W imię pokoju
Kuar1. Data, godzina zdarzenia: 18.10.17, 21:30-4:00
2. Opis wydarzenia: Udałam się do sektora Jaso na wezwanie kapitana Larsa Yggrema, po opuszczeniu Głębokiego Jądra pobrałam mapy i ruszyłam w miejsce, w którym obecnie znajdował się Gwiezdny Niszczyciel „Explorator”.
Po wylądowaniu zastałam ogromne poruszenie, prace naprawcze trwały w najlepsze, wszyscy dawali z siebie maksimum, by przywrócić Niszczyciel do pełnej sprawności po niedawno stoczonych bojach. Z tego też powodu uzyskanie informacji, gdzie znajdę Pana kapitana zabrało mi więcej czasu niż powinno. W końcu jednak udałam się na mostek.
To było miłe uczucie, wrócić ponownie na statek, od którego wszystko się zaczęło. Całe moje dotychczasowe życie, wszystko, czego się nauczyłam, co przeżyłam, co straciłam i zyskałam zdefiniowane zostały w chwili, gdy pierwszy raz postawiłam stopę na Exploratorze. Wtedy byłam tylko małą, zagubioną dziewczynką, która szuka swojego miejsca i celu w ogromnej Galaktyce. Teraz kroczyłam przez korytarze, hangary i pomieszczenia, jako Padawan Jedi. Widziałam twarze żołnierzy, którzy pamiętali bitwę o Exploratora, których życie udało mi się uratować tamtego dnia. Istot wielu ras, którzy mogą cieszyć się kolejnymi chwilami z przyjaciółmi, bliskimi dzięki temu, że Mistrzyni Jedi Elia Vile, dzięki woli Mocy była w dniu, który zmienił moje życie na Exploratorze, by wskazać mi ścieżkę, którą teraz kroczę. Czasami zastanawiamy się, czy to, co robimy ma sens, czy warto walczyć o przegraną sprawę, o niemożliwe. Czy mimo kolejnych kłód, jakie rzuca nam pod nogi życie dalej brnąć uparcie do celu, który sobie obraliśmy, gdy powiedzieliśmy głośno „Chcę być Jedi”. W chwili, gdy przechodziłam obok żołnierzy, gdy czułam ich spojrzenia na sobie i słyszałam ich głosy byłam pewna, że warto. Że mimo wszystkich przeciwności rządów, organów prawa, organizacji paramilitarnych, Kultów… Warto ryzykować własne życie. Bronić tych, którzy mają mniej siły od nas.
Na mostku powitali mnie kolejno podporucznik Feliks Heinstow, kapitan Lars Yggrem oraz stary znajomy sierżant Geral Terp; jego twarz od razu wydała mi się znajoma, jednak nie mogłam sobie przypomnieć chwili naszego poznania.
Jakże mi było wstyd, gdy okazało się, iż ten człowiek jest fundamentem, na którym opiera się moje obecne ja, jako Jedi. To właśnie Geral Terp przywiózł mnie na pokład Exploratora. To właśnie z tym mężczyzną uciekliśmy z kantyny, która została napadnięta przez, jak się później miało okazać Brygadę Pokoju. Ten człowiek odmienił moje życie na zawsze, pomógł mi odnaleźć cel swojego życia. Więcej… To on polecił mnie do tego zadania, mając mnie w pamięci… A ja nie mogłam sobie przypomnieć skąd go znam. Wstyd i upokorzenie, które próbowałam ukryć pod płaszczem manier i protokołu.
Pan podporucznik oraz kapitan wprowadzili mnie w detale mojego zadania. Na planetę Kuar zmierzała niedobitki rozbitej już Brygady Pokoju, która teraz opiera się w głównej mierze na niewielkich, samozwańczych oddziałach o własnej strukturze i hierarchii; bez odgórnego nadzoru kogokolwiek. Pan kapitan zdołał pozyskać informacje, iż grupa zmierzająca z Foerost na Kuar ma zamiar założyć tam obóz koncentracyjny, w którym przetrzymywani będą złapani przez nich Jedi oraz inni wrażliwi na Moc, by następnie oddawać ich w ręce Yuuzhan Vong. Moim zadaniem było przedostać się na powierzchnię planety, zinfiltrować miejsce podejrzewane o bycie obozem, uzyskać jak najwięcej informacji oraz wydostać wszelkich przetrzymywanych tam więźniów. Wszystko to oparte na teorii, iż Kuar jest w istocie czymś więcej niż tylko kupą niczego na skraju Głębokiego Jądra.
