Strona 8 z 44

Re: Sprawozdania

: 20 kwie 2014, 16:08
autor: Tranquil
Zemsta

1. Data, godzina zdarzenia: 13.04.14, 19:30 – 0:00

2. Opis wydarzenia:

W końcu nadszedł ten dzień. Przez ostatnie dni zbieraliśmy tropy, a także próbowaliśmy się przygotować do spotkania z Vernonem - trening z Vreyxem pokazywał jak ciężko dogonić plecak rakietowy i jak łatwo oberwać pociskiem z kuszy czy blastera.

Głos Mistrza Barta dochodzący z kieszeni tuniki, gdzie spoczywała holodata wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłem się z ławy i powoli ruszyłem do Inkwizytora i Uczennicy Elii czekających obok TIE, którym mieliśmy przetransportować się do miasta. Zanim wyszedłem z kantyny rozejrzałem się jeszcze po pomieszczeniu – miałem dziwne przeczucie, że nie zobaczę już nigdy tego pomieszczenia. W korytarzu spotkałem Revela, który jako ostatni oprócz mnie widział Padawana Vinaxa żywego – to właśnie on miał mi towarzyszyć podczas tego zadania. Przed samym wejściem na pokład statku Inkwizytor Bart przeprowadził krótką odprawę – problem w tym, że Padawan zgubił się po drodze i dotarł na sam koniec. Mistrz powiedział na odchodnym, że mam przekazać wszystko to, co usłyszałem Revelowi. Pamiętam, że Elia kazała nam na siebie uważać. Dowiedziałem się jeszcze, że pod siedzeniami w TIE czekają na nas dwa karabiny, medpakiet, skrzynka z granatami i dziesięć żetonów po sto kredytów. Nie pozostało nam nic innego jak tylko zasiąść w fotelach i odlecieć w poszukiwaniu Łowcy.

W kokpicie panowały raczej ponure nastroje. Podczas lotu staraliśmy się umilić sobie czas rozmowami – wszystko jest dobre, by nie myśleć o trudnym zadaniu. Zanim opuściliśmy TIE omówiliśmy dokładnie nasz plan działania, staraliśmy się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Naszym pierwszym celem była kantyna w środku miasta, która ‘przejęła’ funkcję ten wysadzonej. Warto wspomnieć w tym miejscu, iż Mistrz Bart zastrzegł, że nie powinniśmy już wracać do naszego statku od momentu wylądowania. Prawdopodobnie mielibyśmy być obserwowani. Popełniłem tu pierwszy błąd, gdyż nie przekazałem tej wiadomości Revelowi, co miało zły skutek w dalszej części misji.

Samym lądowaniem, a także podczas drogi do celu nie wzbudziliśmy zainteresowania czy podejrzeń – Revel martwił się, że może go ktoś rozpoznać, na szczęście nie stało się tak. Kantyna Jarvisa do której weszliśmy niedługo później wywarła na mnie miłe wrażenie. Już na wejściu ‘bramkarz’ ostrzegł nas, że to lokal z kulturą i każdy przejaw agresji będzie karany wylotem z lokalu. Chwilę później Revela zaczepił jakiś pijaczek – no cóż, tego można się było spodziewać nawet w najlepszej kantynie. Postanowiliśmy, że będziemy działać na własną rękę. Zamówiliśmy napoje i ruszyliśmy do walki o informacje. Sam barman nie wiedział za dużo, plotki jak to plotki, praktycznie zero konkretów. Wiadomo było, że przed samym zamachem Vernon kręcił się w okolicy wysadzonego baru. Powoli zaczęliśmy aklimatyzować się do otoczenia. Trochę więcej miała mi powiedzieć młoda dziewczyna, która, jak się okazało, uczęszczała do wysadzonej kantyny dość często. W międzyczasie Revel zaczepił jakiegoś zrzędę, by wybadać sprawę. Gość powiedział, że w feralnym dniu do tamtej kantyny przyszedł ktoś, kto podawał się za technika i powołując się na papiery o możliwości zawalenia się budynku, kazał wszystkim opuścić lokal. Podczas, gdy ja cały czas rozmawiałem z Titi, bo tak nazywało się owe dziewczę, do Padawana przysiadł się jakiś ważniak – projektant mody bodajże, co Revel wykorzystał i spróbował dowiedzieć się co nieco. Dowiedział się on, że ktoś ubiegł policję i zabrał jakiś nadajnik z lotniska. Moja rozmowa z uroczą Titianą dopiero się rozkręcała, gdy przyszła jej koleżanka. W tym samym czasie przyszedł do mnie Revel, by oznajmić mi, że będzie na mnie czekał przed kantyną. Byłem lekko zawiedziony tym, że moja znajomość z Titi tak szybko się zakończyła.

Usłyszałem holodatę - Revel wspomniał mi o nadajniku, o którym musimy się co nieco dowiedzieć. Gdy już miałem wychodzić zaczepił mnie pewny siebie facet, chciał ze mną porozmawiać. Muszę przyznać, że przestraszyłem się i zareagowałem natychmiast wzywając do siebie Revela, który czekał już na zewnątrz. Uspokoiłem się trochę, gdy podszedł do mnie Chistori, pracownik Rutilusa, którego poznałem jakiś czas temu przy odbiorze medykamentów. Revel zaczął rozmowę z barmanem, ja skierowałem się do faceta, który mnie zaczepił. Moją uwagę przykuł przedmiot, który ten człowiek podrzucał w rękach. Widziałem, że mruga na nim na niebiesko dioda. Rozmowa z nim była przełomowym momentem w poszukiwaniach. Okazało się, że ten gość był podczas zamachu na lotnisku i widział całą sytuację, a to, co trzymał w rękach to właśnie poszukiwany przez nas nadajnik. Stwierdziłem, że to najwyższy czas, by odkryć karty i postawić sprawę jasno – postanowiłem kupić od niego ten nadajnik. Udało mi się wynegocjować trochę niższą cenę – z siedmiu tysięcy kredytów zszedłem do pięciu tysięcy plus pięćset zaliczki. Kontrahent dał mi tydzień na dostarczenie brakujących pięciu tysięcy. Schowałem nadajnik do kieszeni tuniki i wyszedłem pospiesznie z kantyny Jarvisa.

Tak jak już wspominałem – ruszyłem od razu do statku. Stwierdziłem, że najbezpieczniej będzie zbadać sygnał z nadajnika i sam nadajnik w TIE – zapomniałem tylko o tym, że byliśmy obserwowani. Gdy byliśmy już na lądowisku zauważyliśmy, że przy naszym statku kręci się jakaś podejrzana osoba. Revel rzucił tylko krótkie ‘stój’, a ja natychmiast obróciłem się na pięcie i wszedłem w zabudowania czekając na Padawana. Skontaktowaliśmy się z Vreyxem, który wysłał nam program deszyfrujący. Korzystając z holodaty odszyfrowaliśmy sygnał wysyłany przez nadajnik – otrzymaliśmy gotowe współrzędne miejsca, gdzie postanowiliśmy od razu się udać. Tutaj popełniliśmy drugi błąd, zapomnieliśmy wysłać z powrotem do Vreyxa otrzymane koordynaty, zostaliśmy kompletnie sami.

Mistrz Bart podczas odprawy wspomniał, że powinniśmy korzystać z wynajętego transportu. Nie było dużego wyboru, w porcie znajdował się tylko jeden wolny statek. Weszliśmy na pokład i dogadaliśmy się z pilotem podając mu współrzędne, które odszyfrowaliśmy. Pilot udał się do kokpitu, a my zostaliśmy w pomieszczeniu z łóżkami. Nie spodziewaliśmy się podstępu, to był kolejny błąd. Nagle pomieszczenie wypełnił gryzący dym, a oba wyjścia zablokowało pole siłowe. Chyba przez zaskoczenie nie zaczęliśmy go niszczyć, dopiero po jakimś czasie, co miało swoje skutki. Gdy wyszliśmy z zagazowanego przedziału czuliśmy się… źle. Kręciło mi się w głowie, było mi duszno. Męczył mnie kaszel i miałem problem z utrzymaniem równowagi. Revel otworzył swój medpakiet i wykorzystał stymulant, mnie się nie udało – zgiąłem tylko iglę i grymasem bólu na ustach wyrzuciłem strzykawkę. W tym samym momencie statek wylądował, a pilotowi udało się uciec na zewnątrz. Nie powinniśmy ruszać za nim, mogliśmy odlecieć.

Po wyjściu pierwsze co ujrzałem to mnóstwo rur tworzących ‘sieć’, czułem zapach paliwa. Pilot posadził statek na stacji paliw. Po chwili usłyszałem głos, znałem już ten głos – niedaleko nas stał Vernon, Łowca nagród, morderca Vinaxa. Mogliśmy się poddać, ale nie zrobiliśmy tego, chcieliśmy walczyć. Głupota? Być może, gdyż nasze szanse były znikome. Ruszyliśmy, zaatakowaliśmy Łowcę. Słowo ‘zaatakowaliśmy’ jest być może zbyt ogólne, gdyż Vernon cały czas był w ruchu, ostrzeliwał nas z góry, a w międzyczasie miotał granatami. Ja ze swoimi umiejętnościami nie drasnąłem go praktycznie – przez zdecydowaną większość czasu broniłem się. Nie wiem, ile w mojej krwi było wtedy adrenaliny, ale na pewno była to spora ilość. Sama trucizna, na której działanie byłem długo wystawiony przeszkadzała mi, ale też uśmierzała ból. Moje ruchy były pokraczne, lecz dawałem radę unikać pocisków z kuszy, blasterów. Vernon oberwał parę razy, to wszystko zasługa Revela, który trzymał się dzielnie i bardzo dobrze łączył używanie karabinu z mieczem świetlnym. Udało mu się nawet uszkodzić plecak Łowcy, przez co ten musiał go co jakiś czas ładować. Nasz przeciwnik nie próżnował, nam też się oberwało. W pewnym momencie wybuch poparzył moje nogi – z trudem zacząłem się poruszać. Nie trwało to długo, gdyż dostałem bełtem w brzuch. Ból był przeogromny, chciałem, żeby to wszystko się już skończyło. Revel również trochę się poparzył, lecz faktyczny kłopot sprawił mu postrzał pociskiem blasterowym w brzuch. Jego także dosięgnęła moc kuszy. Bełt utkwił w jego ramieniu, w samej kości niszcząc wszystko do okoła. Kiedy Padawan ostatecznie upadł, zrozumiałem, że to koniec walki, a może nawet ostatnie chwile w życiu.

Revel założył mi opatrunek na krwawiącą obficie ranę. Wszędzie było pełno dymu, gdzieniegdzie paliło się paliwo. Zanim straciłem przytomność zauważyłem, że na miejsce przybyła Gildia Łowców. Morderca Vinaxa był zaskoczony. Dowiedziałem się już potem, że ogłuszyli oni Vernona i formalnie nas uratowali. Powodem ich działania było złamanie złamanie zasad Gildii przez Vernona i polowanie na innych członków organizacji. Niedługo potem przyleciał Vreyx z Elią. Uczennica opatrzyła nas pospiesznie i przetransportowała na Sentinela, Vreyx zabrał Vernona.

Zaczęliśmy dobrze, końcówkę spapraliśmy totalnie. Odcięci od wsparcia weszliśmy w pułapkę zastawioną przez Vernona. Mistrz Bart stwierdził, że uratowały nas tylko nasze umiejętności walki – przetrwaliśmy do czasu, gdy nadleciały posiłki. Podobno było ze mną źle, z Revelem zresztą podobnie. Muszę wspomnieć, że gdyby nie on nie pisałbym tego raportu – po prostu wykrwawiłbym się. Tak niewiele dzieli człowieka od śmierci…



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

-

4. Autor raportu: Adept Tranquil

Re: Sprawozdania

: 03 maja 2014, 4:13
autor: Zosh Slorkan
Fałszywi Jedi
Padawan Fenderus


1. Data, godzina zdarzenia: 02.05.14, 21:30-1:00

2. Opis wydarzenia:

Przyleciałem na Tatooine po bardzo długim i męczącym locie. Po wyjściu, od razu wiedziałem, że nie jestem w zbyt przyjemnym miejscu. Trafiłem do wioski, w której ludzie prosili mnie o… wszystko: o przewiezienie, wodę, pieniądze, jedzenie. Większość zachowywała się desperacko i nie za bardzo chcieli mi pomóc, podpowiedzieć i tak dalej. Zdobywałem informacje “po kawałku”, głównie obiecywałem ludziom, że dam im pieniądze, albo coś przywiozę. Dowiedziałem się, że “Jedi” zabrali im dużo jedzenia i przede wszystkim wody. Obiecałem, że to od nich odbiorę, udawałem ich starego znajomego… o dziwo, uwierzyli mi…
Widać było po tej biedzie, że Tuskeni na nich napadli. Udało mi się dowiedzieć, że kierunek “Jedi” znałby niejaki Korok Bebz. Chciałem się z nim spotkać, ale… potem powiedzieli, że chodzi o wodza plemienia Tuskenów.
Wiedziałem, że fałszywi Jedi tu byli, polecieli gdzieś, zabrali dużo jedzenia i pieniędzy po walce z Tuskenami. Chyba byli mało efektywni, bo kiedy szedłem sobie dalej, pod osadą w kilka sekund pojawiła się cała zgraja tych zwierząt. Chaos był olbrzymi, wszyscy uciekali i krzyczeli, a ich było tyle, że pierwsze co zrobiłem, to było wyjęcie miecza i walka.

Tuskeni… muszę zgodzić się z Mistrzem Bartem, to zwierzęta. Nie rozumiem, czemu tej kupy bezwartościowego łajna nie wybito. Przylecieli wymordować wioskę, która nie miała nawet co jeść. Mocno dostałem, było ich dużo, niepotrzebnie bawiłem się z pistoletem ogłuszającym. Walczyli kijami, ale miecz je rozcinał po paru uderzeniach… mój słabiutki Katracyt powoli parzył ich skórę aż do przepalenia. W końcu wszyscy przegrali.
Ludzie pouciekali, chyba nic im się nie stało. Poszedłem do kantyny, ale szybko znalazłem Koroka, bardzo niedaleko. Korok Bebz był bardzo silny, walczyłem z nim długo i udało mu się trafić mnie w klatkę piersiową kijem gaderffi. W końcu go pokonałem, zniszczyłem kij i go poraniłem. Ludzie rzucili się na niego jak zwierzęta i skopali go na śmierć jak ostatnie zwierzę, zrobili z niego kupę kości, krwi zmiksowanej z mięsem. Nie mogłem się im dziwić… mordował ich rodziny, dostał co chciał. Bałem się tylko, że nie dowiem się, czego chciałem.

Ludzie sami okazali się pieprznięci i zamiast sobie zabrać banthę Koroka, zabili zapłakanego zwierzaka i zaczęli go jeść żywcem… nie skomentuję. Od jednej kobiety dowiedziałem się, w jaką stronę polecieli Jedi, usłyszałem, że w walce z Tuskenami osiągnęli po prostu mało, bo przyszli po zdarzeniu. Mój wniosek jest taki, że na nic się nie przydali i tylko najedli na ich koszt.

