
Mistyk Jedi Elia Vile / Rycerz Jedi Fenderus / Padawan Hanz Aderbeen / Padawan Namon-Dur Accar / Adept Alora Valo / Adept Niihl'ian'nebu1. Data, godzina zdarzenia: 25.06.17, 23:00-4:00
2. Opis wydarzenia:Ten raport może być totalnym bełkotem z powodu stanu w jakim jestem... i... po prostu całego tego co przeszliśmy. Z góry uprzedzam. Wszystko zaczęło się w środku holokomunikacji ze strony Siada. SDK powiadomili, że w stronę bazy zbliżało się około... 120 osób pieszo. 6 km od nas. Od tych 2 zdań wszystkim oddech stanął... To przyszedł... ten dzień... Najgorsze obawy potwierdziło pojawienie się projekcji Starszego. Tego samego gnoja, który dopadł Mistrzynię i Alorę, Siada i Barakę w lesie, którego zniszczył raz Ezequiel. Wynosimy się w godzinę z Prakith i nigdy nie wracamy, albo nas najadą i zniszczą.
Mistrzyni od razu sprawnie przejęła kontrolę nad sytuacją. Jak szło się spodziewać... to ona wszystkim dyrygowała i nadała "kierunek". Kto chciał, miał pakować się na Sentinela i ewakuować. Dostaliśmy rozkaz ogarnięcia ładunków pirotechnicznych podłożonych przez Tannę. Od Alory i Namona dowiedzieliśmy się o tym, że... Redge zostawił u nas wyrzutnię z pociskiem nuklearnym. Pojęcia nie mam jaką i skąd, mniejsza o to. Jak najszybciej zabraliśmy się do pracy. Mistrzyni poszła szukać starego myśliwca Rycerz Zoey gdzieś za bazą, jasno mówiła, że nie możemy pod żadnym pozorem wdać się w walkę z cywilami, mówiła, że to może być podpucha, jakieś pochody. Kazała nam natychmiast powiadomić też WSK i poleciała sprawdzić, z czym mamy do czynienia... A Mistrz Bart zadeklarował, że pójdzie naprzeciw tej brygadzie w pojedynkę. Był z nami medyk Nexu, Tash, który bardzo chciał zostać, ale raczej nie rozumiał... skali. Kazaliśmy mu wiać do kolegów i w razie potrzeby być w gotowości razem z nimi, bo może nam być potrzebna ewakuacja i pomoc medyczna, albo i bombardowanie.
Nie da się nie zachwycić tym jak wszyscy współpracowali... Wszystko działo się potwornie szybko i każdy robił swoje. Liann pomógł mi szukać "prezentu" od Redga, Namon poszedł szykować sprzęt medyczny, Hanz zapakował wyrzutnię i pocisk i zasunął ze mną na dach pomóc montować tą broń. Namon ogarniał, gdzie rozmieszczone są systemy obrony, Alora ogarniała rozmieszczenie ładunków. Liann się dozbrajał, Alora i Namon zresztą też. Wszyscy działali jednocześnie... i wszyscy działali świetnie. Takiej współpracy i koordynacji jeszcze nie widziałem. Kupę razy widziałem katastrofę z zebraniem się do wylotu na normalną misję, zaplanowaną z wyprzedzeniem... a tutaj wszyscy działali doskonale. W międzyczasie łączyli się z nami Nexu. Wszyscy byli w gotowości... poza Redgem, który jak zawsze... no, po swojemu. Mówił, że zasuwa do nas pomóc i ma jakiś plan. Prosił, żeby go nie odbierać, że musi się dostać do nas sam, że wie co robi... nie zdążyliśmy się dowiedzieć, o co chodzi. Mam tylko nadzieję, że nic mu się nie stało po drodze... jeszcze tego by brakowało. Nexu byli w gotowości ze swoim statkiem, Tash oferował w każdej chwili pomoc medyczną, statek miał w razie czego pomóc nam w ewakuacji gdyby doszło do najgorszego. WSK nie wchodziło w żadne dyskusje, od razu wysłali swoich ludzi do obserwacji, podobno aż 20. Patrząc po tym ile potrafi 1... to było naprawdę coś. Ja i Hanz po niezłym wymęczeniu i zawrotach głowy zamontowaliśmy wyrzutnię, reszta się uzbroiła, przygotowała cały sprzęt. Wszyscy byliśmy gotowi do akcji. Fher Alman obserwował wszystko z kamer naszych systemów dla rozrywki... ale nie da się ukryć że poza zgryźliwymi gadkami rzucał sporo wartościowych uwag też.
