Obóz rebeliiPo nitce do kłębka1. Data, godzina zdarzenia: 07.07.14, 20:30 – 01:15
2. Opis wydarzenia:W każdym etapie nauki, uczeń w jakiś sposób musi potwierdzić przyswojenie informacji i nabycie umiejętności wymaganych na danym poziomie nauczania. Z racji tego, że już dłużej na etapie Adepta siedzieć nie mogłem (zgodnie z zasadą „co masz zrobić dziś, zrób jutro” jestem nieoficjalnym rekordzistą, chociaż w zasadzie nie ma się z czego cieszyć) – Mistrz Bart przygotował dla mnie zadanie, którego wykonanie byłoby potwierdzeniem moich umiejętności i otworzyłoby dla mnie ścieżkę do pozostania u Jedi jako pełnoprawny uczeń, możliwość dalszej nauki.
Adepci Coris i Alain zdobyli komunikator opozycjonistów, przez który Inkwizytor dowiedział się o posiadaniu przez rebeliantów danych na temat sposobów usuwania osób wyrażających krytykę polityczną. Uzyskanie tych danych to kolejny krok w kierunku zdyskredytowania Służby Ochrony Onderonu. Opozycja poczuła się zagrożona i stwierdziła, że bardzo chętnie odda nam te dokumenty o wyznaczonej przez siebie porze i miejscu. Moje działania miały polegać na odebraniu od nich tych informacji, skopiowaniu ich i przekazaniu kopii agentowi stacjonującemu na posterunku Nowej Republiki.
Przed zadaniem porządnie się wyspałem i zjadłem. Efekty hasania po Dantooine przestałem odczuwać parę dni temu. Y-Wing po naprawie Rycerz Elii prezentował się całkiem nieźle. Starałem się nie stresować, miałem cichą nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka – bo zresztą na to się zapowiadało.
Krótka pogadanka z Mistrzem Bartem, otworzyłem bramę hangaru i już po chwili siedziałem za sterami myśliwca. W kieszeń płaszcza włożyłem małą butelkę z wodą, pod moimi nogami spoczywał medpakiet, a na fotelu obok – dwa dyski, na które miałem przekopiować zdobyte informacje. Wziąłem głęboki wdech, uruchomiłem silniki i opuściłem hangar.
Moim pierwszym celem było obozowisko opozycji 114 kilometrów na północny zachód od naszej bazy. Taka odległość dla Y-Winga to żadna odległość, po paru minutach już szukałem miejsca do lądowania. Zeskoczyłem z kokpitu na ziemię, złapałem trochę powietrza i pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy to Dantooine – cisza, spokój, szum wody i liści drzew. Pokręciłem się trochę po okolicy i zauważyłem dwa namioty i dym od ogniska. Gdy ruszyłem w tamtą stronę, moją uwagę przykuły jeszcze ślady ścigacza na podłożu – sprzęt na pewno nie był sprawny w stu procentach. Obok namiotów leżały dwa ciała, rodianin i człowiek. Spóźniłem się, oboje już nie żyli, można było zresztą wyczuć to w powietrzu. Myślę, że dziura w głowie pierwszego, a klatce piersiowej drugiego była istotną wskazówką, że coś jest nie tak. W między czasie napatoczyło się dwóch turystów-wędkarzy. Gdy zauważyłem ich na horyzoncie, wiedziałem już, że będę miał kłopoty - nie stawia mnie w dobrym świetle fakt, że znajduję się obok dwóch martwych osób. Mężczyźni spanikowali, po chwili jeden z nich wezwał policję. Przeszukałem ich pod pretekstem znalezienia dokumentów tożsamości i w rzeczach jednego znalazłem cyfronotes z wyciągniętym dyskiem. Gdy jeszcze klęczałem przy ciałach, jeden z mężczyzn zakradł się za moje plecy z wielkim kamieniem w rękach i spróbował mnie nim uderzyć w głowę. Miałem dużo szczęścia, ale też wyczucie, bo w ostatniej chwili boleśnie przeturlałem się w bok, obok ogniska i uniknąłem kłopotów. Zrozumiałem wtedy, że czas stamtąd spadać – służby miały tu przybyć w ciągu paru minut, a ja uchodziłem za jednego z podejrzanych. Ten, który chciał mnie uderzyć kamieniem gonił mnie aż do statku. Wymiękł dopiero wtedy, gdy pokazałem mu miecz świetlny – od razu uciekł w stronę spokojnego od początku kolegi. Zapakowałem tyłek do Y-Winga i… zrozumiałem, że śledzenie śladów z poziomu statku jest niemożliwe, gdyż ślady są praktycznie niewidoczne z bezpiecznej wysokości przelotu. Musiałem wymyślić coś innego.