Ktoś próbował ukraść Y-Winga i, że tak powiem, zadał mu rany lekkie. Nie było źle, ale porysowali mi go. Myślałem nad tym, co z nimi zrobić, ale zostawiłem ich w spokoju, ich życie było i tak do niczego. Więcej czasu spędziłem z pewnąrodziną, chyba z pół godziny. Dzieci chciały dostać się do miasta, ich matka się nie zgadzała… ominę długą i nerwową rozmowę, powiem, że zabrałem ich wszystkich, gdy matka ich nie chciała puścić samych, najmłodszy wszedł do luku bagażowego. Nie chciałem, żeby dzieci wyrosły w biedzie, głodzie i bez szkoły na takich debili, jak ich sąsiedzi… bez obrazy.

Szybko doleciałem na miejsce, ominę perypetie ścisku w kokpicie i syfu, jaki dzieciak zrobił w luku bagażowym. Rodzina poszła w swoją stronę, a na mnie czekało nocne miasto… może nie bogate, ale w porównaniu było przepięknym królestwem.

Spędziłem sporo czasu na poszukiwaniach. Spotkałem człowieka, który w nocy reklamował swój sklep, ale był miły i powiedział, gdzie szybciej zdobędę informacje. Wszedłem w przepychankę z Granem i jak to na ulicy… trzy sekundy przepychanki z jednym, nagle pojawiło się dwóch i dresiarska bijatyka. Zagroziłem tym bandytom mieczem, uciekli w dwie sekundy, a ja szybko schowałem miecz. Dotarłem do kantyny szybko i bez problemów. W kantynie zeszło mi sporo czasu, wszystko było dalej pełne życia, jak pewnie wiele barów w nocy. Dużo ludzi, zamieszanie, dwóch pijanych, jedna miła kobieta, jeden miły Rodianin, jeden “mówca”, ubrany w szatę Jedi. Spędziłem dużo czasu w bardzo dynamicznej kantynie, w której człowiek nawoływał do dołączenia do “Zakonu Jedaju”, a miła Twi’lekanka opowiedziała mi o nich wiele, kilku innych też coś wspominało. Po długich rozmowach, jak to zebrać w całość, okazało się, że ludzie mają ten “Zakon” za najgorszych Jedi wysłanych na peryferie, ich sukcesy były żałosne i więcej zbierali jedzenia i picia w “prezentach”. Dowiedziałem się od fajnego Rodianina, gdzie przebywają, po drodze inny człowiek wskazał mi drogę.

Postanowiłem udawać “rekruta”. Czekający dwaj ludzie z szatami i mieczami świetlnymi bardzo chętnie dużo mi opowiedzieli, brzmieli jak mili fanatycy. Dowiedziałem się, że ich szkolenie opiera się na atakach na Tuskenów z… rozjeżdżaniem i pałowaniem. Nie chcieli mnie wpuścić do mistrzów, ale pokazałem im swój miecz jako “artefakt”. To ich szybko przekonało, zaprowadzili mnie od razu jako “wybrańca”, po drodze pokazali gablotkę… z głową człowieka.

W rozmowie z “Mistrzami” uznałem, że nie są źli. Byli głupi i chyba naprawdę wierzyli, że są jakimiś użytkownikami Mocy i robią coś dobrego. Ten człowiek, któremu wsadzili głowę do słoika, podobno ich okantował i zostawił na śmierć… nie mogłem ich winić, skazał ich na śmierć. Nie wydawali się źli, polowali tylko na Tuskenów, nie robili nic złego (wiele z nich pożytku nie było, ale to coś innego…). Chciałem zrobić układ, dać im pieniądze w zamian za zmianę nazwy. Zagrałem w otwarte karty, powiedziałem skąd jestem i czemu podawanie się za Jedi rodzi problemy. Zaoferowałem pełen spokój i pieniądze, jeśli zmienią nazwę i przestaną się podszywać. Niestety… Nie wierzyli, a ich myślenie wyglądało tak: “Jedi nie istnieją, bo nie przylecieli na Tatooine”. Próbowałem po prostu dogadać samą zmianę nazwy w zamian za spokój i udowodnić kim jestem, ale to na nic, mieli się chyba za bogów jakichś. Do pseudo “mocy” używali wymachów łapami i zaklęć, nic to nie dawało oczywiście.

Szybko okazało się, że to naprawdę gnoje i psychopaci. Jeden z nich uznał, że mam rację i zaczął mnie bronić. Z tego wyszła walka, której ja nie zacząłem. Przez większość czasu to była zwykła bijatyka, bardzo oberwałem, potem próbowali mi zabrać miecz. W końcu spróbowałem jednego z dwóch “Mistrzów” złapać z mieczem. Drugi “Mistrz” rzucił się, ja go poraniłem, mój “kompan” został zamordowany i chciałem to skończyć od razu. Ocalały “uczeń”... zabił jednego z mistrzów. Uznałem, że trzeba skończyć z tym wszystkim. Jednego ogłuszyłem, z drugim nie dawałem sobie rady pistoletem, bo za bardzo oberwałem, dlatego broniłem się mieczem. Udało mi się uciąć mu tylko rękę.

Na wszelki wypadek ogłuszyłem ich potrójnie i… poleciałem jak najszybciej. Spróbowałem zawiadomić służby, podsumowanie Mistrza Barta wszyscy już pewnie widzieli… Przed chwilą wylądowałem.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (Pisałem to szybko od razu, póki miałem wenę, z dnia na dzień byłoby gorzej...)

4. Autor raportu: Padawan Fenderus

Re: Sprawozdania

: 05 maja 2014, 21:42
autor: Elia
PRÓBY JEDI: CZĘŚĆ PIERWSZA

Droidy Jedi


1. Data, godzina zdarzenia: 26.04.14 (20:30-24:00)

2. Opis wydarzenia:
To była przecież moja misja - scenariusz, w który sama wplątałam Mistrza Barta, Fenderusa i Rycerza Danadrisa. Nic wielkiego, powtarzałam sobie. Po prostu wejdę tam jak gdyby nigdy nic, błysnę dokumentami, postaram się o pracę. Później zacznę moje ciche śledztwo i poprowadzę je tak długo, aż zdobędę wszystkie możliwe informacje. Aż odkryjemy tajemnicę SDK i ich nowych właścicieli.

Mój Mistrz leciał ze mną, choć na miejscu mieliśmy się rozdzielić. On miał być prawdziwym klientem, zadawać pytania z perspektywy nabywcy droidów, wykorzystać swój autorytet, tożsamość i wirtualny majątek. To także zaplanowałam. Wierzyłam, że wszystko potoczy się po mojej myśli.

Nie mogłam mylić się bardziej.


- Elia Vile, Rycerz Jedi
Myśliwiec zbliżał się do Systemu Vulpter zgodnie z planem. Dziesięć minut – informował komputer pokładowy, kiedy po raz nie wiem który sprawdzałam odczyty z konsoli. Nasz TIE nie był ani specjalnie zadbany, ani wygodny, jednak przeszedł przez moje ręce tyle razy, że mogłam być pewna jego niezawodności.

I nagle systemy zawyły. Każdy możliwy alarm i dioda w kokpicie, wszystko ożyło w jednej sekundzie, kiedy za iluminatorem zniknął tunel nadprzestrzenny, a hipernapęd zakrztusił się i wyłączył. Przed nami wyrosła stacja kosmiczna, do której zbliżaliśmy się nieubłagalnie. Początkowo sądziłam, że to jej masa wyrwała nas z nadprzestrzeni, ale kiedy spróbowałam manewrować, okazało się, że nie mam już żadnej władzy nad myśliwcem. Pierścień hipernapędu zdawał się martwy, silniki manewrowe rzęziły przeraźliwie – i bezskutecznie.

Pozostało mi jedynie wyłączyć systemy i wyciszyć myśliwiec. Paszcza hangaru otworzyła się przed nami, ukazując dziesiątki wycelowanych w nas dział – w tym wyrzutnię rakiet. Dłoń moja i mojego Mistrza spotkały się na przycisku odblokowującym osłonę kokpitu. Chwilę po tym, jak udało nam się wydostać, nasz myśliwiec zniknął w ogniu eksplozji.

Pamiętam, że mój Mistrz dał napastnikom możliwość ostatecznego wyboru stron, jak zwykł to robić przed każdą walką. Nigdy się nie powtarzał. To była jedyna chwila decyzji, przegapiona – znikała na zawsze.

Kiedy ruszył, byłam tuż za nim. Sięgnęłam najbliższego strzelca i cięłam bez finezji, nie zważając na to, czy zostawiam za sobą rannego, czy trupa. Skoczyłam ku następnemu, i następnemu… Zdawało się, że ich napór nie ma końca. Fala za falą przychodziły i łamały się, by zrobić miejsce nowym. Czułam się coraz bardziej osłabiona i półprzytomna, jakby połowa moich zmysłów nie działała poprawnie. Ktoś rzucił granatem, uskoczyłam. Mój Mistrz kazał mi biec głębiej, posłuchałam go bez namysłu, wierząc, że to część planu. Trafiłam do kolejnego hangaru, zostałam postrzelona. Dopiero wtedy odkryłam, że przeciw nam używano broni ustawionej na ogłuszanie.

Kolejny postrzał zmusił mnie do zmiany strategii. Osłabienie mentalne sięgało zenitu, myśl o telekinezie zdawała się nierealna. Pozwoliłam się złapać, niezdolna do dalszej walki. Chwila odpoczynku pozwoliła mi jednak na zebranie sił psychicznych. Zanim zostałam skuta przez parę najemników, udało mi się pchnąć jednego na drugiego. W zamieszaniu padł strzał. Tym razem nie sięgnął mnie, a serca tego, który stał z przodu. Dopadłam drugiego. Cięłam przez jego rękę, aż odpadła razem z karabinem blasterowym.

W uszach rozbrzmiały mi komunikaty o dehermetyzacji hangaru, planowanej ewakuacji. Ruszyłam w stronę korytarza, ale po kilku krokach nogi ugięły się pode mną, a ciało przeszył ból paraliżujący każdy mięsień. Chyba upadłam. W płucach zabrakło mi powietrza, miałam wrażenie, że skóra odejdzie mi od ciała, odrywana jakąś nieistniejącą siłą…

Ocknęłam się w miejscu, które musiało być wnętrzem mojego umysłu. Nie czułam związku z fizycznym ciałem. Wokół mnie pojawiały się postaci, które znałam, a które, na różnych etapach mojego życia, odeszły, zostawiły mnie. Wśród nich był też starzec-Miraluka, widmo Sitha, które towarzyszyło mi od dłuższego czasu. Jego obecność uspokoiła mnie. Zawsze był rozsądny i nieszkodliwy, pojawiał się, by wymienić ze mną poglądy, zadać kluczowe pytania, zwrócić uwagę na szczegóły, które pominęłam. Tym razem miało być podobnie.

Wyjaśnił wszystko, czego nie byłam do końca świadoma: pułapkę, obecność isalamirów, która osłabiała moje zmysły, beznadziejną walkę, której podjął się mój Mistrz. To starcie było z góry skazane na porażkę… choć nikt nie spodziewał się, że w myśliwcu znajdzie się drugi Jedi.

Nim odzyskałam władzę nad ciałem, starzec dał mi ostatnią, najważniejszą wskazówkę. Poradził zdać się na Moc w próbie odnalezienia mojego Mistrza. Byłam jedyną osobą, która mogła na czas podjąć trop, być może jedynym ratunkiem. Czy wierzyłam, że to się powiedzie…? Musiałam. Jakkolwiek wydawało się to wątpliwe, kłócące się z moimi doświadczeniami, ze zrozumieniem natury Mocy – była to jedyna rzecz, której mogłam się chwycić.

Ocknęłam się na posadzce opustoszałej, cichej bazy. Kilku niedobitków, hodowca isalamirów z grupą tych niezwykłych zwierząt, samotny droid – tyle pozostało z załogi stacji. Nikt o niczym nie wiedział. Byli jedynie pracownikami zarabiającymi w ten beznadziejnie ryzykowny sposób, nieświadomymi celu swoich pracodawców. Oszczędziłam wszystkich – nie stanowili zagrożenia dla nikogo i raczej wątpliwe, by ktokolwiek po nich wrócił.

Zajęłam ostatni myśliwiec w hangarze, tak archaiczny, że zastanawiałam się, czy w ogóle poleci. Z chwilą opuszczenia stacji od razu poczułam się lepiej, odcięta od nieustającego wpływu isalamirów. Nie pozwalając sobie na wątpliwości, sięgnęłam w Moc, do czystej istoty mojej aury. Spróbowałam wychwycić nić, która od tylu lat łączyła mnie z moim Mistrzem, i po tej nici ruszyć dalej, bez zastanowienia się, planowania. Nie wiem co robił mój organizm. Pozwoliłam, by działał automatycznie, skupiając się wyłącznie na celu, który chciałam osiągnąć.

Odnaleźć go. Za wszelką cenę – odnaleźć go i sprowadzić do domu.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Część druga: < Nieświadomy lot >

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Elia Vile

Re: Sprawozdania

: 05 maja 2014, 23:34
autor: Elia
PRÓBY JEDI: CZĘŚĆ DRUGA

Nieświadomy lot


1. Data, godzina zdarzenia: 26.04.14 (00:00-03:00)

2. Opis wydarzenia:
Sekcje oznaczone kursywą zostały usunięte z oficjalnego raportu przekazanego Prakseum Jedi.
Nie jestem pewna jak długo Moc prowadziła mnie do celu – równie dobrze mogły minąć godziny, jak i dni. Mój myśliwiec stał w nieznanym hangarze, wszystkie systemy były wyłączone. Wydostałam się z kokpitu i stanęłam na miękkich nogach, wciąż nie do końca świadoma własnego ciała. Połączenie z Mocą wskazywało na obecność kilku aur wokół mnie, ale żadna z nich nie była aurą mojego Mistrza, choć czułam tu ślad jego niedawnej obecności – jak delikatny zapach lub echo dźwięku, który rozbrzmiewał jeszcze chwilę temu.

Wszędzie wokół leżały zwłoki - przytłaczające ilości martwych ciał. Przestępowałam przez nie starając się nie patrzeć, nie myśleć, jakbym bała się, że odbiorą mi cenny czas.

Nie pamiętam w jakich okolicznościach natknęłam się na ocalałych obrońców tego miejsca – może dostrzegli mnie pierwsi, a może to ja podeszłam do nich… Na moje pytania odpowiedzieli ostrzałem i paniczną ucieczką. Nie zostałam im dłużna.

Tym razem jednak nie cięłam na oślep. Potrzebowałam informacji i ta myśl była dla mnie nadrzędna. Gasiłam kolejne aury niechętnie, nim kilku najemników poddało się. Przyparci do muru, opowiedzieli o Padawanie, który nimi kierował, o destrukcji stacji, z której przybyłam, o tym, że nie zostali wtajemniczeni w nic, co bezpośrednio ich nie dotyczyło – mieli stanowić wyłącznie zaplecze militarne tej części operacji. Nie spodziewali się nikogo, kto mógłby podążyć śladem schwytanego Jedi. Nie spodziewali się mnie.

Wszystkich, którzy przestali stawiać opór, puściłam wolno. Ich śmierć nie była mi potrzebna.

Kiedy aury na dolnym pokładzie zaczęły zanikać, ruszyłam ku górze – tam, gdzie wyczuwałam życie. Mijałam kolejne piętra, na których zagubione, pełne strachu istoty przemieszczały się chaotycznie. Być może wiedziały już o tym, że przybyłam. Żadna z nich nie zaciekawiła mnie na tyle, bym zboczyła z obranego kursu – nad sobą, wysoko, wyczuwałam aurę nieco odmienną, a przez to znacznie bardziej interesującą.

