Strona 2 z 44

: 25 lut 2010, 12:05
autor: Cradum Vanukar
W imieniu Nowego Zakonu Jedi...

1. Data, godzina zdarzenia:
31.01.10 - 18.00 - 21.00
15.02.10 - 18.15 - 20.00

2. Opis wydarzenia:

- Dobrze, że jesteś - mruknął Vreek widząc wychodzącego z przedsionka Sana - czekamy na pozostałą dwójkę.
Po chwili zjawił się Kannos oraz Mistrz Sas.
- Zabrałeś ze sobą wystarczająco maści, Lightdust ? - zaczął Vreek
- Wziąłem wystarczająco, by składać Cię później do kupy - odparł Rycerz
- A ja wziąłem miecz, żeby chronić Cię przed Howlerami, chodźmy - rzucił krótko Vreek i ruszył w kierunku wyjścia z Akademii.
Poza bramą czekała już Lambda i 2 Jedi z Praxeum. Jeden Zabrak i jeden Człowiek.
Podczas gdy Kannos witał się z Zabrakiem, a Ablazer sprawdzał stan statku, San obserwował wszystko z boku.
- To ten gość z Praxeum ? - spytał się swojego Mistrza kiwnąwszy głową w kierunku Vado.
Vreek skinął głową po czym jego wzrok przykuła postać stojąca po drugiej stronie, Mistrz Dreamweaver.
- Kolejny gość z Praxeum ? - parsknął San
- To mój Mistrz - szepnął ostro Jeon i szturchnął ucznia łokciem, a następnie poszedł przywitać się z Jeffem.
Uczeń zdziwił się, gdy usłyszał jak jego Mistrz wita się serdecznie z Jeffem i traktuje go z szacunkiem.
- Wsiadajcie ! - usłyszeli głos Sasa.
Wszyscy powoli ruszyli po rampie wchodząc na statek.

Lot przebiegł spokojnie, wylądowali w ruinach jakiegoś miasta na Korriban. Po wyjściu ze statku Mistrz Ablazer zaczął udzielać wskazówki i przypomniał cel wyprawy.
- Każdy z nas ma lata doświadczenia, Ablazer, z wyjątkiem Sana. Nie widzę potrzeby dalszego udzielania wskazówek - mruknął Vreek.
Sas skinął głową i wszyscy powoli ruszyli przed siebie, rozmawiając między sobą.
Po 5 minutach drogi w oddali ujrzeli duże stwory. Były to Rancory.
- No, San. To Twój Trial - rzucił żartobliwie Vreek, jednak jego uczeń nie odebrał tego jako żartu i ruszył powoli przed siebie przyjmując postawę Ataru.
- Do jasnej cholery, czy Ty kiedykolwiek odróżnisz żart od powagi ?!
- Odróżnię wtedy, gdy będziesz wiedział w jakiej chwili stosować ironię - parsknął Uczeń.
- Nie zapominaj, kto kogo tu uczy - powiedział ostro Rycerz, a San mruknął coś pod nosem.
Cała szóstka aktywowała miecze i ruszyła do ataku. Jeden Rancor złapał Vreeka i zaczął dusić, jednak przestał pod naporem ataków. Jeon upadł na ziemię, a San szybko sprawdził jego stan, podczas gdy Sas rozprawiał się z Rancorem. W jednej chwili obydwa stwory rozpłynęły się w powietrzu.
- Korriban .. - mruknął Uczeń.
- Jeff i San - poszukajcie czegoś w tamtym regionie - zarządził Sas - my poszukamy tutaj.
Podczas przeszukiwania terenu wszyscy poczuli drżenie w ziemi.
- WSKAKUJCIE NA GÓRĘ ! - krzyknął Ablazer i tak też wszyscy uczynili.
Na dole można było dostrzec pojawiającego się co chwile ogromnego robaka pustynnego.
- Znaleźliście coś ?! - krzyknął Vreek.
- Tu jest wejście do jakiejś doliny ! - odkrzyknął jego uczeń.
Kannos, Vreek, Vado oraz Mistrz Sas skacząc po dachach dotarli do Jeffa i Sana. Wspólnie ruszyli poprzez dolinę.

Dotarli do sporych rozmiarów bramy, która przeskoczyli. Za nią kryły się ruiny wejścia do podziemi. Po zbadaniu terenu, Kannos dostrzegł, iż można zniszczyć stare, uszkodzone kamienne drzwi, by dostać się do środka i tak też uczynił.
- Gdy nie ma wejścia, trzeba je zrobić sobie samemu - uśmiechnął się.
W środku stały 2 istoty, nieumarli. Jedi ruszyli do ataku i po długim boju udało im się pokonać stwory.
- Co to ma być ?! - zaczął Vado.
- Alchemia Sithów - odparł mu Sas po czym razem z Sanem ruszył w dół sprawdzić teren.
Po chwili dołączyła reszta. W pomieszczeniu wiał silny wiatr, o dziwo wiał on z różnych stron. W sali były dwa łuki wejściowe, w pierwszym wiatr wiał od południa, w drugim od północy.
Ablazer wszedł do pierwszego łuku, a siła wiatru cisnęła nim o ścianę na drugim końcu. Reszta ruszyła za nim odpowiednio spowalniając lot. Dotarli do pomieszczenia z fontanną na środku, a przed nią stały duchy. Vreek odepchnął Sana Mocą do korytarza po prawej i kazał mu tam czekać. Korytarz po lewej był zawalony gruzami. Wszyscy Rycerzowie i Mistrzowie wznieśli bariery wokół swoich umysłów. Pieśń duchów wywoływała poczucie spokoju, braku zagrożenia. Jedi ruszyli do ataku cały czas ignorując pieśń i utrzymując bariery i po chwili pokonali oponentów. Kannos dał znak Uczniowi, że już po wszystkim. Cała szóstka rozejrzała się po okolicy i ruszyła dalej, do kolejnego pomieszczenia. W jego środku znajdowała się również fontanna, jednak z lawą w środku, a obok niej stali nieumarli. Szybko sobie z nimi poradzili i zobaczyli 2 popiersia Ragnosa po obydwóch stronach pomieszczenia. Vado zaproponował żeby je zniszczyć, jednak darowali sobie ten pomysł i ruszyli dalej. Wszystkie pomieszczenia po bokach były zawalone. Drzwi pod koniec korytarza rozsunęły się, i wszyscy weszli do środka.

Po wejściu do wąskich korytarzy uderzyła ich fala ciepłego powietrza. Dotarli do pomieszczenia z trumną po środku i magmą dookoła. Obeszli ją bokiem poprzez bloki skalne i dotarli do małego pomieszczenia, również z trumną pod jego koniec i duchem stojącym przy niej. San stanął przed wejściem do pomieszczenia, przed nim stał Jeff. Przed duchem stanęli Kannos, Sas i Vado, a Vreek za nimi. Zjawa miała przy sobie długą, ostrą kosę.
- Witaj - zaczął Ablazer - przybyliśmy na poszukiwania Kal'Dara. Wiesz gdzie on jest ?
Zjawa dłonią pokazała wyjście. Jedi mieli się zbierać do wyjścia, gdy wskazała ona na Kannosa.
Po krótkim czasie Kannos powoli podszedł do zjawy, a ta wchłonęła go w siebie. Lightdust próbował się uwolnić, jednak bezskutecznie. Dreamweaver, Sunrider, Ablazer i Vreek ruszyli na ratunek. W pewnym momencie duch zamachnął się kosą i rozpłatał Jeffa na dwie części. Niedługo po tym rozpłynęła się pod naporem ciosów, a Kannos wydostał się.
- Ty idioto ! - rzucił ostro Vreek zmierzając w kierunku Rycerza, po czym rąbnął go pięścią w splot słoneczny, a następnie w kark i podszedł do ciała swojego Mistrza.
- Vreek .. śmierć jest naturalną rzeczą - powiedział łagodnie Mistrz Sas.
- Wiem, Ablazer. Ale tak nie musiało być. To przez tego idiotę, Świetlistego.
W grobowej ciszy opuścili salę i powrócili do miejsca z fontanną z wodą. Będąc na skrzyżowaniu korytarzy, ujrzeli, że korytarz, który był zawalony, już nie jest. W tym miejscu znajdowała się teraz ogromna, solidna brama.
San zmieścił się w przerwie pomiędzy kratami i przeszedł na drugą stronę, reszta również sobie poradziła. Znajdowali się w ogromnym pomieszczeniu, które było podzielone na dwie części. W przepaści po środku wiał strasznie silny wiatr, i co chwilę uderzały pioruny, a na dole płynęła lawa. Po prawej stronie od bramy znajdował się przycisk, który wcisnął Vado. Z drugiej strony zaczęła wysuwać się dość szeroka kładka sięgająca pierwszej części.
- Jeśli będziemy się czołgać, wiatr nic nam nie zrobi - rzekł Zabrak i aktywował kładkę ponownie, po czym zaczął czołgać się na drugą stronę, a za nim ruszyła cała reszta.
Gdy dotarli na miejsce przed nimi ukazał się kolejny nieumarły. Odsunęli się od przepaści, by ich nie zepchnął i szybko się z nim rozprawili. Ruszyli dość krętymi korytarzami i dotarli do schodów prowadzących do pomieszczenia, po środku którego stało około 15 nieumarłych.
- Tutaj możesz się przydać, San - rzucił krótko Vreek i wszyscy aktywowali miecze.
Sunrider szybkim ciosem rękojeścią wywrócił dwóch nieumarłych naraz i szybko ich dobił, podczas gdy Kannos miotnął trzema o pobliską ścianę. Vreek z łatwością rozprawiał się z kolejnymi, stosując szybkie ciosy Makashi. San odrąbał jednemu głowę, po czym cofnął miecz i pchnął nim do tyłu przebijając kolejnego, a Sas wywracając pozostałych Mocą, szybko przebiegł tnąc mieczem po leżących.
Po całym pobojowisku rozejrzeli się dookoła. Jedno wyjście było zawalone, ruszyli w kierunku dostępnego.

Znaleźli się w dużej sali z wzniesieniem o kształcie koła po środku. Na końcu sali znajdowało się wyjście. Obok wzniesień płynęła lawa.
Wnet dostrzegli postać leżącą na środku posadzki.
- Kto to ? - rozpoczął San.
- Myślę, że to nasz cel misji - odparł Vreek i zeskoczył razem z innymi do środka, podczas gdy Uczeń rozejrzał się po okolicy, a następnie dołączył do pozostałych.
Kal'Dar był w ciężkim stanie, miał liczne rany, zadrapania, sińce.
- Mój były Uczniu ! - powiedział łagodnie Ablazer i pomógł wstać Kal'Darowi.
W swoich głowach usłyszeli głos Upadłego.
- Dziękuję ...
- Zabieramy Cię do Praxeum - rzucił ostro Vreek.
- Nie tak prędko - odpowiedział spokojnie Sas.
- Nie zastanawialiście się nad tym wszystkim ? - zaczął Kal'Dar - Nie zastanawialiście się jak jajo wydostało się z Akademii ? I czemu akurat wtedy Vreek zniknął ? Nie zastanawialiście się nigdy nad jego rolą ?
Kannos ostrożnie obszedł Vreeka i stanął za nim na wszelki wypadek.
- Czyś Ty do końca zgłupiał Świetlisty ? Wierzysz mu ?!
Kal'Dar kontynuował.
- Vreek .. zawarł pakt z Terentatekami. Jest pod ich wpływem, nawet teraz.
San spojrzał na swojego Mistrza. Nie wierzył Upadłemu. Jednak Ablazer i Kannos uwierzyli.
W wyjściu pojawił się Wódz Terentateków, po czym zniknął, a Vreek ruszył za nim w pościg.
San podszedł do Kal'Dara i boleśnie ugodził go palcem w poparzoną klatkę piersiową.
- Jesteś ścierwem - rzucił ostro i ruszył za Vreekiem. Po chwili ruszyli również Ablazer, Kannos, Vado oraz Upadły Jedi.

Znaleźli się w małym pomieszczeniu. Na przeciwko nich stał Wódz Terentateków. Jedi ruszyli w jego kierunku, podczas gdy zza ściany wyłonił się Vreek i rzucił z mieczem na Kal'Dara. Jeon i Upadły walczyli ze sobą, podczas gdy Sunrider, Ablazer, Lightdust i Duur walczyli z Wodzem Terentateków. Z drugiej strony Jedi toczyli zacięty pojedynek. Stwór zaczął przysmażać ich Błyskawicami Mocy. Pod naporem Mocy pierwszy padł San, a następnie cała reszta ...

Uczeń ocknął się w czymś na kształt areny, wielkim pomieszczeniu ze schodami prowadzącymi w dół po środku. Były one całe śliskie i ubrudzone krwią. Ostrożnie zszedł w dół, i dostrzegł leżącego Vreeka pilnowanego przez 4 nieumarłych. Pierwszych dwóch załatwił dość szybko, trzeciego kopnął, a gdy ten poleciał i znalazł się obok Mistrza, San nieostrożnie ciął mieczem przecinając klatkę piersiową Vreeka. Szybko pokonał ostatniego i zajął się Vreekiem badając jego stan i opatrując go. Jeon spojrzał na ucznia z wyrzutem i wydał z siebie ostatnie tchnienie. Wtedy San sobie przypomniał. Przyleciał na Korriban aby dokończyć swój Trial.
Zaczął szukać jakiegoś wyjścia. Były 3 wyjścia i 1 zawalone. Ruszył w kierunku najbliższego. Znajdowało się w nim coś w rodzaju więzienia. W celach znajdowały się ciała. Znajdował się tam również duch, który po kolei przechodził z celi do celi i rozczłonkowywał ciała. San próbował zatrzymać ostrze ducha własnym, jednak bezskutecznie. Ostatni człowiek w celi jeszcze żył, po czym został pozbawiony kończyn przez zjawę, która zaśmiała się z Ucznia i rozpłynęła się.
Zdziwiony Uczeń wyszedł z pomieszczenia i skierował się ku innemu, które, jak okazało się, było również zawalone. W kolejnym zaś znajdowała się następna zjawa, tym razem szarżująca na Duura. Po krótkiej walce San przeciął ją na pół, a ona zniknęła. Za duchem kryła się winda. Bez zastanowienia wsiadł na nią i zjechał w dół.
Znalazł się w pomieszczeniu z wielkim posągiem. Na jego rękach stały 2 Terentateki, a po środku stał Lord Militus. Uczeń podszedł bliżej i stanął naprzeciw Lorda.
- Co tam, Jorud ? - zaczął San
Lord spojrzał na niego spode łba.
- Militus. Daliście mi fałszywą nadzieję.
- Czuję się nieco skrępowany - parsknął Duur i jednym ruchem ręki zrzucił Terentateki w dół, jednak po chwili wróciły na miejsce z takim samym wyrazem twarzy.
- Za mną kryje się cała potęga .. spójrz na to. Jeden krok, Jedi. A Wódz zechce Cię obdarzyć darami.
- Swoją drogą, fajny toporek. Nie masz już swojego miecza ?
- Wódz mi go podarował. A teraz zobacz. Jeden krok, Jedi, i zostaniesz odkupiony.
- Owszem, zrobię krok. Ale w tył.
Cofnął się i aktywował miecz. Przyciągnął Terentateki zrzucając je ponownie na dół i sam zeskoczył by się z nimi rozprawić. Robiąc unik dostał strzałem z kuszy jednego z nich w nogę. Szybko podniósł się i ruszył z szarżą na stwory. Szybko rozciął jednego z nich, a następnemu odciął nogę, po czym rozpoczął długą walkę z Militusem.
W trakcie walki Militus próbował wciągnąć się na wzniesienie, Duur dobiegł do niego i szybkim ciosem Makashi ciął przez jego plecy. Ten ostatecznie zdążył się wciągnąć i pobiegł wbiegając w dziurę, o której wcześniej opowiadał i przepadł. Uczeń podszedł do dziury i zobaczył litą skałę. Cofnął się i wskoczył z powrotem na górę, powróciwszy do wejścia, ruszył w kierunku zawalonego korytarza. O dziwo, gruzy zniknęły. W pomieszczeniu, do którego prowadził znajdował się zbiornik z wodą. Wskoczył do wody i ogarnęła go fala spokoju. Przypomniał sobie o tym, o czym mówił Militus. Doznał odkupienia.