Postanowiłem, że będę tropił złodzieja danych na piechotę. Problemem był tylko Y-Wing, gdyż nie mogłem go tam zostawić – za chwile miała się tam pojawić policja. Znalazłem dobre miejsce na schowanie statku jakieś osiemset metrów od doliny, skąd nie było go widać. Stamtąd z powrotem dostałem się do miejsca, w którym znajdowały się pierwsze ślady ścigacza. Skoki nie są tak bardzo uciążliwe jak na początku, ale dalej męczą – przekonałem się o tym tego dnia nie raz. Na miejscu zauważyłem patrol SOO, próbowałem go wyminąć. Niestety, jeden z żołnierzy szedł prosto na mnie – spotkanie było nieuniknione. Mam wrażenie, że nie wiele brakowało, aby doszło do walki. Przedstawiłem się jako Dogola, cieć Nowej Republiki, z zamiłowania zielarz. Żołnierz SOO twierdził, że moje dokumenty są fatalnej jakości i mogą być bardzo łatwe do podrobienia – o ironio. Gość pomarudził, postękał, ale ostatecznie mnie puścił z zastrzeżeniem, że nie chce mnie już więcej widzieć. No cóż, zerknąłem tylko gdzie prowadzą ślady i już po chwili zniknąłem mu z oczu.
Robiło się coraz ciemniej i bardzo ciężko było cokolwiek dostrzec. Na dodatek zaczęło padać, szata robiła się coraz cięższa od nasiąknięcia wodą. Co jakiś czas przechodził mnie dreszcz z zimna, szczególnie, gdy mocniej zawiał wiatr. W pewnym momencie musiałem zdać się na intuicję i iść w kierunku, który wyznaczał ostatni ślad. Nie zawiodłem się, gdyż po pewnym czasie dotarłem do ruin, w których znalazłem ścigacz. Od początku wydawało mi się, że to miejsce nie jest w porządku. No i nie myliłem się. Gdy ruszyłem za śladami stóp prowadzącymi od ścigacza do drugiego zabudowania zaatakowały mnie dwa droidy z karabinami blasterowymi. Walkę ze strzelcami bardzo dobrze pamiętałem z ostatnich treningów, poradziłem sobie bez problemu. Próbowałem się dogadać z leżącym bez rąk złomem, lecz niczego się nie dowiedziałem. Same droidy oprócz granatów i broni nie miały nic przy sobie. Czas mijał, a ja cały czas nie odzyskałem informacji od rebeliantów. Miałem wrażenie, że parę kolejnych godzin na wietrze i deszczu sprawią, że zamarznę na kość. Musiałem czym prędzej wziąć się do roboty. Wytężyłem wzrok i znalazłem kolejne poszlaki prowadzące dalej, na wzgórze. Zrozumiałem wtedy, czemu uciekający zostawił tu ścigacz.
Kolejny skok i kolejne kilometry za mną. Ciemno, zimno i mokro. Ponownie pojawił się problem braku śladów kierunku ucieczki, po raz kolejny musiałem zaufać intuicji. W pewnym momencie dostrzegłem na horyzoncie rozległą konstrukcję. Do niej samej było jeszcze paręset metrów, lecz niestety pod górkę. Nie było jednak tak źle, gdyż teren podwyższał się umiarkowanie i sama wspinaczka nie była aż tak wyczerpująca. Gdy doszedłem na górę, stwierdziłem, że muszę być jakiś kilometr od wcześniej spotkanych ruin z niespodzianką w postaci droidów. Budowla wyglądała imponująco, byłem bardzo ciekawy jak wyglądało to parędziesiąt, ba – paręset lat temu! Teraz można było dostrzec, że najlepsze lata już przeminęły, budynki i mury, pomimo że wyglądały na zadbane, powoli zaczęły się sypać. Żeby dojść do centrum, musiałem najpierw zejść w dół. Nie chciało mi się szukać lżejszego zejścia i zaryzykowałem schodząc ostrym zboczem. Skłamałbym mówiąc, że obyło się bez problemów. Byłem mniej więcej w połowie, gdy przeszył mnie kolejny dreszcz – to wystarczyło, żebym się zachwiał i potoczył jak beczka w dół. Mokra szata bardzo chętnie przyjęła do siebie piach i ziemię. Podobnie zresztą moja twarz. Czułem, że jest mi naprawdę zimno, odczuwałem ból mięśni, stawów. Pościg naprawdę mnie zmęczył, chociaż wcześniejsze treningi przygotowały mnie bardzo solidnie do tego dnia. Zacisnąłem zęby i wstałem. Jedyną drogą dalej, były schody prowadzące w dół.