Taki jednak los Jedi. Ruszać tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Zmagać się z czymś, co nas przerasta, a z czym zwykli ludzie nie mają szans sobie poradzić. To zadanie oczywiście nie należało do aż tak skrajnej kategorii. Wysłanie jednak pojedynczego myśliwca na planetę, która może stanowić bramę wjazdową do Głębokiego Jądra dla floty Yuuzhan Vong wydawało się najlepszym pomysłem. Więcej… Jedynym słusznym. Przebycie Głębokiego Jądra to zmaganie się ze śmiercią na każdym parseku, a okrążenie całego Głębokiego Jądra i próba przedostania się na Kuar od strony okupowanego przez najeźdźcę Coruscant… To oczywista misja samobójcza i to nie z rodzaju tych podejmowanych przez Mistrzynię Vile, czy Rycerza Avidhala.
Po ustaleniu wszelkich szczegółów oraz otrzymaniu zgody na zabranie sprzętu z pokładu Exploratora zostałam odprowadzona do ładowni, a następnie hangaru, gdzie czekał już na mnie mały, zwinny i nieuzbrojony myśliwiec otrzymany od Sojuszu, przez szeregowego Tynblade.
Droga na Kuar, jak każda podróż przez Głębokie Jądro, nie należała do tych najprzyjemniejszych. Wielokrotne kalibrowanie tras nadprzestrzennych, niemal nieustanne sterczenie przy systemach myśliwca potrafiły porządnie zmęczyć. Zdążyłam się zdrzemnąć na krótką chwilę raptem dwa razy, by po przebudzeniu znów powrócić do rutyn lotu w siedliszczu nieprzewidywalnych czarnych dziur. Podczas jednego z wielu przymusowych wyjść z hiperprzestrzeni i ponownego wyliczania skoku zaobserwowałam dziwny, czarny kształt przemierzający pustkę kosmosu; to z pewnością był pojazd Yuuzhan Vong. Nie miałam okazji się mu przyglądać, gdyż komputer poinformował mnie o pomyślnym wyliczeniu trasy, na całe szczęście. Zniknęłam nim zdążył wykryć moją obecność. Samo wejście na orbitę, a później atmosferę planety uznać mogę za całkowicie rutynowe i schematyczne. Poszukiwanie miejsca dogodnego do lądowania również nie stanowiło wyzwania. Opierając się na koordynatach otrzymanych od Sojuszu, które wskazywać miały miejsce znajdowania się interesującej mnie grupy byłych członków Brygady Pokoju, wylądowałam nieopodal niewielkiej osady. Parę kilometrów marszu i mogłam przystąpić do głównej części zadania.
