Gdyby nie to, że pierwszy raz od dawna nie musiałam filtrować Mocy płynącej przez mojego Mistrza… zapewne nie zdołałabym się stamtąd wydostać.
Krążyłam jeszcze chwilę wokół budynku Prakith-NEWS w razie gdyby jednak mogła okazać się większym… jakimkolwiek… wsparciem w tym zadaniu. Ostatecznie jednak wróciłam do bazy, gdzie oczekiwałam powrotu Mistrzyni Vile. To jednak nie nastąpiło szybko i nie w sposób, jakiego pragnęłam.

W pewnym momencie dostałam wiadomość od WSK, w której nakazywali mi natychmiastowe stawienie się z Mistrzynią przed bazą. Oznajmili, iż wywołałyśmy wojnę na Prakith, mamy totalnie przechlapane, oczywiście oni użyli zupełnie innego określenia sytuacji, i zabierają nas do pałacu prezydenckiego. Zrobiłam, czego ode mnie oczekiwano. Mistrzyni dołączyła do mnie chwilę później…
W pałacu powitał nas zbudzony w środku nocy prezydent Zarroth Vandelis, komisarz agencji federalnej Jelehan Faroamer oraz kapitan WSK. Tam przedstawiono nam, w jakiej sytuacji się dokładnie znajdujemy… Okazało się to być odrobinę mniej czarną wizją od tej malowanej jeszcze godzinę temu przez WSK. Owszem wyciekłe materiały sprawiły, iż staliśmy się wrogami publicznymi numer jeden, jednak te zostały bardzo szybko zdjęte z HoloNetu przez WSK; później prezydent wytłumaczył takie postępowanie w swoim przemówieniu do Prakith, odsyłam do jego zapisu w tym miejscu. Owszem na Prakith panuje ogromne poruszenie i zagrożenie destabilizacji pracy rządu planety, jednak nie można tego określić stanem wojny. Prezydent, myśląc niezwykle trzeźwo, zasugerował rozwiązanie, które pozwoliło nam pozostać w bazie; otóż Mroczni Jedi mieli się z niej wynieść, gdy tylko zaczęły się problemy z majorem i pozostawić budynek nam, jako jego następnym lokatorom. Wg oficjalnej wersji nie jesteśmy nijak powiązaniu z w/w Mrocznymi Jedi. Przynajmniej nie, jako lokatorzy budynku. Przypominam jednak, że wszystkie nasze dane osobowe wyciekły do HoloNetu wraz ze zdjęciami i pełną listą naszych „zbrodni przeciw oraz na Prakith”. Stąd moja ostatnia sugestia o ukrywanie swojej tożsamości przed wzrokiem przypadkowych, jak i nie, podróżników, którzy mijają naszą bazę. Ta z kolei została szczelnie obstawiona przez wojsko Prakith, dla bezpieczeństwa naszego, jak i obywateli planety.
Mamy jakieś 7 miesięcy na załagodzenie tej sytuacji. Po tym czasie kończy się kadencja obecnego prezydenta i nikt nie może nam dać gwarancji, że następny rząd będzie nam równie przychylny, co obecny oraz skory do wybaczania naszych błędów…
To właśnie w pałacu dowiedzieliśmy się dokładniej o planach majora Leeckena. WSK poinformowało nas o tym, iż celem majora w tej całej próbie wykorzystania zbroi Yuuzhan Vongów do przerwania procesu transferu esencji w jego ciało było wytworzenie połączenia między Nim, a Starszym, które moglibyśmy w jakiś sposób wykorzystać. Jaki? WSK nie ma pojęcia. Prawdopodobnie major również go nie miał. Nie zmienia to jednak faktu, iż to co zrobił, w swej nieroztropności, było niezwykle bohaterskie i napędzane chęcią pomocy nam w rozprawieniu się z Kultem.

Mimo wszystko uspokajam, nie zaniedbamy tego. Już działamy w tej sprawie intensywnie, pomaga nam Nexu, zaangażujemy Sojusz Galaktyczny, wszelkich naszych sprzymierzeńców i sympatyków, którzy mogą pokazać nas w dobrym świetle… Odkręcimy to… Jakoś.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
- Raport Padawana Bar’a’ki ”Szybkie śledztwo”

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Tanna Saarai, Mistyk Jedi Elia Vile

Re: Sprawozdania

: 09 kwie 2018, 20:58
autor: Zosh Slorkan
Wyrwanie z piekła

1. Data, godzina zdarzenia: 05.04.18, 22:00-2:00, 06.04.18, 20:00-22:00

2. Opis wydarzenia:

Odpuszczę sobie pełną rekonstrukcję wydarzeń związanych z Redgem. Wszyscy siedzieliście w tym kawałek po kawałku, byliście na odsłanianiu kolejnych kart... myślałem nad tym, ale po prostu nie dam rady tego dokładnie opisać. Opiszę więc tylko to co najnowsze. Wszyscy zdołaliśmy się dowiedzieć poprzez odkopanie wspomnień Redga i “wizje” budowane przez jego mieczyk, że powstało coś bardzo dziwnego, prawda? Przerwana próba opętania, zajęcia ciała... wywołana przez mieczyk Redga i niesamowity opór siły woli Redga sprawiły, że jego dusza uciekła przed usmażeniem przez Starszego w trakcie tego uszkodzonego procesu. To, czy ten mieczyk był takim bodźcem przez ogromną symbolikę i przywiązanie Redga... przez mikrocząstkę aury jego przyjaciół... jego samego... czy cokolwiek... tego się chyba nigdy nie dowiemy. Pewnie jak zwykle, każde z nich po trochu, ale jakie proporcje? Cholera wie. Może był tylko małym symbolem i drogowskazem? Tak czy siak... spróbuję to opisać w miarę przystępnie. Starsi są częścią nurtu Ciemnej Strony w Prakith... są z nim wyjątkowo zjednoczeni. Przy transferze esencji używają go jako ewentualnej drogi ucieczki na wypadek porażki w zajmowaniu ciała, co zmienia ich w nieśmiertelnych, o czym wiemy z wielkiej bitwy o bazę sprzed paru miesięcy. Ale w tym nurcie powstały uszkodzenia stworzone przez walkę Mistrzyni Elii z kultem w podziemiach Prakith. Dusza Redga w tym uszkodzonym procesie uciekła w nurt Prakith tak jak powinien to zrobić Starszy w wypadku porażki... i schowała się w tych “zniszczeniach wewnątrz zniszczeń”, czyli wyłomach wewnątrz nurtu Ciemnej Strony zakorzenionej w Prakith. W tym czymś Redge się schował za pośrednictwem skrzywionego, uszkodzonego połączenia ze Starszym w podobnie uszkodzonym procesie transferu. To coś było powiązane z Mistrzynią i z nami, my z mieczykiem... bardzo dziwna sekwencja nazwijmy to magnesów. Tak wygląda kluczowa odpowiedź na tą zagadkę. Całą resztę znacie, wszystkie odkrycia Alory, Bar’a’ki, co nieco Namona, co nieco Aetasa, co nieco moje, co nieco Tanny, co nieco Mistrzyni, co nieco Rycerza Siada... i chyba umiecie to dodać do swoich odkryć i poznanych dziwnych “mechanizmów”.

Przez ostatni czas Redge słabnął, to coś go wyraźnie pochłaniało, może sporo zmieniały tutaj znane koszmary związane z Mocą i Vongami. Ale po ostatecznym odkryciu... Mistrzyni postanowiła spróbować go wyciągnąć i przywrócić do ciała. Kluczem było odzyskać żywe ciało Redga ze stacji Prakith-NEWS... a dalej... potrzebowała kogoś, kto podtrzymywałby ciało przy życiu przy wymianie “dusz”... kogoś od monitorowania zdrowia fizycznie i kogoś, co wypaliłby na śmierć dotychczasowego mieszkańca.

Uśpionego Redga opanowanego przez wojownika kultu trzymało wojsko Christophsis. Plan był prosty, Mistrz Bart niszczy kultystę, MD-01 monitoruje wszystko... a ja wycisnę z siebie wszystko co się tylko da, aby nie dać ciału zejść od wstrząsów i porażeń. Do zestawu wziąłem Wężozorda jako jedyną możliwą obronę przed sztuczkami kultu.

Polecieliśmy do floty z Christophsis. Jak zawsze... można na nich liczyć jak na nikogo innego. Pełen profesjonalizm, każda nasza prośba traktowana z absolutną powagą i chęcia pomocy. Nie jak jakiś władców i królów, ale jak oddani sojusznicy dla siebie nawzajem. Kuwa... ja coś takiego mówię o IMPERIUM? Tym Imperium, co prawie mnie zarżnęło na Dorin... Czasy... Zabraliśmy kadłubka Redga, był w strasznym stanie, ma uszkodzoną jedną nerkę i wątrobę i potrzebuje ciągle dializ. Ma trwałe urazy od rozmiaru zniszczeń... wszystkiego. Nie znam się.

Polecieliśmy wylądować na terenach znanych na pewno Adeptom i Padawanom z ćwiczeń akrobatyki i pamiętnego miejsca rozbicia Redga. Daleko od bazy, aby nie szło opętać nikogo, ale w miarę blisko jak na skalę “planetarną” i w miejscu związanym jakoś symbolicznie z Redgem. Nie wzięliśmy mieczyka... pomyślałem, że może być ważnym magnesem tak jak wcześniej. Alora dojechała śmigaczem do nas i przywiozła mieczyk... I szybko zabrała się z potencjalnie niebezpiecznego miejsca.

Co dalej, to już wam nie umiem opisać. Nie wiem nic o tym co robiła Mistrzyni, w jaki sposób wyrywała go z tego czegoś, w jaki sposób próbowała skierować jego “ego” do ciała... Mistrz Bart wypalał aurę kultysty chwilę po tym jak obudziliśmy go stymulantem po długich medytacjach Mistrzyni. W międzyczasie... zaatakowali statek. Wyważyli rampę, Wężozord pobiegł walczyć z nie wiadomo kim i czym, a Mistrz Bart starał się jak najszybciej po prostu spalić doszczętnie kultystę. I... kultysta umarł, a do mnie należało podtrzymać ciało Redga tak długo jak mogłem... i wycisnąłem z siebie naprawdę wszystko. Robiłem wszystko co w mojej mocy, każdy skrawek sił na to oddawałem nieważne jak wiele by mnie to miało kosztować... bo chodziło o pieprzonego Redga, tego samego popaprańca, który bez namysłu robił za żywy pocisk armatni by bronić naszych. Robiłem co mogłem, słabłem tam i nie mogłem wytrzymać, ledwo rejestrowałem co się dookoła dzieje... ale walczyłem jak tylko mogłem. Ledwo zacząłem to robić, to Mistrz Bart wybiegł pomagać wężowi. Nie wiem ile czasu minęło, ale straciłem chyba każde możliwe siły. Ledwo mogłem ruszać ciałem... ale dalej robiłem co mogłem i cokolwiek Mistrzyni robiła, to też ze wszystkich sił. Nie wiem, co się dokładnie działo dalej. Wąż wrócił... w strasznym stanie. Prawie odcięli mu głowę, wyłupali oko i potwornie okaleczyli. Mistrz Bart kazał nam lecieć jak najszybciej i to dokładnie zrobiliśmy, nie wiemy ilu kultystów i jak nas atakowało.

W bazie... chyba każdy popłakał się ze szczęścia. Redge... odezwał się jako Redge. Wrócił, zrujnowany, prawie bez rozumu... ale to był Redge. Kadłubek prawdziwego Redga nawijającego typowo o masturbacji, wybuchach i bombach.



Dzień później Redge był przytomniejszy i mogłem razem z Alorą sporo z nim porozmawiać. Jest w okropnym stanie. Gubi się we wspomnieniach, plącze w słowach, plącze w poczuciu czasu, gubi wątek, nie może się zgubić, jest totalnie zniszczony. Ale... najwyraźniej Starszy próbował go jakoś znowu dopaść. Alora i Denarsk widzieli zdechłego Hakka Raala... na szczęście WSK przywiozło obręcz neuronową, co ma pomóc zmasakrowanemu Redgowi.

Później Starszy pojawił się przede mną i Alorą. Miał do powiedzenia... sporo. Że szala jest po naszej stronie, mimo że pół Prakith chce nas ukamieniować, to rząd postanowił nas chronić z braku wyboru... że odzyskaliśmy Redga i tak dalej. Sporo pogróżek do mnie, za zabicie tamtego... o tym, że nawet jak przegrają, to będzie ich dość, żeby w ostatnim zrywie zabić mnie... i tak dalej. I sporo o tym, że to Voliander chce pożreć Prakith, a Starsi i kult tylko władać Prakith. Że Voliander stanie się jednością z Prakith i użyje tego by nas zabić. Żadna niespodzianka, ale to też był zdecydowanie inteligentny rozmówca i sam przyznawał, że po prostu nie mamy powodu ufać ani Volianderowi ani im i że równie dobrze obie strony mogą chcieć zagłady. Sporo przekonywał o tym, jak to Voliander jest tylko trochę bardziej symbolicznie troskliwy wobec postronnych i tylko gra. Ale powiedział coś ciekawego... że póki jedno z nich żyje, drugie nie może zawładnąć nurtem Ciemnej Strony na Prakith i osiągnąć siły, która pozwoli im ich zabić. I kto nie wygra, ten nas zabije. Ciekawe, że naszło go na mówienie tego akurat po odzyskaniu Redga...

Redge wraca do zdrowia. Bardzo powoli. Jest strasznym, okaleczonym wrakiem... ale to nadal Redge, nawet jak Redge po wielu urazach mózgu... pewnie w tym wielu trwałych...


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Fenderus

Re: Sprawozdania

: 18 kwie 2018, 20:47
autor: Alora Valo
Nietypowe samobójstwo

1. Data, godzina zdarzenia: 16.04.18, 22:00-01:00

2. Opis wydarzenia:

Wszystko zaczęło się od tego, że podobnie jak w przypadku majora kilka dni temu – pojawiła się „iluzja” Starszego; tym razem w kantynie, w której byłam sama. Nic nie mówił, jedynie pojawiał się i znikał. Pierwsze o czym pomyślałam to atak na Redge’a, jak ostatnio. Wpadłam w międzyczasie na Namona i Garrina, nim poszliśmy zobaczyć czy u majora wszystko wporządku. Był w magazynie i... zajmował się swoimi sprawami, ale przynajmniej wciąż miał na głowie obręcz neuronową. Dopiero po odprowadzeniu Redge’a do ambulatorium pojawiło się inne... możliwe wyjaśnienie.