Na dole spotkał mnie dość szeroki korytarz, którym mogłem iść albo w lewo, albo w prawo. Poszedłem w prawą stronę. Powiedziałem coś sam do siebie, dźwięk odbijał się od ścian – poczułem się dziwnie. Dalej było mi zimno. Przyspieszyłem kroku, lecz cały czas czekałem w napięciu na kolejne wydarzenia. Doszedłem do wielkiej sali z czterema kolumnami. Podszedłem do jednej z nich i przysiadłem, żeby nabrać sił. W tym samym momencie usłyszałem dwa… no może trzy głosy – dwa mechaniczne i jeden ‘żywy’. W tym momencie słyszałem może co drugie, trzecie słowo. Zmieniłem kolumnę na bliższą źródeł głosów – bardzo pomogło, zacząłem rozumieć o czym mówią. Serce podeszło mi do gardła, gdy usłyszałem jak ten ‘żywy’ głos zaczął mówić o przekazaniu informacji Służbie Onderonu dla ratowania ojczyzny i inne słowa, brzmiące jak pseudo-patriotyczny bełkot. Zrozumiałem, że ten gość chce przekazać SOO dane, których poszukuję od paru godzin. Musiałem działać i to szybko.
Wychyliłem się, by zobaczyć jak wygląda sytuacja. Przy konsoli stały trzy osoby – dwa uzbrojone droidy i Ithorianin. W kieszeni cały czas miałem, prawie pustą już, butelkę z wodą. Pomyślałem, że w ten sposób odwrócę uwagę jednego droida i będę mógł go unieszkodliwić. Udało się – butelka potoczona w kierunku ściany przyciągnęła uwagę robota, który od razu poszedł sprawdzić hałas. Szybko wyskoczyłem i pozbawiłem go możliwości ataku. Pozostał drugi droid i Ithorianin. Za następny cel obrałem tego pierwszego. Po paru sekundach poczułem jak pocisk blasterowy przeszywa mój bark, a ja odruchowo wypuszczam broń z dłoni. Miecz świetlny poturlał się w kierunku konsoli, a ja rzuciłem się w jego stronę. Już prawie miałem go w garści, gdy poczułem jak jakaś wielka siła uderza mnie i dopycha do podłogi – był to drugi droid, który poinformował mnie o rozpoczęciu procedury autodestrukcji. Dziesięć sekund – tyle dzieliło mnie od śmierci lub ciężkich poparzeń. Moja pierwsza próba oswobodzenia się nie dała rezultatów. Byłem zrozpaczony i przerażony. Rozważałem nawet poddanie się. Dopiero przy drugiej próbie dałem radę się wyswobodzić, wykorzystując swoją mokrą i śliską szatę i odskoczyć za jedną z kolumn. Za moimi plecami pojawił się kolejny robot – wiedziałem, że nie mogę w tym momencie ryzykować, by podnieść miecz. Lawirując między kolumnami wyprowadziłem droidy z dala od miecza świetlnego, a potem długim przeskokiem zbliżyłem się do konsoli i podniosłem swoją jedyną broń. W momencie, gdy schylałem się po miecz poczułem, że ukłucie w plecy – oberwałem po raz kolejny, chociaż o wiele lżej, gdyż mokry płaszcz zaabsorbował energię pocisku. Wtedy przypomniało mi się, że Ithorianin przy konsoli od samego początku chciał doprowadzić do przesłania danych SOO. Nie mogłem dłużej czekać, ani ryzykować – dobiegłem do niego i celnym cięciem pozbawiłem go ręki. Rzuciłem okiem na konsolę – informacje zostały wysłane w 35 procentach. Istota upadła na ziemię. Zyskałem trochę czasu, by wyeliminować przeszkadzające mi droidy. Po