Cała trójka znalazła się w dziwnym otoczeniu. Na wzniesieniu po środku stał Wódz Terentateków, a po prawej na skałach stały 3 Terentateki z kuszami. Ku Wodzowi ruszył Sas. Kannos i San zostali za nim.
- Daleko dotarliście, Jedi. Macie teraz dwa wyjścia. Jednak przed tym odpowiem na wszystkie wasze pytania.
- Kim jest Vreek ? - rzucił od razu San.
- Vreek jest pod naszą kontrolą. Kal'Dar też był, jednak .. wyswobodził się. A teraz macie dwa wyjścia. Albo zginiecie, albo poddacie się mojej kontroli. Czekam na odpowiedź.
Nikt nie odpowiedział.
- W takim razie sam wybiorę opcje - odparł i wokół Terentateka pojawiły się 2 bariery, niebieska i czerwona.
Sas rozpoczął pojedynek z Wodzem, podczas gdy Lightdust i Duur wskoczyli na wzniesienia i walczyli z pozostałymi Terentatekami. Rycerz ściągnął jednego na dół i tam się z nim rozprawił, podczas gdy San odbił jeden z pocisków kuszy, który trafił Terentateka w klatkę, a następnie przeciął go w pół, po czym odskoczył na kolejne wzniesienie i szybkim zamachem miecza odciął głowę drugiemu. Kannos na dole rozpłatał na dwie części Terentateka. Niebieska bariera Wodza zniknęła.
Nagle Wódz oraz martwe Terentateki zamieniły się w Yuuzhanów. Wodza otaczała już tylko czerwona bariera. Sas padł pod naporem Yuuzhanów, a ciosy zadawane Wodzowi odbijały się od bariery. Nieprzytomny Mistrz leżał przy kamieniu, podczas gdy San i Lightdust atakowali Yuuzhany stojąc plecami do siebie.
Po dość długim czasie ostatni Yuuzhan padł. Wtedy bariera wokół Wodza zniknęła, a Kannos szybko opatrzył Ablazera. Wódz przemienił się w wielkiego stwora. Cała trójka ruszyła do ataku, jednak ich ciosy odbijały się od grubego pancerza Terentateka.
- Mistrzu, celuj w oczy ! - krzyknął Uczeń.
Ablazer rzucił mieczem w oczy Terentateka jednak płytka chroniąca je odbiła ostrze.
Lightdust regularnie Błyskawicami Mocy przypalał stwora, jednak powodowało to tylko, że uciekał on na chwilę i ponownie wracał do ataku. Podczas gdy Rycerz uciekał, potwór dogonił go i nadepnął nogą. Mistrz Sas szybko odciągnął Terentateka od leżącego Kannosa, a San wziął go na ręce i wskoczył z nim na wzniesienie. Nim się zorientował, stwór leżał na ziemi z wbitym mieczem w podniebienie, które prawdopodobnie przebiło mózg. Powoli zeskoczył z Kannosem i podszedł do Ablazera. Nagle wszystko się rozpłynęło.

Ocknęli się w pomieszczeniu, gdzie Wódz ciskał nimi o ścianę. Wstali szybko i podbiegli, by zobaczyć co z Kal'Darem i Vreekiem.
Jeon stał nad martwym Terentatekiem, w jego oczach było widać furię. Po chwili dołączył do nich Vado, a w swoich głowach usłyszeli głos.
- Wiecie, czemu on mnie tak nienawidzi ?
Vreek spojrzał na Kal'Dara z nienawiścią.
- Nie może znieść tego, że powtórzyłem jego sukces. Że dostałem się tak szybko do Zakonu. Nie może znieść tego, że jestem jego największą słabością. A właściwie owocem jednej nocy ...
- DOSYĆ ! - ryknął Vreek i rzucił się do ataku na swojego syna.
Usłyszeli za sobą hałas. Za nimi stała cała horda nieumarłych. Duur i Ablazer szybko ruszyli z aktywowanymi mieczami, podczas gdy Kannos i Vado zostali przy walce Jedi.
Pokonanie nieumarłych zajęło sporo czasu, a Ojciec i Syn nadal walczyli. Do walki włączył się Mistrz Sas, próbując pomóc swojemu byłemu uczniowi.
Vreek uniósł Mocą Kal'Dara i cisnął nim o ścianę, podczas gdy Ablazer zaczął szarżować na jego plecy. Odciągnął go od Upadłego, po czym uderzył w klatkę piersiową odrzucając Jeona nieco dalej.
- To nie ma sensu, mój były Mistrzu - rozpoczął Kal'Dar - on jest jak tamte martwe ciała.
- Powiedziałem dosyć ! - rzucił ostro Mistrz do Rycerza.
- Nic nie wiesz, Ablazer !
- Wiem już wystarczająco Vreek !
- Żadne z was nie ma o niczym pojęcia, idioci !
San położył rękę na ramieniu Vreeka.
- Vreek ...
- W imieniu Jedi jesteś aresztowany ! - rozkazał Sas.
- Możesz spróbować, Ablazer. - odparł Vreek i rzucił się do ataku.
Z początku walczyli tylko Mistrz z Rycerzem, potem - widząc kłopoty Sasa - dołączył jego były uczeń
- Nikt nie chce Twojej śmierci, Vreek ! Opamiętaj sie ! - krzyczał Kannos.
- Przypieczętowaliście swój los ! Tak jak on i ja !
Ruszył do ataku na Kal'Dara. Po chwili do walki znów włączył się Ablazer, a następnie Lightdust. Tylko Uczeń Vreeka przyglądał się wszystkiemu z boku, a w jego oczach można było dostrzec smutek i zawód.
Po zwarciu z Kannosem, Kal'Dar szybko zaszarżował i ciął ostrzem pozbawiając Vreeka ręki i rozpruwając jego klatkę piersiową.
- Nie ! - krzyknął Kannos próbując zatrzymać ostrze Kal'Dara, jednak bez skutku.
W oczach Vreeka w momencie śmierci było widać jedynie furię.
- Ty .. gnoju .. - wysapał San do Upadłego - Nigdy więcej nie chce Cie widzieć.
Uczeń podszedł do ciała swojego Mistrza i wziął je na ręce, zabierając jego miecz, po czym wyszedł z sali wracając na statek.

Lot odbył się w grobowej atmosferze. Duur zszedł z rampy i skierował się do przedsionka. Mistrzowie pożegnali się pod bramą i załatwiali dalsze sprawy. Ablazer oraz Bart pomogli Kal'Darowi przemieścić się do przedsionka.
Uczeń położył Vreeka na swoim łóżku i namoczywszy gąbkę, przetarł jego twarz i zakrwawiony tors.
Na pierwszym łóżku został ułożony Kal'Dar, który był opatrywany przez Barta.
San schował pancerz Vreeka do skrzyni i przykrył go kocem.
Jego koszmar się spełnił.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Czekam na koszmary Sasa i Kannosa.

4. Autor raportu: Uczeń Jedi San Duur

Re: Sprawozdania !

: 06 maja 2010, 14:18
autor: Fenni
Spacer po dżungli

1. Data, godzina zdarzenia: 24.04.10, 14.00

2. Opis wydarzenia:

Deszcz chwilowo przestał padać, a zza chmur prześwitywało słońce. Obok mnie na ławce siedział adept Mar'Dun z drugiej grupy, ja leżałem na trawię i żułem źdźbła trawy. Nagle, gdy zacząłem już mrużyć oczy z błogiego wypoczynku wyciągnęły mnie komunikatory. Usłyszałem głos mistrza Barta: "Macie ochotę na spacer po dżungli?" pytał. Obaj przytaknęliśmy i pobiegliśmy do jedynego wyjścia po za teren placówki. Linka już na nas czekała. Wdrapaliśmy się na górę, a następnie przeszliśmy przez bramę do dżungli.

Już na samym początku mistrz przestrzegł nas byśmy nie oddalali się od niego. Było to dość trudne ponieważ poruszał się znacznie szybszym tempem. W czasie marszu mistrz opowiadał nam o historii tej planety, o massassach żyjących tu przed wiekami, którzy zbudowali te budowle. Opowiadał też o upadłym Jedi, Exarze Kunie który zamknął swego ducha w tych świątyniach. Opowiadał też o bardziej aktualnych wydarzeniach, o misjach które miały miejsce w tych okolicach, o piratach którzy zostali wypędzeni przez Jedi. Oczywiście mistrz nie mógł zapomnieć o drapieżnikach żyjących na księżycu, a najczęściej mówił o Howlerach i Raptorach które są postrzegane jako najniebezpieczniejsze z żyjących tu stworzeń. Wkrótce przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, przed nami było kilka Raptorów żerujących na jakiejś padlinie. Mistrz kazał nam zaczekać i sam pobiegł walczyć z gadami. Widząc jak zwierzęta dziurawią szaty mistrza postanowiłem włączyć się do walki. Lecz gdy zrobiłem kilka kroków w ich stronę mistrz zawołal: "Cofnij się!". Niechętnie wysłuchałem tego co powiedział i wyłączyłem miecz. Chwilę potem padł pierwszy raptor, a po nim następny. Po minucie wszystkie leżały już martwe, a ja dostałem reprymendę za to, że chciałem trochę powalczyć. Po krótkim marszu dalej napotkaliśmy wysoki mur, co prawda wspiąć się na niego dało jednak zejście z niego mogło się skończyć moim zejściem. Dlatego mistrz Bart zszedł na dół i za pomocą mocy łagodził upadek z wysokości. Pierwszy był Mar'Dun, mistrz pochwycił go na wysokości około 3 metrów i adept wylądował gładko. Następny byłem ja, skoczyłem i mistrz także mnie przechwycił. Poszliśmy kilkadziesiąt metrów dalej i przed nami stała kolejna przeszkoda, ruiny budynku. Nie było jak się wdrapać, cegły ledwo się trzymały na miejscach. Mistrz Bart użył mocy i wskoczył na dach. Następnie skupił się i podniósł Mar'duna i mnie za pomocą mocy. Następnie trzeba było znowu skakać, spokojny poczekałem na swoją kolej i w chwili gdy miałem skoczyć, poślizgnąłem się na kamieniu i zacząłem spadać. Zaskoczony mistrz za późno mnie złapał i uderzyłem z bólem w podłogę. Moc częściowo zamortyzowała mój upadek, ale nogi i plecy były mocno posiniaczone. Wszyscy pośmialiśmy się ze mnie i ruszyliśmy dalej.

Brnąc dalej pomiędzy ruinami, uszkodzonymi śmigaczami i śmieciami Mar'Dun słuchał mistrza, ja za to bolałem, że nie mogłem pobawić się z Raptorami. Jakie wielkie było moje szczęście gdy natknęliśmy się na Howlery. Już chciałem ruszyć do ataku gdy mistrz Bart zatrzymał mnie. Pomimo, że ja przeżyłbym to walkę, to Mar ze swoją kontuzją nie dałby rady. Dlatego gdy mistrz miał odciągnąć gady, ja miałem pomóc Marowi przebiec w głąb dżungli. Daliśmy radę, co prawda Mar potem jeszcze bardziej utykał, ale przynajmniej miał obie nogi na miejscu. Mistrz po zgubieniu Howlerów zabrał nas dalej. Przeszliśmy przez płytkie jeziorko i gdy maszerowaliśmy doliną przeleciał nad nami prom klasy Lambda. Zrobiliśmy wtedy krótki postój by noga Mara mogła odpocząć. Następnie ruszyliśmy do dawnej bazy piratów, była ona pełna zniszczonych urządzeń, wyładowanych ogniw enertgetycznych oraz różnego żelastwo. Gdy wyszliśmy z bazy spotkała nas niemiła niespodzianka, na ścigaczu przjechał patrolujący żołnierz Republiki. Wymienił on z mistrzem salut, a gdy odjeżdżał ewidentnie chciał mnie przejechać, bo odstęp był ledwie paru centymetrów. Mało brakowało, a pobiegł bym za nim i powiedział co o nim myślę. Na nieszczęście mistrz Bart stał dwa metry ode mnie i chcąc nie chcąc nie mogłem zareagować.

Wkrótce dotarliśmy do kresu naszej wędrówki, było to niższe piętro dżungli. Napotkaliśmy tam samotnego Howlera i obserwowaliśmy jego zachowanie. Przez chwilę wydawało mi się, że nas zaatakuje, bo zaczął wyć. Jednak gdy nie odeszliśmy spłoszył sie. W czasie spaceru wokół terenu zobaczyliśmy też śmierć tego zwierzęcia z rąk Raptora. Ten sam Raptor mógł też odgryźć rękę Mar'Duna gdy jego miecz świetlny potoczył się w jego stronę. Na szczęście odzyskał miecz świetlny, a Raptor odszedł. Potem nie wiadomo po co zaczął zbierać próbki roślin dla Hebrana. Minęło ładnych kilka minut zanim zebrał wszystko. Mistrz chciał nam pokazać jeszcze jedno miejsce, najwyższe wzniesienie w okolicy. Nie bardzo wiedziałem co było w tym takiego ciekawego. Na szczycie mistrz znowu zaczął mówić, ja lekko już znudzony postanowiłem spojrzeć jak wysoko jestem. Wychyliłem się i ostatnie słowa które wypowiedział mistrz to: "Fenni!". Spadłem z dość sporej wysokości, nic mi się nie stało tylko dlatego, że zanim ostatecznie spadłem to odbijałem się od ziemi parę razy. Po tej przygodzie obolały poprosiłem o powrót to akademii. Podróż powrotna przebiegła bez zakłóceń.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu: Adept Fenni

Re: Sprawozdania !

: 08 maja 2010, 14:33
autor: Hebran Abren
Drzewo Howlerów

1. Data, godzina zdarzenia: 22.04.10, 21.00-22.00

2. Opis wydarzenia:

Dzień rozpoczął się jak każdy inny, jednak to co działo się późnym popołudniem zapamiętam na długo.
Trening parowania z Adachim szedł mi dość przeciętnie, jednak z każdym sparowanym ciosem szło mi coraz lepiej. Ćwiczenia przerwał nam uciążliwy hałas, brzmiący inaczej niż wszystko co znam. Dość długo nie wiedzieliśmy co zrobić, bałem się coraz bardziej, Adachi także mówił jakby mniej. Pierwsze co przyszło nam do głowy, to zejść na dół i sprawdzić skąd dobiega ten dźwięk. Sala Skoków była idealnie puste, nie znaleźliśmy niczego co mogłoby powodować tak dziwne odgłosy. Przedsionek, gdzie jedyną atrakcją był mój upadek, także świecił pustkami.

Po wyjściu na zewnątrz jedyne co zyskaliśmy to wyraźniejsza barwa dźwięku, nie był już tak stłumiony i cichy, nadal jednak nie wiedzieliśmy co jest jego źródłem. W ogrodzie, podobnie jak w Kwaterach, nie znaleźliśmy niczego specjalnego. Boczny dziedziniec także nie pomógł nam odnaleźć źródła dźwięków. Wzbudziło to jeszcze większy strach, zarówno we mnie jak i w Adachim. Dopiero po dłuższym pobycie tam naszą uwagę zwróciło upadające za murami drzewo oraz Mistrz Bart przeskakujący nad murem. Czym prędzej zaczęliśmy wciągać się linką Adachiego, pamiątką po Blue, na mur, aby stamtąd dostrzec źródło, jeszcze wyraźniejszego niż wcześniej, hałasu.
Za murem zauważyliśmy coś co było źródłem hałasu, coś, czego nie spodziewał się chyba żaden z nas- stado Howlerów. Chwilę później pojawił się także Mistrz- jedyne co rozkazał to nie zwracać na siebie uwagi zwierząt. Dwa z nich próbowały wskoczyć na mur, jednak za pomocą Mocy zostały zrzucone z powrotem przez Barta. Ku naszemu zaskoczeniu zostawiły nas w spokoju, a zaczęły atakować drzewo tak, aby je przewrócić. Dużej grupie zajęło to kilka minut, wolę nie myśleć ile zajęło by im zrobienie porządku ze mną...

Sięgające wysoko ponad mur drzewo upadło, odkrywając nam cel wyprawy tak dużej grupy zwierząt. Okazało się, że tuż obok drzewa ktoś naprawdę nierozważny zakopał resztki mięsa. Dodatkową "atrakcją" były robaki chodzące po zwalonym drzewie jak i mięsie. Ciągle będąc pod wrażeniem odchodzących już Howlerów pobraliśmy próbki mięsa oraz złapaliśmy jednego z robaków- jako obiekt badań.

