Tajemnica Ulica Qel-Dromy1. Data, godzina zdarzenia: 06.12.14, 01:30 – 06:05; 18:30 – 21:00
2. Opis wydarzenia: Nawet po ciężkim zabiegu nie ma chwili na odpoczynek, nie ma! Leżysz sobie w ambulatorium, próbując zapomnieć zapach zgnilizny, który wypełniał całe pomieszczenie, a tutaj wpada Mistrz i uświadamia Cię, żebyś pakował ciepłe skarpety, bo to jeszcze nie koniec wrażeń tego dnia.
Wiadomość o tym, ze do krainy pokrytej śniegiem i lodem, oprócz mnie i Mistrza, leci jeszcze Rycerz Elia, uspokoiła mnie dosyć mocno. Żeby oswoić się z tym bardziej, dostałem zezwolenie na drzemkę i od razu z tego pozwolenia skorzystałem.
Obudziła mnie Mistrzyni nękając mnie telepatycznie. Wstałem niechętnie – miałem za sobą trening i zabieg, dwie godziny snu to stanowczo za mało. W dalszym ciągu czułem skutki zabiegu, a operowana rana nie przestawała się odzywać. Mistrz czekał już w Y-Wingu, Rycerz po chwili miała do niego dołączyć. Dostałem od niej wskazówkę, żeby pożyczyć rękawice Corisa, ona sama wzięła już na pokład mój płaszcz. Skoczyłem jeszcze do zbrojowni, by wziąć ze skrzyni pistolet. Nie pozostało mi już nic więcej, jak tylko zapakować swój tyłek na pokład myśliwca.
Dopiero w myśliwcu dowiedzieliśmy się trochę więcej o naszym zadaniu. Naszym celem miała być planeta Rhen Var – nie wiedziałem o tej planecie nic poza tym, że jest tam zimno i śnieżnie. Razem z Mistrzynią mieliśmy odnaleźć miejsce, w którym Darth Vader poznał tajemnicę jak wytrzymać, jak obronić się przed atakiem Żniwiarza. Nie byłem zachwycony, zabrzmiało to bardzo poważnie.
Odpoczynek podczas lotu pozwolił mi zebrać dodatkowe siły. Nie myliłem się co do swoich przesądów na temat planety – zewsząd walił śnieg, a temperatura nie zachęcała do wyjścia z kokpitu. Kiedy śnieg przykrywa podłoże, naprawdę ciężko jest wylądować – chwila nieuwagi i coś na czym lądujesz, osuwa się razem z Twoim środkiem transportu w przepaść. W naszym przypadku lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale samo miejsce okazało się być odpowiednie. Mistrz został w myśliwcu, by przypilnować maszyny, zając się obroną miejsca, a my po chwili wyskoczyliśmy z ciepłego kokpitu wprost do mroźnego świata.
Nawet samo maszerowanie w śniegu podczas wichury potrafi dać w kość. Otuliłem się płaszczem, zarzuciłem na głowę kaptur, założyłem ciepłe rękawice Corisa, a w dalszym ciągu było mi zimno. Na szczęście już po paru minutach Rycerz Elia doprowadziła nas do czegoś, co wydawało się być długim tunelem w głąb lodowca. Problem w tym, że tunel nie był pusty – na naszej drodze stało wielkie, białe, futrzaste bydle, które na dodatek zaczęło biec w naszą stronę. Ostatecznie zwierzak pobiegł za Mistrzynią, która długimi skokami wyprowadziła go z dala od nas. Gdy zobaczyłem kolejnych osobników to wiedziałem już, że w środku musi ich być cała masa. Dobrze, że wziąłem ze sobą pistolet, nie chciałem walczyć mieczem z czymś, co może mnie zgarnąć swoją łapą i wsadzić do pyska. Na szczęście taktyka Rycerz w dalszym ciągu działała i nikomu nic się nie stało. Jednak to nie zwierzęta sprawiły nam problem, było coś gorszego.