Ah, no tak… Oczywiście nie mogłam pójść do wioski i liczyć na to, że jakoś to będzie. Wymyśliłam sobie, więc historię. Korzystając z ostatnich przygód Padawan Alory Valo z handlarzami niewolników pomyślałam, iż podam się za jedną z osób zamieszaną w interesy z Varianem Scerexonem, która zmuszona do ucieczki z Dremulae po rozbiciu grupy weszła w posiadanie miecza świetlnego martwej w tej akcji Jedi. Wydawało się to rozwiązywać większość problemów. Wspólny grunt z Brygadą Pokoju w postaci handlu niewolnikami, posiadanie przeze mnie miecza świetlnego i przydatność, jako osoby, która ewentualnie dołączy do grupy. Za wiele z tej historii jednak niedane mi było przekazać… Zatem wracając do sprawy sedna…
Po dotarciu do wioski powitał mnie widok siedzącego na murku, oddzielającego bezkresne nic i wioskę, Cathara. Nie był on zbyt rozmowny jednak na szczęście, bądź nieszczęście pojawiła się grupa trzech mężczyzn. Wszyscy wyrazili ogromne zdziwienie i zaniepokojenie moim pojawieniem się. Przyjęłam jednak postawę pewnej siebie osoby, która chce tylko rozprostować kości, napić się czegoś i odpocząć po trudach podróży z Dremulae. Mimo ewidentnej nieufności zostałam zaproszona do wnętrza pobliskiego domu, gdzie uraczono mnie butelką wody. Mężczyźni wspomnieli o panującej chorobie, która toczy się przez wioskę i ostrzegali, iż powinnam się, czym prędzej wynosić, jeśli nie chcę się zarazić. W takich momentach jeszcze bardziej cieszę się ze wsparcia Mocy. Naturalnie zwiększona odporność na wszelkiego rodzaju wirusy, bakterie, czy toksyny pozwoliła mi zachować spokój o swoje zdrowie i kontynuować próby wydobycia jak największej ilości informacji od moich rozmówców. Objawy choroby, jakie zdążyłam zaobserwować to wysypka oraz rany na ciele (choć widziałam je jedynie na rękach i twarzy z przyczyny oczywistej, mężczyźni byli ubrani) zarówno świeże jak i starsze, skrywane pod strupami. Nie wiem czy to jakaś zaraza, może coś powiązanego z Yuuzhan Vongami, bądź samym Kuar, czy może jedna z odmian popularnych w Galaktyce chorób, których zwalczanie w trakcie wojny staje się trudniejsze, przez co można je obserwować ponownie panoszące się na wielu światach.
W każdym razie znalazłam się w środku, gdzie rozsiadłam się w fotelu i obserwowałam bacznie każde poczynanie otaczających mnie istot. Wchodzili, wychodzili, naradzali się za ścianami… Byli nieufni, nie trudno się im dziwić. Ich logiczne myślenie przykrył płaszczyk strachu, który przejął nad nimi kontrolę i zmusił do działań bezsensownych, nielogicznych, brutalnych, sprzecznych naturze i zwyczajnie bestialskich. Widziałam ten strach wymalowany na ich twarzach, czułam go w każdym z ich słów, nawet, gdy próbowali zgrywać twardzieli. To nijak nie usprawiedliwia zbrodni, jakich się dopuścili oraz dopuszczają im podobni, stanowi jednak dość smutny aspekt do przemyśleń nad okropieństwami, do jakich zmusza nas nasza natura podsycana przez okropieństwo wojny.
Zdążyłam wyłapać parę imion, które w świetle późniejszych wydarzeń nie mają już niestety żadnego znaczenia; łysy, barczysty mężczyzna Ravi, kulturalnie elokwentny, jak każdy Aqualish Quoross, niczym niewyróżniający się z towarzystwa, przeciętniak imieniem Med oraz ktoś, kto wydawał się być posiadać największy autorytet o imieniu Crop. Pojawił się później również kolejny mężczyzna, jednak jedyna rozmowa, jaką z nim odbyłam nie mogła opierać się na grzecznościach i wymianie informacji personalnych. Do tego jednak dojdę później.