Garrin na prośbę droida Mango udał się sprawdzić kabiny łazienkowe przed sprzątaniem. Nic nadzwyczajnego, ale kilkanaście sekund później z komunikatorów dobiegł paniczny krzyk Adepta Avekiasa, który bronił się przed atakującym go Garrinem. Pobiegliśmy tam bez zwłoki. Na miejscu zastaliśmy przerażonego Sullustanina, oraz martwe już ciało Vurka leżące na ziemi, całe we krwi. Wiele... Naprawde wiele ran kłutych rozsianych po całej klatce piersiowej i narzędzie zbrodni – nóż kuchenny. Wszystko mogłoby wskazywać, że to zgodnie z komunikatem – Garrin zabił Avekiasa, ale ten temu zaprzeczał. Według niego Vurk sam targnął się na swoje życie, gdy ten wszedł do kabiny i... Ja mu wierzę. Widać, że był zagubiony, jawnie zdruzgotany, przestraszony. Nie miał też motywu. Może i rozgłaszał wszem i wobec o porażce Avekiasa na Rake, ale to, jeśli już, to powinno zadziałać w odwrotną stronę. Przez ten cały czas był z nami, nic nie wskazywało na to, żeby planował cokolwiek takiego. Do kabiny udał się na prośbę droida, który chcąc pracować niezauważalnie chciał sie upewnić, że są one puste. Garrin był zagubiony, nie uciekał. Widać, że sam ciężko zmagał się z tym co się stało. Dodatkowo o ile to jest jakkolwiek wymierne... Nie odnalazłam w aurze naszego Adepta żadnych śladów Ciemnej Strony. Ponad to podczas pobytu na Prakith bazę opuścił tylko raz – myśliwcem, lecąc na Rake. Czyli mało prawdopodobne, żeby mógł być on agentem kultu. Mimo wszystko to praktycznie nie jest możliwym, żeby ktoś mógł sam zadać sobie takią ilość dźgnięć. Straciłby kontrolę nad własnym ciałem po połowie. Przypuszczaliśmy z Namonem, że właśnie do tego odnosiło się wcześniejsze pojawienie Starszego, tylko że tym razem na cel wzięty został Avekias, nie major Leecken. Namon nawet „zaprosił” do rozmowy Voliandera, który jednak stwierdził, że Starszy nie dałby rady przejąć kontorli nad Mocowładnym do takiego stopnia, o ile ten sam by na to nie przystał, bądź nie byłby przesiąknięty Ciemną Stroną Mocy. Ani jednego, ani drugiego sprawdzić nie mogliśmy – Avekias był już martwy. Poprosiłam droidy o sprawozdanie z zachowania Vurka w ostatnich dniach; te jednak nie spostrzegły niczego, co wskazywałoby na depresję, czy jawny problem emocjonalny Avekiasa, który mógłby wskazywać na myśli samobójcze, które zaś Starszy mógłby wykorzystać. Prowadził jedynie typowe dla osobników takich jak on, Fenris czy Hanz bezproduktywne, leniwe nieróbstwo; zajmującz czas HoloWizją i grami. Namon wraz z Noshiravanim pozbył się ciała, ja zabezpieczyłam nóż kuchenny pokryty krwią Vurka do badań odcisków palców i następnie wzięłam się za sprzątanie łazienki.

Podsumowując, widzę tutaj takie możliwości:

Adept Avekias podczas jednej z wypraw poza bazę został zmuszony, bądź dobrowolnie stał się agentem kultu i w tamtym momencie był pod kontrolą Starszego, który z jakiegoś powodu chciał zrzucić winę za zabójstwo na Adepta Garrina. Tłumaczyłoby to też ogromną ilość ran na ciele.

Adept Avekias podczas pobytu w bazie przeszedł na Ciemną Stronę Mocy. W jakiś sposób zgromadził to w sobie pod naszym nosem i nikt tego nie zauważył; przy czym pozwolił w ten sposób Starszemu na przejęcie nas sobą kontroli.

Adept Avekias popadł w depresję i rzeczywiście posiadał myśli samobójcze, których nie ukazywał zewnętrznie; jednocześnie chcąc zemścić się na Adepcie Garrinie. Starszy mógł wykorzystać ten stan, by dodatkowo pchnąć w tą stronę Vurka, jako głos z podświadomości. Ale wciąż... Ta ilość ran.

Rzeczywiście to Adept Garrin zaatakował i zamordował Adepta Avekiasa. Posiadał ukryty motyw, spotkał go w łazience i następnie bardzo umiejętnie udawał przerażoną, zagubioną ofiarę, a Starszy nie miał nic wspólnego z tym co się tam stało.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Zabezpieczony nóż kuchenny znajduje się wciąż w moim posiadaniu. Jeśli ktoś będzie chciał zbadać go wcześniej - niech się do mnie zgłosi. Przekażę.

4. Autor raportu: Padawan Alora Valo

Re: Sprawozdania

: 23 kwie 2018, 22:09
autor: Garrin Sul
Zjawiska na Rake - zawiązanie tropów

1. Data, godzina zdarzenia: 20.04.18, 22:30-1:30

2. Opis wydarzenia:

Zostałem wysłany na następną misję przez WSK. Dzięki odczytom o anomaliach podziemnych od mojego rodaka i człowieka z jednej z kopalni, ich zespoły tajnych naukowców namierzyły epicentrum tych przeraźliwych zmian, więc zostałem szybko wysłany na miejsce. Według oficjalnych danych od komandosów, była to placówka obserwacyjn-badawcza z daleka od wszystkich pozostałych o niewielkiej ilości danych.

Uczeń Namon zawiózł mnie na miejsce rozpoczęcia misji, wysadził mnie bardzo daleko od celu, w efekcie miałem przede mną długą i ciężką podróż. Rake jest przerażające, nie ma tam śladu cywilizacji. Dotarłem do małego budynku, przypominał dom, niż poważny ośrodek. Przedstawiłem się jako naukowiec zbierający takie same dane, jak w poprzednim raporcie. Osługujący drzwi człowiek nie chciał mnie wpuścić. Był nastawiony bardzo źle, upierał się, abym nie wchodził i zadał szybkie pytania z zewnątrz, nie interesował go kontakt, zastanowiło mnie to, ze starego raportu Uczeń Tanny widziałem, że w takim miejscu można oszaleć od samotności i ograniczonego kontaktu z ludźmi... Nie chcieli mnie wpuścić, mówiłem więc, że jestem badaczem naukowym, powiedziałem: “jeśli teraz nie wpuścicie tutaj mnie, ja stracę pracę, a po mnie jakiś pułkownik z gwiazdkami na pagonach przyśle następnych na moje miejsce z plikami dokumentów”. Musiałem jeszcze się pospierać, ale to zadziałało i pozwolili mi wejść.

Na miejscu pojawiło się dwóch ludzi wewnątrz estetycznego i zadbanego budynku. Zachowywali się nieprzyjemnie i nie byli zbyt chętni do rozmowy. Zadawałem dokładne pytania o zjawiska atmosferyczne i odczyty podziemne, upewniłem się także, że wspomniałem, że interesuje mnie nawet to, co wyglądało dla nich jak zwykłe statki, gdyż mogła to być iluzja. Cały czas mówili, że nie zwracają na nic uwagi, jeden z nich powiedział, że to upadły interes i nazwał ich nierobami, którzy oglądają holowizję, grają w gry i niczym się nie interesują. Nie chcieli rozmawiać o niczym. Gdy prosiłem o dane, wtedy ich praca i sekrety właściciela zaczynały już ich interesować. Zacząłem zwracać im uwagę na przesadę ich zachowań: “Jesteście placówką obserwacyjną, jeśli wy niczego nie robicie, to sprzęt musi coś rejestrować, inaczej zostalibyście stąd wyrzuceni dawno temu”, czy “Przestańcie udawać głupich, musicie coś wiedzieć, ten budynek nie istniałby bez pożytku dla nikogo na Prakith”. Pomyślałem, że mogą coś ukrywać, dlatego zacząłem mówić więcej. Powiedziałem im, że prowadzę badania ze względu na Yuuzhanów i śmiertelne zagrożenie, odważyłem się też powiedzieć “Wojsko chce każdego kawałka danych, który może prowadzić do Yuuzhanów, ja jestem tu polubownie, jeśli wrócę z niczym, przylecą tutaj następni, którzy wyrwą te dane siłą, wiemy, że coś się tutaj działo, jesteście epicentrum niebezpiecznych zjawisk”. Wiem, że nie powinienem był mówić o wojsku na tym etapie, ale nic do nich nie docierało. Wyraźnie zbiło ich to z tropu, na co ja dodałem “Nieważne jest, co tutaj ukrywacie, nikogo to teraz nie obchodzi, liczy się tylko sprawa Yuuzhanów, nie mamy na was czasu”. Postanowili wyznać prawdę i opowiedzieli mi przerażającą historię.

Yuuzhanowie byli w tym budynku. Próbowali negocjowania pieniędzy za udostępnienie budynku, ale żadna ze stron nie mogła się zrozumieć, dialog był bardzo utrudniony, aż nagle zostali zaatakowani. Nie wiedzieli, co ich uderzyło, następnego dnia obudzili się zabarykadowani w pokoju, który widziałem. Nie mogli uciec, sprzęt ważył kilka ton. Yuuzhaninowie przynosili im żywność, były to zamrożone, niejadalne produkty. Pracownicy mówią, że nie widzieli, co się działo. Po pewnym czasie jedzenie przestało przychodzić, upewnili się więc, że są sami i spędzili kilka godzin na odsuwaniu barykad. W swoim budynku znaleźli przerażające rzeczy, nazwali je żywymi mackami pełzającymi po ziemi. Strzelali, dopóki wszystko nie zmieniło się w popiół, a później rozpuszczali te rzeczy w kwasie. Ze strachu nadal śpią w zablokowanym pokoju. Nie wiedzą, czego Yuuzhaninowie tam chcieli. Opuścili budynek dziesięć dni wcześniej. Pracownicy nie wiedzą, ile czasu spędzili w uwięzieniu, to było zbyt przerażające przeżycie.

Nie wiemy, czemu najeźdźcy zostawili ich przy życiu i karmili w dziwny sposób, skoro zwykle zabijają każdego bez litości za sam fakt oddychania. Pracownik podsunął pomysł, że zrobili to, gdyż myśleli, że uwolnieni ludzie będą bali się mówić o tym, co się stało, ze względu na straty dla firmy, a przy martwych ludziach ktoś przyleci kiedyś sprawdzić ciszę. Uważam, że Yuuzhaninowie i tak grają na czas, takie długofalowe działanie w czymś mi nie pasuje. Byliśmy tam za późno tylko przez to, że Avakias zawiódł. Niestety, Yuuzhanowie uciekli i nie wiemy, co dokładnie tam robili.

Obiecałem pracownikom bezpieczeństwo, muszą mieć coś do ukrycia. Powiedzieli, że przed wojskiem musi przylecieć dla nich mały transportowiec, którym opuszczą Rake, gdy tylko zachcą, a jeśli wojsko przyleci pierwsze, wysadzą się z tym budynkiem. Musi być tam coś naprawdę złego, gdyż inaczej by nie myśleli w kategoriach samobójstwa, ale postanowiłem to zostawić, ze względu na priorytet inwazji. Powiedziałem, że warunki zostaną spełnione, a wojsko przyleci dokładnie sprawdzić każdy trop za najeźdźcami, zaś oni mają spokojnie współpracować, lub trzymać się na uboczu. Mam nadzieję, że WSK dotrzymacie mojej oferty dla nich.

Yuuzhaninowie mogą niedługo uderzyć, robią coś strasznego. Zmiany w ciśnieniu skorupy ziemskiej to rzeczy dziejące się przez tysiące lat, jeden procent przesunięcia w kilka tygodni to zjawisko na poziomie apokalipsy. Yuuzhanowie na pewno wiedzą, że Prakith jest fortecą i coś, co planują, musi uwzględniać te trudności. Musimy uważać.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Raport przesłany do WSK.

4. Autor raportu: Adept Garrin Sul

Re: Sprawozdania

: 02 maja 2018, 1:17
autor: Thang Glauru
Nieproszeni goście

1. Data, godzina zdarzenia: 30.04.18 23:00 - 03:30

2. Opis wydarzenia:

Niech nikt nie reaguje zaskoczeniem i smutkiem na stan naszego podjazdu i uszczuplony stan min. Otóż, dnia wczorajszego, mieliśmy w bazie gości. Chciałbym powiedzieć, że powitaliśmy przyjazną nam grupę wojowników, jakichś wędrownych artystów, czy uczciwych handlarzy. Niestety, wbrew moim romantycznym oczekiwaniom – a zgodnie z nieco bardziej pełną napięcia i trudną rzeczywistością – w pobliże naszych skromnych progów zawitali nieprzyjaciele.

Właśnie z Alorą kończyliśmy pokazywać i omawiać walkę wręcz Garrinowi, gdy SDK przekazał nam zwięzły komunikat – siedemnaście uzbrojonych istot zbliżało się marszem do bazy. Dość szybko wkroczyli w obszar pola minowego. Zaleciliśmy droidowi, aby zaczekał z ich aktywacją. Najpierw należało dowiedzieć się, kim byli goście i jakie mieli zamiary.

Czekaliśmy w napięciu. Alora próbowała porozumieć się z naszymi sojusznikami, oraz uzyskać pewne rozeznanie w sytuacji. Najpierw potwierdziła u WSK, że nie nachodzą nas siły rządowe. Potem skontaktowała się z Nexu – przebywającymi w tamtym momencie na Odik – a następnie z wojskiem Imperium z Christopsis. Imperialni zgodzili się podesłać odpowiednie do zagrożenia siły – kilka drużyn piechoty. Utrzymywaliśmy z nimi stałą komunikację podczas całego zajścia.