W pewnym momencie pojawił się przed nami mężczyzna z mieczem świetlnym, który stwierdził, że to miejsce nie jest dla nas i nie powinno nas tu być. Mistrzyni próbowała dowiedzieć się od niego czegoś więcej, lecz nieznajomy tylko milczał, świdrował nas wzrokiem. W końcu podniósł miecz, zaatakował. Zaskoczył mnie, mój błąd. Dałem radę kawałek się odsunąć, przez co ostrze przecięło moje prawe ramię. Odskoczyłem do tyłu, napastnik pobiegł do Rycerz. Zanim się zebrałem do walki, przeciwnik poranił też Mistrzynię. Postanowiłem, że nie będę włączał się do walki na miecze – w dalszym ciągu korzystałem z pistoletu. Ostrzeliwałem mężczyznę licząc na to, że utrudni mu to ataki. Nie musiałem długo czekać, żeby szala zwycięstwa przechyliła się na drugą stronę – Rycerz odrąbała napastnikowi przedramię, które spadło na pękający już pod naszymi stopami lód. Nie walczył dalej – cofnął się aż do samej skarpy, po czym… zeskoczył w dół. Nie mogłem w to uwierzyć, od razu pobiegłem zobaczyć co się stało z mężczyzną, lecz po prostu go tam nie było – zniknął! Potem słyszałem już tylko krzyk Mistrzyni, że postać była niematerialna i poczułem, że podłoże pode mną się rozpada. Nie miałem dużo czasu, prawie straciłem równowagę. Udało mi się jednak odzyskać równowagę na tyle, by skoczyć bliżej Rycerz Elii.
Lodowiec za naszymi plecami powoli się rozpadał – musieliśmy iść dalej. Nie zdążyliśmy nawet wejść w głąb tunelu, gdy naszym oczom ukazał się po raz kolejny niematerialny mężczyzna. Nie zmieniłem sposobu walki – stwierdziłem, że najbardziej przydam się, jeżeli nie będę niepotrzebnie zbierał batów, więc w dalszym ciągu nie wypuszczałem pistoletu z dłoni. Druga walka nie trwała długo – Mistrzyni szybko przełamała obronę iluzji i znowu mieliśmy spokój. Nie na długo.
Gdy po raz kolejny mieliśmy zmierzyć się z szermierzem, Rycerz zaczęła drążyć temat naszego nieupoważnienia do przebywania w miejscu, w którym Moc jest dostępna dla wszystkich. Postać odpowiedziała nam, że wiedza, którą pragniemy posiąść, nie jest przeznaczona dla słabych i przez to musimy udowodnić, że na nią zasługujemy. I tym razem nie mieliśmy większego kłopotu z atakującą nas iluzją. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że każda odsłona iluzji walczyła w inny sposób, innym stylem.
Pomimo tego, że wchodziliśmy coraz głębiej, pogoda nie przestawała nam dokuczać. Najgorsze były lodowate podmuchy, przez które wydawało mi się, że zamarza mi skóra. Kolejna wersja zjawy sprawiła nam już trochę kłopotów – nie dość, że najpierw Mistrzyni Elia padła pod ścianą z głęboką, wypaloną w brzuchu dziurą, to na dodatek dostało się także mnie. Cięcie miecza od prawego biodra po udo zwaliło mnie z nóg, a ból nie pozwolił na jakikolwiek ruch przez najbliższych parę sekund. Nie był to koniec moich problemów – mężczyzna wkrótce uniósł swój miecz, aby mnie dobić. Gdyby nie Rycerz, która Mocą przyciągnęła do siebie moje truchło, już by mnie tu nie było, a dzięki takiemu obrotowi sprawy, dostało się tylko moim spodniom. Nie leżałem długo, jak najszybciej poderwałem się do pomocy. Kolejne zwarcie Mistrzyni i mężczyzny zakończyło się dekapitacją tego drugiego. Numer cztery pokonany.
To byłby dobry czas na odpoczynek, ale iluzja ciągle wracała. Rycerz Elia ledwo zdołała zaleczyć swoją ranę brzucha, gdy napastnik wrócił z chęcią pozbycia się nas. Ja w dalszym ciągu biegałem z pistoletem, starałem się trzymać z dala od ostrza miecza świetlnego. Nie było to takie łatwe, bo mężczyzna nie przejął się ścigającą go Mistrzynią, lecz ruszył od razu po mnie. Nie pozostało mi nic innego jak tylko unikanie jego cięć. Skok, unik, skok, unik – na szczęście starczyło mi sił do momentu powalenia strażnika grobowca przez Rycerz Elię. W tym momencie stwierdziła ona, że powinienem jednak wyciągnąć miecz świetlny, który da mi chociaż podstawową ochronę przed atakami. Nie posłuchałem i już po chwili pożałowałem swojej decyzji, bardzo pożałowałem.
