Sabotaż1. Data, godzina zdarzenia: 14.04.11, 20:15-22:00
2. Opis wydarzenia:Lot nie należał do trudnych. Rycerz Jedi oczywiście, jak zawsze – wolał zostawić większość zadań systemowi. Ciężko zresztą podjąć się pilotażu, nie wiedząc o pilotażu promów niczego, z wyjątkiem łopatologicznej obsługi Lambdy.
FC-20 został szybko wyprowadzony z ładowni, by wraz z Bartem zawitać na Tatooine. Niebo było już ciemne, co jedynie go ucieszyło – z barków zszedł problem palącego słońca.
Lekka, wygodna szata i stary, cienki płaszcz z obszernym kapturem. Trudno o lepszą ochronę przed temperaturami pustynnej planety o takiej porze, szczególnie gdy wsparciem jest chłodne powietrze uderzające pilota podczas jazdy.
Minęło najwyżej kilka minut, gdy dotarł do obrzeży niewielkiego miasta. Trzy ścigacze, dwie walizki, wyposażone w blastery postacie. Najświeższy adept domyśliłby się, że widzi właśnie przekazanie kryształów.
Bart ostrożnie wycofał, pozostawiając ścigacz pod wzgórzem, na które szybko wbiegł. Przykucnął na jednej nodze, skupiając wzrok na swoistej scence. Poddał się nurtom Mocy i mrużąc oczy, przeniósł swoją świadomość dalej, tak, by sięgnąć rozmówców. Moc pokazała mu ich rozmowę, a później nagły zwrot akcji. Wystrzał. Człowiek lądujący na ziemi, gdy grupa bandytów w równym tempie zabiera ze sobą towar na ścigacze.
-Jeśli ten cytat z jego dzienników był rzeczywisty, Kenobi byłby ze mnie dumny – mruknął do siebie w myślach Jedi, zeskakując równo na pojazd i taranując drogę.
-Witajcie!
Przyjazny, uprzejmy ton Kel Dora rozniósł się po pustyni, a jego echem była seria wulgaryzmów rzuconych wściekle przez najemników.
W tym momencie, naraz rozegrało się kilka rzeczy. Ścigacze wystartowały w stronę wąwozu. Z oddali do lotu poderwał się niewielki myśliwiec. Jedi wykorzystał maksymalną siłę silników, by zrównać się z uciekającymi, lecz zaraz musiał skręcić na bok, żeby nie zderzyć się z samobójczym pilotem. Z impetem wpadł do wąwozu, wciąż o najwyżej parę metrów od ludzi Grovvska. Minęło może pół minuty, gdy zrównał się z głównym celem. Ten jednak zeskoczył i wpadł do pobliskiej jaskini, tak szybko jak tylko mógł.
Rycerz Jedi dotrzymywał mu kroku. Wbiegł do jaskini, sięgając już po miecz świetlny i zrzucając kaptur – tylko po to, by dostrzec pustkę.
Bezruch. Cisza. Aury uciekinierów prowadzące donikąd. Przytłaczająca Ciemna Strona.
To nie była byle jaka jaskinia, poczuł to natychmiast. Zaczął szukać przejścia wewnątrz niewielkich szczelin w jednej ze ścian skalnych, lecz wzrok nic mu nie ukazał, tak jak i Moc.
Obrót.
Nagłe zakłócenie energii.
Potężna siła ciska Bartem w tył, który z hukiem ląduje pod ścianą, a jego wzrok się rozmywa.
Fizyczny wzrok dostrzegł ciemne pomieszczenie i długi, kamienny korytarz. Wyraźniejszy mógłby ujrzeć również morze lawy za balustradami.
Z kolei wzrok Jedi w Mocy nie chciał nic widzieć, otumaniony Ciemną Stroną. Stanowiła nie tyle przytłaczającą obecność, co po prostu całość energii otoczenia. Nie istniały głębsze pokłady, nie istniała nawet możliwość skorzystania z po prostu energii samej w sobie. Choćby wniknięcie w aurę istoty żywej stało się już niemożliwe dla Rycerza.