Mistrzyni Elia w tym czasie badała ten przemarsz... i całe szczęście. Kimkolwiek byli, zaczęli uciekać od samego sygnału alarmowego puszczonego z myśliwca przez Mistrzynię. Zwiali jak spanikowani po prostu. Nie wyglądało na to, żeby to był kult... Mistrz Bart potwierdził. Widział, że mają szaty kultu, ale nie mają żadnej broni. Kim oni cholera jasna byli? Obyśmy się dowiedzieli... Chwała wszystkim siłom że nie zareagowaliśmy za szybko, że Mistrzyni mówiła, że to mogą być cywile, bo inaczej zamiast kultu najechałoby nas całe wojsko Prakith i starło z ziemi.
Totalnie trzeba sobie przyznać, że mieliśmy wszystko obstawione. Szczerze, nie było szans na frontalny atak... po prostu nie było. Zaminowanie terenu przez Tannę... obserwacja zewnętrzna przez WSK... obserwacja z nieba przez Nexu... a nawet gdyby spróbowali tu wejść, środek bazy był najeżony pułapkami. Byłem kompletnie pewny, że jesteśmy ustawieni, nie było szans na podbicie nas. Wyjątkiem mogły być jakieś rzeczy totalnie inne niż minimalnie normalny atak... albo naprawdę zmasowane natarcie tysiąca naraz.
Mistrzyni wróciła ze zwiadu. Wszystko wyglądało na to, że po tamtym dziwactwie nic się już nie dzieje... że to była tylko próba mobilizacji, obserwacja. Ale pozostawaliśmy czujni... Zwłaszcza, że Alora znów zaczęła słyszeć te same błagalne głosy Kastarra, co kiedyś. Teraz więc sprawa była jasna, że to sprawka kultu... ale jaki to miało związek z przerażająco sprawdzającymi się wizjami Alory na temat Nexu? A może po prostu podchwycili te wizje i nie mają z nimi nic wspólnego? Kolejna seria odpowiedzi i nowych pytań... Reszta siedziała w środku i się przygotowywała, Mistrzyni była z nimi dłużej, a potem przyszła do mnie na dach. Czas mijał i mijał... i zaczęło się dziać. Warunki pogodowe zaczęły się zmieniać. Ludzie w środku zaczęli raportować, że napadają ich dziwne ataki bólu głowy... najpierw to był chyba tylko sam Liann i nic dziwnego z tego nie było przy takim skoku pogody, nie martwiłem się tym za bardzo, ale szybko dołączyli do tego inni i to już nie było normalne. Spodziewałem się, że próbują nas osłabić atmosferą i stąd te bóle... niestety, to było wyraźnie coś gorszego. Robiło się zimno, spadał śnieg, powietrze zmieniało się coraz bardziej, a ludzie ze środka raportowali już wszyscy podobne problemy. Nie działały na nich środki przeciwbólowe. Nie wiedziałem, co robić... Wtedy Mistrzyni dała im radę, dzięki której, dzięki Namonowi... uniknęliśmy totalnej tragedii. Przygotować środki usypiające, gdyby coś zaczęło ich przejmować. Już po chwili było jasne, że to prawdziwy atak mentalny... nie, nalot mentalny. Zacząłem czuć silny ból, przestałem tracić nad sobą kontrolę. I totalnie nie wiedziałem co dzieje się w środku. Walczyłem ze sobą ze wszystkich sił, całe moje skupienie poszło tylko na to. Mistrzyni za to osłaniała nas dalej przed roztrzaskaniem przez te warunki pogodowe... i mogliśmy tylko mieć nadzieję, że w środku się trzymają. Tam byli bezpieczni, cały budynek był najeżony pułapkami... mogliśmy tylko liczyć, że posłuchali rady Mistrzyni. SDK powiadomiły, że według systemów Fhera wykryto dźwięk i ślady obecności, ale bez obrazu... a mi udało się wygrać z tym atakiem. Miałem tylko nadzieję, że reszty dotknął po prostu rozproszony atak. Szybko z Mistrzynią obstawiliśmy bramę... to była zdecydowanie najlepsza droga. Nie mogliśmy wpuścić niczego do środka do uczniów i nie mogliśmy sami walczyć razem z nimi, nie dali byśmy rady ich ochraniać. To była ta najbardziej przerażająca chwila... oni wszyscy w środku, atakowani mentalnie, a my odkrywamy, że to była kolejna zasłona i atak prakithańskimi arkanami Mocy to tylko podstawa. Nie mogli natrzeć falami, nie mogli natrzeć do środka. Wewnątrz bazy mieli swoje własne problemy, a my po prostu wiedzieliśmy, że za moment zostaniemy zaatakowani... i... zaczęło się.