Gdy mężczyźni naradzali się na zewnątrz, ja popijałam wodę i rozmawiałam o wiszącym na ścianie obrazie. Aqualish okazał się całkiem dobrze obeznany w sztuce, o której mówił oczywiście w typowym dla tej rasy sposobie. Nie miałam jednak ani przez chwilę w zamiarze podziwiania sztuki, a jedynie dać sobie czas na zbadanie aury otoczenia, w którym się znalazłam. Wpatrywanie się z zamyśleniem w obraz wydało się być dobrym pomysłem, by oddać wiarygodnie przyczynę mojego chwilowego zamarcia w bezruchu, jakiego potrzebuję, by wykonać tę czynność. Udało mi się wyłapać jedynie wątły, ledwie wyczuwalny ślad spaczenia tego miejsca przez zło oraz coś, co uratowało mi prawdopodobnie życie; zbierających się dookoła budynku ludzi. Przeczucie nadchodzącego zagrożenia, jakby ukłucie szpilki w tył pleców. Wiedziałam, że coś się zaraz wydarzy, a potwierdzenie znalazłam, gdy dostrzegłam przysłaniający rzeczywistość worek, który ktoś próbował mi zarzucić na głowę. Szybko skuliłam się i rzuciłam przed siebie obracając równocześnie. Byłam zbyt zwinna dla napastnika, udało mi się uniknąć pierwszego zagrożenie, jednak te nie ustępowały. Pod ścianą rzucił się na mnie niemal natychmiast Aqualish, którego wesprzeć chciał łysy mężczyzna jednak i tym razem udało mi się uniknąć złapania tylko po to, by znaleźć się na celowniku trzech karabinów blasterowych. Postawiłam, więc wszystko na najlogiczniejszą kartę; skoro Ci mężczyźni tak bardzo obawiali się o swoje życie… wyjęłam prędko zabrany z Exploratora granat termiczny i odbezpieczyłam zawleczkę. Tak jak się spodziewałam, efekt został osiągnięty. Zbiorowisko, wśród którego jestem pewna, iż przez moment widziałam Yuuzhan Vonga, śmiertelnie się przeraziło, co miało niestety również negatywne skutki. Strach… znów strach… To on kierował łysym mężczyzną, który postanowił rzucić się na mnie w nieprzemyślanym, panicznym odruchu walki o przetrwanie. To strach dodał mu niesamowitej prędkości, to on sprawił, że mężczyzna niemal mnie staranował, przez co granat wypadł z mojej dłoni i potoczył się w stronę drzwi. Tylko zapalnik czasowy ustawiony na sekundę opóźnienia uratował mi życie. Ta krótka chwila pozwoliła mi na doskoczenie do wewnętrznego pomieszczenia, w którym wylądował łysy mężczyzna i schronienie się za jego ścianą. Z pomieszczenia, w którym eksplodował granat niewiele zostało. Zbiorowisko jednak zdołało na czas uciec z budynku i ocalić swoje życia, by po chwili znów znaleźć się w budynku. Wywiązała się krótka wymiana zdań, z której najważniejszą informacją było to, iż Yuuzhan Vongowie starli się niedawno i pokonali Rycerz Jedi, jej ucznia oraz mężczyznę rasy Echani. W trakcie rozmowy komuś z grupy mężczyzn bardzo trzęsły się ręce, co jakiś czas strzelał w moją stronę w niekontrolowany, chaotyczny sposób. Gdy zrobił to po raz drugi, a dyskusja opierała się jedynie na wzajemnym przekrzykiwaniu się na zasadzie „Zabiją nas” przeciw „Nie zabiją was” postanowiłam opuścić pomieszczenie. Drogę oczyścił mi kolejny granat rzucony w kierunku drzwi. Mężczyźni ponownie uciekli w popłochu, a ja wybiegłam na zewnątrz przez płomienie, dym i zgliszcza.
Powietrze… nareszcie. W środku zaczynało być już bardzo duszno i nieprzyjemnie, a tu w końcu mogłam oddychać. Tym wspaniałym uczuciem jednak nie mogłam się za długo cieszyć, gdyż zalała mnie fala pocisków blasterowych. Zaczęłam uciekać, szukać schronienia. Mając nadzieję na jakiekolwiek dalsze, w miarę pokojowe rozwiązanie sprawy postanowiłam nie korzystać jeszcze z miecza świetlnego. Wszystko zmienił celny strzał w moją lewą nogę, który powalił mnie na ziemię. Wykonałam przewrót przez bark, by nie utracić pędu, który udało mi się wypracować, co pozwoliło mi doskoczyć do pobliskiego murka i za nim się skryć. Następnych kilka minut to regularna wymiana ognia, chaos bitwy, w której pięciu mężczyzn za wszelką cenę próbowało pozbawić mnie życia. Byłam na przegranej pozycji, mogli otoczyć mnie w każdej chwili i prawdopodobnie taki mieli zamiar. Zrobiłam, więc to, do czego mnie szkolono przez ostatnie dwa lata; niebieska klinga z charakterystycznym dla siebie dźwiękiem wysunęła się z mojej nowo skonstruowanej broni. Wyskoczyłam zza murku, by nacierając na przeciwników odbijać kolejno pociski blasterowe przecinające powietrze, niebezpiecznie zbliżające się w moją stronę. Na oślep, w każdą stronę, bez zastanowienia, bez specjalnych technik, opierając się na instynkcie i wiary w Moc. Znalazłam się przy właśnie docierającym do miasta na ścigaczu mężczyźnie. Sprawny cios wymierzony w pojazd wprowadził go w niekontrolowany ruch wirowy, co zwaliło mężczyznę na ziemię. Dźwięk eksplozji na pobliskim budynku na ułamek sekundy zagłuszył wszystko. Nie zatrzymując się pędziłam dalej i dalej, i dale, by w końcu znaleźć się poza zasięgiem napastników, na dachu najwyższego w okolicy budynku.