Wkroczyłam do obszernego pomieszczenia, które zajmowała pojedyncza postać – Trandoshanin w szatach Jedi. Wydawał się śmiesznie mały na tle tej wielkiej sali, choć wzrostem znacznie mnie przewyższał. Próbował zacząć luźną rozmowę, co jeszcze bardziej dodało scenie kuriozalności – jak powiedziałby mój Mistrz. Wyciągnęłam dłoń, moja wola scaliła się z Mocą, a Trandoshanin poszybował ku najbliższej ścianie.

Zaczęłam zadawać pytania. Udawał, że o niczym nie wie, wydzielał mi strzępki prawdy, a ja czułam, że znów ucieka mi cenny czas. Groziłam mu – penetracją umysłu, śmiercią, torturami. Tak, nie zawahałabym się, gdyby pozwoliło mi to wydobyć z niego informacje. Ale to wciąż było za mało.

Ostatecznie stwierdził, że woli stanąć przeciw mnie, niż grupie, która go zwerbowała. Sięgnął po miecz, a ja zrobiłam to samo. Jego styl był chaotyczny, podskakiwał wokół mnie, najprawdopodobniej próbując mnie zmylić. Cięłam, trafiłam. Nic poważnego – jedynie się zachwiał. Walczył niezwykle zachowawczo, próbował nakłonić mnie do współpracy, na którą przecież bym się zgodziła, gdyby ofiarował mi w zamian informacje, których szukałam.

W pewnym momencie salę wypełniło głuche uderzenie. Dobiegało z półpiętra, od strony masywnych, zablokowanych drzwi. Po pierwszym uderzeniu nastąpiło kolejne, i jeszcze jedno – cokolwiek próbowało wejść, dysponowało niewiarygodną siłą. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to telekineza mojego Mistrza – ale to było tak nierealne, że odpędziłam tę myśl niemal natychmiast.

Tymczasem mój pojedynek z Trandoshaninem zmienił się w dziwaczny pościg. On również nie rozumiał czym jest to coś, co z taką desperację próbowało nas sięgnąć. Wydawało mi się, że boi się tego tak, jak i ja. Próbował wycofać się tą samą drogą, którą wcześniej weszłam na górę – ale nie mogłam pozwolić mu uciec.

Górne drzwi ustąpiły nagle i, w kanonadzie odłamków metalu zderzających się z posadzką, do pomieszczenia wpadł droid o charakterystycznym, niebiesko lśniącym pancerzu. Zeskoczył z półpiętra, a podłoga zadrżała pod naporem jego kilkutonowego ciała. Ruszył ku Trandoshaninowi w akompaniamencie mojego okrzyku, chwilę potem puściłam się za nim. To była kwestia sekund, nim były Padawan padł na ziemię z dymiącą raną po uciętym przedramieniu.

Tym razem Trandoshanin okazał się bardziej skory do dyskusji, choć wciąż próbował wykręcać się, przeinaczać fakty. Dowiedziałam się, że to on zaplanował pułapkę na mojego Mistrza: posadzkę pod napięciem, isalamiry mające ograniczyć jego kontakt z Mocą, próżnię, która miała powstrzymać go ostatecznie, choć nie zabić. Dobrze wiedział o specyficznych właściwościach skóry Kel Dorów, która pozwala im przetrwać w takich warunkach cenne sekundy, o ile nie minuty – w przypadku Jedi.

W cyfronotesie przytwierdzonym do jego odciętej ręki odszukałam dane, których potrzebowałam – koordynaty miejsca, w którym przetrzymywano mojego Mistrza, kod dostępu do klatki, w której go zamknięto. Był to pierwszy z trzech kodów koniecznych do uwolnienia mojego Mistrza. Błąd w którymkolwiek miał skutkować anihilacją więźnia.

Kończyłam przesłuchanie, gdy wróciło moje niespodziewane wsparcie w postaci HDR-1, któremu udało się przeprowadzić pełną analizę danych z konsol . Informacje wydobyte z systemów komputerowych potwierdziły koordynaty z cyfronotesu Trandoshanina. Wskazały też na dwa inne miejsca, z którymi kontaktowano się już po transporcie mojego Mistrza: jedno z nich było, najwyraźniej, prywatnym mieszkaniem; koordynaty drugiego nie sugerowały natomiast zupełnie nic. Trandoshanin przyznał, że po udanym przerzucie osobiście łączył się z jednym z pomysłodawców i organizatorów całej operacji – wniosek był więc prosty.

Postanowiłam w pierwszej kolejności zbadać koordynaty miejsca, z którym się łączono. Potrzebowałam pozostałych części kodu, a istniało spore prawdopodobieństwo, że ma je osoba, której raportował były Padawan. Nim ruszyłam dalej, pozbawiłam go kończyn. Nie mogłam pozwolić mu uciec, nie mogłam też zabrać go ze sobą. Ryzyko, że ktokolwiek po niego wróci po tym, jak zawiódł, graniczyło z zerem.

HDR-1 dysponował dwuosobowym myśliwcem, ale nie był w stanie mi towarzyszyć. Jeden z oszczędzonych przeze mnie najemników zdążył zgłosić obecność bojowego droida – tam, gdzie przetrzymywano mojego Mistrza, mogły już czekać działa jonowe, a ja nie mogłam pozwolić sobie na stratę takiego sojusznika. Tu się rozstaliśmy - droid zabrał ze sobą więźnia, a ja ruszyłam do mojego zdobycznego pojazdu.

Kolejny raz skierowałam się w nieznane, choć teraz w pełni świadoma swoich działań. Nie miałam pojęcia co mnie czeka, ale nie interesowało mnie to. Przed oczami wciąż miałam mój cel – nie istniało nic, co mogłoby mnie od niego odwieść.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Część trzecia: < Ewakuacja najemników >

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Elia Vile

Re: Sprawozdania

: 06 maja 2014, 1:05
autor: Elia
PRÓBY JEDI: CZĘŚĆ TRZECIA

Ewakuacja najemników


1. Data, godzina zdarzenia: 27.04.14 (03:30-05:00)

2. Opis wydarzenia:

Sektor Iseno, Denon, kompleks w przemysłowej części planety. Wylądowałam tak, by ukryć myśliwiec, po czym wśliznęłam się do środka. Przez dłuższy czas nie spotkałam nikogo, ale wyczuwałam ich – sporą grupę przemieszczającą się w głąb budynku.

Dopiero na pierwszej kondygnacji natknęłam się na najemników. Było ich trzech, nie zauważyli mnie, nim nie podeszłam za blisko. Z ich rozmów wywnioskowałam, że osoba, którą ochraniają, niedługo opuści kompleks. Mieli ruszyć po niej. Operacja była zakończona.

Nie chciałam rozlewu krwi ani alarmu, jakim by się zakończył. Nie uniknęłam żadnego, choć starałam się nie zabijać bez potrzeby. Pułapki… więcej najemników… ostrzał… Pamiętam, że tam byłam, pamiętam, że zostawiałam za sobą martwe ciała, ale nie to było ważne. Liczył się czas – przede wszystkim czas. Cała reszta była drugorzędna – i pozostaje taka nawet teraz, w moich wspomnieniach.

Im dalej szłam, tym najemników było więcej, wszyscy zdecydowani, by stawiać mi opór. Postrzelili mnie, ale to też nie miało znaczenia. Odpoczywałam krótko, w miejscach, w których nie mogli mnie sięgnąć, a zaraz potem wracałam do nich, by kontynuować walkę. Czy czułam, jak drętwieje mi dłoń? Naprawdę nie pamiętam…

Droidy, ludzie – padali kolejno w przedłużającym się starciu. W końcu został jeden. Myślałam, że po tym pogromie zaniecha walki, ale myliłam się. Zakończyłam i to życie, nim stanęłam przed ostatnimi drzwiami.

Chroniło je pole energetyczne generowane przez urządzenie zatknięte między skrzydłami. Nie byłam pewna wszystkich funkcji mechanizmu – działałam więc ostrożnie. Udało mi się przerwać ciągłość pracy urządzenia na krótką chwilę, którą wykorzystałam, by minąć przeszkodę. Wkroczyłam na nieduży dziedziniec pod otwartym niebem.

Ślizgacz, mężczyzna, SDK – tyle zarejestrowałam, nim wiele rzeczy zaczęło dziać się na raz. Włączyłam miecz, SDK wybiegł na mnie, mężczyzna ruszył do myśliwca. Wyminęłam droida. Cięłam mężczyznę w nogę, z miejsca ją ucinając, i odwróciłam się do szarżującej maszyny. Nasze starcie było krótkie, lecz intensywne. Droid podążał za mną nieubłaganie – a ja starałam się obserwować nieznajomego mężczyznę w jego próbie sięgnięcia myśliwca.

Przy pierwszej stosownej okazji doskoczyłam do niego i przyłożyłam mu ostrze do szyi. Zażądałam, by dezaktywował droida. Wykonał moje polecenie dopiero wtedy, gdy miecz przypalił mu skórę głowy.

Ciężko mi przytoczyć to, o czym opowiadał. Przedstawiał szczegóły „misji”, której podjął się on i jemu podobni – misji ustanowienia nowego ładu, stworzenia boga, który panowałby nad Mocą i światem, posłuszny ich rozkazom. Tym bogiem miał zostać mój Mistrz – pozbawiony własnej woli, z umysłem, nad którym miał nie panować, podzielonym na dziesiątki sektorów, z których każdy traktowany był z osobna elektrycznością, chemikaliami… Nie byłam w stanie tego słuchać, choć nie mogłam też przestać. Musiałam wiedzieć wszystko, usłyszeć wszystko. Musiałam znać szczegóły, by wiedzieć, jak go uratować.

Nie potrafiłam uwierzyć, że im się uda. Że pozbawiony kontroli umysł będzie w stanie współpracować z Mocą, że zachowa wszelkie połączenia… Że sztucznie da się pobudzić fale, które podziałają jak impulsy woli… Na każdy mój argument nieznajomy znajdował jednak swoją kontrę, ostatecznie rzucając mi wyzwanie – jeśli byłam tak pewna, że nie zapanują nad swoim eksperymentem, powinnam przedstawić aspekt, który nie został wliczony w kalkulacje. Punkt, co do którego mogli się pomylić.

Wyrzucałam z siebie kolejne słowa, ale to nie wystarczało. Dopiero wzmianka o omnipotencji Mocy, o zapisanej w niej przyszłości i przeszłości, dopiero to zwróciło uwagę mężczyzny. Wyglądało na to, że, przy całej swej wiedzy, nie był tego świadomy.

Tym samym zaproponował mi układ: informacje, które posiadał, za wolność. Zgodziłam się bez namysłu. Choć budził we mnie obrzydzenie, nie chciałam, by walka z SDK zatrzymała mnie na jeszcze dłużej i, być może, bardziej okaleczyła.

Otrzymałam trzy rzeczy: część kodu, która okazała się trzecią, nie drugą, jak sądziłam; informację o tym, że ostatni brakujący fragment posiada osoba o nazwisku Andrisen; oraz obietnicę, że, w przypadku mojej pomyłki, ten człowiek dołozy wszelkich starań, by doprowadzic do mojej śmierci.

Mężczyzna odleciał, a ja zostałam sama w przepełnionym ciałami budynku. Kiedy szłam, jedynym otaczającym mnie dźwiękiem był stukot moich własnych butów. Nie było głosu, który poprowadziłby mnie z tego punktu. Nikogo, kto mógłby wskazać kierunek działań, doradzić. Pierwszy raz byłam tak przeraźliwie sama.

Opuściłam Denon, po czym skierowałam statek ku Wewnetrznym Rubieżom. Amfar, miejsce ostatecznej konfrontacji, czekało na mnie niezależnie od tego, czy byłam gotowa, czy nie.

Czas pędził nieubłaganie.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Część czwarta: < Więzi Mocy >

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Elia Vile

Re: Sprawozdania

: 06 maja 2014, 3:54
autor: Elia
PRÓBY JEDI: CZĘŚĆ CZWARTA, OSTATNIA

Więzi Mocy


1. Data, godzina zdarzenia: 27.04.14 (20:00-03:00)

2. Opis wydarzenia:
Sekcje oznaczone kursywą zostały usunięte z oficjalnego raportu przekazanego Prakseum Jedi.
Kilkugodzinny lot spędziłam w letargu przerywanym atakami bólu. Oba postrzały, w ramię i kostkę, zabezpieczyłam na tyle, na ile mogłam. Teraz, kiedy adrenalina odeszła, nie mogłam ich już dłużej ignorować

Stacja, którą ujrzałam po wyjściu z nadprzestrzeni, była naprawdę imponująca – a przy tym niezwykle archaiczna. Przestrzeń wokół niej zajmowały liczne transportowce. Przyczaiłam się za jednym z nich i wykorzystałam okazję, by przemknąć przez otwarte pole siłowe tuż po nim.

Opuściłam myśliwiec pospiesznie. Wybiłam się i w długim skoku sięgnęłam wnęki z boku, by uciec przed zbliżającymi się, uzbrojonymi mężczyznami. Najprawdopodobniej nie odkryli mojej obecności, zbyt zajęci ochroną samego transportu.

W mroku odnalazłam drzwi i przecisnęłam się przez nie. Znalazłam się w obszernym, pustym korytarzu, choć wyczuwałam istoty w pomieszczeniach wokół mnie. Zza rogu dobiegły mnie kroki, więc skręciłam w pierwsze lepsze drzwi – prowadzące do sali konferencyjnej. Spróbowałam zalogować się do tamtejszej konsoli. Nie zdążyłam.

Znalazł mnie, najpewniej, najzwyklejszy patrol. Próbowałam udawać personel transportowca, co skończyło się fiaskiem, gdy moje fałszywe dane nie znalazły odzwierciedlenia na liście upoważnionych do przebywania na stacji. Zostałam zatrzymana, a zaraz potem nadano rozkaz, by rozstrzelać mnie na miejscu. Ktoś musiał się domyślić mojej tożsamości.

Tak, jak zwykł robić mój Mistrz, i tym razem pozwoliłam najemnikom dokonać wyboru. Nim ich decyzja zakończyła się śmiercią, jeden z nich zdołał jeszcze uruchomić alarm. Korytarze wypełnił nieprzyjemny, wysoki dźwięk i tupot wielu stóp. Znów znalazłam się pod ostrzałem, który próbowałam odeprzeć. Kolejny raz oferowałam życie w zamian za informacje, ale nikt nie skorzystał.

Andrisena poznałam po tym, że, jako jedyny, nie nosił typowego kombinezonu i broni. On również nie zamierzał współpracować – zamiast tego kazał swoim ludziom wysadzić archiwa. W tym momencie cięłam go na odlew – chyba żył, gdy go zostawiałam. Ruszyłam w ślad za oddalającymi się najemnikami, by wpaść, tuż za nimi, do archiwów.

Część z nich starała się walczyć, część – podkładać ładunki. Próbowałam niweczyć działania ich wszystkich i, jednocześnie, sięgnąć konsoli… To było niemożliwe, miejsce każdego trupa zajmowało dwóch żywych, nie byłam w stanie powstrzymać naporu ich wszystkich. I wtedy zobaczyłam coś, co przechyliło szalę z powrotem na moją korzyść.

Mogłam awaryjnie odciąć archiwa od reszty budynku, lecz tylko na dwie minuty. Opcja była jednorazowa. Skorzystałam z momentu między falami napastników i uruchomiłam blokadę. Dopadłam konsoli.