Po powrocie do kwater Mistrz Bart użył aparatury analizującej w celu określenia "wieku" mięsa oraz wykonał testy potrzebne do określenia gatunku zabranego z drzewa robaka. Komputery w bibliotece zinterpretowały wyniki z aparatury analizującej jako najwyżej kilkutygodniowe mięso oraz robaka żyjącego jedynie na drzewach, prawdopodobnie pasożytującego na korze.

Po zgraniu wyników na Holodatę udostępniłem je Mistrzowi, co wywołało u niego zdziwienie- jedynym wytłumaczeniem było zakopanie mięsa za murami przez nierozważnego studenta.
Podczas całego wydarzenia nikt nie odniósł ran, nie zginęło też żadne ze zwierząt, co uważam za największy sukces.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu:: Adept Hebran Abren

Re: Sprawozdania !

: 10 sie 2010, 12:29
autor: Ashtar Tey
Dziwne wydarzenia

1. Data, godzina zdarzenia: 07.08.10, ok. 20:00

2. Opis wydarzenia:

W tym sprawozdaniu zostały umieszczone 4 raporty z wydarzeń, które poprzedziły wczorajszą dziwną serię zdarzeń. Proszę o dokładnie zapoznanie się z sytuacją i informowaniu nas o kolejnych anomaliach.
Rycerz Jedi Bart pisze:Podczas ćwiczeń z Rycerzem Kal'Darem, usłyszałem ze swojego komunikatora głos Layfona, wyraźnie niepewny i zaniepokojony, a wzywający mnie pod bramę. Instynktownie walczyliśmy jeszcze chwilę, jednak gdy tylko odskoczyłem w bok parując cios, szybko skierowaliśmy wzrok na urządzenie przy moim pasie. Pobiegłem do bramy, znajdując leżącego na ziemi Asahiego, w podartych szatach, ociekających krwią opatrunkach.
Coś mi podpowiadało, że raczej nie był to atak dzikiego zwierzęcia – trójka studentów raczej by go odparła... a ile widziałem wypadków z tą bramą? Jekk szybko przyniósł sprzęt medyczny, może żeby odkupić winy – bo jak się okazało, to on „przytrzasnął” Kiffara zamykającymi się wrotami... Ale nie potrzebowałem Mocy, aby stwierdzić, że to nie czas na szukanie winnych. Asahi stracił przytomność i musiałem działać jak najszybciej. Po sprawdzeniu pulsu natychmiast zacząłem zdejmować opatrunki aby zatamować krwawienie ze świeżo otwartych ran. Warunki do takich zabiegów były najgorszymi możliwymi, ale każdy wiedział, że tutaj liczy się czas. Nie mogę zaprzeczyć zaangażowaniu studentów – Jekk podawał kolejne środki tak szybko jak tylko mógł, a ja wstrzykiwałem środki przeciwbólowe i bactę. Jak zawsze wszystko musiało się rozegrać w ciągu kilkunastu sekund. Skupienie i wsparcie Padawanów wystarczyło, abym szybko opanował sytuację, ale dobrze wiedziałem, że chociaż najważniejszy, to dopiero pierwszy krok. W drugim mogłem liczyć na pomoc Riyuka, który jako najsilniejszy, sprawnie towarzyszył mi w przetransportowaniu rannego do środka, podczas gdy Trandoshanin zebrał wybite zęby... Chociaż Kal'Dar zwrócił uwagę na słabą sterylność naszych „kwater” i zaproponował pokoje Adeptom, wolałem nie ryzykować. Rany Vosa mogły się pogłębić od tego transportu, który bądź co bądź – trochę go turbował. Pomieszczenie nie było złe, posłania dosyć zabadne i lepiej było jak najszybciej zacząć zabiegi. Przebieg był raczej oczywisty – dokładne przeczyszczenie kolejnych ran, precyzyjniejsze nałożenie opatrunków, sprawdzenie podanych dawek środków i przede wszystkim – odkażenie jamy ustnej po utracie dwóch przednich zębów. Zdecydowałem się też na skorzystanie ze swoich technik. Znów jako pośrednik między Mocą a Asahim, kierowałem energię wszędzie tam, gdzie połączenia kolejnych tkanek były zerwane, a Moc pobudzała ich rekonstrukcję. Potem, popłynęła wprost do krwiobiegu, gdzie miała zniszczyć drobnoustruje. A czy się to udało? Wtedy sądziłem, że powinno... Obecność obserwującego to wszystko Riyuka można było poczuć także w Mocy. Cały czas zafascynowany jej istotą, niewątpliwie próbował po prostu dojrzeć, co robiłem.

Ranny miał pozostać pod jego opieką na najbliższy czas, a potem przeniesiony do pokoi Adeptów. Opuściłem budynek i stanąłem na schodach, ale zdecydowanie odpoczynek nie był mi dany. Skaczący i biegnący do środka Ipseh wydawał się niemal oszalały. Postanowiłem wrócić i dowiedzieć się co się stało, aby z chaotycznych słów adepta wyciągnąć klarowne wnioski: patrolując bramę, czuł się dziwnie, dziwne słyszał i głosy. Zaproponowałem, abyśmy wspólnie wrócili na miejsce, chociaż nie byłem jeszcze pewien, co mogło mu się stać. Teraz pewność mogę mieć jedynie odnośnie jednej rzeczy – to nie były zwykłe przywidzenia. Usłyszawszy dobiegający właśnie z miejsca naszego celu dźwięk – puściliśmy się tam biegiem. Ruszyłem przodem, ale ku swemu zdziwieniu – nie zobaczyłem ani nie usłyszałem niczego. Ale wyczułem – chwila skupienia i niepokojąca aura zaczęła stawać się coraz wyraźniejsza. Prowadziła wprost przed bramę, którą otworzyłem. Stanąwszy przed rozchylającymi się wrotami, ujrzałem wypisany krwią napis, dla mnie nie do odczytania. Jekk i Layfon szybko do nas dołączyli, zwabieni zapewne tym dźwiękiem. Odniosłem wrażenie, że to nie ja wytraciłem koncentrację – a aura zaczęła zanikać. Streściłem uczniom, co się dzieje, a czekającemu na górze Ipsehowi przyznałem, że to co widział musiało być wywołane przez Moc – a to ani fizyczna prawda, ani urojenia. Wciąż próbowałem odszukać ślady tak wyraźnej wcześniej energii, ale na próżno. Uznałem jednak za logiczne kazać reszcie się oddalić – jeśli ich przybycie wyciszyło aurę, odejście powinno było ją pobudzić. Gdy brama zamknęła się ponownie, zostały tylko ślady krwi. Layfon miał pójść po probówkę, Jekk – zabrał Ipseha, z zamiarem tymczasowego umieszczenia go, dla bezpieczeństwa – w generatorze. Aura znowu stała się wyraźna. W skupieniu, zagłębiając się w medytację, objąłem umysłem energię, którą pulsowała dla mnie brama. Zacząłem „iść” jej śladem, aby ujrzeć jeszcze raz te same symbole i zobaczyć je na Jaju Terentateków. Były bliźniacze, a przynajmniej tak to widziałem, gdy podświadomością wracałem do czasów, gdy niedługo po pasowaniu na Rycerza, otwierałem tą samą bramę i poprowadziłem resztę do miejsca, które miało stać się naszym domem... a wszystko co widziałem, okalały te znaki. Layfon wrócił i wybudził mnie z transu, jednak sam czułem, że wiele więcej nie ujrzę. Zebrałem krew z bramy do probówki, a w środku dałem ją do badania robotowi. Riyuk pomógł mi zabrać Asahiego do kwater adeptów, gdzie zostawiliśmy go na jego łóżku, póki co pod opieką KL. Ipseha zabraliśmy z naszego małego schronu w pomieszczeniu generatora i wszyscy się rozeszli.

Warto abym podkreślił, że w nocy spróbowałem odtworzyć znaki z bramy i jaja – nie podołałem w zrobieniu tego z ich układem, ale w umysł łatwo wbiły się one same, a Moc pomogła mi je z niego wydobyć...

Obrazek

Język, w którym je zapisano, jest mi całkowicie nieznany. Jeśli jednak zrobiono to także na jaju, podejrzewam wszelakie sithyjskie języki.
Adept Ipseh Altraiser pisze:#8928278
DANE USZKODZONE
Uczeń Jedi Jekk Sen'Tarr pisze: #*@#&*$78
uudfy982189
DANE USZKODZONE
Padawan Layfon Alseif pisze: 23iu489043890482387438784372879432897897432789
DANE USZKODZONE
#&*(1
Dodaję także raport Rycerza Barta z wczorajszych wydarzeń.
Rycerz Jedi Bart pisze:Wygląda na to, że dziwne wydarzenia sprzed paru dni nie są odrębnym przypadkiem. Dzisiaj doszło do kolejnych anomalii, o których powinna wiedzieć cała placówka. Zaczęło się od komunikatu od Riyuka, który raportował, że nieznana istota do niego strzelała – nie mógł jej zidentyfikować, ani złapać, nie wiedział, gdzie się podziała. I mnie spotkało coś dziwnego, poczułem, jakby coś chciało mnie zepchnąć z dachu, lecz bez skutku.
O wiele bardziej niepokojące były jednak późniejsze wydarzenia. Moc doprowadziła mnie do źródła tajemniczej energii – stosu gruzu na jednym z dziedzińców, jednak oczy pokazały, że coś tam jest. Cofnąłem się, a cokolwiek to było – wybuchło. Całym budynkiem zatrzęsło, nie byliśmy nawet pewni, czy budynek się utrzyma. Kazałem KL iść na zwiady i sprawdzić, czy jest stabilny – jednak ten źle zinterpretował polecenie i wleciał do gruzowiska, gdzie został przygnieciony i tym samym silnie uszkodzony. Mimo chaosu i kilkunastu połączeń na komunikatorach, wszystkim w środku kazaliśmy opuścić budynek. Ja sam udałem się go sprawdzić - wydawał się stabilny, a pomimo sugestii uczniów, także w sali skoków nic się nie działo.
Kolejna rzecz to atak grupy robotów na zgromadzonych przed głównym wejściem. Ale było ich nawet mniej od nas i szybko wylądowały zniszczone na ziemi. Ja i studenci badaliśmy Akademię także po rozdzieleniu, ale wszystko było w porządku. Fenni znalazł w bramie rannego Ipseha, dość silnie poturbowanego. Wszyscy zebraliśmy się w ogrodzie, ze sprzętem medycznym.
Ostatnim zdarzeniem był powrót Jekka z moją Holodatą do generatora, celem tymczasowego odcięcia droidów treningowych od zasilania. Okazało się jednak, że „oszalałych” robotów było więcej, a nawet te pozbawione kończyn były w stanie walczyć. Pomogłem Jekkowi je zlikwidować, części robotów zostały zebrane i zamknięte, a miecze przekazane mi. Sprawdzający wszystko ponownie uczniowie, nie zauważyli nic niepokojącego poza „widmowym” szturmowcem, który zabił się i zniknął na ich oczach.
Nie wiemy, skąd to wszystko się wzięło, mimo to w placówce jest póki co bezpiecznie. Tymczasowo wprowadzić jednak trzeba znacznie większe patrole.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Zachowujcie wyjątkową ostrożność, a na patrole chodźcie jedynie w większych grupach. Unikajcie samotnego pozostawania poza placówką, a także zwracajcie uwagę na wszelkie pęknięcia w bryle budynku. Nadal nie wiemy w jakim stanie technicznym jest świątynia po ostatnich zawaleniach.

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Bart

Re: Sprawozdania !

: 20 wrz 2010, 16:29
autor: Cradum Vanukar
Na ratunek - cz. II

1. Data, godzina zdarzenia: 30.08.10, 13.00 - 16.00

2. Opis wydarzenia:

- Xarthes ?! – spytał mocno zaskoczony San, wykręcając przy tym młynek rękojeścią.
Padawan słabo podniósł głowę, będąc przykutym do małego, kamiennego okręgu wypełnionego lawą. Widać było po nim, że wiele przeszedł. Jeszcze większa część twarzy była pokryta metalową maską, a cała skóra była poparzona – wszystko wskazywało na to, iż torturowano go alchemią Sithów.
- Tak .. – odrzekł słabym głosem.
Uczeń jednym cięciem przeciął łańcuchy, uwalniając studenta.
- Co Ty tu robisz ? – zagadnął Jekk, podchodząc bliżej, omijając dwa martwe Terentateki.
- Chciałem wrócić do placówki, wtedy mnie zgarnęli, nie miałem pojęcia, co się dzieje. Dobrze was widzieć .. – westchnął głęboko.
- Ciebie również, jednak przybyliśmy po kogoś innego – zaczął Ishar – Głównym .. celem naszej misji był Ipseh – on również zaginął, nie wiesz gdzie może się znajdować?
- Obawiam się, że może być z nim krucho. Pamiętam drogę do pomieszczenia, gdzie zawsze mnie prowadzili. Mogę wam pomóc.
- W takim razie – prowadź, jednak uważaj na siebie.
Ruszyli z powrotem, jednak po chwili znów przyszło im się zmierzyć z dziwnymi stworzeniami. Xarthes został na schodach, podczas gdy trójka studentów ruszyła do ataku. Jekk szybko się rozprawił z pierwszym, jednak San cały czas bronił się przed atakiem dwóch, a gdy podskoczył w górę, stwór ciął na jego lewe udo. Gdy Uczeń leżał obezwładniony, powoli zmierzał ku niemu kolejny przeciwnik, na szczęście szybko podbiegł Ishar, i jednym cięciem pozbawił zagrożenie głowy. Cała trójka bez większych problemów poradziła sobie z pozostałymi dwoma, po czym ruszyli za Padawanem.

Po krótkiej podróży, dotarli do miejsca, które w ogóle nie przypominało Yavin IV. Wyglądało na to, że znajdują się w głębokich podziemiach, które od zawsze znajdowały się gdzieś na terenie nowej placówki.
Przed nimi rozpościerał się widok kamiennych kolumn – mocno zniszczonych, jednak wystarczająco wytrzymałych, by można dostać się na drugą stronę. Między kolumnami płynęła gorąca lawa.
- To co robimy ? – zagadnął Trandoshanin.
- Nie jestem taką kaleką, Ablazer nauczył mnie skakać – odpowiedział z uśmiechem Xarthes.
Bez większych problemów, udało im się przedostać na przeciwną stronę, ruszyli przez wąski korytarz, który prowadził do sporego pomieszczenia. Po lewej i prawej stronie znajdowały się wejścia. Zdecydowali, iż najpierw sprawdzą lewą stronę.
W małym pomieszczeniu czekały już na nich 2 Terentateki. Jeden z nich, chwycił Sana w szpony telekinezy, i próbował dusić, jednak Padawan szybko się wyrwał, i mocnym pchnięciem przebił stwora na wylot, pozbawiając go życia. Jekk w tym czasie bronił się przed Błyskawicami Mocy, po czym ruszył z kontrą, tnąc na klatkę piersiową potwora.
Rozejrzeli się po pomieszczeniu. Ich uwagę przykuła księga, której to zapewne broniły stwory.
- Lepiej to weźmy, może się przydać – doradził Xarthes.
Księga była sporych gabarytów. Postanowili, że księgę będzie niósł Xarthes, ponieważ i tak nie mógł walczyć.
Wycofali się, zmierzając powoli w kierunku drugiego pomieszczenia.
Dotarli do miejsca, w którym ponownie musieli skorzystać z akrobatyki. Jekk poczuł się zbyt pewnie, wziął rozpęd i skoczył przed siebie, jednak poślizgnął się i upadł, spadając w dół - prosto w rzekę lawy.
W ostatniej chwili San instynktownie wyciągnął obie ręce w kierunku towarzysza, działając na niego Mocą. Udało mu się z pomocą telekinezy wznieść Trandoshanina z powrotem. Przez dalszą drogę uważali na siebie, by uniknąć podobnych incydentów.
Znaleźli się w sporych rozmiarów pokoju, w którym na końcu stał posąg Ragnosa – jednego z Lordów Sith. Zdecydowali się podejść bliżej.