Próbowałam przemówić im do rozsądku, jednak ten już dawno poddał się panicznemu przerażeniu, jakie teraz kontrolowało każdy ruch tych mężczyzn. Wiedzieli, że nie mają ze mną najmniejszych szans, a mimo to próbowali walczyć. Bardziej bali się ewentualnej obecności Yuuzhan Vonga, który mógł przybyć do wioski, niż faktycznego zagrożenia, które stało teraz przed nimi i zwiastowało nieuchronny koniec ich żywota.
Odczekałam dłuższą chwilę, w której napastnicy trochę się rozproszyli. To była moja szansa. Szybki sus w kierunku pierwszego nieszczęśnika. Mężczyzna… Ravi… nie miał wielkich szans, gdy moje ostrze przeszło przez jego ciało jak przez nóż przez masło. Nie wydał żadnego dźwięku. Nie krzyknął. Nie stęknął. Nie miał na to szans, gdy jego głowa, pełna strupów i świeżych ran od choroby, oddzielona została niebieskim światłem od ciała. Po prostu osunął się na ziemię.
Czułam się z tym źle. Wiem, iż Ci ludzie to zbrodniarze wojenni, wiem, że była to sytuacja „albo ja albo wy”. Mimo wszystko… zakończyłam kolejne życie. Życie, które Jedi, powinni chronić. I choć jasnym jest, że na wojnie stajemy przed sytuacjami z niemożliwym szczęśliwym zakończeniem dla wszystkich, choć wiedzieli, z jakimi konsekwencjami wiążą się ich bestialskie przeszłe działania i nielogiczne zachowanie w chwili obecnej… Mimo wszystko poczułam małe, nieprzyjemne ukłucie w sercu, gdy zgasło w nim życie. I cieszę się, że tak było. Jeśli przyzwyczaimy się do bezrefleksyjnego odbierania życia, nawet największym zbrodniarzom, którzy dopuszczają się okropieństw byle tylko przeżyć kolejny dzień… Jeśli stanie się to dla nas normalne… Nie będziemy lepsi od tych, z którymi walczymy.
I to samo czułam przy każdym kolejnym przeciwniku, który padał od mojego ostrza. Przy Madzie, który otrzymał śmiertelny cios przez plecy, przy Catharze, którego moje ostrze przecięło niemal na pół i tak było przy mężczyźnie, którego w trakcie walki pozbawiłam obu rąk, które dzierżyły karabin blasterowy.
Ten ostatni jednak był moją nadzieją na uzyskanie jakichkolwiek informacji o tym miejscu. Majaczył, bredził, zarówno przez otrzymane obrażenia jak i paniczny strach przed Yuuzhan Vongami…
To niezwykłe. Ten mężczyzna stracił właśnie za moją sprawą obie ręce. Jego kompani zostali przeze mnie pozbawieni życia. On sam znajdował się w stanie, z którego uratować mogłam go tylko ja… A mimo wszystko nadal bardziej obawiał się Yuuzhan Vongów. Strach to potężne narzędzie kontroli… Zbyt potężne…
Przekonanie go, a właściwie zmuszenie do opuszczenia ze mną tego miejsca nie było proste. Sprawy nie ułatwiał Aqualish, który pojawił się nie wiadomo skąd, prawdopodobnie chowając się w trakcie całego starcia w jednym z budynków. Był zrezygnowany. Miał nadzieję, iż jeśli się podda i będzie błagał o litość Yuuzhan Vongowie go oszczędzą. W końcu jednak udało mi się podnieść bezrękiego mężczyznę i wpakować go na ścigacz, który znalazłam nieopodal. I gotowa byłam ruszać w kierunku myśliwca, gdyby nie zatrzymał mnie głos w mojej głowie proszący bym została. To był głos kobiety. To była Rycerz Jedi, która została pochwycona przez Yuuzhan Vong. Byłam świadoma od początku, iż prawdopodobnie się tu znajdują, miałam jednak nadzieję, iż uda mi się odstawić zakładnika na myśliwiec i wrócić, by uratować więźniów. Nie jestem pewna, czemu, ale jej głos dopiero uświadomił mi, iż ten plan to za duże ryzyko. Mój zakładnik osunął się bezwładnie na ziemię i nie mógł mi nijak już pomóc. Musiałam odnaleźć cele na własną rękę.