Starszy. Czarne szaty, miecz Zoey Rawlings, szaro-blada, zniszczona twarz. I drugi. Arcybiałe szaty, czaszka zamiast twarzy, ogromny miecz jakiego w życiu nie widziałem. Wyskoczyli na nas nagle i zaatakowali, nie zdążyliśmy nawet się odezwać. Pojawili się jak znikąd i rzucili prosto na nas. Byliśmy sami, tak jak ludzie w środku. Skurwysynom się udało... mówiłem już, że atak na bazę wydawał się niemożliwy, wszystko było doskonale obstawione i zabezpieczone. I miałem rację... zamierzali wpaść tu we dwóch. Dwóch dało radę się przekraść... a to, co zrobili z atmosferą Prakith i z uczniami, zrobiło resztę roboty.
Nie wiedzieliśmy, co dzieje się w środku. Komunikaty droidów ucichły. Zostaliśmy sami ze Starszym i... tym drugim. Nie wiem, czy to też był Starszy, może ten cały "Pusty", może... ktokolwiek inny. Starszy brylował na polu walki, jego kolega też był zdecydowanie świetny. To była najbardziej wyrównana i krwawa walka, w jakiej byłem. Co kilkanaście sekund ktoś wrzeszczał trafiony przez drugiego. Mistrzyni trafiła białego, szybko udało jej się też poranić Starszego. Ja jak zawsze skakałem od jednego do drugiego. Dawałem radę drugiemu z wielkim trudem, ale Starszy mnie rozkładał... Mistrzyni za to walczyła całkiem równo z drugim, ale trzymała się przeciw Starszemu wieeele lepiej ode mnie. O wszystkim decydowała współpraca... i uważam, że w tym zakresie zawsze z Mistrzynią byliśmy świetnym duetem. Bombardowałem ich atakami zewsząd, robiłem co mogłem, żeby nie mogli się skoncentrować i wybrać celu, a sam cyklicznie starałem się z Mistrzynią wziąć jednego z nich w krzyżowy ogień. Skakaliśmy, cięliśmy i tyle samo wrzeszczeliśmy trafiani mieczami wszędzie gdzie się da i trzymający się na litrach adrenaliny i świadomości, że walczymy o życie. Zmieniałem cele, skakałem, przeskakiwałem z walki zaczepnej do absolutnego bombardowania Djem So jakie tylko potrafiłem z siebie wyciągnąć, co sekundę inaczej, jak tylko zmieniała się okazja i chwila. I jedno wiem na pewno... nie jesteśmy z Mistrzynią doskonali manualnie, ale dawaliśmy radę. Szliśmy wszyscy łeb w łeb. Przestałem nawet rejestrować, na którego z nich w tej chwili naskakuję po zwęszeniu okazji, ale doskonale wiedziałem, że naciął się na kontrę kopnięcia, żeby w tej chwili natrzeć na niego razem z Mistrzynią i spróbować zbombardować i wykorzystać okazję. Rejestrowałem to wszystko, ale ledwo zwracałem uwagę, z kim teraz walczę. Byli naprawdę świetni. Sytuacja się nie zmieniała. Starszy mógł mnie rozłożyć jak chciał, a Mistrzynię z trudem. Drugi padał w walce ze mną, ale z Mistrzynią walczył naprawdę dobrze, na tyle, że w ferworze walki trudno było powiedzieć, kto lepiej dawał sobie radę. To wszystko trwało 2 minuty... Mówiłem, że najpierw jednego trafiła Mistrzyni, potem drugiego. Potem Starszy powalił mnie, potem Mistrzynię. Ale trudno tu mówić, że jeden trafił drugiego... to była dalej po prostu walka 2 na 2. To, kto zadawał ten finałowy cios było po prostu kwestią zbiegu okoliczności, a nie przewagi jednego nad drugim. To był wynik nieskończonej walki duetów i nieskończonego chaosu. I wszystko toczyło by się dobrze, gdyby nie kolejne trafienie. Po wyrównanej rzeźni, można powiedzieć, że znowu padła kolej na mnie... w złej chwili. Kolejna rana, którą zebrałem, nie miała takiego znaczenia jak to, że... odezwał się Explorator. W tej jebanej chwili. W tej pieprzonej chwili serce zakłuło mnie tak, że nie mogłem się ruszyć. Wypieprzyłem się na skały i nie mogłem nawet walczyć, a Mistrzyni została z nimi sama. I jak została sama na nich dwóch, to szybko potoczyło się katastrofalnie. Najpierw okaleczył ją jeden, potem drugi. Była po prostu osaczona... zanim zdążyłem się podnieść, była już katastrofalnie okaleczona. I na tym etapie nie mieliśmy już szans... Wcześniej wszystko toczyło się dobrze, walka była wyrównana, krwawa, ale dawaliśmy radę, mimo że Starszy ledwo reagował na zadawane mu rany, to nie zmieniało tego, że był tak samo bliżej porażki jak my. Ale po tym, jak Mistrzyni została sama, zmieniło się to w rzeź. Nie miała szans z dwoma na raz. I wiedziałem, że... teraz albo nigdy.