W międzyczasie nasi gości rozstawili na strategicznych pozycjach jakąś broń, wycelowaną w nas. Zwiększyło to nieco napięcie z mojej strony. Kilkoro z nich podeszło bliżej murów, tylko jeden pod samą bramę. Poprosiłem SDK, by zdetonował miny znajdujące się w pobliżu tych strategicznych pozycji przy najmniejszej oznace agresji – ataku, zrobienia czegoś podejrzanego, potencjalnie niebezpiecznego, i tak dalej.

Po chwili doszło do pukania do drzwi – oto jeden z naszych gości chciał z nami rozmawiać. Szybko przeszedł do gróźb zniszczenia naszej bazy – od tamtego momentu nie wahałem się określać ich mianem "nieprzyjaciół". Miałem dwa priorytety – zaczekać, aż imperialni zajmą pozycję, oraz poznać tożsamość i motywy działania przybyszów. Wpuściliśmy samotnego przybysza do bazy, zamykając za nim drzwi – był nim mężczyzna w białym pancerzu, uzbrojony w karabin i granaty. Najemnik.

Sprawę przedstawił dość klarownie i jasno – za głowy członków naszej organizacji spoczywa pokaźna sumka, 400 000 KR. "Niepewność rynku" i chęć uniknięcia ryzyka zjawienia się naszych sojuszników – przynajmniej tak twierdził jegomość – skłoniły najemników do próby negocjowania naszego istnienia. Byli gotowi nas oszczędzić, ale tylko po otrzymaniu 300 000 KR. Pomijając kwestię braku takich środków na koncie – wchodzenie w ugody z bandytami, przy możliwości należytego (naturalnie prawnie, oraz moralnie usankcjonowanego) ukarania ich, jest niezbyt w zgodzie z moimi zasadami. Nie wspominam również o chęci dowiedzenia się o tym, kto nasłał na nas pododdział uzbrojonych napastników.

Niewiele wyciągnąłem od targującego się najemnika. Zaledwie, że zawieruchy z nami związane poruszyły siły w całym sektorze, oraz że sami najemnicy są spoza Prakith. Prawdziwość tych słów jest niepewna. Głównie grałem na zwłokę, czekając na zjawienie się sił Christophsis. Gdy uznałem, że więcej się nie dowiem, postanowiłem "przystać" na warunki najemnika. Skierowałem się w głąb bazy w celu "przygotowania się do przekazania środków" – w rzeczywistości postałem w miejscu kilka minut, tymczasowo uzgadniając taktykę z imperialnymi. Napastnicy mieli wyrzutnie rakiet wycelowane w nas i nasi sojusznicy nie chcieli skłonić wroga do ataku. Ustaliliśmy, że na sygnał spróbuję unieszkodliwić jak najwięcej wyrzutni za pomocą min - wszystko miało mieć miejsce w minutę po tej krótkiej wymianie zdań.

Po chwili wróciłem do korytarza wejściowego. Do Alory i najemnika wcześniej dołączył Inkwizytor. Korzystając ze swoich absurdalnych zdolności, rozbroił przeciwnika, granaty i zasobniki ofiarując Alorze – dodatkowa amunicja do składu. Jego autystyczna osobowość – taka przynajmniej mi się wydaje – przekonała najemnika, że ma do czynienia z kimś upośledzonym pod względem inteligencji. Przygotowałem się do "wydania pieniędzy" i dałem SDK komunikat do detonacji min.

Co miało miejsce potem jest raczej oczywiste i przewidywalne. Imperium wkroczyło do akcji i zmasakrowało przeciwników. Kogo nasze miny ogłuszyły i zraniły, imperialni dobili. Kilka rakiet poleciało w naszą stronę – Inkwizytor (zapewne) zmienił tor ich lotu, dzięki czemu ominęły bazę. Gdy dostrzegł brak uzbrojenia i amunicji, noszący białą zbroję najemnik rzucił się do ucieczki. Popełniłem wtedy drobny, acz głupi błąd. Alora zaatakowała najemnika mieczem, ja chciałem powalić go Mocą. Zamiast jednak ściągnąć go do środka i umożliwić uwięzienie go... odruchowo pchnąłem go do przodu. Poleciał ze zwiększonym pędem, naturalnie, ale zaledwie dość dużym, by rąbnąć w drzwi i wstać po sekundzie. Niestety nie leżał na tyle długo, by dało się go trwale unieruchomić. Otworzył drzwi i wyskoczył na dwór, nasza dwójka za nim. I tak pewnie byśmy go złapali, gdyby nie jedna zbłąkana rakieta, która leciała centralnie w naszą stronę.

Mając wybór między próba złapania najemnika, a ryzykiem straty Alory i siebie, nie musiałem długo się zastanawiać. Kazałem Miraluce wycofać się, samemu zamykając drzwi telekinezą. Rakieta leciała ze straszliwą prędkością i z należytym pędem uderzyła w podjazd.... zostawiając w nim tą drobną wyrwę. Ja poczułem potężny wstrząs i upadłem. Na tym się skończyło – chwilę potem powiedziano mi, że rakieta była wstrząsowa. Najemnik wiele sobie z niej nie robił i zniknął za murem. Tyle go widzieliśmy.

Imperialni nie zdołali do tego czasu unieszkodliwić każdego napastnika, ale zablokowali perymetr. Do bazy dotarł łącznik imperialny, który przekazał nam wszystkie wieści o powodzeniu konfrontacji. Nasi przeciwnicy byli świetnie uzbrojeni, ale było ich za mało i zostali w całości unieszkodliwieni. Imperium poniosło straty w sprzęcie wyłącznie. Ocalali napastnicy znaleźli się na odciętej przez wojsko Christophsis przestrzeni.

Alora zaproponowała pomoc w pogoni za uciekającymi. Poprosiła mnie o asystę – zgodziłem się, naturalnie. Po chwili byliśmy w drodze śmigaczem w głąb wąwozów, którymi kierowali się zbiegowie. Kierowaliśmy się poleceniami Imperium, aż dotarliśmy do niewielkiej dolinki. Tam czekaliśmy na nadejście nieprzyjaciół – ci zjawili się niebawem. Jeden, a zaraz potem drugi. Obydwaj uzbrojeni w blastery. Obydwu powaliła Alora, całkiem sama – ja z bólem przyznam, że trzymałem się z tyłu. Pierwszy napastnik padł zanim do niego dotarłem, a podczas walki z drugim pilnowałem pierwszego. Pierwszy stracił rękę, drugi głowę.

Tak oto Alora pokonała "ostatnich" dwóch napastników. Imperium pozbyło się pozostałych. Obecność cudzysłowu wynika z istotnego problemu – z siedemnastu przybyszy zliczono szesnastu żywych i martwych. Opancerzony na biało gość naszej placówki umknął, jakimś sposobem. Ocalałego najemnika zabrało Imperium. Nam zostało czekać na rozwój wypadków.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

- Adept Garrin Sul, pomimo niemożności chodzenia, ściągnął z Sentinel'a śmigacz i sam podprowadził go nam pod drzwi, by potem czołgać się z powrotem po wózek inwalidzki. Ten akapit dedykuję mu, życzę powrotu do zdrowia i liczę, że otrzyma należytą pochwałę za drobny, acz jakże wyrażający zaangażowanie gest.

- Imperium składa do kupy i funkcjonalności ocalałego najemnika. Poprosiłem, by poinformowano nas o przesłuchaniu jego, żebyśmy mogli w nim uczestniczyć. Wątpię, by zajęło to nadzwyczaj dużą ilość czasu, stąd może warto uzgodnić, co konkretnie chcemy się dowiedzieć, a co już wiemy (być może mi coś umknęło).

4. Autor raportu: Padawan Edgar Alexander

Re: Sprawozdania

: 07 maja 2018, 12:51
autor: Tanna Saarai
Wybuchowe pożegnanie
Prakith - baza Jedi


1. Data, godzina zdarzenia: 05.05.18, ok. 19.00 - 02:00

2. Opis wydarzenia:
Z rozmowy z Rycerzem Fenderusem o zakończonej w brutalny sposób przez WSK sprawie Feorianki, dowiedziałam się o nagłym opuszczeniu bazy przez Adepta Brealina. Wydało mi się to dziwne, że po czasie, jaki spędził tu kiedyś, jego ponowny pobyt potrwał tak krótko, a opuszczenie nas odbyło się bez żadnego pożegnania. Zwłaszcza, iż postanowił nas opuścić dosłownie chwilę po sytuacji z Feorianką. Choć Rycerz twierdzi, iż ufa Adeptowi zasugerowałam, by sprawdzić jego ostatnią aktywność w archiwach. Tam też udaliśmy się z Rycerzem niezwłocznie. Po zalogowaniu się przez Rycerza do serwerów archiwów ten odkrył, iż Adept w ostatnim czasie sporo czytał, głównie nasze raporty z poprzednich lat. Zastanowiły nas jednak zapytania w HoloNecie; loty na Cosie, loty poza Prakith, a szczególnie pomoc psychiatryczna. Jak powszechnie wiadomo, a jeśli ktoś nie jest zaznajomiony z przeszłością Adepta to uprzejmie informuję, Adept po nieprzyjemnych przejściach z Volianderem udał się na Cosię, gdzie odpoczywał, uspokajał swój umysł i pomagał miejscowej ludności. Ten aspekt, zatem nie wydaje się nijak podejrzany. Powrót Adepta na planetę, która pozwala mu zachować spokój umysłu zdaje się być jak najbardziej zrozumiały. Z kolei wyszukanie pomocy psychiatrycznej może tłumaczyć, dlaczego opuścił nas tak nagle, bez pożegnania; wstyd? Chęć nieobarczania nas swoimi kolejnymi problemami? Można zgadywać…

Dywagacje na ten temat przerwała nam wiadomość od SDK, który poinformował nas o znalezieniu pozostawionej za swoim byłym już łóżkiem przez Adepta holodaty wraz z mieczem świetlnym. Tam też udaliśmy się z Rycerzem. Zasugerowałam sprawdzenie urządzenia; być może Adept pozostawił jednak jakąś wiadomość pożegnalną. Jak się miało okazać miałam rację. Jednak forma wiadomości zaskoczyła zarówno mnie, jak i Rycerza.
Gdy tylko Rycerz sięgnął po holodatę poczułam niepokój. Dziwne ukłucie z tyłu głowy zwiastowało coś nagłego, nieprzyjemnego, niebezpiecznego. Niestety nie udało mi się na czas skojarzyć faktów, połączyć kropek. Rycerz uruchomił holodatę, a ta wybuchła mu w rękach, nieznacznie rażąc Rycerza. Tak… W holodacie Adepta Brealina umieszczony został ładunek wybuchowy. Gdy Rycerz dochodził do siebie, na jego prośbę przyniosłam z hangaru skrzynkę z narzędziami, by mógł rozkręcić urządzenie. Przekazał mi je bym mogła rozeznać się w chaosie kabli i elektroniki urządzenia, które spowodowała eksplozja. Na podstawie oględzin osmolenia elementów holodaty, rozchodzenia się oraz kształtu zniszczeń doszłam do paru wniosków. Ładunek zastosowany w holodacie Adepta był ładunkiem jonowym podłączonym do procesora; jestem niemal pewna, iż reagować miał na jego aspekty fizyczne – temperatura, pobrana moc, działanie konkretnego procesora... Tego nie jestem w stanie już dokładnie dookreślić. Nie odnalazłam jednak żadnych śladów wskazujących na użycie oprogramowania, które mogłoby zdalnie uruchomić ów ładunek. Zatem jasnym jest, iż ktokolwiek go tam zamontował nie chciał sprawić krzywdy konkretnej osobie; zresztą, ładunek nie był specjalnie silny, Rycerzowi nie wyrządził większej krzywdy. Sam sposób zamontowania jednak był bardzo fachowy. Umieszczono go koło baterii urządzenia, co mimo jej niewielkiej mocy spowodowało całkiem pokaźne uszkodzenia holodaty. Dalsze oględziny pozwoliły mi ustalić również, iż ładunek nie pochodził z naszych zapasów. Całkiem dobrze orientuję się w wyglądzie podobnych materiałów i nie przypominam sobie, by podobne kiedykolwiek znajdowało się w naszym posiadaniu. A sam ładunek do tanich z pewnością nie należał. Ktokolwiek go tam zamontował z pewnością się wykosztował i wiedział, co robi.

Ta sytuacja rodzi jednak sporo pytań, budzi również wątpliwości, co do nagłego powrotu, jak i niespodziewanego opuszczenia nas przez Adepta Brealina. Po co montować ładunek w holodacie, jeśli chce się zniszczyć jej zwartość, miast zwyczajnie zniszczyć same dyski? Dlaczego Adept miałby pozostawiać uzbrojone urządzenie za swoim łóżkiem? Jeżeli celem było zniszczenie danych na urządzeniu to, dlaczego wybrał tak niebezpieczny sposób? Z pewnością spodziewał się, iż je znajdziemy, a wtedy będziemy chcieli uruchomić i komuś może stać się krzywda; niewielka, ale zawsze. Czy chciał nam tę krzywdę wyrządzić? A jeżeli ładunku nie zamontował Adept to, kto to zrobił i jaki był w tym jego cel?
Pytań jest wiele… odpowiedzi wręcz przeciwnie.

Od WSK dowiedzieliśmy się, że Adept udał się do Skoth, zapewne by opuścić planetę. Szybko jednak został tam rozpoznany; nic dziwnego, gdy zna się wydarzenia towarzyszące jego powrotowi. Musiał, więc uciekać poza miasto. Być może nadal znajduje się na Prakith. Opuszczenie planety drogami nieoficjalnymi nie jest sprawą prostą, o ile nie wie się gdzie dokładnie uderzać, o ile nie ma się kontaktów i znajomości. Być może warto ruszyć w ślad za Adeptem i dokładniej przyjrzeć się sytuacji; odnaleźć go, przepytać, poznać jego historię…

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Tanna Saarai

Re: Sprawozdania

: 12 maja 2018, 15:10
autor: Cradum Vanukar
Za wizją

1. Data, godzina zdarzenia: 10.04.18, 20:00 - 23:30

2. Opis wydarzenia:
Dobra - większość z was i tak już wie jak zakończyła się eskorta porucznika Vina przed kamerami. Nie tłumaczy to jednak mojego lenistwa i opieszałości w sporządzeniu tego raportu, więc - gwoli formalności - do rzeczy.