W trakcie walki udało mi się zaobserwować, iż napastnicy zbierają się często wokół jednego z budynków, którego zdają się bronić. Ruszyłam, więc w jego kierunku, by w środku napotkać na dylemat; w prawo, czy w lewo. Niestety dokonałam błędnego wyboru… Pięćdziesiąt procent szans… Ten błąd sporo mnie kosztował, gdyż drogę powrotną po przedarciu się przez parę korytarzy zagrodził mi Yuuzhan Vong. I to nie byle płotka, a odziany w czarną zbroję i potężnego amphistaffa mistrz wojenny. Mówił we wspólnym, wziął mnie za Padawana Denarska Okka’rina. Szybko wyprowadziłam go z błędu. Czy byłam Denarskiem Okka’rinem czy Tanną Saarai nie miał najmniejszego znaczenia w tej chwili. To nie była walka, którą mogłam wygrać.
Walczyłam, więc o przetrwanie. Każde złożenie, każdy sparowany i zadany cios miał mnie przybliżyć do jednego celu, zyskania na czasie. W każdym możliwym momencie uskakiwałam, uciekałam i kryłam się byle tylko zyskać cenne sekundy i dostęp do korytarza, z którego przybył agresor. W końcu się udało. Sprawnie sparowany cios zachwiał równowagą Yuuzhan Vonga, który stoczył się z poszycia statku, na którym walczyliśmy. Wykorzystałam to i bez zastanowienia pobiegłam w głąb korytarza budynku, w którym miałam nadzieje znaleźć więźniów. Przy okazji wykorzystałam kolejną sztuczkę, którą umożliwiała mi umiejętność korzystania z ładunków wybuchowych. Korytarz zalała chmura dymu, który skutecznie utrudniała widoczność i możliwość poruszania się po nim.
W końcu odnalazłam tych, których szukałam. Oddzielało ich ode mnie grube, podwójne pole siłowe, które miałam nadzieje przeciążyć przy użyciu miecza świetlnego. Udało się. Pierwsza zapora padła jednak w niemal w tej samej chwili pojawił się za mną Yuuzhan Vong. Musiałam uciekać.
Znów znalazłam się na zewnątrz, w miejscu, gdzie chwilę wcześniej starłam się ze spanikowanymi mężczyznami. Tym razem jednak to ja byłam na przegranej pozycji. Mój oprawca nie chciał odpuścić, kolejne ciosy spadały na mnie jeden za drugim, raz za razem. Kolana uginały się pod ich naporem, by w końcu cięcie na brzuch powaliło mnie na ziemie. Na szczęście dało mi się go w większości uniknąć. Rana nie była głęboka.
Zerwałam się na nogi, wykorzystując nadarzającą się okazję i ruszyłam pędem w kierunku budynku. Byłam szybka, bardzo szybka… Nie wiem, co dokładnie stało się w tamtej chwili, ale udało mi się dobiec do pola siłowego, zniszczyć drugą warstwę i uwolnić więźniów, a dopiero w tym momencie na końcu korytarza pojawił się mój przeciwnik. Poleciłam więźniom uciekać… Bardzo szybko uciekać.
