| Kanał: Sieci wewnętrznej
Sektor: 5
Planeta: Prakith
Współrzędne planetarne: F-13
Nadawca: Adept Alora Valo
Data wydarzenia: 23.03.17
Typ: zadanie terenowe | | |
Kod: Zaznacz cały
Wczoraj otrzymałam połączenie od majora Redgea Leeckena. Powiedział, że rozbił się śmigaczem gdzieś na zachód od naszej bazy. Podał mi swoje przybliżone koordynaty i poprosił o pomoc. Wzięłam nasz stary śmigacz policji onderonskiej i wyruszyłam w drogę. Wszystko wskazywało na to, że była to zwykła kraksa. Sam Redge zaś nie wspominał o niczym, co mogłoby mnie przygotować na to, co zastałam na miejscu.
Po chwilowych poszukiwaniach odnalazłam go... A raczej jego rozbity pojazd. Nie długo po tym znalazłam się pod ostrzałem. Zostałam postrzelona w ramię; na szczęście niezbyt dotkliwie i stoczyłam się kilka metrów w dół skały. Po próbie kontaktu z Redgem przez komunikator otrzymałam odpowiedź od jakiejś kobiety. Bandyty. Rabusia. Tyle dobrze, że powiedziała mi gdzie leży nieprzytomny już major, by następnie dać mi pięć sekund na zabranie go stamtąd i ucieczkę. Nie wiedziałam skąd strzelała. Nie widziałam jej. Nie było też szans, by zmieścić się w czasie, ale nie miałam innego wyjścia, niż spóbować. Ledwo udało mi się dociągnąć majora do mojego śmigacza. Jednak czułam, jakby Redge ważył z kilkaset kilo. Próbowałam go przerzucić przez tylne siedzenie, lecz ledwo udało mi się go podnieść. Pięć sekund dawno minęło, lecz kobieta wydawała się świetnie bawić, nadając do mnie jakieś mało sensowne docinki i odliczając bardzo wolno. Na szczęście w bagażniku śmigacza znalazłam linę, do której przywiązałam nieprzytomnego majora i nie kusząc dalej losu wskoczyłam na pojazd i odjechałam, a Redge szurał nogami o podłogę. Z początku jechałam bardzo wolno, lecz po chwili usłyszałam głośny huk i przyspieszyłam znacznie. Granat? Wybuch? Nie jestem do końca pewna.
Gdy oddaliłam się już wystarczająco daleko to zatrzymałam się i zajęłam się majorem. Redge był dalej nieprzytomny. Nie krwawił, lecz jak sam mówił wcześniej - naszprycował się stymulantami. Wygląda na to, że po "transporcie" stracił jedną z protez na nogach... Poczułam się głupio... Jednak nie widziałam innego wyjścia. Zadzwoniłam do służb medycznych Prakith i zgłosiłam wypadek. Na szczęście okazało się, że ktoś wcześniej wysłał zgłoszenie o strzałach w okolicy i patrol znalazł mnie bardzo szybko. Jeden z nich zabrał majora, widząc jego stan. Drugi zaczął mnie wypytywać o dane, gdyż byłam świadkiem przestępstwa. Okazałam dokumenty wyrobione wcześniej przez Honeheima. Nie było tam nic o tym, że jestem Jedi. Pewnie głupio zrobiłam, że wpierw spróbowałam się wymigać od podania adresu zamieszkania i udać się do najbliższej osady. Wiedziałam, że o naszej bazie wiedzą federalni i WSK, jednak szarzy policjanci? Nie byłam pewna. Ostatecznie jednak zdecydowałam, że przyjadę z eskortującym mnie policjantem pod naszą bazę i skończę z tymi kłamstwami.
Po odstawieniu mnie na miejsce policjant ostrzegł, że mogą na mnie narzucić karę za próbę utrudniania śledztwa... Mam jednak nadzieję, że tak tylko straszył. I tak federalni podobno mają prowadzić tą sprawę; dowiedziałam się. W końcu był to atak na majora Sojuszu Galaktycznego.
Druga sprawa... Dostałam wiadomość od rycerza Fenderusa. Pomyliłam się. W krwi Lianna znaleziono środki znieczulające, nie odurzające. Niby te i te częściowo organizm ogłupiają, jednak różnica jest dość znaczna.
No i ostatnia rzecz... Po dłuższej przerwie od tych dziwnych realych "wizji", które mnie napotykały ostatnim czasiem... Wczorajszym wieczorem dziwny głos znów się odezwał. Akurat rozmawiałam z porucznikiem Vinem i Thornem. Dowiedziałam się, że za dwa dni wyruszają na kolejną wyprawę. Głos wpierw prosił mnie, bym zatrzymała porucznika Vina, gdyż on będzie następny. W kwaterach zaś, gdy kładłam się do spania pojawiły się ponownie te zjawy, ukazujące tym razem leżącego, rannego porucznika i Yuuzhan Vonga, który dobijał go Amphistaffem. Przerażający widok... Jednak wiedziałam, że to znów jest sztuczka. Starałam się zachować spokój i negować realność tych postaci. Na szczęście te nie reagowały na mnie i zostało mi tylko oglądanie tego piekielnego wydarzenia. Po kilku minutach obie postacie zniknęły, i wnętrze kwater znów ogarnęła cisza.
Nie wiem skąd, nie wiem dlaczego. Nie wiem kto, jeśli ktokolwiek próbuje mi namącić w głowie. Nie wiem, czy powinnam o tym wspomnieć porucznikowi Vine? Ale... Co jeśli znów to coś będzie miało rację? Tak samo jak z Kastarrem? Nie chciałabym, żeby przez moja bezczynność ktokolwiek zginął... Chociaż pewnie powiedzenie mu tego też nic by dobrego nie przyniosło i nie zmieniło jego decyzji o wylocie... Sama nie wiem.