W głównym hangarze czekał na nas Tash, który przywlókł ze sobą garść fajnego sprzętu. Tak fajnego, że zbroję postanowiłem sobie zostawić, w ramach samozwańczego podatku Thaxtona. Zwinąłem z naszego magazynu parę granatów błyskowych i wibroostrze. Nie pamiętam czy mój uczeń coś brał (nie wliczam w to narkotyków), ale jeżeli odnotowaliście braki w uzbrojeniu - gratuluję, macie winnego.

Wyruszyliśmy Y-Wingiem do studia Prakith-NEWS. Aurbere dołączył parę minut po nas, wypuszczony ze statku OSK Nexu na przekomicznym rowerku repulsorowym. Personel studia był całkowicie obsrany po poprzednich wydarzeniach z kultem, Tanną i Elią - ochrona przeszukała nas bardzo skrupulatnie, ale gość na recepcji sprawiał wrażenie jakby miał się zaraz rozpłakać. Napięcie w powietrzu było tak gęste, że mój miecz z gównorelacytem mógłby się co najwyżej od niego odbić.

Namon poszedł przodem - dokładnie sprawdził salę nagraniową pod kątem ewentualnego sabotażu i potencjalnych zasadzek. Nic szczególnego nie przykuło jego uwagi, wobec czego wprowadziłem Aurbere przed kamery. Zanim wszedł na wizję, uciął sobie krótką pogawędkę z reporterami. Też byli obsrani - wystarczył byle hałas z hangaru, by każdemu z nich oczy wyszły na wierzch, i nie powiem co jeszcze tyłem.
Po kilku minutach zaczęło się wystąpienie na żywo. Porucznik Vin poradził sobie doskonale - Namon sprawował stały nadzór nad treścią recytowaną przez komandosa, zaś ja skupiłem się na obserwacji otoczenia. Ku naszemu zaskoczeniu, wszystko przebiegło bezproblemowo - dobiegająca z zewnątrz momentami horrendalnie głośna kakofonia potrafiła zburzyć panujący w studio spokój, lecz ekipa trzymała nerwy na wodzy.

Po udanym wystąpieniu odeskortowaliśmy Vina z powrotem do jego rowerka. Przed wejściem czekała oczywiście zgraja dziennikarzy, którym nie pozwolono wejść do studia. Grad pytań spadał na porucznika z każdej strony - lecz ten, kompletnie niewzruszony, maszerował do swego pojazdu. Gdyby nie nasza eskorta, pewnie by go tam rozszarpali, a mikrofon wsadzili nawet do odbytu.

Uwagę naszej trójki przykuł jeden facet, który zaczął mówić do porucznika, że potrzebuje pilnie kontaktu do Namona. Byliśmy zaskoczeni - za sugestią komandosa wzięliśmy gościa na bok, by wyjaśnić sytuację. W międzyczasie Aurbere wskoczył na rowerek i odleciał do transportowca Nexu - nie opuściliśmy platformy dopóki nie otrzymaliśmy sygnału, że Vin jest bezpieczny.
Wracając do tego dziwnego typa. Namon skojarzył go z, jeśli dobrze pamiętam, niezależną grupą dziennikarzy śledczych, którzy działając na własną rękę poszukiwali spisków na Prakith. Łowca plotek powiedział, że dorwał się do rejestrów tras patroli federalnych, a jego uwagę przykuła trasa prowadząca przez kompletne zadupie. Nie było żadnego sensu, by podążać taką drogą - w promieniu czterdziestu kilometrów nie było zupełnie niczego. Trasa ta przewijała się w raportach regularnie, nie można więc było mówić o przypadku. Mężczyzna powiadomił, że kolejny patrol ma przejechać tamtędy za dosłownie piętnaście minut. Nie mieliśmy wiele czasu na przemyślenia - trop był wystarczająco intrygujący, by zabrać nowokolegę na pokład i ruszyć we wskazane przez niego miejsce.

Y-Wing to jest klasa. Tak, poświęcę cały akapit na spuszczanie się nad myśliwcem. Latałem kupą różnych myśliwców - no i dobra, TIE Phantomowi może possać kule - ale poza tym jednym wyjątkiem, Y-Wing to cudo. Tą maszyną się nie lata - płynie się nią przez sklepienie niebieskie. Perfekcyjnie wyważony układ sterowniczy, ciąg silników o mocy większej niż Palpatine w latach swojej świetności. Gdybym miał syna, nazwałbym go Koensayr - na cześć firmy produkującej te cudowne myśliwce.

Dotarliśmy na piaszczyste zadupie na chwilę przed federalnymi, bo dosłownie pół minuty po wyjściu z Y-Winga namierzyłem ich śmigacze. Mieliśmy przewagę wysokości, co pozwoliło nam dogodnie obserwować dwójkę pedziów pozostając niezauważonymi.
Okazało się, że nowokolega miał rację - federalni zatrzymali swoje pojazdy tylko po to, by dokonać wymiany z jakimś szemranym typem. Zszedłem niżej, by słyszeć o czym mówią - zrobiłem kilka zdjęć i parę nagrań holodatą. Namon włączył w swojej rejestrator dźwięku i spuścił ją Mocą niżej, tak by móc zarejestrować treść konwersacji.
Federalni dobijali targu z kultem - i to nie pozostawiało żadnych złudzeń. Mieliśmy na to twarde dowody, ale byłem ciekaw co może być przedmiotem takiej wymiany. Gdy trzech rekinów biznesu dalej kłóciło się o jakieś śmieszne pięćdziesiąt tysięcy kredytów, wpadłem na genialny pomysł wywołania mini burzy piaskowej, w trakcie której mógłbym porwać przedmiot sporu.
Wymagało to odrobiny skupienia, ale udało się. W moje ręce wpadł dysk, który natychmiast umieściłem w kieszeni plecaka i czym prędzej ruszyłem z powrotem do Y-Winga, wraz z Namonem i nowodetektywem. Kultysta zorientował się, że użyto Mocy i ruszył w pościg, lecz był za wolny - jego ostrze odbiło się od kadłuba myśliwca, gdy wznosiliśmy się już w powietrze.

W trakcie lotu do najbliższego portu, by odstawić pomocnego informatora, Namon sprawdził zawartość dysku. Kupa nagrań i notatek sporządzonych przez agenta, który przez jakiś czas funkcjonował w naszej bazie. Mnóstwo informacji, skonstruowanych profili psychologicznych, opisanych zachowań i tak dalej. Cenna wiedza dla kultu - ale nie dla psa, dla pana to.

Wnioski są wam zapewne znane - Namon zostawił notatkę w sieci wewnętrznej praktycznie od razu po wylądowaniu w hangarze. Nie ufajcie federalnym.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Ezequiel Thaxton

Re: Sprawozdania

: 15 maja 2018, 20:40
autor: Garrin Sul
Vongowie na Rake - finalny zwiad

1. Data, godzina zdarzenia: 07.05.18, 21:00-0:30; 08.05.18, 19:00-22:00

2. Opis wydarzenia:
Zostałem wezwany, aby udać się z powrotem na Rake. Naukowcom związanym ze społecznością wojska, udało się przeanalizować wiele danych z placówki, którą zbadałem i dla nich otworzyłem. Przeanalizowali odczyty dotyczące przeraźliwych zachwiań podziemnych i dotarli do punktu centralnego zjawisk, które się stamtąd rozchodziły. WSK zdecydowało natychmiast wysłać mnie na miejsce na ostateczny zwiad. Miałem być tam zupełnie sam, mój pilot miał za zadanie zniknąć z powierzchni Rake i nie wracać, aby obecność innego użytkownika Mocy nie rozproszyła Yuuzhanów, którzy mogli tam być. Jasno było dane do zrozumienia, że od tego, czy nie zawiodę jak moi poprzednicy, może zależeć los całej planety w naszym systemie i tajemniczych przeszpiegów Yuuzhan na tej planecie, które na pewno są wobec nas złowrogie. Jasno mi powiedziano o mojej odpowiedzialności. Usłyszałem również, że wystarczy sygnał, a wojsko wkroczy do akcji. Nie byle jakiej liczebności, kilkuset żołnierzy i kilkanaście myśliwców zdolnych zrównać budowlę z ziemią. Moją rolą było tylko sprawdzić teren i ludzi, wszystko inne należało do wojska, zostałem o tym zapewniony.

Uczeń Namon zabrał mnie na miejsce, a ja wiedząc, że nie mam żadnych szans w walce, postanowiłem otoczyć się ładunkami wybuchowymi, aby Yuuzhanie nie mogli mnie zabić. Rozpłatanie mnie amphistaffem oznaczało detonację bomb i zabranie do zaświatów mnie, Vongów i całego budynku. Miało to zapewnić mi kartę przetargową i pozbawić wrogów możliwości łatwego zabicia mnie.

Przeprawa na miejsce nie była w moim stanie łatwa. W budynku spotkałem owłosionego człowieka, odzianego w długą, grubą i ciemną kurtkę, który wpuścił mnie natychmiast, w przeciwieństwie do poprzedników. Słowo w słowo powtarzałem poprzednie wyjaśnienia, które zwykle działały, więc nie chciałem ich zmieniać. Człowiek zaprosił mnie głębiej w budynek... I wszystko potoczyło się nagle. Drzwi za mną zamknęły się od razu, a na górze schodów przede mną wyłoniła się dwójka Yuuzhan Vongów uzbrojonych w amphistaffy. Wywiązała się mrożąca krew w żyłach dyskusja... Powiedzieli, że mój komunikator nie zadziała i jestem sam. Wierzyłem im, ale szybko powiedziałem, że jestem obładowany bombami i nie mogą zrobić mi krzywdy bez posłania tego budynku w powietrze. Mówili "Zawezmiem Jeedai... Ty nada sie... W calosci..." Człowiek, który z nimi był, odszedł i zniknął. Rozmawiał z Vongami w nieznanym języku i był jednym z nich, współpracował z nimi jak równy z równym!
- Moge podejsc, ale jesli ja zgine, to wy równiez.
- Wtedy Jeedai przegra. Juz przegral. - odpowiedział Yuuzhanin.
- Podda. Przezyje. Glupi. Umrzy. - wtrącił drugi.
- Ta kurtka jest pelna bomb, cale to miejsce zginie razem ze mna. Wiem, ze nie negocjujecie, jestescie mordercami, ale teraz to jedyna rzecz przeciwko smierci nas wszystkich! - odpowiedziałem.
- Tu niewazne. Wybucha. - odparł Vong.
- Powiedzcie mi, czego ode mnie chcecie. Nic, co mi zrobicie, nie zatrzyma waszego upadku, to koniec, jesli nie wróce za kilka godzin, wszystko w promieniu stu kilometrów zostanie zniszczone.
- Skontaktuje wojsko. Powie co my. Przezyje wojne. Zle slowo na smierc. - rzucił jeden z nich.
- Juz pozno, Jeedai. Robi co mowi, przezyje. Glupi, zginie. Nic nie zmieni. - wtrącił drugi.
- A czego oczekujecie, zebym powiedzial? O co wam w ogóle chodzi? Najlepsze, co teraz mozecie zrobic, to uciekac w tej chwili, dobrze wam radze.
- Powie, ze spokoj. Bystry bedzie, nie zginie. - odpowiedział natychmiast Yuuzhanin.
- Jeedai bezpieczny. Musi zostac doba. Ludzie nie daja wpuszczenia pod ziemie, trzeba pozbyc gaz. Za dobe daja wpuszczenie. Wtedy Jeedai znowu kontakt. Nie widzial Yuuzhan Vong. - kontynuował wątek drugi z nich.
- I niby dacie mi potem zyc? Przez ten czas stad uciekniecie i zrobicie wiecej zlego, moje zycie nie jest warte wszystkich Jedi, a pewnie i tak mnie pózniej zechcecie zabic, tylko, ze nie mozecie, bo wtedy zginiemy wszyscy. Mam dla was lepszy uklad, uciekajcie stad jak najszybciej i bedziecie mieli najwieksze szanse to przezyc.
- Nie, Jeedai. Nic nie zmieni. Jeedai przezyc, pojsc z nami. Wszystko skonczone, pozno. Zginie, nic nie dostanie. Skontaktuje, pojdzie z nami, przezyje. - zaczął dyskutować drugi.
- Jeedai nie na smierc. Zaden. Jeedai zycie. - wtrącił następny.
I jeszcze długo prowadziliśmy podobne rozmowy. W końcu zaczęliśmy docierać do impasu, dlatego postanowiłem, że muszę zaryzykować i spróbuję przekazać w ten sposób ukrytą wiadomość. Odblokowali mi holodatę i uważnie obserwowali moją transmisję, postanowiłem poprowadzić to bardzo prosto.

- <<Czesc, przeproscie Avakiasa, ale nie zdaze na nasz dyzur. Jest tutaj awaria pól silowych i póki nie wywietrza gazu, musze siedziec w schronie, ale wszystko gra.>>
- <<A czego kurwa tego chuja... a... kurwa. No dobra, spoko. Awaria gazu. Kurwa, zawsze cos, nie?>> - usłyszałem głos ze skafandra WSK.
- <<Niestety. Nie chce, zeby Avekias na mnie czekal, ale jak dalej tak ladnie pójdzie, szybko do niego dolacze.>>
- <<Aaaha. No kurwa, jebany gaz. Ja pierdole, my tu czkeamy jak na szpilkach, a tu takie akcje.>> <<Okej. Duzo tego gazu? Ile to potrwa? Moze tam zajrzymy?>>
- <<Bardzo duzo, trzeba odkazic caly budynek. Jestem z dwoma panami z obslugi, reszta pracuje nad usunieciem, co poradze, nie martwcie sie o mnie, po prostu sie spóznie. Wszystko na razie gra w tym budynku.>>

Na szczęście WSK szybko zrozumiało mówienie o martwym, jak o żywym, a także aluzję o dołączaniu do niego. W tym czasie Yuuzhanie próbowali pozbyć się mnie za pomocą swojego amphistaffa, ale skróciłem dystans i nie dałem się zabić. Próbowali mnie przekonać, abym poszedł z nimi i został wywieziony. Nie chcieli pozwolić mi, żebym po prostu czekał pod drzwiami, aż wszystko posprzątają i uciekną. Woleli ryzykować i dalej próbować na mnie wymusić jakieś wywózki, albo mnie zabić, niż tak naprawdę po prostu dać mi pójść i myśleli, że będzie to miało jakiś sens, to byłoby samobójstwo i nie wiem, na co właściwie liczyli. Często powtarzali, że to miejsce jest już nieważne i zrobili swoje. Boję się, że nie był to blef, ale tego dowie się już lepiej wyposażone ode mnie wojsko.