- Ragnos ? – mruknął do siebie Duur stojąc przed posągiem.
- Nie, nie Ragnos. – usłyszeli gruby głos, a zza posągu wyłoniła się sporych rozmiarów postać, wokół której znajdowała się jasna poświata, a na środku stroju umieszczone miała oko.
- Powinniście mnie znać … - mówił dalej. – Jestem Naga Sadow, Lord Sithów.
- Sadow .. czytałem o Tobie – odpowiedział San, przyglądając się duchowi.
Dopiero teraz zauważyli, iż pod posągiem, leżał nieprzytomny Ipseh.
- Czego tu szukacie ? Widzę, że przyprowadziliście mojego niewolnika.
- Nie będzie już nigdy więcej Twoją marionetką – parsknął Ishar.
- Jesteś pewien ? – spytał Sadow, w jednej chwili przywołując do siebie 3 kryształy. – Nie chcecie go wymienić?
San głośno wybuchnął śmiechem.
- Myślisz, że oddamy Xarthesa za jakieś kryształy ?
- Oferuję wam korzystną wymianę, Jedi. Możecie zabrać też tego – wskazał palcem za siebie, na Ipseha – On jest słaby. Za to ten .. – spojrzał przenikliwym wzrokiem na Xarthesa – ten jest wytrzymały, przyda mi się, takiego ciała szukam ..
- Nikogo nie oddamy – odpowiedział ostro San, zasłaniając Xarthesa.
Sadow nie odpowiedział, dostrzegł jednak księgę, którą trzymał Padawan.
- Miło, że przynieśliście również księgę – ją też mi zwrócicie.
- Skąd ta pewność, Lordzie ? – parsknął Kel Dor.
Sadow pstryknął palcami. W jednej chwili księga zmaterializowała się w jego dłoniach.
- Nadal chcecie dyskutować ?
- Wyjdziemy stąd z obydwoma. – oświadczył stanowczo San.
- Myślisz, że oprzesz się mojej potędze ? Skoro nawet Twój mistrz tego nie potrafił ?
- Vreek nie zawsze był taki.
- Był zawsze pod moją kontrolą, jednak ostatnio zbyt słaby, bezużyteczny. Chcesz się przekonać?
- Jeśli to ma ich uratować, proszę bardzo – rzucił Uczeń, stawiając barierę mentalną.
W jednej chwili, jego umysł spowiła ciemność. Sadow umiejętnie nim manipulował, wykorzystując do własnych celów.
- Może jednak oddamy Xarthesa? – powiedział San, pozostając cały czas w ryzach Lorda.
Pozostała trójka spojrzała na niego z przerażeniem.
Duur upadł na kolana, chwytając się za głowę. Podświadomie próbował odzyskać nad sobą kontrolę, pozwolił by Moc przez niego płynęła.
- Przyłącz się do mnie – zaproponował Naga Sadow – mogę wskrzesić Twojego mistrza, dać mu drugie życie.
San podniósł się na równe nogi. Spojrzał przed siebie.
W miejscu, gdzie przed chwilą stał Sadow, znajdował się Jeon Vreek.
- San, on dał mi drugie życie ! Twój mistrz żyje !
- Nie jesteś moim mistrzem .. – odparł Padawan spoglądając prosto w oczy dawnego trenera.
- Wypierasz się mnie ?!
- Mój mistrz nie żyje – poraz kolejny odpowiedział ze spokojem.
- Żyję ! Stoję tu przed Tobą ! Słyszysz mnie ?! – krzyczał.
- Nie jesteś moim mistrzem – powtórzył – jesteś tylko jego marną imitacją.
Na twarzy Vreeka malowała się wściekłość. Po chwili zniknął, a na jego miejscu pojawił się Sadow.
- Chyba się nie dogadamy, Jedi ..
W dłoniach Sitha pojawił się wielki miecz, który rozmiarami dorównywał Isharowi.
San aktywował własny miecz, rzucając się na Lorda. Próbował go zająć walką, podczas gdy Kel Dor wziął Ipseha na ramię, a Jekk zabrał księgę, razem próbując uciec z pomieszczenia. Duch ruszył za nimi, tworząc z lawy potężną ścianę, która uniemożliwiała odwrót. Zostawili Xarthesa, Kel Dora oraz księgę, po czym ruszyli do ataku.

Zbroja Lorda nie pozwalała na jakiekolwiek zranienie go. Sadow pewnie bronił się przed naporem ciosów Padawanów. W pewnym momencie, uniósł się ku górze, a w pomieszczeniu pojawili się jego słudzy. Szybko się z nimi rozprawili, ponownie przystępując do ataku na Nagę, który nadal bez problemów parował ataki Padawanów, po czym ponownie wzniósł się w górę.
Padawani oczekiwali na kolejną falę potworów, jednak Lord stworzył potężną Burzę Mocy, która co chwilę ciskała Padawanami, obijając ich o schody, słupy i ściany.
Napór błyskawic powoli słabł, jedna z nich wystrzeliła prosto w Sana. Mimo tego, iż udało mu się przed nią obronić, sama siła kinetyczna tego ataku, spowodowała, że sunął z impetem po posadzce. Gdy Sadow wylądował, Duur szybko ruszył przed siebie, by wspomóc Ishara i Jekka. W momencie, gdy obaj odsunęli się na bok, San wbiegł z szarżą w Sitha, przebijając pancerz.
Ugodził go prosto w serce.
- POWRÓCĘ ! – wrzasnął zdenerwowany duch, który powoli się rozpływał.
- Jasne, miłej zabawy – odparł San, rozglądając się po pobojowisku.
Krótko po unicestwieniu Lorda, filary utrzymujące pomieszczenie zaczęły pękać.
Xarthes podniósł 3 kryształy, które znajdowały się w miejscu śmierci Sadowa. Ishar przerzucił Ipseha przez bark, a Jekk pewnie chwycił księgę.

Biegli tak szybko, jak tylko mogli. Udało im się dotrzeć do dżungli. Wszyscy byli potwornie zmęczeni, każdy krok sprawiał im ból. San pomógł Isharowi nieść Ipseha.
Zmęczenie dawało się we znaki – nie potrafili odnaleźć drogi, która prowadziła do obozu, w którym tymczasowo przebywali. Po pewnym czasie trafili na odpowiednią ścieżkę, zabijając przy tym kilka agresywnych raptorów.
Powoli weszli do obozu. Niemalże od razu przywitał ich Bart, któremu Xarthes wręczył kryształy, a Jekk księgę. Razem, po krótkiej wymianie zdań, ruszyli do wodospadu, gdzie Rycerz miał opatrzeć ich rany.
San położył się na ziemi, wpatrując w niebo.
- To już drugi Lord Sithów .. Do trzech razy sztuka ?

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu: Uczeń Jedi San Duur

Re: Sprawozdania !

: 22 wrz 2010, 17:00
autor: Hebran Abren
Odnalezienie droida - cz. I

1. Data, godzina zdarzenia: 18.09.10, 12:30

2. Opis wydarzenia:

Prom typu Lambda dotarł na Tatooine około południa. Pilot szybko pożegnał młodych Padawanów wracając na klimatyzowany statek, zostawiając Hebrana i Riyuka bez kropli wody.

Pierwszą rzeczą która rzuciła się w oczy dwójce Jedi, oczywiście poza wszechobecnym piaskiem, był piaskoczołg Jawów. Widząc małą grupkę tych małych złomiarzy szybko wyruszyli w ich kierunku. Niestety, szczęście wyraźnie nie sprzyjało Riyukowi i Hebranowi- kiedy zbliżali się już do celu pojazd Jawów zaatakowany został przez Tuskenów. Cała sytuacja zaskoczyła przyszłych Jedi na tyle, że zamiast postąpić zgodnie z Kodeksem wybrali ukrycie się. Prawdopodobnie nawet późniejsze ruszenie z odsieczą czy tłumaczenia nie będą wystarczające…
Koniec końców Jedi zostawili za sobą istne pobojowisko- ciała Tuskenów ranionych mieczami świetlnymi leżały dookoła tuż obok ciał Jawów zabitych przez Ludzi Pustyni. Chwilę później na piasku znalazł się także płaszcz Hebrana, gdyż po walce i marszu przez pustynię po twarzy Echaniego spływały krople potu. Jako że Jawowie ukryli się w swoim pojeździe, Padawanom nie pozostało nic innego, jak ruszyć w kierunku widniejącego na horyzoncie miasta.
Nawet tak małe i odległe od cywilizacji, jeśli taka dociera do Mos Espy, miasteczka mają swoją kantynę. Nad wejściem wisiał zniszczony przez czas, piasek i pijaków szyld, sygnalizujący mętnej populacji oraz szukającym informacji i napitku, że to właśnie tu można je zdobyć.

Barman ubrany w pobrudzone szaty raczej nie był kimś, kto szybko i sprawnie podaje gościom trunki. Przy barze siedziały dwie osoby, Twi’lekanka i Kel Dor, prawdopodobnie stali bywalcy. Kiedy rozpoczęła się kłótnia o cenę drinka, wywołana przez Kel Dora, Jedi ruszyli z pomocą barmanowi, licząc na uzyskanie informacji o sprzedawcach droidów. W rezultacie przepychanek i pogróżek ze strony nieznajomego wywiązała się krótka walka, zakończona impulsywnym użyciem miecza świetlnego przez Hebrana, co ostatecznie wyeliminowało z walki pijanego awanturnika.

Stojący za barem gruby Rodianin nie chciał udzielić nikomu żadnych informacji, jednak pijana kobieta okazała się bardziej uczynna. Regularnie obmacując Padawanów w końcu zgodziła się zaprowadzić ich do swojego szefa- sprzedawcy droidów i innego złomu. Zanim jednak dotarli do mieszczącego się w centrum miasteczka straganu pijana Twi’lekanka wystawiła cierpliwość Padawanów na próbę, myląc uliczki, w końcu jednak cała trójka dotarła do handlarza.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu: Padawan Hebran Abren

Re: Sprawozdania !

: 06 paź 2010, 16:24
autor: Xarthes
Polowanie na Jedi

1. Data, godzina zdarzenia: 26.09.10 godz. 21:00 - 23:00

2. Opis wydarzenia:

W bibliotece krzątało się wyjątkowo dużo osób. Za mną, Xarthesem - wpadł tam Asahi i Fenni. Rozmawiałem z Mistrzem Sasem i Uczniem Isharem. Wyjaśnialiśmy pewną sprawę, gdy całą akademię rozdarł potworny ryk jakiejś bestii - od razu wiedzieliśmy, że był to Rancor. Mistrz Sas nie czekał nawet sekundy, wskoczył na okno i zapalił miecz.

-Jedi! Pełna gotowość! - krzyknął, a za nim, przez okno wyskoczyła cała czwórka znajdująca się w bibliotece. Biegliśmy po gzymsie, uważnie badając każdy zakamarek ogrodu pogrążonego w mroku nocy. Nie widzieliśmy niczego, nie potrafiliśmy też wyczuć skąd dokładnie wychodzą krzyki. Nagle, w dole ujrzeliśmy adeptów. Stali przy schodach i się rozglądali.

-Młodzi! Do akademii! Zabarykadujcie się w pomieszczeniu generatora i czekajcie na pomoc! - wykrzyczał z góry Mistrz Jedi, a młodziki zerwały się do biegu po schodach. Ogród był czysty, pozostała tylko brama, więc czym prędzej ruszyliśmy w jej stronę. Tu rozgrywał się cały dramat. Rancory ganiały za howlerami, raptorami i pożerały panicznie uciekającą zwierzynę. Zeskoczyliśmy na ziemię i próbowaliśmy zapanować nad sytuacją. Nasz dowódca, nakazał nam powrócić i obserwować sytuację z góry oraz osłaniać droidy, które ostrzeliwały wielkie bestie. Dodał też, że zwierzęta są naszymi przyjaciółmi, zabronił ataku na uciekające, mniejsze stworzenia, określił jednoznacznie, że to Rancory są napastnikami, z którymi musimy sobie poradzić. Ishar otworzył bramę, a Mistrz zapędził doń jednego, wielkiego, parotonowego potwora. Po chwili, Jedi odskoczył, a stwór zginął miażdżony przez potężny mechanizm. Jego wnętrzności i krew przyozdobiły całą kamienną budowle i spory kawałek trawy wokół niej. Postanowiliśmy, że odciągniemy howlery w głąb dziedzińca, i skryjemy przed napastnikami za polami energetycznymi. Sprawą zajął się Uczeń Ishar. Poprowadził zwierzęta za sobą, po czym zamknął w swoistej zagrodzie. Sytuacja wyglądała na opanowaną, pozostała jedynie sprawa jeszcze jednego, żywego Rancora. Mistrz Ablazer walczył z nim dzielnie, jednak po chwili usłyszeliśmy huk. Mistrz nie odpowiadał. Zeskoczyliśmy z posterunku na bramie i zobaczyliśmy, że bestia trzyma Ablazera pod kamienną ścianą w zabójczym uścisku. Bez namysłu rzuciłem się w jej stronę, skacząc ciąłem Rancora kilkakrotnie mieczem i wypchnąłem Mistrza Sasa z jego chwytu. W moment po tym, Rancor odpowiedział kontrą, a ja runąłem na ziemie uderzony zewnętrzną stroną łapy. Padawan Fenni i Asahi złapali najpierw Mistrza, potem mnie i odciągnęli od oponenta. Szukając nas zeskoczył ze skarpy i dostał się na dziedziniec. Złapał za kolumnę na samym dole budynku i zaczął w nią napierać, uderzać, a my mieliśmy wrażenie, że zaraz cała akademia się zawali. Z trudem dotarliśmy na schody, które prowadzą do głównego wejścia świątyni. Stwór był tuż pod nami, a my nie wiedzieliśmy, co robić. Naszą jedyną bronią w tym momencie były DK-04 i DK-05, gdyż my nie byliśmy w stanie walczyć z Rancorem. Wtem, do głowy wpadł mi, jak z początku się wydawało, genialny pomysł.

-Mistrzu, Twój statek, którym tu przyleciałeś... Może go wykorzystamy?
-Świetnie. Osłaniajcie droidy, ja zajmę się maszyną. - Ablazer wyskoczył na sam dach świątyni, i po chwili zaczęła się wielka bitwa. Krążył, flankował, nurkował, beczkował po całym niebie i co chwile obrzucał Rancora gradem z potężnych dział swojego "ścigacza". Gdy jeden padł po kilku manewrach świetnego pilota, a zarazem Mistrza, pojawił się znikąd drugi. Ablazer go zauważył, dostał od nas komunikat o tym, że mamy drugi problem. Nie zdążył nań odpowiedzieć, bo po chwili spora eksplozja oświetliła na chwilę niebo. Części jego statku rozleciały się po całym ogrodzie. Ishar ruszył do boju z ostatnim żyjącym Rancorem. Wtem pojawił się Mistrz Bart, wszystko działo się bardzo szybko. Zadał kilka pytań, po czym rzucił się na bestie okładając ją szybkimi, zwinnymi a zarazem bardzo potężnymi i skutecznymi ciosami. Ja i moich dwóch rówieśników, w przerażeniu pobiegliśmy szukać Mistrza. Mieliśmy bardzo złe przeczucia biegnąc obok części statku. Zauważyliśmy go, leżał na murze bez życia. Próbowaliśmy się wspinać po swoich plecach by do niego się dostać, gdyż żaden z nas nie mógł doskoczyć tak wysoko.
-Mistrzu! - krzyczałem z dołu, oczekując całym sercem, że odpowie, kombinując zarazem jak się do niego dostać.
Na szczęście Mistrz był przytomny.
-Wracajcie... do rozkazów... będę... ugh, żył. -Wysapał z trudem, i jak było słychać, z wielkim bólem.
-Na pewno? Nie możemy Cię tak zostawić!
-Dam... sobie rade... Idźcie!
-Uparty osioł... - rzuciłem pod nosem zmartwiony o los naszego opiekuna. Pobiegliśmy by dalej walczyć, tak jak kazał. Bart stał już nad martwym potworem. W całym tym chaosie po mojej głowie kłębiły się mnogie myśli, pytania, dlaczego ktoś to robi, do czego dąży. Wspierani przez droidy ruszyliśmy w grupkach sprawdzać mury, gdyż sytuacja w akademii zaczynała wyglądać na opanowaną. To, co działo się na ziemi, to jedno, lecz do całego konfliktu dołączyło również niebo. Na nim pojawiła się obszerna eskapada statków. Zaczęły zataczać kółka nad świątynią. Po chwili na cały budynek spadł grad pocisków artyleryjnych.
-Bombardowanie, kryć się! - wykrzyczałem biegnąc po schodach.
-Wszyscy Padawani do budynku, natychmiast! Powtarzam, do budynku, jesteśmy atakowani z nieba!
W holu zaczęło zbierać się coraz więcej osób. Kilka już było rannych, na szczęście w ich ciałach ugrzęzły jedynie odłamki po wybuchach.