Podeszły do niego dwie zakapturzone istoty w niezwykłych maskach, których rozpoznanie graniczyło dla obolałego Kel Dora z cudem. Wlekli go przed siebie, jednakże ten porzucił troskę o fizyczny byt, chcąc za wszelką cenę odzyskać swoje zdolności. Usiłował to osiągnąć prawie bez końca, starając się jednocześnie chronić umysł przed mrokiem.
Wtedy tam skąd on – przyszła kolejna postać. Jego wzrostu, w szarych szatach, z klasycznej budowy rękojeścią w dłoni i niewielkim kucykiem z tyłu głowy.
Layfon okrzykiem bojowym zatrzymał nieznanych wojowników, którzy ujawnili szkarłatne ostrza mieczy. Rzucili Barta na ziemię, obijając jego twarz o posadzkę. Błękitna klinga zaczęła ścierać się z czerwonymi, lecz to te drugie przytłaczały pierwszą.
- To niemożliwe. Wiem dobrze, że Layfon jest na Yavinie. Czyżbym znów stawał przed Próbą Ducha? - syknął cicho do siebie, z ironią szybko zahamowaną bólem.
Zamglony wzrok utrudniał obserwację tego starcia, a na wpływ Mocy nie można było liczyć. Ani na jego wpływ na starcie.
Lecz samo jego rozgrywanie się było dobitnym znakiem – to nie była prawda. Layfona nie mogło tu być, to mogło sugerować tylko jedno – mierzy się z umysłem. Swoim, czy cudzym?
Manifestacja jego ucznia była spychana coraz głębiej w cień, aż padła. Jego ścięta głowa obrzydziłaby każdego, ale dystans uniemożliwiał okaleczonemu wzrokowi się temu poddać. Póki nie potoczyła się pod niego niego, zepchnięta przez zwycięzcę. Wyłupiaste, martwe oczy wpatrywały się w gogle Kel Dora. Ten zamknął oczy, czerpiąc jak najwięcej z siły woli. Od tej pory, jego jedynej obrony.
Wiedział jedno. Z czymkolwiek się mierzył, fakt że to wytwór jakiegoś umysłu, nie zmieniał faktu, że nie wolno mu się poddać. Jeśli podda się w umyśle, podda się w rzeczywistości.
W takim świecie często łamane są pewne prawa, a teoretycy mówią, że to pozwala odczytać charakter wizji. Jednak czasem nie warto dywagować, z czym się walczy. Trzeba po prostu walczyć.
Przekuwał emocje w czystą determinację i chęć zwycięstwa z siłą wroga. Nie poddawał się za żadną cenę, walcząc o to, by jego wewnętrzna harmonia nie pękła, czując nadciągające dla niej wyzwanie.
Dociągnięty po schodach Bart, posiniaczony, został rzucony pod stopy jednej z najdziwniejszych istot, jaką mogły dostrzec jego oczy. Srebrna skóra, łuski, niemożność określenia, czy będące jej skórą, czy pancerzem. Głowa jaszczura. Może Chistoriego, może Trandoshanina. Stał na środku owalnej platformy, praktycznie wiszącej w powietrzu.
-Długo na to czekałem - szczęki stwora rozwarły się gdy jego głos wypełnił salę po brzegi, w akompaniamencie bulgoczącej piętnaście metrów niżej lawy.
-To ciekawe. Ja nawet nie wiem, z kim mam do czynienia - uniósł głowę, z wysiłkiem podpierając się rękoma.
Srebrno-czarne ostrze bestii wręcz wyskoczyło z jej dłoni, rozcinając maskę Barta w ułamku sekundy.
Pierwszym odruchem było wstrzymanie oddechu.
Drugim, szukanie wystającego punktu na ścianie, gdy Błyskawice pchnęły nim w kierunku lawy.
Oba całkowicie nieudane.