Od wielu tygodni miałem swój plan... nie byłem gotowy. Nie miałem wszystkiego rozplanowanego, ledwo poprosiłem ostatecznie Mistrzynię o to, aby dała mi kryształ Rycerza Neila. Ale... to nie tylko była "okazja", bo nie zamierzałem jej szukać, a na pewno nie nazwał bym okazją walki nas wszystkich o życie. Tyle, że to nie była "okazja" na tym etapie, a już "nadzieja" i kto wie, ale może ostatnia. Pobiegłem jak najszybciej do bazy. To, co tam zobaczyłem, było przerażające i wstrząsające, a jednocześnie nie miałem czasu nawet zatrzymać oczu i westchnąć. Nieprzytomny Liann pod ścianą, okaleczony i pólprzytomny Namon, rozkraczeni i połamani Alora i Hanz leżący na ścianach. Ale żyli... i na więcej nie było w tej chwili czasu. Każda jedna sekunda to była walka Mistrzyni o życie. Złapałem za kryształ Mistrza Neila i zacząłem biec tam z powrotem. Już pieprzyłem to, czy dostanę zawału w międzyczasie. Musiałem się tam dostać. Obudziłem Avę... i postawiłem wszystko na jedną kartę.
Ledwo tam dotarłem, miałem przewagę zaskoczenia, bo skupili się na Mistrzyni. Przeryłem tego plugawego śmiecia po całych plecach, walka znów była by prawie wyrównana... gdyby nie to, jak nas wcześniej rozdzielono i zbyt ciężkie rany Mistrzyni. Zagadałem Starszego. Kazałem Mistrzyni uciekać, mówiłem, że wiem co robię... Starszego zająłem kretyńskim i słabym blefem, pewnie z nerwów. Że ja się poddam i oddam kryształ, a Mistrzynię niech zostawią... bo walka toczyła się tak, że każdy mógł w niej wygrać albo przegrać, a to dawało im jakiś pewny efekt. No ale, łatwo zgadnąć... ani to zbyt mocne nie było, ani on nie był dobrym celem. Ale zostałem z nim sam, a Mistrzyni z tym drugim. Od niechcenia machnął mieczem zabić mnie na miejscu, bo wyrzuciłem swój... i to była ta chwila.
Upadłem na ziemię, żeby mnie nie trafił. To była przegrana pozycja do walki, ale nie miałem zamiaru już walczyć. I tak pociął mnie głęboko po plecach... myślałem, że zdechnę z bólu, ale nie było mi wolno. Złapałem go z całych sił, jakie tylko miałem. I... teraz zaczyna się to, czego szczegóły zrozumieją tylko niektórzy, dlatego je ominę. Zacząłem wysysać jego Moc. Wysysać jego energię, absorbować ją, pochłaniać. To była jedyna droga, żeby nie mógł uciec, żeby nie miał dokąd zwiać, bo cały czas byłby trzymany i wyrywany. Ale nie miałem szans tego przeżyć. Był silniejszy ode mnie, po prostu bym od tego umarł, albo sam zacząłby mnie przejmować. To był samobójczy plan... gdyby robił to ktoś inny, po prostu zacząłby uciekać, a przy mnie nie miał się czego bać. I to dzięki temu się udało. Nie poszło do końca po mojej myśli... Rycerz Neil był zbyt słaby, mimo "wtłaczania" mu instrukcji, działania na jego podstawowych instynktach i więziach... długo nie reagował. A ja szybko zacząłem umierać... Ciemna Strona Starszego którą z niego wyrywałem mnie zabijała i rozrywała od środka. Ava osłaniała mój umysł, ratowała moją głowę... ale on nie reagował. Byłem przerażony, wszystko wyglądało jak by miało się nie udać... ale Mistrz Neil się wreszcie obudził. Nie miałem nawet kawałka sił, żeby wygrać tą walkę... ale on miał. Jako kryształ, był ze mną związany.. jak wszystko, z czego czerpiemy energię, po prostu jest w pewnym sensie scalony. Nie chcę robić tu wywodów, pewnie domyślacie się, że spłycam to do totalnego dna... ale dzięki temu w jakiej formie, mógł być częścią mnie, ukrytą częścią mojej aury i działać razem ze mną. Był na raz zbiornikiem, partią aury i czymś samodzielnym... to trudne do opisania i szkoda mojego zachodu tłumaczyć to tutaj Adeptom i Padawanom (czy nawet typowym Rycerzom). Udało się. Robiłem tylko za łącznik, to on brał całą tą energię do siebie... a Starszy był w potrzasku. Próbował mnie przejąć, próbował zabrać mi ciało, ale wszystkie jego starania przejmował na siebie Rycerz Danadris. Mistrz Neil nadal łączył się ze mną, był częścią mnie i jako ta część brał na siebie wszystko, co pochłaniałem ze Starszego... Zaczynałem tam umierać, było tego za dużo nawet przy pomocy ich wszystkich, ale Starszy nie mógł się wydostać.