-Mistrz Sas! Został na zewnątrz, musimy go ratować - w mojej głowie nagle pojawił się, Ablazer, który nie mogąc się ruszać leżał na murach. Rycerz Bart nie czekał długo. W moment wyskoczył z budynku w poszukiwaniu rannego. Oczekiwanie było straszne. Cały budynek się trząsł od kolejnych spadających nań torped, bomb, rakiet, pocisków. Padawani jednak, tak jak i ja - nie poddawali się. Wszyscy twardo staliśmy i nikt nie zamierzał oddać swojego domu bez heroicznej walki, z każdym przeciwnikiem. Kel Dor, wyrzucony wybuchem wpadł po schodach na nas. Obok niego wylądował Mistrz Sas. Pomogliśmy wstać naszemu nauczycielowi i lekarzowi - by zajął się rannym Mistrzem Sasem Ablazerem. Odsunęliśmy się nieco od wejścia. Sam stanąłem przy ścianie naprzeciwko niego, by być gotowym na kolejne kroki napastnika.
-Mistrzu... po bombardowaniu zazwyczaj wkraczają jednostki szturmowe... - rzekłem do pracującego nad rannym Barta.
-Wiem, Xarthesie... - odchylił się nieco od Sasa odpowiadając mi.
-Musimy zabrać stąd Mistrza Sasa. To mało bezpieczne miejsce!
-Macie rację, Padawani. Weźcie go jak najprędzej, we 3 do kantyny. Tam się zabarykadujcie i czekajcie. Niech Moc będzie z wami. - Rycerz Jedi wskoczył przez szyb windy i straciliśmy go z oczu niosąc rannego Mistrza. Gdy tylko wjechaliśmy windą, drugą zjechał do nas termodetonator. Wyrwałem Mistrza Sasa pozostałym dwóm Padawanom i skoczyłem przed siebie, w korytarz prowadzący do kantyny. Wybuch mnie przewrócił, leżąc przygnieciony Mistrzem Ablazerem widziałem sprawny unik Padawanów przed eksplozją i ich potyczkę z droidem bojowym. Nagle jednak, przy ich dwóch ostrzach pojawiło się trzecie, szafirowo niebieskie, rozcinające dym wytworzony wybuchem, jak i samego, niedoszłego zabójcę.
-W samą porę Mistrzu! - wykrzyczał któryś z nas, po czym ponownie złapaliśmy za rannego i szliśmy żwawym krokiem do kantyny.
-Dołączę do was niedługo, zajmiemy się rannym.
Dotarliśmy do kantyny. Położyliśmy Sasa na stole. Rozmawialiśmy, co chwile sprawdzając tętno rannego na przemian z wysyłaniem komunikatów o pomoc do Praxeum i Republiki. Gdy drzwi kantyny się otworzyły, wszyscy trzej ucichliśmy, a w naszych rękach pojawiły się bronie. Ja, Asahi i Fenni stanęliśmy naprzeciwko kolejnego droida zabójcy. Odbijaliśmy sprawnie jego strzały, zapędzaliśmy w głąb korytarza, a na pomoc nadciągnął ponownie Mistrz Bart razem ze swoim Padawanem Isharem. Na nic zdały się próby ucieczki robota, gdyż po chwili runął na ziemię pozbawiony głowy. Na twarzach Padawanów widniał uśmiech, gdyż ponownie Rycerz przybiegł w samą porę. Zebraliśmy cały konieczny sprzęt, po to, by nasz medyk mógł zająć się wszystkimi rannymi, a prawie każdy z nas oberwał – zdecydowanie najgorzej było jednak z Mistrzem Ablazerem. Wyjrzałem przez okno w komnatach Adeptów. Ujrzałem grupkę osób rozmawiających przy niej, oraz Mistrza Barta machającego mieczem na znak, że wszystko już jest w porządku. Nagle cała adrenalina opadła, a rany dały znać również mi. Tamta noc była jedną z cięższych. Obroniliśmy po raz kolejny własnego domu.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Przesunięte dla chronologii wydarzeń.

4. Autor raportu: Padawan Xarthes

Re: Sprawozdania !

: 16 paź 2010, 8:48
autor: Xarthes
Plaga robaków

1. Data, godzina zdarzenia: 13.10.10, 20:00 - 22:00

2. Opis wydarzenia:

Mój późnowieczorny trening skoków oraz szermierki na dziedzińcu trwał w najlepsze. Akurat mój partner do walki, zmęczony ciągłymi bęckami ode mnie, Adept Vinax poszedł po coś do picia. Wykonując sekwencje róży wiatrów na kolumnach usłyszałem krzyk Rycerza Barta dobiegający z góry.

-Na dole! Uważajcie! – od razu zacząłem się rozglądać za potencjalnym niebezpieczeństwem, przed którym ostrzegał Mistrz. Ruszyłem w głąb ogrodu, rozglądając się przy jak najbardziej wytężonych zmysłach po jego ciemnych zakamarkach. Nagle wyskoczyła na mnie spora gromada potworów kopalnianych. Zacząłem się bronić, gdy nadszedł Rycerz Bart. Gdy zgładziliśmy wszystkie robaki Mistrz przedstawił mi sytuację.

Prawdopodobnie to przez walki z Rancorami, bombardowanie, gdzieś otworzyło się dla nich przejście, dlatego pojawiają się coraz częściej w naszym domu. Adept, z którym trenowałem, dzień wcześniej również miał z nimi spory problem i sam musiał odpierać ich napaść. Bart postanowił, że warto zająć się sprawą natychmiast. Poradził mi, bym odnalazł kogoś do pomocy, dodając, że czeka pod bramą ze ścigaczami. Odnalazłem Padawana Riyuka, i razem wyruszyliśmy na miejsce zbiórki. Przejechaliśmy dolinę spowitą mrokiem, a na jej końcu zostawiliśmy maszyny, gdyż dalej musieliśmy zeskoczyć po sporym wzniesieniu. Zalecenia naszego mentora były jasne – żadnego kontaktu ze zwierzyną, mieliśmy obejść dżunglę bez konfliktowo. W między czasie, jeszcze przed wyjściem z Akademii, otrzymaliśmy komunikat od oddziału republiki, który przygwożdżony przez stworzenia musiał się wycofać i ukryć. Obchodząc legowiska zaspanych Howlerów doszliśmy do zawalonego drzewa. Zza pnia wyskoczyła na nas olbrzymia chmara stworzonek. Ruszyliśmy do walki. Gdy moi towarzysze unikali ich zębów robali, ja zacząłem je flankować. Niefortunnie jednak znalazłem się na linii, po której Rycerz Bart wykonał falę Mocy. Całe mnóstwo małych robaków rozbiło się o moją klatkę piersiową wyrzucając mnie na kilkanaście metrów do tyłu. Padawan i Rycerz dokończyli walkę i pomogli mi wstać. Ruszyliśmy dalej. Na szczęście nie natknęliśmy się bezpośrednio na żadnego Howlera lub Raptora. Dotarliśmy do obozu treningowego, który opuściliśmy miesiąc temu. Wszyscy z nas wpadli na ten sam pomysł, jeśli legowisko robaków jest tutaj, musi być w którejś z podziemnych „jaskiń”. Tak też było, skonfrontowaliśmy się z małą grupką robactwa. Prócz tego, znaleźliśmy ciało martwego najemnika. Było w bardzo późnym stadium rozkładu, całe ponadgryzane, porozrywane i poszarpane. Mistrz uznał, że to prawdopodobnie zwłoki zbiega Republiki, dodał też, że to najpewniej jeden z awanturników, którzy napadli mnie i Padawana Layfona podczas transportu części generatora. Rycerz Bart ruszył do wyjścia uprzednio polecając nam, byśmy sprawdzili dalszą część obozu. Wszystkie ślady naszej obecności w nim już dawno zniknęły, a wokół panowała cisza i spokój. Daliśmy sygnał żołnierzom, że teren jest bezpieczny i mogą już wracać do swoich obowiązków. Zbliżając się do wyjścia z obozu, ja i Riyuk poczuliśmy bardzo dziwną zmianę w Mocy, której nie potrafiliśmy zdiagnozować. Mistrz wytłumaczył nam wszystko. Wywnioskował, że to dżungla przez nasze działania pobudziła się do życia. Wniosek był prosty- droga powrotna będzie znacznie cięższa. Staraliśmy się jednak zachowywać maksimum bezpieczeństwa i nie odsłaniać się przed zwierzyną. Na cale szczęście udało nam się uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z ewentualnym zagrożeniem, za co Mistrz pod samym wejściem do Akademii nas szczerze pochwalił. Wygląda na to, że sprawa potworów kopalnianych, przynajmniej na tą chwile jest rozwiązana.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu: Padawan Xarthes

Re: Sprawozdania !

: 24 paź 2010, 16:26
autor: Siad Avidhal
Niespodziewany atak

1. Data, godzina zdarzenia: 23.10.10, 16:30-18:00

2. Opis wydarzenia:

Dzień był niesamowicie spokojny - aż za spokojny. Wszystko zaczęło się nagłą zmianą pogody. Ulewny deszcz, ciemna (złowroga wręcz) mgła i świszczący wiatr. Padawan Adachi i Adept Vinax stali w jednej z sal treningowych. Nagle ten drugi krzyknął, rzucił się do korytarza wraz z Adachim, zauważyli postacie okryte w ciemne kombinezony. Zgasło światło - dwójka napastników zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Padawan Adachi był bezbronny z powodu uszkodzenia własnego miecza świetlnego- w znacznym stopniu uszkodzenie obejmowało kryształ jaki posiada. Uczeń Vinax podarował na czas nieokreślony swój miecz wiedząc, że on go zapewne lepiej wykorzysta w takiej sytuacji. Wiadomo... wyższe doświadczenie, umiejętności bojowe i po prostu dłuższy staż w akademii. Oboje zeskoczyli na pierwsze piętro i udali się korytarzem, słysząc dziwne odgłosy w kantynie. Weszli, niczego nie zauważyli. Przetrząsnęli tam dokładnie wszystko - po drodze zahaczając o pokoje adeptów, przy okazji biorąc miecz dla bezbronnego Vinaxa od jednego ze studentów- Fuuda. Ciemność wszystko utrudniała. Zapewne gdyby nie światło z mieczy wpadaliby na wszystko, i na siebie. Dziwne dźwięki dobiegły tym razem z korytarza- obaj wybiegli. Tutaj już widzieli dokładnie dwie sylwetki w elastycznych kombinezonach. Machali mieczami praktycznie na ślepo!- A przynajmniej Vinax. Przeciwnicy zaprezentowali jedną ciekawą umiejętność- potrafili znikać tuż pod nosem. Nie wiadomo dokładnie czy to sztuczka umysłowa, czy specjalna umiejętność ich elitarnego ubioru. Zarówno Adept jak i Padawan przyjmowali ciosy. Lecz ten pierwszy o wiele więcej. Ciasny korytarz ograniczał ruchy i uniki, przez co stawali się łatwiejszym celem. Dobrym dość sposobem okazało się machanie mieczem, gdy Ci znikali- ale nie dość dobrym. Walki te dzieliły się na krótkie potyczki. Z korytarza przenieśli się na drugie piętro, potem sala mistrzów, gdzie naprawdę trudno było uniknąć ciosu stołem bądź skrzynią, i ponownie korytarz- tym razem mieli i blastery... Sala, korytarz na pietrze. Zarówno Adept jak i Padawan byli już mocno zmęczeni. Wtedy pojawił się uczeń Riyuk, który dołączył się (z całkowitą niewiedzą) na atak. Napastnicy dobrze bronili się w sali treningowej, a ich ostrzał był dość silny by nie dać się przedrzeć. Wtedy Adept wpadł na plan zajścia ich od tyłu, i tak zrobił. To pozwoliło skupić się nieznajomym na walce z nim, i dać szanse wcielić się do walki Padawanom... Krótka walka poza budynkiem a następnie finał- Adept który stał na oknie w bibliotece dostrzegł wycofujących się najeźdźców i goniących ich Adachiego i Riyuka, wdał się w walkę mając sekundę na zaskoczenie- nie wykorzystał jej dość dobrze, nie dano mu tej szansy. Krótka potyczka i chęć wskoczenia na okno, by poinformować o pozycji wroga skończona fiaskiem. Adept podczas odwrotu został chwycony mocą i otrzymał kilka strzałów z blastera. Chciał wstać, lecz zauważył tylko pięści. Gdy Padawani wbiegli było już za późno. Blaster przyłożony do głowy ogłuszonego Vinaxa i słowa "To już koniec". Nie mając wyboru rozluźnili ucisk swych dłoni trzymających broń, i z pomocą jednego gestu miecze były już w posiadaniu wrogich użytkowników mocy. Kim byli? Czego chcieli? Nie wiadomo. Lecz uciekli wraz z oszołomionym Adeptem.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu: Adept Vinax

Re: Sprawozdania !

: 27 lut 2011, 19:29
autor: Siad Avidhal
Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 26.02.11, 21:00

2. Opis wydarzenia:

Kiedy dotarliśmy do kompleksu wojskowego, z marszu przywitała nas cała świta Nowo-Republikańskiej agentury stacjonującej na Galidraanie. Verasa Annix - tak nazywała się agentka, która wprowadzała nas w szczegóły naszej operacji i wydała dowolny osprzęt. Odprawa była stosunkowo krótka.

Ruszyliśmy ku szybowi górniczemu, wpierw dostając się na miejsce docelowe naszym statkiem. Wejście było zablokowane, więc zmuszeni byliśmy spuścić się na linach przez wysoki szyb, na kładkę umieszczoną tuż nad kolosalną machinerią górniczą. Stwierdziliśmy, że spróbujemy załatwić to pokojowo, jakoś wbić się w tłum. Padawan Xarthes wpadł na pomysł, że będziemy udawać prezesów jakiejś spółki górniczej - czy czegoś w tym rodzaju. Jednak, przyznam, powątpiewałem w istotę tego planu słysząc informację, że górnicy są... kompletnie odmóżdżeni przez wgląd na jakieś specyfiki, bądź Ciemną Stronę. Z początku kazano nam się wynosić - po prostu. Jednak kiedy potajemnie przemieściliśmy się ku szybowi windy, celem zjechania do niższych poziomów - z marszu zostaliśmy... Zagonieni do roboty. Górnicy chodzili, snuli się niczym upiory. Niektórzy lakonicznie mówili coś o jedzeniu... Trochę, jakbyśmy byli ich pożywieniem - jakby WSZYSTKO było ich pożywieniem. Niektórzy również siedzieli na kolanach, kopiąc ohydnie zdartymi dłońmi w twardej, czerwonej ziemi. Okropne! Zupełnie nie przejmując się ranami własnych kończyn, jak w transie. By nie wzbudzać podejrzeń, przez dłuższą chwile również udawaliśmy górników. Niektórzy... Chcieli nawet zjeść Xarthesa - co przyznam, z początku było mrocznie-zabawne. Ale chyba nie lubili jedzenia "z puszki". Chcieliśmy się przemieścić. Ostatecznie... Zostaliśmy zaatakowani - chyba celem konsumpcji. Obgryzali nasze nogi, ręce. Wywiązała się walka - nie musieliśmy dłużej się kryć. Dobyliśmy naszych mieczy, walcząc przeciwko górnikom uzbrojonym w proste noże. Byli niezwykle... szybcy, jak na istoty które wcześniej jedynie snuły się w egzystencjonalnej pustce. Zostaliśmy wielokrotnie ranieni. Staraliśmy się przemieszczać - aż natrafiliśmy na starca... Przywódcę opętanych górników.