Cokolwiek widział, wyparowało, tak jak on powinien w kontakcie z rzeką, do której spadał. Odnalazł się przykutego kajdanami do kamiennego słupu, lecz z czystszym umysłem. Jakby Moc stała się czystsza - albo jego umysł. Wszelkie wątpliwości względem tego, z czym się mierzy - odeszły w niebyt. Nie miał do czynienia z rzeczywistością, w najmniejszym nawet stopniu.
Przed nim znajdowali się jego oprawcy z poprzedniej scenerii.
-Nie poznajesz mnie? - zacharczał jaszczur.
-Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Desann. Ale mam z nim tyle wspólnego, ile zapewne... Ty sam - westchnął ze śladami skrajnego zmęczenia Rycerz Jedi.
-Jestem Twoim pragnieniem. Od dawna... obaj wiedzieliśmy, czego tak naprawdę pożądasz.
Bart parsknął cicho.
-Każdy ma emocje, pragnienia. Nikt ich nie dławi. Sednem jest je rozumieć, kontrolować i znać ich miejsce - odparł pewnie.
-Twoje przyćmiły wszystkie inne.
-Nie wydaje mi się. Dawno przestałem być nieświadom siebie... spóźniłeś się, hm?
Cichy warkot przepełnił niewielką, zbudowaną z kamienia salę o kolorach błękitu.
-Jesteś tego pewien?! - srebrzysta istota wykrzyknęła z niezachwianą zażartością, zdolną przepalić strop budynku.
-Pragnę siły, by realizować nią wolę Mocy. Pragnę przekazywania wiedzy, by uczynić innych lepszymi.
W ręku giganta pojawiła się sakwa. Z niej wysunął się kulisty, połyskujący kamień.
-Poznajesz? - zagadnął. -Perła Smoka Krayt. Kryształ, którego zawsze pragnąłeś - wycedził powoli.
Jedi tkwił głęboko w Mocy poprzez swój umysł. Usiłował zaczerpnąć z niej tyle, ile tylko możliwe, a raczej - wlać w nią tyle siebie, ile potrafił. Posyłając fizyczny byt na dalszy plan, kierował sobą jako naczyniem, pośrednikiem między polem wszechobecnej energii a wymiarem fizycznym.
-Jak mówiłem, każdy ma swoje pragnienia. Wystarczy wiedzieć, gdzie ich miejsce, przyjacielu - rzucił.
-Nie jestem Twoim przyjacielem.
-Wybacz. Wychowanie.
W zaskakującym, niemal ceremonialnym geście - twór ten połknął kryształ, badając przeszywającym wzrokiem reakcję. Zupełnie jakby oczekiwał, że kogoś obejdzie zjedzenie niematerialnego przedmiotu.
-Perła smoka Krayt i tak leży w jego żołądku przez setki lat - więzień wzruszył ramionami w maksymalnym stopniu, na jaki pozwalały kajdany.
-Dziękuję Ci. Pomogłeś mi zdobyć mój cel, kosztem swojego - stworzenie stwierdziło w swoistym transie.
-Ciekawe pragnienie, przyznaję.
Zastanowił się chwilę, nim znów otworzył usta.
-Moc spaja wszystko, wiem doskonale, iż stanowisz odbicie czegoś rzeczywistego. Ale miecz z lustra nie zetnie mi głowy.
Przez przyłożoną do tejże głowy dłoń, seria chaotycznych myśli pobrnęła z umysłu istoty do Barta. Został zalany setką impulsów, jakby grad strzał spadł na jego mózg.
I tutaj zaczął się koszmar. Czerpiąc siłę woli z każdego możliwego płomyka rozsądku, Jedi usiłował opanować swojego własnego ducha. Stanowiło to walkę desperacką - próby przyćmienia tego, co widział oczyma wyobraźni, przez samą energię Mocy, przez zatopienie się w niej. Kurczowe trzymanie się palącymi mięśniami jednej myśli - że to tylko wytwór. Nieważne czyj. Tylko wytwór. Wytwór.
To nie ratowało. Mógł wiedzieć, że ogląda nieistniejące wydarzenia, lecz namacalny realizm, ich treść - czyniły obrzydzenie nieuniknionym. Co dopiero, w tak gigantycznym natężeniu.
