Amnezja1. Data, godzina zdarzenia: 09.07.20, 20:00 - 01:00, 13.07.20, 21:00 - 01:00.
2. Opis wydarzenia:Wiozłam Edgara na spotkanie z Sithem dobrych kilka dni. Myśliwiec Kaana odnotował 37 skoków nadprzestrzennych, czułam każdy z nich, każdą godzinę na pokładzie. Edgar nie czuł nic, bo był non stop ogłuszany z blastera. Kiedy dotarliśmy do punktu docelowego, podałam mu pełną dawkę środka usypiającego, na wszelki wypadek.
Główną częścią mojego planu było to, że miałam udawać droida. Wcielanie się w fizyczną formę za pośrednictwem Mocy nie jest jednak łatwe, pożera większość zasobów umysłowych, dlatego zawczasu przygotowałam sobie prosty zestaw kwestii dialogowych do odtworzenia z cyfronotesu – suche, droidzie wypowiedzi na potwierdzenie, zaprzeczenie, wyrażenie wątpliwości, zakomunikowanie braku wiedzy i garść informacji odnośnie stanu Edgara. Miałam dosłownie chwilę, by sobie to wszystko jeszcze raz przeczytać i utrwalić, nim na radarach pojawił się nowy obiekt wielkości korwety. Otrzymałam polecenie przygotowania się na dokowanie, odpowiedziałam pre-definiowaną kwestią z cyfronotesu.
Amulety z łusek taozina miałam już założone – mój i ten zdobyty na Edgarze Bis. Przyjęłam formę HDR i od tego momentu wszystko przestało być tak klarowne. Musiałam dystrybuować siły mentalne między podtrzymywanie iluzji a wysyłanie komunikatów podczas rozmowy z załogą korwety, na chwilę porzuciłam wszystko, by wypiąć Edgara z pasów – jak ode mnie zażądano. Szczęśliwie, chyba nikt nie widział tego, co robię w myśliwcu.
Kiedy owiewka myśliwca się otworzyła, znów byłam w pełni przebrana za HDR. Otrzymałam polecenie, by się nie ruszać pod żadnym pozorem. Wykonałam. Wysłałam kilka kwestii dialogowych oznajmiających, że mój droid jest wyłącznie pilotem i nie ma funkcji bojowych. Oczywiście padały niestandardowe pytania czy polecenia, ale na to wygodną odpowiedzią było: „brak danych”, „brak funkcji” lub „przetwarzam”. Wyszło, na moje oko, całkiem nieźle.
Dwie istoty wyciągnęły Edgara i kazały mi zablokować myśliwiec. Blokada kokpitu uniemożliwiłaby mi cichy abordaż, więc zasymulowałam problem z zamknięciem owiewki w związku z bliskością osób na zewnątrz. Wątpię, czy ktokolwiek domyślił się jaki to błąd, ale podziałało – dwójka wycofała się, rozpoczęto zamykanie śluzy. To był mój moment – odrzuciłam iluzję i wybiłam się z myśliwca w stronę korwety. Myśliwiec, jak się umawialiśmy, miał po tym sam wrócić do domu.
Mój skok po kilkudziesięciu godzinach w pozycji siedzącej (tyle minęło od ostatniego postoju) był… zły. Spowolniłam zamykanie się śluzy i narobiłam hałasu. Odpaliłam pole maskujące z rękojeści miecza Edgara Bis, więc nie było mnie widać, ale mnie zarejestrowali. Usłyszałam tego pseudositha, Azatu, który wysłał YVH do zbadania problemów ze śluzą. Próbowałam się wcisnąć w kąt za jakąś konsolą i udawać martwy obiekt, ale mój umysł nie był już w stanie stworzyć więcej dobrych iluzji i droid wychwycił *coś*. Szczęśliwie, nie *kogoś*. Zaraportowano nieokreśloną anomalię, Azatu kazał dokładnie ostrzelać śluzę, a potem zablokować przedsionek, wyłączyć wentylację i obserwować wejście. Ostrzał przetrwałam bez problemu pod barierą z Mocy.