Moje umiejętności z zakresu informatyki zawsze były żenująco niskie, lecz teraz, jakimś cudem, udało mi się sięgnąć szczytu moich możliwości w tej dziedzinie. Od kodu dzielił mnie prosty szyfr, który zdołałam złamać. Pobrałam dane na podłączoną wcześniej holodatę, wraz z informacjami o lokalizacji celi mojego Mistrza.

Kiedy archiwa odblokowały się, z miejsca puściłam się do wyjścia. Zostałam postrzelona po raz trzeci, tym razem w brzuch. Na chwilę zabrakło mi tchu, ale nie przestałam biec. Korytarz nad mostkiem, powtarzałam w myślach. Korytarz nad mostkiem.

Spodziewali się, że tam pójdę. Kolejnych strzelców spotkałam niemal u celu – zostałam trafiona, nim zadałam ostateczny cios. Mój brzuch krwawił obficie, przyprawiając mnie o zawroty głowy, ale nie mogłam się poddać, nie teraz. W oddali słyszałam kroki posiłków, którym, w tym stanie, nie mogłam już stawić czoła. Sięgnęłam konsoli przy ogromnych, pancernych drzwiach, i drżącymi dłońmi wstukałam kod. Drzwi otworzyły się, wpuszczając mnie do środka. Zablokowałam je, być może, w ostatnim momencie.

Moja świadomość odpływała coraz bardziej, razem z upływem krwi. Chwyciłam niewykorzystany medpakiet, chcąc opatrzyć ranę choć prowizorycznie… bez wiary w to, że mi się uda. Po drugiej stronie drzwi zebrał się już tłum, do mnie z kolei dotarła myśl mojego Mistrza…

Zebrałam resztę sił by wykonać to, czego chciał. Kiedy dotarłam do jego klatki, niosła mnie już tylko siła woli. Wpisywałam kody – jeden po drugim – nie dopuszczając myśli, że mogłabym się pomylić. Kiedy zabezpieczenia panelu sterowania zostały zwolnione, wreszcie mogłam go uwolnić.

Pamiętam, że upadł – i że wzbudził tym we mnie tyle strachu, tyle determinacji, że nie mogłam powstrzymać własnego umysłu od sięgnięcia ku niemu. Ale jego tam nie było – jedynie strzępki osoby, którą znałam, chaotyczne fragmenty, które teraz budziły się do życia. Główne wrota zostały wysadzone, a do środka zaczęli wsypywać się najemnicy. Pomieszczenie wypełniły pełne paniki krzyki, po chwili zmieniające się we wrzaski bólu… Kolejne strzały pomknęły ku nam, ale zanikały gdzieś w drodze, jakby nigdy nie istniały. Najemnicy umierali kolejno, rażeni straszną śmiercią, kiedy świat wokół nich płonął, a ich ciała rozpadały się na kawałki. Wszędzie wokół nas szalała destrukcja – sama materia świata zaczęła się rozciągać, wyginać, a wreszcie rozpadać. Moc płynęła przez ciało mojego Mistrza niekończącym się strumieniem, sterowana jego uwolnionym, wszechpotężnym umysłem, znajdującym się teraz poza kontrolą jakiegokolwiek żywego stworzenia.

W końcu nie pozostał wokół nas nikt – ale destrukcja jedynie przybrała na sile. Wszystkie zbudzone siły omijały tylko dwa punkty – mojego Mistrza, epicentrum tego zjawiska, i mnie.

Wiedziałam, że to działanie w końcu doprowadzi do naszej śmierci, kiedy świat wypali się i zostaniemy uwiezieni pośrodku niczego… Podniosłam się, choć mój brzuch wciąż broczył krwią. Podeszłam do niego, by objąć go, zmniejszyć dystans między nami i, z tego punktu, spróbować sięgnąć go jeszcze raz – odnaleźć go w tym okaleczonym umyśle – i sprowadzić do mnie.

Nie byłam w tym sama. Za postacią mojego Mistrza majaczyło inne widmo, również związane z nim więzią, choć tę zdążyła już przerwać śmierć. Rycerz Jedi San Duur – szukający przebaczenia, zachęcający do tego, co chciałam zrobić. Tak, mogłam go sprowadzić. A jeśli nie – nie istniało już nic, do czego mogłabym wracać. Nic wartego egzystencji, gdybym straciła ten największy, najistotniejszy cel.

Moje działania przerwał znajomy głos, przebijający się przez szalejące wokół piekło. Utrudniający skupienie, natarczywy głos mężczyzny, który każdy swój sukces potrafił zmienić w porażkę, który zaprzepaścił szacunek, jakim darzyli go młodsi od niego, który odrzucił wiedzę i rozum na rzecz swoich urojeń. Nawet teraz z nich czerpał – nawołując mnie, bym zapomniała o tym, kim jestem, i zabiła mojego Mistrza.

Kazałam mu odejść. Początkowo łgał, zasłaniając się moim bezpieczeństwem, nim odrzucił wszelkie maski. Zaszarżował z obnażonym ostrzem, chcąc ostatecznie zgładzić i mnie, gdy stanęłam między tą dziwną parą: Mistrzem z tytułu – i Mistrzem z potęgi własnego umysłu.

Postać starca znieruchomiała nagle, jego miecz nie zdołał sięgnąć celu. Całą sobą poczułam, co ma nastąpić: najokrutniejsza, najbardziej potworna forma pozbawienia życia, budząca czystą esencję Ciemnej Strony. Wiedziałam, że nie mogę na to pozwolić. Nie mojemu Mistrzowi, nie jemu.

Moje dłonie złożyły się do ciosu. Poprowadziłam go poziomo, przez tors starca, tak, by zabrać mu tyle życia, ile zdołam, nim zrobi to mój Mistrz. Zdążyłam, choć nie do końca… energia, którą wyzwolił ten czyn, spłynęła ku mojemu Mistrzowi – i rozwiała się, a wraz z nią widmo Sana Duura.

Kiedy duch Rycerza spłacił to, co uważał za swój dług, pozostaliśmy już tylko my. Mój Mistrz – i ja.


Jego umysł nie miał dla mnie barier. Nie istniało nic, co dzieliłoby nas w tym momencie – nic, co broniłoby go przed moją ingerencją. Sięgnęłam do głębi, starając się ponownie scalić fragmenty w jedno, uwolnić obecność, dla której przebyłam całą tę drogę… Wkroczyłam w sferę umysłu, gdzie cała ta walka miała ostatecznie się domknąć.

Z wrażeń, które do mnie docierały, powoli wyłonił się obraz zawieszonego w próżni, podzielonego świata. Stałam na jednym z fragmentów, naprzeciw odzianego w czerń widma mojego Mistrza. Włączył miecz o czerwonej klindze. Mimo wszelkich słów, jakie dla niego miałam, jedynie nacierał, nacierał, nacierał…

Gdzieś z oddali dobiegły mnie słowa wypowiadane znajomym, niskim głosem – i zrozumiałam, że to milczące widmo przede mną nie jest tym, za kogo je uważam. Ruszyłam w stronę, z której dobiegł mnie głos. Wkrótce zobaczyłam ich – mojego Mistrza ścierającego się z widmem mnie tak, jak ja wcześniej starłam się z jego. Dołączyłam do tej walki. Choć cięcia mojego Mistrza nie robiły mrocznej mnie żadnej szkody, starczyło jedno dotkniecie mojego miecza, by rozmyło się, zniknęło bez śladu.

Chwilę potem podobny los spotkał drugą mroczną postać. Świat znów zaczął się rozpadać – lecz nim zniknął kompletnie, dotarł do mnie szept: Pokonaliśmy ich już dawno temu…

Osunęłam się w pustkę i przez chwile miałam nadzieję, że to już koniec. Myliłam się.

Kolejny nierealny świat pełen był ognia i błyskawic. W kręgu otoczonym skałami podobnymi do zębów siedział starzec-Miraluka. Dopiero teraz zdradził mi swoją tożsamość – był widmem Sitha, którego nie zdołały zdusić działania mojego Mistrza kilka lat wcześniej, przy naszej pierwszej wyprawie na Ossus. Przywarł do mnie po cichu, z powrotem zbierając energię. Z czasem zyskał możliwość dotykania moich myśli, teraz zaś jego obecność stała się zbyt wyraźna, bym mogła dalej ją ukrywać. Nabrał sił – ponieważ ja ich nabrałam.

To nie było przyjemne starcie. Niezależnie od motywów, ten dziwny Sith-Miraluka nie życzył mi źle. Mimo naszej odmienności, przywiązałam się do niego. Nie zależało mi na tym, by ukrócić jego egzystencję, gdyby pozostawała w ryzach – lecz tak się nie działo. Wkrótce byłby dość potężny, by przyjąć ciało żywej istoty i podjąć własne działania. Nie mogłam do tego dopuścić.

Walczyliśmy długo i, ostatecznie, odniosłam zwycięstwo. Ze wszystkich śmierci, które zadałam, ta była jedną z najcięższych – ale była też konieczna. Wiedziałam o tym tak, jak i on musiał wiedzieć.

Wraz ze zgładzeniem tej wizji moja mentalna podróż dobiegła końca.

Kiedy odzyskałam władzę nad ciałem, ujrzałam mojego Mistrza, cichego, pozbawionego aury, nieruchomego na zniszczonej posadzce… Przez jedną krótka chwilę czułam, że serce zamiera mi w piersi. Znów, desperacko, sięgnęłam ku niemu, chcąc oddać mu resztę własnego życia, wszystko, by tylko przetrwał. I wtedy wyczułam go – niemal w tym samym momencie, w którym uświadomiłam sobie, że moje działania przynoszą jego wymęczonemu ciału więcej szkody, niż pożytku.

On żył. Przepuścił przez siebie niewiarygodne ilości Mocy – i przeżył.

Rozejrzałam się. Stacja była w tragicznym stanie, cała konstrukcja stropu trzeszczała niebezpiecznie, grożąc rozszczelnieniem. Wokół nas wciąż dogasało echo dawnych zjawisk – płonący metal, parująca posadzka… Myśl, że wyciągnę go z tego, była szalona, ale musiałam spróbować. Sięgnęłam w pokłady Mocy, które mi jeszcze pozostały, by unieść go choć o milimetry…

Nie miałam okazji sprawdzić, czy to miałoby szanse powodzenia. Charakterystyczny dźwięk plecaka rakietowego rozdarł powietrze i, w następnej chwili, wylądował przed nami Redge Leecken. Z niczyjej obecności nie cieszyłam się nigdy tak, jak z tej…

Ujął w ramiona bezwładne ciało mojego Mistrza, mi natomiast kazał uczepić się swojej nogi. Drogę do hangaru pokonaliśmy w szaleńczym tempie. Nie rozglądałam się, nie myślałam o niczym poza tym, że teraz wrócimy do domu. Po tym wszystkim, co się wydarzyło – wreszcie sprowadzę mojego Mistrza do domu.

Operacje przeprowadzone w Prakseum Jedi pozwoliły uwolnić mózg Mistrza Barta z resztek aparatury i substancji, których użyto, by kontrolować jego umysł. Po upływie doby jego stan był na tyle stabilny, by umożliwić mu powrót na Onderon. Obecnie trwa rehabilitacja, po której, przewidywalnie, nastąpi pełny powrót do zdrowia.

Wydarzenia opisane w tym cyklu sprawozdań doprowadziły do ostatecznej decyzji odnośnie nadania mi rangi Rycerza.


- Elia Vile, Rycerz Jedi

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Koniec.

4. Autor raportu: Rycerz Jedi Elia Vile

Re: Sprawozdania

: 06 maja 2014, 14:47
autor: Siad Avidhal
Kolekcjoner
Obrazek
1. Data, godzina zdarzenia: 05.05.14; 23:30-04:00

2. Opis wydarzenia: Lot do celu był długi, monotonny. Miałem do przebycia około tysiąca kilometrów - mijałem niezliczoną ilość miast, posiadłości, domostw, pięknych jezior... Nim ostatecznie wreszcie dotarłem do swojego celu. Ruin bezsprzecznie związanych z Sithyjską architekturą. Całość była raczej na ten moment kompleksem turystycznym, co w późniejszym czasie potwierdził pewien dezaktywowany mieczem droid. Kompleks ten był głównie placem otoczonym charakterystycznym murem, w którego centrum widniał obszerny podest. Tam też zauważyłem swój cel - Kolekcjonera - w towarzystwie Duga; nabywcy artefaktu. Udało mi się przekraść niepostrzeżenie, by ostatecznie móc skryć się nieopodal nich celem podsłuchania rozmowy. Kiedy ta skończyła się, a oboje przestępców ruszyli w swoje strony... Poczekałem. Muszę przyznać, że Dugowie widzą świetnie w ciemności... Zauważony, musiałem unieszkodliwić obcego - kolekcjoner jednak został poinformowany o mojej obecności przez komunikator... Niestety. Skupiony praktycznie tylko i wyłącznie na kolekcjonerze, kompletnie zapomniałem skonfiskować medalion Dugowi - który... z całą pewnością nie byłby mu więcej potrzebny.

Puściłem się biegiem ku Y-Wingowi na całe szczęście w porę - widząc przelatujący nade mną niewielki statek. Zaczęła się pogoń przez długą dolinę, którą otaczały wysokie wzniesienia obłożone sowicie lasami. Gonitwa trwała dobre parę minut - co i tak jest sukcesem biorąc pod uwagę szybkość z jaką się poruszaliśmy oraz trudność terenu... Szybkość mojego myśliwca mogła być więc momentami dużą przeszkodą - tak samo jak jego, nie ukrywajmy, pokaźne rozmiary. Kolekcjoner wylądował karkołomnie nieopodal jakiegoś starego, opuszczonego na pozór kompleksu. Z góry przepraszam za ślady startych traw, ziemi i rysy na kadłubie statku. W porę - wspomagając się Mocą - udało mi się wślizgnąć do wnętrza budowli, pod zamykającą się bramą... Omal nie miażdżąc sobie lewej kostki pod naciskiem wrót. To, co rzuciło mi się w oczy pierwej; to stare AT-ST - na moje szczęście... W stanie silnej nieużywalności. Stąd też utwierdzam się w przekonaniu, że baza była jakąś... Nieużywaną już, Imperialną, tajną bazą skrytą w dalekich zakątkach puszczy.

W samej bazie powitały mnie archaiczne konstrukcie w postaci droidów treningowych... Właściwie nawet nie wiem, z jak dawnego okresu. Ich uzbrojenie - miecze świetlne - były równie prostej budowy... Na pewno równie starej budowy. Na swojej drodze spotkałem cztery takie post-treningowe post-jednostki, z post-treningowymi post-mieczami. Później zaczęło być gorąco, kiedy gonitwa za moim właściwym celem była wybrukowana lecącymi w moją stronę odłamkowymi granatami. Dogoniłem go jednak. Byłem na tyle blisko, że tajemne przejście do którego próbował zbiec nie stanowiło dla mnie przeszkody.