Klinga Sithów. Toczące się po podłodze głowy ucznia, czy przyjaciela. Kolejne podsuwane mu obrazy rozbijały jego psychikę na następne fragmenty, a siła woli próbowała utrzymać te fragmenty w całości, choć nieuniknionym było ich pękanie na dalsze części. Jeśli umysł był kryształem, był to teraz kamień starty na pył. Pył z trudem trzymany tak, by przypominał formą kształt pierwotny.
- Z czym bym nie miał do czynienia, wiem doskonale, że jedyna bariera - to moja wola! Sztuczki umyslowe. Iluzje. Magia Sithów. Techniki ogłuszania. Znaczenie ma tylko sila woli, a ją będzie Ci ciężko prze...
Urwał. Nie był w stanie wysyczeć niczego więcej w stronę kreatora tego wszystkiego. Pragnął samemu zaatakować własny umysł, by wprowadzić go w pełną katatonię, aby chociaż to stłamsić. Gdy zdawało się, że zaraz pozostanie z niego już tylko siła woli, ze zniszczoną całą resztą - ustało.
Miał wrażenie, jakby każdy mięsień płonął. Piekły oczy, świszczało w uszach.
-Zabić go.
Dwumetrowe stworzenie pomknęło w stronę wrót. Zamaskowani sięgneli po miecze świetlne. Teraz ujrzał kształty słynnej maski Revana, lecz nie miało to większego znaczenia. Pozostawiony ze sparaliżowanym umysłem, mógł tylko poddać się nurtom Mocy, aby walczyć o własną wolność.
Granatowe ostrze wypaliło niemal z własnej woli, zmuszając oboje mrocznych wojowników do cofnięcia się.
Trzaski kling wypełniły całą salę, gdy rozgorzała walka.
Intuicja pokazywała, że jest tak naprawdę - w beznadziejnej sytuacji, “jakimkolwiek” starciem to nie jest. Był osłabiony, psychicznie, fizycznie, w Mocy. Gorzej znosił ciosy. Był tą samą osobą, co dawniej - w pewnym sensie ranną, okaleczoną, choć wielokrotnie silniejszą od oponentów w innych sferach. I tak też musiał szermować.
Duet był przepełniony Ciemną Stroną. Walczyli w koordynacji, lecz wciąż nie byli jasnymi zwycięzcami.
Technika Barta stanowiła już coś innego, niż wcześniej. Nie mógł pozwolić sobie na ścieżki z Azure. Stosował czystą Formę Drugą, jedynie psychicznie napędzaną Siódmą. Następne sekwencje, przeciwnicy blokowali z coraz to większym wysiłkiem, lecz umieli się poratować. Błyskawice Mocy zajęły szafirowe ostrze, dając czas.
Było jasnym, kto miał przewagę. Teren nie nadawał się pod walkę z dwoma, tak znacznie silniejszymi aktualnie wrogami. W końcu czerwona klinga przeszyła plecy Barta, który w odruchu sunął na bok, zawywszy z bólu. Ale nie przed tym, jak sam pozostawił na torsie agresora głębokie wypalenie.
Walka trwała dalej, w tych samych mechanizmach. “Kopie” Revana nacierały w godnej podziwu koordynacji, wspierając się sprawnie, i choć mieli coraz większe problemy z utrzymaniem tempa - szkarłatne ostrze tym razem uderzyło w ramię.
To musiało się zakończyć. Natychmiast.
Natarł ponownie, odseparowując jeden cel. Poruszał się tak szybko, by drugi nie nadążał z włączeniem się do konfrontacji. Grad cięć i sztychów, zlewających się w świetlny wir w końcu wtopił się w gardło i je rozpłatał.
Rozległ się tylko cichy jęk.