kilkunastu sekundach, złom w postaci jednego z droidów tarzał się już po kamiennej posadzce. Gdy biegłem w celu likwidacji drugiego poczułem przeszywający ból w prawej stopie – zostałem trafiony po raz trzeci. Od teraz nie mogłem się już mylić. Dopadłem ostatniego robota i posłałem go na ziemię. Teraz mogłem na spokojnie zająć się przerwaniem transferu. Na dodatek musiałem kolejny raz hamować zapędy patrioty do unicestwienia mnie. Szybkie spojrzenie na konsolę – nie widzę żadnej stacji dysków. Co robić? Zapytałem się Ithorianina o lokalizację dysku lub miejsce, w którym mógłbym odciąć zasilanie, lecz ten z satysfakcją odpowiedział mi, że nie dam rady powstrzymać przesyłu danych. Znowu rzuciłem okiem na ekran konsoli – transfer danych postępował, procenty rosły – było już 45%. Przyszedł czas na ostateczne środki. Przełożyłem miecz do lewej ręki i opuściłem go na klawiaturę konsoli, licząc na to, że przestraszony patriota szepnie mi co nieco o lokalizacji dysku lub generatora. Nie wiem czy blefował czy nie, ale stwierdził, że generator jest zakopany głęboko pod ziemią – zostało tylko odnaleźć dysk. Opuściłem miecz, klawisze zaczęły się topić. Cały czas pilnowałem, aby Ithorianin nie zrobił czegoś głupiego – bez problemu odpierałem nogą jego ataku i próby podniesienia broni. Wszystko w środku mnie się gotowało. Obiecałem istocie, że jeżeli wskaże mi lokalizację dysku to oszczędzę jej życie. Miecz przepalił się już tak głęboko, że ekran konsoli zaczął migać – było już 59%. Patriota długo się zastanawiał, lecz ostatecznie powiedział mi o małej klapce na tyłach konsoli. Jednym susem przeskoczyłem do tyłu i zauważyłem małą klapkę, przykręconą dwoma śrubkami. Na moje pytanie o śrubokręt, Ithorianin odpowiedział, że droidy posiadają je na wyposażeniu. Uwierzyłem w te słowa, niestety. Podbiegnięcie do najbliższego robota i przeszukanie go, sprawiły, że uciekły mi cenne sekundy. Jeszcze bardziej zdenerwowany wróciłem się do konsoli i przepaliłem klapkę. Tutaj ponownie się zdziwiłem – nie było tam żadnego dysku, a jedynie kable, które do niego prowadziły. Sam dysk musiał znajdować się idealnie po drugiej stronie. Jak ja mogłem nie zauważyć tej stacji dysków wcześniej? Jeszcze raz wytężyłem wzrok i zmierzyłem wzrokiem konsolę od góry do dołu. Faktycznie, po paru sekundach znalazłem stację na dyski o wielkości tych od cyfronotesów. Sprawnym ruchem wyciągnąłem go i przyciągnąłem dłoń do klatki piersiowej. Nie zauważyłem, że w tym samym momencie Ithorianin sięgnął po pistolet. Spróbowałem zareagować, lecz udało mi się tylko doprowadzić do tego, że pocisk zamiast w gardle patrioty, wylądował na komputerze. Zdążyłem się tylko obrócić, żeby zasłonić twarz i dysk, który trzymałem w ręce. Na szczęście, leżący Ithorianin zaabsorbował całą energię wybuchu i wylądował obok mnie. Nie było czasu na ratowanie go, zresztą sam nie byłem w dobrej kondycji. Dla pewności przeszukałem jego ciało w poszukiwaniu kolejnych dysków, których nie znalazłem – i uciekłem na zewnątrz.
