Kod: Zaznacz cały
Cześć wszystkim.
Niedawno trafiłam do waszej placówki, a jeszcze bardziej niedawno postanowiłam w niej zostać na dłużej, więc za krótką namową Rycerza Avidhala stwierdziłam, że dobrze będzie zostawić tutaj jakąś wiadomość, w której co nieco o sobie opowiem.
Pochodzę ze zniszczonej przez Yuzhaan Vongów planety Dantooine, na której to się wychowałam i mieszkałam do piętnastego roku życia - właśnie wtedy nastąpiła inwazja. Niewiele pamiętam z tego nieszczęsnego okresu, bo byłam wtedy wrakiem - wszystko zdarzyło się krótko po pewnym przykrym wydarzeniu, które na stałe odmieniło moje życie. Do samej sytuacji, o której wspomniałam wrócę za chwilę, bo to ważne. Pamiętam jednak, że moim rodzicom udało się przetransportować mnie na frachtowiec - dla nich jednak zabrakło miejsca, więc chcąc, nie chcąc, byłam zmuszona ich zostawić. Kapitan statku na którym się znalazłam, Ashoshaa Rin, okazała się być dla mnie naprawdę wspaniałą osobą i... do niedawna traktowałam ją niemal jak matkę. Spędziłam pod jej opieką całe cztery lata, a całkiem niedawno zrządzenie losu po prostu mi ją odebrało - ostatnią osobę, na której naprawdę mi zależało. To miała być zwykła wizyta na Tatooine - jak zwykle mieliśmy do sprzedania trochę towarów. Nigdy sama nie opuszczałam statku, ale tego dnia coś mnie pokusiło i po prostu to zrobiłam, chcąc po prostu przejść się po mieścinie, w której stacjonowaliśmy. Kiedy wróciłam, statku ani załogi już nie było. Jak się później okazało, tylko jednej osobie z naszej paczki udało się uniknąć tego dziwnego "wyparowania" i tak naprawdę to tylko dzięki niej jestem w stanie teraz o tym opowiedzieć. Bothanin Kestel, członek naszej załogi, powiedział, że Rin miała jakieś porachunki z Huttami, że kiedyś zabrała im ten frachtowiec, którym do tej pory lataliśmy i że ktoś właśnie przyszedł nam go odebrać - zarówno sam statek, jak i życia osób, które nim latały. Na domiar złego wkrótce okazało się, że jako członkowie załogi, których nie było podczas tego wszystkiego na pokładzie, jesteśmy poszukiwani, o czym po krótkiej chwili przekonaliśmy się na własnej skórze. Gdy nas rozpoznano, dwóch mężczyzn rzuciło się za nami w pogoń, więc byliśmy zmuszeni uciekać z miasta - właśnie tak trafiliśmy na bezlitosną pustynie Tatooine, na której ta cała pogoń tylko przybrała na pikanterii. Pociski latały nam nad głowami, a my, zupełnie wyczerpani i spragnieni po prostu biegliśmy, myśląc, że to nasz koniec. NIGDY nie przeżyłam czegoś tak okropnego. Tego dnia śmierć kilkukrotnie zajrzała nam w oczy. Jakimś cudem udało nam się uciec, a później pod osłoną nocy wrócić do miasta i z pomocą pewnego Twi'lekańskiego kapitana statku, dostać się na pokład innego statku, należącego do jego przyjaciela i wylecieć na Bothawui. Kestel był ranny, więc musieliśmy się udać do placówki medycznej - to właśnie tam mój Bothiański znajomy rozpoznał w członku waszej organizacji, Padawanie Okka'rinie, swojego krewniaka. Wiem tylko tyle, że po stosunkowo krótkiej wymianie zdań razem zadecydowali, żeby wysłać mnie na Prakith - tutaj, do was. Jak wspomniałam na początku, jestem tu od niedawna, ale po rozmowie z Rycerzem Avidhalem, w której dowiedziałam się, że prawdopodobnie jestem wrażliwa na... Moc... postanowiłam, że zostanę.
Nawiązując do tego wydarzenia, które kiedyś odwróciło moje życie do góry nogami. Słowem wstępu, zdaję sobie sprawę z tego, że moja twarz nie wygląda zbyt ciekawie i że moje oczy są... dziwne, ale... byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście nie zwracali na to uwagi, a jeżeli już to nie w taki sposób, żebym o tym wiedziała. Niby nauczyłam się z tym żyć, ale nie ukrywam, że to niezbyt przyjemne, kiedy inni zwracają na to uwagę, tym bardziej, że przypominam sobie wtedy, co... na co jestem skazana i co z całą pewnością mnie czeka. Powoli, progresywnie tracę wzrok i to nie jest coś, co można tak po prostu wyleczyć. Słyszałam, że jest taka możliwość, ale sam zabieg jest zarówno bardzo kosztowny, jak i ryzykowny. Staram się z tym oswajać i w miarę możliwości o tym nie myśleć, ale jest ciężko. Świadomość tego, że za jakieś pięć, sześć lat nie będę widziała zupełnie niczego jest dobijająca - naprawdę bardzo dobijająca. Najgorsze jest to, że taki stan rzeczy to tylko i wyłącznie moja wina - kara za bycie głupim, niewdzięcznym i niesłuchającym dzieckiem. Kiedyś wybuchnął mi w dłoni pistolet blasterowy, który ukradkiem zabrałam tacie dla własnej uciechy, a obrażenia, które przy tym spowodował poważnie uszkodziły mi nerwy odpowiadające za wzrok... no i... tyle.
Wyrzucam to z siebie teraz, żebym w przyszłości nie musiała już tyle o tym mówić.
To chyba wszystko, co chciałam powiedzieć.