Chcieli mnie zabić, ale nie wiedzieli za bardzo jak, ze względu na ryzykowanie wybuchem. Nie wiem, jak potoczyłoby się to dalej, gdyby nie interwencja wojska. Budynek zaczął się trząść, a zza ścian dochodziły wybuchy. Nie mogłem zrozumieć dalszej rozmowy, która odbywała się w całkowicie niezrozumiałym języku, w którym nie można było zrozumieć nawet jednego dźwięku. Wyglądali na bardzo rozgorączkowanych i nagle uciekli, zostawiając mnie sam na sam z amphistaffem jednego z nich. Nauczony doświadczeniem, wiedziałem, że nie mam już czasu do stracenia. Wykorzystałem wcześniejsze ocenianie wytrzymałości drzwi i wyrzuciłem w nie dwa granaty, które musiały je zniszczyć. Udało mi się, drzwi rozpadły się w wielkiej eksplozji, którą słyszało wojsko i biegło już po mnie. Wąż postanowił mnie zaatakować, wtedy podjąłem złą decyzję i krzyczałem na pomoc, zamiast od razu skupić się na przeżyciu, przez co zdążył na mnie wyskoczyć. Postawiłem na szybkość, w której miałem przewagę nad amphistaffem i wepchnąłem mu granat termiczny do pyska w trakcie skoku, aby ominąć w ten sposób jego niezniszczalne ciało rodem z horroru. Niestety, nie wyszło mi to tak dobrze, jak planowałem. Rozgryzł granat w połowie i eksplozja wysadziła nie tylko jego głowę, ale i moją rękę. Wszystko, co działo się później, jest dla mnie plamą bólu. Ładunki chemiczne wokół mojego ciała wybuchły, nie miałem też całej ręki. Nie mogłem się ruszyć, bolało mnie wszystko, przy oddechu wydawało się, że moje płuca się palą. Nie widziałem już niczego, czułem tylko ból i nie byłem w stanie się ruszyć. Na szczęście zdążył dobiec tam człowiek z WSK, który szybko wezwał wsparcie i zostałem natychmiast wywieziony do szpitala. Niczego więcej nie pamiętam, zemdlałem z bólu.

Obudziłem się po dobie w środku szpitala, z urwanymi wspomnieniami. Nie wiedziałem, jak się tam znalazłem, ale byłem podłączony do aparatury i sparaliżowany. Nie mogłem się ruszyć, nawet gdybym chciał, ale bolało mnie nawet oddychanie. Szybko przyszedł do mnie lekarz, a po nim umundurowany człowiek z Wywiadu Sił Obronnych Prakith. Szybko usłyszałem, że znajduję się w szpitalu wojskowym Prakith i jestem bezpieczny. O swoim stanie zdrowia nie chcę was nudzić, streszczę go tylko jako straszny, zostałem zalany ogromnymi ilościami środków, które nie były toksyczne, działały jak gaz pieprzowy, ale w tych ilościach doznałem bardzo silnych problemów z oddechem, podrażnieniem wszystkich śluzówek i skóry. Nie jest to niebezpieczne dla życia, ale bardzo bolesne i trudne w leczeniu. Żyłem tylko dzięki lekarzom i ich opiece, nie mogłem samodzielnie oddychać. Z tego powodu postanowiłem zostać w szpitalu dłużej.

Agent wywiadu opowiedział mi, że żołnierze całkowicie zabezpieczyli budynek. Spotkali Yuuzhan Vonga, z którym walczył cały pluton. Nie chcę mówić, jak się poczułem na wieść, że dziewięciu żołnierzy potrzebowało kilka sekund jednoczesnego ostrzału i setki trafień, aby do końca go zabić, a co dopiero, gdyby było ich więcej... Nie spotkali drugiego Vonga, ani człowieka, który z nimi pracował. Cały budynek został opanowany przez wojsko, odkryli zawalone, wysadzone korytarze podziemne, a także wyjątkowo wiele śladów tajemniczych substancji. W chwili tej rozmowy, nie było wiadome, co dokładnie działo się w tej budowli.

Spędziłem odrobinę czasu na zbieraniu sił i pojawił się Bith w podobnym mundurze, oraz komandos WSK w ich charakterystycznym pancerzu. Kontynuowaliśmy rozmowę o sytuacji, dowiedziałem się o pewnych problemach Prakith. Ich flota nie ma żadnych niszczycieli i podobnych statków, mają tylko jeden stary pancernik Imperium, przez co przewożą specjalny sprzęt na Rake bardzo wolno i mają problemy z wydajnym rozpoczęciem badań wysadzonych przez Yuuzhan konstrukcji. Mimo wszystko, pracują bardzo zawzięcie i przewożą na miejsce odpowiednich specjalistów, a budynek jest doskonale zabezpieczony. Wojsko jest pewne, że Yuuzhanie kryją coś pod ziemią. Są również zirytowani, że ukrywają się na planecie w ich systemie, otoczeni satelitami i cały czas knują coś przeciwko Prakith, a są z pewnością niebezpieczni i dobrze wiedzą, z jaką fortecą mają do czynienia. Obawiają się, że czas, który straciliśmy przez Avekiasa, jest bardzo ważny i możemy być już teraz w trudnej sytuacji. Podsunąłem pomysł, który im się spodobał, którym jest zawiadomienie wszystkich placówek na Rake, że muszą zdawać w pełnej załodze raport z bezpieczeństwa. Do tej pory podróżowali oni po aż trzech budynkach, w których zabijali, lub zastraszali załogę, powiedziałem, że łatwo będzie wykorzystać niedawny atak najemników. Wystarczy powiedzieć publicznie, że na Rake mogą ukrywać się ludzie z bandyckiego ugrupowania, które atakowało naszą placówkę i będzie to dobre wyjaśnienie takiego żądania. Z tego co wiem, zamierzają wdrożyć to w życie i nadal przewożą wszystko, co niezbędne prosto na Rake. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się potoczy.

Odbyłem również rozmowę z Kel Dorem, który mnie leczył. Pewnie nie jest to dla was nic nowego, ale chciałem porozmawiać z nim o uprzedzeniach do Jedi. Zacytuję rozmowę, uważam, że może przypadkiem dać coś do myślenia. Był brutalny w swojej szczerości, ale też otwarty na rozmowę i uprzejmy.

- Musi pan zrozumiec, ze panskie sily wyrzadzily wiele zla Prakith. Wyciagneliscie zlo tej planety na wierzch, aby z nim walczyc. Ale walczyliscie zle i slabo. Bez powodzenia. A wyciagajac je na wierzch, tylko je rozjuszyliscie i spowodowaliscie panike wsród ludzi. Jestescie tu elementem zle postrzeganym... z waszej winy. - opowiadał podczas zabiegów.
- Wiem o tym, ale szkoda, ze nikt nie próbuje nas zrozumiec. Mielismy wiele czarnych owiec, których juz nie ma i od dawna wypruwamy sobie zyly za wasza planete, to przykre, ze nie docenia sie naprawy bledów.
- Walczyliscie z potworami tej planety. Szlachetnie. Ale wasza walka niczym nie zminimalizowala ofiar. Do dotychczasowych ofiar tamtej mrocznej organizacji dodaliscie ogromna panike wsród ludzi, destabilizacje, strach wsród mieszkanców, nieufnosc wobec Prakith. - mówił spokojnie, dobierając mi leki. - Teraz tylko naprawiacie swoje bledy. Osobom, które zrujnowaly twoje zycie i wyplacily odszkodowanie, nie dziekuje sie za pieniadze. Co najwyzej wybacza po naprawie bledów...
- Rozumiem pana i ma pan racje, ale staramy sie robic cos wiecej, wszyscy robimy co mozemy, aby bronic ta planete przed Yuuzhaninami, prosze o tym pamietac. Oni nie sa tu po nas, zabili ostatnio wspaniala kobiete w kosmosie tylko przez to, ze mieli okazje.
- Mieszkacie tu. Macie tu baze. Nie przylecieliscie, by bronic nas przed tymi kreaturami - jestescie tu od dawna. Mimo wszystko, ma pan racje. I oczywiscie doceniamy to. Jak pan widzi, jest pan w szpitalu rzadowym, bezplatnie. Mmm. Ma pan w tym oczywiscie racje. Po latach bycia zaglada dla Prakith zaczeliscie robic tez pozytywne rzeczy... Niech pan zrozumie, skoro i ja staram sie pana zrozumiec, cos innego. Przestepca, który pomógl potraconemu przez smigacz na pasach, nie zostanie od tego dnia szanowany za wyraz dobrej woli. Ma wiele zlej do nadrobienia.

Mam nadzieję, że wszystko dobrze się potoczy i było warto. Yuuzhanie wciąż przebywają pod naszym okiem, ukryci na tej planecie i nie wiemy, co dokładnie. Mam nadzieję, że zostanie to szybko odkryte.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Raport przesłany do WSK.

4. Autor raportu: Adept Garrin Sul

Re: Sprawozdania

: 31 maja 2018, 20:24
autor: Thang Glauru
Niedokończone przesłuchanie

1. Data, godzina zdarzenia: 22.05.18 21:00 - 01:30

2. Opis wydarzenia:

Mam nadzieję, że każdy z was kojarzy atak na naszą bazę, jaki miał miejsce kilka tygodni temu. Dla przypomnienia (jeśli masz, drogi Czytelniku, nie dość dobrą pamięć, by pamiętać, lub nie dość dużo czasu i energii, by przebrnąć przez tamto sprawozdanie ponownie) – udało nam się obezwładnić i pojmać jednego z najemników odpowiedzialnych za napaść. Stracił on swoją rękę w walce z Alorą, po czym został zabrany przez imperialnych na jeden z ich okrętów. Szybko dowiedzieliśmy się, że potrafił posługiwać się wyłącznie językiem huttyjskim – o ironio, ja z aktywnych Jedi byłem jedynym, zdolnym mówić w tym języku. W związku z tym, mi zostało przydzielone zadanie przesłuchania więźnia w odpowiednim dla mnie i imperialnych czasie.

Po kilku kolejnych tygodniach nadszedł ostatecznie czas tego przesłuchania – kolejna ironia, skontaktowałem się z Imperium dokładnie w momencie, gdy ci chcieli poruszyć temat przesłuchania. Nie mieli dość zapasów, by przetrzymywać więźnia bez końca, więc miałem się zająć nim natychmiast. Tak też się stało.

Transport imperialnych zabrał mnie i Alorę na okręt z najemnikiem na pokładzie – mieliśmy wspólnie poprowadzić przesłuchanie, ja służący w roli tłumacza. Detale podróży, na którą składał się lot, oraz szukanie celi, są moim zdaniem mało istotne, stąd zostaną ominięte. Przejdę do momentu spotkania więźnia.

Przed celą więzienną powitał nas oficer przesłuchujący, który przedstawił sytuację jasno i klarownie. Powtórzył szybko to, co wiedzieliśmy już na ten moment, kilkakrotnie porównał więźnia do zwierzęcia, zaproponował korzystanie z narzędzi tortur, oraz podkreślił, że więzień musi opuścić tego dnia blok więzienny – najpewniej w worku. Ani mnie, ani Alorze nie widziało się torturować mężczyzny, stąd postanowiliśmy nie zabierać się od razu za brutalne naruszenie jego nietykalności cielesnej. Poprosiłem o wyprowadzenie go, a my rozpoczęliśmy przesłuchanie.

Na samym początku Alora grała główną rolę w przesłuchaniu. Oficer grzecznie stał z boku, ja tłumaczyłem zaledwie słowa więźnia i Alory. Moja droga współprzesłuchująca rozpoczęła swoją rozmowę od wyrażenia sympatii względem więźnia i wykazała się troską o jego stan fizyczny. Hardy – i, rzekłbym, rozpieszczony przez imperialnych – najemnik odgryzał się cynicznie, wytykając Alorze ucięcie mu ręki, oraz wyrażając chęć dodatkowego poprawienia swej sytuacji. Brak dostrzegalnych postępów spowodował, że ostatecznie sam włączyłem się do dyskusji, chociaż zrobiłem to w pasji i nie tłumaczyłem wielkiej części nawiązanej rozmowy Alorze – przynajmniej nie od razu.

Krótko mówiąc, więzień nie chciał bawić się w zbędne gierki i manipulacje. Zależało mu na ochronie własnego życia. Nie chciał jednak zdradzić nam swoich sekretów, bo domyślał się, że imperialni zabiją go, gdy tylko rozmowa się zakończy (nie ujmę mu rozumu).

Ja i Alora przyjęliśmy w tym momencie odrębne, sprzeczne podejście do przesłuchania. Moim naturalnym instynktem było przyjęcie szczerego i uczciwego podejścia, granie w otwarte karty i dogadanie się z więźniem. Alora chciała postawić go przed ścianą i nastraszyć - najpierw nawiązać do i podkreślić jego chęć przetrwania, potem przerywając rozmowę przy braku natychmiastowej chęci współpracy. Niestety, nie zakomunikowaliśmy tego sobie dość jasno.

Alora chciała wyjść gwałtownie i z przytupem, w ten sposób nastraszając więźnia i powodując złamanie jego woli. Rzecz w tym, że ja wziąłem to na poważnie jako poddanie się i przerwanie przesłuchania bez powodu – głupota z mojej strony. Zostałem na miejscu, a Alora wyszła z sali. Ja zacząłem już próby dogadania się z więźniem – konsekwencję trafił szlag i Alora zostawiła mi przesłuchanie. Wzajemne niezrozumienie wytłumaczyliśmy sobie po fakcie.