Z chłodną determinacją ziejącą z jego oczu, Kel Dor zwrócił się w stronę następnego. Przestąpił przez ciało i jeszcze kilka płyt chodnikowych, by natrzeć na niego. Zanim zaczął atak, wiedział, że to koniec walki. W pojedynkę, nieprzyjaciel nie mógł wykorzystać przewagi fizycznej, zbombardowany kombinacją ciosów kierowanych ze szczelnej zasłony. Młody Jedi nie męczył się je wyprowadzając, a konkurent miał coraz mniej możliwości. Zablokował nacierające od dołu ostrze z zaciekłością, tylko po to by otworzyć do swej głowy drogę podeszwie ciężkiego obuwia, które z przeszywającym uszy trzaskiem powaliło zakapturzonego na ziemię.
Fontanna szafirowego światła wlała się w jego tors, a potem podłogę, przepoławiając oba.
Obrócił ze zmęczeniem głowę, patrząc po trupach. Powrócił lider. Bart uniósł rękojeść.
Ażeby z impetem uderzyć o ścianę, rzucony Mocą. Ta sama siła szybko zacisnęła się wokół jego gardła, przy cichym śmiechu bestii.
Pierwsza próba. Rozerwać energię swoją własną.
Druga próba. Smagnąć przeciwnika Jasną Stroną, by go rozproszyć.
Znów - obie nieudane. Trzecia - podjęta przez innego.
Na napastnika natarło jego odbicie. Istota tych samych kształtów, wzrostu, o tym samym pancerzu. Emanująca jednak nie szarością, a bielą i z ostrzem takowego koloru. Obaj stanowili całkowite przeciwieństwa, także w Mocy. Doskonałe.
Awatar Jasnej Strony rzucił się w zdwojonym tempie na swojego antagonistę, który z trudem powstrzymał szarżę. Jego koncentracja legła w gruzach, a Bart, bez sił, zsunął się na dół.
Pojedynek rozgorzał. Nie szło nawet mówić o trzaskach mieczy świetlnych - zderzały się tak bezustannie, że tworzyły jedną, niekończącą się kakofonię. Techniki całkowicie się uzupełniały. Wszystko stawało się tak dynamiczne, że nie szło określić czyjejkolwiek przewagi.
W Mocy wszystko jawiło się jako tysiące kolejnych, skomplikowanych połączeń. Bez przerwy plątały się, tworząc pokaz tak zawiły, jak w naturalnym wzroku.
Bart skierował swoje zmysły dokładnie w punkty splotu, oczekując. Na moment, w którym dodatkowe siły pozwolą jednym niciom zerwać drugie.
Gdy tylko go wychwycił, skierował wszelkie siły w najbardziej kluczowe więzy, powodując, że szare rozpadły się.
W wymiarze fizycznym, objawiło się to w postaci białego ostrza rozpłatającego rękę agresora, a następnie przeszywającego jego brzuch.
Zwycięzca podszedł do Barta, klękając.
-Kimkolwiek jesteś, to nie Tobie klękać przede mną. Ty uratowałeś mnie, być może ja pomogłem Tobie - stwierdził ze szczerym szacunkiem.
W odpowiedzi, przyłożył dłoń do głowy Kel Dora. Powoli jego siły zaczęły wracać.
-Dziękuję Ci, ale to jeszcze nie koniec. Musisz pomóc mi jeszcze raz - dodała istota.
-Obudź się. Obudź się.
Najbliższą minutę wypełniły tylko te słowa, zwielokrotnione kilkunastokrotnie.
Rycerz Jedi ocknął się pod ścianą, pod którą stracił przytomność. Jaskinia nie była już pusta. Pod ścianami czekali bandyci i droidy, które widział coraz wyraźniej, gdy wzrok powracał do normy.
Oczekiwali chwilę, być może twierdząc że był martwy. Faktem było, że wciąż odczuwał rany pleców i ramienia. Wtłoczył w nie więc całą energię Mocy, którą przyjął jakby w głębokim oddechu i zapalił ostrze.
Musiał walczyć o życie.
Przejście było zablokowane, a on osaczony. Część jego niedoszłych zabójców dzierżyła proste karabiny blasterowe, inni - przeklinane od miesięcy kusze energetyczne. Z tarczami energetycznymi i pancerzami zdolnymi wytrzymać pełną serię ciosów. Bez końca nacierali nowi.