Poddał się. Zawarliśmy więc układ, że powie mi wszystko co wie - a ja puszczę go wolno. Właściwie stwierdziłem tylko, że się zastanowię, ale... Sama istota tego człowieka wręcz zachęcała mnie, by być zmuszonym zadać mu rany cięte. Zachowywałem jako taki spokój, przyjacielskość i opanowanie. On w zamian odpłacał się tym samym. Miał pełną świadomość czym handluje i po co to robi. Po pierwsze - dla pieniędzy, które w zespoleniu z drugim powodem - samą chęcią zasiania chaosu, zaszczepienia zła za pomocą artefaktów których właściwości rozumiał - wypadał dość... Miernie. Silnie zakorzeniona w umyśle socjopatia. Podał mi tożsamości osób, które nabyły u niego artefakty - rzecz jasna nie wszystkich... Mógł dyktować mi z pamięci; jako, że skasował wszelkie dane swej działalności.
  • Mafiozo Ratropix - dystrykt 21
  • Undrakus Rax - dystrykt 21 - prezes spółki paliwowej - pierścień dla kochanki
  • "Niewiele znaczący synek" jakiegoś zamożnego bankiera - dystrykt 18 - wieczny student, nigdy nie pracował, notowany trzy razy za narkotyki - waza z ingrediencjami alchemicznymi by... zażywać je jako środki odurzające
  • Mendurius - potomek króla sprzed pięciuset lat - zadźgał własną żonę dowiadując się, że ta ma nowotwór - by "skaza" w rodzinie nie wyszła na jaw
  • Rentureris Shin'da - Echani - Eshan - "wielki, honorowy przestępca"
Uważam, że choć afery wywołane poszukiwaniem owych ludzi będzie sprzyjać socjopatii Kolekcjonera, to jednak jest to mało znaczące wobec wykroczeń i informacji o tych ludziach. Nasza "przyjacielska" rozmowa została przerwana, kiedy rozległy się sygnały Służby Ochrony Onderonu... Musiałem puścić go wolno - przynajmniej mając świadomość, że zatrzymałem jego proceder. Bo, jak sam stwierdził - "Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki". A bogaty, zabezpieczył swoje "oszczędności" na Nal Hutta. Ruszyłem do wyjścia, gdzie na mojej drodze stanęła dwójka uzbrojonych służbistów "S.O.O". Nie strzelali, lecz pod groźbą śmierci nakazali mi się poddać... Kompletnie bez tłumaczenia, bez żadnych formalności. Zupełnie, jak gdybym był dla nich obiektem na bezwartościowego jeńca - takie mieli rozkazy. Jedi, równa się pojmać przez rozstrzelać. Wysłałem informację Inkwizytorowi, a odpowiedź przyszła niezwykle prędko - rozkaz ucieczki. Tak też zrobiłem... Nim brama mozolnie się otworzyła, zdołałem ranić jednego z nich.

Pociski z działek wozów opancerzonych targały Y-Wingiem w momentach uderzania o jego tarcze. Prędko poderwałem się do lotu, by wybyć poza obręb doliny. Na radarach widziałem, że wszczęli za mną pościg lecz... Prędkość pojazdu którym operowałem nie pozwoliła im zbytnio na podjęcie jakiejś szerszej gonitwy. By zniwelować możliwość wykrycia przez radary, a nawet szybciej chować się za horyzontem ewentualnego "ogona"; leciałem bardzo nisko, nad koronami drzew - do połowy drogi unikając kontaktu z wszelkimi miastami, czy większymi osadami... Starałem się trzymać głównie nad drzewami.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Siad Avidhal

Re: Sprawozdania

: 08 maja 2014, 17:15
autor: Siad Avidhal
Neil Danadris - W okowach

Obrazek


1. Data, godzina zdarzenia: 07.05.14, 23:30- 03:30

2. Opis wydarzenia: Wczorajszej nocy - przed północą - miało miejsce wtargnięcie na teren bazy. Intruz nie stawiał oporów, wyraźnie z nami igrając; ze mną, Padawanem Revelem, Adeptem Tranquilem oraz jednostką nadrzędną HDR-01. Droid bezproblemowo - wręcz dobrowolnie ze strony nieznajomej nam osoby - zaprowadził intruza do cel, gdzie też owy obcy złożył swoją broń w postaci miecza świetlnego. Była to Zabraczka o cerze czerwonej, dość szczupłej budowy i średniego wzrostu, nazywająca się Vensling - jak się potem okazało. Kobieta cóż... Kpiła, drwiła i ewidentnie starała się nas obrazić ku swojej uciesze. Przyspieszając się Mocą wybiegła z celi, by oprzeć się o ścianę. Była agresywna jedynie słowem - nie zaś zachowaniem. Okazało się, że przybyła, by przekazać nam... Groźbę, przestrogę odnośnie ewentualnej chęci interwencji względem "oryginalnego" Neila Danadrisa, który to został pojmany na Junction przez Nową Republikę, a następnie osadzony w więzieniu. Musieliśmy puścić Mroczną Jedi czy... kimkolwiek ona była - albowiem doszliśmy do wniosku, że pojmanie "posłańca" może zagrozić życiu "Rycerza". Puściliśmy więc ją wolno.

Zgodnie z poleceniem Inkwizytora Barta postanowiliśmy zgłębić sprawę dogłębniej, dowiedzieć się czegoś więcej - w obawie o życie Danadrisa. Mnie i Adeptowi Tranquilowi polecono, byśmy ustanowili miejsce pobytu Rycerza, a następnie ustanowili spotkanie, przesłuchanie - konsultując się wcześniej z zarządem więzienia w celu otrzymania zgody na takowe działanie. Dość prędko - przy użyciu sieci HoloNetu oraz sieci wojskowej Nowej Republiki ustaliłem, iż nasz cel przebywa aktualnie w Republikańskim Sądowniczym Areszcie Centralnym - jednym z najbardziej rygorystycznych i najpilniej strzeżonych więzień Nowej Republiki, na Coruscant. Skontaktowaliśmy się przy użyciu wyszukanych częstotliwości z zarządem owej placówki resocjalizacyjnej. Jednakże do wszelkich operacji potrzebowaliśmy autoryzacji Inkwizytora. Musieliśmy prowadzić rozmowy centralnie z jego ramienia. Na przesłuchanie ruszyliśmy niemalże z marszu - wraz z Rycerzem Elią Vile. Całe szczęście, biorąc pod uwagę... nierozgarnięcie adepta i mój niebywale jałowy poziom wiedzy w tychże wydarzeniach, z racji wcześniejszego braku możliwości dowiedzenia się czegoś w tej sprawie - chociażby przez brak autoryzacji w działach sprawozdań i raportów.

Nakazano nam, byśmy przy okazji przetransportowali do placówki więziennej wszystkich naszych więźniów - w tym Trandoshanina. HDR-01 umieścił ich w celi, na pokładzie promu klasy Sentinel - Imperialnego. Skrycie dodam, iż niezwykle podoba mi się samo wykonanie pojazdów Imperialnych przez niebywałą prostotę i świeżość tychże konstrukcji. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Lot na Coruscant trwał około trzech godzin, gdzie zdążyliśmy wtajemniczyć Rycerz Elię w wyżej wymienionych sytuacji. Ja sam w trakcie lotu zdołałem pobrać kilka raportów na swoją holodatę; czytując. Adept osadził maszynę na dziedzińcu kompleksu; w części przeznaczonej dla najbrutalniejszych przestępców skazanych na karę śmierci, bądź tortury. (W ramach przesłuchań, miejmy nadzieję...)

Z marszu powitała nas dwójka szeregowych, których to zadaniem było odebrać naszych więźniów i osadzić ich w przygotowanych celach. Na naszego "przewodnika" musieliśmy czekać troszeczkę dłużej. Kompleks był sterylny, odizolowany od świata zewnętrznego wysokimi, na jakieś dwadzieścia - dwadzieścia pięć metrów, murem. Choć jednocześnie tętnił życiem. Jednak... Cóż to jest za życie? Wszędzie przemykały opancerzone postacie, zagłębione w swoich zadaniach i obowiązkach. Wreszcie doczekaliśmy się naszego "przewodnika". Żołnierz nie reprezentował sobą jakiejś składniejszej istoty - był kompletnie wyjałowiony. Trudno mu się dziwić, pełniąc służbę w takim miejscu, jak to. Niestety, musiał być obecny przy naszym przesłuchaniu. Szliśmy dobry kawałek dookoła - ze względu na czas i godzinę, blokady - nim dotarliśmy do niewielkiego budynku na uboczu sektora. W jego wnętrzu - za czerwonym polem siłowym, w ciasnym pomieszczeniu - ukazała nam się postać tegoż oryginalnego Neila Danadrisa, o którym przyszło mi jedynie słyszeć jakieś szczątkowe informacje podczas mojego pobytu. Fizycznie wyglądał na silnie upadającego - zdezelowanego, że też pozwolę sobie użyć takiego sformułowania. Klęczał na środku celi - pochylony, z rękoma spiętymi za plecami energokajdanami.

Przyznam, że całość była dla mnie nieodgadnioną zagadką - wielką spekulacją tego, o co w tym wszystkim chodzi i jaki w tym cel. Z wolna wszystko splatało się w jedną całość - wraz z czasem przesłuchania. Rycerz chciała dotrzeć do niego mentalnie. Dawaliśmy więc jej czas, zagadując... mówiąc potocznie... "klawisza". Człowiek ten nie wahał się razić Danadrisa prądem, ilekroć ten błędnie odpowiadał na zadawane mu pytania, bądź szydził - jak się potem okazało, celowo. Nieco we mnie kipiało, że Nowa Republika wręcz narzuca swoje działania nam - Jedi, w taki sposób. Zrozumiem jako-tako, jeżeli żołnierz byłby jedynie protekcją, świadkiem. Lecz człowiek ten stale ingerował, utrudniał. Zapewne nieświadomie... Jednak specyfika jego działań stale wytrącała mnie z równowagi. Graliśmy jednak - wraz z Tranquilem. Zadawaliśmy mu nic nieznaczące pytania, kiedy Rycerz docierała do Danadrisa na poziomie mentalnym. Nasze pytania bezpośrednie... Były dość losowe, sztuczne, niepotrzebne - albowiem najważniejszy był wynik poczynań Elii. Jednak dawały jej czas. Były członek Zakonu dotarł również do mojego umysłu prosząc, bym zadbał, aby każde z nas wróciło na Onderon - inaczej wszyscy zginiemy. Sądząc po skrytych odpowiedziach Tranquila, bez kompletnie żadnego punktu zaczepienia łatwo wywnioskować, iż Rycerz komunikował się także i z nim.

Wracaliśmy na prom, bogatsi o garść informacji - to jednak nie był koniec. Kiedy szliśmy, przez drogę przeszedł nam rekrut - zapytany o coś stwierdził, że jest tu nowy... Wiarygodnie. Jednak... Otrzymałem od niego telepatyczny przekaz będący... Nie groźbą, a przestrogą. Że musimy stąd "do cholery" uciekać czym prędzej. Nie trudno wywnioskować, że byli tu ludzie zamkniętego w celi Danadrisa, a wszystko jest pułapką. W tym przekonaniu, na pokładzie promu, utwierdziła nas Elia. Na podstawie jej informacji, które drogą mentalną udzielił jej uwięziony dowiedzieliśmy się, że całe pojmanie jest tylko przedstawieniem - pułapką. Pułapką na niejakiego Starseed - z raportów wnioskuję - lidera Mandalorian. Zapowiadało się na wielką rzeź... Kiedy przylecą Mandalorianie. Rycerz Vile chciała zostać, lecz ostatecznie wróciliśmy do bazy całą trójką.


3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
(Ostatnia część wydarzenia jest celowo jedynie kolosalnym ogólnikiem)

4. Autor raportu: Padawan Siad Avidhal

Re: Sprawozdania

: 11 maja 2014, 8:19
autor: Xarthes
Czarny rynek

1. Data, godzina zdarzenia: 24.04.14, 20:00 - 0:30

2. Opis wydarzenia:
Spieprzyłem, pakując się w mordobicie z policją, starzeje sie i zdaje się - nerwy mi puszczają. Wszystko pod górkę, jednak, zdaje się - czarny rynek okazał się celnym punktem zbytu naszych nadmiernych zapasów broni. Człowiek, z którym mnie skontaktowaliście, a właściwie - grupa istot różnego gatunku ugościli mnie w kantynie na Bonadan, specjalnie wynajętej na czas tego spotkania. Od słowa do słowa, ustaliliśmy, że wymiany towaru za 115 000 kredytów republikańskich dojdzie na poblskim, pustym świecie - Shira. Przed wyjściem, zostałem poczęstowany drinkiem o charakterystycznej, żelazopodobnej woni krwi. Nie tknąłem go, przez co jeden z członków gangu zaprosił mnie na zaplecze. Całe pomieszczenie zasypane było ciałami, zmasakrowanymi i wyrkwawionymi. Muszę przyznać, że zszokowało mnie to, jednak jakimś cudem wyszedłem stamtąd nie rozpoczynając następnego mordobicia.

Po krótkim locie wylądowałem na koordynatach zadanych przez gang. Przylecieli jednym statkiem, Sentinela ustawiłem po przeciwległej stronie dziwnego ołtarza, dzielącego dystans między naszymi jedynymi drogami ucieczki w połowie. Znów, nie obyło się bez dziwnych zdarzeń, gdzie jeden z członków grupy zaczął bredzić od rzeczy, szarpać się i miotać. W trakcie dobijania targu wyczułem w powietrzu zepsucie i stęchlizne, nierealne zimno i niepokój dominowały, obejmując moje zmysły. Ciemna Strona w trakcie następnych zajść nasiliła się jeszcze znaczniej, wywołując agresję u wszystkich kontrahentów. Porwałem walizkę z pieniędzy i ruszyłem na pokład, by wycofać się z niewygodnej pozycji, między jedną a drugą częścią ostrzeliwujących się gangsterów. Rozpocząłem odwrót i oderwałem maszynę od ziemi, ostrzeliwując małe pole bitwy i jedyny środek transportu bandziorów, kiedy usłyszałem Fenderusa, wołającego o pomoc z kabiny pasażerskiej. Zanim zemdlał, oznajmij mi, że został otruty przez jednego z członków spotkania, gdy ja handlowałem. Wróciłem tam, rozpocząłem przeszukiwania, szukając źródła trucizny lub jakiegokolwiek tropu, po porażce zasiadłem znów za sterami zabierając jednego przeżyłego gangstera ze sobą. Skontaktowałem się z Mistrzem Bartem, gdzie dowiedziałem się, że Fenderus jest na Onderonie - wtedy zrozumiałem, że to była tylko iluzja Mocy. Z pieniędzmi, jednym z bandytów i bez broni wróciłem do naszej bazy.


4. Autor raportu: Padawan Xarthes

Re: Sprawozdania

: 12 maja 2014, 1:02
autor: Bart
Więzienie na Coruscant - Destrukcja

1. Data, godzina zdarzenia: 11.05.14, 01:00-05:00; 21:30-1:00

2. Opis wydarzenia:

Raczej nie jestem specjalnie dobrą osobą do takich tekstów, zresztą w wojsku zawsze każdy się wpieniał, że bełkoczę bez sensu... no ale dobra, spróbuję opowiedzieć poważnie, ładnie, czytelnie i w ogóle...

Siedzieliśmy z Rycerz Elią i Padawanem Fenderusem w zbrojowni, chcieliśmy naprawić plecak i zbudować taki, jaki miałem na stacji kosmicznej. Nie będę opowiadał, co tam dokładnie robiliśmy, ale jeśli ktoś chce poznać mój projekt, zapraszam oczywiście.