Zrobiłem jak zaplanowałem. Zaproponowałem więźniowi takową umowę:
- zabierzemy go ze sobą i więzimy tak długo, jak nie wyjawi nam wszystkiego;
- jeśli powie nam wszystko, zostanie uwolniony;
- on zyskuje gwarantowane kilka tygodni, lub miesięcy życia, my gwarantowany dostęp do informacji, bez względu na końcowy efekt tej umowy;

Zostawiłem mu kilka chwil na przemyślenie tego, samemu wychodząc na rozmowę z Alorą. Wytłumaczyła mi szczegółowo swoje zamysły, a ja swoje. Nie była zadowolona z przebiegu przesłuchania, ale zostawiła mi praktycznie wolną rękę. Dogadaliśmy się z imperialnymi – mężczyzna miał zostać skuty i uśpiony. Mieliśmy go zabrać ze sobą i uwięzić na Prakith. Moim zdaniem było dalsze kierowanie przesłuchaniem i kontaktami z więźniem na samej planecie.

Alora przypomniała mi o braku celi w naszej bazie, oraz o kiepskiej historii trzymania u nas więźniów. Zaproponowała przekazanie więźnia WSK na przechowanie, zgodziłem się. Wróciłem do najemnika, by usłyszeć jego odpowiedź – w tym czasie dostarczono zamówione przeze mnie środki. Mężczyzna zgodził się na moje warunki. Jako pierwszą informację – uzyskaną przez nas w zamian za utrzymanie go przy życiu – powiedział, jak trafił na zlecenie. Cytuję jego słowa:

Kod: Zaznacz cały

To było wolne zlecenie. Można powiedzieć, ze nikt nas nie wynajął, sami się zgłosiliśmy. Wszystko odbyło się droga elektroniczna... Niedługo przed atakiem. Nie wiem kiedy dokładnie, szef wymieniał informacje z ta... osoba.  Ale zebraliśmy się w kilka dni od przyklepania układu. Potrzebowaliśmy kasy. Nie było na co czekać.
Te słowa przekazałem Alorze. Więzień został uśpiony i zabrany na pokład naszego transportu. Niedługo potem byliśmy na Prakith. Ja skontaktowałem się z WSK, ale chwilowa nieudolność umysłowa utrudniła mi uzasadnienie prośby o przetrzymanie więźnia. Dopiero Alora przemówiła głosem rozsądku i uargumentowała nasze żądanie. WSK zgodziło się. Po kilkunastu minutach odwiedził nas komandos. Przejął on najemnika i zabrał do cytadeli.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

- najemnik jest przetrzymywany u WSK, w izolatce. Zajmę się rozmową z nim przy najbliższej okazji. Jeśli ktoś ma pomysł co do przesłuchania - konkretne pytania, możliwe podejście do więźnia, strategia poprowadzenia naszej relacji - z chęcią wysłucham propozycji.

- obiecałem mu wypuszczenie na wolność po wyjawieniu nam wszystkiego, ale zdaję sobie sprawę z ryzykownej natury takiego rozwiązania. Okłamanie go i zabicie, wbrew mojemu słowu, jest sprzeczne z głosem mojego sumienia. Niemniej jednak, jeśli zajdzie taka potrzeba, osobiście pozbawię go życia. Chcę jednak najpierw przedyskutować zakończenia, jakie są nam dostępne.

- przydałaby nam się porządna, prawdziwa cela; jak wyniesiemy się z Prakith, polecam wybór kompleksu z takową, lub takowymi (najlepiej);

4. Autor raportu: Padawan Edgar Alexander

Re: Sprawozdania

: 15 cze 2018, 22:31
autor: Garrin Sul
Tropy Noshiravaniego

1. Data, godzina zdarzenia: 11.06.18 - 22:00-0:30; 12.06.18 - 20:00-0:30

2. Opis wydarzenia:

Kilkanaście dni temu dowiedzieliśmy się od droida HDR-1, że Noshiravani Miad nie powrócił do bazy od ponad miesiąca. Z Padawan Alorą słusznie się zaniepokoiliśmy i zaczęliśmy badać jego ślady, dowiedzieliśmy się wówczas, że ostatni raz namierzono jego stary komunikator kilka dni wcześniej, daleko od bazy. Padawan Alora wpadła na pomysł połączenia się z pewną grupą kultystów, która odłączyła się od swojej głównej grupy na rzecz Lorda Voliandera i Rycerza Fenderusa i w bardzo skomplikowanych stosunkach odrobinę z nami współpracuje. Dowiedzieliśmy się, że są chętni poszukać Noshiravaniego, a także poznaliśmy lokalizację terenów z dala od cywilizacji, gdzie dawna rodzina Noshiravaniego wędrowała w celach myśliwskich.

Ta sama grupa skontaktowała się ze mną w dniu wylotu, aby opowiedzieć mi o tym, co udało im się odnaleźć. Kazali mi udać się pod budynek, nie ufają naszym komunikatorom. Długo nie wiedziałem, gdzie, aż SDK powiadomił o płomykach ognia w górach, wtedy przypomniałem sobie, że pochodnia miała być sygnałem, poszedłem więc w jej stronę. Zbadali tereny łowne, na których nie odnaleźli niczego, następnie więc przeszukali miejsce, w którym dawniej mieszkał ród Noshiravanich, tam natrafiając na ślady walki i pocięte materiały szat Jedi i szat kultu. Oczywiście od razu domyśliłem się, że Noshiravani musiał wpaść w walkę z naszymi wrogami i musimy mu pomóc. Kult doradził mi udać się do obrzeży miasteczka Tunderiva, gdyż było to najbliższe od tego pustkowia miejsce, w którym znajdowałby się jakikolwiek budynek zamieszkały. Chciałbym dodać, że kontakt z nimi jest bardzo nieprzyjemny i swoim następcom radzę bardzo uważać na słowa, ci kultyści traktują nas jak diabły, z którymi pracują w imię wyższego dobra i nawet wspomnienie o Alorze traktowanej jak równa potrafiło ich rozgniewać. Dowiedziałem się też, że Mistrz Elię uważają za mężczyznę, który przyjął kobiece ciało przez technikę Starszych dla niepoznaki. W międzyczasie rozmowy skontaktował się ze mną Rycerz Fenderus, który zamówił zapas części do napraw naszych zrujnowanych sprzętów i zaproponował mi odbiór poza bazą, ze względu na to, że jej adres jest teraz bardzo podejrzany od czasu afer medialnych. Dogadaliśmy się i zamówienie zostało wysłane pod miasteczkiem Tunderiva, abyśmy załatwili wszystko naraz.

Udałem się do sielskiej Tunderivy, a następnie zacząłem pytać o człowieka takiego jak Noshiravani, oczekując na przybycie towaru. Nie poszło to tak dobrze, jak mogłem się spodziewać, gdyż pytając o przypadkowego człowieka zbyt uporczywie, zacząłem wywoływać wątpliwości, czy na kogoś nie poluję. Wiejska ludność była czujna i dokładnie chciała znać moje intencje, słysząc o zaginionym. Nie było łatwo i nie chcę opowiadać w szczegółach o odbytych rozmowach, ponieważ spędziłbym nad tym kilka godzin. Jeden z mieszkańców chciał pomóc, ale również mi nie ufał. Dyskretnie poprosił swojego kolegę komunikatorem o przybycie w trakcie rozmowy pod lokalnym stawem i stawił się przy nas, był to dwumetrowy i świetnie zbudowany olbrzym. Wyglądał na silnego jak droid, ale w jego towarzystwie kolega stał się spokojniejszy i przestał tylko przeciągać podejrzanie rozmowę. Wydaje mi się, że potrzebował poczucia bezpieczeństwa przed potencjalnym porywaczem, lub innym oszustem. Chciał dowiedzieć się, czy na pewno Noshiravani jest moim przyjacielem, zanim powie mi coś więcej. Udało mi się dowiedzieć, że taki człowiek pojawił się w miasteczku późną nocą i spotkał jego kolegę, którego poprosił o pomoc medyczną, lecz nie chciał wsparcia karetki. Wywołał duży niepokój wśród lokalnych mieszkańców, kiedy relacja przeszła z ust do ust. Obserwowano go z dachu budynków i widziano, że udał się na północ, w stronę jednych z największych gór w okolicy, niezbadanych jak większość z nich.

Gdy opuszczałem miasto, handlarz już czekał, ale w nieciekawym towarzystwie policjanta w stopniu starszego posterunkowego. Policja została wezwana zapewne przez jednego z mieszkańców, zaniepokojonych moimi pytaniami. Policjant był bardzo podejrzliwy, chciał otrzymać ode mnie zdjęcie Noshiravaniego i sprawdzić, czy jest on w bazie zaginionych. Brak zdjęcia go nie zniechęcił, przeszedł do pytań o dane i szybko odkrył, rozmawiając zdalnie ze swoim kolegą na posterunku, że nie ma go w bazie danych, tak więc miałem pojechać na posterunek i wszystko wyjaśnić. Nie mogłem sobie na to pozwolić, więc zapytałem, czy mogę pojechać do domu zabrać dokumenty zaginionego przyjaciela. Policjant musiał być bardzo profesjonalny, albo mieć podejrzenia, ponieważ nie pozwolił mi zrobić tego samodzielnie. Nie mogłem uciec, gdyż musiałem jeszcze odebrać towar, za który zapłaciliśmy. Zapytałem policjanta, czy zgodzi się, abym najpierw załatwił transakcję, zanim pojedziemy na komendę, do czego udało mi się go przekonać. Zdobyłem towar i pojechaliśmy na jeden z posterunków przy Skoth.

Na posterunku przeszedłem bardzo dokładne przesłuchanie, podczas którego poważnie się bałem, wiedząc, że łatwo mogę zaprowadzić podejrzenia na siebie i Jedi. Zakończyło się to na zarejestrowaniu Noshiravaniego jako zaginionego pod nazwiskiem “Orinest Talelav”. Udało mi się również przekonać, że jestem emigrantem z Sullust, a moja załoga pani Ashary nie wróciła, przez co pomagam w jednym z biznesów. Nie wiedziałem, co mogę powiedzieć, aby nie ściągnąć na was podejrzeń, przedstawiłem się więc jako pracownik firmy pana Nokita, mam nadzieję, że to przejdzie. Udało mi się wydostać po przesłuchaniu.

Następnie szybko ruszyłem tropem Noshiravaniego, udając się we wskazane miejsce. Tam nie miałem wiele szczęścia i zostałem zaatakowany przez kultystę w czerwonych szatach i ze skrytą twarzą. Rzucił się na mnie z bronią i bardzo szybko powalił. Otrzymywałem sygnały telepatyczne, że nadchodzi pomoc i muszę wytrzymać kilka minut, dlatego tłumaczyłem się przed kultystą. Mówiłem, że jestem tylko Adeptem i niczego nie wiem o Jedi, grałem o czas, co nie szło mi zbyt dobrze. Kultysta umiał użyć Mocy w sposób, który nie pozwalał mi nic zrobić, podnosił mnie w powietrze i dusił. Szybko przestał mnie słuchać i zaczął zaciągać mnie w nieznaną stronę, w pewnym momencie przyszła odsiecz i był nią sam Noshiravani. Bohatersko zaatakował przeciwnika znienacka, używając Mocy, aby uszkodzić kawał głazu i zmusić przeciwnika do odskoku, na początku lawiny, mnie zaś przyciągnął do siebie. Kazał mi jak najszybciej uciekać do bazy. Powiedziałem “Chodź ze mną, szukaliśmy cię, wskocz na bagaż, Noshiravani!”, ale on odmówił i kazał mi jechać samemu. Odparłem “Szybko, to nie czas na kłótnie, najpierw od niego ucieknijmy”, w odpowiedzi usłyszałem, że kategorycznie nie ma zamiaru. Próbowałem coś zrobić, a w tym czasie kultysta wrócił do zdrowia i Noshiravani zaczął z nim walczyć na miecze. Mimo, że kultysta nie miał miecza świetlnego, walka wyglądała równo. Kazał mi uciekać, mówił, że sobie z nim poradzi, ale musiałem podjąć decyzję, czy zostawić tam jednego z nas w rękach losu, czy próbować mu pomóc. Zdecydowałem, że jeśli Noshiravani umie z nim równo walczyć, to dodatkowe wsparcie pomoże przechylić szalę, nawet kogoś takiego jak ja. Niestety, byłem w błędzie i kultysta szybko się ze mną rozprawił w trakcie walki z Noshiravanim. Noshiravani ponaglał mnie do ucieczki, ale nie chciałem go tam zostawiać. Szybko zostałem ranny jeszcze raz. Kultysta przebił mnie na wylot, szybko zostałem zbyt słaby, żeby się poruszać. Wykrwawiałem się tam i czułem ogromny ból i niemoc. Myślałem, że płonę od środka.

Zemdlałem, a kiedy się obudziłem, stał nade mną Noshiravani, który zajął się mną. Wyjaśnił, że zamierzał skorzystać ze sztuki chowania się w Mocy, aby uciec, kiedy będę bezpieczny, a moje postępowanie wszystko zniszczyło. Musiał stoczyć walkę z kultystą i sam został poważnie poraniony. Był na mnie wściekły, co tylko się pogorszyło prośbami o powrót do bazy. Mówił, że nie mógł dłużej wytrzymać kontaktu z Jasną Stroną Mocy i udał się na wygnanie, przemyśleć swoje miejsce i spróbować obserwować działania Kultu i odkryć ich plany w okresie zawieszenia broni. Moje działania tylko utrudniły mu tropienie. Był wściekły, uważam, że przegrywa z Ciemną Stroną. Mimo to mi pomógł, zdobył dla mnie miejsce w karetce i szpitalu dzięki sztuczkom umysłowym, poświęcając wiele sił. Szybko po zabiegach znów ich użył, abyśmy nie zostali namierzeni i wypuścił mnie z miasta. W bardzo złym stanie dojechałem do bazy z towarem.




3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Posiadamy obecnie wszystkie niezbędne części do reperacji, w dużym zapasie.