W tle słyszałam, jak Edgar jest dokładnie skanowany, zakuwany w kajdanki i wywlekany gdzieś do wnętrza statku. Nie wyczułam obecności Vreyxa. Zostałam pozostawiona sama sobie, ale niewiele mogłam zrobić poza znalezieniem lepszej kryjówki na lampie w przedsionku. Tam po prostu zasnęłam, by dojść do siebie, i był to niezły pomysł.
Po dłuższym czasie w przedsionku pojawił się Azatu prowadzący Tasha Q’aah. Azatu też wyczuł *coś* i prawie mnie znalazł, ale szczęście było po mojej stronie. Nie wyczuł mojej aury. Powiedział wtedy bardzo ciekawą rzecz, którą dobrze zapamiętałam: „może rozpylili tutaj resztki Gen'daia”. Kazał zagazować pomieszczenie. Wsunęłam maskę oddechową na twarz i czekałam.
Szybko okazało się, że gaz przenika przez skórę, byłam więc zmuszona do postawienia bariery, spowolnienia funkcji życiowych i korzystania z Mocy jak z tlenu. Wszystko trwało kilka minut, ale mnie kompletnie wykończyło, na samym początku mój organizm przyjął dość gazu, by był to dla mnie duży problem. Znów musiałam skupić się na odpoczynku, kiedy w tle słychać było komunikaty o przeniesieniu Edgara do celi.
Korweta cały czas gdzieś leciała, przeżyłam ze dwa skoki nadprzestrzenne. Dowiedziałam się, że Edgar zostanie przekazany na jakiś inny statek, a wcześniej trafi do „celi specjalnej”. Czas mi się kończył.
Miałam nadzieję, że już mnie tak nie pilnują, dlatego odważyłam się działać dalej. Podeszłam do drzwi prowadzących do środka statku i przez chwilę nasłuchiwałam, ale nie było szans, by przez gruby materiał przedostały się jakiekolwiek dźwięki. Wyczułam za to jakieś osoby po drugiej stronie. Zaczęłam badać drzwi, by mieć pojęcie, jak się otwierają, żeby móc rozewrzeć je albo siłowo, albo przez jakieś zwarcie. Udało się. Impuls energii uszkodził mechanizm drzwi i te zwyczajnie zwariowały, otwierając się i zamykając chaotycznie.
W międzyczasie Edgar też musiał coś zrobić, bo statkiem wstrząsnęło, włączył się alarm. Azatu kazał ostrzelać śluzę. Mówił, że jest w stanie uwierzyć w jeden wypadek, ale nie w dwa, zwłaszcza że sprzęt jest zwykle wielokrotnie sprawdzany i działa bez zarzutu. Starałam się wmówić komuś z załogi, że był wcześniej świadkiem awarii tych drzwi, by jakoś ratować sytuację, ale wyszło jeszcze gorzej, bo Azatu wykrył moje oddziaływanie. Wykrył ślady Mocy.
W tym momencie zarządził ewakuację. Edgar został ogłuszony i zabrany gdzieś – zrozumiałam, że na prom. Azatu do ostatniej chwili pilnował drzwi. Chodziło mi po głowie, żeby go zaatakować, ale… nie miałam własnego miecza. Miałam marne szanse na to, by wygrać, za to skazałabym Nexu na śmierć niezależnie od wyniku starcia. Jedyne, co mogłam zrobić, to nie dać się znaleźć, by nie pogorszyć tej sytuacji.
W końcu ewakuacja dobiegła końca. Kiedy wyszłam ze śluzy, trafiłam na pusty, cichy pokład. Ruszyłam na zwiad. W kokpicie znalazłam dwa droidy, które kierowały statek na najbliższą gwiazdę. Niecałe 6 minut drogi. Nie miałam autoryzacji do tego, by nakazać zmianę kursu, więc… urwałam pilotowi głowę i przejęłam stery. Nie potrafię czymś takim pilotować, ale mogłam użyć pracy silników, by zmienić kurs. Udało się.
Korweta zaczęła lecieć w nieznane. Komunikacja nie działała, nie miałam autoryzacji, by skorzystać z jakiejkolwiek konsoli. Wykończona, po prostu poszłam spać.