Zniknął niczym upiór, zamieniając się w duszący obłok ciemnego dymu. Musieliśmy go ścigać, czasu zostało nam niewiele - Siła Ciemnej Strony stawała się z każdą sekundą coraz bardziej przytłaczająca. Bałem się że ktoś z nas mógł by nie wytrzymać psychicznie! Ciasne korytarze, ohydne kreatury cuchnące śmiercią i procesem rozkładu materii organicznej, których wygląd przysparzał mi dreszczy. Niech Moc będzie dla nich łaskawa... Przypominali podobno kiedyś ludzi, to straszne.
Pędziliśmy korytarzami, pod naszymi nogami wzbijały się tumany pomarańczowego pyłu skalnego i dźwięczały metaliczne platformy. Szukaliśmy go, nie wiedzieliśmy gdzie - ale szukaliśmy. Przed nami stali coraz to nowi przeciwnicy, gotowi zabić nas w imię niczego i skonsumować wnętrzności, a nawet może i kości. Całe szczęście że był z nami Xarthes, zginęlibyśmy oboje - jestem tego pewien... Prawdę powiedziawszy nie musieliśmy długo szukać! Znaleźliśmy go kilka pomieszczeń dalej, krzyczącego do górników, parafrazując: "Zabić jasną stronę! Szybko, zabić ich!".
Tak się jednak nie stało. Kiedy my byliśmy zajęci walką z uzbrojonymi w noże górnikami, Xarthes prowadził potyczkę ze starcem. Nie widziałem dokładnie całej sytuacji, lecz kiedy dobiegłem - On powoli dusił się, umierał! Starzec wolnym krokiem oddalił się. Nie wiedziałem co mam robić i w jakiej kolejności... Wziąłem ogłuszające ostrze. Powiedziałem Fuudowi by zajął się Xarthesem, a ja w tym czasie zajmę się starcem - Fuud nie usłuchał. Usłyszałem polecenie zabicia Xarthesa, i zeskoczyłem na dół, kładąc mieczem ogłuszającym górnika. Ruszyłem za starcem, aż nagle sparaliżowały mnie jego słowa...

Pomóż mu! Nie panuje nad tym!

Opętanie - teraz wiedziałem że nie robi tego z własnej woli, to ruda przejęła nad nim kontrolę. Ciemna Strona wniknęła do jego umysłu, dając mu siłę o jakiej nie śnił - lecz kosztem tego zabierając mu rozum. Stałem przez chwile, patrząc z zaciśniętymi zębami jak ucieka przyspieszając swoje ruchy. Odwróciłem się, wyłączyłem miecz i pobiegłem do leżącego Xarthesa. Wszedłem w medytacje, Fuud zaburzył ją! Miałem plan! On nie chciał słuchać! Za wszelką cenę chciał go odciągnąć od niewielkiej sterty tej dziwnej rudy. To nie to było problemem. Kłopotem była zacieśniająca się wiązka energii na krtani Xarthesa. Wreszcie Fuud posłuchał, ponownie wszedłem w medytacje - Fuud również zrozumiał co trzeba robić. Ukierunkowaliśmy wiązki naszej energii, niwelując kruchy, jak się okazało, chwyt mocy...

Xarthes wstał, męczył go duszący kaszel - lecz powoli jego funkcje życiowe wracały, wracały wraz z powietrzem, które wdychał.
Ponownie ruszyliśmy biegiem, tym razem na górę - pragnąc wydostać się z tej patowej sytuacji. Jak się okazało - słusznie. Dostrzegliśmy owładniętego Ciemną Stroną przywódcę górników z materiałami wybuchowymi, wspinającego się po linach które zostawiliśmy - chciał wysadzić nasz prom. Fuud ciął człowieka mieczem, ten puścił się liny a prawie wszystkie ładunki potoczyły się na dół, wybuchając na różnych piętrach kopalni. Toczył się jeszcze jeden, złapałem go omal samemu nie spadając - Fuud chwycił mnie za fraki. Stanąłem na krawędzi.
Człowiek szarpał się, krzyczał, groził nam... Nie chcąc się dobrowolnie poddać, Xarthes chciał użyć swojego ogłuszającego miecza by spacyfikować go siłą - On, rzucił się do szybu kopalni... Myśleliśmy że już po nim.
Stałem z tym materiałem wybuchowym, zastanawiając się - Wszyscy czuliśmy że źródło złej energii nie znika, a jeszcze głębiej wchodzi w nasze umysły. Zgodnie stwierdziliśmy że starzec był tylko katalizatorem Ciemnej Strony - To wielki fragment rudy na dnie szybu był winien cierpienia wyrządzonego górnikom i przetrzymywanym więźniom. Fuud bał się że jeśli to tam wrzucę, wszystko się zawali - Przez niego i ja nabrałem takiego strachu... Lecz przemogłem się i mimo wszystko cisnąłem ładunkiem w dół, niszcząc skałę.

...Poczuliśmy ogromną ulgę. Nie wiem jak dla innych, lecz dla mnie sytuacja momentalnie nabrała koloru, wszystko stało się lżejsze. Ranni i żywi górnicy wybiegali z kopalni wykrzykując hasła o wolności. Udaliśmy się do wyjścia, nagle zatrzymał nas głos - ktoś komunikował się z nami telepatycznie, ktoś błagał o pomoc. Nie mieliśmy wątpliwości - to ten starzec który pragnął potęgi, ten który był zaślepiony Ciemną stroną, nie widząc nic innego. Ruszyliśmy na dno szybu kopalni... Lecz chyba dobiegł tylko Xarthes. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam to mój lot i przekleństwa w duszy, tuż przed uderzeniem w kręcącą się, ciężką maszynę...

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu: Padawan Vinax

Re: Sprawozdania !

: 05 mar 2011, 16:32
autor: Aetharn
Rozbity prom - misja ratunkowa

1. Data, godzina zdarzenia: 04.03.11, 22:00 - 0:10

2. Opis wydarzenia:

Siedziałem w sali treningowej, przyglądając się walce Fuuda z Adachim, gdy poczułem lekkie wibracje komunikatora - to mistrz Sas wzywał wszystkich Jedi w placówce do biblioteki. Zapytałem Ucznia czy sam mam również tam iść. Szybko rozwiano moje wątpliwości i po chwili stałem razem z innymi przed mistrzem.
Przyczyną "zebrania" było rozbicie promu transportowego gdzieś na powierzchni naszego księżyca. Jako, że potrzebna była szybka reakcja, na pomoc rozbitkom mogły ruszyć jedynie osoby bez ran, które mogłyby opóźniać drużynę. Z zebranych klasyfikowały się trzy osoby - Adachi, Xarthes i ja. Mistrz Bart zaproponował, aby poszedł jeszcze z nami Layfon, na co, po lekkim wahaniu, zgodził się mistrz Sas.
Szybko ustaliliśmy plan działania - Layfon miał iść po blastery, zaś ja po tubki z żywnością. Biegnąc po prowiant, przy okazji wyciągnąłem plaszcz ze swojej skrzynki. Chwilę później spotakliśmy się pod bramą, gdzie Adachi poinformował Xarthesa, że będzie mieć oko na Layfona, a Padawan powinien zaopiekować się mną.

Po chwili marszu znaleźliśmy się w długim kanionie. Tutaj podróż przebiegała dosyć spokojnie. Po drodze napotkaliśmy tylo dwie przeszkody - mur, na który wspiąłem się po plecach towarzyszy i drzwi, które Adachi i Xarthes otworzyli za pomocą mieczy świetlnych.

Na przemian biegnąc i maszerując przez wąwóz dostaliśmy się do niewielkiej doliny. Tutaj po raz pierwszy spotkałem się z howlerami i raptorami. Nie chcieliśmy ich zabijać, jednakże stworzenia same nas zaatakowały. Po kilku wygranych potyczkach (bez strat własnych) oraz przejściu wzdłuż, wszerz i wdrapaniu się na krawędź kotliny z góry zobaczyliśmy świątynię.

Po zejściu w okolice budynku znaleźliśmy się w kanionie - krótszym, niż poprzedni. Jak pokazywała mapa statek znajdował się niedaleko. Właśnie tutaj zaczęły się kłopoty - po ostrym zakręcie zostaliśmy zaatakowani przez (prawdopodobnie) piratów.
Musieli o nas wiedzieć już wcześniej, ponieważ udało im się zajać dogodne pozycje strzeleckie. Po krótkiej chwili Xarthes dostał pociskiem w ramię i padł na ziemię. Mimo tego, starcie obróciło się na naszą korzyść. Jestem pewien, że gdyby nie Layfon i Adachi zostałaby z nas miazga - oni sami unieszkodliwili większość napastników.
Gdy tylko bitwa się zakończyła pobiegłem do Padawana i zaaplikowałem mu stymulant, który miał w kieszeni. Xarthes wstał, zaś ja ruszyłem do Layfona i Adachiego. Xarthes w tym czasie zużył drugi środek. Jak się później okazało za duża ich ilość wywołała "zaburzenia psychiczne".

Przejście do dalszej części wąwozu zagradzało słabe pole energetyczne, które jednak szybko padło pod naporem miecza świetlnego, podobnie do drzwi, na jakie się natknęliśmy.
W końcu dostaliśmy się na miejsce katastrofy. Statek transportowy został najprawdopodobniej zestrzelony przez tych napastników, a oni sami chcieli zgarnąć łupy. Z rozbitego okrętu wyładowano ładunek i właśnie wprowadzano na zmodyfikowany frachtowiec YT-1300.
Tutaj znowu napastnicy stawili opór. Poniewaz piraci stracili element zaskoczenia, Uczniowie szybko rozprawili się z nimi. Pilot frachtowca najwyraźniej bał się Jedi, ponieważ gdy tylko padli jego towarzysze uciekł, zostawiając resztę ładunku.
Z wnętrza promu dobiegały stłumione jęki. Na statku przeżyły cztery osoby - trzej mężczyźni i kobieta. Ponieważ praktycznie każdy odniósł jakieś rany, któryś z Jedi wezwał wsparcie. Prom mógł jednak przylecieć dopiero za dziesięć minut. Któryś z rozbitków przypomniał sobie, że w którejś ze skrzynek były medykamenty. Layfon i Adachi starali się przeprowadzić jakieś podstawowe zabiegi medyczne i udało się opóźnić śmierć pasażerów na tyle, aby prom medyczny przybył na czas. Pomogliśmy przenieść ocalałych z katastrofy na Lambdę, gdzie trafili w ręce wyszkolonych lekarzy. My również wsiedliśmy na prom, który zabrał nas do naszej placówki. Mimo przeszkód, wyprawa zakończyła się szczęśliwie - nikt nie zginął...

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Brak

4. Autor raportu: Adept Aetharn Calius

Re: Sprawozdania !

: 04 kwie 2011, 12:34
autor: Siad Avidhal
Wycieczka na tereny treningowe Prakseum

1. Data, godzina zdarzenia: 24.03.11, 22:30

2. Opis wydarzenia:

Nieco zwlekałem z tym raportem. Fakt, trochę odbiegłem od terminu, ale cóż.
W trakcie rozmowy, gdzieś w okolicach wieczora, Rycerz Bart zaproponował mi pewne zadanie - Jakiś Kiffar został zauważony na terenach treningowych Prakseum, prawdopodobnie Asahi. Mistrz chciał bym to sprawdził z jakąś dowolnie wybraną osobą. Wybrałem Aetharna, bo kiedy byłem adeptem - sam cieszyłem się na tego typu wypady. Przyznam że mi zbrzydły po dwóch tygodniach w głuszy, po wybrykach Ciemnej Strony w Akademii. Kontynuując, wskoczyliśmy na ścigacze i ruszyliśmy w kierunku koordynatów otrzymanych wcześniej przez Rycerza.
Po pewnym czasie natknęliśmy się na murek. Okej, tylko jak przenieść przez niego ścigacze? Przyznam, że w tej chwili widzę masę lepszych rozwiązań. Z użyciem mocy przeniosłem ścigacze na górę, oczywiście z pomocą mięśni Aet... to znaczy... z pomocą Aetharna. Byłem tak wykończony, że z trudem wsiadłem na pojazd... Czułem, że gdybym jeszcze przez chwilę narażał organizm na taki wysiłek, chyba adept musiał by taszczyć ze sobą moje cielsko. Z góry było prościej - po prostu zjechaliśmy na dół bez najmniejszego obijania ścigaczy. Jechaliśmy dalej, aż do wody. Nie dało rady przejechać, więc przepchaliśmy. Na całe szczęście do wysokich butów nie nalała się woda. Podążaliśmy dalej według instrukcji, aż dotarliśmy do dość stromej górki, lecz nie na tyle stromej by nie dało się po niej wejść. Pozostawiliśmy ścigacze i weszliśmy na teren szkoleniowy. Zeskoczyliśmy po kamieniach. Miejsce wydawało się znajome... Tak, to tutaj dość niedawno, przed trialem ćwiczyliśmy z Rycerzem Bartem skoki. Od skał, udaliśmy się przez drzwi po prawej... Jednakże nigdzie nie doszliśmy - I tu znów ukazuję się mój genialny instynkt w miejscach nieznanych. Chyba było by lepiej gdyby prowadził adept, ale cóż. Wróciliśmy do punktu wyjścia, ale tym razem poszliśmy drzwiami po prawej. Po krótkim czasie wędrówki napotkaliśmy dwa nieaktywne droidy treningowe. Mogliśmy krzyczeć, tupać nogami a one i tak by się nie włączyły. Pstryknąłem jednego lekko w blaszaną łepetynę, a jego oczy zaświeciły się. Przedstawiliśmy się, mówiąc iż jesteśmy z placówki szkoleniowej. Wypytaliśmy droidy chyba o wszystkie możliwe rzeczy... Powiem szczerze że mało pamiętam Asahiego, lecz na tyle, bym nie musiał długo się domyślać iż to na pewno był on. Droidy przekazały nam informację że owy osobnik ukradł parę, bezwartościowych praktycznie rzeczy. Zginęło parę ogniw, klucze, kable, śrubki i nakrętki. Z tego co wiem Asahi lubił majsterkować. Kiffar którego widziano miał dwa tatuaże, jeden pionowy, przechodzący nieco od włosów. Drugi poziomy, przechodzący przez nos. Oba były koloru żółto-pomarańczowego. Długie, ciemne włosy, podarte szaty, miecz treningowy przy pasie... To musiał być on - nie ma innej opcji. Podobno przyszedł od tej samej strony co my, czyli przez kamienie, a następnie przeskoczył przez mur i udał się w stronę promu, przez gęstwinę, oddalonego o kilka dobrych kilometrów.
Droga powrotna była zdecydowanie łatwiejsza. Lecz tuż przy wyjściu, naszymi pojazdami zainteresowały się dwa raptory, które jeden ze ścigaczy pozbawiły tarcz. Podczas kiedy ja odciągałem uwagę bestii, Aetharn wskoczył na ścigacz. Chwilę potem i ja wskoczyłem na swój. Ucieczka przed raptorami nie była zbytnio trudna... Trudniejsza byłaby walka z nimi.
Kiedy dotarliśmy do Akademii, wszystko zaraz wyśpiewaliśmy Rycerzowi Bartowi, który od razu znalazł w opisach byłego Padawana. Byłem zbyt zmęczony przenoszeniem ścigaczów. Zostawiłem większość gadaniny Aetharnowi, a sam udałem się spać.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Proszę o to by nie dręczono mnie mapami, koordynatami - zwyczajnie powinni dawać je komuś innemu, nie mnie. Nawet kiedy dokładnie mówi mi się gdzie mam iść, i tak się cholera zgubię...

4. Autor raportu: Padawan Vinax

Re: Sprawozdania !