Jeszcze na terenie tego starożytnego kompleksu spotkałem dwa następne droidy. Jednego z nich własnoręcznie unieszkodliwiłem, drugiego, który był bez rąk – oszczędziłem. Miałem wrażenie, że uśmiechnąłem się lekko, gdy droid spróbował wspiąć się do mnie na górę i spadł z hukiem w dół – tak jak ja wcześniej. Odzyskany dysk wylądował w kieszeni tuniki, a ja czym prędzej udałem się do Y-Winga. Będąc w kokpicie myśliwca poczułem się, jakbym był już w domu. Zablokowałem kokpit i wybudziłem systemy pokładowe, a potem od razu podłączyłem dysk, który zabrałem z komputera w podziemiach. Do drugiego portu podłączyłem jeden z pustych dysków, które leżały na fotelu obok. Rozpoczęło się powolne kopiowanie danych. Zrzuciłem z siebie przemoczony, brudny i ciężki już płaszcz. Chciałem nawet odpocząć przez chwilę, ale alarm, który usłyszałem po chwili uniemożliwił mi to. Powodem tego alarmu było wykrycie źródła ciepła przez radar – musiałem się stąd wynosić. Zapiąłem pasy i uniosłem się wysoko nad Onderon.
Po wzniesieniu się w powietrze ustawiłem w komputerze pokładowym najbliższy, znajdujący się ponad sto kilometrów od mojej obecnej pozycji, posterunek Nowej Republiki – mój ostatni już dziś cel. Będąc w powietrzu starałem się odprężyć, odpocząć. W porównaniu do wysiłku z ostatnich godzin, fotel Y-Winga był świetną odmianą na spędzenie czasu. Co jakiś czas zerkałem na ekran komputera, by być świadomym o postępie w procesie kopiowania. Postanowiłem, że na lądowisku wyląduję dopiero wtedy, gdy dysk będzie już gotowy do przekazania go Agentowi, a do tego czasu będę po prostu krążył w przestrzeni nad posterunkiem.
Obolały i zmęczony wylądowałem na posterunku Nowej Republiki. Miałem wrażenie, że na mnie czekali – lądowisko zostało oświetlone chwilę przed moim lądowaniem. Długo zastanawiałem się co ze sobą zabrać. Ostatecznie zdecydowałem się, że do tuniki włożę dysk ze skopiowanymi danymi, a do kieszeni spodni ten pusty, na wypadek kłopotów. Czułbym się bezpieczniej mając na sobie płaszcz, ale nie coś, co przypominało już raczej kamienną osłonę. Na posterunku znajdowało się trzech żołnierzy, przysypiająca nocna zmiana. Domyślali się kim jestem. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy na temat mojego obecnego wyglądu. Pogadaliśmy trochę, pożartowaliśmy – jeden z nich poszedł po Agenta, którego prosiłem, żeby wezwali. Wcześniej było ciężko, ale dopiero teraz przeżyłem prawdziwy terror mentalny. Przedstawiciel agentury nie chciał ode mnie przyjąć dysku twierdząc, że mogę podszywać się pod Tranquila. Byłem w szoku, nie wiedziałem co powiedzieć. Niezależnie od tego w jakim miejscu się znajdowałem, bałem się, że opowiedzenie przebiegu mojego zadania może mieć złe skutki. Ostatecznie bąknąłem parę słów na ten temat, a droid sprawdził przyniesiony przeze mnie dysk pod względem obecności materiałów wybuchowych. Dopiero, gdy Agent Hagen Longmyre zobaczył, co kryje w sobie dysk, uwierzył w moją tożsamość. Dowiedziałem się wtedy również, że moja misja powiodła się, a ja sam dowiodłem o ukończeniu szkolenia. Poczułem jak wstępują we mnie nowe siły, z radości przestałem nawet myśleć o bólu. Przeprosiłem za grę słów, pożegnałem się i w dobrym humorze wróciłem do bazy.
To było niezłe wyzwanie. Po śladach ścigacza, a następnie stóp w błocie doszedłem do osoby, która przywłaszczyła sobie dysk przeznaczony dla nas - jak po nitce do kłębka. Przyznam, że nabrałem wiary w swoje umiejętności po ostatnim paśmie sukcesów. Muszę tylko uważać, żeby nie popaść w samozachwyt. Padawan… jak pięknie to brzmi.
3. Ewentualne uwagi sprawozdającego:-
4. Autor raportu: Padawan Tranquil