Przyszła do nas ta cała Vensling. Ogólnie, raporty na jej temat się zgadzały. Ładnym słownictwem mówiąc, złośliwość i chamstwo pierwszej wody, co szczególnie rozbawiało, skoro przyszła wziąć od Was dosyć dużo środków medycznych. Zabawne, że nie dość, że przyszła sępić, to nawet nie chciała mówić po co, ale szybko się ją ostudziło.

Nie będę opisywać swoimi słowami tego, co gadała, żeby raporcik był obiektywny, więc wykorzystam wiecznie nagrywająy cyfronotes (jeśli ktoś chce wiedzieć, czemu wiecznie nagrywa, też zapraszam):
Rycerz Jedi Elia Vile: Jesli sytuacja byłaby krytyczna, przywieź go tutaj. Któregokolwiek... z nich.
Vensling: To będzie niemożliwe.
Rycerz Jedi Elia Vile: Bo...? Co takiego w waszym... planie... uniemożliwia ewakuację jego mózgu?
Vensling: Razem z nim i dziewiętnastką prawdopodobnie od razu po wyzwoleniu ruszymy zgladzic Thiona.
Później, w trakcie dalszych „rozmów” – cudzysłów zasłużony – z zawzięciem starała się prezentować znowu jak największe chamstwo i złośliwość. W psychiatryku nieco byłem, nie powiem, żeby była chora psychicznie, po prostu taki wzór najgorszej zdrowej formy życia – aż żal, że zdrowej. To moja subiektywna opinia, a co do faktów, proszę.
Vensling: Thion wysyła około dwustu swoich ludzi, by wyzwolić Pierwowzór. Podstawiamy w wiezieniu *naszych* Mandalorian, którzy zadbają o ukrycie ładunków wybuchowych. Reszta dołączy po oficjalnym rozpoczęciu starcia.
Rycerz Jedi Elia Vile: Pozbędziecie sie dwustu... ale to pewnie tylko mały procent... Będziecie osłabieni walka... To na pewno przemyślany plan?
Vensling: Lepszego nie mamy. Klon musi zginąć, tak czy siak.
Vensling: Albo w bitwie, albo w starciu z Thionem.
Rycerz Jedi Elia Vile: Nie, wcale nie musi. Dlaczego... zakładacie... ze musi? Starseed nie wie, ze jest ich dwoch?
Vensling: Thion rozkazał zlikwidować wszystkie klony. Przeżyła jedynie dziewiętnastka, która próbowaliśmy pozbawić Mocy.
Vensling: Neil jednak w swoim raporcie wyraźnie zaznaczyć, ze wszystkie klony zostały zneutralizowane.
Vensling: Obserwowali Was, ktoś dowiedział sie, ze klon żyje. Thion chce jego śmierci, jak najszybciej.
Vensling: Najprawdopodobniej z reki Pierwowzoru.
Rycerz Jedi Elia Vile: Dlaczego chcecie to załatwić w ten sposób... Przecież... możecie ruszyć tam bez zabijania go... jest Jedi, jest silny... będzie wsparciem jak nikt...
Rycerz Jedi Elia Vile: Starseed i tak ma zginąć... wiec co za różnica w jakim stanie ducha zginie...
Padawan Fenderus: Skoro i tak lecicie zabić Thiona, to co robi za różnicę? Co to za różnica, skoro lecicie go zajebać!
Redge Leecken: Zbytnio nie siedzę w temacie, ale skoro facet, który kazał zabić klona ma zostać rozwalony...
Vensling: Naprawdę myślisz, że byliby w stanie zabić Thiona?
Padawan Siad Avidhal: Dobry wie...
Redge Leecken: To po cholerę rozwalić tego, kogo kazał rozpieprzyć?
Rycerz Jedi Elia Vile: Wiec...
Redge Leecken: Czesc!
Vensling: Polecą tam obaj. Pierwowzór zniszczy klona na oczach Thiona i zachowa jego zaufanie i szacunek.
Vensling: Klon, rzecz jasna, o niczym nie wie. Chyba przykrym byloby obnizanie jego morale, prawda?
Vensling: Witaj, Kalamarianinie. Tak samo brzydki jak kilka dni temu.
Padawan Siad Avidhal: Dobry wieczór. Tak samo irytująca.
Vensling: Pudełko.
Padawan Fenderus: Nie zamordujecie naszego przyjaciela. Robimy to wszystko dla niego. Skoro lecicie go rozwalić...
Rycerz Jedi Elia Vile: Jest bardziej prawdziwy... Niż możesz sobie wyobrazić. Pułapka... na kogo, Vensling? Na kogo jest ta pułapka?
Vensling: Na Mandalorian Starseeda, rzecz jasna.
Vensling: I na klona.
Następny etap to jakieś pół godziny bolesnego przeżywania faktu, że po jej kolejnych wypowiedziach każdy chciał ją zapakować do trumny, ale nie mógł, bo i tak byłoby jeszcze gorzej.

Osobiście wpadłem na pewien pomysł i zebrałem ludzi w archiwach. Dokładny skład: Rycerz Jedi Vile, Padawan Avidhal, Padawan Fenderus i ja. Zasugerowałem wszystkim, że przecież wiemy, że Rycerz Neil jest na Nubii i można tam polecieć i spróbować go uprzedzić. Wtedy wymyśliłoby się z nim, jak ukartować śmierć jego śmierć, żeby zadowolić tych ludzi. Gorzej, że nie miałem żadnego pomysłu na takie ukartowanie, ale nie znam się na tym, po prostu wpadłem na pomysł, rozwiązanie zostawiłem im. Narady były tak samo nerwowe, jak i reszta, aż uznali, że polecą. Oczywiście zabrałem się z nimi, ze swoimi dwoma kilogramami ładunków wybuchowych.

Na statku, tym wielkim Sentinelu, szybko wyszedł najbardziej załamujący fakt, na który zwróciła uwagę nasza Rycerz. Mieliśmy 5 godzin do „egzekucji”, lot na Nubię lub Coruscant miał trwać 3 godziny, a z Nubii na Coruscant – 2 godziny. Nie było szansy, żeby zdążyć na Nubię i coś wymyślić z naszym przyjacielem. Gdy my byśmy tam dolecieli, on już co najmniej zaczynałby drogę. Dlatego polecieliśmy na Coruscant.

Co do ich planów – to były trzy kwadranse ciężkiej, męczącej dyskusji. Elia podsunęła pomysł na eksplozje, zostawienie rąk i podobnych kawałków ciała jako dowodów, ale tak, aby przeżył. Zaoferowałem, że stworzę gigantyczną eksplozję, w której środku uchronię naszego przyjaciela od śmierci, ale ładunki wstrząsowe i tak zdewastują podłogę i ściany. Ostatecznie plan przyjął się trochę kiepsko – główne zastrzeżenia dotyczyły tego, że ciężko byłoby z uzasadnieniem. Po podsumowaniu przeze mnie opcji, zdecydowaliśmy się spróbować jakoś skontaktować z klonem-dobrym-Neilem i spróbować coś z nim ułożyć, według decyzji rozumów, sumień, obliczeń...

Wylądowaliśmy trzydzieści kilometrów od kompleksu więziennego, a Jedi starali się połączyć. Głównie Fenderus. Nie szło niczego osiągnąć, postanowiliśmy się rozdzielić, bo kończył się czas. Poszedłem w swoją stronę, poszukać sobie statku do ukradzenia, żeby mieć coś własnego na wypadek skorzystania z planu z bombą.

Niestety, z tego co wiem... po prostu czas się skończył. Nie połączyli się z nim, nie mogli wlecieć bliżej niż na 10 kilometrów w granicę kompleksu więziennego, a było kwadrans przed godziną zamachu.

Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem to się stało, jakim cudem jakieś wrogie statki zaatakowały budynek na cholernym Coruscant. Po prostu nie mam bladego pojęcia, co to za cud, czemu nie rozpieprzyły ich działa w drobny mak, czemu nie zaroiło się tam od razu od posiłków...
W międzyczasie, gdy oni obserwowali to wszystko i chcieli wkroczyć na miejsce po całym zajściu – ja zdobyłem zwykły ścigacz powietrzny i czekałem. Na miejsce polecieli Rycerz Elia i Padawan Siad. Fenderus przyleciał do mnie, schował Sentinela i polecieliśmy tym, co... no, ukradłem.

Mózg mi rozsadza, że to stało się na Coruscant. Nie mam pojęcia, jakim cudem pojawiły się tam statki, jakim cudem zrobiono taką akcję i posiłki nie przyleciały po 20 minutach. Paru ludzi krążyło tu i tam, a reszta to demolka totalna. Dokładnie tak jak po jakichś ośmiu bombach termicznych.

Rzeź. Po prostu rzeź. Nie będę tu wymieniał setek możliwych ładunków i broni, jakimi mogli to zrobić, takie rzeczy widziałem już kilka razy, głównie sam je robiłem i wiem jak to działa. Ale na Coruscant tego nigdy nie widziałem. Spędzili tam bardzo dużo czasu, dowiedzieli się, że nie zostawiono ani śladu, a budynek został odcięty, większość zawalona jak po około 80-95 termodetonatorach. Pomogli wydobyć jednego człowieka, który ugrzązł w najgorszej części, gdzie nie szło wejść ze sprzętem, a reszta zespołu była zajęta pracą w lepiej ulokowanych miejscach. Z tego co miałem okazję się naczytać od kolegów z kanału armii, naprawdę ciężka, epicka jazda! Jeden facet z ekipy miał niezłe pomysły, Jedi trochę też, drugi żołnierz nie nadążał za cholerę i przestał się orientować w planach i pomysłach, ale nadrobił jako operator. Rycerz popisała się Mocą i błyskotliwością, a Padawan rozwagą.

Aha, no i w międzyczasie dostaliśmy wiadomość, która nam nieźle włoiła psychicznie!

HDR-1: Niezidentyfikowany w precyzyjniejszy spo&$@ repre*#@&* rasy **iss - dostarczyl do budynku rannego ***erza Da***isa.

Po najbardziej kipiącej bezradnością, beznadzieją, działania na ślepo podróży wróciliśmy na ten Wasz Onderon. Fajna jazda.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: SDK, dzięki za poprawki, jak to Ty mówiłeś, stylistyczne, ortograficzne, interpunkcyjne, cenzurę...

4. Autor raportu: Starszy szeregowy Redge Leecken (Bart)

Re: Sprawozdania

: 18 maja 2014, 17:28
autor: Siad Avidhal
Obrazek

1. Data, godzina zdarzenia: 14.05.14 - 1700-0100 & 16.05.14 - 2330 - 0200

2. Opis wydarzenia:

Warto na wstępie zaznaczyć, iż Służby Ochrony Onderonu dysponują nie tylko świetnym sprzętem, ale również niebywale wyszkoloną agenturą. Mieliśmy niebywałą przyjemność spotkać jednego z agentów wraz z Tranquilem - jak się potem okazało, o imieniu - bądź raczej pseudonimie zapewne - Nortston. Przybył do nas na ścigaczu - przy braku odzewu dewastował mur, ale to raczej marny szczegół w kontekście całości. Pod groźbą kary śmierci nakazał nam zeznawać, prezentując projekcje - kolejno - Inkwizytora Barta, Padawana Revela oraz - jeśli mnie wzrok nie zmylił - Padawana Xarthesa.

Kod: Zaznacz cały

[Sluzba Ochrony Onderonu | Starszy Kapral - korpus podoficerów | Nazwisko utajnione | Numer odznaki: 1923 | Licencja: pelna ]
Gra pozorów rozpoczęła się. Jestem niemalże pewien, że od samego początku SOO wiedziało, z kim ma do czynienia. Agent dłuższą chwilę sprawdzał dosłownie każdy zakamarek naszego budynku - najdłużej zatrzymując się jednak przy strzelnicy. Wytłumaczyliśmy, że należy ona do naszej ochrony - której aktualnie tutaj nie ma. Agent nakazał nam okazać odpowiednie licencje owej ochrony - wytłumaczyłem więc, że była zatrudniana "na czarno". W takiej sytuacji kazano nam go sprowadzić - inaczej będziemy zmuszeni od odpowiedzialności karnej.
Adnotacja:
W związku z tym, że zagłuszali nasz sygnał jestem pewien, że chcieli mieć zwyczajnie kolejny pretekst "prawny" i faktycznie mieć gdzieś, czy dokumenty naszej "ochrony" się pojawią, czy też nie. Dla pewności jednak wyślizgnąłem się kolejnej nocy poza obręb placówki - nieco bliżej miasta, aby złapać wolny sygnał i wysłać krótką wiadomość w tej sprawie do Łowcy Nagród Vreyxa. Do końca nie byłem jednak pewien, czy sygnał ten ostatecznie dotarł... Cóż - jak się potem okazało - na całe szczęście tak.
Dalej agent chciał przeszukać nasze archiwa - nie mogłem się nie zgodzić, rzecz jasna. Dlatego dalsze operacje wykonywaliśmy po kryjomu. Na naszych zabezpieczeniach spaliły się trzy próbniki komputerowe, jednak każdy następny był coraz to bardziej zaawansowany. Ostatecznie udało mu się złamać nasze zabezpieczenia, by zalogować na konto naszego Radnego; przejrzeć pobieżnie dane Padawana Revela. Zareagowałem niestety zbyt późno, by jakkolwiek temu zapobiec - wyłączyłem więc konsolę Mocą... Przyznam, że te gierki niezwykle mnie bawiły w duchu. Dwa razy wyłączyłem jego konsolę, potem skumulowałem energię w środku podpiętego cyfonotesu i... rozsadziłem go, uniemożliwiając pobieranie danych. Agent - przyznaję - nie rezygnował. Przeszedł do kolejnej konsoli - gdzie znów starał się zbierać dane. W dalszym ciągu narzekaliśmy na słaby sygnał i częste skoki napięcia; co też było naszym wytłumaczeniem. W kolejnej konsoli zwyczajnie... wyrwałem kabel Mocą ze stanowiska urządzenia. By nie wzbudzać podejrzeń, uderzyłem również w lampę, która jak na zawołanie zaczęła migać i skwierczeć. Agent poddał się i opuścił teren placówki. Wiem jedno: miał już pełną świadomość, że to nasza baza jest ich rejonem operacyjnym. Niech więc zacznie się spektakl.
Uwaga: Próbowałem zawiadomić Mistrz Barta - jednak nasz sygnał przechwycił Agent Smith, o którym szerzej opowiem w dalszej części raportu.
Kiedy wracaliśmy wraz z Adepten Tranquilem po spotkaniu omówionym nieco niżej, przy samej bramie napotkaliśmy jednego ze służbistów Onderonu. Kazał nam podnieść ręce do góry - nie chcąc ryzykować zdemaskowaniem, tak właśnie zrobiliśmy. Wedle polecenia ustawiliśmy się pod murem. Chciał nas... Po prostu rozstrzelać - dokonać zwierzęcej egzekucji. Prędko sięgnęliśmy po miecze w obronie. Nagle - kompletnie znikąd pojawił się poprzedni agent, który dokonywał tego samego dnia przeszpiegów w naszej placówce. Odgrywał zatroskanego. Powiedział, że wszystko doskonale widział, podziwia zdolności samoobrony i zwyczajnie stwierdził, że zabierze ciało "szalonego" żołnierza. Jasnym od początku było, że atak ten był z góry ustawiony - a żołnierz skazany na śmierć w imię jasnych dowodów, w postaci jego własnego ciała. Przepiękny teatrzyk. Nie mogliśmy na to pozwolić. Nieocenioną pomocą był Redge, który pofrunął za ścigaczem w celu "zniszczenia materiału dowodowego". Udało się, na szczęście. To, czy agent będzie świadkiem - czy nie, nie miało już kompletnie żadnego znaczenia, gdyż gra jasno toczy się o faktyczne, fizyczne dowody.