: 16 kwie 2011, 13:02
autor: Bart
Sabotaż

1. Data, godzina zdarzenia: 14.04.11, 20:15-22:00

2. Opis wydarzenia:
Lot nie należał do trudnych. Rycerz Jedi oczywiście, jak zawsze – wolał zostawić większość zadań systemowi. Ciężko zresztą podjąć się pilotażu, nie wiedząc o pilotażu promów niczego, z wyjątkiem łopatologicznej obsługi Lambdy.
FC-20 został szybko wyprowadzony z ładowni, by wraz z Bartem zawitać na Tatooine. Niebo było już ciemne, co jedynie go ucieszyło – z barków zszedł problem palącego słońca.
Lekka, wygodna szata i stary, cienki płaszcz z obszernym kapturem. Trudno o lepszą ochronę przed temperaturami pustynnej planety o takiej porze, szczególnie gdy wsparciem jest chłodne powietrze uderzające pilota podczas jazdy.
Minęło najwyżej kilka minut, gdy dotarł do obrzeży niewielkiego miasta. Trzy ścigacze, dwie walizki, wyposażone w blastery postacie. Najświeższy adept domyśliłby się, że widzi właśnie przekazanie kryształów.
Bart ostrożnie wycofał, pozostawiając ścigacz pod wzgórzem, na które szybko wbiegł. Przykucnął na jednej nodze, skupiając wzrok na swoistej scence. Poddał się nurtom Mocy i mrużąc oczy, przeniósł swoją świadomość dalej, tak, by sięgnąć rozmówców. Moc pokazała mu ich rozmowę, a później nagły zwrot akcji. Wystrzał. Człowiek lądujący na ziemi, gdy grupa bandytów w równym tempie zabiera ze sobą towar na ścigacze.
-Jeśli ten cytat z jego dzienników był rzeczywisty, Kenobi byłby ze mnie dumny – mruknął do siebie w myślach Jedi, zeskakując równo na pojazd i taranując drogę.
-Witajcie!
Przyjazny, uprzejmy ton Kel Dora rozniósł się po pustyni, a jego echem była seria wulgaryzmów rzuconych wściekle przez najemników.

W tym momencie, naraz rozegrało się kilka rzeczy. Ścigacze wystartowały w stronę wąwozu. Z oddali do lotu poderwał się niewielki myśliwiec. Jedi wykorzystał maksymalną siłę silników, by zrównać się z uciekającymi, lecz zaraz musiał skręcić na bok, żeby nie zderzyć się z samobójczym pilotem. Z impetem wpadł do wąwozu, wciąż o najwyżej parę metrów od ludzi Grovvska. Minęło może pół minuty, gdy zrównał się z głównym celem. Ten jednak zeskoczył i wpadł do pobliskiej jaskini, tak szybko jak tylko mógł.

Rycerz Jedi dotrzymywał mu kroku. Wbiegł do jaskini, sięgając już po miecz świetlny i zrzucając kaptur – tylko po to, by dostrzec pustkę.
Bezruch. Cisza. Aury uciekinierów prowadzące donikąd. Przytłaczająca Ciemna Strona.
To nie była byle jaka jaskinia, poczuł to natychmiast. Zaczął szukać przejścia wewnątrz niewielkich szczelin w jednej ze ścian skalnych, lecz wzrok nic mu nie ukazał, tak jak i Moc.
Obrót.
Nagłe zakłócenie energii.
Potężna siła ciska Bartem w tył, który z hukiem ląduje pod ścianą, a jego wzrok się rozmywa.

Fizyczny wzrok dostrzegł ciemne pomieszczenie i długi, kamienny korytarz. Wyraźniejszy mógłby ujrzeć również morze lawy za balustradami.
Z kolei wzrok Jedi w Mocy nie chciał nic widzieć, otumaniony Ciemną Stroną. Stanowiła nie tyle przytłaczającą obecność, co po prostu całość energii otoczenia. Nie istniały głębsze pokłady, nie istniała nawet możliwość skorzystania z po prostu energii samej w sobie. Choćby wniknięcie w aurę istoty żywej stało się już niemożliwe dla Rycerza.
Podeszły do niego dwie zakapturzone istoty w niezwykłych maskach, których rozpoznanie graniczyło dla obolałego Kel Dora z cudem. Wlekli go przed siebie, jednakże ten porzucił troskę o fizyczny byt, chcąc za wszelką cenę odzyskać swoje zdolności. Usiłował to osiągnąć prawie bez końca, starając się jednocześnie chronić umysł przed mrokiem.
Wtedy tam skąd on – przyszła kolejna postać. Jego wzrostu, w szarych szatach, z klasycznej budowy rękojeścią w dłoni i niewielkim kucykiem z tyłu głowy.
Layfon okrzykiem bojowym zatrzymał nieznanych wojowników, którzy ujawnili szkarłatne ostrza mieczy. Rzucili Barta na ziemię, obijając jego twarz o posadzkę. Błękitna klinga zaczęła ścierać się z czerwonymi, lecz to te drugie przytłaczały pierwszą.
- To niemożliwe. Wiem dobrze, że Layfon jest na Yavinie. Czyżbym znów stawał przed Próbą Ducha? - syknął cicho do siebie, z ironią szybko zahamowaną bólem.
Zamglony wzrok utrudniał obserwację tego starcia, a na wpływ Mocy nie można było liczyć. Ani na jego wpływ na starcie.
Lecz samo jego rozgrywanie się było dobitnym znakiem – to nie była prawda. Layfona nie mogło tu być, to mogło sugerować tylko jedno – mierzy się z umysłem. Swoim, czy cudzym?
Manifestacja jego ucznia była spychana coraz głębiej w cień, aż padła. Jego ścięta głowa obrzydziłaby każdego, ale dystans uniemożliwiał okaleczonemu wzrokowi się temu poddać. Póki nie potoczyła się pod niego niego, zepchnięta przez zwycięzcę. Wyłupiaste, martwe oczy wpatrywały się w gogle Kel Dora. Ten zamknął oczy, czerpiąc jak najwięcej z siły woli. Od tej pory, jego jedynej obrony.

Wiedział jedno. Z czymkolwiek się mierzył, fakt że to wytwór jakiegoś umysłu, nie zmieniał faktu, że nie wolno mu się poddać. Jeśli podda się w umyśle, podda się w rzeczywistości.
W takim świecie często łamane są pewne prawa, a teoretycy mówią, że to pozwala odczytać charakter wizji. Jednak czasem nie warto dywagować, z czym się walczy. Trzeba po prostu walczyć.
Przekuwał emocje w czystą determinację i chęć zwycięstwa z siłą wroga. Nie poddawał się za żadną cenę, walcząc o to, by jego wewnętrzna harmonia nie pękła, czując nadciągające dla niej wyzwanie.

Dociągnięty po schodach Bart, posiniaczony, został rzucony pod stopy jednej z najdziwniejszych istot, jaką mogły dostrzec jego oczy. Srebrna skóra, łuski, niemożność określenia, czy będące jej skórą, czy pancerzem. Głowa jaszczura. Może Chistoriego, może Trandoshanina. Stał na środku owalnej platformy, praktycznie wiszącej w powietrzu.
-Długo na to czekałem - szczęki stwora rozwarły się gdy jego głos wypełnił salę po brzegi, w akompaniamencie bulgoczącej piętnaście metrów niżej lawy.
-To ciekawe. Ja nawet nie wiem, z kim mam do czynienia - uniósł głowę, z wysiłkiem podpierając się rękoma.
Srebrno-czarne ostrze bestii wręcz wyskoczyło z jej dłoni, rozcinając maskę Barta w ułamku sekundy.
Pierwszym odruchem było wstrzymanie oddechu.
Drugim, szukanie wystającego punktu na ścianie, gdy Błyskawice pchnęły nim w kierunku lawy.
Oba całkowicie nieudane.

Cokolwiek widział, wyparowało, tak jak on powinien w kontakcie z rzeką, do której spadał. Odnalazł się przykutego kajdanami do kamiennego słupu, lecz z czystszym umysłem. Jakby Moc stała się czystsza - albo jego umysł. Wszelkie wątpliwości względem tego, z czym się mierzy - odeszły w niebyt. Nie miał do czynienia z rzeczywistością, w najmniejszym nawet stopniu.
Przed nim znajdowali się jego oprawcy z poprzedniej scenerii.
-Nie poznajesz mnie? - zacharczał jaszczur.
-Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Desann. Ale mam z nim tyle wspólnego, ile zapewne... Ty sam - westchnął ze śladami skrajnego zmęczenia Rycerz Jedi.
-Jestem Twoim pragnieniem. Od dawna... obaj wiedzieliśmy, czego tak naprawdę pożądasz.
Bart parsknął cicho.
-Każdy ma emocje, pragnienia. Nikt ich nie dławi. Sednem jest je rozumieć, kontrolować i znać ich miejsce - odparł pewnie.
-Twoje przyćmiły wszystkie inne.
-Nie wydaje mi się. Dawno przestałem być nieświadom siebie... spóźniłeś się, hm?
Cichy warkot przepełnił niewielką, zbudowaną z kamienia salę o kolorach błękitu.
-Jesteś tego pewien?! - srebrzysta istota wykrzyknęła z niezachwianą zażartością, zdolną przepalić strop budynku.
-Pragnę siły, by realizować nią wolę Mocy. Pragnę przekazywania wiedzy, by uczynić innych lepszymi.
W ręku giganta pojawiła się sakwa. Z niej wysunął się kulisty, połyskujący kamień.
-Poznajesz? - zagadnął. -Perła Smoka Krayt. Kryształ, którego zawsze pragnąłeś - wycedził powoli.
Jedi tkwił głęboko w Mocy poprzez swój umysł. Usiłował zaczerpnąć z niej tyle, ile tylko możliwe, a raczej - wlać w nią tyle siebie, ile potrafił. Posyłając fizyczny byt na dalszy plan, kierował sobą jako naczyniem, pośrednikiem między polem wszechobecnej energii a wymiarem fizycznym.
-Jak mówiłem, każdy ma swoje pragnienia. Wystarczy wiedzieć, gdzie ich miejsce, przyjacielu - rzucił.
-Nie jestem Twoim przyjacielem.
-Wybacz. Wychowanie.
W zaskakującym, niemal ceremonialnym geście - twór ten połknął kryształ, badając przeszywającym wzrokiem reakcję. Zupełnie jakby oczekiwał, że kogoś obejdzie zjedzenie niematerialnego przedmiotu.
-Perła smoka Krayt i tak leży w jego żołądku przez setki lat - więzień wzruszył ramionami w maksymalnym stopniu, na jaki pozwalały kajdany.
-Dziękuję Ci. Pomogłeś mi zdobyć mój cel, kosztem swojego - stworzenie stwierdziło w swoistym transie.
-Ciekawe pragnienie, przyznaję.
Zastanowił się chwilę, nim znów otworzył usta.
-Moc spaja wszystko, wiem doskonale, iż stanowisz odbicie czegoś rzeczywistego. Ale miecz z lustra nie zetnie mi głowy.

Przez przyłożoną do tejże głowy dłoń, seria chaotycznych myśli pobrnęła z umysłu istoty do Barta. Został zalany setką impulsów, jakby grad strzał spadł na jego mózg.
I tutaj zaczął się koszmar. Czerpiąc siłę woli z każdego możliwego płomyka rozsądku, Jedi usiłował opanować swojego własnego ducha. Stanowiło to walkę desperacką - próby przyćmienia tego, co widział oczyma wyobraźni, przez samą energię Mocy, przez zatopienie się w niej. Kurczowe trzymanie się palącymi mięśniami jednej myśli - że to tylko wytwór. Nieważne czyj. Tylko wytwór. Wytwór.
To nie ratowało. Mógł wiedzieć, że ogląda nieistniejące wydarzenia, lecz namacalny realizm, ich treść - czyniły obrzydzenie nieuniknionym. Co dopiero, w tak gigantycznym natężeniu.
Klinga Sithów. Toczące się po podłodze głowy ucznia, czy przyjaciela. Kolejne podsuwane mu obrazy rozbijały jego psychikę na następne fragmenty, a siła woli próbowała utrzymać te fragmenty w całości, choć nieuniknionym było ich pękanie na dalsze części. Jeśli umysł był kryształem, był to teraz kamień starty na pył. Pył z trudem trzymany tak, by przypominał formą kształt pierwotny.
- Z czym bym nie miał do czynienia, wiem doskonale, że jedyna bariera - to moja wola! Sztuczki umyslowe. Iluzje. Magia Sithów. Techniki ogłuszania. Znaczenie ma tylko sila woli, a ją będzie Ci ciężko prze...
Urwał. Nie był w stanie wysyczeć niczego więcej w stronę kreatora tego wszystkiego. Pragnął samemu zaatakować własny umysł, by wprowadzić go w pełną katatonię, aby chociaż to stłamsić. Gdy zdawało się, że zaraz pozostanie z niego już tylko siła woli, ze zniszczoną całą resztą - ustało.
Miał wrażenie, jakby każdy mięsień płonął. Piekły oczy, świszczało w uszach.
-Zabić go.

Dwumetrowe stworzenie pomknęło w stronę wrót. Zamaskowani sięgneli po miecze świetlne. Teraz ujrzał kształty słynnej maski Revana, lecz nie miało to większego znaczenia. Pozostawiony ze sparaliżowanym umysłem, mógł tylko poddać się nurtom Mocy, aby walczyć o własną wolność.
Granatowe ostrze wypaliło niemal z własnej woli, zmuszając oboje mrocznych wojowników do cofnięcia się.
Trzaski kling wypełniły całą salę, gdy rozgorzała walka.
Intuicja pokazywała, że jest tak naprawdę - w beznadziejnej sytuacji, “jakimkolwiek” starciem to nie jest. Był osłabiony, psychicznie, fizycznie, w Mocy. Gorzej znosił ciosy. Był tą samą osobą, co dawniej - w pewnym sensie ranną, okaleczoną, choć wielokrotnie silniejszą od oponentów w innych sferach. I tak też musiał szermować.
Duet był przepełniony Ciemną Stroną. Walczyli w koordynacji, lecz wciąż nie byli jasnymi zwycięzcami.
Technika Barta stanowiła już coś innego, niż wcześniej. Nie mógł pozwolić sobie na ścieżki z Azure. Stosował czystą Formę Drugą, jedynie psychicznie napędzaną Siódmą. Następne sekwencje, przeciwnicy blokowali z coraz to większym wysiłkiem, lecz umieli się poratować. Błyskawice Mocy zajęły szafirowe ostrze, dając czas.
Było jasnym, kto miał przewagę. Teren nie nadawał się pod walkę z dwoma, tak znacznie silniejszymi aktualnie wrogami. W końcu czerwona klinga przeszyła plecy Barta, który w odruchu sunął na bok, zawywszy z bólu. Ale nie przed tym, jak sam pozostawił na torsie agresora głębokie wypalenie.
Walka trwała dalej, w tych samych mechanizmach. “Kopie” Revana nacierały w godnej podziwu koordynacji, wspierając się sprawnie, i choć mieli coraz większe problemy z utrzymaniem tempa - szkarłatne ostrze tym razem uderzyło w ramię.
To musiało się zakończyć. Natychmiast.
Natarł ponownie, odseparowując jeden cel. Poruszał się tak szybko, by drugi nie nadążał z włączeniem się do konfrontacji. Grad cięć i sztychów, zlewających się w świetlny wir w końcu wtopił się w gardło i je rozpłatał.
Rozległ się tylko cichy jęk.
Z chłodną determinacją ziejącą z jego oczu, Kel Dor zwrócił się w stronę następnego. Przestąpił przez ciało i jeszcze kilka płyt chodnikowych, by natrzeć na niego. Zanim zaczął atak, wiedział, że to koniec walki. W pojedynkę, nieprzyjaciel nie mógł wykorzystać przewagi fizycznej, zbombardowany kombinacją ciosów kierowanych ze szczelnej zasłony. Młody Jedi nie męczył się je wyprowadzając, a konkurent miał coraz mniej możliwości. Zablokował nacierające od dołu ostrze z zaciekłością, tylko po to by otworzyć do swej głowy drogę podeszwie ciężkiego obuwia, które z przeszywającym uszy trzaskiem powaliło zakapturzonego na ziemię.
Fontanna szafirowego światła wlała się w jego tors, a potem podłogę, przepoławiając oba.
Obrócił ze zmęczeniem głowę, patrząc po trupach. Powrócił lider. Bart uniósł rękojeść.
Ażeby z impetem uderzyć o ścianę, rzucony Mocą. Ta sama siła szybko zacisnęła się wokół jego gardła, przy cichym śmiechu bestii.
Pierwsza próba. Rozerwać energię swoją własną.
Druga próba. Smagnąć przeciwnika Jasną Stroną, by go rozproszyć.
Znów - obie nieudane. Trzecia - podjęta przez innego.