Udało mi się. W pewnym momencie to wiedziałem już, że mi się udało. Walczyliśmy dalej, ale zeżarliśmy z Rycerzem Neilem już za dużo. Człowiek nie przetrwa jako 3/4 siebie. Umysł ocaleje w całości... albo wcale. Dookoła dalej toczyła się walka. Słyszałem jakieś komunikaty Namona... słyszałem walkę Mistrzyni z tym drugim. Najwyraźniej ona zraniła jego, a on ją, ale miecz zgasł. Tyle, że nie mogłem jej pomóc... a raczej mogłem, ale tylko kończąc z tym skurwysynem. Nie wiedziałem już po pewnym czasie co się dzieje dookoła. Nie dawałem już rady, Ciemnej Strony było za dużo. Czułem, jak wszystko co we mnie siedzi jest rozrywane na kawałki. Nie dawałem już rady, ale byłem gotowy umrzeć. Zatrzymanie jednego z nich raz na zawsze było tego warte... zwłaszcza że zawsze byłem o niebo słabszy od nich. Byłem coraz bliżej... a odgłosy walki zniknęły chyba. Mistrzyni jakoś sobie poradziła... jak zawsze. Ludzie w bazie byli przynajmniej żywi, tylko nieprzytomni. Nie miałem się chyba o co martwić. Musiałem tylko dotrwać do końca.
Umierałem i już to wiedziałem... ale on też. Było po nim. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Robiłem dokładnie to, co wam opisałem... i Mistrz Neil też. To było kilkadziesiąt sekund, a myślałem, że to pół godziny agonii... aż... udało się.
Na zawsze zapamiętam jego twarz w tej chwili. Po raz pierwszy przerażony, zdruzgotany, zagubiony i zbolały. Normalny śmiertelnik... mówił Mistrzyni, że ma nadzieję, że dzięki tamtej pułapce, w którą wpadła... mniejsza, że nie przeciwko niemu, a przeciwko niemu i kolegom w uwięzieniu pod gruzami swoją drogą... że dzięki niej może zrozumiała że nie jest bogiem Mocy, czy inne takie prześmiewcze teksty. Ale w tej chwili chyba sam zrozumiał... że on też nie jest. Zwykły śmiertelnik, który po prostu zdechł. I ciało, które rozpadło się na popiół po wyssaniu z niego wszystkiego i po rozpadzie całej reszty.
Starszy zginął. Zginął kolejny raz... i ostatni.
Oglądam nagrania z kamer, droidów i tak dalej... wygląda na to, że opętali wszystkich w środku. Ale uratował ich Namon, uśpił Alorę i Hanza. Tylko on wziął te środki, tylko on posłuchał rady Mistrzyni... i dzięki niemu i tej radzie wszyscy żyją. Nie wiem, czy Namon opanował ten wpływ, czy po prostu zareagował z wyprzedzeniem, czy oszukał opętany umysł i używał strzykawek jak broni, ale uśpił ich oboje zanim sam padł poparzony przez Alorę. Liann był z daleka od innych... i pewnie dzięki temu poszło mu lepiej. Po wszystkim to Liann i Namon zabierali Mistrzynię do środka i moje umierające resztki, a po chwili dołączył komandos z WSK i medyk z Nexu. Co mówili i co robili... nie wiem. Trafiłem do ambulatorium. Dzięki Avie... dzięki zabiegom Namona który prawie od tego zemdlał... dzięki nowym cudom Mistrzyni, nadal jakoś żyję. Teraz muszę się tylko modlić, aby od rozpadu aury i wessania Starszego nie paść ofiarą jakiegoś obłąkania. Pilnujcie mnie...
Starszy nie żyje...
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego: (autor obrazka - Siad)
4. Autor raportu: Rycerz Jedi Fenderus