Jeden Echani, był niezwykle spokojny jak na beznadzieję sytuacji, w której się znalazł. Przywitał się ze mną bardzo miło i uprzejmie, zasugerował pomoc. Być może niektórzy tak reagują na tragizm okoliczności, być może kultura tej rasy hartuje ich na tyle, by nie okazywali strachu. W każdym razie wprawiło mnie to w lekki szok, nad którym jednak nie chciałam i nie mogłam się zastanawiać, gdyż wróg nacierał. Wszystkim udało się wydostać na zewnątrz, gdy ja odpierałam kolejne ciosy Yuuzhan Vonga, każdy mógł być moim ostatnim. W końcu jednak walka znów przeniosła się na zewnątrz.
Wszyscy postanowili mnie wspomóc. Złapali za broń poległych w starciu ze mną mężczyzn i rozpoczęli ostrzał. Była to niezwykle pokrzepiająca chwila. Ci ludzie prawdopodobnie przeszli przez piekło w ostatnim czasie, mieli pełne prawo być zmęczonymi, przerażonymi, wycieńczonymi psychicznie, a mimo wszystko postanowili walczyć ze mną ramie w ramie. Wiedziałam, że muszę dać im szansę na przeżycie. Starcie trwało i trwało, i trwało… Wydawało się nie mieć końca. Yuuzhan Vong unikał kolejnych pocisków, uciekał przede mną i starał się złapać Rycerz Jedi. Sytuacja wydawała się być patowa. Wtedy do mych uszu dobiegł głośny jęk. Jeden z naszych stracił nogę. Amphistaff dosłownie mu ją wyrwał. To mógł być jego koniec, jednak roztropnie postanowił uciekać z pola bitwy w kierunku myśliwca, którym przyleciałam. Zabrał razem ze sobą jednego współwięźnia i zniknęli za bramami wioski.
Została nas czwórka… Ja, Rycerz Jedi i Echani, i Yuuzhan Vong. O jednego stanowczo za dużo…
Echani ruszył na poszukiwanie czegoś, czym moglibyśmy się wydostać z Kuar, ja wraz z Rycerz Jedi walczyliśmy o to, by ten miał wystarczająco dużo czasu na wypełnienie swojego zadania. W końcu pojawił się ponownie. Znalazł prom, którym mogliśmy opuścić planetę. Rycerz Jedi jednak była w tarapatach. Przeciwnik ścigał ją z coraz większą zawziętością. Wkroczyłam między nich, dając czas Rycerz na złapanie oddechu. Ten manewr jednak sporo mnie kosztował. Nie minęło parę sekund, gdy Yuuzhan Vong potężnym ciosem obrócił mnie o sto osiemdziesiąt stopni i rozpłatał moje plecy. Upadłam. Poczułam ogarniającą moje usta krew zmieszaną z piachem. Nie byłam jednak gotowa odpuścić tak łatwo. Zerwana przypływem adrenaliny i napędzana chęcią przetrwania ruszyłam za przeciwnikiem, który uznając mnie prawdopodobnie za żadne zagrożenie obrał sobie teraz za cel bezbronnego Echani.
Udało mi się dobiec do Yuuzhan Vonga na tyle szybko, by zrozumiał, iż jeszcze z nim nie skończyłam. Dalsze starcie toczyło się w korytarzach prowadzących do promu, który odnalazł Echani. Spychana kolejnymi ciosami w głąb korytarza mogłam kontrolować, w którą stronę, razem z moim przeciwnikiem się poruszamy. Doprowadziłam nas, więc pod sam prom. Niestety po Rycerz Jedi i Echanim nie było śladu. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że za chwile się tu zjawią, że uda mi się zająć Yuuzhan Vonga na tyle długo, by Ci dotarli na miejsce, że razem uda nam się stąd uciec… Przeliczyłam się. Amphistaff przeszedł przez moje ciało na wylot, a piekielne gorąco, na przemian z lodowatym chłodem targał moim ciałem, które zawisło na moment w powietrzu, uniesione na broni przeciwnika. Gdy w drzwiach pojawiła się Rycerz wraz z Echanim przeciwnik stracił mną zainteresowanie. Obrał za cel faktycznie zagrożenie, Rycerz Jedi, która Mocą przyciągnęła mój miecz świetlny i dała czas Echaniemu, by pomógł mi dostać się na prom.