Dobiegła do nas kolejna kopia. Ta wersja również widziała we mnie swój pierwszorzędny cel. Tym razem nie miałem tyle szczęścia i nie byłem na tyle zwinny, sprytny i przebiegły – przy próbie odskoczenia od któregoś z kolei ataku, mężczyzna ciął mnie przez plecy, gdy akurat się wybiłem. Wylądowałem już w śniegu, dwa metry od startu. Ból był okropny, miałem wrażenie, że dosłownie zostałem przecięty „na pół”. Nie było mowy o ruszeniu się z miejsca, po omacku szukałem leżącego w śniegu miecza świetlnego. Z pomocą przyszła mi Mistrzyni, gdy uporała się ze strażnikiem. Podniosła mnie, co nie było łatwe ani dla mniej, ani dla mnie, po czym z użyciem Mocy zajęła się moimi poranionymi plecami. To naprawdę wspaniałe uczucie – rozlewające się po obolałym, pokaleczonym ciele ciepło pośród mroźnej jaskini. Koniec odpoczynku, idziemy dalej. Bolały mnie plecy, nie mogłem się wyprostować, przez co cały czas szedłem w zgarbionej pozycji.
Teraz nie było już odwrotu, a na dodatek wydawało mi się, że jesteśmy już całkiem blisko. W końcu dotarliśmy do większego pomieszczenia. Tutaj również czekał na nas przeciwnik. Dopiero, gdy upewniłem się, że znajduję się w bezpiecznej odległości od napastnika, zacząłem z powrotem używać pistoletu, by chociaż w jakiś sposób pomóc Mistrzyni. Z tą wersją także nie mieliśmy większych problemów i po niedługiej walce ciało szermierza wpadło w śnieg. Gdy się obróciłem, czekał na nas już kolejny typ.
To się nazywa tempo – pokonaliśmy siódmego, a ósmy zaskoczył nas, gdy akurat patrzeliśmy w inną stronę. Ten był specyficzny – praktycznie cały czas posługiwał się rzutem mieczem świetlnym. Zrozumiałem, że trzymanie w ręce pistoletu może się źle skończyć – porzuciłem go i od razu wyciągnąłem z rękawa miecz świetlny. My walczyliśmy we dwoje, strażnik był sam. Kiedy wyrzucił swój miecz w stronę jednego z nas, ten drugi mógł bez problemu atakować, nacierać. Dzięki temu mężczyzna uległ ciosom Rycerz Elii naprawdę szybko – podczas, gdy jego miecz był w trakcie powrotu do niego. Walka nie zwolniła, bo ze ściany wyszła kolejna postać – miejsce było dobrze chronione, naprawdę. Oprócz nas, w pomieszczeniu znajdowały się trzy postumenty. Podczas gdy Mistrzyni walczyła z mężczyzną, ja zająłem się „badaniem” tych dziwnych struktur.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rycerz Elii, która właśnie została zraniona. Zauważyłem tylko moment, w którym upadła w śnieg. Porzuciłem myśli o monumentach i od razu pobiegłem do miejsca walki, z mieczem gotowym do ataku. Kątem oka widziałem rozcięte lewe ramię Mistrzyni. Przestraszyłem się faktu, że w razie problemów w walce, Rycerz nie będzie mogła mi pomóc. Musiałem dać z siebie wszystko i przetrwać jak najdłużej. Miałem wrażenie, że strażnik się ze mną bawi. Nie atakował zaciekle, walka zwolniła. W zasadzie byłem aż zdziwiony, że tak dobrze wychodzą mi ataki, a przeciwnik mnie nie masakruje, nie spycha do defensywy. Po jakimś czasie przypomniałem sobie monumenty i przeniosłem się w ich okolicę. Byłem ciekawy czemu w środku lodowej groty znajdują się takie struktury. Byłem również ciekawy, jaki związek z monumentami mają strażnicy – w związku z tym przeprowadziłem mały „eksperyment” i zaatakowałem przedmiot mieczem, spróbowałem go przewrócić. Niestety – byłem na tyle wycieńczony, a przedmiot na tyle ciężki, że udało mi się jedynie przesunąć strukturę. Kątem oka cały czas obserwowałem mężczyznę i zauważyłem, że napiął mięśnie, wyprostował się, a także pochwycił silniej miecz. Monumenty były kluczem do całej sprawy – tak mi się wydawało. Stanąłem po jednej stronie, postać stanęła po drugiej stronie – czekałem na jej kolejny ruch.