Kiedy się obudziłam, sytuacja pozostała bez zmian. Tym razem na pokładzie znalazłam krabika, takiego samego, jak nasze na Hakassi. Po głębszej analizie modułu komunikacji statku odkryłam jedynie, że wszystko zostało zniszczone na każdym możliwym odcinku, wliczając elementy w pomieszczeniach technicznych na dolnym pokładzie. Nie miałam autoryzacji, by uruchomić windy na dolny pokład. Z braku lepszych pomysłów i dla odstresowania się zaczęłam wpisywać głupie hasła w konsolę i jedno odblokowało mi dostęp – ku mojemu zaskoczeniu.
Idąc za ciosem, próbowałam wykorzystać to samo hasło do kontrolowania droidów, ale u nich była tylko identyfikacja werbalna i wizualna administratora. Musiałam wytężyć ostatnie szare komórki, by upodobnić się dzięki Mocy do Azatu i nadać swojej normalnej postaci te same uprawnienia. Już jako Elia, mogłam polecić droidom zmianę kursu. Niestety, wcześniej dekapitowałam głównego pilota, więc musiałam go najpierw naprawić. Poszło bez większych problemów.
Po ocenie naszego zapasu paliwa i obecnej lokalizacji, wybrałam Velmor na cel podróży – był to najbliższy podległy Sojuszowi świat, jaki znałam. Do celu zostało 17 godzin. Postanowiłam spędzić je na próbie rekonstrukcji systemu komunikacji.
Oszczędzę Wam detali technicznych, bo to nic ciekawego. Udało mi się znaleźć problem w maszynowni, odbudować konsolę częściowo. Wszystko tam było z rozmysłem spalone, nie przetrwały żadne dane. Moduł komunikacji był generalnie bezużyteczny nawet po naprawach, ale odebrałam ostatnią wiadomość wysłaną przez Azatu, którą sobie zgrałam:
Alarm. Na pokładzie wyczuwam ślady ingerencji, ślady potężnej ingerencji Mocy... Ale nie wyczuwam tu żywej istoty. Obawiam się, że wiem co to może być. Statek musi zostać posłany w gwiazdę. Tylko to może to zniszczyć.
Wdrożyć natychmiast protokół ewakuacji i porzucenia statku. Spalimy to razem z korwetą, wiem co robię, nie obawiajcie się.
Dobrze wiem, co to najprawdopodobniej jest. Wszystko zbyt dobrze składa się w całość, Jedi kolejny raz nas oszukali.
Wdrożyć plan ewakuacji natychmiastowej, porzucić okręt, nakazać droidom lot w najbliższą gwiazdę. Panuję nad sytuacją. Nie jestem pewny, czy to to o czym myślę – ale samo ryzyko wystarcza, by to było konieczne, przyjaciele.
Podróż na Velmor minęła mi wolno, ale bez przygód. Byłam przede wszystkim śmiertelnie głodna, ale droidy z dolnego pokładu zapewniały mnie, że nie ma już nic do jedzenia. Obejrzałam kilka holofilmów, które zachowały się na konsolach służących do rekreacji.
Na orbicie Velmoru powitano mnie z dużą dozą ostrożności, ale przyjaźnie. Dogadaliśmy się w sprawie statku – nam korweta niepotrzebna, a Velmor z radością go przyjął. Powinniśmy dostać za niego jakieś kredyty. Poprosiłam, żeby przysłano nam przynajmniej część droidów. Są mało warte, ale jeden ma oprogramowanie pilota, drugi – nawigatora. Droidy sprzątające też mogą nam się przydać. Sprzedalibyśmy je za grosze, a mogą sporo pomóc.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: Edgar opisał wszystko ze swojej perspektywy tu:
<< Amnezja - Edgar >>Przywiozłam ze sobą krabika - nie był z naszego "roju", ale ładnie zasymilował się z pozostałymi. Na moich oczach przeszedł dostrajanie do zewu Mocy i teraz ciężko odróżnić go od reszty.
4. Autor raportu: Mistyk Jedi Elia Vile