4. Autor raportu: Adept Garrin Sul

Re: Sprawozdania

: 15 cze 2018, 22:36
autor: Alora Valo
Cień zagłady

1. Data, godzina zdarzenia: 05.06.18, 13.06.18 00:00-2:00

2. Opis wydarzenia:

Pewnego wieczoru zaaferowani skontaktowali się z nami WSK... i mieli ku temu powód. W naszą stronę leciał myśliwiec Y-Wing, sygnatury Sojuszu Galaktycznego. Pędził jednak z niebotyczną prędkością, niczym kometa wpadał właśnie w atmosferę, hamowany tylko przez nią. Prosto na nas, na naszą bazę. Z początku nie odpowiadał na wywoływania WSK; mimo to ci przepuścili go dalej. Ostatecznie zaś dotarła do nas wiadomość od pilota. Nieczytelna, pełna trzasków, zakłóceń. Jedyne co udało się z niej wywnioskować, to że pochodzi z Ossusa, oraz że pilot był ciężko ranny. Musieliśmy podjąć decyzję. Mimo wszystko pędził prosto na naszą bazę w wielkim kłębie dymu. Pojawiły się najróżniejsze pomysły ze strony Tanny i Edgara, ale towarzyszący nam Mistrz Bart stanowczo stwierdził, że nie jest w stanie nam pomóc, a był on ich kluczowym punktem. WSK zaś gotowe było zestrzelić go w każdej chwili. Czas uciekał, a brakowało dobrych rozwiązań. Zaryzykowaliśmy, pozwoliliśmy mu się rozbić. Na szczęście ominął bazę, uderzył w ziemię półtora kilometra od bazy. Edgar pobiegł tam piechotą, ja zabrałam medpakiet i z Tanna ruszyłyśmy naszym Y-Wingiem.

Edgar dotarł na miejsce pierwszy, znalazł rannego pilota. Ściągnął z niego spalony kombinezon i... dopiero w tamtym momencie, gdy dotarłam, zdałam sobie sprawę z tego w jakim stanie był leżący na ziemi Twi’lek. Skóra jego obślizgła, pełna bąbli, zewsząd wydzielającej się, śmierdzącej wydzieliny. Chciałam, próbowałam mu pomóc, ale nie byłam w stanie zbyt wiele zrobić... Pilot drżąc wskazał na holodatę, którą miałam w dłoniach. Przybliżyłam ją do niego, a ten zaczął w nią stukać. Chciał przekazać wiadomość. Mrożącą krew w żyłach. Oto i ona:
Ukryte:
Nie wytrwał dłużej. Skonał na naszych oczach. Dłoń jego walnęła w ziemię i... odpadła. Z wnętrza ciała zaczęła wydobywać się wydzielina; ta sama, którą był pokryty. To nie wyglądało jak zwykła choroba. Broń biologiczna Yuuzhan? Zdecydowaliśmy od tego momentu nie zbliżać do ciała, rozmawialiśmy akurat z WSK, aż w pewnym momencie Edgar spiął się, włączył miecz i w towarzystwie „Dobra, WSK, wstrzymajcie się... mam gościa.”; odprawił ich. To był Yuuzhan Vong... Jak udało mu się przekazać ostatecznie. WSK słysząc to natychmiast wysłało wsparcie, w naszą stronę ruszyła też Tanna. Słyszałam jego słowa. Szczęście, że nie był agresywnie nastawiony w stosunku do nas. Podbiegł do ciała i rozpłatał je po klifach, zostawiając po nim jedynie mięsistą, obślizgłą plamę. Później wnioskując po odgłosach, to samo zrobił z kokpitem rozbitego Y-Winga. Zapytałam go w języku Yuuzhan; kim jest. Nie udzielił na to pytanie jednak odpowiedzi. Minęła chwila, a Edgar odetchnął. Vong zbiegł. WSK wysłało oddział do zabezpieczenia i zbadania tego co tam zostało. Nadleciała, Tanna, wróciliśmy po linie na pokład Y-Winga i skierowaliśmy się do bazy. HD spalił nasze ubrania, wskoczyliśmy pod prysznice i ostatecznie wylądowaliśmy w ambulatorium, w kwarantannie. Zostaliśmy tam całą noc. Skany MD-01 nie odnalazły niczego podejrzanego, ale powinniśmy uważać. Badać się regularnie. Kto wie, czym zarażony mógł być ten pilot.

Obrazek

Kilka dni później zaś znów spotkaliśmy tego samego Yuuzhan Vonga... i to w dośc niezwykłych okolicznościach. Świat zwolnił, wszystko spowolniło. Nasze ruchy także. Coś się działo. Staliśmy w korytarzu razem z Mistrzynia, Namonem, Edgarem i Denarskiem. Wszystko wydawało się dziwne, inne, zastygłe w czasie. Powietrze rzadsze, cięższe. Anomalia, jak nigdy wcześniej. Nie wyglądało to jak znak umierającej Mocy, ale jak zauważył Namon... zawróconej. Dosłownie. Chcąc sprawdzić to, przetestować; lekkomyślnie pchnęłam przed siebie Mocą. Pchnięcie to zadziałało przeciwnie, z dużą siłą uderzyło we mnie i położyło mnie na łopatki.

W pewnym momencie zaś usłyszeliśmy głos. Telepatyczny przekaz. Z... Ossusa. Skierowany do nas, do Jedi na Prakith, do Mistrzyni Vile. Dwóch nadawców, których Mistrzyni znała, opisujących w chaotycznych myślach zło dziejące się na tej planecie. Yuuzhan, którzy próbują się wedrzeć do Biblioteki. Jedi, którzy zgineli w jej obronie. To ona jest kluczem do tego wszystkiego, tylko Jedi będą w stanie ją otworzyć. Oni wciąż tam są, Vongowie jeszcze się nie dostali do środka... aż myśli urwały się, przekaz zniknął, ucichł całkowicie, a wszystko wróciło do normy... Prawie. Wojownik Yuuzhan Vong stał przed naszą bramą, chciał rozmawiać.

Namon włączył pole siłowe przy bramie i wpuścił intruza. Ten pławił się, wiwatował nad zwycięstwem swojej rasy. Swoich wierzeń. Nad odzyskaniem przez nich Tchnienia prawdziwego Boga. Yun-Yuuzhana. Dla mnie wciąż niewidoczny, zza pola siłowego próbował przekonać nas, że walczymy w przegranej sprawie. Chciał dać nam szanse, byśmy dołączyli do nich, poddali się. Zostali sługami ich rasy. Przeżyli nadchodzącą, nieuknioną zagładę. Nie spodziewałam się odzewu z naszej strony, ale tu kolejne zdziwienie. Denarsk. Denarsk zadeklarował, że pójdzie z nim. Nie mogłam uwierzyć. Domyślałam się oczywiście, że może mieć jakiś plan... Ale naprawdę? Próbować czegokolwiek takiego z Yuuzhan Vong? Wracając... Odeszliśmy na stronę, gdzie Denarsk przedstawił swój zamysł. Chciał, byśmy wszczepili mu nadajniki, elektronikę, podsłuchy. Dość szybko podjęłam temat, twierdząc, że nie ma to szansy się udać, pójdzie na pewną śmierć, pewnie też stanie się kolejnym pionkiem, wojownikiem Yuuzhan Vong; ten jednak nie wydawał się mnie specjalnie słuchać. Stwierdził nawet w pewnym momencie, że w razie czego, dzięki swoim umiejętnościom szermierczym będzie w stanie uciec, umknąć trzymającym go obcym; z samego centrum ich roju. Byłam w zszokowana, nie ukrywam. Słysząc to nawet ja przestałam myśleć racjonalnie, chcąc uchronić przyjaciela. Na szczęście była tam też Mistrzyni i Namon... o wiele spokojniejsi niż ja. Dopiero im udało się wybić mu ten pomysł z głowy; uzasadniając, że żadna elektronika nie zadziała na skalę międzyplanetarną. Że może iść, ale jeśli chce to zrobić dla nas, to nic nie zyska. Opamiętał się.

Zostaliśmy więc teraz z czekającym przed bramą Yuuzhan Vongiem. Podjęliśmy decyzję, że weźmiemy go żywcem. Razem z Ego i Mistrzem Przemian spróbujemy wyciągnąć z niego coś wartościowego, przydatnego. Dalej już mogę mówić prawie że z drugiej ręki. Widziałam Mistrza Barta, który wychodził na zewnątrz. Jego ostrze zabłysło na krótki moment, w którym to wojownik Yuuzhan Vong został rozczłonkowany. Nieuważnemu obserwatorowi pewnie i mogłaby ta krótka chwila umknąć. Zabraliśmy go do środka, do skrzyni w magazynie. Namon, Edgar, oraz Mistrz Przemian zaczęli przesłuchiwać więźnia. Ja jednak nie wzięłam w tym udziału, więc aktualnie nawet sama nie wiem, czy udało im się do czegoś dojść.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:


4. Autor raportu: Padawan Alora Valo

Re: Sprawozdania

: 18 cze 2018, 21:48
autor: Alora Valo
Zamiana miejsc

1. Data, godzina zdarzenia: 15.06.18, 00:00-04:00

2. Opis wydarzenia:

Skontaktowała się z nami Komenda Skoth Zachód w sprawie poszukiwanego; Noshiravaniego Miada, którego zaginięcie zgłosił ostatnio Adept Sul. Pojechałam, zapominając jednak, że kiedyś już tam byłam. Poznali mnie w momencie; Padawan Valo, Jedi, która jakiś rok temu miała opuścić planetę wraz ze swoją Mistrzynią. Udało mi się jednak w miarę sytuację uspokoić. Pytana o związek mój i poszukiwanego z "Mrocznymi Jedi" zbyłam ich. Stwierdziłam, że informacja ta jest poufna, a ja nie chcę kolejnych komplikacji z tutejszym rządem. Wydaje się, że poskutkowało; wicekomendant z którym rozmawiałam stwierdził jedynie, że bardzo mu się to nie podoba, ale zmienił temat. Czym dalej jednak, tym gorzej. Poszliśmy na konfrontację z poszukiwanym, złapanym na gorącym uczynku podczas włamywania do Urzędu Miasta. Wyglądał i brzmiał jak Noshiravani... Mimo, że jednak wypowiadał się w sposób odrobinę dziwny. Nie zwróciłam na to większej uwagi; moją głowę zaprzątały jedynie myśli, jak by tu zrobić, żeby nie połączyli go, jak i nas z mordercą ze śledztwa Rycerza Avidhala. Jak to wyszło? Nie mam pojęcia. Opowiedziałam jak to poszukiwany jest naszym przewodnikiem, który pomaga nam unikać konfrontacji z tutejszym kultem. Poświadczyłam za niego swoim słowem i z racji czynu niskiej szkodliwości Noshiravani został wypuszczony. Teraz już zdaję sobie sprawę, że wciąż dziwnie się odzywał... Ale ja w tamtym momencie dalej nic nie podejrzewałam. Pytany o cel włamania odparł, że poczuł wewnątrz złowrogą obecność i musiał zareagować. Nie wnikałam, chciałam jak najszybciej wrócić. Wyruszyliśmy z powrotem do bazy.

Śmigacz nagle zahamował na środku pustkowia; oboje wylądowaliśmy na ziemi. Niczego jednak w okół nie było, jedynie my sami. Jakaś tajemnicza siła zatrzymała pojazd w miejscu, a nigdzie nie dostrzegłam śladów po ukrywających się kultystach. Wyciągnęłam holodatę i próbowałam skontaktować się z bazą, poprosić o jakieś wsparcie i... w tym momencie Noshiravani zaatakował mnie. Nie byłam przygotowana, ledwo udało mi się uskoczyć, uratować swoją rękę. Nie byłam jednak wystarczająco szybka, by uchronić też holodatę. To nie był on, lecz wciąż wyglądał jak on. To była iluzja; prawdziwy kultysta z krwi i kości. Kazał mi złożyć broń, ja jednak nie miałam zamiaru poddać się tak łatwo. Na szybko próbowałam ocenić z kim mam do czynienia, korzystając z jego stacjonarnej pozycji. Powoli wycofywałam się, przy czym zanurzyłam się w Mocy. Chciałam zobaczyć jego aurę, jej siłę, jej wyrazistość. Miałam nadzieję w ten sposób upewnić się, że nie mam do czynienia z kimś niespotykanie potężnym pokroju Starszego. Była wyraźna, pełna plugastwa, ale nie oślepiająca jak w przypadku chociażby Mistrzyni.

Wdaliśmy się w walkę. Był agresywny, szybki, ale udawało mi się przeciągać potyczkę dość długo. Kilka razy przeszłam do ofensywy, ale kultysta też zdecydowanie wiedział co robi. Nie miałam jednak zamiaru przekonywać się, czy dam radę go pokonać. Tuż obok stał śmigacz z odpalonym wciąż silnikiem. Walczyłam z kultystą do momentu, w którym nie udało mi się znaleźć między nim, a pojazdem. Stał on jakieś dziesięć metrów przede mną. Czym prędzej obróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę śmigacza, wskoczyłam na niego i ruszyłam... Nie byłam jednak dość szybka. W momencie, w którym już usiadłam, odkręciłam przepustnice i ruszyłam... jego ostrze zdążyło zadać jedno cięcie. Nie trafił we mnie, nie dałby rady. Uderzył jednak w tył śmigacza i pech chciał, że ostrze nie odbiło się od poszycia, ale trafiło prosto w jeden z repulsorów. Ujechałam kolejne kilkadziesiąt metrów, nim pojazd zatrzymał się, odmówił posłuszeństwa. Nie miałam wyjścia. Poczułam, że mam szansę. Nie miałam zamiaru się poddać bez walki. Ponownie stanęłam mu naprzeciw.

Tym razem jednak szczęście się do mnie nie uśmiechnęło. Po długiej wymianie ciosów jego miecz dosięgnął boleśnie mojego brzucha; pozostawiając po sobie kilkunastocentymetrową ranę. Mimo to walczyliśmy dalej. Szczęście, że nie musiałam przekonać się, czy dam mu radę w pojedynkę. Znikąd pojawił się kolejny Noshiravani. Ledwo byłam w stanie dostrzec między nimi różnicę. Zaatakował kultystę. Kazał mi uciekać, podbiegłam do śmigacza i próbowałam wezwać pomoc. Nie chciałam jednak zostawić go samego. Wyglądali identycznie, dosłownie. Niewielkie, subtelne różnice umykały w ferworze walki dwóch osób. Jak klonów. Z trudem, próbując po stylu wymowy określić, który z nich jest prawdziwy; wróciłam. Podczas potyczki jednak kilkukrotnie mi się mieszali, ale nie atakowałam, jeśli nie miałam pewności. Ostatecznie kultysta przerwał iluzję i po krótkiej chwili padł pokonany. Noshiravani nie chciał go zabijać, ja też nie chciałam nalegać. Musieliśmy uciekać. W każdym momencie mogło pojawić się ich więcej. Wskoczyliśmy na śmigacz, który dociągnął nas w znacznie wolniejszym tempie na odległość kilku kilometrów od bazy, nim stanął doszczętnie.