Obrazek

Pierwsze spotkanie z agentem Smithem, szpiegiem Nowej Republiki w szeregach Onderończyków miało miejsce w dniu, kiedy SOO badało naszą placówkę. Od niego dowiedzieliśmy się, że nasze sygnały są zagłuszane i śledzone; stąd też jedyną bezpieczną opcją jest komunikować się przy pomocy szyfrowanego kanału Jedi - ostrzegam. Razem z Adeptem Tranquilem ruszyliśmy na miejsce umówionego spotkania - stary, skalisty teren wykopaliskowy, pozostawiony niewiadomą ilość lat temu przez ekipy budowlane; podczas budowania drogi dla ścigaczy nieopodal. Z początku nie byliśmy pewni - gdyż człowiek ten miał na sobie uniform agentury SOO. Szybko jednak zmieniliśmy zdanie. Agent przekazał nam istotne informacje:
  • Po pierwsze, gdzieś nieopodal bazy jest ulokowana obrona przeciwlotnicza, uważnie śledząca każdy wylot i przylot naszych jednostek - nie wiemy jednak, czy zmilitaryzowana.
  • Mają wtyczkę w oddziale informatycznym, stąd też informacja o tym, że jesteśmy obserwowani przez ich satelity, oraz nasz sygnał zewnętrzny jest tłumiony.
  • SOO wie doskonale, że nasza baza jest kluczem - jednak nie ma kompletnie żadnych informacji odnośnie poziomu zagrożenia dla nich; stąd te wszystkie gierki. Gdyby byli pewni, że nie będzie z nami większych problemów - prawdopodobnie już byśmy byli dawno pod ostrzałem.
  • SOO podejrzewa, że na Onderonie stacjonuje kilka innych "baz Sithów" - że tak powiem - dlatego też boją się stawiać pewniejsze kroki.
  • Od agenta otrzymaliśmy wszelkie kody, zlepki - do drzwi, okien, toalet, pojazdów... I tym podobne. Całą masę - jednak nieposortowane, z tego co zrozumiałem. Mamy tylko jedną sztukę tych danych na karcie, więc należy uważać. Dane te zabezpiecza aktualnie jednostka HDR-1, więc do niej się należy zgłaszać w razie potrzeby.
Drugie spotkanie z agentem miało miejsce dwa dni później. Wtedy też z Padawanem Fenderusem powędrowaliśmy w to samo miejsce spotkania - spalone już. Agent był w towarzystwie Nowo-Republikańskiego zbrojnego - tak dla bezpieczeństwa. Musieliśmy uwinąć się bardzo szybko, otrzymując przy tym garść programów, które automatycznie przekierują nasz sygnał bezpośrednio drogą lądową i będą wysyłać go z innego miejsca. To oznacza, że satelita SOO nie będzie filtrowała już bezpośrednio naszych wiadomości. Zaktualizowałem nasze łącza tuż po powrocie. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu by rozmawiać jednak, albowiem śledziły nas sondy Służby Ochrony Onderonu - które ostatecznie zniszczyliśmy. Agent wraz z żołnierzem uciekli z marszu, by nie narażać swojej pozycji i dyskrecji.

Trzecie spotkanie z agentem miało miejsce wczoraj - miejsce wizyty zaskakujące: nasza baza. Ugościliśmy go wraz z Elią - nie tracąc jednak czasu przeszliśmy do rzeczy. Przy okazji dowiedzieliśmy się również, że teren wejścia głównego jest stale analizowany przez kamery, z poziomu satelit wiszących nad nami. W razie ewentualnej dyskrecji więc, należy się kierować do wejścia przyległego do hangaru. Dostaliśmy informację, że zniszczone zwłoki przez Redge'a odcisnęły swój ślad na wiarygodności SOO - ponieważ, jak się domyśliliśmy na szczęście, wszystko było ustawione. Komunikat o posiadaniu zwłok pociętych mieczem świetlny Onderończycy wysłali do swoich przełożonych wcześniej... Niż faktycznie je mieli - stracili na wiarygodności. Pokrzyżowaliśmy im nieco plany. Agent zebrał wzory plakatów i ulotek propagandowych do druków - wygląda na to, że mu się niebywale spodobały. Wręczył nam również szkatułkę z 40 tysiącami kredytów, na potrzeby naszych operacji. Poinformował również, że jeśli to będzie konieczne - kolejne spotkanie będzie miało miejsce w naszej bazie, a my szybko przygotować się mamy na jego 24 godzinny pobyt - dla bezpieczeństwa.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: brak

4. Autor raportu: Padawan Siad Avidhal

Re: Sprawozdania

: 19 maja 2014, 19:59
autor: Brealin Ub
Rany Redge'a

1. Data, godzina zdarzenia: 17.05.14 17:00-22:00

2. Opis wydarzenia:

No... to zacznę od tego, że siedzieliśmy sobie z Mistrzynią Elią i Vreyxem na wzgórzu, gdzie Rycerz tłumaczyła mi kodeks Jedi. Dobrze nam się rozmawiało, dużo zrozumiałem i dalej jeszcze o tym myślę, próbuję go wcielać w życie. Revel i Fenderus w tym czasie ćwiczyli coś z mieczami świetlnymi przy słupach do skakania. Kiedy już skończyliśmy, ktoś podjechał do bramy. Pobiegłem sprawdzić kto to. Patrzę, patrzę i widzę, że to jakiś SOO z Redgem na ścigaczu. Był cały obity, zbroję miał powgniataną, był jakiś spocony i blady. Miał też przypalone włosy. Otworzyłem im bramę. Człowiek z SOO zaczął mi wyjaśniać, że znaleźli Redge'a na bagnach jak kłusował po tym, jak nam się wymknął z ośrodka. Mówił też, że przywieźli go jako znak dobrej woli, że zwracają nam pacjenta, który się zagubił, i że to dzięki temu, że nas obserwują. Revel przyszedł, żeby z tym funkcjonariuszem rozmawiać, a ja wziąłem Redge'a i zaniosłem go do pokoju, gdzie się leczy rany. Zdjąłem mu zbroję. Zaraz po tym przybiegł Revel i zajęliśmy się nim we dwóch. Widzieliśmy, że oberwał porządnie. Był też spocony i blady, po tym poznaliśmy, że ma gorączkę. Pobrałem mu krew i zrobiliśmy badania. Wyszło na nich, że Redge ma jakieś pasożytnicze bakterie we krwi, i że jest z nim źle.

Pomyślałem, że mogłyby mu pomóc zioła. W HoloNecie jednak nie było informacji o takich, które by się przydały w tej sytuacji. Revel wtedy powiedział mi, żebym naszykował i wstrzyknął Redge'owi szczepionkę z 1/3 bacty i 2/3 soli fizjologicznej. Tak zrobiłem. Jak mu to wstrzykiwałem, to krew mu buzowała, i w ogóle to nie przypominało nic, co bym wcześniej widział. Trochę się przestraszyłem, ale wyglądało na to, że nic mu się od tego nie stało, może nawet mu pomogło mimo wszystko. Dołączył do nas potem jeszcze Siad i dał Redge'owi surowicę. Nie wiem czy to pomogło. Redge opowiadał nam o tym, co mu zrobili. Mówił, że chodził tam po tych bagnach, a SOO po prostu pojawiło się jak spod ziemi, złapali go, pobili, zabrali mu wyrzutnię, wstrzyknęli mu tą zarazę i przywieźli do nas. W międzyczasie też wrócił Vreyx i jak się dowiedział, co się z Redgem stało, czyli że zrobili na niego zasadzkę, i że mu coś wstrzyknęli, to się wściekł. Uzbroił się i poleciał, żeby ich znaleźć i wybić. W końcu nic nie znalazł, okazało się, że tamci stamtąd już sobie dawno poszli. Redge wtedy sobie przypomniał, że zostawił swój sprzęt w rzece na bagnach. Poskładałem mu w takim razie połamaną lewą piszczel, ustabilizowałem i poszliśmy tam na te bagna.

Ciężko mi się szło z tym Redgem na plecach, ale jakoś daliśmy radę i tam dojść i zejść. Mało brakowało, a Redge nie dałby rady rozbroić wybuchów, co nimi zabezpieczył swoje rzeczy. Jakoś ten granat wziął na podstawkę, że jak go źle ruszyć, to wybuchnie. Udało mu się wcisnąć co trzeba i wszystko było dobrze. Trzymałem też wtedy miecz Revela, bo on zanurkował w wodę, żeby ten plecak znaleźć. I dobrze, że ten miecz miałem. Jak już wszyscy wleźli po linie na górę, a Vreyx jak zwykle na górę wleciał, to żeby było ciekawie przypałętał się wielki jaszczur. Raz dwa wlazł do mnie na wieżę, pomachałem tym mieczem Revela i choda do wody! Tak się trafiło, że ja dobrze pływam, a ten głupi gadzismród nie. Zaczął się topić, Vreyx go dobił i wszystko się skończyło dobrze. Zmęczyłem się jak nie wiem.

Jak wróciliśmy do domu, to droid powiedział Siadowi, że mają odpowiednie zastrzyki na takie choróbska, jak miał Redge, i że będzie dobrze. Już się cieszyłem, że będzie żył (bo gadał, że zaraz zdechnie i tak dalej, nie żebym mu uwierzył no), a tu nagle ni z tego ni z owego przyszedł kapral Nontston, czy jakoś tak i mówi, że on Redge'a zabiera. Stanąłem w drzwiach i mówię, że mi właściciel nie pozwolił i tak dalej. Dobrze nam szła ta szopka, Siad też gadał jak trzeba i żeśmy odwlekali wszystko. W końcu jednak ten cały kapral się wściekł, przygrzmocił mi w brzuch (słowo daję, że czułem, jakoby ta jego łapa była metalowa, dziwne to było), że aż się zgiąłem i wszedł po Redge'a. Wziął go za tą nogę, co ją poskładałem i ciągnie go po ziemi. Nie wiem czemu, ale w końcu zaczęli walczyć z Siadem. Ja wtedy pomyślałem dobrze, wziąłem Redge'a i schowałem go w łazience pod prysznicem. Dalej to prawie nie pamiętam co było. Siad mi kazał po kogoś biec, jak się z tym facetem tłukł. Ja pobiegłem na dwór i się darłem, żeby Revel przyszedł. Był na dachu z jakimś gościem w mundurze, co wyglądał bardzo poważnie, aż się zdziwiłem. Wyszło na to, że to major z wojsk Republiki, który chciał się spotkać z Mistrzem Bartem. Padawan kazał mi go zaprowadzić do biura, a sam pobiegł pomóc Siadowi. Jak tam doszliśmy, to ten kapral rzucał krzesłami i w ogóle, Siad obrywał nieźle. Wtedy major zaczął strzelać do tego Nontsona. Ten wtedy choda za mury. Siad, albo Revel go tam dorwał i ciął w rękę. Wtedy to już w ogóle nie wiedziałem co robić, pobiegłem po Redge'a, ale nie wiedziałem co z nim zrobić, to wróciłem. Spotkałem Mistrza Barta i pobiegłem znowu z powrotem... czy jakoś tak, no nieważne. Siad go wypuścił. Okazało się też, że SOO wie, że my jesteśmy Jedi. Sam już nie wiedziałem co o tym myśleć. Wziąłem Redge'a zaniosłem do tego pokoju na łóżko i tak się wszystko skończyło. Dowiedziałem się jeszcze, że SDK nagrał tą całą walkę, o tyle jedna dobra rzecz.

Podrzucam też raport ze stanu Redge'a, żeby nie było, o:
[”Raport medyczny Inkwizytora Barta”]
Diagnoza: Żołnierz został bardzo dotkliwie pobity - postrzelono i przypalono jego prawe ucho, wystąpiła skrajna opuchlizna w wyniku przestawienia kości policzkowej, dolna warga nabrzmiała do trzykrotnych wymiarów. Podbito prawe oko, stłuczono wiele kości, złamano kość piszczelową lewej nogi. Ponadto pirotechnik został zakażony dużą ilością przeciętnej siły bakterii, a jego organizm został skrajnie osłabiony w wyniku poniesionych ran i późniejszego wysiłku fizycznego i psychicznego w wyprawie z uczniami.
W trakcie próby uprowadzenia Leeckena przez kaprala SOO powtórnie złamano jego nogę.

Przeprowadzone zabiegi: Działania Padawana Avidhala, kosztem silnego obciążenia organizmu, doprowadziły do zwalczenia infekcji. Dzięki Mistrzyni Vile podtrzymano stabilny stan osłabionego komandosa, który aktualnie spoczywa w ambulatorium.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

Ja wiem, że ja nieskładnie piszę i tak dalej, i w ogóle mi się miesza wszystko, dużo się działo. Jak będzie trzeba, to poprawię.

4. Autor raportu: Adept Graggnik

Re: Sprawozdania

: 05 cze 2014, 13:43
autor: Tranquil
Na ratunek

1. Data, godzina zdarzenia: 29.05.14, 21:45 – 0:30

2. Opis wydarzenia:

Wieczorem wyszedłem się trochę zmęczyć na świeżym powietrzu, a ze względu na to, że jestem na etapie skoków i uników – miałem co ćwiczyć i udoskonalać.

Nie zdążyłem się nawet dobrze rozgrzać, gdy usłyszałem zakłócany przez szumy, strzały i wybuchy głos, który wołał o pomoc. Próbowałem się dowiedzieć kim jest autor tych próśb, lecz dowiedziałem się tylko, że ‘nieznajomy’ bardziej kojarzy mnie niż ja jego. Postanowiłem mu pomóc, lecz na drodze do działania stał jeszcze jeden kłopot – agent, jak się domyśliłem, nie podał dokładnego miejsca, w którym się znajduje – powiedział tylko ‘tam, gdzie zawsze’. W głowie miałem tylko jedną lokalizację, były to tereny starych wykopalisk niedaleko drogi dla ścigaczy. W międzyczasie komunikat usłyszał jeszcze Graggnik, który również zobowiązał się pomóc. Nie było co się zastanawiać, trzeba było zaryzykować i czym prędzej ruszać na pomoc. Zdecydowałem, że wybierzemy się na pomoc na pieszo – przyjąłem, że te strzały i wybuchy mogą być sprawką Służby Ochrony Onderonu, a oni dalej w jakimś stopniu nas kontrolują. To był właśnie główny powód tego, że nie chciałem tam lecieć np. Y-Wingiem.

Muszę przyznać, że pomysł z bieganiem był średnio trafiony. Dotarliśmy na miejsce po dość długim czasie już wymęczeni, spoceni. Ostatnie metry postanowiliśmy przejść jak najciszej, aby zorientować się w sytuacji i móc odpowiednio zareagować. Niestety – nie zdążyliśmy na czas. Widzieliśmy tylko jak tarcza energetyczna przestaje działać i w stronę agenta leci mnóstwo pocisków, a za chwile on sam pada trafiony na ziemię. Rzuciłem szybko do Wookieego, aby mnie osłaniał, bym mógł odciągnąć rannego jak najdalej od walki. Żołnierze SOO odczytali nasze zamiary i próbowali nam to utrudnić, jednak Graggnik idealnie prowadził ogień zaporowy. Wróg był bardzo uparty, najwidoczniej bardzo zależało im na osobie, której pomogliśmy. W obawie o swoje życie musieliśmy się bronić, paru żołnierzy Służb Onderonu padło. Podczas wycofywania się zostałem trafiony – przypadkowy strzał Graggnika dosięgnął moich pleców. On również nie uniknął obrażeń – SOO miało dobrych strzelców. Dalszy ostrzał Adepta dał mi czas, abym odciągnął, a następnie wziął na barki ciało i ruszył w drugą stronę, do naszej bazy. Wookiee, gdy upewnił się, że ataki zelżały, ruszył za mną.