Nadszedł ten moment – mężczyzna zaatakował, a ja byłem na to gotowy. Strażnik leciał do mnie z mieczem, a ja odskoczyłem w bok. Ale stało się coś jeszcze – coś, czego się nie spodziewałem. W między czasie, gdy my „walczyliśmy”, Mistrzyni zbierała siły i obserwowała całą sytuację. Ona również zareagowała na atak mężczyzny – pchnęła Mocą jeden z monumentów w kierunku widma, dosłownie je taranując, miażdżąc, a trzymany przez napastnika miecz automatycznie rozpłatał obiekt. Strażnik zniknął, a ze zniszczonego przedmiotu wyłoniła się kolejna postać.
„Nie musisz już szukać” – to pierwsze słowa, które usłyszeliśmy od zjawy. Domyśliłem się, że już po wszystkim, a przynajmniej na razie mamy spokój. Postać unosząca się nad zniszczonym postumentem oznajmiła nam, że pokazaliśmy oddanie sprawie, lotność umysłu, zdecydowanie, Rycerz Elia potęgę, a ja wytrwałość, przez co odpowie na nasze pytania. Sukces, wspaniale! Dowiedzieliśmy się, że mężczyzna nie jest formą holokronu, a postacie z mieczami świetlnymi to Widmowi Strażnicy, którzy są trwale połączeni z tym miejscem, z resztkami swoich grobowców. Postumenty to artefaktyczne grobowce, połączone ze sobą. Niszcząc jeden, rozwiązaliśmy zagadkę, przez co nie musimy niszczyć - co za tym idzie marnować – pozostałych. Postać powiedziała nam jeszcze, że tak samo zrobił Wybraniec Mocy i nagrodą, którą otrzymał za rozwiązanie zagadki, była wiedza, jak pokonać Żniwiarza, dzieło Mrocznego Lorda. Wkrótce dowiedzieliśmy się także z kim rozmawiamy – z uczniem Exara Kun czyli Uliciem Qel-Dromem. Exar Kun to starożytny Mroczny Lord Sithów - to właśnie on stworzył Żniwiarza. Żniwiarz z kolei to projekt, broń – twór technologii i Mocy, wykorzystujący artefakty, który potrafił pochłaniać Moc z innych istot. Duch Ulica polecił nam usiąść i zebrać siły, oddech.
Miałem wrażenie, że trwało to długie godziny, chociaż nie odpoczywaliśmy dłużej niż jakieś dziesięć minut. Światło odbijające się od lodowych ścian aż oślepiało. Spróbowałem zewrzeć łopatki, lecz pulsujący ból odpowiedział mi, że dalej będę musiał się garbić. Teraz nadszedł czas na ostateczną, najważniejszą naukę.
Przed wysysaniem Mocy nie istnieje bezpośrednia obrona. Ulic Qel-Droma mógł nam zdradzić jedynie jak czasowo uodpornić się przed efektami tego działania. Wiedza ta jest przeznaczona tylko dla tych, którzy przetrwali próbę i rozwiązali zagadkę – w tym wypadku dla mnie i Mistrzyni Elii, i nikt więcej nie może jej posiąść. Ważne jest także to, że trzeba posiąść pewną władzę nad Mocą, żeby zrozumieć wszystkie aspekty tego zagadnienia. To niebezpieczna i kosztowna wiedza, której zgłębienie wymaga zrozumienia „techniki” wysysania Mocy. Poznając te tajniki, stajemy się potencjalnymi użytkownikami. Mam nadzieję, że nigdy nie posunę się do czegoś takiego.