Wezwałam na pomoc JP-02 w dotransportowaniu śmigacza do domu. Udało mi się zamienić w tym czasie kilka słów z prawdziwym Noshiravanim. Ruszył mi na pomoc, ale nie chce się on zbliżać do bazy, do nas. Walczy z własnymi demonami. Zdecydowanie dzieje się z nim coś nieciekawego... ale nie miałam jednak sił ciągnąć rozmowy. Nie wiem nawet, czy jesteśmy mu w stanie w jakikolwiek sposób pomóc. JP pojawił się dość szybko, Noshiravani zniknął, a my doprowadziliśmy śmigacz do bazy, gdzie resztkami sił opatrzyłam pobieżnie paskudną ranę na brzuchu, by nie wdała się tam infekcja, nim padłam z wycieńczenia na łóżko.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Chyba będę musiała wyjaśnić sprawę z wicekomendantem Komendy Skoth Zachód. Nie mam pojęcia, czy iluzja kultysty działała na wszystkich, czy tylko na mnie. Przeżył i może pojawić się gdzieś ponownie, przy czym teraz bezpośrednio kojarzony będzie ze mną, z nami, z Jedi. Nie mam jeszcze pomysłu jak... Ale czuję, że powinnam.

4. Autor raportu: Padawan Alora Valo

Re: Sprawozdania

: 19 cze 2018, 0:43
autor: Namon-Dur Accar
Postępująca inwazja

1. Data, godzina zdarzenia: Sprawozdanie obejmuje różne wydarzenia z ostatnich tygodni; 11.05.18 (wizyta na "Naiivie Luure"); 16.05.18 (przybycie Exploratora)

2. Opis wydarzenia:

Wojna z Yuuzhan Vongami nie przypomina już konfliktu, jakim była na początku, gdy najeźdźcy zdobywali planetę po planecie, rozbijając rozpaczliwą i kiepsko zorganizowaną obronę Republiki. W ostatnich kilku miesiącach zaobserwować można podział atakującej armii na tę zdobywającą Głębokie Jądro i tę, która ma zniszczyć ostatni opór Galaktycznej Federacji, zdobywając przede wszystkim stołeczne Mon Calamari. Z oczywistych powodów najbardziej interesuje nas ta pierwsza grupa. Ta... chyba dopiero próbuje dostosować się do zupełnie odmiennych warunków wojny, które panują w Głębokim Jądrze. Przez ostatnie tygodnie na wszystkich frontach wojny wydarzyło się bardzo wiele, postaram się wszystko pokrótce opisać.

Pierwszym poważnym wydarzeniem ostatnich tygodni była całkowita utrata łączności ze światami spoza Głębokiego Jądra. Po konsultacjach ze sztabem na Odik II udało nam się ustalić, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest ogromna bitwa rozgrywająca się na przestrzeni trylionów kilometrów granic Jądra. Alarmujący jest też brak kontaktu z nieformalną stolicą regionu - Koros Major. Planeta jest prawdopodobnie oblężona, ale nie mamy na ten temat żadnych informacji. System Cesarzowej Tety jest potężny, mieszka tam ponad dziewięćdziesiąt procent populacji Jądra, więc nawet jeśli został oblężony, jest zdolny do bardzo skutecznej obrony. Utraciliśmy też łączność z systemem Beshqek, ale agenci wywiadu zdołali mimo to przekazać nam wiadomość o czasie i miejscu wylotu Rycerza Gluppora i Padawana Alexandra.

WSK przekazało nam trochę więcej informacji na temat tego, co dzieje się z Rake. Zaobserwowano zmianę ciśnienia pod skorupą planetarną o pięć procent. Na skalę planetarną w tak krótkim czasie jest to zmiana kolosalna. Nie wiadomo, czego można się spodziewać dalej, jaki będzie dalszy los Rake, ani co jeszcze znajdzie się w długich kilometrach wydrążonych korytarzy. Nad projekcjami przyszłości zastanawia się cały sztab prakithiańskich naukowców. Teoria o zniszczeniu planety w wielkiej eksplozji wydaje się mało prawdopodobna, bo Vongowie nie osiągnęliby w ten sposób zupełnie nic - fragmenty planety, które doleciałyby do Prakith nie byłyby niczym więcej, niż deszczem nieszkodliwych meteorytów.

W międzyczasie zakończyło się oblężenie Dac. Stołeczny świat został uratowany, krążą też pogłoski o kolejnych zwycięstwach w starciach z siłami Vongów. Wojska Galaktycznej Federacji wreszcie współpracują i organizują się w duże floty, zdolne do równej walki z wrogiem.

Dzięki wysiłkom goszczącej u nas Ayri, udało się w końcu odblokować holodatę adepta Nil... Niin... Lianna, gdzie znaleźliśmy bardzo obszerną dokumentację eksperymentalnego generatora cienia masy. Postanowiliśmy podzielić się tymi danymi z naszymi imperialnymi przyjaciółmi licząc na to, że uda im się wykorzystać tę technologię do udoskonalenia "zagłuszacza" yammosków. Garnizon z Christophsis zamierza wykorzystać do analizy tych zapisów naukowców z "lojalnych Imperium światów, niezapisanych na astromapach". Kontradmirał Vall doradzał kontakt z władcami Koros Major, jeśli uda nam się w jakiś sposób odzyskać łączność z systemem Cesarzowej Tety. Pomoc najpotężniejszych ludzi w Jądrze może okazać się kluczowa w wojennych wysiłkach. Ostrzegł jednocześnie, że Koros Major rządzi jedna z najstarszych i najpotężniejszych dynastii w galaktyce. Jej przedstawiciele to wytrawni politycy, więc kontaktować się z nimi powinni równie wytrawni dyplomaci i mówcy.

Władze Onderonu przekazały nam pilny komunikat za pośrednictwem sztabu na Malastare. Mamy pod żadnym pozorem nie korzystać z torped z Alpha Red. Trochę spóźnili się z tą wiadomością, bo zdążyliśmy zużyć ostatnią, gdy pośrednio doprowadziliśmy do zniszczenia tak zwanego analogowego drednota podczas powrotu z jednej z wizyt w sytemie Beshqek. Wracając jednak do komunikatu - Onderon dotkliwie odczuł skutki użycia Alpha Red na powierzchni planety. Ziemie wystawione na działanie substancji ulegają degradacji, roślinność obumiera, a osoby narażone na bezpośredni kontakt chorują i wymagają wielotygodniowej hospitalizacji. Choroba atakuje układ oddechowy i prowadzi do powstawania wielu nowotworów jednocześnie. W kwestii wykorzystania Alpha Red pojawia się też drugi czynnik - etyczny. Już nie wszyscy Yuuzhan Vongowie są bezmyślnymi maszynami do zabijania. Zgodnie z informacjami jakie zdobyliśmy, wspólne starania Zakonu Jedi i kogoś o imieniu Yu'shaa sprawiły, że coraz większy odsetek Vongów odrzuca wojnę, znajdując nadzieję w Jedi. Trwa cichy bunt na tle religijnym, zabijanie Vongów Alpha Red to paliwo do ognia dla wrogiej nam frakcji.

Jeśli ktokolwiek jeszcze tego nie wie - Mistrz Skywalker nawiązał kontakt z Zonamą Sekot, która wedle plotek pomaga trzonowi Zakonu Jedi w wojennym trudzie. Kolejne plotki dotyczą tego, że trzon Zakonu szuka... nas. Podobno chcą się z nami skontaktować, ale nikt nie wie do końca, w jakim celu. Być może kadra mistrzowska ma jakieś sposoby, dzięki którym mogłaby połączyć się z "republikańskimi" Jedi.

Flota skupiona wokół niszczyciela Explorator wleciała w przestrzeń kosmiczną systemu Prakith. Są częścią floty Galaktycznej Federacji, więc rząd federalny Prakith nie widział żadnych problemów w rozpoczęciu współpracy, zabraniając jednak zajmowania pozycji na orbicie planety, by nie wywoływać niepotrzebnej paniki u mieszkańców. Przywieźli ze sobą świeże informacje spoza Jądra: wojska, które obroniły Dac mają podobno skorzystać z nieznanych dotąd, imperialnych tras, by niepostrzeżenie zbliżyć się do Coruscant i odbić były, stołeczny świat.

Pułkownik Tasenter zreferował mi pokrótce potencjał obronny Głębokiego Jądra. Z dość oczywistych względów wojska ekspansyjne i siły pancerne praktycznie nie występują w tej części galaktyki. Główne siły stanowi obrona powietrzna, wojska desantowe i siły myśliwskie. Marynarka jest wyjątkowo uboga w większe jednostki, najwięcej mamy wszelkiej maści korwet. Lokalne floty budowane są niemal wyłącznie pod jedno zadanie - jak najszybszą eliminację wrogich jednostek wychodzących z nadprzestrzeni. Specyfika tras w Jądrze uniemożliwia wysyłanie wielu statków jednocześnie, więc szybka eliminacja pojedynczych celów skutecznie zmniejsza ryzyko walki z dużą flotą.

Nieciekawie przedstawia się sytuacja na Odik II. Ponad połowa sił całego Sektora 5 nie może zostać wykorzystana w boju, bo... pilnuje więźniów. Mowa tu o ośmiu milionach żołnierzy i dwóch milionach nowoczesnych droidów bojowych. Pułkownik Tasenter zamierza konsultować się z garnizonem na Odik, chętnie też przyjmie wszelkie sugestie na ten temat.

Choć dostaliśmy odpowiedzi na część naszych pytań, pojawiło się wiele nowych problemów i zagadek do rozwiązania. Nie znamy statusu stacji w systemie Beshqek, więc nie wiemy, czy udał nam się fortel ze zwłokami i mieczem świetlnym. Nie mamy pojęcia, jak potoczyła... lub toczy się dalej wielka bitwa na granicach Jądra. Nie wiemy, co wróg zamierza zrobić z Rake. Część wątpliwości rozwieją być może wyprawy Mistrzyni Vile i Rycerza Gluppora, z których sprawozdania przeczytacie już niedługo. Mam nadzieję.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Namon-Dur Accar

Spotkanie na szczycie

: 20 cze 2018, 21:27
autor: Tanna Saarai
Spotkanie na szczycie
Prakith - pałac prezydencki


1. Data, godzina zdarzenia: 23.05.18, ok. 23:30-02:30

2. Opis wydarzenia:
Jakiś czas temu zostałam poinformowana przez żołnierza WSK, iż zmierza po mnie oddział ochrony prezydenta Prakith, by zabrać mnie na spotkanie z prezydentem właśnie. Dano mi 10 minut na przygotowanie się, większość tego czasu spędziłam czekając przed bramą naszej bazy.
Gdy pojawili się wysłannicy, trójka policjantów, zostałam przeszukana i poinformowana raz jeszcze o celu naszej podróży. Zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami zostawiłam swoją broń pod opieką Padawan Alory Valo. Ruszyliśmy na miejsce spotkania, którym miał być pałac prezydencki.
Zabezpieczenia tego miejsca idealnie pasują do jego statusu. Każde pomieszczenie jest pod ścisłą obserwacją kilku ochroniarzy i wielu kamer. Aby dostać się do środka budynku wymagana jest specjalna przepustka. Zaś wejście do pomieszczenia, w którym miało odbyć się spotkanie nie byłoby możliwe bez autoryzacji ze strony personelu; droidy strażnicze skutecznie rozprawiłyby się z nieautoryzowanym interesantem. Wyjście zresztą wymagało podobnej procedury. Wspominam o tym jedynie z czystej chęci podzielenia się ogromnym wrażeniem, jakie wywarła na mnie ochrona pałacu prezydenckiego. Na sam przebieg spotkania i omawiane na nim kwestie nie miało to żadnego wpływu.

Odprowadzona przez jednego z ochroniarzy przed oblicze prezydenta nie bardzo wiedziałam jaki dokładnie jest cel tego nagłego spotkania. Nie widziałam się też w roli reprezentanta całej naszej grupy przed najwyższymi oficjelami planety, a zmuszona zostałam do wystawiania opinii, wyjaśniania naszych planów i podejmowania decyzji. Ostatecznie udało nam się jednak opracować dość prostą, acz zdaniem członków spotkania, mającą potencjał propagandowy strategię odtajniania naszej obecności i działań na Prakith.
Na spotkaniu obecny był prezydent Prakith Zarroth Vandelis oraz minister wizerunku i komunikacji społecznej Marget Ronald. Oboje mieli do mnie i nas wszystkich pozytywny stosunek i obu zależało na pozytywnym odbiorze naszej grupy przez mieszkańców Prakith. Prezydent wielokrotnie podkreślań, iż nie pała entuzjazmem do kolejnej kadencji, ale chce się jej podjąć ze względu na dobro mieszkańców, jak i samego Prakith.
Zresztą… Co ja będę wam opowiadała… Wszystkiego dowiecie się z zapisu tej rozmowy, którą dostarczył mi niedawno urząd.

ZAPIS ZE SPOTKANIA
Ukryte:
Jak zatem widzicie plan wydaje się w swoich założeniach prosty. Wytypowane przeze mnie osoby są proszone o niezwłoczne nagranie tekstu, gdy tylko ten zostanie nam dostarczony. Z oczywistych względów moja i Mistrzyni rola może zostać na jakiś czas umniejszona, zatem może stać się tak, iż to na Was Aloro, Denarsku spocznie obowiązek prowadzenia tych działań. Choć prawdopodobnie tak nie będzie… Wolę jednak o tym wspomnieć, tak na wszelki wypadek.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Uczeń Jedi Tanna Saarai