Powrót z dodatkowym balastem był bardzo ciężki, na dodatek odczuwałem skutki postrzału. Miałem wrażenie, że na każdy nasz krok, agresorzy robili dwa. Doganiali nas, ostrzał i zmęczenie uniemożliwiały nam dalszą ucieczkę. Słyszeliśmy głos jakiegoś dowódcy, który przekonywał nas do poddania się. Postanowiliśmy opatrzyć agenta i tak go schować, by dało to nam jak najwięcej czasu na ucieczkę. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Robienie opatrunków idzie mi słabo, lecz wydaje mi się, że lepsze słabe niż żadne. Opatrzone ciało zostawiliśmy w szczelinie skalnej, a sami ruszyliśmy dalej. Strzały ustały, gdy SOO znalazły agenta. Graggnik chciał ich zaatakować od razu, lecz stwierdziłem, że lepszym rozwiązaniem będzie udanie się do bazy po posiłki i odbicie agenta w odświeżonym, lepszym składzie.

Przywitała nas jeszcze bardziej zmęczonych stojąca na murze Mistrzyni Elia, która dopytywała się o całe zajście. Opowiedziałem jej wszystko bez specjalnych szczegółów. Postanowiła, że od razu ruszamy po agenta z planem odbicia go z rąk Służb Ochrony Onderonu. Natychmiastowo ruszyłem do Y-Winga i zacząłem przygotowywać go do lotu. Starałem się skupić na swoim zadaniu, lecz było to ciężkie z uwagi na nasilający się ból pleców i fizyczne wycieńczenie. W ostatniej chwili dołączył do nas Wookiee z medpakietem w ręku. Leciałem nisko i powoli, nie chciałem przegapić miejsca w którym znajdował się nasz cel. W miarę zbliżania się do wykopalisk, Rycerz coraz bardziej odczuwała obecność skupiska istot – byliśmy pewni, że lecimy w dobre miejsce, że znajduje się tam poszukiwany przez nas ranny agent. Wyszukałem odpowiednie miejsce do lądowania i posadziłem statek. Po samym lądowaniu, Rycerz ostrzegła nas, że ruszając za nią robimy to tylko na swoją odpowiedzialność – nie przestraszyło to nas, mieliśmy w pamięci cały czas poprzednią próbę ratunku, gdy musieliśmy zostawić rannego agenta, by samemu uciec.

Nasz powrót całkowicie zaskoczył Służby Onderonu, które przygotowywały się już do opuszczenia tego miejsca. Mistrzyni Elia pozbawiała życia kolejnych żołnierzy z pomocą Graggnika. Gdy zrobiło się spokojniej, mogliśmy zająć się rannym. Ja z uwagi na zerową wiedzę medyczną zostawiłem tę część Wookieemu i Elii, przygotowywałem się raczej do ponownego transportu ciała na stojącego nieopodal Y-Winga. Oprócz tego, rozejrzałem się po pobojowisku i znalazłem ciężki kaliber, podobno dobry karabin. Wziąłem go z myślą o Wookieem, który świetnie radzi sobie z bronią palną. Z racji tego, że statek jest trzyosobowy, Rycerz kazała mi i Graggnikowi wracać razem z rannym agentem. Po wykonaniu opatrunków zabrałem ciało i razem z drugim Adeptem udaliśmy się na statek, a stamtąd z powrotem do bazy, gdzie rannym zajęli się już Rycerz Bart i Uczeń Siad. Niestety, Mistrzowi Bartowi nie spodobało się moje znalezisko, a raczej sam fakt, że przeznaczyliśmy czas na zajmowanie się szukaniem i noszeniem broni zamiast natychmiastowej pomocy rannej, ważnej dla nas osobie. Ostatecznie broń została zniszczona na mnóstwo kawałków przez Ucznia Siada.

To był długi wieczór, popełniliśmy wiele błędów. Opieszałość, brak zdecydowania. Powinniśmy uczyć się na błędach, by już nigdy więcej ich nie popełnić.



3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

-

4. Autor raportu: Adept Tranquil

Re: Sprawozdania

: 06 cze 2014, 9:32
autor: Brealin Ub
Zakupy z Redgem i ruch oporu

1. Data, godzina zdarzenia: 05.06.14 18:00-21:00

2. Opis wydarzenia:

Po otrzymaniu zleceń od agenta Verdi razem z Redgem polecieliśmy do pobliskiego miasta, gdzie pirotechnik miał kupić paliwo. Uzbroiłem się zawczasu, jak zwykle spodziewając się kłopotów, tym bardziej że było to miasto, w którym trzymali mnie jako niewolnika. Redge polecił mi, żebym miał oczy i uszy otwarte i dowiedział się czegokolwiek na temat ruchu oporu. Po dotarciu na miejsce Redge poszedł do sklepu, a ja postanowiłem się przejść. Zaczepiło mnie dwóch szlachciców, z którymi nawiązałem rozmowę. Na temat opozycji dowiedziałem się, że nie jest przez szlachtę mile widziana na Onderonie. Rozmowa z nimi potwierdziła co do joty to, co mówił agent Trattson.

Dalej spotkałem funkcjonariusza, który chciał sprawdzić moje zaświadczenie od weterynarza i rodowód. Miałem to skopiowane na cyfronotesie, także nie było problemu. Tuż obok niego był też handlarz. Pogadałem z nim trochę o opozycji, z tej rozmowy wynikło, że klasa średnia nie jest zbyt zaangażowana w działania opozycyjne, ale nie jest też im przeciwna. Do tej hipotezy trzeba jednak więcej dowodów, na razie nie mogę stwierdzić nic konkretnego w tym temacie.

Kolejną napotkaną przeze mnie osobą był policjant. Nazwał mnie "obywatelem niższej kategorii", ale zaraz potem zaczęliśmy normalnie rozmawiać. Wyraził swoje niezadowolenie sytuacją niewolników na Onderonie i przestrzegł mnie przed ekstremistami zarówno po stronie króla, jak i po stronie opozycji. Wyraził jednak też potrzebę zmiany sytuacji na Onderonie, co jest na pewno plusem. Zaczepił mnie też Gran, który najwyraźniej wziął mnie z niewolnika, bo chciał przepalić moją obrożę palnikiem. Kiedy dowiedział się, że nie jestem niewolnikiem zwyczajnie wcisnął mi narzędzie w łapę, powiedział "Jebać rząd, jebać SOO, jebać króla! Uwalniaj następnych!", czy coś takiego i poszedł sobie.

Pokręciłem się jeszcze trochę w okolicach portu lotniczego, gdzie jak spod ziemi wyrósł za mną oficer SOO. Zatrzymał mnie. Wycelował we mnie karabinem mówiąc, że zaprowadzi mnie do ośrodka (cokolwiek by to miało być), i że wie kim jestem. Udało mi się od niego uciec przepływając wpław rzekę przecinającą miasto. Zaczęła się strzelanina przy statku Redge'a, do której dołączył po chwili nieznany mi człowiek w czarnym stroju. Strzelał do żołnierza pistoletem blasterowym i wyglądało na to, że ma pojęcie o tym, co robi. Walka skończyła się, gdy oficer SOO nadział się na mnie za rogiem, gdzie wypaliłem w niego serię z karabinu roznosząc go na strzępy. Zamieniłem z na czarno ubranym człowiekiem kilka zdań. Wyszło na to, że przynajmniej w kanałach tego miasta, w którym byliśmy z Redgem jest pięcioosobowy oddział partyzantów, którzy walczą z SOO, i że liczą na wsparcie Republiki. Nie miałem szansy z nim dłużej porozmawiać. Minęła raptem chwila, gdy po prostu pobiegł w stronę włazu do kanałów i zniknął w wodzie. Zabrałem karabin zabitego żołnierza i ukryłem się na statku.

Nie minęło kilka minut, gdy... wielki, zadbany Wookiee ze zdobioną obrożą na szyi wpadł do środka. Nazwał mnie "zdrajcą Onderonu", "zdrajcą swego pana" i "zdrajcą szlachetnego SOO" i rzucił się na mnie z pazurami. Zaskoczonego udało mu się mnie powalić. Uderzyłem głową w pulpit, odkopnąłem przeciwnika od siebie i wypaliłem mu w biodro pociskiem z blastera. Chwilę potem do środka wkroczył Redge i dobił Szalonego Pazura kilkoma strzałami. Zgodnie z jego poleceniem wyrzuciłem go na zewnątrz, a następnie wróciliśmy do bazy.

3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:
1. Wygląda na to, że ci którzy odbijali agenta Trattsona są znani SOO i nie tylko. Możliwe, że są też znani już części onderońskiej szlachty. Wszędzie trzeba się spodziewać kłopotów.
2. Ciężki karabin blasterowy zabrany oficerowi odniosłem do zbrojowni.
3. Palnik do przepalania niewolniczych obroży mam w swojej bandolierze.
4. Wydaje mi się, że partyzantka działa w tym mieście nie od dziś. Prawdopodobnie to właśnie przez nich zostałem uwolniony z klatki. Miejscowa ludność nazywa ich terrorystami i boi się ich równie, jak nie bardziej od SOO.

4. Autor raportu: Adept Graggnik

Re: Sprawozdania

: 08 cze 2014, 11:44
autor: Revel
Rakiety i abordaż

1. Data, godzina zdarzenia: 23.05.14, 20:30-0:10

2. Opis wydarzenia:

Pod wieczór naszą bazę odwiedził funkcjonariusz SOO nazywający się Patriotą. Powiadomił mnie o gotowości systemów namierzania i sterowania rakietami należących do właśnie do SOO, i które mogły poważnie nam zagrozić. Opisał mi drogę i niewiele czasu zajęło mi przygotowanie się do wyruszenia, ponieważ trzeba było działać od razu.

Gdy doszedłem do wyznaczonego miejsca od razu zastałem grupkę sond patrolujących, które potraktowały mnie jako intruza. Zestrzeliłem je, lecz pojawił się powiadomiony przez droidy żołnierz. Na szczęście uwierzył, że zaszedłem tam przypadkiem, więc tylko poczekał aż zniknę mu z oczu. By kontynuować obserwację na terenie działań SOO poruszałem się po wniesieniach, jednakże i tam przyszło mi walczyć z sondami patrolującymi, a następnie stoczyć parę krótkich potyczek z obecnymi tam żołnierzami. Niestety, w obrębach bazy zlokalizowałem parę droidów zabójców korzystających z bardzo silnych tarczy energetycznych. Pierwsze dwa udało mi się jakoś wyminąć po nieudanych próbach ataku, ale na moje nieszczęście natrafiłem na grupkę chyba trzech takich droidów w centrum kontroli. Próbowałem wykorzystać przerwy w działaniu tarcz strzelając z karabinku blasterowego E-11, ale nie przynosiło to żadnych skutków. Przypuściłem szarżę do tego pomieszczenia powalając żołnierza, który operował przy konsoli chcąc włączyć systemy namierzania. Niestety, pchnąłem go w całym zamieszaniu wprost na droida, który usmażył funkcjonariusza swoją tarczą. W czasie ucieczki z pomieszczenia pełnego droidów starałem się swoim mieczem zniszczyć konsole, jednak ta odpowiadająca za wspomniane wcześniej systemy była chroniona barierą.
Zostałem zmuszony wezwać pomoc i nieoczekiwanie odpowiedział mi Redge, sparaliżowany od pasa w dół. Prędko przybył na miejsce z pomocą plecaka rakietowego. Mając ładunki wybuchowe powinniśmy sobie poradzić dość sprawnie przeciw tym niezbyt bystrym przeciwnikom, lecz musieliśmy ich trochę użyć nim wszyscy przeciwnicy obrócili się w złom. Sytuacja w centrum kontroli nie była zbyt obiecująca zważywszy na fakt, że trzeba było jeszcze wyłączyć i zniszczyć systemy, a panował tam pożar. Dość prędko zrobiłem co do mnie należało i dość poważnie ranny, tak jak i Redge, opuściliśmy pomieszczenie. Zamierzaliśmy uciec zanim pojawią się posiłki, jednakże plecak rakietowy Redga uległ uszkodzeniu, więc byłem zmuszony mu pomóc - szczególnie po tym wszystkim. Jakimś cudem odpiąłem plecak od sapera i ten zdołał przeżyć nie wylatując w powietrze. Wtedy jednak stało się najgorsze. Pojawił się statek SOO, a my byliśmy wycieńczeni. Ledwo trzymałem się na nogach, a Redge.. w ogóle nie mógł z nich korzystać. W dodatku byliśmy w kanionie. Wiem, że żadna wymówka nie usprawiedliwi pozostawienia partnera na śmierć, ale uciekłem. Opuściłem tereny bazy i biegłem ile sił w kierunku naszej bazy. Na miejscu spotkałem się z Mistrzem Bartem. Wyjaśniłem jemu, jak i "Agentowi" który się z nami skontaktował o zaistniałej sytuacji związanej z Redgem. Rycerz pomógł mi na tyle ile mógł przywracając chociaż trochę sił, a Agent zaproponował pomoc z odbiciu towarzysza. Zatem pozostało mi wrócić do swojego poprzedniego celu.

Agent Trattson znalazł mnie w kanionie, gdy poprawiałem swoje opatrunki. Wyjaśnił mi, że jego towarzysz przyleci po mnie myśliwcem i pomoże mi dogonić "porywaczy". Przydzielił mi przy okazji na czas misji pas z modułem maskującym. Gdy już znalazłem się w kokpicie z kamratem agenta, ten korzystając z niezbyt szczegółowych opisów statku który widziałem, gdy opuszczałem Redga zdołał zlokalizować dwa odpowiadające statki, dzięki pomocy z kontroli lotów. Tutaj musiałem szybko podjąć decyzję o kierunku lotu, ponieważ były zupełnie przeciwne. Starałem się skoncentrować i pomimo swojego braku wprawy w korzystaniu z Mocy, zlokalizować Redga. Moim "oczom" ukazała się jedynie wizja mniejszych zbiorników wodnych. Pilot skojarzył, że trasa na wschód wiedzie przez większą ilość zbiorników, których mimo wszystko nie da się uniknąć na całej planecie. Nie mając więcej wskazówek postanowiłem zaryzykować. Dość szybko dogoniliśmy lot i wcześniej ustalając plan działania postanowiliśmy zestrzelić silniki celu, by ten był zmuszony do lądowania. Gdy znaleźliśmy się na ziemi, szybko pozbyliśmy się żołnierzy i wkraczając na pokład statku włączyłem moduł maskujący. Z ukrycia bardzo prędko ogłuszyłem załogę statku i uwolniłem Redga. Natrafiliśmy tylko na jednego ocalałego załoganta, lecz mimo to opuściliśmy rozbity pojazd i udaliśmy się do myśliwca. Pilot zabrał nas do jednej z baz Republiki i byliśmy w końcu bezpieczni.




3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:

4. Autor raportu: Padawan Revel