To, co usłyszałem było ciekawe. Jeszcze długo po tym wykładzie myślałem o Żniwiarzu, o „wysysaniu” Mocy. Na samym końcu Rycerz Elia zadała jeszcze Ulicowi parę pytań, po czym pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Pogadaliśmy, dowiedzieliśmy się czegoś – trzeba było jeszcze wrócić. Wracaliśmy tą samą drogą, jaką tu przyszliśmy – nie było ciężko trafić do wyjścia. Im było bliżej, tym bardziej było słychać zwierzęta, które znajdowały się niedaleko – mam na myśli śnieżne bestie, które zaatakowały nas na samym początku. Tutaj pojawiła się różnica zdań między mną a Rycerz Elią. Poszło o „zwierzątka, które czują się zagrożone”, które z pewnością chciały mnie po prostu rozerwać na strzępy i zjeść. Przechodząc do sedna – ja chciałem je zabijać, Mistrzyni ogłuszać. Ostatecznie zabiłem jednego za pomocą pistoletu, po czym Rycerz odebrała mi go. No cóż, ja zdania nie zmienię.
W miejscu, gdzie było wyjście z tunelu, z kompleksu korytarzy i jaskiń, leżały teraz tony lodu i śniegu. Po prostu byliśmy uwięzieni. Nie było sensu szukać innego wyjścia (jeżeli takowe w ogóle istniało), musieliśmy się przebić. Rycerz zaczęła pierwsza, posługując się swoim mieczem świetlnym. Na początku wszystko szło dobrze, lecz lód i śnieg, które zaczęła topić, zaczęły ponownie zamarzać – w ten sposób nie mogliśmy się stąd wydostać. Mistrzyni poleciła mi, żebym spróbował to samo ze swoim, słabszym od jej, mieczem. Całkiem nieźle się to złożyło, gdyż po chwili za naszymi plecami pojawiły się zwierzaczki. Wolałem się nie odwracać, chciałem po prostu jak najszybciej wytopić dla nas, odpowiednio duży do wyjścia, tunel. Roztopiony śnieg i lód zalewał mi spodnie, a także buty. Okropne uczucie – nie dość, że bolało mnie wszystko, wiatr mroził mi wnętrzności to jeszcze byłem coraz bardziej mokry. Wyrwa w zawalonym przejściu coraz bardziej się powiększała. Na szczęście Rycerz panowała nad sytuacją i śnieżne bestie nawet nam nie zagrażały.
W końcu udało się – przejście było na tyle duże, że mogliśmy przez nie przejść „na wolność”. Niestety bardzo szybko zorientowałem się, że stworzyłem nam jeszcze jeden problem – roztopiłem tylko to, co znajdowało się przede mną. Cała masa lodu i śniegu czekała jeszcze u góry i to właśnie ona mogła zwalić się nam na głowy. Nie myślałem, to był odruch – po prostu rzuciłem się przed siebie do przodu, na zewnątrz. Mistrzyni uratowała mnie i samą siebie – użyła Mocy, by podtrzymać spadający sufit i ostrożnie sama przesunęła się na zewnątrz. Ostatecznie tylko część lodu spadła na moje nogi, lecz nie spowodowało to żadnych poważnych obrażeń. Rycerz pomogła mi wstać i ruszyliśmy do czekającego na nas w Y-Wingu Mistrza Barta.
Wspominałem jak ciężko szło się do jaskini, prawda? Przy powrocie było jeszcze gorzej. Poranione udo i biodro, rozpłatane plecy nie pomagały mi w pokonywaniu kolejnych zasp, a obfita śnieżyca sprawiała, że prawie nie widziałem idącej przede mną Rycerz Elii. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w kokpicie - byłem przemarznięty do kości. Szliśmy przez parę minut, by ostatecznie dojść do skarpy, z której zeskoczyłem razem z Mistrzynią. Ostatnim wysiłkiem było wdrapanie się na kadłub statku, lecz i w tym pomogła mi moja towarzyszka, niezastąpiona Rycerz Elia. Dziwię się temu, że wytrzymała ze mną taki kawałek czasu. Myślałem, że tylko Fenderus jest w stanie ze mną współpracować.
Odlot stąd był już formalnością, chociaż tak naprawdę potrzebowałem jeszcze paru minut, by się rozmrozić. Skostniałymi palcami potwierdziłem cel naszej podróży powrotnej, po czym ostrożnie wydostałem statek z tego lodowego piekła.
Nie lubię zimna.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:-
4. Autor raportu: Padawan Tranquil