Walczyła dzielnie, ale nie miała z nim szans. Bardzo szybko padła pod naporem Yuuzhan Vonga, mocno ucierpiała. Udało jej się jednak dostać na pokład, a wielka rampa zamknęła się za jej plecami, odgradzając nas wszystkich od zagrożenia.
Byliśmy pozornie bezpieczni. Teraz pozostawała kwestia uruchomienia tej kupy złomu i wydostaniu się z planety. Rycerz bardzo sprawnie poradziła sobie z maszyną i już po chwili byliśmy w atmosferze. W tym czasie Echani opatrzył moje rany za pomocą medpakietu, który zabrałam z Exploratora.
Poprosiłam Rycerz Jedi o wytyczenie kursu na współrzędne, w których znajdował się mój myśliwiec. Chciałam odzyskać moją holodatę, którą podmieniłam przed opuszczeniem pojazdu na otrzymaną od Sojuszu, by w razie wpadki nie zdradzić żadnych informacji powiązanych z naszą grupą. Niestety na miejscu nie zastaliśmy już myśliwca. Na szczęście również, gdyż to oznaczało, że dwójka mężczyzn, którzy uciekli w trakcie walki z Yuuzhan Vongiem pomyślnie opuściła planetę. Mam nadzieję, że skorzystają z komputera pokładowego i obiorą kurs na Exploratora, którego współrzędne były w nim zapisane. Jeśli nie to być może dotrą do swego pierwotnego celu podróży, czyli Prakith. Czas pokaże…
Rycerz zasugerowała szybkie naprawy poszycia promu, które pozwoliłyby nam bezpieczniej dotrzeć na Exploratora. Zajął się tym Echani, który jednak nie dostał na to zadanie zbyt wiele czasu. Na horyzoncie zamajaczyła mi sylwetka Yuuzhan Vonga. Od razu ostrzegłam Rycerz, a ta telepatycznie Echaniego. Uciekliśmy z Kuar na dobre.
Wreszcie mogliśmy odetchnąć z ulgą. Wreszcie mogłam się dowiedzieć, kogo uratowałam i z kim przyjdzie mi spędzić najbliższe chwile, aż nie znajdziemy się na Exploratorze.
Rycerz Jedi Pyrene Far'Son z Zakonu Jedi oraz Echani Edgar Alexander, Mutakai, który pobierał u Rycerz nauki uciekli z oblężenia Coruscant i ruszyli na Prakith, słysząc o naszej grupie. Po drodze jednak zostali schwytani i uwięzieni przez Brygadę Pokoju, by następnie być przekazanymi Yuuzhan Vongom. W jakim celu? Mam pewną teorię.
Podczas bitwy o Exploratora spotkaliśmy paru nietypowo zachowujących się Yuuzhan Vongów, którzy przejawiali obecność świadomości poległych na Yavin IV Jedi, konkretnie Mistrzyni wspomniała o Rycerzu Jedi, którego znała z czasów swojego szkolenia, a który poległ w bitwie o planetę. Prawdopodobnie Yuuzhan Vong pragną powtórzyć to, co zrobili z grupą tamtych Jedi i wcielić kolejnych w poczet swojej armii… Okropieństwo, które sprawia, iż na samą myśl mam dreszcze…
Wszyscy byliśmy zmęczeni i obolali. Rycerz Jedi rozłożyła fotel pilota, by w razie potrzeby zostać wybudzona przez systemy statku. Ja wraz z Uczniem Matukai Edgarem Alexandrem udaliśmy się do łóżek w pobliskich kajutach.
Próbował wypytywać mnie o naszą grupę. Był niezwykle ciekawski. Podobno chce się do nas dołączyć, czego dowiedziałam się już na pokładzie Exploratora, gdy spotkałam się z podporucznikiem Felixem Heinstowem w towarzystwie medyka oraz podpułkownikiem Rafem Tasenterem. Zdałam im krótką relację z sytuacji, gdy przenoszono mnie na noszach repulsorowych do zbiornika z bactą.
W końcu mogłam odpocząć.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:-
4. Autor raportu: Padawan Tanna Saarai