Bart mógł zrobić tylko to, co zawsze - poddać się instynktom bojowym. Siła ognia była nie do zatrzymania, nikt nie mógł odbijać tych pocisków w nieskończoność.
Nie każdy musiał.
Istniały podejścia skuteczniejsze, ale nie leżały w jego stylu. Stosował najbardziej podyktowaną intuicją taktykę - bez końca miotał się w powietrzu, częściej nad ziemią unosząć, niż na niej stojąc.
Źle zablokowany pocisk z kuszy sprawiał, że jego własny miecz wyniszczał mu mięśnie, pozbawiając sił. Walczył więc tak, w beznadziejnej sytuacji, czyniąc tempo i nieugiętość główną bronią. Mimo braku sił, zalewał droidy cięciami, aż te padały rozpłatane na ziemię; i szybko odskakiwał ku następnemu, lub za któryś z niewielkich kamieni, stanowiący kryjówkę na dwie sekundy, póki granaty odłamkowe nie wstrząsały całą grotą, raniąc często samych grenadierów. Za wszelką cenę usiłował też wyciąć drogę na zewnątrz, nim niechybnie zginie.
Nie było miejsca na samokontrolę Jedi i punkty styku. Kolejne pociski wypalały mu skórę, mięśnie, kości. Gdzie miecz sięgnął, tam ciął. Piach wypełniały głowy i robotów, i najemników.
Pod koniec, wtargnął domniemany przywódca bandytów, który odbierał towar. Rzucił się z wibroostrzem na Barta, by zostać zmiażdżonym przez kąśliwe ciosy granatowej klingi. W desperacji rzucił ładunkiem wybuchowym, by posłać ich obu w przeciwległe kąty, a sam poderwał się do ucieczki.
Ta sama siła, która wciągnęła Barta w twory Mocy - przyciągnęła go do ściany, łamiąc kark.
Ku własnemu zaskoczeniu - Jedi przeżył. Otaczało go skrajne pobojowisko, eksplozje rozszarpały wszystkie ciała, a jego własne ledwo stanowiło całość. Szata stanowiła strzępy, krew ściekała zewsząd.
Jego przyjaciel wyłonił się ze szczeliny.
-Dziękuję Ci.
Skłonili się sobie w pełnym uznaniu i szacunku.
-To było skupisko Mocy, prawda? - spytał bardziej samego siebie zmęczony, wycieńczony Rycerz.
Zza zbroi, jego rozmówca wyciągnął sakwę. Otworzył ją, wypuszczajac dwa kryształy na swoje dłonie. Ciemnożółty i ametystowy.
-Przyjmij jeden, jako dowód mojej wdzięczności.
Po chwili ciszy, sięgnął dłonią ku ametystowi.
-Spokojnej podróży, wędrowcze - dodał i zniknął skąd przybył.
Wyczerpany Bart omiótł wzrokiem pole bitwy, szukając towaru bandytów, czy jakichś cyfronotesów. Nie było na to szans.
Wydostał się na zewnątrz, przeszukując ścigacze Czarnego Słońca. Nawet nie przyjrzał się znaleziskom, tylko wrzucił wszystko na swój ścigacz, na miejsce przyborów medycznych, z których wszystkie zużył by chociaż zatrzymać krwotok.
Zaznaczył współrzędne jaskini, zaznaczył współrzędne transakcji i przesłał oba do lokalnych władz i Zakonu. Dotarł na prom, załączył autopilota i rzucił się na łóżko w przedziale medycznym.
Nim zasnął po aplikacji dodatkowych porcji bacty - wlepił wzrok w Hurrikaine, badając jego aurę. Najwyraźniej to nie Grovvsk zyskał na tym wszystkim...
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: To samo co poprzednio. Długie, bo bez dodatkowych zabiegów nie oddałbym klimatu, choć nie odbiega od typowej długości sprawozdań z misji "epickich".
4. Autor raportu: Rycerz Jedi Bart