Na napastnika natarło jego odbicie. Istota tych samych kształtów, wzrostu, o tym samym pancerzu. Emanująca jednak nie szarością, a bielą i z ostrzem takowego koloru. Obaj stanowili całkowite przeciwieństwa, także w Mocy. Doskonałe.
Awatar Jasnej Strony rzucił się w zdwojonym tempie na swojego antagonistę, który z trudem powstrzymał szarżę. Jego koncentracja legła w gruzach, a Bart, bez sił, zsunął się na dół.
Pojedynek rozgorzał. Nie szło nawet mówić o trzaskach mieczy świetlnych - zderzały się tak bezustannie, że tworzyły jedną, niekończącą się kakofonię. Techniki całkowicie się uzupełniały. Wszystko stawało się tak dynamiczne, że nie szło określić czyjejkolwiek przewagi.
W Mocy wszystko jawiło się jako tysiące kolejnych, skomplikowanych połączeń. Bez przerwy plątały się, tworząc pokaz tak zawiły, jak w naturalnym wzroku.
Bart skierował swoje zmysły dokładnie w punkty splotu, oczekując. Na moment, w którym dodatkowe siły pozwolą jednym niciom zerwać drugie.
Gdy tylko go wychwycił, skierował wszelkie siły w najbardziej kluczowe więzy, powodując, że szare rozpadły się.
W wymiarze fizycznym, objawiło się to w postaci białego ostrza rozpłatającego rękę agresora, a następnie przeszywającego jego brzuch.

Zwycięzca podszedł do Barta, klękając.
-Kimkolwiek jesteś, to nie Tobie klękać przede mną. Ty uratowałeś mnie, być może ja pomogłem Tobie - stwierdził ze szczerym szacunkiem.
W odpowiedzi, przyłożył dłoń do głowy Kel Dora. Powoli jego siły zaczęły wracać.
-Dziękuję Ci, ale to jeszcze nie koniec. Musisz pomóc mi jeszcze raz - dodała istota.
-Obudź się. Obudź się.
Najbliższą minutę wypełniły tylko te słowa, zwielokrotnione kilkunastokrotnie.

Rycerz Jedi ocknął się pod ścianą, pod którą stracił przytomność. Jaskinia nie była już pusta. Pod ścianami czekali bandyci i droidy, które widział coraz wyraźniej, gdy wzrok powracał do normy.
Oczekiwali chwilę, być może twierdząc że był martwy. Faktem było, że wciąż odczuwał rany pleców i ramienia. Wtłoczył w nie więc całą energię Mocy, którą przyjął jakby w głębokim oddechu i zapalił ostrze.
Musiał walczyć o życie.
Przejście było zablokowane, a on osaczony. Część jego niedoszłych zabójców dzierżyła proste karabiny blasterowe, inni - przeklinane od miesięcy kusze energetyczne. Z tarczami energetycznymi i pancerzami zdolnymi wytrzymać pełną serię ciosów. Bez końca nacierali nowi.
Bart mógł zrobić tylko to, co zawsze - poddać się instynktom bojowym. Siła ognia była nie do zatrzymania, nikt nie mógł odbijać tych pocisków w nieskończoność.
Nie każdy musiał.
Istniały podejścia skuteczniejsze, ale nie leżały w jego stylu. Stosował najbardziej podyktowaną intuicją taktykę - bez końca miotał się w powietrzu, częściej nad ziemią unosząć, niż na niej stojąc.
Źle zablokowany pocisk z kuszy sprawiał, że jego własny miecz wyniszczał mu mięśnie, pozbawiając sił. Walczył więc tak, w beznadziejnej sytuacji, czyniąc tempo i nieugiętość główną bronią. Mimo braku sił, zalewał droidy cięciami, aż te padały rozpłatane na ziemię; i szybko odskakiwał ku następnemu, lub za któryś z niewielkich kamieni, stanowiący kryjówkę na dwie sekundy, póki granaty odłamkowe nie wstrząsały całą grotą, raniąc często samych grenadierów. Za wszelką cenę usiłował też wyciąć drogę na zewnątrz, nim niechybnie zginie.
Nie było miejsca na samokontrolę Jedi i punkty styku. Kolejne pociski wypalały mu skórę, mięśnie, kości. Gdzie miecz sięgnął, tam ciął. Piach wypełniały głowy i robotów, i najemników.
Pod koniec, wtargnął domniemany przywódca bandytów, który odbierał towar. Rzucił się z wibroostrzem na Barta, by zostać zmiażdżonym przez kąśliwe ciosy granatowej klingi. W desperacji rzucił ładunkiem wybuchowym, by posłać ich obu w przeciwległe kąty, a sam poderwał się do ucieczki.
Ta sama siła, która wciągnęła Barta w twory Mocy - przyciągnęła go do ściany, łamiąc kark.
Ku własnemu zaskoczeniu - Jedi przeżył. Otaczało go skrajne pobojowisko, eksplozje rozszarpały wszystkie ciała, a jego własne ledwo stanowiło całość. Szata stanowiła strzępy, krew ściekała zewsząd.

Jego przyjaciel wyłonił się ze szczeliny.
-Dziękuję Ci.
Skłonili się sobie w pełnym uznaniu i szacunku.
-To było skupisko Mocy, prawda? - spytał bardziej samego siebie zmęczony, wycieńczony Rycerz.
Zza zbroi, jego rozmówca wyciągnął sakwę. Otworzył ją, wypuszczajac dwa kryształy na swoje dłonie. Ciemnożółty i ametystowy.
-Przyjmij jeden, jako dowód mojej wdzięczności.
Po chwili ciszy, sięgnął dłonią ku ametystowi.
-Spokojnej podróży, wędrowcze - dodał i zniknął skąd przybył.

Wyczerpany Bart omiótł wzrokiem pole bitwy, szukając towaru bandytów, czy jakichś cyfronotesów. Nie było na to szans.
Wydostał się na zewnątrz, przeszukując ścigacze Czarnego Słońca. Nawet nie przyjrzał się znaleziskom, tylko wrzucił wszystko na swój ścigacz, na miejsce przyborów medycznych, z których wszystkie zużył by chociaż zatrzymać krwotok.
Zaznaczył współrzędne jaskini, zaznaczył współrzędne transakcji i przesłał oba do lokalnych władz i Zakonu. Dotarł na prom, załączył autopilota i rzucił się na łóżko w przedziale medycznym.
Nim zasnął po aplikacji dodatkowych porcji bacty - wlepił wzrok w Hurrikaine, badając jego aurę. Najwyraźniej to nie Grovvsk zyskał na tym wszystkim...

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: To samo co poprzednio. Długie, bo bez dodatkowych zabiegów nie oddałbym klimatu, choć nie odbiega od typowej długości sprawozdań z misji "epickich".

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Bart

Re: Sprawozdania !

: 30 kwie 2011, 16:34
autor: Aetharn
Tatooine - Piasek, Tuskeni i handlarze

1. Data, godzina zdarzenia: 23.04.11

2. Opis wydarzenia:

Statek Akademii wylądował przy końcu niewielkiego kanionu. Wszystko odbyło się sprawnie, dzięki eksperymentalnemu droidowi Republiki, który nie dość, że szybko obliczył najszybszy kurs nadprzestrzenny, to jeszcze zgrabnie posadził prom na skalistym podłożu. Z wnętrza statku wyszyły dwie postacie, obie z improwizowanymi chustami na głowach, człowiek - (jeszcze wtedy) Adept Aetharn oraz Quarren - Padawan Fuud.
-To całe Tatooine: piasek, skały, Tuskeni, Jawy, smoki Krayat i farmerzy wilgoci.- stwierdził Fuud. Jego towarzysz pokiwał głową i zmrużył oczy, chcąc je przyzwyczaić do trzech słońc planety- Hyperion przechwycił sygnał alarmowy, dochodzący z osady tych ostatnich.
-Huh, dosyć tu cicho. Mam złe przeczucia... -Odpowiedział Aetharn, rozglądając się niespokojnie wokół.
Nie tracąc sił i czasu na zbędne rozmowy, Jedi ruszyli naprzód, szukając jakichkolwiek śladów. Nie musieli wypatrywać długo - zniszczone skraplacze wilgoci, na pewno miały coś wspólnego z prośbą o pomoc.
Na stromych urwiskach, połączonych kamiennym mostem, znajdowała się osada farmerów, którą Jedi dostrzegli po chwili krótkiego marszu. Z dołu nie można było ocenić jej stanu, toteż korzystając z przejścia wykutego w ścianie wąwozu Fuud oraz Aetharn weszli na płaskowyż.
W osadzie panowała cisza - jedynie wiatr, przelatują między szczelinami między kamieniami wydawał dźwięki. W jednym z budynków leżał już od sporego czasu, co ocenić można było po stanie rozkładu ciała, martwy Tusken. Najwyraźniej jacyś osadnicy przetrwali, gdyż reszta jeźdźców zabrałaby trupa.
-Hej, tam ktoś jest. - Aetharn wskazał ręką drugi koniec osady, po przeciwnej stronie przepaści. I rzeczywiście stały tam dwie osoby. Nie marnując czasu raźnym tempem w stronę postaci. Jak się okazało byli to ludzie - przerażeni, ale żywi.
-Och, Jedi, szybko. W tamtym tunelu są Tuskeni. Jeśli się nie pośpieszycie, zniszczą całą wioskę. - Ignorując pytania Fuuda, starszy osadnik, pokasłując nieustannie wskazywał na niewielką dziurę.
Jeźdźcy piasku, raczej nie chcieli się bawić w negocjację, toteż strzelając i wykańczając mieczem, Jedi wykurzyli ich z zawalonego najróżniejszymi gratami korytarza. Sytuacja szybko wyjaśniła się - farmerzy dzielnie radzili sobie z obroną wioski, lecz Tuskeni atakowali nieustannie i zapasy powoli wyczerpywały się. Handlarz, który miał zaopatrzyć w sprzęt osadników żądał ogromnej ilości kredytów za swoje towary.
Wszystkie próby przekonania sprzedawcy o obniżenie ceny (a było ich wiele) spływały po nim jak woda. Po dłuższej rozmowie, kiedy zdążyło się już ściemnić handlarz zgodził się mocno obniżyć cenę, lecz pod pewnym warunkami. Po pierwsze Jedi mieli odzyskać sprzęt, skradziony przez Jawy, a także odnaleźć pewien woreczek. Zapytany o zawartość saszetki, handlarz konspiracyjnie pochylił się i wyszeptał, iż ktoś ukradł mu pół kilo przyprawy. Dalsza konwersacja została przerwana przez poddenerwowane Jawy. Najwyraźniej chciały, aby ktoś poszedł z nimi do ich piaskoczołgu. Wybór był oczywisty i już po chwili Jedi pędzili za podskakującymi istotami.
Na miejscu okazało się, że pojazd Jawów został zaatakowany przez Ludzi Pustyni. I po raz drugi tego dnia, grupka Tuskenów została spacyfikowana. Przeszukując piaskoczołg Aetharn znalazł woreczek z przyprawą i przypiął go do paska, zaś Fuud skrzynie ze sprzętem handlarza. Jednym problemem było tylko zniesienie ich na poziom piasku, gdyż pudła znajdowały się na piętrze, zaś zrzucenie ich z tej wysokości mogłoby je uszkodzić. Szybko jednak zagadnienie to zostało wyjaśnione - sprzęt można było przełożyć na podnośnik i spokojnie opuścić na rampę. Po nieco dłuższej chwili operowania dźwigiem skrzynie bezpiecznie znalazły się na dole. Jawy z chęcią pomagały przenieść skrzynię do handlarza.
Udobruchany sprzedawca zgodził się sprzedać sprzęt osadnikom za pięć razy niższą cenę. Po pożegnaniu (śpiesznym, gdyż czarnoskóry osadnik przejawiał nieco homoseksualne zapędy) Jedi ruszyli w stronę swojego promu. Nie dane było im dojść do niego bez żadnych przeszkód - z cienia dawanego przez ściany kanionu wyskoczyli Tuskeni. Odbyło się bez żadnych ran i po rozprawieniu się z Ludźmi Piasku w końcu Jedi mogli bezpiecznie wsiąść na statek.
Droid już miał zamiar startować, gdy do wnętrza okrętu dostał się Jawa. Po krótkiej gonitwie po całym pokładzie Jawa z okrzykiem "UTINI" wyleciał na pustynię. Chwilę później pojawiły się jednakże następne. Współpracując z droidem, który na rozkaz zamknął drzwi, wszystkie istoty opuściły prom. Po kilku godzinach spędzonych pośród piasku i nagrzanych skał, Jedi mogli wreszcie odpocząć, zaś robot bezpiecznie wystartować i skierować statek na Hyperiona.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
Po pierwsze - nie ręczę za siebie, jeśli spotkam Jawów w najbliższym czasie. Po drugie - nie przytaczałem całej rozmowy z handlarzem, gdyż dopiero dzięki załatwieniu jego drobnego zadania udało się obniżyć cenę.

4. Autor raportu: Padawan Aetharn Calius

Re: Sprawozdania !

: 01 maja 2011, 10:34
autor: Xarthes
Początek badań

1. Data, godzina zdarzenia: 17.04.11, wieczór

2. Opis wydarzenia:

Miejscem zrzutu była głęboka dżungla. Wedle planu czekały na nas dwa ścigacze. Zasiedliśmy na maszynach i ruszyliśmy w głąb głuszy w poszukiwaniu śladów naszego archeologa. Postanowiliśmy pierw dotrzeć do kompleksu, w którym widziano go ostatnio. Ku naszemu zdziwieniu napotkaliśmy tam również DRF-26. Fozz zachowywał się nieco obco, jednak poznał nas i rozmawiał w normalny dla siebie sposób. Po krótkiej wymianie zdań nakazaliśmy mu schować się za jakąś kolumną w razie niebezpieczeństwa i oczekiwać naszego powrotu. Weszliśmy do kompleksu, a pierwszym dźwiękiem witających nas było głośne, głuche zatrzaśnięcie się potężnych drzwi za naszymi plecami. Podejrzewam, że Fozz został przeprogramowany i już nie jest po naszej stronie i, że ma coś wspólnego z naszą „pułapką”. Krążąc długimi, wąskimi korytarzami w budynku w końcu dotarliśmy na otwartą przestrzeń. Spora dolina przecinana wzdłuż różnymi mostkami i kolumnami była zadziwiająco spokojna, przez pierwszą chwilę. Niemalże po minucie pobytu tam, zostaliśmy przywitani przez grad strzał droidów. Sprawnie oflankowaliśmy ich i wybiliśmy co do jednego. Gdy przeszukiwaliśmy okolicę, co chwile pojawiały się następne. Widocznie były tak zaprogramowane i ukryte gdzieś na statku stojącym nieopodal. Riyuk obrywał stale, jednak zdawało mi się, że to powierzchowne obicia i jego głupie błędy. Nie zdawałem sobie nawet sprawy w jak poważnym stanie był, zanim zdołaliśmy dojść do wniosku, że to Lambda z, której wylewały się droidy Grovvska jest naszym celem. W niej zaś zostały zaprogramowane koordynaty tajemniczego miejsca kilkaset metrów wyżej. Dotarliśmy do kolejnego, przedziwnego zabudowania. W środku poruszała się grupka droidów strzegąca czegoś, a my przez dłuższy moment kombinowaliśmy jak się za nich zabrać. W końcu Riyuk odkrył drugie wejście i zaskoczyliśmy maszyny uwalniając tym samym ich więźnia – Caina Corbina. Droidy pojmały go kilka dni wcześniej w trakcie jego badań. Zatrzymaliśmy się na parę chwil by ustalić dalsze działania i się odświeżyć. Postanowiliśmy pomóc archeologowi w zbadaniu tego kompleksu. Sprawnie wyszukał fałszywą ścianę, która znów zaprowadziła nas na otwartą przestrzeń. Odczytał pradawną tabliczkę, z której wynikało, że musimy odblokować przejście do dalszych części poprzez jednocześne zwolnienie dźwigni w trzech różnych miejscach. Każde z nich było jakby odrębną przestrzenią, do której dostawaliśmy się w niepojęty sposób, jakby dematerializując się, a następnie na nowo materializując. Pokonaliśmy kilka przedziwnych, rozpadających się stworzeń, gdy nagle Riyuk po prostu upadł. Próbowałem go przebudzić, jednak był już na skraju życia i śmierci. Pośpiesznie zarzuciłem go na ramię i odnalazłem architekta, krzycząc do niego, że wracamy. Wsiedliśmy na statek, z którego wychodziły poprzednio droidy i doprowadziłem nas na krążownik, mając na pokładzie ledwo ciepłego Padawana Riyuka i nieźle wkurzonego Corbina.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Xarthes